Książki, kawa i całusy - Hakowska Monika - ebook + audiobook + książka

Książki, kawa i całusy ebook i audiobook

Hakowska Monika

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Grudzień pachnie piernikami, lśni od światełek i kusi niespodziankami.

Lily, redaktorka książek, kocha wszystko, co związane ze świętami: aromatyczne ciasteczka, nastrojowe playlisty i historie z happy endem. Od czasu, gdy rozpadł się jej związek, marzy o wielkiej, magicznej miłości.

W tym czasie na Manhattan wraca Reid – przystojny architekt, który zamiast śniegu woli słońce i plaże. Kiedy Lily zostaje wciągnięta przez przyjaciółkę w rolę opiekunki tego świątecznego sceptyka, jej grudzień zaczyna tracić blask. Zwłaszcza że na horyzoncie pojawia się właściciel klimatycznej księgarni, wierzący w magię świąt bardziej niż ktokolwiek inny.

CZY ZIMOWY NOWY JORK OKAŻE SIĘ MIEJSCEM, GDZIE RODZI SIĘ MIŁOŚĆ ? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 250

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 33 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Magdalena Emilianowicz

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Monika Hakowska, 2025

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy.

Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: Kuba Magierowski

Redakcja: Magdalena Kawka

Korekta: Marta Akuszewska, Olga Smolec-Kmoch

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

PR & marketing: Andżelika Wojtkiewicz

ISBN: 978-83-8402-833-9

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

ROZDZIAŁ I Magiczny grudniowy czas

Śnieg zaczął prószyć nad Manhattanem, jakby ktoś rozsypywał cukier puder nad miastem. Lily Carson szła szybkim krokiem w stronę swojej ulubionej kawiarni na rogu Siedemdziesiątej Drugiej Ulicy. Miała na sobie długi, wełniany płaszcz w kolorze czerwonego wina i kremowy szalik, który sama wydziergała w zeszłym roku. Jej nos był lekko zaróżowiony od zimna, ale usta ozdabiał uśmiech – ten sam, który pojawiał się na twarzy zawsze, gdy czuła zapach pieczonych pierników i świeżo zmielonej kawy.

Drzwi kawiarni zadźwięczały dzwoneczkiem, gdy je otworzyła. Ciepło uderzyło ją od razu, a do uszu dotarły dźwięki Let It Snow Franka Sinatry. Wnętrze było udekorowane w jej ulubiony sposób – czerwień, złoto i mnóstwo światełek. Każdy stolik miał małą, żywą choinkę z miniaturowymi bombkami, a w kącie stała ogromna, ozdobiona ręcznie robionymi łańcuchami.

– Lily! – zawołał barista za ladą, podnosząc w górę kubek z gorącą czekoladą. – Mam już dla ciebie to, co lubisz. Z bitą śmietaną i posypką z cynamonu, tak?

– Max, jesteś moim bohaterem – odpowiedziała z uśmiechem, podchodząc do lady. – Jak sobie radzisz w tym przedświątecznym chaosie?

– Jak zawsze. Kawa, czekolada, zero czasu na święta. Ty pewnie już masz choinkę gotową, co?

– Oczywiście, że tak. I to nie jedną! – Lily puściła mu oczko, odbierając kubek. – Mam w salonie, w sypialni, nawet w kuchni. Święta to nie stan rzeczy, Max. To stan umysłu.

– Ty naprawdę w to wierzysz, co? – Zaśmiał się, nalewając kolejne latte dla klientki w kolejce. – W magię i całą tę resztę.

– Jak najbardziej. Wystarczy spojrzeć na to miejsce. Magia jest wszędzie, jeśli tylko pozwolisz jej działać.

Zajęła swój ulubiony stolik przy oknie, skąd miała idealny widok na zaśnieżony Central Park. Sięgnęła do torby po notes – ten, w którym zapisywała swoje plany i marzenia na święta. Dziś miała spotkać się z zespołem, żeby omówić premierę nowej książki o tematyce świątecznej. Uwielbiała swoją pracę – to dzięki niej mogła otaczać się świątecznym klimatem przez cały rok.

Ale kiedy zaczęła pisać pierwsze zdanie, jej telefon zawibrował. Spojrzała na ekran i zmarszczyła brwi. Dzwoniła Heather, jej przyjaciółka i jednocześnie najbardziej pragmatyczna osoba, jaką znała.

– Heather? Wszystko w porządku? – zapytała, przyłożywszy telefon do ucha.

– Lily, potrzebuję twojej pomocy. Mój brat przyleciał z Dubaju i nie chce wyjść z biura. A przecież jest grudzień! Grudzień, Lily! Potrzebuję kogoś, kto wyciągnie go na powietrze i pokaże mu, że życie to coś więcej niż praca.

– Reid? – Lily uniosła brew. – Ten, który uważa, że święta to „bezsensowny spektakl konsumpcjonizmu”?

– Dokładnie ten sam. Słuchaj, tylko ty możesz sobie z nim poradzić. Spotkajcie się. Pogadajcie. Może ty go przekonasz, że świat nie kończy się na kalendarzu projektowym.

Lily westchnęła, spoglądając na padający za oknem śnieg.

– W porządku. Ale za to będziesz mi winna wielką kawę z podwójną bitą śmietaną.

Heather roześmiała się po drugiej stronie.

– Umowa stoi. Powodzenia, Lily. Przyda ci się.

Lily odłożyła telefon, patrząc na kubek z czekoladą. Z jednej strony świąteczny klimat cieszył ją bardziej niż cokolwiek innego. Z drugiej… Reid Harper był człowiekiem, który mógłby skutecznie zabić całą tę magię w jednym zdaniu.

Ale może to właśnie było wyzwanie, którego potrzebowała.

Biorąc głęboki oddech, otworzyła swój notes, z którego wystawały kolorowe zakładki i kartki zapisane drobnym, starannym pismem. Zawsze uważała, że dobry plan to podstawa, a święta zasługiwały na szczególną organizację.

Na pierwszej stronie widniał tytuł: „Plan idealnych świąt – edycja 2025”, napisany czerwoną kredką, z małym rysunkiem choinki obok.

– No dobrze, Lily, do dzieła – mruknęła do siebie i upiła łyk gorącej czekolady.

Zaczęła wypisywać punkty:

Dekoracje:

Sprawdzić lampki na choinkę – czy wszystkie działają?

Kupić dodatkowe bombki – w tym roku wybieram złoto i biel.

Girlandy na schody – pamiętać, żeby dodać cynamonowe laski i suszone pomarańcze.

Wieniec na drzwi – może tym razem spróbować z eukaliptusem?

Prezenty:

Dla Heather: zestaw herbat świątecznych i wełniany koc.

Dla Maxa z kawiarni: fartuch baristy z haftem.

Dla sąsiadów z piątego piętra: domowe pierniczki i małe świece zapachowe.

Świąteczna kuchnia:

Pierogi z kapustą i grzybami – zrobić testowe ciasto.

Pierniczki – upiec wcześniej i udekorować w weekend.

Próba generalna ciasta pomarańczowego z żurawiną – muszę sprawdzić przepis z bloga.

Wyjątkowy dzień:

Spacer do Central Parku rano.

Kolacja przy świecach.

Oglądanie filmów To właśnie miłość i Kevin sam w domu.

Patrząc na listę, Lily poczuła ciepło w sercu. Uwielbiała tę organizacyjną gorączkę, która wprowadzała ją w prawdziwie świąteczny nastrój. Wszystko musiało być idealne – nie tylko dla niej, ale dla każdego, kto przekroczy próg jej mieszkania w tym magicznym czasie.

Odwróciła kartkę i spojrzała na kolejne zapiski – tym razem dotyczące książki, którą jej wydawnictwo miało wprowadzić na rynek lada dzień. Autorka, młoda i obiecująca, napisała historię, która wciągnęła Lily od pierwszej strony: Pod jemiołą. Była to opowieść o miłości, którą trzeba odnaleźć pomimo życiowych burz – idealna na grudzień.

Zastanawiała się, stukając długopisem w notes, jak najlepiej wypromować tę perełkę. Zaczęła spisywać pomysły:

Sesja zdjęciowa w Central Parku – autorka i książka na tle zaśnieżonych alejek, koniecznie z kubkiem gorącej czekolady.

Spotkanie autorskie – udekorowana księgarnia z choinką, kolędami i minipierniczkami dla gości.

Media społecznościowe – krótkie filmiki, w których autorka opowiada o ulubionych świątecznych tradycjach.

Świąteczne konkursy – czytelnicy dzielą się swoimi zdjęciami pod jemiołą, wygrywając egzemplarze książki.

Gdy zapisała ostatni pomysł, podniosła głowę i spojrzała przez okno. Śnieg padał coraz gęściej, malując świat w odcieniach bieli. Po drugiej stronie ulicy witryny sklepowe lśniły w blasku kolorowych światełek – czerwone kokardy, złote łańcuchy i figurki reniferów zdawały się zapraszać przechodniów do środka. Ludzie w grubych płaszczach, z torbami pełnymi zakupów, mijali się, a śmiech dzieci odbijał się echem od ścian budynków.

Lily uśmiechnęła się, czując w sobie ogromną dawkę spokoju i ekscytacji zarazem. W takich chwilach była pewna, że święta to nie tylko czas – to magia, którą każdy nosi w sobie, jeśli tylko chce ją dostrzec.

I właśnie wtedy jej telefon znowu zawibrował. Tym razem był to Reid.

Jestem w mieście. Heather powiedziała, że potrzebujesz mojej pomocy. Central Park o trzeciej?

Lily uniosła brew. Wyglądało na to, że wyzwanie świąteczne zacznie się szybciej, niż myślała.

Patrzyła na ekran telefonu, a w jej głowie zawirowały nagłe myśli. Reid. Człowiek, który na samą wzmiankę o świętach przewracał oczami, jakby to była najgorsza kara, jaka mogła go spotkać. Totalne jej przeciwieństwo – dziewczyny, która potrafiła wydać pół wypłaty na ozdoby choinkowe i znała wszystkie wersje Jingle Bells na pamięć.

Co on w ogóle tutaj robi? W mieście, które w grudniu żyje tylko świętami? – pomyślała, wpatrując się w wiadomość. Reid zawsze mówił, że grudzień to najlepszy czas, żeby uciec gdzieś daleko. „Bahamy, Hawaje, gdziekolwiek, byle nie tam, gdzie śnieg, tłumy i sztuczne mikołaje” – tak to ujął ostatnio.

A jednak był tutaj. I ona miała się z nim spotkać.

Oparła brodę na dłoni, patrząc przez okno, jak śnieg tańczy w świetle latarni. Reid był przystojny, to trzeba przyznać. Miał w sobie niepowtarzalny urok i bez wątpienia był mężczyzną, który zawsze wie, czego chce, i zazwyczaj to dostaje. Wysoki, z ciemnymi włosami i tym swoim lekko drwiącym uśmiechem, który jednocześnie irytował ją i intrygował. Poza tym był jednym z tych facetów, którzy pojawiają się w twoim życiu jak burza – nagle, głośno i zupełnie bez zapowiedzi.

Ale istniała też prawda, której Lily nie mogła ignorować – Reid i święta? To jak mieszanka oleju i wody. Wystarczyło przypomnieć sobie ich ostatnią rozmowę.

– Serio, Lily, kto normalny potrzebuje w domu trzech choinek? – powiedział, gdy kilka tygodni temu pokazała mu w trakcie videorozmowy z Heather zdjęcia swojej zeszłorocznej dekoracji. – To już nawet nie jest świąteczny klimat. To obsesja!

– A kto normalny uważa, że grudzień to najlepszy czas na tropikalne wakacje? – odgryzła się wtedy, czując, jak ogarnia ją irytacja.

– Ktoś, kto nie chce spędzić kilku tygodni w korkach, kupując prezenty, których ludzie nawet nie zapamiętają.

Wtedy jeszcze tylko się śmiała, machając ręką na jego komentarze. Ale teraz, gdy patrzyła na płatki śniegu osiadające na parapecie, coś w niej zaczęło się burzyć. Może dlatego, że sama już nie była pewna, czy ta znajomość w ogóle ma sens. Co prawda niezbyt dobrze się teraz znali, w końcu od lat wpadali na siebie tylko za sprawą Heather, ale czy Lily na pewno chciała mieć z nim do czynienia?

Reid wszakże był… inny. Fascynował ją od zawsze, owszem, ale czy to wystarczyło? Czy naprawdę chciała znać i niańczyć kogoś, kto nie podzielał jej miłości do tych małych, świątecznych rzeczy, które czyniły grudzień magicznym?

Spojrzała na zegar: czternasta piętnaście. Jeśli miała spotkać się z nim w Central Parku, musiała się szykować.

Zerknęła jeszcze raz na telefon i westchnęła ciężko. W jej sercu zapaliła się lampka ostrzegawcza – czy to spotkanie przyniesie coś dobrego, czy tylko kolejny powód do frustracji?

Schowała telefon do kieszeni, zawiązała szalik i spojrzała jeszcze raz na swój notes. Plan idealnych świąt miał się nijak do spotkania z człowiekiem, który nie wiedział, co to magia grudnia. Ale może warto było spróbować – chociażby po to, żeby się przekonać, czy Reid ma jakiekolwiek miejsce w jej świątecznym świecie.

Już miała wyjść, poprawiając za mocno ściśnięty szalik, gdy usłyszała znajomy głos za plecami.

– Naprawdę, kto potrzebuje tylu lampek? To jest kawiarnia, nie statek kosmiczny.

Obróciła się gwałtownie i zobaczyła Reida. Stał przy ladzie, patrząc na zawieszone na suficie girlandy z tysiącem migoczących światełek. Jego ton był dość typowy – pełen sarkazmu, a na twarzy igrał charakterystyczny uśmiech.

– Reid – zaczęła, czując, jak jej serce przyspiesza z irytacji. – Jeśli nie podoba ci się klimat, zawsze możesz iść do kawiarni na rogu. Tam mają zero dekoracji, a kawa smakuje jak spalona tektura.

Odwrócił się powoli i wyraźnie uniósł brew, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.

– Lily, zawsze tak witasz znajomych? Jadem i groźbami?

– Zależy, czy ci znajomi właśnie obrażają moją ulubioną kawiarnię.

Uśmiechnął się szerzej i spojrzał na nią swoim psotnym wzrokiem, który doprowadzał ją do szaleństwa i frustracji zarazem.

– Przyznaj, że nawet dla ciebie te dekoracje są trochę przesadzone. – Wskazał na gigantyczną choinkę w kącie, obwieszoną bombkami wielkości piłek do koszykówki.

Lily odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój. W końcu to nie pierwszy raz, kiedy Reid próbował zburzyć jej świąteczny entuzjazm.

– To się nazywa magia świąt, Reid. Coś, czego ty najwyraźniej nigdy nie doświadczyłeś.

– Magia? – Uniósł dłoń do brody, udając, że nad czymś intensywnie się zastanawia. – Czy to nie jest przypadkiem po prostu wymówka, żeby wydać fortunę na rzeczy używane przez trzy tygodnie w roku?

– Reid! – Lily spojrzała na niego z oburzeniem, ale jego żartobliwy ton sprawił, że trudno było się na niego naprawdę gniewać.

– No dobrze, dobrze. – Poddał się, unosząc ręce w obronnym geście. – Jeśli już musimy o tym dyskutować, to może przy kawie? I tak mieliśmy się spotkać, prawda?

Lily wahała się przez chwilę. Reid był irytujący, to fakt. Ale coś w jego uśmiechu – tym samym, który działał jej na nerwy i jednocześnie intrygował – sprawiło, że westchnęła z rezygnacją.

– Dobrze. Ale tylko dlatego, że za czterdzieści pięć minut i tak miałeś być moim głównym problemem.

Roześmiał się, ona także nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu. Usiedli przy stoliku przy oknie, a Lily zauważyła, że śnieg zaczął padać jeszcze mocniej.

– Więc, Lily, powiedz mi, dlaczego tak desperacko próbujesz przekonać ludzi, że święta to najważniejszy czas w roku? – zapytał, biorąc łyk kawy i przyglądając się, jak powoli rozplątuje swój kremowy szalik.

– Bo są. To czas, kiedy można zwolnić, poczuć więź z bliskimi, tworzyć wspomnienia. A ty? Twoje tropikalne filozofie to jakaś ucieczka od życia czy co?

Zaśmiał się pod nosem.

– Tropikalne filozofie, powiadasz? Może. Ale wolę spędzić czas na plaży z drinkiem w ręku niż w korku na Piątej Alei, próbując kupić dla Heather ostatni prezent w Wigilię.

– To znaczy, że nigdy nie czułeś prawdziwej magii. Żadnego zapachu pierników, świątecznego śpiewania, ciepła, które daje widok płatków śniegu za oknem.

Reid wzruszył ramionami, jakby nie rozumiał, co takiego nadzwyczajnego miała na myśli.

– A tak przy okazji – dodał, zmieniając temat. – Heather mówiła, że mam ci w czymś pomóc. Więc? W czym potrzebujesz mojego, cytuję, „rosłego wsparcia”?

Lily spojrzała na niego i nagle, zupełnie spontanicznie, wpadła na pomysł, który mógł idealnie wybronić Heather, a jednocześnie sprawić, że szybciej uwiną się ze swoimi obowiązkami.

– Muszę udekorować ogromną choinkę na świąteczny koncert charytatywny. Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi zawiesić najcięższe ozdoby i podać światełka na najwyższe gałęzie. Nie mówiąc już o girlandach.

Reid spojrzał na nią podejrzliwie, jakby się zastanawiał, czy mówi poważnie.

– Czyli mam zostać twoim elfem pomocnikiem?

– Elfem? – Lily wybuchnęła śmiechem. – Raczej reniferem.

Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.

– No dobrze, ale ostrzegam: jak spadnę z drabiny, to będzie wyłącznie wina tej twojej magii świąt.

– Błagam. Tylko nie prowokuj mnie do takich myśli.

ROZDZIAŁ II Magia codzienności

Śnieg cudownie skrzypiał pod butami, gdy Lily i Reid wyszli z kawiarni na ulicę. Miasto zdawało się tonąć w świątecznej atmosferze, wciągając w to nawet przechodniów, którzy przez pozostałą część roku zazwyczaj gnali przed siebie, nie zważając, co się dzieje wokół nich. Na fasadach mijanych budynków migotały kolorowe lampki, a z głośników ustawionych na rogach ulic płynęły świąteczne melodie. Lily otuliła się szczelniej szalem, a Reid poprawił kołnierz płaszcza, patrząc z lekkim rozdrażnieniem na przechodzących ludzi z torbami pełnymi prezentów, jakby nie tyle wracali ze świątecznych zakupów, co obrabowali najbliższe sklepy wraz z magazynami.

– Więc? – zaczęła Lily, zerkając na niego z ciekawością. – Jakie masz plany na święta? Oczywiście poza pomaganiem przy koncercie, co, swoją drogą, muszę przyznać, jest zaskakujące, bo prędzej uwierzyłabym, że Heather kogoś wynajęła, niż namówiła ciebie na takie atrakcje i… pomoc.

Reid przewrócił oczami, co wywołało u niej lekki uśmiech.

– Heather wie, jak mnie wykorzystać. To był jej pomysł, żebym włączył się w te świąteczne obowiązki, oczywiście wjechała mi przy tym na ambicję, a poza tym uparcie twierdziła, że nie dacie sobie beze mnie rady. A że nie potrafię jej odmówić… – Wzruszył ramionami. – No cóż, pomogę. Ale uznajmy, że na tym moje świąteczne zaangażowanie się kończy.

– Naprawdę? – Uniosła brwi, zatrzymując się na chwilę przy witrynie sklepowej pełnej bombek i figurek Świętego Mikołaja. – Żadnych planów z rodziną? Żadnych wspomnień przy choince?

– Lily, gdybym miał wybór, spędziłbym święta w miejscu, gdzie jedyną choinką byłaby palma – odpowiedział z przekąsem. – Śnieg jest przereklamowany.

– Śnieg jest magiczny – odparła z nutą pasji w głosie.

Reid westchnął teatralnie, a ona poczuła, że jednocześnie irytuje ją i bawi jego sceptycyzm.

– A co ty byś chciała? – zapytał, zmieniając temat. – Żeby każdy biegał w swetrach z reniferami i śpiewał kolędy pod twoim oknem?

Lily tylko roześmiała się cicho, kontynuując spacer. I tym samym wyobrażając sobie dokładnie tę scenę, którą przed momentem jej opisał.

Kilka kroków dalej trafili na food truck z aromatycznym jedzeniem. Nad stalowym wózkiem unosił się zapach przypraw – goździków, cynamonu i wanilii. Lily zatrzymała się, zaintrygowana menu.

– „Gorący cydr z cynamonem i piernikowe churros” – przeczytała głośno. – To brzmi jak coś, czego muszę spróbować.

– Piernikowe churros? – Reid spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem. – To już przesada.

– Twoja strata – stwierdziła, kupując sobie porcję. – Ale cydr ci polecam. Może chociaż trochę ociepli twoje mroźne serce.

Mimo lekkiego sceptycyzmu zamówił kubek cydru, a gdy spróbował, skinął głową z uznaniem.

– W porządku, przyznaję, nie jest źle – powiedział, biorąc kolejny łyk.

Ruszyli dalej, a Lily wzięła głęboki oddech, patrząc na zasypane śniegiem chodniki. Jednak po chwili Reid wyrwał ją z zamyślenia.

– Nadal mieszkasz na Upper West Side? – zapytał, zerkając na nią.

– Tak. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdziekolwiek indziej. Upper West Side ma w sobie coś wyjątkowego. Mam wrażenie, że to jest właśnie moje wymarzone miejsce do życia. Nawet gdy nie ma świąt, czuję tam magię w powietrzu.

Westchnął przesadnie.

– Ty naprawdę musisz wszystko sprowadzać do świąt, prawda?

– Bo to piękny czas – odpowiedziała z uśmiechem, lekko szturchając go łokciem.

– W takim razie nie wiem, jak wytrzymasz moją obecność w tym tygodniu – odparł, ale w jego głosie było coś całkiem miłego, coś, co zauważyła, ale nie skomentowała.

– Tylko w tym tygodniu? Myślałam, że zostajesz z Heather na święta?

– Taki był plan i prawdę mówiąc, są spore szanse na to, że zostanę przez cały grudzień. Ale wiesz, jak to ze mną jest… Nie potrafię usiedzieć w miejscu, kiedy wiem, że czeka na mnie jeszcze tyle projektów do zrealizowania.

Rozmowa, pomimo wcześniejszych obaw Lily, przychodziła im z łatwością. Jak za starych, dobrych czasów, kiedy poznała się z Heather w pracy, i niedługo po tym poznała Reida, który przyjeżdżał po swoją siostrę, by odebrać ją po babskich wieczorkach w mieszkaniu Lily. Dziewczyny organizowały swoje spotkania niemal po każdym ciężkim miesiącu pracy. Szybko jednak uznały, że to nie tylko nie kończyło się dobrze, ale też sprowadzało na nie dodatkowe dwa ciężkie dni spędzane przy butelce wody, z kacem większym od ego Reida.

W końcu dotarli do rogu ulicy, gdzie Lily musiała skręcić. Reid zatrzymał się, jakby rozważał coś w myślach, a potem spojrzał na nią z konsternacją.

– Odprowadzę cię pod same drzwi. Już ciemno, a twoją magię czuje chyba mniej ludzi, niżbyś chciała.

Roześmiała się, a on ruszył obok niej z kubkiem cydru w dłoni, od czasu do czasu rzucając sarkastyczne uwagi na temat świąt, które – o dziwo – wcale jej nie drażniły tak, jak powinny.

Przy kamiennej balustradzie prowadzącej prosto do drzwi kamienicy Lily zatrzymała się i odwróciła w stronę Reida. Latarnie oświetlały jego twarz, a śnieg delikatnie opadał na ich płaszcze.

– Dzięki za spacer, Reid. Nawet jeśli musiałam wysłuchać twoich antyświątecznych wywodów. – Uśmiechnęła się łobuzersko, poprawiając szalik.

– Cóż, ja ci dziękuję za próbę nawrócenia, choć nadal nieudaną. – Uniósł kubek z resztką cydru, jakby w geście toastu. – Niestety nie obiecuję, że szybko zmienię zdanie.

– Zobaczymy – odpowiedziała z rozbawieniem, ale zanim się odwróciła, rzucił:

– A Victor?

Spojrzała na niego z zaskoczeniem, jakby się zastanawiała, czy dobrze usłyszała.

Reid zmarszczył czoło, najwyraźniej zdając sobie sprawę z gafy.

– Znaczy… no, Heather kiedyś wspominała o nim. Myślałem, że może nadal… – Zawiesił głos, a jego uśmiech stał się nieco nerwowy.

Lily westchnęła, a na jej twarzy pojawił się wyraz lekkiej rezygnacji.

– Victor… – zaczęła, bawiąc się końcem szalika – to dawne czasy. Byliśmy razem dość długo, ale… Cóż, mój charakter i jego obsesja na punkcie pracy nie były zbyt kompatybilne. Zresztą coś chyba wiesz na ten temat.

– Czyli… – Uniósł brew, jakby nie wiedział, czy chce poznać odpowiedź.

– Spakowałam jego rzeczy, a on zabrał walizki i na odchodnym powiedział „mam nadzieję, że kiedyś znajdziesz swoje szczęście, Lily”. – Uśmiechnęła się z goryczą, ale zaraz wzruszyła ramionami. – Teraz to tylko wspomnienie.

Reid wyglądał na zmieszanego, jakby nie chciał drążyć tego tematu.

– Przepraszam, nie chciałem…

– Reid, naprawdę, to przeszłość. – Roześmiała się lekko, widząc jego minę. – A poza tym nadal wierzę w miłość. Może niekoniecznie od pierwszego wejrzenia, ale… uznajmy, że od pierwszej gwiazdki.

Parsknął śmiechem.

– Jeśli taki świąteczny cud się wydarzy, to może i ja uwierzę w tę twoją magię świąt.

– Umowa stoi. – Wyciągnęła dłoń, a Reid uścisnął ją z uśmiechem.

– Do zobaczenia przy choince, Lily.

– Do zobaczenia, Reid.

Przytuliła go na pożegnanie, a potem szybko wbiegła po schodach do swojego mieszkania.

W środku panowała przytulna cisza. Zdjęła płaszcz, odwiesiła go starannie na wieszak, a potem rozplątała szalik i powiesiła go obok. Przeszła przez salon do kuchni, włączając po drodze ulubioną świąteczną playlistę. Pierwsze dźwięki This Christmas wypełniły mieszkanie.

Nastawiła wodę w czajniku, a potem wyciągnęła ulubioną herbatę pachnącą pomarańczami i goździkami. Gdy woda się zagotowała i po mieszkaniu rozniósł się cudowny aromat, przeniosła się do swojego kącika w salonie.

Pod dużym oknem stało błękitne biurko, miejscami lekko poprzecierane, co dodawało mu rustykalnego uroku. Na biurku leżały stosy wydrukowanych powieści, z których wystawały kolorowe znaczniki – czerwone, zielone i niebieskie – świadczące o godzinach pracy, jakie Lily spędzała na ich analizowaniu. Przy jednej z krawędzi biurka stała mała doniczka z sukulentem, a obok niej elegancka filiżanka w czerwono-złote wzory.

Lily usiadła na wygodnym, tapicerowanym krześle, wsunęła stopy pod pośladki i naciągnęła na siebie ciepły koc. Przed sobą miała otwarty notes z notatkami dotyczącymi świątecznej powieści Katie, nowej autorki, z którą pracowała.

– Katie, Katie… – mruknęła do siebie, przeglądając zapisane spostrzeżenia. – Jak sprawić, żeby twoja książka jeszcze bardziej pachniała cynamonem i puszystym śniegiem?

Sięgnęła po kubek herbaty, który właśnie postawiła obok stosu notatek, i spojrzała przez okno. Świat za szybą wyglądał jak wyjęty z kartki świątecznej – białe płatki tańczyły w świetle latarni, a przechodnie spieszyli z torbami pełnymi zakupów. Uśmiechnęła się, czując, jak ciepło wypełnia jej serce. Naprawdę uwielbiała święta. Ich klimat, radość i otulającą błogość.

Tego wieczoru zamierzała jeszcze dodać kilka uwag do manuskryptu, ale myśli o spacerze z Reidem, jego sarkastycznych komentarzach i nieoczekiwanej szczerości na chwilę odciągnęły ją od pracy. Może, pomyślała z humorem, nawet najbardziej zatwardziały sceptyk świąt ma szansę na cud.

*

Poranek przywitał ją sypiącym za oknem białym puchem, który w milczeniu otulał świat. Miasto było jak z bajki, a Lily, z kubkiem gorącej kawy w dłoni, owinięta w swój ulubiony świąteczny koc, siedziała na parapecie dużego okna. Patrzyła z rozczuleniem na dzieci lepiące bałwana na chodniku i parę staruszków, którzy z uśmiechem spacerowali, trzymając się za ręce.

Choć wiedziała, że musi w końcu wyjść z domu, nie mogła się oderwać od tego widoku. Było w nim coś, co koiło jej duszę – prostota chwili, którą tak łatwo przeoczyć w codziennym biegu. Śnieg zdawał się tłumić wszystkie miejskie hałasy, zostawiając jedynie ciche tąpnięcia płatków opadających na dachy i chodniki.

Tymczasem w Midtown Manhattan Reid przeciągał się w przestronnym salonie swojego nowoczesnego apartamentu. Mieszkanie było zimne, minimalistyczne – prostokątne bryły mebli, surowe kamienne blaty oraz ciemnoszare ściany i metaliczne dodatki, które odbijały światło wpadające przez ogromne okna. Przeszedł przez salon, nie zważając na widok za oknem, i skierował się prosto do kuchni. Równie minimalistycznej jak reszta mieszkania.

Ekspres do kawy wydawał ciche pomruki, Reid opierał się o blat z ramionami skrzyżowanymi na piersi, czekając na swoje espresso. Należał do tego typu ludzi, którzy zaczynają dzień od kofeiny i nie widział większego sensu w celebrowaniu poranków. Jednak coś z wczorajszego wieczoru nie dawało mu spokoju.

Wspomnienie Lily i jej reakcji na pytanie o Victora wciąż krążyło mu w głowie. Zgromił się w myślach za swoją głupotę. Heather kiedyś wspomniała, że Lily zerwała z Victorem, ale on, jak to on, uznał, że pewnie chodziło o jakiś przelotny kaprys, nieistotną kłótnię. Kiedy wczoraj Lily wspomniała, jak definitywne było ich rozstanie, coś w nim zadrgało.

Victor… Bajecznie bogaty, młody biznesmen. Facet, który ma wszystko, o czym inni mogą tylko pomarzyć. I Lily go rzuciła? Co za ironia. Na jej miejscu trzymałbym się go jak ostatniej deski ratunku – pomyślał, uśmiechając się pod nosem.

Ekspres wypuścił ostatnie krople ciemnego espresso, a Reid sięgnął po filiżankę i uniósł ją do ust. Gorzki smak kawy przypominał mu o czymś, czego nie potrafił nazwać – może o uczuciu, które gdzieś kiedyś zgubił. A może…

– Lily – mruknął cicho pod nosem, niemal nieświadomie, a potem potrząsnął głową, jakby chciał wyrzucić z niej to imię.

Zaraz będziesz musiał ubierać jakąś choinkę dla Lily i Heather. Nie ma czasu na filozoficzne rozważania – zganił sam siebie i odstawił filiżankę do zmywarki.

Przed nim był dzień pełen obowiązków, na które wcale nie miał ochoty. Ale jeśli był coś komuś winien, to tylko swojej siostrze. Heather miała dar, żeby wymuszać na nim rzeczy, których nie chciał robić – i, o dziwo, zawsze mu to pasowało. Chociaż nigdy nie obeszło się bez zbędnych komentarzy.

Chwycił płaszcz z wieszaka, zapiął guziki i spojrzał w okno. Śnieg sypał gęsto, tworząc krajobraz, którego zwykle nie zauważał. Ale dziś, przez ułamek sekundy, pomyślał, że może Lily miała rację – może w tej całej zimowej scenerii faktycznie było coś magicznego. Choć szybko odrzucił tę myśl, zanim zdążyła zakorzenić się głębiej.

ROZDZIAŁ III Magia wspomnień

Ranek rozwijał się powoli, niosąc przyjemną perspektywę intensywnego dnia. Zasłaniając się ciepłym, wełnianym kocem, Lily przysiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po swój ukochany notes, którego miękka, lekko zniszczona okładka była pokryta drobnymi plamkami po kawie – świadkami wielu podobnych poranków. Otworzyła go na świeżo zapisanej stronie, a zapach papieru wymieszał się z aromatem parującej kawy stojącej na stoliku obok. W jednej ręce trzymała fioletowy długopis z logo jakiejś przypadkowej firmy, który zawsze uważała za idealny do szybkiego notowania.

– Dobry plan to dobry dzień – mruknęła nieco zaspanym, ale stanowczym tonem, uśmiechając się pod nosem.

Nie musiała być mistrzynią organizacji, ale planowanie dawało jej poczucie kontroli nad chaosem, który często pojawiał się w jej życiu. Pochyliła się lekko i zaczęła kreślić punkty, które od razu nabierały życia pod jej ręką.

Do załatwienia – 1 grudnia

Wyciągnąć lampki i bombki ze strychu (sprawdzić, które są do przystrojenia sali).

Zakupy: suszone pomarańcze, eukaliptus, wstążki – wieniec musi być idealny.

Spotkanie z Heather – dopiąć organizację koncertu i zacząć znosić dekoracje do domu kultury.

Sprawdzić stan dużej choinki do salonu – coś mi nie pasuje w tym oświetleniu…

Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała piąty punkt:

Znaleźć czas na chwilę dla siebie (nie zapomnieć o kakao!).

Westchnęła z satysfakcją, rzucając spojrzenie na zegar stojący na komodzie. Miała jeszcze trochę czasu, zanim wpadnie w wir obowiązków, więc pozwoliła sobie na kilka spokojnych łyków kawy. Patrząc na listę, uśmiechnęła się pod nosem. Zapowiadał się dzień pełen wrażeń, a ona uwielbiała to uczucie. Wstała energicznie z łóżka i chociaż wciąż była w piżamie i ciepłych skarpetach, postanowiła nie zwlekać z pierwszym punktem na liście. Weszła na strych, niosąc pod pachą duże plastikowe pudełko, w które zamierzała zapakować dekoracje. Klapa drabiny zatrzeszczała nieco złowrogo, jakby przestrzegała przed tym, co miało nadejść, ale Lily zignorowała to ostrzeżenie. Za to w jednej chwili pożałowała, że nie wzięła ze sobą czegoś cieplejszego. Strych przywitał ją zimnem i delikatnym, choć przyjemnym zapachem starego drewna.

Ledwo widoczne promienie słońca przebijające się przez chmury wpadały przez niewielkie okienko, rozświetlając unoszące się w powietrzu drobinki kurzu. Lily zmarszczyła nos, starając się nie kichnąć. Podreptała do jednego z kartonów, z którego wystawały srebrne girlandy.

– Idealne! Heather będzie zachwycona – mruknęła do siebie, zaczynając grzebać w pudłach.

Kiedy w końcu znalazła lampki, usłyszała trzask za plecami. Odwróciła się gwałtownie.

– Nie, nie, nie, nie, nie… – wyszeptała, widząc, że klapa drabiny zamknęła się z hukiem.

Próbowała ją otworzyć, ale nic z tego. Zacisnęła usta w wąską linię, patrząc w stronę schodów, które były teraz odcięte od reszty mieszkania.

– Świetnie, Lily, naprawdę świetnie. Kto normalny wchodzi na strych bez sprawdzenia, czy klapa działa jak należy? – wymamrotała, sięgając po telefon, czekający grzecznie w kieszeni spodni od piżamy.

Pierwszy telefon do sąsiada okazał się bezowocny. Odpowiedział jej nagrany głos mężczyzny, który oznajmił, że wyjechał na święta, „a jeśli jesteś złodziejem – nic wartego uwagi tu nie znajdziesz, jestem tylko biednym emerytem!”. Kolejna próba – Heather – również nie przyniosła rezultatu. Przyjaciółka odrzuciła połączenie, po czym nadesłała krótkiego SMS-a:

Sorry, zebranie! Zadzwonię później.

Lily wzięła głęboki oddech. Pozostała jedna opcja, choć myśl o tym przyprawiała ją o dreszcze.

– Będzie mi to wypominał do końca życia. – Westchnęła, wybierając numer Reida.

Odebrał po dwóch sygnałach.

– Lily? – odezwał się pełen rozbawienia. – Co tym razem? Zgubiłaś się w galerii świątecznej?

– Nie. Utknęłam na strychu – odparła, próbując brzmieć spokojnie.

Po drugiej stronie zapadła cisza, po czym Reid wybuchnął śmiechem.

– Nie wierzę! Co zrobiłaś? Serio?

– Mówię poważnie. Klapa…

– Klapa się zatrzasnęła? Scena jak z filmu familijnego!

– Reid, proszę, nie mam nastroju na żarty. Możesz mi pomóc? – spytała z rezygnacją.

– Dobrze, dobrze, już się uspokajam. Powiedz, czy są jakieś ukryte klucze, czy muszę wyważyć drzwi?

– Heather ma zapasowe klucze. Znajdziesz je u niej – wyjaśniła, czując, że na twarzy zaczyna pojawiać się rumieniec. – Tylko teraz ma zebranie, więc może napisz do niej, jak będziesz pod firmą.

– Rozumiem. Książę już pędzi na swym dzielnym rumaku! – rzucił teatralnym tonem, po czym dodał: – Trzymaj się, zaraz cię uratuję.

Odkładając telefon, spojrzała na swój notes, który do tej pory leżał na dnie plastikowego pudła. Z precyzją zapisała w nim dwa nowe punkty:

1. Przywalić Reidowi.

2. Zablokować jego numer.

Roześmiała się pod nosem, a następnie postanowiła zrobić coś pożytecznego, czekając na ratunek. Otworzyła pudła z lampkami i bombkami, starając się zapomnieć o swojej małej porażce. Przeglądała dekoracje, wydobywając kolejne ozdoby, które przypominały jej minione święta. Brokatowe bombki, nieco wyblakłe girlandy i lampki, które prawdopodobnie już nie działały, ale i tak wywoływały lekki uśmiech na twarzy. W pewnym momencie, zagłębiając się w jednym z większych pudeł, jej palce natrafiły na coś chłodnego i twardego. Wyciągnęła ramkę ze zdjęciem.

To było stare zdjęcie, zrobione dawno temu, kiedy była jeszcze dzieckiem. Stała tam w ogromnym swetrze, z nieporadnie zaplecionymi warkoczami, uśmiechając się szeroko, a obok niej babcia – elegancka, z radosnymi chochlikami w oczach, trzymająca ją za rękę. Widok babci, która zawsze była dla niej opoką, sprawił, że Lily poczuła znajome ukłucie tęsknoty.

Przesunęła kciukiem po szklanej powierzchni ramki, zamyślona. Jej oczy zaszły łzami, gdy przypomniała sobie, jak babcia zawsze dbała o to, by w domu panowała magiczna atmosfera, niezależnie od okoliczności. Poczuła nagłe ukłucie w sercu. To ona nauczyła Lily, jak piec pierniczki, jak układać dekoracje i – co najważniejsze – jak cieszyć się chwilą. Nawet jeśli początkowo wydawała się stracona.

Westchnęła, przymykając oczy, kiedy nagle usłyszała hałas dochodzący z dołu. Klapa drabiny się zatrzęsła, a ktoś zaczął wykrzykiwać:

– Ratunek nadchodzi! Lily, przygotuj się na bohaterskie wejście!

To mógł być tylko Reid. Szybko włożyła zdjęcie na dno pudełka i przykryła je stertą ozdób. Musiała wyglądać na spokojną, zanim zacznie się lawina jego docinków.

Chwilę później klapa otworzyła się z głośnym trzaśnięciem, a na schodach pojawiła się głowa Reida z szerokim, nieco złośliwym uśmiechem.

– A oto ona: królowa świątecznego strychu! – zawołał patetycznym tonem, przypatrując się Lily. – Czy ty… czy ty masz na sobie piżamę w renifery?

Lily, która w tej chwili wyglądała na nieco zawstydzoną, skrzyżowała ręce na piersi.

– Tak się składa, że miałam dziś relaksujący poranek, zanim zostałam więźniem na strychu – odparła, próbując zachować powagę.

Zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując się na jej grubych, wełnianych skarpetach z antypoślizgowymi serduszkami.

– I jeszcze te skarpety! Lily, ty naprawdę wiesz, jak zrobić wrażenie na księciu, który przybywa ci na ratunek.

– Reid! – rzuciła zniecierpliwiona, ale kącik jej ust zadrżał, zdradzając, że jest bliska wybuchu śmiechu.

– Dobra, dobra. – Podniósł ręce w geście kapitulacji. – Chodźmy, zanim jeszcze coś innego ci się przytrafi.

Podał jej rękę, pomagając zejść z drabiny. Kiedy tylko dotknęła podłogi, spojrzał na pudło, które postawiła obok siebie.

– A to co? Twój świąteczny łup? – zapytał, wskazując na dekoracje wystające z pudła.

– To są ozdoby na koncert w domu kultury – wyjaśniła, poprawiając koc, który wciąż miała na ramionach. – Myślałam, że sama wszystko załatwię, ale… może jednak potrzebuję trochę pomocy.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

ROZDZIAŁ I. Magiczny grudniowy czas

ROZDZIAŁ II. Magia codzienności

ROZDZIAŁ III. Magia wspomnień

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Meritum publikacji