Miłość po krakowsku - Hakowska Monika - ebook
NOWOŚĆ

Miłość po krakowsku ebook

Hakowska Monika

3,7

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Nela ma niezwykły talent do pakowania się w kłopoty: porzucone studia, praca z szalonymi terminami i bratanica, która nagle staje się jej codziennością. Gdy wydaje się, że gorzej już być nie może, do kamienicy wprowadza się Maks – nieziemsko przystojny i… wyjątkowo gburowaty sąsiad. Każde ich spotkanie kończy się spięciem, a jednak z czasem pojawia się między nimi coś, czego oboje się nie spodziewali.

Zderzenie dwóch światów prowadzi do serii zabawnych potyczek, nieoczekiwanych zwrotów akcji i emocji, których nie sposób zignorować. Bo miłość w Krakowie potrafi nadejść dokładnie wtedy, gdy najmniej się jej spodziewasz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (10 ocen)
4
2
2
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

Historia,która zachwyci i zaskoczy prawdą z życia bohaterów.Kłopoty dopiero się zaczynają i dlatego w wielkim oczekiwaniu czekam co los szykuje Neli,Maksowi i innym postaciom Polecam
00
korni7775

Całkiem niezła

czy w wiekszosci ksiazek bohaterki musza byc takimi nieogarami?
00
Marchewka1980

Nie oderwiesz się od lektury

.. .. a to ci niespodzianka lucztlam na jednotomówke. ach ten Maksiu same problemy wokół niego . Fajna historia , czekam na dalsze losy tej pary. polecam 🍁
00

Popularność




Redakcja

Bartosz Szpojda

Projekt okładki

Monika Hakowska

Redakcja techniczna, skład i przygotowanie wersji elektronicznej

Maksym Leki

Fotografia na okładce

© catincolour, mikolaj64, pytyimage / canva.com

Korekta

Urszula Bańcerek

Marketing

[email protected]

Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2025

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12

tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229

[email protected]

www.videograf.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Mikołów 2025

tekst © Monika Hakowska

ISBN 978-83-8293-324-6

Dla mojej córki – aby nigdy nie wątpiła w swoją wartość

Rozdział I

NELA

Budzik. Nienawidzę tego dźwięku. Zwłaszcza gdy złośliwie wdziera się w sen, w którym właśnie gram pierwszoplanową rolę w scenie pełnej słońca, leżaków i.… ogrodu, który mam oddać na wczoraj. Zawsze kończy się tak samo – budzik wygrywa, a ja próbuję przywrócić myślom odrobinę porządku.

Dziś jest inaczej. Cisza. Moje oczy zaczynają rozumieć, że już jest jasno, a ja wcale nie planowałam dzisiaj dłużej spać.

Telefon wibruje na półce przy łóżku i wtedy dociera do mnie dlaczego. Przełykam głośno ślinę. Na ekranie widnieje imię „Kazik”. Mój szef, który na co dzień jest zaskakująco wyluzowany, ale to właśnie dziś, po trzech dniach spóźnienia z projektem, może być jak stado lwów wściekłych na opornego projektanta, czyli na mnie.

– Halo? – zaspanym głosem próbuję brzmieć naturalnie, ale z góry wiem, że to nie przejdzie.

– Nela, to kiedy w końcu dostanę ten projekt? Na wczoraj? A może na nigdy?! – Kazik zaczyna od razu, bez wstępu, jego głos przepełniony jest irytacją. – Ja naprawdę lubię twoje koncepty, ale zaczynam tracić cierpliwość. Jak długo jeszcze mam czekać?

– Kazik, spokojnie… Już go kończę. Daj mi tylko… chwilę, dobrze?

Kazik wzdycha ciężko.

– Dobrze, ale to jest ostatni raz, Nelka. Rozumiesz? Jutro projekt ma być u mnie na biurku. Inaczej znajdę kogoś, kto potrafi ogarniać czas, bo, z całym szacunkiem, ale to nie jest twoja mocna strona.

Przełykam z trudem, a Kazik kończy rozmowę szybciej, niżbym chciała. Nie mam czasu wymyślić ani jednej wymówki.

Wtem do pokoju wpada Zuzia – moja bratanica, szesnastoletnia burza energii o niezmiennie niezadowolonym wyrazie twarzy. Od progu przewraca oczami i krzyżuje ramiona na piersi.

– Nela, miałaś mnie obudzić! – warczy, a jej spojrzenie mogłoby przebijać skały. – Miałam sprawdzian z matmy!

– O nie… Zuzia, przepraszam, kompletnie o tym zapomniałam… – Próbuję się ogarnąć i wydusić z siebie coś rozsądnego, ale oczywiście, nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. – Może powiesz nauczycielce, że to przez ciotkę?

Zuzia mierzy mnie wzrokiem.

– Przez ciebie będę mieć zaległości. Znowu. Co powiem nauczycielce? Że ciotka projektantka zieleni nie ma czasu nawet na ogarnięcie własnej rodziny?

Czuję, jak czerwienieję. Słowo „ciotka” brzmi niemal jak obelga.

– Posłuchaj, Zuza, wiem, że nie jestem najlepszą opiekunką, ale staram się, ok? Obiecuję, że następnym razem cię obudzę. Punktualnie.

Zuzia zbywa mnie machnięciem ręki i rzuca okiem na zegarek.

– Na to już za późno. Idę. Może uda mi się zdążyć przynajmniej na lekcje. – Bierze plecak i wychodzi, trzaskając drzwiami.

Zostaję sama. W kuchni czeka na mnie stos niepozmywanych kubków, ale w tej chwili bardziej martwi mnie to, jak odgrzebać w sobie resztki motywacji, żeby skończyć projekt, za który Kazik zaczyna mnie dosłownie ścigać.

Wciągam pierwsze, co mam pod ręką – dżinsy, które dawno straciły elastyczność, i zielony sweter, który prawdopodobnie widział już lepsze dni. Zerkam w lustro: burza złocistych, ale potarganych loków, zielone oczy, piegi – niby ta sama twarz, a jednak wyraźnie zmęczona.

Kiedy zbieram się do pracy, moją uwagę przyciąga hałas dochodzący z klatki schodowej. Ktoś przesuwa po schodach ciężkie pudło. Wyglądam przez wizjer, a tam nowy sąsiad. Przystojny, jakby żywcem wyjęty z powieści romantycznych, i to raczej tych pikantniejszych, chociaż jego twarz, niemal zastygła w nieprzyjaznym grymasie, skutecznie temperuje moje myśli.

Otwieram drzwi i spoglądam na niego z ukosa.

– Cześć! Potrzebujesz pomocy? – zagaduję, próbując być miła.

On podnosi wzrok, przystaje na chwilę i rzuca oschłym tonem:

– Dziękuję, dam sobie radę.

Zamykam drzwi, wzruszając ramionami, zaskoczona jego chłodnym podejściem, z poczuciem, że ten dzień nie zapowiada się dobrze.

Facet ewidentnie nie miał dziś ochoty na sąsiedzkie pogawędki. Może to i lepiej – miałam przecież własne problemy, a zaczynanie dnia od rozmowy z szorstkim neandertalczykiem zdecydowanie nie było na mojej liście priorytetów.

Ruszyłam w stronę biurka, choć praca nad projektem ogrodu była ostatnią rzeczą, na którą miałam teraz ochotę. Jednak echo słów Kazika, pełne zirytowania i groźby zwolnienia, otrzeźwiło mnie jak wiadro zimnej wody. Musiałam się w końcu za to wziąć, inaczej znajdę się na bruku szybciej, niż zdążę powiedzieć „architekt krajobrazu”.

Usiadłam przed komputerem i otworzyłam projekt. Próbowałam znów zanurzyć się w plan zagospodarowania przestrzeni przed domem klienta, ale obraz wciąż wyglądał chaotycznie, bez ładu i składu. Przez kilka minut gapiłam się na ekran, próbując wymyślić, jak ugryźć ten przeklęty trawnik i fragment tuż przy ogrodzeniu, który nijak nie współgrał z resztą projektu.

W końcu westchnęłam, odchylając się na swoim wysłużonym krześle obrotowym, które natychmiast odpowiedziało głośnym skrzypnięciem. Na moment przed oczami pojawił mi się obraz mojego nowego sąsiada. Brunet z kilkudniowym zarostem, w okularach w grubych oprawkach, które nadawały mu wygląd nieco ekscentrycznego artysty. Do tego przetarte dżinsy i ciemna, luźna koszula, podwinięta na przedramionach – trochę jakby przypadkiem, ale może i nie do końca.

Ocknęłam się, gdy krzesło ponownie skrzypnęło pod moim ciężarem, jakby przypominając mi, że nie po to tu siedzę, by fantazjować o gburowatym nieznajomym.

Próbowałam skupić się na projekcie, ale ledwo otworzyłam plik, gdy na ekranie mignęło powiadomienie o nowym mejlu. Kliknęłam, a moim oczom ukazał się krótki, pełen wykrzykników tekst od Kazika:

„Nela, termin na jutro!!! Czekam na rzuty i wizualizacje! Bez wymówek!!!”.

Odwróciłam się od ekranu, wycierając dłonie o dżinsy i wzdychając głęboko. Kazik był cierpliwym szefem, ale widocznie i jemu zdarzało się tracić zimną krew.

Przesuwałam kursorem po ekranie, analizując projekt ogrodu, nad którym siedziałam już dobre kilka godzin. Klient wymagał „kwitnącej od wiosny do jesieni mieszanki kwiatów i krzewów”, a na dodatek chciał, żeby „nic się nie sypało na trawnik, bo ma być czysto”. Jasne, wspaniały pomysł. Tylko że rzeczywistość ogrodnicza rządzi się własnymi prawami. Jeśli posadzi się byliny kwitnące wiosną, to przecież nie będą magicznie kwitły aż do jesieni. A jeśli ma być kolorowo przez cały sezon, to na pewno coś w końcu opadnie. Mruczałam pod nosem, przerzucając kolejne opcje roślin, które i tak miały niewielkie szanse przetrwania w realiach tego konkretnego klienta. Czy oni naprawdę sądzą, że rośliny są jak świecące dekoracje na święta?

Wtem mój telefon zabrzęczał i na ekranie pojawił się SMS od Zuzy:

„Nela, przez ciebie, przez to, że mnie nie obudziłaś, wychowawczyni mówi, że masz się stawić w szkole. Dziękuję bardzo :(”.

Westchnęłam ciężko, uderzając głową o blat biurka. Jakby ten dzień nie mógł być gorszy! Przez moment po prostu siedziałam, przymykając oczy i starając się zapomnieć o tej nieszczęsnej szkole, niecierpiącym zwłoki projekcie i wyjątkowo humorzastym sąsiedzie. I wtedy… coś usłyszałam. Delikatne, ledwo wyczuwalne drapanie gdzieś pod biurkiem.

Myszy? Nie, na pewno się przesłyszałam.

Ale nie, ten dźwięk się powtórzył. Zesztywniałam. Jeśli to była mysz, to miałam poważny problem – te małe, podstępne stworzenia były moją osobistą, życiową traumą. Skanowałam wzrokiem pomieszczenie z nadzieją, że zaraz znajdę źródło tego dźwięku, może w szufladzie albo między książkami.

Wtedy TO przemknęło mi przed oczami.

– Aaaaaaa!!! – wrzasnęłam na cały głos, zrywając się na nogi i wdrapując na biurko jakby mnie ktoś tam postawił siłą. Miałam do czynienia z największym koszmarem każdego mieszczucha – malutką, niewinną myszką, która, jak gdyby nigdy nic, zaczęła buszować w moim pokoju.

Zza ściany usłyszałam siarczyste przekleństwo, a chwilę potem zaczęło się głośne, wściekłe dobijanie do drzwi. Wciąż wrzeszczałam, stojąc na biurku jak na scenie w teatrze, gdzie mogłam obserwować całą sytuację z odpowiedniej wysokości. Drzwi w końcu się otworzyły, a do środka wpadł mój nowy sąsiad, wyraźnie gotowy, by ratować kogoś przed pewną śmiercią.

Zamarł na widok tego, co zastał. Wpatrywał się we mnie, stojącą na biurku, i w tę małą myszkę, która przestała się ruszać, jakby zaskoczona całą sytuacją. Przez moment patrzył to na mnie, to na nią, po czym parsknął.

– Czy pani zwariowała?! To… to tylko mysz! – rzucił, kpiąco spoglądając w moją stronę, a jego twarz przybrała wyraz pełen zniesmaczenia. – Serio, na biurku? Co to jest, jakaś trupa teatralna z Krakowa?

– Ja… nie znoszę myszy! – wykrztusiłam, drżąc od stóp do głów.

– A więc wariaci też tu mieszkają. – Pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony, a zarazem zirytowany. – Może następnym razem po prostu pomyśl, kobieto, zanim zaczniesz urządzać sąsiedzką syrenę alarmową. Nie jestem tu po to, żeby biegać na ratunek każdej histeryczce w okolicy.

Rzucił mi ostatnie, pełne politowania spojrzenie i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zeskoczyłam z biurka, czując, jak policzki pieką mnie ze wstydu.

– Chyba gorzej być nie może – mruknęłam do siebie, ocierając wilgotne dłonie o spodnie i próbując uspokoić przyspieszony oddech po tej niespodziewanej konfrontacji z myszą i nie mniej szokującą interwencją sąsiada. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju – mysz, jak szybko się pojawiła, tak błyskawicznie zniknęła i chociaż panicznie bałam się, że może pojawić się gdzieś w pobliżu mnie w najmniej oczekiwanym momencie, wiedziałam, że muszę wracać do pracy. Po chwili udało mi się jakoś zebrać i wrócić do komputera. Spojrzałam na ekran, próbując ponownie skupić się na projekcie ogrodu, który już i tak przyprawiał mnie o zawroty głowy. Wybrałam kilka zdjęć roślin, które mogłyby jakoś przejść selekcję klienta, i zaczęłam rozważać ich ułożenie.

I wtedy to się stało. Ekran zamigotał, zgasł, a cały pokój pogrążył się w ciszy.

– Nie, nie, nie! – wykrzyknęłam, jakby to miało cokolwiek pomóc. Wcisnęłam przycisk zasilania na komputerze. Nic. Żadnej reakcji. Spojrzałam na lampkę stojącą na biurku – ciemna jak noc listopadowa. Zabrakło prądu.

– No po prostu świetnie! – niemal krzyknęłam, jednocześnie czując, jak łzy bezsilności zbierają mi się pod powiekami. – Oczywiście, że teraz! Idealny moment! Jeszcze tylko trąba powietrzna i deszcz żab i będzie komplet!

Przeczesałam włosy rękoma, zaciskając zęby. Kazik wyobraził mi się natychmiast ze swoim lodowatym spojrzeniem i nieubłaganą miną. Już słyszałam jego oschły głos: „Nela, nie dotrzymujesz terminów, nie angażujesz się. Muszę to zlecić komuś, komuś bardziej… solidnemu”. Na samą myśl o tej scenie, o tym, jak bezceremonialnie mógłby mnie wyrzucić z pracy, poczułam się kompletnie rozbita. Praca nad projektami małych ogrodów nie była może szczytem moich marzeń, ale była tym, co pozwalało mi jakoś wiązać koniec z końcem, a teraz… teraz widmo utraty tego zajęcia wydawało się wyjątkowo realne.

Zerknęłam na telefon – rozładowany. Oczywiście. Przecież nie podłączyłam go do ładowarki. W domu cisza. Nie mogłam ani zadzwonić, ani napisać do Kazika, ani nic zrobić z tym projektem. Zacisnęłam pięści, bezsilność i frustracja narastały we mnie jak gorąca fala. Czułam, jak mnie oczy pieką, a po policzkach mimowolnie zaczynają spływać pierwsze łzy. Zamiast zbliżać się do końca pracy, miałam poczucie, że wszystko się sypie.

– Jak to się dzieje, że jeden dzień może być tak… beznadziejny? – wymamrotałam do siebie, czując, że jestem na granicy kompletnego załamania. Przez moment po prostu siedziałam w ciszy, czując, jak powoli ogarnia mnie rezygnacja.

Rozdział II

NELA

Siedziałam przy biurku, wpatrując się w ciemny ekran komputera, kiedy usłyszałam głośne pukanie w ścianę od strony kuchni. Westchnęłam, myśląc, że pewnie sąsiad też odczuł skutki braku prądu. Byłam jednak zbyt pogrążona w swoich myślach, by zwracać na to większą uwagę, dopóki nie usłyszałam cichego kapania. Przez moment zignorowałam ten dźwięk, ale kiedy powoli zaczynał się nasilać, aż w końcu zamienił się w szum, coś mnie tknęło.

Przeszłam do kuchni i spojrzałam na zlew, a moje serce zamarło. Z rur pod zlewem zaczęła wyciekać woda, tworząc niewielkie kałuże na podłodze.

– Nie, nie, tylko nie to! – jęknęłam, próbując coś z tym zrobić. Przekręciłam kurki, choć dobrze wiedziałam, że to nic nie da, bo problem tkwił gdzieś głębiej.

Oczywiście. Gdyby dzień mógł być jeszcze gorszy, oto proszę – awaria hydrauliczna na dokładkę. I akurat teraz, gdy rozładował się telefon, a do tego nie miałam zielonego pojęcia, co powinnam zrobić z rurami.

W przypływie desperacji spojrzałam na drzwi. Jedyną osobą, która mogła wiedzieć, jak zaradzić temu problemowi, był… mój gburowaty sąsiad. Nie mogłam uwierzyć, że zamierzałam to zrobić, ale sytuacja była krytyczna. Zebrałam się w sobie i zapukałam do jego drzwi.

Po chwili usłyszałam ciężkie kroki, a potem drzwi otworzyły się z charakterystycznym skrzypnięciem. Facet stał w progu, patrząc na mnie z wyrazem twarzy, jakby właśnie dostał zaproszenie na najnudniejsze spotkanie na świecie.

– Tak? – burknął, nawet nie próbując udawać zainteresowania.

– Um… Cześć. Słuchaj, ja wiem, że nie jesteśmy jakoś… najbliżej, ale mam poważny problem – powiedziałam, gestykulując nerwowo. – Coś mi przecieka w kuchni, a wiesz, prądu też nie ma… I pomyślałam, że skoro jesteś mężczyzną… może wiesz, co zrobić? Albo przynajmniej masz jakąś latarkę?

Sąsiad uniósł jedną brew, spoglądając na mnie z mieszanką niedowierzania i niechęci.

– Latarkę? A czy ja wyglądam na pogotowie hydrauliczne? – odpowiedział, krzyżując ręce na piersi.

Zacisnęłam usta, próbując nie dać się wyprowadzić z równowagi.

– Nie, ale naprawdę potrzebuję pomocy. Mam w kuchni małą powódź, a nie wiem nawet, w czym dokładnie tkwi problem – wyjaśniłam, starając się mówić jak najspokojniej, choć czułam, że gniew zaczyna we mnie narastać.

Przez chwilę patrzył na mnie w milczeniu, po czym westchnął z wyraźnym zrezygnowaniem.

– Dobra. – Bez entuzjazmu chwycił latarkę z półki przy drzwiach i wskazał gestem, żebym szła przodem.

Odetchnęłam z ulgą i poprowadziłam go do mojego mieszkania, gdzie nadal rozlegało się niepokojące kapanie. Kiedy zobaczył wodę na podłodze, mruknął coś pod nosem, kucnął przy zlewie i zaczął oglądać rury.

– Masz jakiś klucz francuski? – zapytał, ale jego ton sugerował, że wątpi, żebym miała cokolwiek użytecznego w domu.

Rozejrzałam się dookoła i poczułam się nieco zakłopotana.

– Eee… nie. Raczej nie trzymam takich rzeczy pod ręką.

Westchnął ciężko, jakby to był najgorszy dzień w jego życiu, po czym wyciągnął z kieszeni zestaw narzędzi, którego wcześniej nie zauważyłam.

– Odsuń się – mruknął, po czym zajął się majstrowaniem przy rurach. Obserwowałam go, jak sprawnie pracuje, wykręcając i regulując wszystko z precyzją. W końcu kapanie ucichło, a ja odetchnęłam z ulgą.

– Dzięki… naprawdę. Przepraszam, że tak nagle wpadłam, ale… to był już zły dzień – próbowałam się jakoś wytłumaczyć.

– Tak, ja też to zauważyłem – odpowiedział sucho, podnosząc się z klęczek. Spojrzał na mnie przez chwilę z wyrazem, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zamiast tego tylko westchnął, schował narzędzia i skierował się do drzwi.

– Jakby co, to staraj się trzymać swoje katastrofy z daleka od mojego mieszkania – rzucił na pożegnanie, trzaskając drzwiami.

Stałam w progu i patrzyłam na zamknięte drzwi, próbując dojść do siebie po tej małej „wymianie uprzejmości”. Ale mimo wszystko musiałam przyznać – pomógł.

Jeszcze długo po jego wyjściu stałam tak sobie w ciszy, rozmyślając przez dłuższą chwilę o całej tej sytuacji. Zawsze starałam się być miła dla wszystkich – po prostu nie znosiłam, kiedy ktoś był do mnie negatywnie nastawiony. Z jakiegoś powodu mój nowy sąsiad już od początku odnosił się do mnie z niechęcią, której kompletnie nie rozumiałam. Przecież ja… ja zawsze staram się być sympatyczna! Po chwili namysłu postanowiłam wyrazić wdzięczność za jego pomoc. Bez wahania sięgnęłam po mały słoiczek miodu spadziowego, który przywiozłam z ostatniego wyjazdu w góry, i na małym skrawku papieru napisałam: „Jeszcze raz dziękuję za pomoc. Postaram się nie naprzykrzać! Nela”.

Z tą skromną ofiarą cicho ruszyłam na korytarz, zostawiłam słoiczek przy drzwiach sąsiada i szybko wróciłam do siebie, zamykając swoje drzwi. Serce zabiło mi szybciej – chciałam, by chociaż na moment przestał patrzeć na mnie jak na największą katastrofę tego budynku. Czekając, aż wróci z kolejną partią kartonów, które wnosił od rana, podeszłam do drzwi i przykleiłam oko do judasza, z nadzieją, że ujrzę chociaż cień jego uśmiechu.

W końcu go usłyszałam, a chwilę potem zobaczyłam go – wysoki, postawny, szedł pewnym krokiem, trzymając dwa wielkie kartony. Przy samej wycieraczce nagle zatrzymał się, ale po chwili popchnął nogą masywne drewniane drzwi do mieszkania. Zanim zdążyłam dokładnie przyjrzeć się jego reakcji na widok miodku, rozległ się nagły dźwięk tłuczonego szkła. Przez judasz zobaczyłam, jak stawia jeden z kartonów na podłodze, unosząc przysadzistą podeszwę buta, pokrytą złocistym miodem i kawałkami szkła. Patrzyłam, jak jego twarz przybiera wyraz takiej złości, że aż przeszył mnie dreszcz. Sięgnął po kartkę, podniósł ją i zaczął się trząść ze wściekłości.

Nagle stanął przy moich drzwiach i zaczął dobijać się pięścią, a jego niski głos przebił się przez drzwi:

– Nela! – ryknął. – Otwórz te cholerne drzwi! Wiem, że tam jesteś! – Przystanął na chwilę, próbując uspokoić oddech, ale zaraz wrócił do swojej przemowy. – Jeśli zaraz nie otworzysz, przysięgam, że wyważę to cholerstwo!

Zamarłam, a moje serce przyspieszyło. Najpierw pomyślałam, że nie ruszę się z miejsca, ale kiedy jego pięść ponownie z impetem uderzyła w drzwi, wiedziałam, że nie mam wyjścia. Podeszłam, powoli przekręciłam klucz, po czym cofnęłam się aż pod samą szafę, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a on jednym krokiem wszedł do mojego mieszkania. Był blisko. Zbyt blisko. Cała jego sylwetka niemal zasłaniała wejście, a ja bezradnie patrzyłam, jak zbliża się jeszcze bardziej. Jego dłonie spoczęły po obu stronach moich ramion, opierając się o szafę, co sprawiło, że znalazłam się między nim a chłodną powierzchnią mebla, bez szans na ucieczkę.

Spojrzałam w jego twarz – szorstką, przystojną, z mocnym zarysem szczęki i błyskiem gniewu w oczach. Przez chwilę milczał, jakby dając mi czas na uświadomienie sobie, jak blisko się znalazł.

W końcu odezwał się, głosem nieco spokojniejszym, ale nadal przepełnionym irytacją.

– Maks – rzucił, mrużąc oczy, jakby moje imię było największym nietaktem, jaki mógł sobie wyobrazić. – Jeśli naprawdę chciałaś wiedzieć, jak mam na imię, wystarczyło zapytać, zamiast zapieprzyć mi wycieraczkę miodem!

Maks przysunął się jeszcze bliżej, a moja twarz niemal cała zbladła. Z każdą sekundą czułam, jak moje ciało reaguje inaczej, niżbym sobie życzyła – krew odpłynęła z twarzy, a jednocześnie po skórze przeszło mi przyjemne ciepło. Jego usta były tak blisko, że czułam ich delikatny ruch, kiedy odzywał się cicho, a jego oddech sprawił, że moje ciało przeszedł lekki dreszcz.

Co jest, do cholery? Powinnam się bać, a w środku miałam chaos uczuć, których nawet nie rozumiałam. Serce waliło mi jak szalone, a ten chłodny, irytujący Maks, który jeszcze przed chwilą wyglądał, jakby miał mnie wbić w ścianę, nagle wywoływał coś, czego nie potrafiłam nazwać. Był przerażająco blisko, a jednocześnie – w jakiś dziwny, niepojęty sposób – to napięcie między nami stało się niemal hipnotyzujące. W jego oczach widziałam coś surowego, co sprawiało, że chciałam zarówno się wycofać, jak i… zostać.

I nagle, zanim zdążyłam się otrząsnąć, zanim zdążyłam w ogóle przemyśleć ten chaos, on odsunął się, wyprostował i bez słowa zamknął drzwi za sobą. W ciszy mieszkania zostałam sama, pulsująca od wrażeń.

– Wow – wydusiłam, czując, jak gorąco napływa mi do policzków. To jedyne, co byłam w stanie z siebie wydobyć, zanim moje myśli zaczęły się kotłować, jedna po drugiej, w kompletnym zamęcie.

Co to było? Jakim cudem doprowadziłam się do stanu, w którym ten chłodny, nieznajomy Maks, który wszedł do mojego życia dosłownie z buta, nagle sprawiał, że czułam się… nie wiem, jak to nazwać. Zdezorientowana? Podekscytowana? Przerażona? Przecież on ledwie mnie znał, ledwie zamieniliśmy kilka słów, a ja, zamiast poczuć gniew na jego obcesowość, czułam coś kompletnie odwrotnego.

Przypomniałam sobie, jak jego spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, jakby odczytywał każdą myśl, którą próbowałam ukryć. Jego oczy – czujne i jednocześnie błyszczące dziwnym blaskiem – były czymś, czego nie mogłam wyrzucić z pamięci, choć powinnam. Ta intensywność, ten moment, w którym stał przede mną tak blisko, niemal przytłaczający swoją obecnością, sprawił, że każdy zmysł był wyczulony na granicy absurdu.

– Przestań, Nela – mruknęłam do siebie, próbując wrócić do rzeczywistości, ale to było silniejsze ode mnie. Wspomnienie jego bliskości, zapach jego wody kolońskiej, który mimochodem poczułam, wypełniały mój umysł. Czułam się jak nastolatka, która przypadkiem znalazła się o krok za daleko w fascynacji kimś, kto powinien jej tylko przeszkadzać.

Ale coś w nim mnie intrygowało – coś nieuchwytnego i przerażającego zarazem.