43,99 zł
To była dokładnie taka książka, jakiej potrzebowałam. Mroczna, romantyczna i pełna zakazanej magii - mistrzowsko oddająca napięcie między uwodzeniem a podstępem. Serce cały czas waliło mi jak szalone! - Rachel Gillig, autorka bestsellerowej powieści „Rycerz i Ćma”
Ona powinna być martwa. On nie powinien o niej myśleć.
A jednak stoją naprzeciw siebie - z bronią w dłoniach.
I nie wiadomo, kto pierwszy pociągnie za spust.
Gideon Sharpe powrócił, by dokończyć to, czego nie zdołał zrobić wcześniej: zabić Szkarłatną Ćmę. Nie zamierzał popełnić żadnego błędu. Przynajmniej taki miał plan. Ale gdy spojrzał w oczy Rune Winters, zawahał się - i to doprowadziło go do zguby…
Rune przez chwilę wierzyła, że u boku królowej Cressidy będzie bezpieczna. Zawarła sojusze, które miały zapewnić czarownicom przewagę, ale to nie wystarczyło, by zakończyć wojnę i udowodnić swoją lojalność. Choć Szkarłatna Ćma przestała istnieć, Rune musi nałożyć kolejną maskę i zrobić coś, czego najbardziej się obawia: ponownie zaufać Gideonowi.
On zna wszystkie jej słabości. Ona – jego sekrety. Każdy ich krok oznacza ryzyko. Każde spojrzenie to wyzwanie. A każdy dotyk – granica, której nie powinni przekraczać.
Teraz muszą iść ramię w ramię, mimo że to może ich kosztować życie.
Finał nieprzewidywalnej i brutalnej historii, którą pokochały setki tysięcy czytelników na całym świecie. Dokładnie taki, na jaki czekaliście.
Opinie do „Szkarłatnej ćmy”
Ta pasjonująca historia z krwawą rewolucją w tle zawładnęła moim sercem. Żądne zemsty czarownice, wytworne bale i podstępna gra, w której za każdą pomyłkę płaci się życiem. Miejcie się na baczności, bowiem nikt nie jest bezpieczny, gdy po ulicach Nowej Republiki krąży Szkarłatna Ćma.
Kinga Bałdyga, @lost.in.rainforest
UZALEŻNIAJĄCA. INTENSYWNA. MAGICZNA. Czarownica i obsesyjnie polujący na nią łowca, a między nimi morze napięcia i ocean podejrzliwości. Zakazana relacja i plątanina emocji, która prowadzi czytelnika na skraj szaleństwa. CO. TO. ZA. KSIĄŻKA!
Monika Winosławska, @winotka.books
Wkroczcie w świat niebezpiecznych intryg, gdzie zdrada czai się na każdym kroku, a napięcie między bohaterami wybija poza skalę. Szkarłatna Ćma oczaruje was swoim niepowtarzalnym klimatem i sprawi, że nie będziecie mogli się od niej oderwać. Dla mnie to perfekcyjne romantasy!
Magdalena Biernacka, @glowing.chapter
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 454
Data ważności licencji: 4/8/2029
Tytuł oryginału: Rebel Witch
REBEL WITCH © 2025 by Kristen Ciccarelli
All rights reserved
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025
Copyright © for the translation by Daria Kuczyńska-Szymala
Opieka wydawnicza: Natalia Karolak
Opieka redakcyjna: Anna Małocha, Dagmara Małysza
Przyjęcie tłumaczenia: Aleksandra Szpak
Adaptacja makiety na potrzeby wydania i ozdobniki w książce: Agnieszka Gontarz
Adiustacja i korekta: Pracownia 12A
Promocja i marketing: Magdalena Wojtanowska
Projekt okładki: Toby James / HarperCollinsPublishers Ltd
Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Agnieszka Gontarz
Ilustracje na okładce: Shutterstock
Ilustracje ciem na stronach tytułowych: Nadzeya Kavalkova / Shutterstock
ISBN 978-83-8135-589-6
www.mondrive.pl
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Odważnym, Którzy Rozświetlają Drogę.
Na początku była ciemność. A gdy Siedem Sióstr się roześmiało, powstał świat. Siostry szły przez jego fale, rzeźbiąc linie brzegowe. Tchnęły życie we wszystko i związały świat miłością, dobrem i pięknem.
Lecz nie mogły zostać na zawsze. Zanim odeszły, wybrały te, które miały strzec świata podczas ich nieobecności. By wspomóc strażniczki w wielbieniu i chronieniu ich stworzenia, Siedem Sióstr wręczyło im dar.
Dar magii.
A potem, gdy płomień zgasł, zniknęły.
Mit stworzenia według Kultu Pradawnych
Gideon obciągnął kurtkę skradzionego munduru. Materiał w kolorze leśnej zieleni był sztywny, jakby mundur nie był używany.
Biedny strażnik, z którego go ściągnął, leżał teraz związany i nieprzytomny w składziku na trzecim piętrze pałacu Larkmont. Czterech innych strażników miało mniej szczęścia. Ich ciała unosiły się w lodowatych wodach fiordu.
Nie miał wyboru.
Gideon wszedł głęboko na terytorium wroga. Gdyby go złapano, byłoby to gorsze niż śmierć.
Jego mroczne myśli kontrastowały z jasną salą balową, w której się znajdował. Muzycy pobrzękiwali na instrumentach, strojąc je i przygotowując się do prywatnego recitalu, który zaraz miał się rozpocząć. Żyrandole pobłyskiwały u sufitu, a służący zręcznie lawirowali między gośćmi w błyszczących strojach w sali balowej księcia Sorena, serwując ostatni poczęstunek przed początkiem koncertu.
Gideon stał pod ścianą i obserwował pomieszczenie jak pozostali strażnicy, ale wzrok skupił na jednym celu: pięknej dziewczynie w złotej sukni.
Rune Winters.
Książe Soren stał obok niej i obejmował ją mocno w talii. Umbryjski władca miał na sobie szyty na miarę garnitur i zarzuconą stylowo na jedno ramię pelerynę z wyhaftowanym srebrnym herbem rodu. Przesuwał głodnym wzrokiem po sukni Rune, niemalże zachęcając swych bogatych przyjaciół, by robili to samo.
W Gideonie aż zawrzała krew, gdy na to patrzył.
To była piękna suknia – nie mógł zaprzeczyć. Uszyta przez jakiegoś frymuśnego projektanta i zapewne warta fortunę. Ale nie była w stylu Rune. Złoty kolor jej nie pasował, a cięcia były za ostre. Głęboki dekolt w kształcie litery V sięgał niemal pępka z przodu oraz dołu pleców z tyłu, wysyłając mocny przekaz: „Patrzcie na nią. Jest moja”.
Książę chciał, żeby goście podziwiali piękną czarownicę u jego boku. Dla Sorena Rune była egzotycznym stworzeniem. Żywym artefaktem, który zamierzał dołączyć do swojej kolekcji.
Jeśli informacje Harrow były prawdziwe, to tydzień temu książę poprosił Rune o rękę. A ona się zgodziła, pod jednym warunkiem: jeśli Soren chce ją za żonę, musi dać Cressidzie wojsko.
I dlatego Gideon zgłosił się na ochotnika do tego zadania.
Dysponując armią, Cressida wytoczy wojnę Nowej Republice. Jeśli wygra, zaprowadzi na powrót panowanie czarownic i ludzie znów zaczną umierać.
Gideon nie mógł do tego dopuścić. Skoro Rune jest filarem złowrogiego sojuszu między Cressidą i Sorenem, nie może pozwolić jej żyć.
Gideon miał rozkaz zabić i zamierzał go wykonać. Tutaj. Tego wieczoru.
Cały wieczór czekał na okazję. Stojąc pod ścianą sali balowej i pocąc się w skradzionym mundurze, patrzył, jak Rune flirtuje ze swoim narzeczonym. Patrzył, jak on na ten flirt odpowiada: dotyka ją spragnionymi dłońmi, pożera aroganckim wzrokiem.
To doprowadzało go na skraj szaleństwa.
Alex ledwo został pochowany, a Rune już była narzeczoną innego mężczyzny. I to księcia.
Czy tego właśnie zawsze pragnęła – księcia?
Był głupcem, sądząc, że ma jakiekolwiek szanse.
Gideon przyłożył dłoń do pistoletu przy pasie. Był gotowy. Bardziej niż gotowy. Potrzebował tylko odpowiedniej chwili…
– Tęsknisz za domem?
Gideon przesunął wzrokiem po gościach otaczających Rune i Sorena, aż dostrzegł osobę, która się odezwała: młodą kobietę z pszenicznozłotymi włosami zaplecionymi w koronę.
Rune się roześmiała.
– Czy można tęsknić za miejscem, gdzie wszyscy pragną twojej śmierci?
Gideon patrzył, jak przytyka kieliszek z szampanem do czerwonych ust, a potem przechyla go, żeby wypić resztkę trunku.
To był jej trzeci kieliszek tego wieczoru.
Nie żeby Gideon liczył.
– A jak to było przed rewolucją?
– Kiedyś my, czarownice, żyłyśmy tak jak wy – odpowiedziała Rune, wskazując wielki hol, w którym stali, z lśniącymi żyrandolami i marmurowymi kolumnami wspierającymi pokryty freskami sufit. – Nasze życie było pełne muzyki, piękna, sztuki…
Tak – pomyślał Gideon. A te wasze luksusy pochodziły z naszej nędzy.
Brzmienie skrzypiec przybrało na sile. Gideon zerknął na drugą stronę sali, gdzie goście zaczęli zajmować miejsca na krzesłach ustawionych przed muzykami.
– I to życie zostało nam skradzione tamtej nocy, gdy Gideon Sharpe wprowadził rewolucjonistów do pałacu.
Na dźwięk swojego imienia w jej ustach natychmiast znów skupił na niej uwagę.
– Zamordował dwie królowe w ich łożach, podczas gdy jego kompani dokonywali na nas rzezi na ulicach. Mnie też by zamordował, gdyby Cressida mnie nie uratowała.
Gideon aż się zjeżył. Sporo w tej swojej historyjce pomijasz, skarbie.
– To musi być bardzo bolesne – stwierdził książę, przesuwając powoli grzbietem dłoni po plecach Rune. – Być tak daleko i wiedzieć, jakie tam się dzieją okropności… Cieszę się, że się od tego uwolniłaś.
Soren objął Rune w talii, jakby ją pocieszał, ale bardziej wyglądało to na przypomnienie, że Rune należy do niego.
Gideon wyprostował ramiona, starając się odprężyć.
– Czarownice nadal są mordowane tylko za to, że są, kim są, jakby to była zbrodnia – powiedziała objęta przez Sorena Rune, wpatrując się w pusty kieliszek. – Nigdy nie będę wolna, dopóki uwolniona nie zostanie ostatnia z moich sióstr.
Instrumenty ucichły i rozległa się zapowiedź. Rozpoczynał się recital.
Jeden za drugim goście z kręgu zaczęli się rozchodzić i kierować ku muzykom.
Soren splótł palce z palcami Rune i pociągnął ją w kierunku siedzeń. Zdążyli zrobić dwa kroki, zanim rozbrzmiał pierwszy utwór. Rune jakby się zawahała.
Gideon widział, że nagle się zatrzymała.
– Wszystko w porządku? – zapytał książę, zwracając się do niej.
Muzyka stawała się coraz głośniejsza i Gideon zerknął na muzyków. Melodia wydała mu się znajoma. Ale nie potrafił jej skojarzyć.
– Muszę… muszę przypudrować nos. – Rune z trudem nad sobą panowała. – Zaraz wracam…
– Nie wygłupiaj się – powiedział Soren. – Koncert już się zaczął. – Ściszył głos: – To recital dla ciebie, Rune. By uczcić nasze zaręczyny. Musisz tu być.
Palce, które zaciskał na jej dłoni, pobielały.
Gideon zmrużył oczy. Jego ciało napięło się niczym sprężyna, kiedy patrzył, jak Soren ciągnie Rune dalej. Bliżej muzyki. Akurat ku temu, czego nie chciała.
– Muszę… – Rune starała się wyrwać dłoń.
Kiedy Soren chwycił ją mocniej, nie chcąc puścić, Gideon wysunął się spod ściany. Strażnicy stojący dziesięć kroków od niego po obu stronach zerknęli na niego, co przypomniało mu, że jest we wrogim otoczeniu. Nie powinien ściągać na siebie uwagi.
A poza tym Rune nie potrzebowała ratunku. Widać to było po tym, jak stanęła tuż przed Sorenem, blokując mu drogę do krzeseł.
– Obiecuję, że niewiele stracę. – Uniosła się na palcach, objęła bladymi ramionami księcia za szyję i musnęła jego policzek ustami. Kiedy wolna dłoń Sorena spoczęła na jej kształtnym biodrze, dodała: – A później wieczorem, po recitalu i po wyjściu gości, zaplanowałam dla ciebie coś specjalnego.
Gideon poczuł ucisk w żołądku. Kiedy patrzył, jak Soren przesuwa dłoń i gładzi policzek Rune, skamieniał.
– Coś specjalnego? – mruknął książę, pochylając się, by przycisnąć usta do warg Rune.
Wsuwając palce w jego brązowe włosy, Rune oddała Sorenowi pocałunek, by posmakował tego, co miało nadejść. Soren przyciągnął ją bliżej i Gideon zrozumiał, że robi to nie pierwszy raz. Były inne pocałunki. I pewnie nie tylko pocałunki.
Uświadomienie sobie tego coś w nim obudziło. Coś drżącego i bolesnego. Coś, co zacisnęło się wokół jego żeber i mogłoby go porwać na dno morza.
Dość.
Sięgnął po pistolet.
Lecz zanim zdołał to zakończyć, Rune wyswobodziła się z objęć Sorena.
– Myślę, że spodoba ci się moja niespodzianka. – Miała zarumienione policzki, kiedy odchodziła. – Spróbuj odgadnąć, co to, kiedy mnie nie będzie.
Mrugnęła. Oczy księcia pociemniały z pożądania.
Gideona aż zemdliło.
Rune obróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając Sorena i Gideona zapatrzonych w nią i podkreślającą jej wdzięki suknię.
Minęła pośpiesznie gości zmierzających do siedzeń oraz strażników stojących pod ścianami. Podbiegając do drzwi, niemal wpadła na wchodzącą przez nie służącą i w ostatniej chwili uniknęła zderzenia. Dziewczyna z trudem utrzymała tacę z kieliszkami i butelkę whisky.
Gideon patrzył, jak Rune wymienia z nią kilka słów, zabiera jej butelkę i znika w korytarzu.
To teraz.
To był ten moment, na który czekał.
Nie płacz. Nie płacz. Tylko nie płacz.
Łzy piekły Rune w oczy, kiedy biegła korytarzem, mijając nieruchomych strażników w ciemnozielonych mundurach. Cieszyła się, że daszki czapek osłaniają ich twarze i nie widzi, co sobie o niej myślą.
Nie mogła uronić nawet jednej łzy. Nie tutaj. Nie kiedy wszyscy patrzą.
Lecz choć biegła szybko, nie mogła uciec przed melodią, którą wciąż grano w sali balowej. Każda nuta była niczym strzała przeszywająca jej serce.
To był utwór Alexa.
Smutne dźwięki zabrały Rune z powrotem do Wintersea, gdzie stała w drzwiach biblioteki i patrzyła, jak jej najlepszy przyjaciel pochyla się nad klawiszami fortepianu i wypełnia cały pokój magią.
Alexander Sharpe.
Ta melodia – ta, która ją przegnała – była ostatnim utworem, jaki skomponował.
Rune dotknęła pierścionka od Alexa, który nadal nosiła, czując narastającą w sobie falę żalu. Potrzebowała czegoś, co uchroni ją przed tą straszliwą falą, przed tą koszmarną tęsknotą, i nie mogła tego znaleźć.
Dlatego musiała wyjść z sali balowej. Zanim załamie się i rozszlocha w środku przyjęcia na cześć jej przyszłego małżeństwa z księciem.
Bylibyśmy teraz po ślubie.
Wolałaby Alexa od Sorena. Alex był jej najlepszym przyjacielem. Poza babcią był jedyną osobą na świecie, która ją naprawdę kochała. Może i nie była w nim zakochana, ale może to przyszłoby z upływem czasu.
Lecz tęskniła nie tylko za Alexem.
Gdyby miała być szczera, to tęskniła za domem.
Dom.
To słowo ją paliło.
Kiedy w sali balowej przyjaciółka Sorena zapytała, czy tęskni za Nową Republiką, Rune się roześmiała.
Ale jak było naprawdę?
Tak naprawdę Rune tęskniła za widokiem pokrytych rosą ogrodów Buni. Tęskniła za jazdą na Lady przez najdziksze tereny Wintersea. Tęskniła za zapachem morza, lasu i pól. Tęskniła za wiatrem i sztormami.
Lubiła Umbrię i jej stolicę Caelis. Podobała jej się tutejsza architektura i sztuka, kultura, moda i kuchnia oraz brak antypatii wobec czarownic. Lubiła odwiedzać to miejsce, spędzać tu wakacje. Ale to nie było jej miejsce.
Rune nie wiedziała, że będzie się tak czuć, kiedy zgadzała się na ślub z Alexem i wyjazd z Nowej Republiki. Nie wiedziała, że opuszczając wyspę, pozostawi na niej swoje serce.
Czy można tęsknić za miejscem, gdzie wszyscy chcą twojej śmierci?
Rune zacisnęła dłoń na szyjce butelki. Najwyraźniej tak.
Gdyby tuzin strażników nie obserwował, jak wychodzi, Rune napiłaby się whisky prosto z butelki. Trzy kieliszki szampana nieco ją znieczuliły, rozgrzały od środka i zamgliły wzrok. Właśnie dzięki temu przetrwała tę część wieczoru, dzięki alkoholowemu zamroczeniu.
Ale jeśli miała dotrwać do jego końca, potrzebowała czegoś więcej niż trzy kieliszki. Potrzebowała całej wanny alkoholu.
Melodia Alexa płynęła dalej, coraz głośniejsza, a jej melancholijne brzmienie przenikało Rune do szpiku kości. Dziewczyna zagarnęła spódnicę i pobiegła, zerkając przez ramię, by mieć pewność, że Soren nie ruszył za nią.
Soren. Jej narzeczony.
Rune przeszedł dreszcz. Jej skóra była odrętwiała w miejscach, w których jej dotykał.
A później wieczorem, po recitalu i po wyjściu gości, zaplanowałam dla ciebie coś specjalnego.
Rune poczuła, że zalewa ją zimny pot.
Dlaczego to powiedziałam?
Niczego nie zaplanowała. Po prostu musiała stamtąd uciec.
Na myśl, że później miałaby do niego pójść, sama, aż skręciło ją w żołądku. Wolałaby wejść do morza, mając kieszenie wypełnione ciężkimi kamieniami.
Spraw, by cię pragnął.
Takiej wytycznej udzieliła jej Cressida, kiedy tylko przybyły do Umbrii: miała sprawić, żeby Soren Nord, umbryjski książę, nie potrafił się jej oprzeć.
W końcu Rune w tym właśnie była dobra.
W zachęcaniu mężczyzn.
Soren posiadał flotę statków wojennych. Jako były admirał marynarki wiele podróżował i lubował się w kolekcjonowaniu pięknych, egzotycznych przedmiotów. Ale najlepsze było to, że sprzyjał czarownicom i ponoć szukał wśród nich żony dla siebie.
Więc pewnej nocy po przedstawieniu w operze, kiedy Cressida wszystko dyskretnie obserwowała, Rune poczekała, aż książę wyjdzie ze swojej loży, i stanęła mu na drodze. Wpadł prosto na nią, wylewając wino na jej kosztowną suknię.
Był przerażony swoją niezgrabnością. A Rune była taka miła i wyrozumiała. Żeby jej to wynagrodzić, zaprosił ją na balet następnego wieczoru. I do teatru jeszcze kolejnego. Nagle spotykali się codziennie. Wybierali się na spacery albo przejażdżki powozem. Albo jedli we dwoje kolację.
Książę był oczarowany, a Rune podsycała jego afekt, doskonale odgrywając swoją rolę, aż osiągnęła to, czego chciała Cressida: oświadczyny.
Lecz ku zaskoczeniu Sorena Rune go odrzuciła.
Nie mogę za ciebie wyjść – powiedziała, recytując wyuczoną formułkę. Nie dopóki wszystkie czarownice nie będą bezpieczne.
A dokładniej: nie wyjdzie za księcia, dopóki ten nie da Cressidzie floty na wojnę z Nową Republiką.
Rune nie miała ochoty wychodzić za Sorena, nie była też zainteresowana wypełnianiem rozkazów królowej czarownic. Sama myśl o pracowaniu dla Cressidy napełniała ją mdlącym obrzydzeniem do samej siebie.
Lecz Cressida uratowała jej życie oraz życie Seraphine. Cressida nie pragnęła jej śmierci, w przeciwieństwie do Gideona i wszystkich innych w Nowej Republice. A co najważniejsze: Cressida chciała uratować czarownice, które zostały w kraju. Dziewczyny, które teraz eksterminowano.
Co tydzień do uszu Rune docierały nazwiska zabitych czarownic. Krwawa Gwardia schwytała Aurelię Kantor, potężną sybillę – czarownicę, która widziała przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. I teraz wykorzystywali ją do uzyskiwania informacji o miejscu przebywania każdej ukrywającej się czarownicy. Dzięki temu mogli polować na nie i mordować z bezlitosną precyzją. Czasem nawet trzy albo cztery tygodniowo.
I tylko Pradawne wiedziały, co robili Aurelii, żeby podawała im te informacje.
Kiedyś Szkarłatna Ćma by ją uratowała. Ale teraz Ćma była tutaj, w pałacu Larkmont, po drugiej stronie cieśniny Barrow, na wpół upita szampanem.
Spójrz na siebie – pomyślała Rune. Ty bawisz się z książętami, a twoje siostry są mordowane.
Porzuciła tamte dziewczyny. A gdyby Gideona Sharpe’a nie powstrzymano, w Nowej Republice nie byłoby już teraz żadnej czarownicy.
Gdyby Rune nadal była na wyspie, już uwolniłaby Aurelię z niewoli i przeszmuglowała ją na kontynent, chroniąc w ten sposób też inne czarownice. Ale jedynym sposobem była podróż morska, a w każdym porcie roiło się od łowców czarownic i ich służących do polowania na nie ogarów – szkolonych do wyczuwania magii. Byli obecni nawet na pokładach statków pływających na wyspę i z powrotem.
Tylko jeden statek – Arkadia – nie przyjmował na swój pokład członków Krwawej Gwardii i ich psów. Ale to oznaczało jedynie, że podróżują na nim incognito. A gdy tylko statek docierał na wody Nowej Republiki, pojawiały się na nim ogary, które wyczuwały czarownicę, zanim zdołała dotrzeć na wyspę.
Nawet gdyby Rune jakoś wydostała sybillę, Krwawa Gwardia nigdy nie przestanie polować na czarownice. Szpiedzy Nowej Republiki przeczesywali kontynent w poszukiwaniu Cressidy Roseblood i jej rosnącego dworu, a gdyby mieli w swoich rękach sybillę, prędzej czy później dowiedzieliby się, gdzie się ukrywają.
Nigdy nie przestaną na nas polować.
Jedynym sposobem na uchronienie czarownic było zniszczenie Krwawej Gwardii i pokonanie Nowej Republiki.
A jedynym sposobem, by to uczynić, było przywrócenie Cressidy na tron.
Jednak Rune wcale tego nie chciała. To była podła dziewczyna. Zimnokrwista morderczyni. Ale w porównaniu z alternatywą – społeczeństwem, które chciało wiązać dziewczyny takie jak Rune za kostki, podrzynać im gardła i patrzeć, jak krew wypływa z ich ciał – Cressida Roseblood stanowiła mniejsze zło.
Bo pod władzą królowej czarownic czarownice byłyby przynajmniej bezpieczne.
Dzięki wsparciu Sorena Cressida sprawi, że nikt nie będzie już nigdy polować na czarownice.
Cressida była w stolicy, szukając kolejnych sprzymierzeńców, ale miała lada dzień powrócić. W chwili, gdy to nastąpi, podpiszą z Sorenem umowę, którą przygotowali jego prawnicy, pieczętując sojusz.
A Rune będzie musiała wyjść za księcia.
Zobaczyła toaletę. Skupiła wzrok na jej drzwiach. Kiedy już się za nimi znajdzie, przestanie się powstrzymywać. Przez chwilkę. A kiedy ta minie…
Gwałtownie otworzyła drzwi i weszła do środka, pozwalając, by się za nią zatrzasnęły.
W ciemnym pomieszczeniu paliły się świece, migocząc w kandelabrach i świecznikach przy umywalce. Podchodząc do niej, Rune otworzyła whisky i napiła się prosto z butelki. Poczuła pieczenie na języku i w gardle.
Myślałam, że zostawiłam to wszystko za sobą.
Zakładała, że będzie łatwo. W końcu była przyzwyczajona do odgrywania ról. Udawanie „zakochanej narzeczonej” miało być jak bułka z masłem.
Lecz od śmierci Alexa flirtowanie, spiskowanie i oszukiwanie przychodziło jej z trudem. Dlatego niemal się załamała na oczach przyjaciół Sorena i stąd ta butelka w zaciśniętej dłoni.
Po ucieczce z Nowej Republiki naiwnie myślała, że może wreszcie będzie mogła być sobą. Nie głupią i płytką balowiczką, tylko oficjalnie czarownicą. Prawdziwą Rune Winters.
Lecz kim ona jest? – pomyślała. Kim jest prawdziwa Rune Winters?
Odsunęła od siebie to pytanie.
Nieważne. Cressida potrzebuje wojska, a Soren je ma. Zadaniem Rune jest zdobycie tej armii. Liczy się to, kim powinnabyć: dziewczyną, która zniszczy Krwawą Gwardię i w końcu zapewni bezpieczeństwo wszystkim czarownicom.
Dasz radę. Pamiętaj, jaka jest stawka.
Przy umywalce znów napiła się whisky, otrząsnęła się i spojrzała w lustro. Łzy płynęły jej po twarzy. Wpatrywały się w nią zaczerwienione oczy, a twarz upstrzona była różowymi plamami.
Rune przesunęła wzrok w dół. Złota suknia, którą podarował jej Soren, zupełnie nie była w jej guście. Złoto powinno być tylko dodatkiem, inaczej przyciąga zbyt wiele uwagi. A wycięcie było, cóż… bardzo mocne. Obnażało całe jej ciało.
Okropnie jej się to nie podobało.
Przypomniała sobie inną suknię. Tę, która pasowała jak żadna inna. Bo ten, który jej ją podarował, wiedział, czego potrzebuje jej dusza, a nie tylko ciało.
Rune odepchnęła od siebie tę myśl, zanim się w niej zagnieździ.
Nie będzie myśleć o Gideonie Sharpie. Skończyła z tym.
Choć najwyraźniej nie.
Podobnie jak Alex Gideon też złożył jej propozycję. Nie tyle małżeństwa, co partnerstwa. Wspólnej przyszłości.
Zacisnęła dłonie.
Gideon nigdy cię tak naprawdę nie kochał. Kochał dziewczynę, za jaką cię uważał. Więc nieważne, co proponował.
Gideon nigdy nie pokochałby czarownicy.
Nie wiedziała, co sprawia jej większą przykrość: to, że Alex ją kochał, czy to, że Gideon nie.
Rune była pewna, że kapitan Krwawej Gwardii będzie na nią polował – tak jak to przysiągł. Ale minęły dwa miesiące i się nie pojawił.
Może uznał, że nie jestem warta zemsty.
Może o mnie zapomniał.
Zacisnęła pięści.
Kogo obchodzi, jaki był powód? Ważne, że go nie ma. Że zniknął z jej życia.
Łzy piekły ją w oczy, ostrzejsze od whisky. Wypiła kolejny łyk, mając nadzieję, że znieczuli ją na tyle, by mogła wrócić do sali balowej. Do tej pory utwór Alexa na pewno już się skończył.
Lecz jej stopy nie chciały zawrócić i ruszyć z powrotem.
Rune popatrzyła na pierścionek na swoim palcu i opuściła butelkę.
Nie ma go. Nigdy nie wróci. Miałaś dwa miesiące na żałobę. Pora ruszyć dalej.
Alex zrozumiałby, dlaczego musi to zrobić. Dlaczego musi wyjść za Sorena. Nie podobałoby mu się to, ale zrozumiałby. Wybaczyłby jej.
I to właśnie myśl o Alexie – miłym, dobrym, zapewniającym bezpieczeństwo Alexie – który by jej wybaczył, sprawiła, że Rune się rozkleiła.
Zamiast się ogarnąć, zupełnie się rozsypała. Coś próbowało się z niej wydostać. Chwyciła boki ceramicznej umywalki, bo musiała się czegoś przytrzymać.
Ale nic nie mogła poradzić.
Jej żal wybuchł.
Trzymała się umywalki i szlochała w milczeniu, trzęsła się od płaczu, a smutek ściskał ją niczym łańcuch, przygniatając swoim ciężarem. Była tak tym pochłonięta, że niemal nie usłyszała otwierających się za nią drzwi.
Choć wzrok miała rozmazany przez łzy, dostrzegła w lustrze mgnienie leśnej zieleni.
Świetnie. Soren posłał po mnie jednego ze swoich strażników.
Czy nie mogła mieć nawet pięciu minut dla siebie?
Czy tak miało być przez resztę jej życia?
Ocierając łzy, postarała się o uśmiech, który wykorzystywała jako broń. Uśmiech, który skrywał wewnętrzną pustkę. Już miała obdarzyć nim niczego niespodziewającego się strażnika, lecz kolejne zerknięcie w lustro ją powstrzymało. Wszędzie rozpoznałaby ten okrutny wyraz ust.
Gideon odsunął czapkę i wycelował w Rune pistolet.
Kiedy spojrzeli sobie w oczy, serce Rune biło jak dzwon.
Myślałam, że o mnie zapomniałeś.
Unosząc broń, by zabić, Gideon popełnił pierwszy błąd tego wieczoru.
Spojrzał na Rune, zanim strzelił.
Zimne szare oczy przejrzały go na wylot. Te same oczy prześladowały go każdej nocy. Oczy dziewczyny, którą chciał zapomnieć.
Dlaczego ona płacze?
Gideon mocniej zacisnął dłoń na pistolecie.
Nieważne. Nie obchodzi mnie to.
Ale nie mógł nie widzieć łez spływających po jej twarzy. Nie mógł nie zauważyć butelki whisky – ze zdecydowanie mniejszą ilością alkoholu, niż kiedy chwyciła ją, opuszczając salę balową.
Czuł, że jej widok sprawia, że coś w nim pęka. To było niebezpieczne i niepokojące uczucie. Gideon musiał mu się przeciwstawić.
– Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają, co?
Rune powiedziała to spokojnie do lustra, nie spuszczając wzroku z Gideona. Gideon powściągnął ochotę, żeby przesunąć spojrzeniem po jej złotej sukni.
Zastrzel ją, do cholery.
– Skradanie się za dziewczyną do toalety, żeby ją zamordować, to dla ciebie codzienność. Prawda, Gideonie Sharpie?
– Zabawne, że dziś nieustannie o mnie wspominasz.
W jej oczach pojawił się zimny błysk.
– Co powiedziałby twój brat, gdyby cię teraz zobaczył?
Te słowa były niczym policzek. Otrząsnął się i przypomniał sobie, że ta wiedźma jest mistrzynią iluzji. Sprawiła, że uwierzył, że jest niewinną dziewczyną. Która go na dodatek kocha. A tymczasem potajemnie ratowała wiedźmy, budując armię Cressidy. Nie wspominając o zaręczynach z Alexem.
Alex.
– Mój brat nie żyje. Przez ciebie.
Odwróciła się do niego i Gideon nie mógł się powstrzymać. Przesunął wzrokiem po głęboko wyciętym dekolcie, tak teraz bliskim. I zobaczył aż za dużo.
Stłumił westchnienie.
– Ta suknia wygląda na tobie komicznie.
Kłamczuch.
Błysk w oku Rune świadczył o tym, że złapała przynętę.
– Soren by się chyba z tobą nie zgodził. Nie może się ode mnie odkleić.
Gideon poczuł, jakby jego ciało zalała fala trucizny.
Rune uniosła podbródek i uśmiechnęła się pod nosem.
Gideon przypomniał sobie jej palce splecione z palcami księcia. To, jak hojnie obdarowywała go pocałunkami. I jak blisko się go trzymała. Pozwalała, by chwalił się nią swoim przyjaciołom.
Wobec Gideona się tak nie zachowywała.
Dobitnie mu to przypomniało, że zawsze była poza jego zasięgiem. Jak mógł w ogóle sądzić, że wybrałaby kogoś takiego jak on?
Był na przegranej pozycji od samego początku.
– Znacznie podniosłaś swoje oczekiwania – stwierdził. – Celujesz w księcia.
Jej twarz zmieniła się w maskę, lecz nie tę, którą znał. Zniknęły wszelkie ślady po frywolnej balowiczce, którą niegdyś udawała. Ta maska była gładka jak kamień.
– Jest wręcz przeciwnie. Teraz moim jedynym wymogiem wobec adoratorów jest to, żeby nie pragnęli mojej śmierci. Większość ludzi uznałaby, że to dość niskieoczekiwania.
– Jak uważasz. – Wyprostował ramiona i ustabilizował lufę, pragnąc to zakończyć. – Cieszę się po prostu, że Alex nie widzi tego, jak szybko się pocieszyłaś.
Te słowa wyraźnie zraniły Rune. Zacisnęła dłonie.
– Gdyby Alex tu był, nie musiałabym szukać pocieszenia.
– Dopóki nie odkryłby prawdy: że jesteś małą podstępną…
Rune zamachnęła się butelką z whisky prosto w jego głowę.
Gideon się uchylił. Poczuł tylko podmuch we włosach. Szkło rozbiło się o ścianę za jego plecami, a alkohol spłynął mu po szyi. Minęła go plama złota i Gideon w ostatniej chwili uświadomił sobie, że to Rune pędzi do wyjścia.
Spodziewał się czaru, a nie butelki rzuconej prosto w twarz.
Złapał Rune w talii i przysunął ją mocno do ściany. Usłyszał, jak wypuszcza powietrze z płuc. Zanim się otrząsnęła, przycisnął jej nadgarstki nad głową, a potem wsunął kolano między jej nogi, żeby ją unieruchomić.
Rune aż się zatchnęła i spiorunowała go wzrokiem.
Przytrzymując jej nadgarstki jedną dłonią, przystawił lufę pistoletu do jej skroni.
Poczuł jej zapach, zapach jałowca i morskiej soli. To go mogło osłabić. Przełknął ślinę z łomoczącym sercem. Bycie tak blisko niej było niebezpieczne.
– Wolałabym, żeby Alex nie zasłonił cię przed tamtą kulą – powiedziała. – To ty powinieneś być martwy. Żałuję, że to nie ty!
Te słowa były niczym zardzewiały nóż wbity w trzewia.
Ileż razy wyrażał to samo pragnienie?
Aż za dobrze to pamiętał: Cressida żądająca, by Gideon poszedł z nią, a potem unosząca broń i strzelająca, kiedy odmówił. I Alex przyjmujący przeznaczoną dla niego kulę.
Wciąż słyszał krzyk Rune. Wciąż widział ją przed sobą, pokrytą krwią jego brata, obejmującą umierającego Alexa.
Ale mimo wszystko: gdyby Rune nie pomagała Cressidzie Roseblood, Alex by żył. Wprawdzie Cressida wystrzeliła z broni, ale to Rune pomogła ją ukryć. Od samego początku była sojuszniczką największego wroga Gideona. Nawet teraz próbowała przywrócić morderczynię Alexa na tron.
I dlatego tutaj jesteś.
Zawiódł Republikę, zakochując się w swoim celu. Podejrzewał, że Rune jest Szkarłatną Ćmą – zbrodniczą wiedźmą, na którą polował od dwóch lat – ale i tak się w niej zakochał.
Rune nigdy nie kochała Gideona. To wszystko było starannie dopracowaną farsą. Przez cały czas, kiedy udawała, że jest nim zainteresowana, kochała jego brata.
Co powiedziała pod sam koniec?
Alex jest mężczyzną, jakim ty nigdy nie będziesz.
Rune sprawiła, że Gideon uwierzył, że ktoś taki jak ona mógłby pokochać kogoś takiego jak on. A to było kłamstwo. Był kimś gorszym i zawsze nim zostanie.
Lecz Gideon nie chciał wtedy widzieć prawdy.
Pragnął Rune.
Bo jestem słaby.
Zakochując się w niej, zawiódł Republikę, którą pomógł zbudować, przyjaciół i żołnierzy, którym przysięgał lojalność, obywateli, których był zobowiązany bronić. Rune go osłabiła, a ta słabość doprowadziła do śmierci ludzi. I tak będzie dalej, jeśli czegoś z tym nie zrobi.
Dlatego tu był. Żeby wyciąć słabość ze swojego serca, eliminując jej przyczynę: ją. A do powstałej dziury wleje stopione żelazo. I jego serce się zasklepi. A on będzie zimny i chłodny jak stal.
Przycisnął mocniej lufę pistoletu do skroni Rune.
Nie mrugnęła ani nie odwróciła wzroku. Cały czas patrzyła mu w oczy. Jakby czekała na tę chwilę. Jakby czekała na niego.
– No dalej. Pociągnij za spust.
– Zamierzam.
– Tak? Udowodnij.
Zapomniał, jakie wzburzone jest jej spojrzenie, kiedy jest zła. Niczym sztorm, któremu miał ochotę się poddać.
– Oboje wiemy, co chcesz mi zrobić, Gideonie. I proszę, teraz masz szansę.
Przesunął wzrok na jej usta.
– Nie masz pojęcia, co chcę ci zrobić.
Z tak bliska widział wszystko: zaczerwienione, podpuchnięte oczy, różowe plamy na skórze, łzy schnące na policzkach.
Zapach alkoholu w jej oddechu.
Gideon wiedział, że Rune od czasu do czasu pije, ale to było coś innego.
Zmarszczył brwi.
– Cuchniesz jak gorzelnia.
– Odezwał się prawdziwy dżentelmen. – Jej głos przypominał ochrypły pomruk.
– Nigdy nie byłem dżentelmenem. – Pochylił się bliżej. – Jeśli za takiego mnie uważałaś, to twój błąd.
Był świadom każdego skrawka jej ciała. Ciepło jej ud po obu stronach jego nogi. Przyśpieszone tętno pod jego dłonią. Była drobna i delikatna tak, jak to pamiętał. Idealna. Śliczna.
Gideon poczuł przemożne pragnienie, żeby ująć jej twarz w dłonie i zapytać, co się stało, sprawić, by powiedziała mu, dlaczego tak się zdenerwowała.
Otrząsnął się z pokusy.
To właśnie z nim robiła: sprawiała, że zachowywał się zupełnie nieracjonalnie.
To uwodzicielka o lodowatym sercu. Nie daj się zwieść.
Rune rozchyliła usta – prawdopodobnie, by znowu go obrazić – lecz okrzyki kilku strażników sprawiły, że oboje znieruchomieli. W korytarzu rozległ się tupot butów. Musieli usłyszeć trzask tłuczonego szkła i szukali teraz przyczyny hałasu.
Gideon rozejrzał się po toalecie. Jedynym wyjściem były drzwi za jego plecami, które wychodziły na korytarz. Gdy tylko strzeli, zdradzi swoje położenie. A skoro nie ma drugiego wyjścia, strażnicy go dopadną.
Właściwie już był martwy. Gorzej. Jeśli go aresztują, znajdzie się na łasce Cressidy. Nie mógł znów stać się jej więźniem. Wolałby odebrać sobie życie niż do tego dopuścić.
Poczuł, że tętno na nadgarstku Rune pod jego dłonią przyśpiesza. Jeśli krzyknie, od razu go znajdą.
– Zawołaj o pomoc – szepnął, wciąż przyciskając lufę do jej skroni, kiedy strażnicy zbliżali się korytarzem – a wpakuję ci kulkę prosto do mózgu.
– Jeśli będę cicho, i tak mnie zabijesz.
To była prawda. Ale Rune chyba chciała pożyć trochę dłużej, bo nie krzyknęła.
Przeklął własne wahanie. Powinien był wejść, zastrzelić ją i wyjść. Nie myśleć. Tylko działać.
Ale zawsze wolał surową i dziką Rune od tej, która kryła się za maską stylu i póz. Gdyby zastał w tym pomieszczeniu tamtą – piękną dziewczynę pudrującą idealny nosek, z perfekcyjnie uczesanymi włosami i bez jednego zagięcia sukni – prawdopodobnie nie odbyliby tej rozmowy. Już byłaby martwa.
Ale on zastał tu tę Rune.
Swoją Rune.
Co za bajzel.
W głębi duszy pragnął odchylić jej głowę i całować ją, dopóki nie powie mu, dlaczego płakała.
Nie. Zazgrzytał zębami. To dokładne przeciwieństwo tego, czego chcę.
Ale kiedy już o tym pomyślał, nie potrafił przestać i umysł kierował go na coraz bardziej niebezpieczne ścieżki. Ostatni raz, kiedy byli tak blisko, Rune znajdowała się pod nim. W jego łóżku. Pieścił ją ustami. Szeptał słodkości jej skórze. Oddali się sobie w akcie, którego nie dało się cofnąć, a teraz on cierpiał z powodu konsekwencji tej decyzji.
Ta dziewczyna.
Tak bardzo pragnął być jej wart. Ośmielił się mieć nadzieję, że to możliwe, takim był głupcem.
Nigdy już nie dam się nabrać na jej sztuczki.
– Wyjaśnij mi coś – szepnął, wsłuchując się w oddalające się kroki, bo nagle poczuł potrzebę, żeby wiedzieć. – Przywróciłabyś Cressidę do władzy, mimo że wiesz, do czego jest zdolna? Tęsknisz za terrorem i rozlewem krwi?
– Dla ludzi, którzy chcą mnie upolować i poderżnąć mi gardło? – Rune zmarszczyła swoje idealnie zarysowane brwi. – A czegóż innego miałabym dla nich pragnąć?
Zmrużył oczy.
– A kiedy to wszystko się skończy i twoje cenne wiedźmy będą bezpieczne, a tyranka znowu zasiądzie na mrocznym tronie, ty zostaniesz żoną księcia, który będzie cię traktował jak trofeum. Tego też pragniesz? Być wystawiana na pokaz, niczym ozdoba w przeszklonej gablocie?
Jakby się zawahała, a potem przekornie wysunęła podbródek.
– Soren uczyni mnie tak szczęśliwą, jak inni nigdy by nie zdołali.
I pomyśleć, że całował usta, z których padły te słowa.
– Możesz oszukać ich wszystkich, ale mnie nie oszukasz. Spójrz na siebie, Rune. Upijasz się na umór, żeby móc znieść wieczór z nim. – Pomyślał o sobie samym nie tak dawno temu. I nie spodobało mu się to wspomnienie. – Będziesz nienawidzić tego, że jesteś żoną Sorena Norda.
– Nie masz pojęcia, czego nienawidzę.
– Trochę mam.
W jej oczach mignęła błyskawica.
– W ogóle mnie nie znasz.
– Może nie znam Rune Winters– szepnął, trzymając usta parę centymetrów od jej warg. – Ale znam Szkarłatną Ćmę. Jej się nie da zamknąć w klatce.
Rune przeszedł dreszcz.
– Przestań.
– Żal mi tego, który podetnie ci skrzydła.
– Przestań mówić.
– Pożegnaj się ze swoją wolnością, Rune.
– Zamknij się!
Wygięła się gwałtownie ku niemu, a Gideon omal nie wypuścił jej nadgarstków. Zapomniał, jaka jest silna, choć dwa razy mniejsza od niego. Przesunął nogę, żeby odzyskać kontrolę.
Drugi błąd.
Rune kopnęła go prosto w krocze.
Ból eksplodował jak bomba, oślepiając go. Pomieszczenie stało się jaskrawo białe. Gideon zgiął się wpół i osunął na podłogę, bo nieznośny ucisk w kroczu sprawił, że świat wokół zniknął. Przyciągnął kolana do piersi, by się chronić, gdyby chciała to powtórzyć.
Rune podniosła pistolet.
– To za to, że wydałeś mnie na oczyszczenie.
Gideon jęknął z bólu, leżąc w kałuży pełnej whisky i odłamków szkła.
Drzwi gwałtownie się otworzyły.
Zapach krwi i róż wypełnił toaletę, gdy ktoś do niej wszedł.
– O, Gideon Sharpe – rozległ się głos, który wciąż prześladował go w snach. – Co za miła niespodzianka.
Przesunął się nad nim jejcień, sprawiając, że zmroziło mu krew w żyłach. Gideon nie podniósł wzroku. Wiedział, kogo zobaczy: wiedźmę z białymi niczym kora brzozy włosami i oczami jak zamarznięte morze.
Cressida Roseblood.
Gideon zamknął oczy.
Cholera.
Zawsze powtarzał sobie, że lepiej być martwym niż tkwić w szponach Cressidy. Że gdyby miał znowu być jej więźniem, znalazłby sposób, żeby wszystko skończyć.
Zerknął na swój pistolet, który wciąż był w rękach Rune.
Zupełnie poza jego zasięgiem.
Strażnicy chwycili Gideona za ramiona i podciągnęli go, żeby zacisnąć mu kajdanki na wykręconych za plecy rękach.
Cressida podeszła bliżej. Włosy miała wilgotne, jakby jechała przez burzę, by tu dotrzeć. Jej spojrzenie było niczym sztylet wbity w jego pierś. Gideon nie czuł już bólu, tylko paraliżujący strach.
Spełniał się jego największy koszmar.
Cressida przeniosła wzrok z niego na Rune, która nadal trzymała pistolet Gideona, celując w niego. W oczach młodej królowej czarownic rozbłysło pytanie, którego jednak głośno nie zadała. Wyciągnęła tylko dłoń do strażników po kluczyk do kajdan.
– Avo, potrzebuję cię – powiedziała do młodej kobiety, która przyszła wraz z nią. – Wszyscy inni: wynocha.
Gideon rozpoznał dziewczynę, która wysunęła się naprzód: Ava Saers. Czarownica i twórczyni blizn, służąca niegdyś Rosebloodom. Za panowania Królowych Sióstr bogate czarownice zatrudniały artystki do tworzenia blizn – utalentowane kobiety, które potrafiły nacinać blizny po rzuconych zaklęciach tak, żeby tworzyły piękne wzory na skórze. Siostry Roseblood lubiły nawzajem upiększać swoje blizny, ale przy szczególnych okazjach korzystały z umiejętności Avy. Pamiętał, że obserwował Avę, która sprawnie i delikatnie rzeźbiła ich blizny.
Była jedną z pierwszych wiedźm, które Szkarłatna Ćma wyswobodziła z jego cel.
Kasztanowe włosy Avy upięte były modnie z boku głowy, a szafirowa suknia zalśniła w blasku świec, kiedy podchodziła do swojej królowej. Prawdopodobnie została zaproszona jako gość na dzisiejszy recital.
Ilu innym wiedźmom Soren udzielił gościny?
Otworzywszy zdobioną cekinami torebkę, Ava wyjęła z niej mały nóż.
Cressida rozpięła pelerynę i upuściła ją na podłogę, ukazując Gideonowi oba swoje ramiona. Srebrne blizny pokrywały każdy centymetr jej skóry i wywoływały w Gideonie bolesne wspomnienia. Ciągnęły się niczym kwiatowy ogród od nadgarstków, pnąc się w górę i rozwijając na ramionach.
Ava przycisnęła ostrze do skóry Cressidy i zaczęła ciąć, dodając płatki do lilii w botanicznym wzorze.
Zapach magii Cressidy rozniósł się w powietrzu: miedziany posmak krwi zmieszany z obrzydliwie słodkim aromatem róż.
Kiedy Ava skończyła, Cress zanurzyła czubki palców w cieknącej krwi. Gideon pobladł, gdy królowa czarownic przykucnęła i narysowała jaskrawoczerwone magiczne znaki na podłodze przed nim. Powietrze aż zgęstniało od magii, wywołując w nim mdłości, kiedy czar zaczął działać.
Gęsty, niewidzialny bluszcz piął się po jego nogach, wiążąc go do podłogi. Lecz czar na tym nie poprzestał: objął jego barki, klatkę piersiową i ręce. Unieruchomił go.
Gideon próbował się opierać. Napiął mięśnie i zacisnął zęby. Jakby samą siłą woli mógł zerwać więzy magii Cressidy. Lecz im mocniej walczył, tym czar silniej działał.
Magia Cressidy go obezwładniła.
Zasłużyłeś sobie na to.
Gdyby nie zawahał się na widok łez Rune, gdyby po prostu pociągnął za spust, jechałby teraz z powrotem do Caelis, wykonawszy zadanie.
Cressida podniosła się i podeszła bliżej Gideona.
– Rune? – Zerknęła przez ramię. – Słyszałaś, co powiedziałam?
Gideon ominął wzrokiem królową wiedźm i zobaczył, że Rune nadal stoi w toalecie, kilka kroków dalej. Znieruchomiała z lufą pistoletu wciąż wymierzoną w niego, a z jej szarych oczu niczego nie dało się odczytać.
Ich spojrzenia się spotkały. Przez powietrze jakby przeszedł ładunek elektryczny.
Zakończ to. Uwolnij mnie z tej męki.
Rune wiedziała, co Cress robiła mu w przeszłości. Wiedziała, co będzie mu robić teraz.
– Rune. – Gideon wpatrywał się w nią błagalnie. – Strzel.
W oczach dziewczyny rozpętała się burza. Jeśli naciśnie spust, uczyni to nie z litości, tylko czegoś o wiele silniejszego.
Cressida stanęła pomiędzy nimi.
– Oddaj pistolet Avie.
Rozkaz, niczym pęknięta nić, wyrwał Rune z jej zmagań.
– Rune, pistolet.
Rune spojrzała na trzymaną w dłoniach broń. A potem niczym grzeczny mały żołnierzyk podała ją Avie.
Nie spojrzała już na Gideona. Odwróciła się i wyszła, rozgniatając odłamki szkła. Drzwi zamknęły się za nią i Gideon został sam z Cressidą i artystką od blizn.
Jakby nic jej to nie obchodziło.
Ava podeszła do umywalki i odłożyła pistolet na jej krawędź, po czym spojrzała w lustro i zaczęła poprawiać sobie makijaż.
– No popatrz. Wreszcie znowu jesteśmy razem.
Gideon oderwał wzrok od drzwi, za którymi zniknęła Rune, i przeniósł go na swojego największego wroga. Cressida Roseblood była piękna – w zimny, przerażający sposób. Jakby człowiek zgubił się w śnieżycy, mając świadomość, że go zabije.
Krew spływała po ramieniu Cressidy. Ubrudzone nią były też jej palce. Zatrzymała się o krok od Gideona i wyjęła swój nóż do rzucania czarów. Przycisnęła szerokie, półksiężycowate ostrze do podbródka Gideona, zmuszając go, by spojrzał jej w oczy.
Przesuwając krawędź noża na jego gardło, powiedziała:
– Przybyłeś do Larkmont sam?
Zaschło mu w ustach.
– Tak.
Obeszła go, przesuwając nóż po jego ramieniu i zatrzymując go na plecach. Poczuł, że wsuwa kluczyk do zamka kajdan, a potem go przekręca. Łańcuch zagrzechotał na podłodze.
Chciał sięgnąć po nóż, po jejnóż, lecz uwolnione dłonie nadal więził rzucony przez Cressidę czar.
Królowa czarownic wciąż krążyła wokół niego, przesuwając ostrze po jego ciele, aż stanęła znów naprzeciwko. Zahaczywszy nożem o kołnierzyk skradzionego munduru, pociągnęła w dół, odcinając pierwszy guzik. Gideon usłyszał dźwięk rozdzieranej koszuli.
Serce mocno mu biło.
– A w jakim celu?
– Żeby zabić Rune Winters.
Kontynuowała, odcinając kolejny guzik i rozcinając dalej podkoszulek.
– Dlaczego?
Gideon przełknął ślinę.
– Żeby uniemożliwić jej pomoc w zawarciu sojuszu między tobą i Sorenem Nordem.
– Ucieszyła się na twój widok?
Gideon zawahał się, nie rozumiejąc pytania.
Cressida powoli przesuwała ostrze, rozcinając kurtkę munduru i koszulę pod spodem. Materiał rozsunął się, ukazując klatkę piersiową Gideona.
Uniosła kącik ust, kiedy sunęła wzrokiem w dół od jego szyi. Znał to spojrzenie. Sprawiło, że oblał się zimnym potem.
– Ukradłeś mi wszystko, Gideonie.
– Jestem pewien, że było raczej odwrotnie.
– Chcę ci wybaczyć. Naprawdę.
Przebaczyćjemu?
– Gdy zamordowałeś moje siostry, chciałam, żebyś cierpiał. Miałam mnóstwo czasu, żeby przemyśleć, co ci zrobię, jak już znowu trafisz w moje ręce. I uświadomiłam sobie… cóż, jestem twoją dłużniczką.
Wbił w nią wzrok.
Czy ona oszalała?
Cressida ujęła go za podbródek i zmusiła, żeby spojrzał jej w oczy. Lodowato błękitny wzrok zmroził go do szpiku kości.
– Sprawiłeś, że uświadomiłam sobie, jak nie doceniałam swoich sióstr. I jak bardzo ich potrzebowałam. Elowyn, Analise i ja byłyśmy razem o wiele silniejsze. I dlatego – odsłoniła zęby w uśmiechu – zamierzam sprowadzić je z powrotem.
Zdecydowanie oszalała.
– Twoje siostry są już tylko kośćmi w ziemi. – Nie miał takiej pewności. Ciała Analise i Elowyn zaginęły w chaosie Nowego Świtu. Zakładano, że ich zwłoki wykradziono i zbezczeszczono albo wrzucono do masowych grobów przeznaczonych dla wiedźm zabitych w trakcie rewolucji.
– Och, Gideonie. – Cressida się roześmiała. – Myślisz, że pozwoliłabym, by moje siostry gniły? – Potrząsnęła głową, sprawiając, że jej jasne włosy rozsypały się niczym śnieg. – Ukryłam ich ciała w bezpiecznym miejscu. Przez dwa lata chroniłam je za pomocą magii.
– To niemożliwe.
Ale to była Cressida Roseblood. Doskonale wiedział, do czego jest zdolna.
– Zaklęcie zmartwychwstania wymaga jedynie poświęcenia kogoś z rodziny, kogoś mocno związanego przez krew ze zmarłymi. – Przechyliła głowę, mrużąc oczy. – Mogłabym to zrobić przez sen.
– Cała twoja rodzina nie żyje – zauważył Gideon. – Nie masz już krewnych.
– Och, a jednak okazuje się, że mam.
Gideon zmarszczył brwi. Co takiego?
– Dawno zaginione rodzeństwo. – Cressida się uśmiechnęła. – Niestety nie wiem, kim ona jest ani gdzie przebywa. Żadna z moich sybilli nie potrafi jej dostrzec. Ktoś ukrywa ją za pomocą pradawnego czaru. Na razie.
Zaginiona dziedziczka Rosebloodów?
Gideon poczuł ciężar strachu niczym ołów w piersi. Sama Cressida to jedno. Może odzyskać tron, ale będzie miała kłopot, żeby go w pojedynkę utrzymać. Przez oczyszczenia liczba czarownic drastycznie spadła. Ludzie pamiętają tyranię z czasów panowania czarownic i nie ucieszą się z jej powrotu. Będzie musiała stosować siłę i strach – i właśnie dlatego potrzebowała armii Sorena.
Czy Rune o tym wie?
Elowyn i Analise były potężniejszymi – i bardziej okrutnymi – siostrami Roseblood. Torturowały matkę Gideona i to one spowodowały śmierć jego obojga rodziców. Jeśli Cressida przywróci je do życia, to będzie oznaczało powrót wszystkich trzech królowych czarownic. Razem zniszczą Nową Republikę.
– Ale dość już o tym. – Cressida chwyciła klapy munduru Gideona i ściągnęła mu go razem z rozciętą koszulą z ramion, cały czas wpatrując się w znamię wypalone na jego piersi.
Jej znak.
– Porozmawiajmy o nas. Robię to dla twojego dobra, Gideonie.
– Śmiem wątpić – odparł, starając się odgadnąć, czym jest to.
– Żeby ci wybaczyć, muszę ci ufać.
Podeszła bliżej, aż oddzielał ich tylko wąziutki pas przestrzeni. Całe ciało Gideona spięło się pod wpływem tej bliskości, ale jej czar nadal go przytrzymywał.
– A żeby ci zaufać, muszę się upewnić, że jesteś mój. – Przesunęła delikatnie nóż do rzucania zaklęć po jego odsłoniętych obojczykach. – Tylko mój.
Nie mógł wrócić do dawnego Gideona – żałosnego chłopca, który przypełzał do niej noc w noc. Niczym dręczony pies, który wraca do swojego pana, mając nadzieję, że tym razem spotka go dobro, a nie kopnięcie w żebra.
Nie jesteś już tamtym Gideonem.
Tamten Gideon nie miał innego wyjścia, jak się jej poddać. Życie tych, których kochał, zależało od niej.
– Nie możesz przede mną uciec – powiedziała. – Nawet gdy byliśmy rozdzieleni, i tak towarzyszyłam ci na każdym kroku. Czaiłam się w każdym śnie. Nie tak?
Gideon posłał jej słaby uśmiech.
– Tak naprawdę to nigdy o tobie nie myślę.
– Kłamczuch. – Wydęła wargi. Znów przycisnęła ostrze do jego gardła. – Raz okiełznanego konia można okiełznać ponownie. Do świtu będziesz o mnie błagał. Jak za dawnych czasów.
Myśl o tym przerażała go bardziej niż wszystko inne.
Patrzył na Cressidę, starając się ukryć strach.
– Rób ze mną, co chcesz. Nie będę się znów przed tobą płaszczyć.
Gdzie nauczył się kłamać, tak odważnie, wrogowi prosto w twarz?
Może nauczył się tego od Rune.
– Wszyscy, których kochałem, nie żyją – powiedział, kiedy docisnęła zimne ostrze noża do jego skóry. – Nie masz mnie czym do siebie przywiązać.
Oczy Cressidy zalśniły jak lód.
– Gdyby to była prawda, zastrzeliłbyś Szkarłatną Ćmę i wyszedł z Larkmont, zanim ktokolwiek zauważyłby jej brak.
Zmarszczył brwi. Co?
– Widzę, jak na nią patrzysz, Gideonie. Kiedyś w ten sam sposób patrzyłeś na mnie.
Niemal się roześmiał.
– Na Rune? Mylisz się.
– Rzadko. – Po chwili dodała obojętnie: – Nie jestem ślepa. Rune jest piękna. Rozumiem pokusę.
Pokusę?
– Nie odczuwam żadnej pokusy. Wręcz przeciwnie. Moje uczucia wobec Rune są tak samo martwe jak uczucia do ciebie.
Cressida się uśmiechnęła.
– W porządku, niech ci będzie. – Przycisnęła dłonie do jego nagiej piersi. Nie wiedział, czy jej skóra jest zimna jak u trupa, czy to tylko wrażenie, jakie w nim wywoływała. – Jednak pamiętaj: twoje pragnienia mnie nie interesują, Gideonie. Musisz tylko być posłuszny. A ja wymogę na tobie posłuszeństwo…
Przycisnęła dłoń do znamienia wypalonego na jego piersi.
– Zostawiłam coś tutaj w dniu, w którym cię oznaczyłam. – Postukała opuszkami palców po wypukłej bliźnie: róży wewnątrz półksiężyca. Jej herbie. – Zaklęcie, które zamierzałam aktywować dawno temu, ale nie miałam okazji.
Pochyliła się i przycisnęła usta do blizny.
Gideon zadrżał, jego ciało chciało się odsunąć. Lecz cokolwiek robiła, nie mógł się temu przeciwstawić.
– To zaboli – mruknęła.
Zaboli? Mało powiedziane.
Ból zalał Gideona niczym światło błyskawicy. Parzącej. Jaskrawobiałej. Jakby Cressida raz po raz na nowo wypalała na nim znamię. Tylko tym razem nie było rozgrzanego do czerwoności żelaza wyciągniętego z ognia i przystawionego do jego skóry. Ani spalonego ciała.
Tyle że ból był równie intensywny.
Przez minutę Gideon starał się nie poruszyć. A potem zaczął krzyczeć.
Ten ogień zdawał się nie mieć końca. Płonął z jego wnętrza. Sprawił, że zapragnął umrzeć – albo żeby przynajmniej Rune znów kopnęła go kolanem w krocze. Tamten ból był niczym w porównaniu z tym.
Rune.
Uczepił się wspomnienia o niej. O przekornym uniesieniu podbródka. O lawinie obraźliwych słów. O butelce whisky lecącej prosto ku jego głowie.
To nie miało sensu. Nienawidzili się. Lecz w chwili, gdy Gideon próbował skupić się na czymś innym, znów ogarniał go i przytłaczał ból.
Kiedy stał się nie do wytrzymania, ponownie skupił myśli na Rune. Na zapachu jej skóry, alkoholu w jej oddechu, cieple jej ciała pomiędzy nim a ścianą.
Lecz zaraz potem nawet wspomnienie o Rune przestało wystarczać i ogień rozprzestrzenił się, pochłaniając Rune, wypalając ją z niego.
Dopiero gdy Gideon zaczął błagać o śmierć, przestało boleć.
Cressida oderwała dłoń i ból zniknął. Gideon upadłby, gdyby nie czar trzymający go w miejscu. Krople potu wystąpiły mu na czoło, a po plecach spłynęły strużkami. Całe jego ciało trzęsło się w agonii.
Przy umywalce Ava nadal patrzyła w lustro, poprawiając makijaż.
Cressida przysunęła się bliżej.
– Powiedz, że za mną tęskniłeś – szepnęła, przesuwając opuszką palca po jego klatce piersiowej. – Powiedz, że nigdy nie przestałeś o mnie myśleć.
Gideon starał się spowolnić łomoczące serce. I zachować spokój. Cokolwiek się wydarzyło, jakikolwiek ból mu zadała, nie mógł się jej poddać. Tym razem musi być z zimnego, twardego żelaza, a nie z ciała.
Jej oczy rozbłysły niczym okruchy lodu.
– Możesz mieć moją miłość, Gideonie. Albo możesz mieć mój gniew.
A jest jakaś różnica?
Obejmując go za szyję, przylgnęła do niego, zbliżając usta do jego warg.
– To jak będzie, kochany?
Gideon wpatrywał się w ścianę za nią, próbując przygotować się na to, co nastąpi. Jeśli się uzbroi, jeśli zmusi się, by nic nie czuć – być tak obojętnym jak pistolet leżący przy umywalce – to nie będzie miało znaczenia, co ona zrobi.
– Przyjdziesz do mnie z własnej woli czy mam cię zmusić?
W korytarzu Rune oparła się plecami o drzwi toalety. Zacisnęła dłonie, czując narastający w niej gniew.
Cokolwiek czuła kiedyś do Gideona Sharpe’a, zniknęło. Zniknęło. A to uczucie, które ją teraz ogarniało? To było przeciwieństwo miłości, to była wściekła, niepohamowana nienawiść.
Jaka dziewczyna zakochuje się w kimś, kto gardzi jej istotą? Kto pragnie jej śmierci.
Żałosna, nienawidząca samej siebie.
Rune nie zamierzała dłużej taka być.
Zapomnij o nim.
Istniały zaklęcia wymazujące wspomnienia. Rune żałowała, że nie zna żadnego z nich, bo mogłaby wtedy usunąć ze swojego umysłu pamięć o Gideonie Sharpie. Ponieważ nawet teraz był jej bliski jak własny oddech. Rune czuła kapitana Krwawej Gwardii, jakby nadal przyciskał ją do ściany. Szorstkość jego nieogolonego policzka. Jego wargi tuż przy jej ustach. Jego żarliwe spojrzenie, które ją rozpalało.
Miała ochotę krzyknąć. Odepchnąć się od tych drzwi i odejść, zostawiając go na zawsze za sobą.
Tylko że tam była z nim teraz Cressida.
Gideon opowiedział Rune, co królowa czarownic mu robiła. Ale zdawała sobie sprawę, że o niektórych rzeczach jej niepowiedział. Obrzydliwych rzeczach. Które Cressida znowu będzie robić, jeśli on wpadnie w jej szpony.
Teraz jest w jej szponach.
Rune mocno zacisnęła oczy.
To dlatego błagał, żeby strzeliła: wolał umrzeć niż mierzyć się z tym, co szykowała dla niego Cressida.
On przyszedł tutaj, żeby cię zabić – upomniała samą siebie.
Rune nie chciała, żeby Gideon ją obchodził – bo ona zpewnościąnie obchodziła jego. Gdyby tak było, nie przystawiłby jej tego pistoletu do głowy. Nie przybyłby tutaj z zamiarem odebrania jej życia.
W korytarzu rozbrzmiał jego pełen bólu krzyk.
Ten dźwięk coś w niej obudził, jakby ktoś włączył przycisk.
Rune obróciła się do drzwi toalety, czując łomotanie serca w piersi.
Krzyki Gideona przybrały na sile.
Rune zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły jej się we wnętrza dłoni. Może i nienawidziła go za to, co zrobił. Może i był jej najgorszym wrogiem. Ale to nie zmieniało faktu, że jego ból rozdzierał ją od środka.
Co ona mu robi?
Przysunęła się do drzwi. Chwyciła klamkę, chcąc je otworzyć. Chciała…
Co zrobić?
Pomoc Gideonowi oznaczałaby sprzeciwienie się Cressidzie. I choć Rune mogła być cenna dla królowej czarownic, to nie była dla niej bezcenna. Rune nie mogła wejść do środka i powiedzieć jej, że ma przestać. Cressida roześmiałaby jej się w twarz – albo gorzej: zadałaby mu jeszcze więcej bólu.
I nawet gdyby mogła go uratować, Gideon potem znowu spróbowałby ją zabić – i pewnie by mu się to udało.
Ale jeśli nic nie zrobię?
Kiedy krzyki Gideona ucichły, cisza była jeszcze gorsza. Przynajmniej kiedy krzyczał, Rune wiedziała, że żyje.
On właśnie próbował cię zamordować! Nie zasługuje na twoje współczucie ani na twoją pomoc.
Jednak coś ją dręczyło. Coś, z czego nie potrafiła się otrząsnąć.
Gideon miał tam w środku przewagę. Mógł strzelić na długo przed tym, zanim spojrzała w lustro i go zobaczyła. I prawdopodobnie mógł ją zastrzelić na długo przed tym, zanim w ogóle weszła do tej toalety.
Dlaczego się zawahał?
Nie powinno jej to interesować. W ogóle. W najmniejszym stopniu.
– Rune!
Obejrzała się i zobaczyła biegnącego ku niej Sorena, bez peleryny i z łopoczącymi połami fraka. Towarzyszyło mu czterech żołnierzy.
– Powiadomiono mnie, że ktoś na ciebie napadł…
Rune musiała puścić klamkę. To książę był jej obowiązkiem, nie Gideon.
– Zabieram cię do swoich komnat. – Soren chwycił ją za ramię i zmusił, by na niego spojrzała. Miał kamienny wyraz twarzy, kiedy przesuwał po niej wzrok, sprawdzając, czy nic jej się nie stało. – Napastnik nie mógł działać sam. W korytarzach pałacu mogą czaić się kolejni zamachowcy.
Rune zerknęła na drzwi toalety.
Przecież nie mogę go zostawić.
– Nie pozwolę, żeby cię skrzywdził. – Soren ją odciągnął. Ostry zapach jego wody kolońskiej uderzył ją w nozdrza. – Zostaniesz w moich komnatach. Postawię pod drzwiami swoją osobistą straż.
– Ale ja…
– Chcę, żebyś tam została, dopóki nie powiem ci, że można już bezpiecznie wyjść.
Rune wpatrywała się przez ramię w drzwi toalety. Pragnęła, żeby się otwarły. Pragnęła, żeby Cressida wyprowadziła Gideona i przekazała go pałacowym strażnikom, którzy zabraliby go do jakichś cel pod pałacem Larkmont, gdzie mógłby sobie gnić do woli.
Lecz drzwi pozostały zamknięte. I teraz robiły się coraz mniejsze, a ją coraz mocniej ściskało w piersi, a kiedy Soren zaciągnął ją za róg, zupełnie zniknęły z pola widzenia.
Rune poczuła mdłości.
Muszę coś zrobić.
Ale co?
Nie miała powodu, by prosić Sorena, żeby zawrócili. I przecież Cressida nie przestanie dręczyć Gideona tylko dlatego, że Rune tego chce. Rune musiałaby ją do tego zmusić – a to było niemożliwe. Cressida była o wiele potężniejszą czarownicą, choć Rune zrobiła spore postępy pod nadzorem Seraphine w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.
Poza tym Cressida była ich jedyną nadzieją na uratowanie czarownic, które zostały na wyspie.
Rune nie mogła temu zaprzeczyć.
– Zaczynam rozumieć, w jakim zagrożeniu żyjesz – stwierdził Soren. Dwaj strażnicy otworzyli drzwi do jego sypialni, a on wprowadził do niej Rune. – Byłbym gotów zabić tego człowieka własnymi rękami.
– Cokolwiek byś mu zrobił… – Rune patrzyła, jak strażnicy zamykają za nimi drzwi – nie dorównasz Cressidzie.
Lampy były przygaszone. Dopiero po chwili oczy Rune przyzwyczaiły się do półmroku. Ciężki zapach kadzidła wypełniał pomieszczenie aromatem cynamonu i drewna sandałowego. Rune zaczęła dostrzegać szczegóły wyposażenia: łoże z baldachimem, szafa, toaletka.
– Zamknę cię tutaj – oznajmił Soren. – Wrócę, kiedy będę mieć pewność, że pałac jest bezpiecznym miejscem i nic ci już nie grozi.
Rune go nie słuchała. Cały czas myślała o tym, że nie jest w stanie powstrzymać Cressidy przed zadawaniem Gideonowi bólu. Nie ma żadnego argumentu. Nie ma się jak targować.
Ale Soren może.
Ta myśl była niczym iskra.
Soren już odwrócił się do drzwi. To była jego posiadłość. To było królestwo jego ojca. I nie tylko: Cressida desperacko potrzebowała jego wojska.
Rune nie mogła go prosić, żeby uratował mężczyznę, który próbował ją zabić. Ale nie musiała sprawiać, by Soren uratował Gideona. Wystarczyło, żeby zabrał go Cressidzie.
– Drzwi i straże nie zapewnią mi bezpieczeństwa – rzuciła.
Soren zatrzymał się i odwrócił, by się jej przyjrzeć. Rune zdawała sobie sprawę z tego, jak wygląda: zapłakana, wystraszona, zdecydowanie jak ofiara. Lecz oprócz tego gniewu – że jakiś inny mężczyzna miał czelność tknąć jegonarzeczoną – widziała w oczach Sorena też tamto wcześniejsze spojrzenie.
Głód.
Apetyt na nią.
Zwykle takie pragnienie sprawiało, że Rune czuła się jak zwierzę zagonione w róg. Lecz dziś zamierzała je wykorzystać.
Pociągnęła go w stronę łoża. Odsunęła zasłony, objęła go za ramiona i popchnęła tak, by usiadł na skraju łóżka, opierając stopy w wyglansowanych butach na podłodze.
– Nie będę bezpieczna, dopóki Cressida nie obejmie ponownie tronu – oznajmiła, patrząc mu prosto w oczy. Podwinęła suknię aż do ud i usiadła na nim, a potem objęła go za szyję. – Zawsze będę zagrożona, dopóki Cressida z pomocą twojejarmii nie wybije wszystkich łowców czarownic.
Rune zignorowała wypukłość jego krocza. Gdyby nie martwiła się o Gideona, poczułaby odrazę. Lecz ona tylko w połowie tu była, bo jej druga połowa była tam, w toalecie.
W tym właśnie była dobra. W uwodzeniu. Oszukiwaniu. Tkaniu pajęczyny kłamstw, by unieruchomić ofiarę.
– Muszę wyznać – szepnęła prosto w gładko ogolony policzek Sorena – że aż do dzisiejszego wieczoru nie byłam przekonana co do tych zaręczyn. Myślałam, że żenisz się ze mną tylko po to, żeby się mną chwalić niczym ciekawym dziełem sztuki.
Sięgnęła po jego dłonie, by naprowadzić je na swoje biodra.
Spojrzenie Sorena przesunęło się ze złotej sukni zebranej wokół jej talii na jej blade uda.
– A teraz? – Westchnął.
Przysunęła się jeszcze bliżej.
– Teraz? Myślę, że to ingerencja losu. Myślę, że chciał, byś mnie chronił.
– Hmm… – Soren mruknął, dotykając ustami jej szyi.
Odchyliła głowę, by miał łatwy dostęp. Jego pocałunki wywołały u niej wzdrygnięcia. Ale teraz nic nie czuła. Grała w tę grę już setki razy. W ten sposób uratowała mnóstwo czarownic.
Tego wieczoru czuła się obca dla samej siebie. Jakby to nie ona siedziała na kolanach Sorena, jakby to nie jej palce wsuwały się w jego włosy. Jakby ta dziewczyna była duchem, a prawdziwa Rune, Rune z krwi i kości, była gdzieś indziej.
Uplotłaś sieć – pomyślała – a teraz przynęta.
Każda zmarnowana przez nią minuta oznaczała kolejną minutę, gdy Gideon pozostawał na łasce Cressidy.
– Pamiętasz niespodziankę, o której ci mówiłam? – zapytała, udając westchnienie, kiedy zęby Sorena musnęły jej obojczyk.
– Jak mógłbym zapomnieć? – wymruczał tuż przy jej skórze.
– Są święta – powiedziała. – Pojedziemy razem do Caelis na weekend. Wszystko zarezerwowałam. Kolacje, balet, pokój hotelowy…
Na hasło „pokój hotelowy” Soren się odchylił. Jego niebieskie oczy pociemniały, a źrenice się rozszerzyły. Pewnie wyobrażał sobie ich dwoje samych w pokoju hotelowym.
Zmuszając Rune, by też to sobie wyobraziła.
Za jakiś czas będę musiała spędzać w jego łożu każdą noc.
Wkrótce to już nie będzie tylko weekend. Kiedy wezmą ślub, tak spędzi resztę życia.
Dostała gęsiej skórki.
Dłonie Sorena wędrowały po niej bez zahamowań. W górę ud. Pod suknię.
Znam Szkarłatną Ćmę. Jej się nie da zamknąć w klatce. Głos Gideona rozległ się szeptem w jej głowie. Żal mi tego, który podetnie jej skrzydła.
Rune chwyciła nadgarstki Sorena, powstrzymując jego awanse.
– Musisz coś dla mnie zrobić.
Ciężko westchnął.
– Tak?
– Zawrzyj sojusz z Cressidą jeszcze dziś. A jutro uczcimy to w Caelis.
Obejmując jej twarz obiema rękami, Soren spojrzał jej w oczy.
– Dobrze – powiedział, przysuwając się po kolejny pocałunek. – Znajdę ją, gdy tylko…
– Nie. – Rune przylgnęła do niego. – Znajdź ją teraz. Nie możesz mi odmówić.
– Dobrze, dobrze. – Soren zachichotał, błędnie odczytując jej zamiary. Mocno uścisnął jej uda. – Możesz uważać sprawę za załatwioną, skarbie.
Odrywając się od niej i łóżka, obrzucił ją ostatnim pożądliwym spojrzeniem, a potem kazał swoim żołnierzom pilnować drzwi.
I zamknął ją w środku.
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Część pierwsza
1. Gideon
2. Rune
3. Gideon
4. Gideon
5. Rune
Okładka
Spis treści
Strona tytułowa
Imprint
Dedykacja
Meritum publikacji
