Delikatna ucieczka - Catherine Cowles - ebook
NOWOŚĆ

Delikatna ucieczka ebook

Cowles Catherine

4,7

2375 osób interesuje się tą książką

Opis

Shepard Colson to zabójczo przystojny złoty chłopiec. Tylko że ja wiem co to znaczy dać się zwieść uśmiechom i obietnicy, że coś jest „na zawsze” – mam wiele blizn, które są tego dowodem.

 

Przystojny budowlaniec nie przestaje przychodzić do piekarni, gdzie pracuję, i zbyt wiele zauważa tymi swoimi bursztynowymi oczami. Kiedy wszystkie tajemnice nagle wychodzą na światło dzienne, Shepard postanawia, że zacznie mnie chronić. Nawet jeśli ta ochrona oznacza, że musi wprowadzić się do mojego zniszczonego domu.

 

Teraz Shep nie odbudowuje tylko ścian budynku, ale pracuje też nad tym, by dostać się do mojego serca. Nagle widzę go wszędzie: bez koszulki w ogrodzie lub przepasany jedynie ręcznikiem, gdy wychodzi z łazienki. I powoli odpuszczam.

 

Chodzi jednak o coś więcej niż jego wygląd. Chodzi o niego, gdy mając w pamięci moje traumy, mówi, że jestem silniejsza niż ktokolwiek, kogo znał. Nie potrafię się w nim nie zakochiwać.

 

Ale powinnam mieć trochę oleju w głowie i wiedzieć, że ja nie mogę zaznać szczęścia. Nie wtedy, gdy duch przeszłości wciąż mi się przygląda. Bo kiedy on mnie odnajdzie, zrobi wszystko, by porwać w strzępy całe moje życie, nawet jeśli oznacza to, że musi zakończyć je na dobre…

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. 

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 492

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (116 ocen)
90
18
6
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miwal

Nie oderwiesz się od lektury

Szybciutko prosze o kolejne części 🙏🙏🙏
40
Choco1234
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Super Czytajcie 🙌 Jedynie początek jak dla mnie nie był porywający ale musiał być bo wprowadzał w nastrój książki jeśli mieliśmy się wciągnąć w dalszą fabułę
40
saralaskowska24

Nie oderwiesz się od lektury

Cattherine znajduje się w mojej top 5 najwspanialszych autorek więc nie może być inaczej niż wszystkie gwiazdki. Przeczytane w jeden dzień więc to mówi samo za siebie
30
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
30
Monika280789

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
20



Tytuł oryginału: Delicate Escape

Copyright © Catherine Cowles 2024

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Anna Łakuta-Rudzka

Korekta: Katarzyna Dziedzicka, Monika Baran, Aga Dubicka

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Projekt okładki: Hang Le

ISBN 978-83-8418-464-6 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Fragment

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54

Rozdział 55

Rozdział 56

Rozdział 57

Rozdział 58

Epilog

Podziękowania

Inne książki Catherine Cowles

O autorce

Pozostańmy w kontakcie

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Ta książka jest dla mnie.

I dla każdego, kto kiedykolwiek poczuł się nic niewart.

Ucisz ten głos w sobie.

Jesteś piękny i cudowny, nie musisz niczego w sobie zmieniać.

Prolog

Na ile sposobów można by było kogoś zabić w swojej głowie? W ciągu ostatnich kilku miesięcy Nikki i ja naprawdę wykazywałyśmy się w tym zadaniu niezłą kreatywnością. Stworzyłyśmy ciekawe możliwości.

– Pochowanie żywcem z kolonią mrówek ognistych – stwierdziłam, zakopując się głębiej w dużą kanapę w małym mieszkaniu przyjaciółki.

Nikki parsknęła. Leżała na podłodze i balansowała kieliszkiem wina w dłoni.

– Mało straszne. Ja wybieram… zjedzenie żywcem przez piranie, które zaczęłyby się do niego dobierać od chuja.

Zaśmiałam się i upiłam łyk napoju.

– A może wystarczyłoby, żeby udławił się swoimi kłamstwami? – wymruczałam pod nosem.

Nikki podniosła się prędko. Rude włosy przesunęły się jej po twarzy. Przy okazji tego zrywu rozlała trochę wina. Przynajmniej tyle, że piła białe, a nie czerwone. I chociaż była już wstawiona, popatrzyła na mnie w znajomy sposób. Jej spojrzenie potrafiło być jednocześnie zapalczywe i czułe. Okazała się taką przyjaciółką, która zawsze wspierała i jako jedna z niewielu nie uwierzyła w kłamstwa Brendana.

– Musisz o tym komuś powiedzieć. Komuś, kto może rzeczywiście mu pokazać, że tak nie można. Inaczej przejadę go samochodem – mruknęła posępnie i odstawiła kieliszek na stolik kawowy.

Przycisnęłam kolana do klatki piersiowej. Próbowałam znaleźć trochę ulgi w tym nacisku, jakbym mogła sama siebie przytulić i tym polepszyć bieżącą sytuację.

– I co im powiem? Że wydzwania do mnie jakiś nieznany numer i ktoś dyszy mi do słuchawki?

– Sel, przez niego zostałaś, kurde, zwolniona. A przecież ciężko pracowałaś i nie było ku temu podstaw.

To prawda. Studia licencjackie na kierunku biznes. Magisterka z zarządzania firmą non profit. Niezliczone godziny niepłatnych staży i pracy wolontariackiej. Wszystko po to, żebym dostała wymarzoną pracę w organizacji The Literacy Project1. Ale dzisiaj rano wszystko spaliło na panewce, kiedy dowiedziałam się, że mnie zwolniono.

– Nie mam żadnego dowodu – stwierdziłam cicho.

Poczułam jednak ukłucie w klatce piersiowej, bo wiedziałam, że Nikki miała rację, pomimo braku czegokolwiek, co mogłoby udowodnić prawdziwość tego przypuszczenia. Sieć kontaktów Brendana sięgała daleko, mógł spokojnie zniszczyć niejedną osobę.

Przyjaciółka wyrzuciła z siebie wydech.

– Znasz go. Szasta pieniędzmi na prawo i lewo, pociąga za sznurki.

Przygryzłam kącik ust. Czułam zbierające się we mnie napięcie, jakbym była duszona przez samo powietrze. Zaczynałam mieć poczucie, jakby Brendan był wszędzie. Myślałam, że kiedy z nim zerwę, wszystko się skończy. Że stanę się wolna. Ale to był tylko początek.

– Wygrał. – Spojrzałam przyjaciółce w oczy. – To musi być koniec. Wydaje mi się, że tego chciał od początku. Może w końcu uda mi się ruszyć dalej z życiem.

Nie byłam tylko pewna, dokąd powinnam się wybrać. Los Angeles już nie wydawało się moim domem. Kiedyś uwielbiałam tu mieszkać. Muzyka na żywo, muzea, cudowne restauracje, w których dało się znaleźć każdy rodzaj dań, jaki tylko się wymarzyło. Ale teraz odnosiłam wrażenie, jakby każdy mi się przyglądał.

– Może – bąknęła pod nosem Nikki.

Pochyliłam się nad stolikiem kawowym i ścisnęłam jej dłoń.

– Dziękuję za to, że jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką można mieć.

Popatrzyła na mnie krzywo.

– Zanim rzucę go na pożarcie piraniom, chcę mu jeszcze przywalić w jaja.

Niemal zakrztusiłam się śmiechem.

– Proszę bardzo, nie krępuj się.

Rozbawienie jednak szybko minęło. Opowiadałam Nikki tylko wyrywki tego, co się działo. Gdyby wiedziała o wszystkim, nie siedziałaby tutaj i nie fantazjowała o tym, co mu zrobi. Już odpaliłaby silnik auta, żeby przejechać Brendana i uciec z miejsca zdarzenia. I sama ta wiedza powodowała, że kochałam ją jeszcze mocniej.

Wstałam, podniosłam kieliszek wina i wypiłam jego zawartość.

– Muszę jechać do domu. Zbliża się pora kolacji Moose’a.

Nikki potrząsnęła głową.

– Lepiej, żeby ta bestia była nakarmiona. Jeśli o to nie zadbasz, odgryzie ci palec, kiedy będziesz spała.

Na tę uwagę uśmiechnęłam się szczerze, niosąc kieliszek do zlewu.

– Nigdy by tego nie zrobił.

Przyjaciółka mruknęła i z trudem wstała.

– Powtarzaj sobie tak dalej. Zamówiłaś auto, prawda?

Potrząsnęłam głową.

– Przerzuciłam się na Fresco po pierwszym kieliszku.

Otworzyła szeroko usta.

– Ty wiedźmo. To ja tu się upijam, a ty sobie popijasz pieprzone Fresco?

Zaśmiałam się i ją przytuliłam.

– Wybacz, cukiereczku.

Tak naprawdę ostatnimi czasy w ogóle nie pijałam więcej niż jeden kieliszek wina. Taką miałam zasadę. Lęk już i tak nie dawał mi spokoju, potrzebowałam być cały czas w pełni świadoma wszystkiego, co się działo lub nie.

Nikki przytuliła mnie mocniej.

– Chcesz, żebym pojechała z tobą? Mogę spać u ciebie na kanapie.

Boże, była cudowną przyjaciółką.

– Nic mi nie będzie. Pewnie i tak posiedzę do późna, sprawdzając wakaty w organizacjach non profit.

Nikki nie wypuszczała mnie z objęć.

– Jesteś cudowna. Nie pozwól, żeby jego głupie gadanie działało na ciebie, nawet nie daj sobie wmówić czegokolwiek innego.

Oczy mnie zapiekły. Łzy tak bardzo chciały popłynąć. Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby je powstrzymać. Ponieważ zdarzały się takie chwile, kiedy zaczynałam się zastanawiać, czy w rzeczywistości nie byłam taka, jak mówił o mnie Brendan. Manipulantka, okropna, chora osoba, a do tego dziwka.

Dwa lata temu zaśmiałabym się komuś prosto w twarz, gdyby powiedział mi to, co myślę na swój temat. Zadziwiające, jak szybko wszystko mogło się zmienić. Jak szybko nasze myśli potrafiły zmienić kurs. I jak długo zajmowało odkręcenie takich szkód.

– Kocham cię, Niks – wyszeptałam.

– Ja ciebie też. – W końcu się odsunęła. – Napisz, kiedy dotrzesz do domu. Albo zadzwoń, jeśli chcesz z kimś pogadać.

Powróciło palące uczucie, łzy znów zagroziły, że popłyną. Zdarzyło się więcej niż raz, że dzwoniłam do niej, bo byłam przestraszona, że ktoś mnie śledził. A potem zdawałam sobie sprawę, że to tylko jakiś niewinny przechodzień zajęty swoimi sprawami. A jednak ani razu nie narzekała na mnie i moją panikę.

– Dzięki. – Szybko pocałowałam ją w policzek i wzięłam torebkę.

Wyszłam z niewielkiego mieszkania przyjaciółki na obrzeżach Silverlake i udałam się chodnikiem w stronę auta. Nadal było dość jasno, a jednak wciąż rozglądałam się dookoła, zauważając każdą małą rzecz. Typowe hipsterskie miejsce – jakaś para całowała się w pobliżu kawiarni, rodzice bawili się z dwójką małych dzieci… Nic nie wyglądało na niezwyczajne.

Mimo to nadal czułam podenerwowanie. Szłam szybciej w kierunku mojego pięciodrzwiowego subaru, które nie było już w najlepszym stanie. Samochód trochę przeżył, jeszcze zanim zakupiłam go w trakcie nauki w college’u, i zdecydowanie miał już za sobą lata świetności. Ale skoro nie miałam pracy, nie zanosiło się na to, żebym w niedługim czasie zmieniła auto na lepsze.

Otworzyłam zamek i wsiadłam do środka. Skrzywiłam się na widok leżącej na podłodze płóciennej torby pełnej produktów. Nie planowałam zostać u Nikki tak długo. Miałam nadzieję, że rzeczy zakupione na targu nie zdążyły się zepsuć.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi, zamknęłam zamki i odetchnęłam. Kątem oka zauważyłam swoje odbicie we wstecznym lusterku. Miałam blond włosy w nieładzie, a moje zielone oczy były podkrążone. A jednak nie uciekłam wzrokiem, nawet gdy znów zachciało mi się płakać.

– Jesteś dobrą osobą – wyszeptałam. – Nie jesteś taka, jak on mówi.

Mój telefon się odezwał, więc sięgnęłam po niego do torebki. Ekran się rozświetlił, powiadamiając o nowej wiadomości. Żołądek mi się ścisnął.

Nieznany numer:

Widziałaś to? ;)

W wiadomości znajdował się zrzut ekranu z artykułem.

„Aktor Brendan Boseman przekazuje milion dolarów organizacji The Literacy Project” – brzmiał tytuł, a moje ręce zadrżały, gdy pobieżnie przeglądałam krótki fragment.

„Pan Boseman, znany ze swoich ról w kasowych komediach romantycznych oraz megahitach o superbohaterach, został przyłapany przez naszych reporterów na zwiedzaniu organizacji non profit w dzielnicy West Adams w Los Angeles. – Od zawsze pasjonowałem się czytaniem – mówi aktor. – Wsparcie misji The Literacy Project, gdzie dajemy ludziom narzędzia, których potrzebują do osiągnięcia sukcesu, to dla mnie prawdziwy zaszczyt”.

W kącikach oczu piekły mnie kolejne nieprzelane łzy. Pojawiła się mieszanka złości, strachu oraz frustracji na to jawne kłamstwo, które wypadło z ust Brendana. Dla niego „czytanie” oznaczało przeglądanie magazynu „The Hollywood Reporter” i przeklinanie każdego, kto zdobył pracę, którą sam chciał zdobyć. Nie mogłam czytać dalej. Ten fragment to było dla mnie zbyt wiele.

Oddałam The Literacy Project wszystko: poświęciłam długie godziny i pracowałam za niską stawkę, znalazłam wielu darczyńców, żeby tylko utrzymać nas bez zadłużenia, zajmowałam się też rzeczami, które wykraczały poza moje obowiązki. A wszystko dlatego, że wierzyłam w tę misję. Do tego uwielbiałam być częścią czegoś, co wpływało na życie wielu osób i je zmieniało. A teraz wszystko się skończyło. Przepadło.

Po policzku spłynęła mi łza. Opadła na dżinsy i spowodowała, że włókna w kolorze indygo przybrały ciemniejszy odcień. Może tego właśnie potrzebowałam – przelania czary goryczy, by to zmusiło mnie do opuszczenia Los Angeles i rozpoczęcia wszystkiego na nowo. Była to szansa, żeby prawdziwie stać się wolną.

Przecież nic mnie tu nie trzymało, nic więcej oprócz samej Nikki. Wszystko zostało mi powolnie i celowo odebrane. Przełknęłam gniew, który się we mnie podniósł, złapałam za klucz z siedzenia i włożyłam go do stacyjki. Dopiero za trzecim razem udało mi się odpalić.

Jeszcze jedna rzecz do listy tego, na co nie było mnie stać, by to naprawić. A jednak zignorowałam to poczucie i udałam się w kierunku domu. Nawet o czwartej po południu trwały już godziny szczytu, wydłużając zwyczajową dziesięciominutową podróż w dwadzieścia minut. Zaparkowałam z przodu czteromieszkaniowego, zniszczonego budynku i poczułam, że włos jeży mi się na głowie.

Rozejrzałam się czujnie po ulicy. To było dla mnie typowe. Nic jednak nie wydawało się wyglądać podejrzanie: para szła ze swoim puchatym kundelkiem, młoda kobieta pchała wózek dziecięcy, dwójka nastolatków krzyczała i ścigała się na podrasowanych rowerach.

Mimo wszystko czułam na sobie czyjś wzrok. Pojawił się też znajomy niepokój, a tuż za nim frustracja. Nie wiedziałam, jak to rozumieć. Może zaczęłam tracić rozum? Złapałam za telefon i szybko napisałam wiadomość.

Ja:

W domu. Nakarmię Moose’a i zrobię kolację. Upewnij się, że coś zjesz, żebyś nie obudziła się z wielkim kacem.

Nikki:

Już zamówiłam pad thai i pad see ew. Pochłoną cały ten alkohol.

Próbowałam wygiąć usta w uśmiechu, kiedy zgasiłam silnik, ale nie udało mi się to do końca. Złapałam za torebkę i płócienną torbę z zakupami, a potem wysiadłam z auta. Wsunęłam telefon do kieszeni, żeby jeszcze raz się rozejrzeć i ruszyć chodnikiem.

Zauważałam każdy najmniejszy ruch dookoła mnie. Byłam przygotowana na wszystko. Nie miałam jednak innego wyjścia i nadal szłam przed siebie. Gdybym pozwoliła sobie uwierzyć w tę paranoję i upaść, wiem, że nigdy bym się nie podniosła.

Szybko przeszłam przez popękany chodnik w górę wyszczerbionych schodów z betonu. Wpisałam kod do budynku i poczekałam na dźwięk bzyczenia, żeby wejść do środka. Zamknęłam za sobą, upewniłam się, że drzwi się zablokowały, a potem ruszyłam do tych oznaczonych jako 1B.

Przekręciłam klucz w zamku, a potem gałkę. Gdy drzwi się otworzyły, usłyszałam znajomy pisk systemu alarmowego. Wpisałam kod, a następnie powitało mnie niskie miauknięcie.

– Cześć, Moose – odezwałam się do ciemnego pokoju. Ciemnego, ponieważ wszystkie zasłony były pozaciągane.

Kiedy udało mi się znaleźć to małe mieszkanie, podobało mi się ono z racji wielu dużych okien – dawały tyle naturalnego światła. Teraz jedyne, co miałam, to to sztuczne.

Gdy włączyłam górną żarówkę, Moose już kręcił się dookoła moich nóg. Schyliłam się i go podniosłam. Jęknęłam w reakcji na ciężar ponad ośmiokilogramowego Maine Coona. Kot natychmiast zaczął mruczeć i uderzać łebkiem o moją brodę.

Przytuliłam go mocno. Pozwoliłam, by wydawane przez niego dźwięki oraz dotyk szarej sierści mnie uspokoiły.

– Jak myślisz? Czas opuścić LA? Może znaleźlibyśmy miejsce z ogródkiem. Nauczyłabym cię chodzić na smyczy.

Moose zakwilił, jakby chciał powiedzieć: „Kobieto, o czym ty, do cholery, mówisz?”.

Zaśmiałam się.

– No dobrze, nie spieszmy się z tym treningiem na smyczy. A może chcesz kolację?

Kolejne miauknięcie.

Uśmiechnęłam się i odłożyłam go na podłogę. Wciąż miałam torbę z zakupami na ramieniu. Dłonie mi drżały, gdy przeszłam przez mieszkanie, zapalając światło za światłem. Ten lekki dygot zdradzał prawdę. Brendan naprawdę wygrał.

Moje życie tutaj się skończyło. Jedyną opcją był wyjazd – mogłam tylko się modlić, by nie czuł chęci zemsty, gdziekolwiek bym wylądowała.

Wyszukałam włącznik światła w kuchni i go przesunęłam. Od razu zauważyłam zabałaganiony blat. Owoce z miski się wysypały. Na pomarańczy znajdowały się ślady zębów i pazurów. Spojrzałam krzywo na Moose’a.

– Znowu grałeś w piłkę?

Kot oblizał łapę i przesunął nią po pyszczku.

A potem dostrzegłam prawdziwy cel jego łobuzowania. Podajnik do smaczków z kamerką – został zrzucony. Wyglądał, jakby dobrze nim telepano. Poprawiłam urządzenie, a następnie włożyłam nienaruszone owoce z powrotem do miski.

– Naprawdę? Weterynarz mówi, że już masz parę kilo nadwagi.

Mogłabym przysiąc, że Moose popatrzył na mnie z wyrzutem. A potem wydał z siebie wrzaskliwy miauk.

– Nie pozwalaj sobie na takie pyskowanie, bo nie dostaniesz żadnych przysmaków po kolacji.

Syknął.

Musiałam przygryźć wargę, żeby powstrzymać się przed śmiechem. Przynajmniej tyle, że miałam Moose’a. Nieważne, jak źle by było, on zawsze potrafił mnie rozśmieszyć.

Odłożyłam torbę na blat i zabrałam się do rozpakowania zakupów. Próbowałam przy tym uniknąć ciosów wymierzonych mi łapą przez kota. Po tym jak posprzątałam, zaczęłam tworzyć w głowie przepis. Jednym z ulubionych wyzwań było stworzenie czegoś z tego, co wyglądało najlepiej na targu warzywnym.

Przez brak dochodów powinnam stać się bardziej twórcza w tej dziedzinie, ale to sprawiłoby, że gra okazałaby się bardziej wymagająca. Zaczął się sezon brzoskwiń, więc kupiłam dwie. Udało mi się także dostać pierwsze minipomidorki heirloom w tym sezonie. Te w połączeniu z burratą, ziołami oraz octem balsamicznym nadawałyby się idealnie do chrupiącego chleba, kupionego u lokalnego piekarza.

Zaburczało mi w brzuchu, jakby żołądek zgodził się na ten plan. Kiedy zaczęłam wyciągać składniki, w kieszeni zawibrował mi telefon. Za nim pojawiła się cała kakofonia dźwięków – każdy rodzaj powiadomienia. SMS. E-mail. Połączenie. Wszystko naraz.

System alarmowy wydał ostrzegawcze piknięcie – takie, które sugerowało, że jeśli nie wpiszę kodu w ciągu dwóch minut, zacznie wariować. Potem odezwało się stereo. Popłynęła z niego jakaś głośna muzyka rockowa, a zaraz za tym włączył się telewizor i to ogłuszająco głośno.

Moose wydał z siebie rozdrażnione, przeciągłe wycie. Pospieszyłam w stronę panelu alarmu. Wcisnęłam kod i wyciągnęłam telefon w tym samym czasie. Ten nadal wibrował nieprzerwanie. Ekran wypełnił mi się całą listą powiadomień, ale te przesuwały się tak szybko, że nie byłam w stanie skupić się na żadnym z nich. Piknięcia nadal nie ustawały.

Wyciszyłam dźwięki, a potem otworzyłam e-mail. W skrzynce pocztowej pojawiły się tysiąc sześćset pięćdziesiąt trzy wiadomości. Serce mi przyspieszyło. Dzisiaj rano miałam sześć nieprzeczytanych maili. I tylko tyle.

Próbowałam przejrzeć ich tematy, ale te przesuwały się szybko, bo wciąż napływały nowe. Udało mi się zauważyć tylko kilka. Ostrzeżenie o przejęciu karty kredytowej. Reklamy środków na powiększenie penisa oraz utratę wagi. Porno. Dużo porno. I to tego rodzaju, od którego człowiekowi robiło się niedobrze.

Wyszłam ze skrzynki odbiorczej i kliknęłam na SMS-y. Wiadomość za wiadomością. Było ich zbyt wiele, by je zliczyć.

Bank:

Czy zaakceptowałaś tę zapłatę? 1 309,13 USD dla Sex Toys SA.

Czy zaakceptowałaś tę zapłatę? 10 237,53 USD dla Hollywood Escorts.

Obciążenie za obciążeniem. Każde kolejne gorsze od poprzedniego. A potem poczułam, jak mrozi mi się krew w żyłach.

Nieznany numer:

To Ty?

Do wiadomości nie dołączono linku, a jedynie zrzut ekranu. Ze strony z porno. Byłam tam ja.

Całe moje ciało drżało, a w uszach mi piszczało. Resztka świadomości zarejestrowała, że system alarmowy znów wydawał ten ostrzegawczy sygnał, ale nie byłam w stanie się poruszyć. Jedyne, co mogłam, to wpatrywać się w to zdjęcie.

To byłam ja. Nie dało się temu zaprzeczyć. Jasna, kolorowa narzuta na łóżku zdradziła mi wszystko od razu. Stałam pośrodku swojego pokoju bez koszulki. Sięgałam po guzik w dżinsach. Blond włosy opadały mi na odsłonięte plecy.

Przebierałam się. Zdjęcie okazało się klatką z filmu. Pięciominutowego wideo. Co oznaczało, że to nie był koniec.

Zaczęłam oddychać pospiesznie. Łkania połączone z czymś na wzór czkawki następowały jedno po drugim. Kolejny zrzut ekranu. Ja. Zwrócona do kamery. W pełni nieświadoma tego, że nagrywano mnie, gdy się rozbierałam. Byłam naga. Cała na widoku. W internecie.

To się nie działo naprawdę.

Na telefonie wciąż pojawiały się powiadomienia. E-maile, wiadomości, połączenia. Informacje o oszustwach. Ostrzeżenia o niskim stanie konta. Linki do nowych listingów porno. A w tle cały czas dudniły stereo i telewizja.

Zaczęłam płakać. Miałam wrażenie, jakby po policzkach ciekł mi kwas. A potem odezwał się głos. Ten, który znałam.

– Pamiętaj, kto tu rządzi, Selly.

Krew zmroziła mi się w żyłach. Zaczęłam czegoś szukać, czegokolwiek, by się obronić. Chwyciłam kamienną podpórkę na książki w kształcie kwiatu i ruszyłam w kierunku głosu.

Każdy krok powodował, że serce biło mi jeszcze szybciej. Ale pomimo to weszłam do kuchni. Nikogo tam nie zastałam.

Potem zabrzmiał niski i zachrypły śmiech, a światełko na kamerce w podajniku przysmaków Moose’a zmieniło kolor z niebieskiego na czerwony – co oznaczało, że urządzenie działało.

– Chciałaś być dziwką, Selly, więc spełniłem twoje marzenie.

Brendan.

Ruszyłam tak szybko, jak to było możliwe. Wyrwałam kabel z gniazdka i roztrzaskałam urządzenie o ścianę. Ale było już za późno. Przecież to wiedziałam.

Te ujęcia z mojej sypialni oznaczały, że w mieszkaniu znajdowało się więcej kamer. Mogły być wszędzie. Mógł mnie podglądać nawet w tej chwili.

Musiałam uciekać, wydostać się stąd, ale nie mogłam zmusić nóg, by te się ruszyły.

Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Poczułam mrowienie w palcach. A potem nastał całkowity mrok.

Rozdział 1

Thea

Dwa lata później

Pierwsze promyki słońca przeświecały przez kuchenne okno, a pode mną odzywała się seria dziwnych miauknięć.

Posłałam Moose’owi ostrzegawcze spojrzenie.

– Idę tak szybko, jak mogę.

Ale to było za mało. Kot wskoczył na blat – nie lada wyzwanie, biorąc pod uwagę, że ważył już prawie dziewięć kilogramów. Kiedy tylko mógł mnie dosięgnąć, zamachnął się i uderzył mnie w rękę łapą.

Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę?

W odpowiedzi tylko polizał łapę i zaraz zaczął myć pyszczek.

– Nawet nie myśl, że wierzę w tę twoją odgrywaną niewinność – fuknęłam, mieszając jego mokrą karmę z odrobiną suchej.

Kiedy skończyłam, przeniosłam talerz do kąta w salonie. Ustawiona tam była mata, a obok niej drapak. Dzwoneczek na obroży Moose’a zadźwięczał, gdy kot pospieszył za mną.

Schyliłam się i postawiłam miseczkę. Zwierzak dopadł do niej w jednej chwili. Odrzucił moją dłoń, jak to miał w zwyczaju ten krwiożerczy mały potwór. Potwór, a jednak uroczy.

Wyprostowałam się i spojrzałam na wcześniej rozłożony przeze mnie kojec dla kotków do adopcji, którymi miałam się zająć w ciągu kilku kolejnych dni. Przygotowałam dzieciakom kuwetę, podgrzewane koce i niewielki domek, gdzie będą mogły odpoczywać. Idealny mały zakątek. Uspokoiło mnie tworzenie tego miejsca. Zaaranżowanie kociakom domu, w którym poczują się bezpieczne, szczęśliwe i objęte opieką, dawało mi nadzieję.

I chociaż mój świat został podarty w strzępy, mogłam sprawić, że ich był znów w całości.

Zerknęłam na Moose’a i przyjrzałam się misce. Prawie w połowie pusta. Prawdziwy maniak jedzenia. Odwróciłam się i ruszyłam korytarzem. Deski podłogi skrzypiały pod moimi stopami.

Stary domek w górach środkowego Oregonu był od dawna niezamieszkany. Wcześniejszy właściciel sprzedawał swoją ziemię kawałek po kawałku przez lata. Kiedy zmarł, dom oraz pozostałe grunty zostały zwrócone państwu. Budynek był tak zniszczony, że nikt go nie chciał – nikt oprócz mnie.

Kupiłam go za bezcen. I nieważne, że gorąca woda działała tylko przez jakieś cztery minuty, a podłoga w salonie była nierówna i nachylała się w prawo. Najlepsze w tym wszystkim okazało się to, że ziemia dookoła pozostała dziczą należącą do państwa lub łąkami do wypasu bydła. Zieleń roztaczała się za moimi oknami tak daleko, jak mogłam okiem sięgnąć. Jedynymi gośćmi, którzy mnie odwiedzali, były krowy i konie. I to lubiłam.

Niewielki drewniany domek krył się w lesie, ale wykarczowano wystarczająco dużo sosen dookoła niego, by docierało tu wiele światła – słońca, które pozwalało, bym miała tu ogródek oraz szklarnię. A drzewa nadal oferowały na tyle ochrony, żebym w jakiś sposób czuła się… bezpieczna.

Wszystko w tym domku było idealne. I mogłam być wdzięczna tylko Nikki za to, że pojawiła się przede mną możliwość zamieszkania tutaj. Przyjaciółka pomogła mi założyć fundusz, żeby zakupić nieruchomość. Co miesiąc wysyłałam jej pocztą gotówkę ukrytą w puszce z wypiekami. Wykorzystywała pieniądze do spłacenia niewielkiej hipoteki. Dzięki temu nie można było mnie w żaden sposób wyśledzić – Brendan nie mógłby mnie namierzyć.

Ponieważ zniknęłam całkiem z powierzchni Ziemi.

Żadnego adresu e-mailowego. Żadnego numeru telefonu. Żadnej kablówki czy komputera. Żadnego sprzętu. Zamknęłam każde konto, usunęłam większość śladów cyfrowych.

Ale były też takie, na które nie mogłam nic poradzić. Zdjęcia i filmy ze mną w najbardziej intymnych momentach nadal krążyły po internecie. I nie dało się nic z tym zrobić.

Gardło instynktownie mi się zacisnęło. Przełknęłam piekące uczucie. Pewnie potrzebowałabym tysięcy dolarów, których nie miałam, żeby opłacić prawników, a i tak nie wskórałabym nic w sprawie naruszeń. Ponieważ dranie z ciemnych stron internetu, z dark webu, żyli po to, by wykorzystywać takie rzeczy przeciwko innym.

Zamiast tego pozwoliłam Selenie umrzeć. Po prostu się rozpłynęła. Każda jej część została usunięta niczym znaki na piasku po przejściu wysokiej fali. Stałam się Theą. Blond włosy przemalowałam na ciemny brąz. Zielone oczy przybrały błotnisty odcień dzięki soczewkom kontaktowym. Nikt by mnie nie rozpoznał, gdyby zobaczył te okropne zdjęcia i garść fotek zrobionych przez paparazzich, na których byłam ja oraz Brendan.

Przeciągnęłam szczotką po ciemnych lokach. Sprawdziłam stan odrostów. Potrzebowałam poprawić ich kolor w ten weekend. Wydawało się, że w szafce w korytarzu miałam zapas farby do włosów na całe życie. Opłukałam twarz wodą, a potem posmarowałam ją kremem nawilżającym i takim z filtrem. Po zmianie w piekarni chodziłam do pracy w centrum ogrodniczym. Słońce potrafiło nieźle spiec skórę w ciągu godziny, jeśli się nie uważało.

Spojrzałam na zegarek i ruszyłam szybko przebrać się w dżinsy oraz koszulkę. Upewniłam się, że nie miały żadnych nowych dziur, które przeoczyłam. Włożyłam buty i ruszyłam w kierunku Moose’a.

– Będziesz się dzisiaj zachowywał?

Kot zamiauczał ze swojej półeczki na drapaku tuż przed oknem.

– Kogo ja chcę oszukać? Ty zawsze coś knujesz.

Sprawdziłam szybko wszystkie zamki w oknach, a potem jeszcze raz pogłaskałam Moose’a. Zapiszczał znowu, kiedy udałam się do drzwi. Chciał, żebym została. Ale nic mu nie było. Miał telewizję dla kotów – wielkie, szerokie okno wychodzące na ogród i las.

Chciałam zapewnić mu jeszcze lepszy widok. Wielgachne okno, z którego widać by było Castle Rock lub pasmo górskie na wschodzie. A może i to, i to.

To właśnie zatrzymało mnie w mojej podróży-ucieczce z LA do Oregonu. Zapierające dech w piersiach piękno, które mogło wmurować w ziemię – złote posągi Castle Rock, fioletowawe, obsypane śniegiem czubki gór Monarch. Coś w tych bezkresnych widokach spowodowało, że moje problemy wydawały się takie małe. A miasteczko Sparrow Falls, skryte w tym rozległym terenie, wywołało we mnie poczucie bezpieczeństwa po raz pierwszy od czasu, gdy poznałam Brendana Bosemana.

Odetchnęłam i wyszłam na zewnątrz. Chociaż była połowa czerwca, poranki tu w górach bywały mroźne. Ale koliberki już się pojawiły. Usta uformowały mi się w uśmiech, kiedy tak przyglądałam się temu, jak dwa ptaszki sprytnie przelatywały przez ogród wprost do karmników rozstawionych przeze mnie dookoła. To, w jaki sposób te stworzenia się unosiły i szybko fruwały, zachwycało mnie. Chociaż były delikatne, to waleczne i wytrwałe w swoich zasadach. Uciekały przed wrogami na prawo i lewo.

Zmusiłam się, żeby odciągnąć od nich spojrzenie. Przerzuciłam bluzę przez głowę i odwróciłam się, żeby zamknąć drzwi na zamek. Niektórzy mogliby uważać, że rygiel to jakieś ekstremum, a nie zwykłe zabezpieczenie dla domu. Potrzebowałam miesięcy, żeby uzbierać na to tysiąc sześćset dolarów. Ale jeśli ktoś przeżył to, co ja, robił wszystko, żeby powstrzymać intruzów przed wtargnięciem do jego przestrzeni. Cały tuzin zasuwek to wciąż byłoby za mało.

Wiedziałam, że to mój sposób na poradzenie sobie ze wszystkim, co się wydarzyło. Jakaś niewielka kontrola, kiedy tak wiele z niej zostało mi po prostu odebrane. Ale to pomogło. Dźwięk zamykanego zamka. Klucze włożone do kieszeni. Zawsze miałam je przy sobie. Nigdy nie trzymałam ich w miejscu, skąd ktoś łatwo mógłby je wziąć i dorobić zestaw u ślusarza.

Zamontowałam też alarmy w każdym oknie. Nie takie połączone z elektroniką, ale takie, które odezwałyby się okropnie głośno, gdyby ktoś próbował się włamać. Dało się stworzyć swój własny system alarmowy bez technologii, jeśli było się wystarczająco kreatywnym. Znalazłam w bibliotece książkę, która pomogła mi w tej kwestii. Zakupiłam światła z czujnikami ruchu, osłony okien pozwalające sprawdzać, co działo się na zewnątrz, ale chroniące przed zajrzeniem do środka. Ogródek zorganizowałam tak, że z łatwością dostrzegłabym znaki, gdyby ktoś się po nim kręcił.

Nieważne, że Brendan milczał od prawie dwóch lat. Teraz ta rutyna stała się częścią mojego życia. I pomagała mi się uspokoić. Przypominała coś na wzór kompulsywnego pukania w niemalowane drewno. Powtarzalność zadań powodowała, że czułam się bezpieczniejsza z tym niż ze wszystkimi zamkami czy czujnikami.

Przez kilka pierwszych miesięcy pobytu w Sparrow Falls przygotowywałam się na to, że Brendan mnie odnajdzie, a jednak tego nie zrobił. I z każdym mijającym dniem moje serce napełniała kolejna odrobina niebezpiecznej nadziei, że on nigdy się nie pojawi. Że zapomniał o mnie i ruszył ze swoim życiem.

Wsunęłam klucze do przedniej kieszeni i złapałam za kask. Uwielbiałam te miesiące, kiedy mogłam podróżować na rowerze do miasta. Może i potrzebowałam trochę więcej niż trzydziestu minut, ale oszczędzałam na paliwie. Do tego sama jazda okazała się też jakiegoś rodzaju medytacją – w oszałamiającej oprawie dookoła mnie.

Dzisiaj nie było inaczej. Odepchnęłam się i ruszyłam nieutwardzoną drogą, która prowadziła mnie na dwupasmową szosę do miasta. Zimne poranne powietrze szczypało mnie w policzki, czym przypominało mi o tym, że żyłam. Nigdy nie bagatelizowałam takich rzeczy.

Kiedy dotarłam do krawędzi lasu i wjechałam na pastwisko, jedna krowa powitała mnie niskim muczeniem.

– Dzień dobry, Bessie – odpowiedziałam jej. Nie miałam pojęcia, czy to ta sama krowa co wczoraj. Wszystkie wyglądały identycznie i były jednakowo urocze.

Skręciłam na wschód w kierunku miasta i ujrzałam pierwsze fragmenty cudownych gór. Słońce właśnie gładziło ich szczyty. Wczesne promienie odmalowywały las i pole w ferworze kolorów – takiego widoku nigdy bym nie uświadczyła w Los Angeles. I to też okazało się darem. Droga, której nigdy nie oczekiwałam, a byłam wdzięczna za to, że ją odnalazłam.

Koła zderzyły się z pasami ostrzegawczymi na powierzchni szosy, na co przeklęłam i wyprostowałam kierownicę. Pewnie, powinnam jeszcze doprowadzić do tego, że wdzięczność byłaby powodem mojej śmierci.

Przez resztę trasy już bardziej skupiałam się na drodze. W końcu dotarłam na obrzeża miasteczka. Sparrow Falls było takim rodzajem malowniczego miejsca, które widywało się w filmach, ale w życiu nikt by nie pomyślał, że istniało naprawdę. Wiele z ceglanych budynków ustawionych po obu stronach głównej ulicy przez całą długość miasta pochodziło aż z początku dziewiętnastego wieku. Wszystkie zostały odrestaurowane, i to z wielką precyzją. Za to nowe budowle musiały przejść dokładne weryfikacje, by pasowały do reszty miasta.

Tutejsza społeczność czuła dumę z tego miejsca. Zdradzał to wygląd kwietników, które znajdowały się na każdym rogu Cascade Avenue i o które dbano ze szczególną uwagą. Rzadko kiedy można było tu dojrzeć nawet jeden śmieć na ulicy. To miasteczko miało też serce – co początkowo nieźle mnie przerażało.

Ludzie z LA w większości zajmowali się swoimi sprawami. Ale tu było inaczej. Kiedy przechodziło się obok mieszkańców, krzyczeli „cześć” lub witali się choćby skinieniem głowy. Oferowali, że pomogą, gdy miałeś ręce pełne różnych rzeczy, przytrzymywali drzwi, jeśli znaleźli się przed tobą.

Taka dobroć powodowała, że trudniej było pozostać anonimowym. Długo uczyłam się, jak dbać o swoje bezpieczeństwo, a jednocześnie nie być niemiłą. W większości wypadków nie udawało mi się tego osiągnąć. Ale jakaś część mnie liczyła, że będę mogła w końcu odnaleźć się w tym nowym życiu.

Zatrzymałam rower przed sklepem znajdującym się w lokalu o wielkich szklanych oknach i z morskozielonym szyldem nad wejściem z nazwą The Mix Up. Litery napisu były idealnie nieidealne i odzwierciedlały na swój sposób chaos, który stanowiła właścicielka tego przybytku. Przypadkowej energii płynącej od Sutton dorównywała jej dobroć. I ta kombinacja okazała się wyjątkowo urocza.

Przyczepiłam rower do latarni i podeszłam do drzwi piekarni. Wbiłam kod do elektronicznego zamka. Wydał z siebie furkoczący dźwięk, a potem stuknął. Otworzyłam drzwi. Dzwonek nad nimi zadźwięczał. Z kuchni dobiegały dźwięki muzyki country. W środku było przyjemnie ciepło.

– Dzień dobry! – zawołałam.

Po sekundzie Sutton pojawiła się w progu kuchni. Blond włosy ułożyła w kok na czubku głowy i przytwierdziła za pomocą czegoś, co bardzo przypominało nóż do masła. Zarówno włosy, jak i jeden z policzków miała udekorowane mąką. Nie umknęły mi także jej cienie pod oczami.

Nie miałam pojęcia, jak Sutton udawało się każdego ranka wstawać pomiędzy trzecią lub czwartą, żeby przygotować słodkości na dany dzień. Do tego trzeba było dodać prowadzenie działalności gospodarczej oraz wychowywanie siedmioletniego syna. Byłam pewna, że miałam do czynienia z supermanką.

– Dzień dobry, Theo. Jak to dzisiaj wygląda?

– Będzie pięknie.

– Liczę na to. A to oznacza, że zgarniemy dużo dolarów od turystów. – Uśmiechnęła się. – Wyciągnęłam już chleb, bułki, muffinki i croissanty. Słodko-wytrawne drożdżówki już stygną. Pracuję teraz nad cupcake’ami.

Popatrzyłam na nią krzywo.

– Ile filiżanek kawy już wypiłaś?

Usta Sutton zadrżały lekko.

– Tylko kilka.

– Maaaaamo? – Niewyraźnemu głosowi zawtórowały kroki na schodach prowadzących do niewielkiego mieszkania nad piekarnią.

– Tutaj, kochanie! – zawołała Sutton i ruszyła w kierunku, z którego słychać było małego chłopca.

Pojawił się sekundy później. Ubrany w piżamę ze wzorem w hokejowe krążki i kije w jasnych kolorach. Miał czarne włosy, ciemniejsze niż jego mama. Za to odziedziczył po niej tak samo przeszywające, turkusowe spojrzenie.

Kiedy tylko chłopiec rzucił się na Sutton, złapała go z głośnym stęknięciem. Maluch wtulił się w nią, a ona zaczęła przesuwać mu dłonią w górę i w dół po plecach.

– Dobrze spałeś?

– Mm-hmm.

Sutton podskakiwała z nim i bujała się lekko na boki, co wydawało się naturalnym ruchem matek.

– Przysięgam ci, że on nadal po części śpi, nawet kiedy wstanie.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Pobudki nie są łatwe. – Obeszłam tę dwójkę i połaskotałam chłopca w bok. – Dzień dobry, Luca.

– Cześć, Thee Thee – wyszeptał.

Sutton się zaśmiała.

– Przygotuję go na półkolonię. Nie masz nic przeciwko, żebyś ty dziś otworzyła?

Skinęłam głową.

– Zacznę zaparzać kawę, a potem zajmę się cupcake’ami.

– Ratujesz mi życie. Właśnie jestem w połowie partii ciasteczkowych potworów.

– Ciasteczko, ja chcę ciasteczko – mruknął Luca przy ramieniu mamy.

Zaśmiałam się.

– Zobaczę, czy uda mi się dokończyć jedno, żebyś mógł je zabrać na lunch.

– Jesteś najlepsza, Thee Thee.

Serce mi się ścisnęło. Boże, ten dzieciak był słodki.

– Ty jesteś najlepszy.

Sutton posłała mi wdzięczny uśmiech, a potem udała się po schodach do mieszkania. Luca robił się już za duży, żeby go tak nosiła, ale nie dziwiło mnie, że wciąż to robiła. Była jedną z najsilniejszych osób, jakie znałam.

Zaczęłam chodzić po piekarni. Sutton wykonała świetną pracę, ożywiając to miejsce przez ostatni rok. Ściany miały piękny biały kolor. Pozostawiła jednak ciemne, wystające belki pod sufitem, żeby podkreślić charakter lokalu. Do tego wiekowe, lekko zniszczone, ale szykowne żyrandole rozświetlały przestrzeń. Kanapy w kolorze morskiej zieleni zostały ustawione pod ścianami i stanowiły magiczny akcent kolorystyczny.

Ale na największą uwagę i pochwały w tym miejscu zasługiwały pyszności stworzone przez Sutton. Mieliśmy bardzo rozbudowaną ofertę słodkości, szefowa jednak specjalizowała się głównie w cupcake’ach, dlatego każdy jeden był dziełem sztuki. Przygotowywała wszystko – od motylków po tęcze czy księżniczki. Na każde święto tworzyła także wyroby cukiernicze z danym motywem. Nawet na cholerny dzień drzewa.

Zabrałam się za parzenie naszych standardowych kaw – bezkofeinowej oraz zwykłej, w czajnikach, a przy tym podśpiewywałam sobie pod nosem piosenkę country, która wydobywała się z głośników. Nigdy nie byłam wielką fanką tego gatunku muzyki, do czasu aż zaczęłam tu pracę i zostałam nią dosłownie indoktrynowana przez Sutton. Prawdopodobnie nigdy wcześniej nie słuchałam tak dużo ballad o kowbojach.

Country nie była typową muzyką w LA. A dorastając w Dolinie Kalifornijskiej, też nie za bardzo słuchało się właśnie takich piosenek. Z czasem zaczęłam zauważać, że podobają mi się dźwięki opowieści i unikalna gra gitar. Mruczałam pod nosem piosenkę i w tym samym czasie zerknęłam na zegarek. Do otwarcia piekarni pozostało piętnaście minut.

Przeszłam do kuchni. Muzyka brzmiała tam głośniej. Przerzuciłam przez głowę fartuszek, a potem szybko umyłam ręce i złapałam za barwnik spożywczy, by zamienić biały lukier w niebieski. Rozpoczęła się nowa piosenka.

Uśmiechnęłam się i wzięłam dużą miskę, w której zaczęłam przygotowywać lukier, fałszując cały czas i wyśpiewując słowa utworu o tym, że w końcu mogłam pocałować kogoś nowego i nie obchodziło mnie, co kombinował mój były. Boże, marzyłam o takim rodzaju wolności. Tęskniłam za tym uczuciem, gdy usta aż mrowiły od dotyku czyichś warg. I jak pojawiały się motylki w brzuchu z powodu podekscytowania na myśl o tym, co mogło się za chwilę wydarzyć.

– Brzmi, jakby torturowany kot próbował wyśpiewać te wysokie dźwięki – odezwał się ktoś wyraźnie rozbawiony.

Ze zdziwienia i tego, że ten głos był taki niski i ochrypły, a nawet z samej czyjejś obecności w kuchni, odwróciłam się na pięcie, przerażona. Napotkałam jednak problem – nadal trzymałam w dłoniach miskę z niebieskim lukrem. I chociaż ja się zatrzymałam, zawartość misy tego nie zrobiła.

Lukier wydostał się z wnętrza i wylądował wprost na klatce piersiowej mężczyzny stojącego naprzeciwko mnie. Chociaż byłam wysoka, on okazał się jeszcze wyższy. Górował nade mną. Miał około metra dziewięćdziesięciu, pewnie z hakiem. Na szerokiej, umięśnionej klacie napinał mu się biały T-shirt. W tej chwili pokryty niebieskimi plamami.

Otworzyłam szeroko usta. Uniosłam wzrok i dostrzegłam znajome bursztynowe tęczówki. Na ich widok aż zaciągnęłam się ostro powietrzem. Oczy mężczyzny lśniły od rozbawienia, a jednak wydawały się ostrzejsze niż inne, które napotkałam.

Powodowały, że żołądek mi się przewracał, a puls przyspieszał. W głowie od razu odpalił mi się znak „NIEBEZPIECZEŃSTWO”, wielkimi, migającymi literami. Mogłam skwitować to tylko w jeden sposób:

– O cholera.

1 Organizacja zajmująca się darmową edukacją w zakresie czytania oraz pisania dla dorosłych oraz dzieci. Działa na terenie Stanów Zjednoczonych (przyp. tłum.).