Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
W Yong’anie bestie żyją obok ludzi. Fizycznie bywają niemal nie do odróżnienia: pociągające, melancholijne, czasem tragiczne, nierzadko bardziej ludzkie niż ludzie. Na własnej skórze przekonuje się o tym pewna pisarka – dawniej studentka zoologii u najwybitniejszego badacza bestii. Jej kroniki spotkań z przedstawicielami innych gatunków stają się w mieście literacką sensacją. Ona zaś z każdym tekstem zbliża się do rozwiązania niepokojącej zagadki własnego pochodzenia.
Kroniki dziwnych bestii to klimatyczna mieszanka gatunków – urban fantasy, science fiction, powieści noir, lirycznego romansu i społecznego komentarza. Nie sposób również nie zauważyć podobieństw do klasycznego bestiariusza. Yan Ge, jedna z najbardziej uznanych współczesnych chińskich pisarek, kreuje swój świat z niezwykłą lekkością, a w karty powieści subtelnie wplata nawiązania do własnego życia i polityki, z typowym dla siebie ujmującym humorem i dystansem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ZWÓJ PIERWSZY
SMĘTNIK
Smętnicy żyją na północnym wschodzie miasta Yong’an.
Tam, gdzie Rzeka Brokatowa przepływa przez centrum miasta, kierując się na wschód, żeby w dzielnicy Luoding rozgałęzić się na Rzekę Hibiskusową i Rzekę Pawią – tam właśnie, na osiedlu położonym nad południowym brzegiem Rzeki Pawiej, mieszkają smętnicy.
Jest to stare miejsce, otoczone murami, po których pełzają jaszczurki, nazywa się Leye, Osiedle Zadowolenia z Pracy. Wybudowane zostało jako osiedle robotnicze tkalni Pingle, czyli Tkalni Pokoju i Radości, gdzie większość pracowników stanowią smętnicy. Zamieszkali tutaj wiele lat temu, przybywszy do Yong’anu z południa kraju.
Smętnicy są łagodni z natury, lubią chłód i ciemności. Żywią się głównie kalafiorem, fasolką mung, lodami waniliowymi i puddingiem z pomarańczy. Boją się pociągów, gorzkich tykw i telewizji satelitarnej.
Samce smętników są wysokiego wzrostu, mają duże usta, małe dłonie, łuski po wewnętrznej stronie lewej łydki i płetwę po wewnętrznej stronie prawego ucha, a skóra wokół ich pępków jest niebieskozielona. Poza tym wyglądają jak zwykli ludzie.
Samice smętników są niezwykłej urody. Mają podłużne, wąskie oczy, uszy nieznacznie większe niż u ludzkich kobiet, zgrabne sylwetki i czerwonawą skórę. Podczas pełni księżyca przez trzy dni nie mówią ludzką mową, tylko skrzeczą jak ptaki. Poza tym nie różnią się od ludzi.
Smętnicy nigdy się nie uśmiechają. Gdyby to zrobili, nie mogliby przestać, dopóki by nie umarli. Stąd też ich nazwa.
Gdybyśmy mogli spojrzeć w przeszłość, może odkrylibyśmy, że są potomkami starożytnych poetów. To jednak zamierzchłe czasy i nie ma na to żadnych dowodów.
Samce smętników mają bardzo zwinne ręce, dzięki czemu idealnie sprawdzają się w pracy w tkalni. Samice, ze względu na swoją urodę, przebywają raczej w sklepie przyzakładowym, sprzedając tam wyroby włókiennicze. Ludzie z miasta często przemierzają cały Yong’an, by dotrzeć do tej niszczejącej dzielnicy pod pretekstem zakupu tkanin, a tak naprawdę tylko po to, żeby mieć okazję spojrzeć ukradkiem na te piękne istoty.
Legenda głosi, że uśmiech smętników jest tak niezwykły, że na zawsze zapada w pamięć temu, kto go zobaczył. Tyle że właściwie one nigdy się nie śmieją, nawet zasypywane najlepszymi żartami.
Wszystko to sprawia, że urok smętnic jest jeszcze trudniejszy do odparcia i wzbudza tym większą pożądliwość, a najwięksi bogacze z Yong’anu chlubią się braniem ich za żony. Samice bowiem mogą łączyć się w pary z gatunkiem ludzkim, rodząc z tych związków ludzkie dzieci. Samce natomiast nie mogą łączyć się z ludzkimi kobietami, toteż kiedy samice przeprowadzają się do bogatych osiedli na południu miasta, uciekając tak szybko, że ich stopy ledwo dotykają ziemi, a ich twarze są zimne jak lód, na osiedlu Leye pozostają samotni kawalerowie, popadający w jeszcze większe przygnębienie.
Zoolodzy wystosowali w związku z tym głośny apel w lokalnej gazecie: Jeżeli sytuacja się nie zmieni, ten rzadki gatunek bestii całkowicie wyginie! W odpowiedzi rząd uchwalił nowe prawo, mówiące, że smętnice mogą wiązać się w pary tylko w obrębie własnego gatunku. Jeżeli chcą poślubić człowieka, muszą złożyć właściwe podanie, a także zadeklarować odpowiednio wysoką kwotę, bowiem decyzje podejmowane są na drodze licytacji. Limit zezwoleń wynosi pięć na rok.
W ten sposób poślubienie smętnicy stało się symbolem jeszcze większego prestiżu. Szał, jaki zapanował wśród elit, przełożył się zaś na znaczny wzrost dochodów samorządu.
Malarka Xiaozuo jest koleżanką mojej koleżanki. Jej związek ze smętnikiem odbił się szerokim echem w naszych kręgach, ale mało kto wie, co tak naprawdę się wydarzyło. Pewnego dnia podeszła do mnie na imprezie i powiedziała:
– Słyszałam o tobie, podobno zajmujesz się pisaniem opowiadań o bestiach. Chciałabym ci opowiedzieć historię o swoim smętniku, chcesz posłuchać?
– Dobrze, ale muszę ci za to zapłacić.
– Nic nie chcę.
– Ale – zawahałam się – takie są zasady, powinnam ci coś dać. – Uśmiechnęłam się do niej, ale jej twarz pozostała bez wyrazu.
– Poproszę więc lody waniliowe.
Kupiłam dla niej porcję lodów, którą jadła z tak wielkim smakiem, że prawie zapomniała, że miała mi coś opowiedzieć. Zdążyłam wypalić dwa papierosy, zanim zaczęła:
– Mój smętnik umarł w zeszłym tygodniu.
Poznali się w tkalni Pingle w ponurych czasach, które nastały po tym, jak wszystkie sprzedawczynie ze sklepu włókienniczego wyprowadziły się do swoich bogatych mężów. Towary trudno schodziły, robotnicy tracili pracę. Zobaczyła go w barze Delfin, podszedł do niej i powiedział:
– Właśnie straciłem pracę, postawisz mi kolejkę?
Podniosła głowę, żeby dokładniej się mu przyjrzeć. Był wysoki, o surowym wyrazie twarzy, skórę miał gładką bez ani jednej zmarszczki. Zgodziła się. Pijąc razem z nim, dostrzegła nagle, że zza ucha wystaje mu piękna płetwa.
– Jesteś bestią! – powiedziała.
– Tak, jestem bestią i nie mam pracy – odpowiedział.
Tego wieczoru wrócili razem do jej mieszkania, a ona go oswoiła.
Miał na imię Leyun, Radosna Chmura. W nocy spał spokojnie, nie mówił dużo, lubił kąpiele, codziennie jadł trzy porcje lodów waniliowych i nic więcej. Gdy ktoś włączał telewizor, Leyun głośno krzyczał, a jego oczy robiły się czerwone, zdradzając jego nieczłowieczą proweniencję.
Xiaozuo przestała więc oglądać telewizję. Po powrocie do domu siadali razem na przeciwległych krańcach kanapy, każde ze swoją książką. Kiedy był szczęśliwy, wydawał z siebie niski, przeciągły dźwięk, przypominający trochę mruczenie kota, ale nigdy się nie uśmiechał.
Spali razem, Leyun zawsze nago. Jego ciało niczym nie różniło się od ciała mężczyzny, poza tym, że skóra wokół pępka była niebieskozielona, przypominała kolorem morze i była nawet trochę prześwitująca. Xiaozuo często z zauroczeniem patrzyła na ten kawałek skóry.
– Jest taka piękna – mówiła wtedy.
Kiedy go pieściła, mruczał z zadowoleniem jak kot, ale nie mógł się z nią kochać.
– To dlatego, że jesteś człowiekiem – tłumaczył.
Spali więc wtuleni w siebie jak para dzikich zwierząt.
To były piękne dni. Leyun był nawet bardziej opiekuńczy i zaradny niż ludzka kobieta. Gotował dla Xiaozuo i robił jej pranie. Jedzenie było zazwyczaj wegetariańskie, a ubrania miały taki szczególny zapach. Kiedy jadła, patrzył na nią z czułością z drugiego końca stołu. Myślała o nim prawie jak o swoim mężu.
To było w zeszłym roku w maju. Xiaozuo namalowała wówczas wiele obrazów z jego wizerunkiem i wystawiła je w Galerii Wiecznej Zieleni. Wystawa cieszyła się wyjątkowym zainteresowaniem. Wszyscy dowiedzieli się wtedy, że jej modelem był smętnik. Pozował to na stojąco, to na siedząco. Z tymi swoimi długimi, silnymi nogami, płaskim, niebieskozielonkawym brzuchem i jasnym, pustym spojrzeniem stał się obiektem westchnień młodych dziewcząt w całym mieście.
Widziałam tę wystawę. Pierwsze plotki, które usłyszałam o Xiaozuo i smętniku, sprzedał mi nasz guru plotek – Mały Chong.
– Ta Xiaozuo na pewno się z nim przespała – powiedział od razu.
– Samce smętników nie mogą tego robić z ludźmi – odpowiedziałam mu.
– I ty naprawdę w to wierzysz? – zaśmiał się.
Ja jednak wierzyłam w jego czystość. Na jednym z obrazów siedział nago na parapecie, na jego łydce wyraźnie było widać łuski. Wyraz twarzy miał lekko nieśmiały, hipnotyzujący. Jaki byłby piękny, gdyby tylko się uśmiechnął – musiał pomyśleć chyba każdy, kto go oglądał.
Ale się nie uśmiechał.
Gdyby to zrobił – umarłby.
A teraz nie żyje... powiedziała Xiaozuo, siedząc naprzeciwko mnie i biorąc wielką porcję lodów do buzi. Wyglądała strasznie i też się nie uśmiechała.
Xiaozuo opowiedziała, że pewnej nocy, przy pełni księżyca, usłyszeli przeciągły krzyk, jakby odgłos feniksa. Leyun otworzył szeroko oczy, zdenerwowany pobiegł szybko otworzyć drzwi, za którymi stała młoda dziewczyna. Światło lampy nie było ostre, ale i tak widać było, jaka jest piękna. Nie potrafiła mówić, tylko skrzeczała niczym ptak, i mocno się do niego przytuliła.
Xiaozuo zaprosiła ją do środka i poczęstowała lodami waniliowymi. Skóra przybyłej była cała czerwona, jakby zaraz miała wytrysnąć spod niej krew.
– Jest chora – powiedział Leyun, patrząc na nią.
To była jego siostra, która wyszła za mąż za jednego z bogaczy z południa miasta, miała na imię Leyu, Radosny Deszcz. Oparła się o niego i zaprowadził ją do salonu. Dali jej do wypicia napar z ziół, ale wciąż nie przestawała wydawać z siebie tych dziwnych dźwięków. Leyun czuł się bezradny. Zadzwonił do jej męża, ale po drugiej stronie słuchawki usłyszał tylko zdenerwowany głos:
– Ona nie przestaje wrzeszczeć, zupełnie już nie wiem, co mam robić, przecież nie jestem bestią!
Odłożył słuchawkę, po czym przytulił do siebie Leyu, nieustannie całując jej policzki. Obydwoje wydawali teraz podobny dźwięk. Siedząc na kanapie naprzeciwko, Xiaozuo zadzwoniła do swojego byłego chłopaka, doktora Fu.
Przyjechał od razu. Wydawało jej się, że wyglądał przystojniej niż kiedykolwiek wcześniej. Wprawnie zmierzył Leyu temperaturę i ciśnienie krwi, następnie zrobił jej zastrzyk.
– Jest w ciąży.
To powiedziawszy, wstrzyknął jej kolejną dawkę.
Xiaozuo zadzwoniła do jej męża, który aż zaniemówił ze szczęścia. W końcu, prawie dławiąc się łzami, powiedział:
– Dziękuję niebiosom za to, że klan Wangów doczekał się potomka!
Poirytowana odłożyła słuchawkę. Wkrótce pod ich drzwi podjechał mercedes. Kiedy żegnali się z Leyu, wciąż wydawała z siebie dziwne dźwięki, ale kolor jej skóry wrócił już do normy.
Leyun był cały spocony, poszedł więc się wykąpać. Doktor Fu chodził po pokoju w tę i z powrotem, bynajmniej nie zbierając się do wyjścia. Nagle objął Xiaozuo.
– Tęskniłem za tobą – powiedział.
Objęci, wspominali dawne czasy. Pieścili się, całowali, oddychali pośpiesznie. Dochodzący z łazienki plusk wody był niczym ciepłe muśnięcia morskich fal.
Na drugi dzień rano Leyun już nie żył.
– Nigdy się nie uśmiechnął – powiedziała Xiaozuo. – Nie wiem, dlaczego umarł.
– Też nie wiem – odparłam.
Wyglądała na bardzo smutną, co dodawało jej jeszcze więcej uroku.
– Chciałabym wiedzieć, dlaczego umarł – dodała. – Prawie się w nim zakochałam.
Impreza tamtego dnia niespodziewanie szybko się skończyła. Wychodząc, zobaczyłam, jak Xiaozuo z piskiem opon odjeżdża drogim, sportowym samochodem z jakimś mężczyzną.
Chłopak stojący obok mnie nie mógł się jej nachwalić.
– Od kiedy udomowiła sobie smętnika, stała się jakby nowym człowiekiem, jej obrazy są lepsze niż kiedykolwiek, sama wygląda olśniewająco. Chyba ja też powinienem sobie jakiegoś znaleźć i oswoić – powiedział. – Czy ty przypadkiem nie wiesz bardzo dużo o bestiach? Pomóż mi jakąś znaleźć – zwrócił się do mnie.
– Żeby człowiek mógł udomowić bestię, musi ich połączyć przeznaczenie – odpowiedziałam. Nie zrozumiał.
– Ile bestii mieszka w Yong’anie? Koniec końców, nie można być pewnym, kto tu kogo tak naprawdę oswaja – stwierdził.
Zaśmiałam się.
– Boisz się, to wyjedź stąd.
– Nikt, kto tu przyjechał, nie może wyjechać. To przepełnione potworami i upiorami miasto jest zbyt fascynujące i zbyt czarujące, prawdziwy raj dla artystów i tułaczy!
Pomyślałam o Xiaozuo. Wiele lat temu słyszałam, że kiedy przyjechała tu z północy kraju, była szorstka w obyciu niczym żwir i mówiła z mocnym wiejskim akcentem. Ludzie śmiali się z niej za plecami. A teraz, wiele lat później, stała się elegancką dziewczyną, która maluje sobie usta na czerwono i sprawia wrażenie, jakby całe życie mieszkała w tym wielkim mieście.
Smętnicy przybyli tu przed laty i pozostali, nie bacząc na ostrzeżenia zoologów, na powodzie, susze, kryzysy gospodarcze, wojny, krachy na giełdzie czy epidemie. Udało im się utrzymać tę samą liczebność populacji i pozostać tu niewzruszenie jako wieczna zagadka.
Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat temu w Yong’anie mieszkało wiele bestii, a istoty ludzkie były tylko jednym z ich rodzajów, ale potem wybuchła wojna i pośród tych niepokojów ludzie walczyli z bestiami przez całe dziesięć lat. Okres ten został usunięty z kronik historycznych. Nie było to wcale aż tak dawno temu, mimo to wszyscy znają – albo udają, że znają – tylko pojedyncze fakty na ten temat. Większość bestii wyginęła, ale smętnicy przetrwali i stali się najliczniejszą, zaraz po ludziach, społecznością w Yong’anie.
Żadnemu z ludzi nigdy nie udało się przeniknąć do ich świata. Samice mogą wychodzić za mąż za ludzkich mężczyzn, ale samce nie mogą wiązać się z ludzkimi kobietami.
Szukałam w internecie jakichś informacji na ich temat, próbując odgadnąć możliwą przyczynę śmierci Leyuna, nie znalazłam jednak niczego poza pojedynczymi faktami.
– Może zjadł za dużo gorzkiej tykwy i to go zabiło – zażartowałam sama do siebie.
Zadzwoniłam do profesora, który był moim wykładowcą na uniwersytecie, a jednocześnie znanym zoologiem w Yong’anie.
– Czy prowadziłeś kiedyś badania nad smętnikami? Interesuje mnie, czy poza śmiechem jest jeszcze jakiś inny powód, który może doprowadzić ich do nagłej śmierci?
Milczał przez dłuższą chwilę, w końcu odpowiedział:
– Umówmy się na jutro na herbatę, porozmawiamy.
W porannej gazecie, w sekcji rozrywki, przeczytałam o Xiaozuo. Była ostatnio wiele razy widziana z synem znanego potentata budowlanego. Na załączonym zdjęciu siedzieli razem na dachu jednego z barów i popijali drinki. Mężczyzna był młody, przystojny, uśmiechał się triumfalnie. Widoczny był tylko lewy profil Xiaozuo, z przesadnie wielkim kolczykiem zwisającym z ucha. Wyglądała wyjątkowo pięknie. Była spokojna i melancholijna, ale się nie uśmiechała.
Wzięłam łyk herbaty, potem kolejny, zastanawiając się, czy naprawdę była zakochana w swojej zmarłej bestii.
W tej chwili zadzwonił telefon, znowu mój profesor.
– Widziałaś już dzisiejszą gazetę i zdjęcie malarki?
– Widziałam – odpowiedziałam. – I właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać, o śmierci jej smętnika.
W słuchawce nastała długa cisza.
– Posłuchaj mnie, najlepiej by było, gdybyś nie interesowała się tą sprawą – powiedział w końcu.
– Ale dlaczego? – zapytałam. – Wiesz, dlaczego umarł?
– Możliwe, że wcale nie umarł – odpowiedział. – Jego dusza jest nieśmiertelna – dodał po długiej przerwie.
– Masz na myśli miasto duchów? – zaśmiałam się.
Zgodnie z legendą miasto duchów znajdowało się pod Yong’anem. Ludzie i bestie, auta i drogi, zespoły muzyczne i ich fani, wszyscy i wszystko trwało tam nieskończenie. Matki przestrzegały swoje dzieci, strasząc je słowami: „Nie wolno ci nigdy czytać książek w toalecie! Chwila twojej nieuwagi, a spod ziemi wyjdą duchy, które wciągną cię całego w otchłań muszli klozetowej!”. Dlatego też każde dziecko czuło pewien niepokój przed pójściem do toalety. Dopiero kiedy dorośli, orientowali się, jak bardzo dali się nabrać.
Jako dziecko bardzo długo kucałam nad muszlą, mając nadzieję, że wyjdzie z niej jakiś duch i ze mną porozmawia, człowiek czy bestia, ktokolwiek.
„Jakbym go zobaczyła” – myślałam sobie – „przywitałabym się z nim, mówiąc: «dzień dobry»”. Byłam właśnie takim uprzejmym dzieckiem, które od razu potrafiło sobie zaskarbić sympatię innych.
W telefonie coś zaczęło brzęczeć, przerywało sygnał.
– Mam na myśli... – chciał coś powiedzieć, ale nie dokończył, bo urwało nam połączenie.
Udałam się na południe miasta, do dzielnicy bogaczy, żeby spotkać się z Leyu. Jej brzuch był już nieznacznie zaokrąglony. Ugościła mnie uprzejmie w salonie.
– Przeczytałam twoją powieść, jest bardzo dobra! – powiedziała.
Piła mrożoną czekoladę ze szklanki. Jej skóra miała perłoworóżowy połysk, a głos brzmiał spokojnie i ciepło. Siedziała w rogu pokoju, tyłem do światła, jej oczy były czarne i lśniące.
– Przyszłam porozmawiać o twoim bracie – zaczęłam, czując, jak ogarnia mnie niepokój.
Leyu wyglądała na zaskoczoną.
– Bracie? – zapytała. – Przecież ja nie mam żadnego brata.
Zamarłam. Wtem z przedpokoju energicznym krokiem wszedł ochroniarz.
– Pani nie czuje się dobrze – powiedział do mnie. – Proszę przyjść kiedy indziej.
Był wyjątkowo wysoki, twarz miał bez wyrazu niczym bestia, ale był człowiekiem. Miał duże, silne ręce, którymi chwycił mnie pod ramię, mówiąc:
– Proszę tędy.
Leyu siedziała cały czas na kanapie, patrząc na mnie nie do końca świadomie.
– O co chodzi? – spytała.
Uszy smętnicy były większe od ludzkich, przypominały trochę uszy Buddy ze świątyni, gdzie jego postać przedstawiona była jako unosząca się nad chmurami, ponad ludzkimi zmartwieniami i cierpieniem. Jakby chciał zapytać swoich uczniów: „Jesteście głodni? To dlaczego nie zjecie bułki z mięsnym nadzieniem?”.
Tego dnia wieczorem w barze Delfin spotkałam Małego Chonga. Był ze swoją nową przyjaciółką. Wyglądała na nieśmiałą, napiła się soku pomarańczowego i usiadła cicho obok nas. Wzięłam od niego papierosa i opowiedziałam mu, co przydarzyło mi się tego poranka.
– To naprawdę irytujące zostać potraktowanym w taki sposób – powiedziałam.
Wypuściłam mu dym prosto w twarz. Zmarszczył brwi i zaczął machać ręką.
– Przecież już od dawna się tym zajmujesz, wiedziałaś, że tak będzie, nie możesz nikogo winić – stwierdził.
Urząd Miasta Yong’an mieści się na ulicy Ludowej. Składa się nań szereg szarych, nieatrakcyjnych biurowców ze strażnikami stojącymi na baczność przed bramą. Budynków jest zbyt dużo, by móc ogarnąć wszystkie jednym spojrzeniem. Kto wie, ile dokumentów jest tam codziennie drukowanych, przekazywanych, czytanych czy też ukradkiem podglądanych.
A wśród nich i te, które zawierają regulacje dotyczące małżeństw smętnic z ludźmi. Przed zamążpójściem samice powinny zostać poddane hipnozie lub operacji wymazania pamięci. Co miesiąc robione są im również zastrzyki hormonalne, żeby stłumić ich prawdziwą naturę. W ten sposób, wychodząc za mąż za człowieka, nie mają wspomnień i nie wiedzą, kim tak naprawdę są; nie wiedzą, że są bestiami. Siedząc w luksusowych salonach, czekają na powrót mężów, żeby następnie ściągnąć ubrania, pójść z nimi do łóżka i rozmnażać gatunek ludzki. Jedynie każdego czternastego, piętnastego i szesnastego dnia miesiąca, podczas pełni księżyca, ich prawdziwa natura daje o sobie znać. Tracą wtedy zdolność mowy. Po upływie tego trzydniowego okresu zanikają jednak wszystkie wspomnienia z tego czasu.
Ostatnio został wynaleziony nowy hormon, który ma sprawić, że nawet podczas pełni księżyca organizmy samic nie będą przypominały sobie swojego pochodzenia, a tym samym staną się już na zawsze ludźmi. Nadal jednak nie będą mogły się śmiać, ani nawet uśmiechać. Gdyby tylko to zrobiły, nie byłyby w stanie przestać i doprowadziłoby je to do śmierci.
Zadzwoniłam ponownie do profesora, żeby zapytać, czy to wszystko prawda. Wściekł się i zaczął krzyczeć:
– Jeśli tak nie jest, to kto trzy miesiące przed tym, jak się złajdaczyłaś, napisał za ciebie wypracowanie na ten temat? Nie mogę uwierzyć, że taka nieudacznica jak ty była moją studentką, a teraz pisze te bzdurne powieści!
Szybko się rozłączyłam, po czym znowu wzięłam telefon i chciałam zadzwonić do Xiaozuo, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować, żeby to zrobić.
Noce w Yong’anie wypełniały niezidentyfikowane odgłosy dzikich zwierząt. Było tak, odkąd pamiętam, już dawno do tego przywykłam.
Mama mówiła do mnie często: „Nie można być pewnym, czy bestie to nie ludzie, albo czy ludzie to nie tylko kolejny gatunek bestii”.
Ale to nieprawda – ludzie od zawsze bali się bestii.
Odłożyłam telefon. Usłyszałam cichy płacz. Ktoś mocno mnie przytulał i płakał. Ktoś powtarzał: „Hej, hej”.
Mieszkałam samotnie na siedemnastym piętrze budynku na Osiedlu Brzoskwiniowego Gaju. W oddali widać było Rzekę Brokatową. Mieszkanie było puste, ale i tak słyszałam, że ktoś płacze.
– Przestań już – powiedziałam. Ale nie przestawał.
Malarka Xiaozuo zaczęła się dziwnie zachowywać. Dzwoniła do mnie często, żeby opowiedzieć o smętniku. Wiedziałam, że nie ma się do kogo z tym zwrócić, ale za każdym razem, kiedy ją pytałam, czego oczekuje ode mnie za te historie, mówiła, że ma już wszystko, czego potrzebuje, i nie liczy na nic więcej.
Od czasu do czasu widziałam jakieś wiadomości o niej w gazecie. Piękna artystka zawsze będzie miała kogoś, kto będzie ją adorował, jakiegoś bogatego młodzieńca z triumfalnym błyskiem w oku. Płakała, kiedy do mnie dzwoniła.
– Ostatnio mam straszne bóle głowy, jestem nieprzytomna, sama już nie wiem, kim jestem – mówiła.
Nie mogła odnaleźć swojego smętnika, tego, który był tylko jej, którego oswoiła. Był razem z nią, choć przez większość czasu milczał. Lubił ciemne i wilgotne miejsca, a także lody, miał łagodne usposobienie i puste spojrzenie. Nie lubił nosić ubrań, często więc chodził nago po pokoju, a ona odwzorowywała na obrazach każdy jego ruch i ten fascynujący niebieskozielony skrawek skóry na brzuchu, który zdawał się ciągle powiększać.
Jego ciało było chłodne, co sprawiało, że trudno było go nie dotykać w gorące letnie noce. Czasami wydobywał z siebie niskie pomruki, a czasami zagadywał, jednak najczęściej robił to pierwsze. Był bestią. Łuski na jego łydce jaśniały tajemniczym, uwodzącym światłem.
Z natury melancholijny, możliwe, że naprawdę był potomkiem poetów.
Wróciłam do tej galerii, w której kiedyś Xiaozuo miała swoją wystawę, ale wszystkie obrazy z Leyunem zostały sprzedane. Spytałam właściciela o kupca. Zawahał się i nie chciał mi powiedzieć, więc wspomniałam o Małym Chongu.
– To był pan He – powiedział. – He Qi.
He Qi. He Qi. Od razu skojarzyłam jego twarz. Tak, dopiero co widziałam go w gazecie, to chłopak Xiaozuo, syn znanego w mieście potentata budowlanego.
Okazało się, że pan He Qi jest moim wiernym czytelnikiem. Usiadłam w jego przestronnym salonie, popijając kawę marki Blue Mountain, jakoś trudno było mi się skupić.
– Czy to ty wykupiłeś wszystkie obrazy z bestią? – zapytałam go w końcu.
– Tak – odpowiedział z uśmiechem, bez cienia zawstydzenia.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Zakochałem się – roześmiał się.
– W niej?
– Tak, w nim.
Nic już nie rozumiałam.
– W bestii czy w malarce? – dopytywałam.
Roześmiał się i nic nie odpowiedział.
– On nie żyje, wiesz o tym? – zapytałam.
– Kto?
– Ta bestia.
– Umarł? Nie umarł, jego dusza jest wieczna.
– Miałam na myśli...
– Czy to naprawdę aż takie ważne? Nie mogę się doczekać twojej kolejnej powieści.
Tkalnia Pingle mieściła się w dolnym biegu Rzeki Pawiej. Produkowano w niej dobrej jakości poszwy na kołdry, prześcieradła i ręczniki, które transportowano następnie do odległych miejsc. Samce smętników miały bardzo zwinne ręce, dlatego swoimi towarami bestie te niemalże zmonopolizowały rynek w Yong’anie. Nie było im jednak łatwo, ponieważ rząd nałożył na nich wysokie podatki. Mały Chong przekazywał mi w sekrecie, co mówiło się w politycznych kuluarach.
– Wykorzystują ich łagodne usposobienie, inaczej już dawno by się zbuntowali! – komentował.
U bram osiedla Leye znajduje się największa w Yong’anie hurtownia lodów. Grupa małych smętników wpatrywała się nieruchomo w witrynę sklepu.
– Masz ochotę na lody? – zapytałam jednego z nich. Ochoczo pokiwał głową.
Kupiłam mu jedną porcję. Zjadł z radością. Siedząc naprzeciwko mnie, powiedział:
– Ciociu, jesteś super.
– Może będziesz mnie nazywać starszą siostrą?
Posłusznie przytaknął.
– Starsza siostro – wymamrotał.
Zapytałam, ile ma lat. Odpowiedział, że pięć.
Siedzieliśmy na zewnątrz osiedla Leye, w przydrożnym parku. Z daleka widać było gęsto porośnięte bluszczem budynki. Wyglądało to, jakby osiedle składało się z potężnych drzew, na których odpoczywały mityczne feniksy po długim locie z odległych krain.
– Na co tak patrzysz? – zapytał mnie.
– Bardzo tu pięknie – odpowiedziałam, uśmiechając się.
– Co to jest, to na twojej twarzy? – zapytał zdziwiony.
– Uśmiech.
– Uśmiech?
– Tak.
– Dlaczego ja tak nie umiem?
– Ponieważ nie możesz się śmiać – zauważyłam. – Gdybyś to zrobił, mógłbyś umrzeć.
– Rozumiem – odpowiedział. – To bardzo ciekawe.
Wyglądał na odprężonego, w przeciwieństwie do mnie, której robiło się coraz bardziej nieswojo.
– Wy to nazywacie uśmiechem, my bólem. Tata mi tak powiedział. Bólem, od którego się umiera.
– Chcesz jeszcze lody? – zapytałam go, żeby zmienić temat.
– Chcę!
Kupiłam mu kolejną porcję, którą jadł z taką samą radością do momentu, gdy w oddali rozległo się długie, dzikie ryczenie.
– Muszę już wracać do domu – pożegnał się ze mną. – Do zobaczenia, starsza siostro, jesteś super! Jak dorosnę, to się z tobą ożenię!
Roześmiałam się.
– Jesteś jeszcze mały. Zresztą nie możesz się ze mną ożenić, ponieważ jestem człowiekiem – odpowiedziałam.
– Mogę. Tata powiedział, że mogę, ale jeśli tak się stanie, będę się śmiać.
– Śmiać?
Odwrócił głowę, wyglądał jak bóstwo w poświacie.
– Tak – potwierdził. – Albo, jak wy to mówicie, umrę.
Następnym razem, kiedy spotkałam w barze Delfin największego znanego mi awanturnika, Małego Chonga, ten znowu miał inną dziewczynę.
– Wiedziałeś, że He Qi kupił wszystkie obrazy, które Xiaozuo namalowała swojemu smętnikowi? – zapytałam go.
Spojrzał na mnie ukradkiem.
– Oczywiście, że wiedziałem – odpowiedział. – Zawsze robisz wielkie zamieszanie o byle błahostkę, nic dziwnego, że niczego nie osiągnęłaś. To ja ich sobie przedstawiłem – kontynuował. – Kiedy He Qi zobaczył te obrazy, przyszedł do mnie. Zadręczał mnie, że musi poznać Xiaozuo, więc w końcu dałem mu jej numer.
– A później? – dopytywałam.
– Później, później było jak zawsze. Zadzwonił do mnie powiedzieć, że w końcu się spotkali. Był zafascynowany bestią.
– Jej bestią?
– Tak. Jej bestią. Powiedział, że się w nim zakochał.
Tego wieczoru Xiaozuo zadzwoniła do mnie, między nią a He Qi aż iskrzyło, zupełnie zapomniała już o smętniku. Byłam trochę zła.
– Myślałam, że kochasz Leyuna – powiedziałam.
Xiaozuo milczała. Po czym zapytała mnie:
– Czy ludzie i bestie mogą się tak naprawdę kochać? Nie te, które wyszły za bogaczy, poddały się operacjom i zastrzykom hormonalnym i myślą, że są ludźmi. Tylko te, które ciągle są bestiami. Czy one mogą kochać ludzi?
– Kocham go – stwierdziła na końcu.
Smętnicy żyli już w starożytności. Tysiące lat temu przybyli do Yong’anu, znajdującego się na południu kraju. Miasto to miało kształt kwadratu. Na południowym zachodzie występowały burze piaskowe, a na północnym wschodzie była duża wilgoć. Dlatego smętnicy żyli w północno-wschodniej części, z dala od reszty mieszkańców. Drogo wydali swoje samice za mąż za bogaczy, wzbogacając tym zarówno siebie, jak i lokalny rząd. Miasto pełne było wieżowców i długich wiaduktów, oni jednak mieszkali na starym, zrujnowanym osiedlu, w harmonii ze światem, łagodni i spokojni.
Podczas studiów mój profesor przestrzegał, że każda bestia ma bestialską naturę. Należy bardzo uważać.
Zadzwoniłam do niego powiedzieć mu o swoich ostatnich odkryciach.
– Nie powinnaś się tym więcej interesować – powiedział bardzo poważnie. – Nie doprowadzi cię to do niczego dobrego.
– Nie – odpowiedziałam. – Muszę się dowiedzieć, dlaczego umarł.
Westchnął ciężko.
– Jesteś strasznie uparta. Są sprawy, o których lepiej jest zapomnieć.
Ale ja nie byłam w stanie zapomnieć – jeszcze podczas studiów on sam pokazał mi swoje najcenniejsze okazy bestii. Były zanurzone w wielkich zbiornikach. Miały takie ludzkie twarze. Pamiętam dobrze samca smętnika z niebieskozielonym brzuchem rozciętym tak, że widać było wnętrzności. W jego środku znajdowały się dwa rzędy gęsto osadzonych zębów, a między nimi pusta przestrzeń.
„To jest jego prawdziwa szczęka. Paszcza bestii” – powiedział mi wtedy.
Nie mogłam powstrzymać odruchu wymiotnego, w popłochu wybiegłam z laboratorium. Już nigdy tam nie wróciłam.
Wszystkie bestie mają bestialską naturę. Podczas pełni księżyca lepiej, żeby ludzkie dzieci siedziały grzecznie w domach. Mama powtarzała mi: „Bestie chcą pożreć ludzi tak samo, jak ludzie pożerają bestie”.
Wzajemna zagłada jest jedynym sposobem na przetrwanie. To prawdziwy krąg życia.
Naukowcy przekonują jednak, że dzięki nowo wynalezionemu hormonowi można całkowicie stłumić bestialską naturę smętnic. Nawet podczas pełni księżyca nie będą już wydawały ptasich odgłosów.
Badania laboratoryjne przyniosły obiecujące wyniki. W rezultacie nowy specyfik zaczęto produkować na dużą skalę za bardzo wysoką cenę. Jak by nie było – bogate żony mają bogatych mężów, którzy będą chętni za niego płacić.
– To niszczy równowagę w przyrodzie! – komentował wściekły Mały Chong, a jego nowa dziewczyna wpatrywała się w niego z uwielbieniem.
Zaciągnęłam się mocno papierosem. Łatwo było przewidzieć, że za parę lat w Yong’anie nie pozostanie ani jeden smętnik, wszystkie wymrą pod działaniem nowego hormonu. Całkowicie ubezwłasnowolnione dołączą do ludzkiego gatunku. Będą się przechadzać między wieżowcami, wskakiwać do windy, łączyć się w pary, wychodzić za mąż i rodzić dzieci, ale tylko jedno, i nieważne, czy chłopca, czy dziewczynkę.
Kiedy to nastąpi, na pewno wstrzykną również nowy hormon pisarzom, żeby stali się programistami komputerowymi, a wszystkich zoologów poddadzą operacji, żeby stali się sprzedawcami biletów w autobusach. Ludzie zrezygnują ze swoich pustych dążeń, nie będzie mitów, nie będzie bestii, nie będzie historii, nie będzie fantazjowania. Rząd, niczym maszyna do robienia pieniędzy, będzie tylko wydawał głuchy stukot, coraz bardziej się przy tym bogacąc. Yong’an stanie się prawdziwą kosmopolityczną metropolią.
Dlatego za wiele lat historycy poczują wdzięczność wobec samicy Leyu za to, że dostała alergii po wstrzyknięciu hormonu i poczerwieniała, nieustannie wydając z siebie ptasie odgłosy. Połowa mieszkańców Yong’anu zobaczyła w telewizji tę przerażającą scenę, kiedy Leyu, cała czerwona, z prawie prześwitującą skórą i ledwie widocznym, zwiniętym w kłębek ludzkim płodem w brzuchu, rozczochrana biegła przez ulicę, a za nią w pościgu ekipa telewizyjna z kamerą.
Ludzie zobaczyli przerażoną, obolałą smętnicę. Śmiała się. Ale dokładnie tak, jak powiedziało mi wcześniej dziecko, któremu kupiłam lody – oni nie śmieją się ze szczęścia, tylko ze smutku, śmieją się z bólu. I jak już zaczną, nie mogą przestać, aż do śmierci.
Jej uśmiech był przepiękny, nawet mnie wzruszył do łez. Całe miasto zostało nim urzeczone. Biegała jak opętana, wydając z siebie te dziwne odgłosy. Starzy ludzie mówili, że ujrzawszy uśmiech smętnika, mogą już umrzeć spełnieni.
Uśmiechała się, biegnąc przez całą ulicę Yanhe, następnie wspięła się na pomnik starożytnego bohatera na Placu Zwycięstwa. Płód w jej łonie bezradnie patrzył przez prześwitującą, czerwoną skórę.
Wydobyła z siebie ostatni, wysoki jęk, uśmiechając się przy tym, a uśmiech ten był słodki niczym kwiat brzoskwini. Ludzie zgromadzili się wokół niej, wpatrując się w nią jak w bóstwo.
Umarła. Gdy smętnik się uśmiechnie, umiera.
W rezultacie zakazano produkcji nowego hormonu. Na osiedlu Leye bestie zorganizowały wielką paradę, szły przez miasto, głośno krzycząc, aż ludzie pouciekali ze strachu. Burmistrz wyszedł im na spotkanie z przeprosinami, obiecał wyprawić dla Leyu uroczysty pogrzeb, najbardziej wystawny, jaki kiedykolwiek widziano.
W telewizji jej mąż płakał żałośnie, aż trzęsły mu się ramiona. Był to bardzo poruszający widok. Mały Chong zabrał mnie na ceremonię. Przed salą pogrzebową zobaczyliśmy Xiaozuo z He Qi.
Patrzyła na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Była piękniejsza niż kiedykolwiek, ale taka krucha. Nie uśmiechała się, miała smutne spojrzenie. Jej ciało było smukłe i delikatne, He Qi mocno trzymał ją za rękę.
Nie zamieniłyśmy ani słowa o Leyunie, tylko w ciszy skinęłyśmy sobie nawzajem głowami, a później weszliśmy wszyscy do środka. Xiaozuo chciała zobaczyć zwłoki Leyu, ale He Qi ją powstrzymał i nie pozwolił jej podejść bliżej.
– Muszę na nią spojrzeć po raz ostatni – powiedziała. – Nie zajęłam się nią wystarczająco dobrze.
– Nie idź – powiedział do niej. – Tylko jeszcze bardziej cię to zasmuci.
Nikt nie był w stanie przewidzieć tego, co się następnie wydarzyło. Xiaozuo jak szalona rzuciła się w stronę trumny, otworzyła ją i wpatrywała się w leżące w środku zwłoki. Wyciągnęła ręce, jakby chciała dosięgnąć ciała, ale zanim go dotknęła, uśmiechnęła się.
Miała piękny uśmiech, w jednej chwili zauroczyła nim wszystkich dookoła. Stojący obok mnie Mały Chong wydał z siebie właściwe jedynie mężczyznom bezcelowe westchnienie.
Uśmiechała się i nie mogła przestać. He Qi pospiesznie ruszył w jej stronę i chwycił ją za rękę.
– Nie powinnaś się śmiać – powiedział do niej. – Ona już nie żyje, przestań się uśmiechać!
Zaczął płakać, a ona nadal się uśmiechała.
– Tak bardzo cię kocham – powiedział. – Nie opuszczaj mnie. W końcu po tym wszystkim możemy być razem. Nie uśmiechaj się!
Ona jednak, nie przestając się uśmiechać, wydała z siebie piękny, pełen godności ptasi śpiew. Jej głos był coraz wyższy i wyższy, aż wszystkich obecnych przeszyły dreszcze.
Umarła.
W taki właśnie sposób umarła malarka Xiaozuo.
W mieście Yong’an, w barze Delfin często spotkać można znanego wszystkim plotkarza, Małego Chonga. Najnowsze plotki dotyczą malarki Xiaozuo i jej bestii – smętnika Leyuna.
Według niego rząd nakazał sekcję zwłok Xiaozuo. W jej delikatnie zazielenionym brzuchu znaleziono zęby i na wpół strawione zwłoki prawdziwej malarki.
– Mówiłem ci, żebyś się tym nie interesowała, tyle razy ci mówiłem – głos profesora strofował mnie z drugiej strony słuchawki. – Chcesz, żebym do ciebie przyszedł? – zapytał na końcu.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedziałam mu.
Dużo później spotkałam He Qi na przyjęciu. Bardzo schudł i źle wyglądał.
– Napisałaś już tyle powieści – zaczął, pociągając mnie za ramię. – Powiedz mi, czy możliwa jest miłość między ludźmi a bestiami, czy mogą być razem?
Zrobiło mi się zimno na całym ciele. Nagle przypomniałam sobie malarkę Xiaozuo, czy też raczej bestię Leyuna, który był już nią, kiedy zadzwonił do mnie i zadał to samo pytanie, dodając na końcu: „Kocham go”.
Myślałam, że znam całą historię, że był on i ona. Kto by pomyślał, że to była tragedia jego i jego. Myśleli, że będą mogli być razem, ale to była tylko iluzja, niczym odbicie księżyca w tafli wody, wywołana przez jej cudowny uśmiech.
Smętnicy żyją na północnym wschodzie miasta Yong’an, są łagodni z natury, lubią ciemne i wilgotne miejsca. Od starożytnych czasów nie było w stanie zagrozić im tu żadne nieszczęście. Podczas pełni księżyca samice wydają z siebie śpiew godowy podobny do ćwierkotu ptaków, przywołując nim samców. Pary smętników znacznie częściej wydają na świat męskich niż żeńskich potomków, co prowadzi do dysproporcji płci. Dlatego podczas pełni samce mogą łączyć się w pary z ludzkimi kobietami. W momencie największej rozkoszy ich niebieskozielony brzuch otwiera się jak wielka paszcza, która w całości pochłania partnerkę, po czym bestie przybierają jej postać. Powoli trawią świadomość ofiary, stając się żeńskimi bestiami. W ten sposób podtrzymują swój gatunek z pokolenia na pokolenie.
Bestie te są wierne z natury – łączą się na całe życie tylko z jednym partnerem. Nigdy się nie uśmiechają, gdyby tylko to zrobiły, umarłyby. Stąd ich nazwa.
26 czerwca 2005