Królowa Rocchetti - Porter Bree - ebook
BESTSELLER

Królowa Rocchetti ebook

Porter Bree

4,5

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Finałowy tom mafijnej trylogii „Dynastia Rocchettich”!

 

Po niespodziewanej i brutalnej śmierci, która wstrząsnęła organizacją, do świata Rocchettich wdziera się ogromny chaos. Wojna w obrębie rodziny, ale także poza nią, trwa. Wielu wrogów próbuje ugrać coś dla siebie.

 

Sophia Rocchetti robi wszystko, aby odnaleźć się w nowej roli. Stając u boku męża, musi zmierzyć się z problemami, jakie pojawiły się w jej rodzinie. Musi również znaleźć w sobie niewiarygodną siłę, by wspólnie z Alessandro zapewnić przetrwanie tym, których kochają.

 

Sophia użyje wszelkich sposobów, żeby utrzymać władzę w Chicago. Od tego będzie zależało, czy dynastia Rocchettich będzie jeszcze istniała.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 286

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2037 ocen)
1369
448
171
42
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mysioperz

Nie oderwiesz się od lektury

Cała trylogia jest bardzo wciągająca. Tylko szkoda że brak perspektywy męża.
40
Monikalimonka

Nie oderwiesz się od lektury

Tom 3 bez przeczytanego pierwszego i drugiego nie czytaj‼ Sophii i Alessandra nie trzeba wam  przedstawiać, rosną w siłę, dzielą między sobą obowiązki stali się partnerami i kochankami po urodzeniu syna Dante ,Sophia jest jak lwica i broni swojego królestwa . 🌺 Po brutalnej śmIerci Dona w organizacji zapada chaos jest pięć głów na stanowisko Dona ,każdy chce władzy w organizacji. Robi się niebezpiecznie. Sophia stara się aby pokazać  wszystkim swoją siłę, nie cofnie się przed niczym. Zaczyna się gra manipulacją i kombinacji. Kto utrzyma się przy władzy ? Czy w Chicago zapanuje pokój? 🌺🌺🌺 Trzecia część nie zawiodła mnie,była tak samo dokładnie napisana jak poprzednie. Autorka nie skracała  historii przez co intryga wciągała i była  ciekawa. 🌺🌺🌺 Szkoda że całą fabuła  była przedstawiona tylko ze strony Sophi, chciała  bym poznać co myślał Allesandro albo Don Piero. W książce nie było prawie wogule scen seksu dosłownie 3 lub 4. Autorka skupiała się bardziej na mentalności i zach...
41
Zuzannam1984

Nie oderwiesz się od lektury

3 tom losów Sophie oraz rodzinnych Rocchettich. Sophie kobieta z twarzą anioła pod którą skrywała silną, bezwzględną, przebiegłą, wiedzącą czego chce od życia królową. polecam
20
Jasanka84

Nie oderwiesz się od lektury

cała seria naprawdę warta przeczytania
10
Julcia79

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo miło się czytało, polecam trylogię.
10

Popularność




Copyright ©

Bree Porter

Tytuł oryginału:

The Bloody Bride

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2021

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Magdalena Lisiecka

Korekta:

Anna Grabowska

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-641-6

Do wszystkich „łagodnych” sióstr pozostawionych w tyle.

Niechaj wasze rządy okryją się niesławą.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W dniu mojego ślubu obudziłam się na dźwięk walenia do drzwi.

– Wstawaj, Sophio! – zawołała jedna z moich ciotek.

Jęknęłam i przekręciłam się na plecy.

Do środka weszły moje przyjaciółki i krewne. Wyciągnęły mnie z łóżka i zawlekły do kąpieli. Skórę miałam szorowaną do czerwoności, nogi woskowane niemal do krwi. Szarpały mnie za włosy i czesały, a wsuwki wbijały mi się w skórę.

Mój komfort nie miał żadnego znaczenia.

W końcu był to dzień mojego ślubu.

Nikt się nie ekscytował. Wszystkie kobiety zajmowały się swoimi zadaniami, unikając nawiązywania ze mną kontaktu wzrokowego. Nie zaoferowano mi wsparcia. Żadnego delikatnego dotyku ani uścisku.

Byłam na wielu ślubach i towarzyszyłam wielu pannom młodym. Nawet jeśli panna młoda denerwowała się nadchodzącymi zaślubinami, nastroje były raczej pogodne. Nowe przymierze – nowa rodzina – zawsze było czymś wartym świętowania.

Ze mną było jednak inaczej.

Moje małżeństwo bardziej przypominało złożenie dziewicy w rytualnej ofierze pogańskim bóstwom.

Patrzyłam w lustrze na swoje przyjaciółki i rodzinę. Nawet Elena Agostino, zawsze otwarta i uczciwa, dzisiaj nie chciała patrzeć mi w oczy.

Cat by w nie spojrzała.

Mimowolnie zacisnęłam powieki.

Moja siostra nigdy by do tego nie dopuściła. Nie przydarzyłoby się to ani jej, ani mnie. Zawsze była silniejsza, mądrzejsza. Gdy ja unikałam denerwowania ojca, Cat spaliłaby dom, sprzeciwiając się mojemu małżeństwu.

Nawet gdyby się jej nie powiodło, trwałaby przy mnie. Rozbawiałaby mnie, szczypała w policzki.

Co najważniejsze – nie unikałaby mojego wzroku.

– Czemu wszyscy są tacy poważni? – Słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nie jesteście na moim pogrzebie.

– Jeszcze – warknęła z przekąsem Elena.

– Cicho bądź, Eleno – rozległ się ostry głos jednej z moich ciotek.

Uśmiechnęłam się z przymusem i obróciłam na krześle. Fryzjerka sapnęła z irytacją.

– Ciociu Chiaro, opowiedz mi o nowej wnuczce. Słyszałam, że jest przeurocza.

Na wzmiankę o dziecku rozmowa szybko się rozkręciła. Z ulgą usiadłam twarzą do lustra i pozwoliłam fryzjerce dokończyć pracę. Słuchanie rozmów rodziny przynosiło mi ukojenie, mimo że o mnie czy o ślubie wypowiadano się z wielką ostrożnością. A o Rocchettich nie wspominano w ogóle.

Ich nazwisko zdawało się wisieć nad wszystkimi w pomieszczeniu, a jednocześnie nikt nie odważył się wypowiedzieć go na głos.

W końcu przyszedł czas na ubieranie. Suknia ślubna była najwspanialszą rzeczą, jaką kiedykolwiek na sobie miałam. Wszystkie zebrane w pomieszczeniu kobiety przesuwały palcami po jedwabiu, chłonąc piękno kreacji. Miała długie rękawy, wysoki dekolt i spódnicę z grubego materiału, a jej koniec rozciągał się w długi, biały tren. Wszystko było wykończone delikatnymi, koronkowymi detalami.

Złociste loki upięto mi z tyłu głowy, a w nie wpięto małą tiarę, która przytrzymywała welon.

Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, gdy zarzucano mi go na twarz.

– Wyglądasz pięknie, Sophio – powiedział ktoś cicho.

Wyglądałam jak panna młoda.

Tak wiele razy wzdychałam z zachwytu na widok pięknych panien młodych. Wszystkie ubrane na biało, w najwspanialszych sukniach. Płakałam nawet wtedy, gdy moja kuzynka, Beatrice Tarantino, pełna wdzięku i elegancji szła do ołtarza.

Jednak widząc samą siebie… czułam jedynie strach.

– Twój bukiet, Sophio. – Elena podała mi kwiaty.

Ręce mi znieruchomiały, zanim ich dotknęłam.

Za kwiaty zapłacił on. Taki był zwyczaj, że to pan młody kupował ślubną wiązankę. W pewnym sensie była to pierwsza rzecz, którą mi podarował. Pierścionek zaręczynowy był przecież pamiątką rodzinną.

Z roztargnieniem pomyślałam, że bukiet wyglądał naprawdę cudownie. Kaskada białych róż, lilii i łyszczców. Wszystko to podtrzymywała jedwabna wstążka.

– Sophio? – ponagliła mnie Elena.

Wzięłam kwiaty z uśmiechem. Teraz byłam gotowa.

– Dziękuję.

– Nie musisz mi za nic dziękować – odpowiedziała.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi.

Wszystkie kobiety wyglądały, jakby chciały powiedzieć coś jeszcze, ale nie potrafiły dobrać odpowiednich słów. W drodze do wyjścia delikatnie mnie przytulały albo całowały w policzek. Wszystko to robiły ostrożnie, żeby nie zniszczyć wielogodzinnej pracy nad moim wyglądem.

Elena ścisnęła mnie za rękę. Nic nie powiedziała.

Do środka wszedł mój tata. Nie był wysokim mężczyzną – tę cechę odziedziczyłam po nim. W sumie wyglądaliśmy podobnie. Takie same złote włosy, miodowobrązowe oczy i karmelowa skóra, jakby posypana złotem.

Gdy papa mnie zobaczył, przycisnął rękę do serca.

Miał na sobie swój najlepszy garnitur.

– Wyglądasz cudownie, bambolina1– mruknął.

– Dziękuję, papo.

Gdy mi się przyglądał, w jego oczach pojawił się smutek. Było mu przykro z powodu męża, którego mi wybrano.

Miałem nadzieję, bambolina, że trafi ci się ktoś łagodniejszy, powiedział w dniu, gdy poinformował mnie o ślubie. Wżenienie się w tak potężną rodzinę jak ród Rocchetti naprawdę wiele znaczyło, jednak papa wydawał się niechętny tym zaręczynom. Niewystarczająco jednak, by odmówić.

Podszedł bliżej.

– Bambolina…

– To nic, tato. – Uśmiechnęłam się do niego.

Westchnął ciężko i ścisnął moją dłoń.

– Zawsze byłaś dobrą dziewczyną, nawet gdy bywałem oschły. – Papa spojrzał mi w oczy. – Jeśli będziesz grzeczna, na pewno nie będzie miał powodu, by cię karać. Musisz tylko odpowiednio się zachowywać.

– Wiem.

Zaoferował mi swoje ramię. Wsparłam się na nim z wdzięcznością.

– I tak byś za kogoś wyszła, Sophio. Jestem starym człowiekiem i nie mogę żyć wiecznie, by móc się o ciebie troszczyć. Wiem, że chciałabyś, żeby było inaczej.

To prawda.

Po śmierci Cat miałam nadzieję, że tata pozwoli mi ze sobą zamieszkać, żebym mogła się nim zajmować, a potem przejąć dom. Ale w naszym świecie obowiązywały zupełnie inne zasady.

– Będę cię odwiedzała, żebyś nie czuł się samotny – mruknęłam. Serce mnie bolało na myśl, że zostanie w tym domu sam.

– Jeśli dostaniesz pozwolenie, będziesz tu zawsze mile widziana.

Jeśli dostaniesz pozwolenie.

Odcięłam się od tych słów.

Tata był wyrozumiały wobec mnie i Cat. Postrzegał wychowanie dzieci jako zajęcie dla kobiet i nieszczególnie się tym interesował. Dyscyplinować nas musiały nianie i macochy. Ale prędko się nauczyłyśmy, że jeśli odpowiednio szybko do niego dotrzemy, wystarczy kilka słów, żeby ominęła nas kara.

Miałam świadomość, że nie każda relacja córki z ojcem tak wygląda.

A już na pewno nie relacja męża i żony.

Tata poprowadził mnie przez dom, pokonując kolejne schody. W końcu dotarliśmy na zewnątrz, gdzie pomógł mi wsiąść do samochodu.

Mężczyzna na miejscu pasażera obrócił się w moją stronę. Miał kanciastą szczękę i zaczynał łysieć na czubku głowy. Na jego kolanach spoczywał pistolet.

– Gotowa, proszę pani?

– Przepraszam, nie poznaję pana. Jest pan nowy? – Uśmiechnęłam się na przywitanie, jednocześnie próbując zapanować nad suknią.

Zamrugał.

– Nie, proszę pani. Pracuję dla pana Rocchettiego, należę do jego ochrony. Zostałem przydzielony, by panią chronić. To dla mnie zaszczyt.

Teraz to ja zamrugałam, zaskoczona. Bezbożny już wysłał po mnie ochronę? Nawet nie dotarliśmy jeszcze do kościoła.

Szybko oprzytomniałam.

– Dziękuję, panie…

– Oscuro, proszę pani. Francesco Oscuro.

– Cóż, w takim razie dziękuję, panie Oscuro. Wyobrażam sobie, że wolałby pan być ze swoim capo2. – Posłałam mu ciepły uśmiech.

Oscuro chyba nieco się zarumienił, zanim usiadł przodem do kierunku jazdy i zasygnalizował kierowcy, że możemy ruszać.

Patrzyłam na mijane ulice, gdy jechaliśmy przez miasto. Dorastałam na obrzeżach Chicago, dzięki czemu nieco się orientowałam w tym, co gdzie jest w mieście, dlatego wiedziałam, która droga prowadzi do kościoła. Uczęszczaliśmy do niego co niedzielę, odkąd tylko pamiętałam. Widziałam śluby i pogrzeby, a teraz przyszła kolej na mnie.

Przełknęłam ślinę.

Spojrzałam na tatę.

Może to jakiś dziwny sen, pomyślałam. Może za minutę się obudzę i powiem Cat o śnie, w którym wychodzę za mąż za Księcia Chicago.

Ale nie obudziłam się, a samochód dalej zmierzał w stronę kościoła.

W chwili, gdy znaleźliśmy się na tyle blisko, że widziałam budynek, zaczęło to do mnie docierać.

Świątynia była piękna, z wysokimi wieżyczkami i łukami oraz łukowatymi sklepieniami. Do drzwi prowadziły potężne schody, a ściany zdobiły cudowne witraże. Śnieg pokrywał ziemię, ale ścieżka do kościoła została wyczyszczona.

Odwróciłam głowę, jakbym w ten sposób mogła sprawić, że wszystko zniknie. Przebiegłam spojrzeniem po oszronionym asfalcie, przyjrzałam się gołym drzewom, zauważyłam też stojącego na końcu ulicy dodge’a chargera.

– Chodź, bambolina. – Tata otworzył drzwi i wysiadł.

Do środka wpadło zimne powietrze, od którego zadrżałam mimo okrywających mnie warstw materiału. Tata pomógł mi wysiąść i trzymał mnie mocno, gdy łapałam równowagę.

Oscuro stał już obok, przyciskając broń do piersi.

– Tędy, proszę pani.

Tata prowadził mnie za Oscurą, który otworzył dla nas drzwi. W kościele było o wiele cieplej, a ja słyszałam dobiegające zza ściany ciche rozmowy gości. Oscuro bez słowa wszedł do środka, zostawiając nas samych. Musiał poinformować Rocchettich, że dotarłam na miejsce – nieobecność panny młodej mogłaby położyć się cieniem na uroczystości.

Czekaliśmy przy wielkich, dwuskrzydłowych drzwiach, słuchając głosów druhen i drużbów. Rozległy się dzwonki, a w stronę ołtarza ruszyły dziewczynki sypiące kwiaty. Rozmowy gości niosły się echem po świątyni. Spojrzałam na ścianę przed sobą.

Za nią czekał potwór. Miał mnie do siebie przywiązać, zabrać do domu i uczynić swoją żoną. Potem miałam zajść w ciążę i żyć w niewoli.

– Tato. – Chwyciłam kurczowo jego ramię.

– Sophio. – W jego głosie czaiło się ostrzeżenie. Obserwował mnie uważnie.

– Proszę… – Spojrzałam nerwowo na drzwi. – Wyjdę za kogoś innego. Tylko nie za niego.

Tata westchnął ciężko.

– Bambolina, nie możemy się wycofać. To zniszczyłoby reputację rodziny.

Zaczynałam się trząść.

– Proszę, papo. Słyszałeś plotki. O tym, co się stało z tamtą kobietą Rocchettich. Nie mogę…

– Sophio – ostrzegł mnie.

Chwyciłam się go jeszcze mocniej. Popatrzył mi głęboko w oczy. Bardzo ostrożnie dotknął kciukiem mojego policzka.

– Teraz już nie dadzą nam odejść, bambolina. – Pocałował mnie w czoło. – Posłuchaj mnie, Sophio. Bądź dobra i zachowuj się odpowiednio.

Zamrugałam gwałtownie. Czułam ucisk w piersi.

– Dobrze.

– Nie dawaj mu powodów, by robił ci krzywdę.

Nie potrafiłam na to nic odpowiedzieć.

Zacisnęłam powieki. Tak bardzo potrzebowałam obok mojej siostry, że czułam fizyczny ból. Zamiast taty chciałam mieć przy sobie siostrę. I najlepszą przyjaciółkę. Urodziły nas różne matki, ale była moją bratnią duszą.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na tatę.

Położył moją dłoń na swoim ramieniu.

– Już czas, bambolina. – Popatrzył na mnie. – Pamiętaj, co powiedziałem.

Zanim miałam możliwość odpowiedzieć, drzwi się otworzyły.

Najpierw uderzyło mnie światło. Chwilę później rozległ się dźwięk grających organów.

A potem ruszyłam. Tata prowadził mnie między nawami. Ławki zdobiły kwiaty i jedwabne wstążki. Byli tam wszyscy, których znaliśmy. Elegancko ubrani, ze spojrzeniami utkwionymi we mnie. Jedni patrzyli ze współczuciem, inni oceniali mój wygląd. Nikt nie zdawał się szczęśliwy.

Blisko, coraz bliżej…

Przebiegłam wzrokiem po ławkach. W pierwszym rzędzie siedziała rodzina Rocchettich. Wszyscy pięknie ubrani, z ciemnymi włosami i oczami. Od każdego z nich emanowała zabójcza siła – jakby byli zwierzętami więzionymi w klatce. Don3 promieniował dumą i potęgą, po prawej stał jego syn – Toto Straszliwy. Spojrzałam w oczy Don Pierowi, a on się uśmiechnął.

Szybko odwróciłam wzrok.

Już prawie…

Zatrzymaliśmy się przy schodach prowadzących do ołtarza.

Rozległ się cichy pisk, a gdy spojrzałam w dół, zobaczyłam jedną z dziewczynek sypiących kwiaty. Patrzyła na mnie wyczekująco. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, kiedy podawałam jej bukiet. Był dla niej za duży, ale trzymała go z dumą i poczłapała z powrotem do mamy.

Gdy tata pocałował mnie w policzek, szybko zapomniałam o radości. Uścisnął rękę panu młodemu i wyciągnął w jego stronę moją dłoń.

Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że jej nie chwyci.

Miałam nadzieję, że oskarży mnie o jakąś zdradę, o coś, co sprawi, że do ślubu nie dojdzie.

A jednak jego duża, ciepła dłoń objęła moje palce. Skórę miał szorstką, ale uścisk delikatny.

Poczekał, aż wejdę po schodach.

Mogłam patrzeć tylko na nasze złączone ręce. Jego była ciemnooliwkowa, moja pokryta lekką opalenizną. Miał krótkie paznokcie, moje z kolei były długie i pomalowane. Wierzch jego dłoni pokrywały blizny będące symbolem brutalnego życia, jakie prowadził. Na moich nie było widać ani jednej skazy.

Ksiądz zrobił krok w naszą stronę, w ręce trzymał Biblię.

Utkwiłam spojrzenie w lśniących pantoflach pana młodego – mojego przyszłego męża. Były tak czyste i wypolerowane, że niemal widziałam w nich swoje odbicie.

Ksiądz zaczął opowiadać o pięknie małżeństwa. Starałam się słuchać jego słów i tego, co zaczął czytać z Biblii. Mówił o cierpliwej i łaskawej miłości. Chyba.

– Sophio Antonio – powiedział ksiądz.

Spojrzałam na niego.

– Czy bierzesz sobie tego mężczyznę za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską, na dobre i na złe, w bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie, dopóki śmierć was nie rozłączy?

Dopóki śmierć was nie rozłączy.

Język miałam jak kołek.

Musisz się zgodzić, mruknął głos w mojej głowie. Twoja odmowa tylko narobi kłopotów. Większych niż zgoda.

– Tak.

Ksiądz kiwnął głową i zwrócił się do pana młodego. Powtórzył te same słowa, a drugie „tak” padło szybciej, wypowiedziane o wiele bardziej stanowczym tonem.

– Proszę podać obrączki.

Podszedł do nas młody chłopiec. W rękach trzymał małą poduszkę z obrączkami. Wyciągnął je w naszą stronę.

Pan młody zwrócił się do mnie z obrączką.

Uniosłam dłoń, a on wsunął ją na palec serdeczny. Ksiądz chrząknął cicho. Szybko przypomniałam sobie, co powinnam powiedzieć.

– Przyjmuję tę obrączkę na znak miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. – Z każdym kolejnym słowem głos drżał mi coraz bardziej.

Pan młody był bardziej pomocny, gdy miałam mu założyć jego obrączkę.

Ksiądz się uśmiechnął.

– Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.

W kościele rozległy się brawa i okrzyki.

Ale ja prawie ich nie słyszałam.

Bardzo ostrożnie odsłonił moją twarz, odrzucając welon na włosy.

Spójrz w górę, Sophio. Musisz na niego spojrzeć.

Uniosłam podbródek i spojrzałam w oczy Alessandra Rocchettiego.

Miałyśmy zwyczaj straszyć się z Cat jego rodziną.

Zamiast bać się potworów z szafy albo spod łóżka, my chowałyśmy się pod kołdrą ze strachu przed rodziną szlachecką świata przestępczego. Straszyłyśmy się wzajemnie, krzyczałyśmy ich rodzinne motto, przebierałyśmy się za nich i ganiałyśmy tak wokół domu. Jako małe dziewczynki, które przywykły do widoku broni na blacie kuchennym czy taty wracającego do domu na kolację, w ubraniach całych we krwi, szybko uodporniłyśmy się na strach.

Jednak… rodzina Rocchettich wprawiała nas w istne przerażenie.

To nie byli mężczyźni… oni byli potworami.

Przestępcza szlachta.

Historie i legendy na ich temat wystarczały, żeby dorosłemu mężczyźnie zrobiło się niedobrze. Nawet tata, który dorastał wśród krwi i mafii, bał się Rocchettich.

A ja zostałam żoną jednego z nich.

Alessandro Rocchetti. Bezbożny. KsiążęChicago. Drugi syn Toto Straszliwego.

Ktoś głupi mógłby pomyśleć, że jest przystojny. I był – na swój sposób. Miał oliwkową skórę i piękne, ciemne oczy. Mahoniowe włosy zaczesane do tyłu. Zarost. Ostra linia szczęki i mocny podbródek nadawały mu charakteru. Był wysoki, dobrze zbudowany i zawsze nienagannie ubrany.

Ale kryło się w nim też coś, co sprawiało, że nie był tak po prostu atrakcyjny. Dziki błysk w oczach, szorstkość, ostra krzywizna uśmiechu. Wszystkie instynkty ostrzegały, żeby zostawić go w spokoju, jak ostrzegałyby przed dzikim zwierzęciem.

Pierwszy raz rozmawiałam z nim tego dnia, gdy wręczył mi pierścionek zaręczynowy. Powiedziałam, że jest piękny, a on odpowiedział, że to rodzinna pamiątka. Bałam się go wtedy tak samo jak teraz.

Alessandro Rocchetti nie uśmiechał się, gdy pochylał się, żeby pocałować mnie w usta. Wpatrywał się we mnie ciemnymi oczami jak lew czający się na gazelę.

Wtedy eksplodowały wszystkie witraże.

ROZDZIAŁ DRUGI

Alessandro odskoczył i odepchnął mnie na bok.

Zatoczyłam się i chwyciłam suknię, żeby nie upaść.

Dookoła nas spadały kawałki tłuczonego szkła. Madonna, anioły i święci – wszyscy błyszczeli jak diamenty. Widok tylko przez chwilę zdawał się magiczny, bo przez wybite witraże do środka zaczęli wskakiwać ubrani na ciemno mężczyźni. Trzymali wielkie pistolety i celowali w tłum.

Potem zaczęli strzelać.

Rozległy się wrzaski: przeszywające i przerażające.

– Zabierzcie dzieci! – krzyczeli mężowie do swoich żon. Kobiety nawoływały pociechy, dookoła panował chaos.

Mężczyźni zaczęli reagować, wyciągając broń i strzelając do napastników. Stojący przede mną Alessandro wycelował w jednego z nich. Rozległ się strzał, a przeciwnik osunął się po ścianie. Dookoła było pełno krwi.

– O Boże. – Zatoczyłam się. – O Boże…

Alessandro spojrzał na mnie i obnażył zęby.

– Wynoś się stąd.

Od tyłu rzucił się na niego jeden ze zbirów.

Wyciągnęłam rękę przed siebie i krzyknęłam:

– UWAŻAJ!

Alessandro poruszył się w mgnieniu oka i powalił mężczyznę jednym strzałem. Kolejny zajął jego miejsce, ale i z nim Alessandro sobie poradził.

Dziwnie się czułam, patrząc, jak robi to, do czego został stworzony.

Alessandro zabijał z taką precyzją i łatwością, a zarazem z nieskrywaną dzikością i zachwytem. Wyglądało to tak, jakby widział w nich zwierzynę. Robił uniki niczym wąż, po czym atakował w najmniej oczekiwany przez napastników sposób.

Poczułam na ramieniu silny uścisk.

Krzyknęłam.

– Zamilcz, dziewczyno.

Odwróciłam się i zobaczyłam dona. Był potężnym i onieśmielającym mężczyzną o groźnym spojrzeniu. Mężczyzną, któremu nie chciało się wchodzić w drogę. Stworzył rodzinę Rocchettich od podstaw i był jednym z najpotężniejszych donów na świecie.

Teraz był też moim dziadkiem ze strony męża.

Chwycił mnie mocniej.

– Za mną. Ochronię cię.

Odwróciłam się do Alessandra.

– Daj mu robić to, do czego został wyszkolony – powiedział Don Piero.

Dookoła rozlegały się krzyki i strzały. Wszystkie drzwi do kościoła stały otworem, a z zewnątrz dobiegało więcej wrzasków i ryk klaksonów.

Don Piero zaczął ciągnąć mnie w stronę posągu Maryi Dziewicy.

– Na ziemię! – warknął.

Uklękłam i pochyliłam się nad zimną, kamienną podłogą. Powietrze wypełniał zapach kadzidła i krwi. Spojrzałam na dona. Z pistoletem w ręce opierał się o posąg. Jego białą koszulę plamiła krew.

– Proszę pana, pan jest ranny.

Nie spojrzał nawet na ranę, tylko zerknął na mnie.

– Tak to już jest, gdy ktoś cię postrzeli.

Z trudem przełknęłam ślinę.

Skupił się na otoczeniu, osłaniając mnie przed napastnikami.

– Musisz wydostać się bocznymi drzwiami, słyszysz? Tamtędy uciekniesz.

– Czy nie obstawili wszystkich wyjść? – zapytałam.

Don Piero rzucił mi spojrzenie z ukosa, ale nie odpowiedział, bo wielkie dłonie chwyciły go za koszulę i pociągnęły w górę. On jednak nie należał do osób, którymi można pomiatać – zaparł się piętami i stanął twarzą w twarz z przeciwnikiem.

Mężczyzna był ubrany na czarno, w ręce trzymał shotguna. Miał krótkie, brązowe włosy i krzywy nos. Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zakrwawione zęby.

Zrobiło mi się słabo.

– Piergiorgio – syknął.

– Tylko moja świętej pamięci matka tak się do mnie zwracała – powiedział don. – Jakież to interesy sprowadziły cię na ślub mojego wnuka?

Mężczyzna spojrzał w moim kierunku, zobaczył białą suknię, a na jego usta wypłynął uśmiech. Przeniósł wzrok na Don Piera. Palce zacisnął mocniej na broni.

– Gallagherowie przyszli się przywitać.

Z prędkością światła wycelował lufę we mnie i oddał strzał.

Krzyknęłam, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk, bo ktoś szarpnął mnie i odciągnął. Wpadłam na twardą pierś, potykając się o materiał sukni. Smak i zapach krwi, która plamiła koszulę mojego wybawcy, dostały mi się do ust i nosa. Szarpnęłam się i prawie upadłam.

Spojrzałam w górę.

Patrzył na mnie Alessandro Rocchetti. W jego ciemnych oczach widziałam wściekłość.

– Zabierz dona i wynoście się stąd w cholerę. Już.

Nie byłam w stanie odpowiedzieć. Odwróciłam się, żeby sprawdzić, gdzie trafiła kula.

Podłoga za mną była czysta.

Nagle coś do mnie dotarło i spojrzałam na suknię. Na moim boku zaczęła wykwitać krwawa plama. Tam trafił pocisk.

– Zostałam postrzelona. – Nie mogłam uwierzyć, że te słowa padły z moich ust.

– To tylko draśnięcie – warknął Alessandro. Chwycił mnie za ramię i odepchnął. Słyszałam, jak Don Piero i tamten mężczyzna wrzeszczą. – Weź to! – powiedział ponaglająco.

W dłoni trzymał mały nóż.

Sięgnęłam po niego bez wahania.

– A teraz idź.

Ruszyłam chwiejnie przed siebie, trzymając się za bok. Teraz, gdy wiedziałam o ranie, nie potrafiłam nie myśleć o palącym bólu w boku. Zatoczyłam się i wpadłam na ścianę, dysząc.

Boże, ależ to bolało.

Jakim cudem Don Piero zachowywał się, jakby nic mu nie było? Mnie kula tylko drasnęła, a byłam bliska omdlenia.

Przytrzymałam się ściany i wyprostowałam.

Oparłam czoło o zimny kamień. Dookoła słyszałam strzały i krzyki. Intensywny zapach krwi wypełniał powietrze. Ból rozrywał moje ciało. W dłoni czułam ciężar ostrza.

Uniosłam głowę, odwróciłam się i pobiegłam.

Wzdłuż bocznej ściany kościoła było przejście, połączone z częścią główną świątyni. Upadłam na kolana i przemknęłam tamtędy, ukrywając się za filarami i starając nie wydawać z siebie żadnych dźwięków, gdy jęki rannych docierały do mnie coraz wyraźniej.

Potłuczone szkło wbijało mi się w kolana, ale byłoby o wiele gorzej, gdybym nie miała na sobie sukni.

Dotarłam do końca korytarza, gdzie znajdowało się przejście na zewnątrz. Do drzwi zostały niecałe dwa metry.

Wielu gości zdążyło się wydostać, ale w środku wciąż pozostawało kilka osób. Ich ubrania były podarte i poplamione krwią.

Spojrzałam na łukowate przejście.

Zdawało się, że główna batalia rozgrywała się przy ołtarzu. Alessandro, z bronią w rękach, stał wraz z Don Pierem na podwyższeniu. W jednym z przejść Toto Straszliwy i pozostali Rocchetti walczyli z częścią atakujących. Kilku napastników rozproszyło się po kościele i skupiło na tych, którzy próbowali uciec.

Rozejrzałam się po świątyni – nie wszyscy mieli szansę wydostać się na zewnątrz.

Boże, miałam patrzeć, jak ci ludzie zostaną zmasakrowani?

Zanim dotarło do mnie, co robię, wstałam i wrzasnęłam:

– Ej, panowie Gallagher, tutaj jestem!

Ich uwaga natychmiast skupiła się na mnie.

– Chodź tutaj, słodka panno młoda – powiedział śpiewnym tonem jeden z nich. Celował we mnie z broni.

O Boże.

Schyliłam się w chwili, gdy tuż nade mną przeleciał grad pocisków. Spojrzałam na ścianę za mną, poznaczoną teraz dziurami po kulach.

– Dokąd poszłaś? – zapytał dźwięcznym głosem napastnik.

Nie wiedziałam, dokąd pójść. Wychodząc, ryzykowałabym życie ludzi na zewnątrz. Zostając, narażałam na śmierć siebie.

Zaczęłam czołgać się w głąb kościoła, do miejsca, z którego tu dotarłam.

Za mną rozległy się strzały. Kule trafiły w podłogę. Wtedy poczułam, jak ktoś chwyta mnie za tył sukni i szarpie do góry.

Wrzasnęłam i zaczęłam wyrywać się atakującemu.

Jeden z żołnierzy Gallagherów przycisnął pistolet do mojej skroni i uśmiechnął się jak opętany.

– Zaraz zgaśnie światło…

Przeciągnęłam ręką po jego gardle.

Otworzył oczy szeroko z zaskoczenia, a po chwili też z przerażenia.

Zaczął krwawić. Wyglądało to tak, jakby z jego szyi spłynął wodospad czerwieni.

Puścił mnie i upadł.

Zostałam powalona na podłogę przez jego ciało. Kawałki szkła wplątały się w moją suknię, drażniąc skórę. Na szyi poczułam wilgoć, która wsiąkała także w biały materiał.

Krew.

Boże, byłam cała w czyjejś krwi.

Z siłą, jakiej u siebie nigdy nie widziałam, napędzana obrzydzeniem i desperacją, zepchnęłam mężczyznę i odsunęłam się od niego. Tren utrudniał mi ruchy, przez co miałam problem z odpychaniem się stopami, ale zdołałam oddalić się od ciała o jakiś metr.

Ledwie łapałam oddech.

Właśnie zabiłam człowieka.

Nad jedną z ławek przeskoczył mężczyzna i wylądował naprzeciwko mnie. Spojrzał na ciało po prawej, po czym zwrócił się w moim kierunku z nienawiścią w oczach.

– Ty suko… – Wyciągnął rękę w moją stronę.

Zaczęłam się cofać, zabierając ze sobą zakrwawiony nóż.

– Trzymaj się ode mnie z daleka!

Mężczyzna znieruchomiał na chwilę, po czym runął na posadzkę. W jego oczach pojawiła się pustka, a usta rozchylił w szoku.

Zanim zdołałam zareagować, padł na mnie cień.

– Proszę pani?

Spojrzałam w górę. Naprzeciwko stał Oscuro. Umazany był krwią, a w rękach trzymał dwa pistolety. Z obu luf unosił się dym.

– Proszę wstać, pani Rocchetti. Czas iść.

Podniosłam się niezdarnie z jego pomocą. Pod ołtarzem widziałam dwie zbite gruby ludzi. Członkowie Outfitu4 stali po lewej, Gallagherowie po prawej. Don Piero przypominał króla patrzącego na swoich poddanych. Ręce trzymał w kieszeniach, garnitur miał cały we krwi.

Alessandro stał u boku dziadka, zakrwawiony, z bronią w rękach. Wyglądał niczym istota z koszmaru.

– Pani Rocchetti, naprawdę powinna już pani wyjść…

Nagle Alessandro wyciągnął ręce przed siebie i zabił dwóch napastników. Jego rodzina pozbyła się reszty.

Ciała padły na podłogę niemal jednocześnie, a towarzyszył temu stukot broni lądującej na marmurze.

Wyglądało to jak egzekucja.

Przez chwilę panowała cisza. Zimowe słońce wpadało przez dziury, które zostały po stłuczonych witrażach, oświetlając ciała, krew i odłamki szkła pokrywające podłogi. Niektóre z posągów świętych błyszczały w świetle, zakrwawione i zniszczone.

Popatrzyłam na leżące tuż pode mną potłuczone szkło.

W odbiciu widziałam tylko zniekształcone fragmenty siebie. Welon był porwany i zwisał krzywo z mojej głowy, włosy opadały strąkami wokół twarzy. A suknia… Cały przód pokrywała krew.

Byłam krwawą panną młodą.

Na zewnątrz rozległo się wycie policyjnych syren.

***

Doktor Ettore Li Fonti był bratem jednego z żołnierzy i ulubionym lekarzem Outfitu. Miał delikatne dłonie i przyjemny głos. Gdy zdezynfekował moją ranę, a ja syknęłam z powodu pieczenia, pogłaskał mnie po ramieniu i opowiedział zabawną historię.

Siedzieliśmy na drewnianych ławach w kościele. Dookoła opatrywano rannych mężczyzn i kobiety. Osoby, które wyszły z tego bez szwanku, pojechały do domów – zabrano też wszystkie dzieci. Zostali żołnierze, którzy chodzili po kościele z przygotowaną bronią i wściekłymi minami.

Doktor Li Fonti powiedział, że mieliśmy szczęście. Jeśli odnieśliśmy obrażenia, nie były groźnie, biorąc pod uwagę to, że rodzina Rocchettich i ja stanowiliśmy cel. Jednak niektórzy goście trafili w ogień krzyżowy, przez co zginęły trzy osoby.

Rocchetti zajęli się koordynowaniem tego, co się działo w kościele. Don Piero wyszedł porozmawiać z policją. Nie doszło do żadnych aresztowań i na pewno do żadnych nie dojdzie. Pozostali członkowie rodziny albo ochraniali dona, albo sprzątali ciała. Niektórzy postanowili sprawdzić dokładnie każdy zakamarek świątyni – dla pewności, że nie ukrywa się tam żaden nieproszony gość. Nikt nie stawiał się Rocchettim i wypełnialiśmy ich rozkazy bez zająknięcia.

Tata stał u mojego boku z pistoletem w ręce. Za każdym razem, gdy na mnie patrzył, w jego oczach widziałam ból.

– Kim są Gallagherowie? – zapytałam cicho.

Doktor Li Fonti udał, że nie słyszy.

Tata westchnął.

– To irlandzki gang, który od jakiegoś czasu sprawiał nam problemy. Nie jest to nic, czym powinnaś się przejmować.

Chciałam zaprzeczyć, ale milczałam. Nie miałam siły, żeby szukać uprzejmej odpowiedzi.

Drzwi do kościoła otworzyły się z hukiem, a do środka wkroczył mój mąż. Alessandro rozejrzał się, aż jego spojrzenie spoczęło na mnie. Jego garnitur pokrywała krew, a włosy miał zmierzwione. Szedł pewnym, niezachwianym krokiem i nie wyglądał na tak wymęczonego jak ja.

Gdy do mnie dotarł, schował broń.

– Została opatrzona? – zapytał doktora Li Fontiego.

– Tak, zostałam opatrzona – odpowiedziałam.

Doktor Li Fonti szybko zabrał swoje rzeczy i ruszył do kolejnej rannej osoby. Wspomniał, że będę potrzebowała Tylenolu.

Alessandro przeniósł spojrzenie na tatę. Potem utkwił wzrok we mnie.

– Dasz radę iść sama?

– Tak – mruknęłam. Wątpiłam, czy miał ochotę słuchać o tym, jaki ból czułam. Albo o tym, jak byłam zdenerwowana. I o moich zakrwawionych dłoniach.

– Wychodzimy – oznajmił.

Alessandro nie należał do ludzi, którym się odmawia, więc kiwnęłam tylko głową i wstałam powoli.

Tata podniósł się razem ze mną, kładąc delikatnie dłoń na moich plecach.

– Pozwól mi zaprowadzić Sophię do samochodu.

– Skoro powiedziała, że da radę iść sama, to da – odpowiedział ostrym tonem Alessandro.

Zamiast się pożegnać, tata ścisnął tylko lekko moje ramię i posłał mi znaczące spojrzenie, które miało przypomnieć o jego ostrzeżeniu.

Ludzie usuwali mi się z drogi, mimo że nalegałam, żeby tego nie robili. Zanim wyszliśmy na zewnątrz, Alessandro chwycił mnie za rękę. Uścisk miał mocny, ale nie bolesny.

Spojrzałam na niego i żołądek mi się zacisnął.

Nagle pomyślałam o nocy poślubnej. Beatrice i moje ciotki boleśnie doświadczyły tego, co mnie czekało. Nie byłam całkiem nieświadoma. Chodzenie do katolickiej szkoły oznaczało, że seks był wiedzą zakazaną, a z tego powodu wszyscy obsesyjnie chcieli wiedzieć o nim jak najwięcej.

Podczas ceremonii i strzelaniny byłam tak przejęta ze strachu i bólu, że nie myślałam o tym, co niosła ze sobą przyszłość.

Alessandro pochylił się w moją stronę, żeby coś powiedzieć, a ja starałam się nie spinać.

– Głowa wysoko – mruknął. – Masz na nazwisko Rocchetti, a my nie okazujemy słabości.

Kiwnęłam głową.

Gdy byliśmy blisko wyjścia, obejrzałam się do tyłu i spojrzałam na papę. Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby tak naprawdę mnie nie widział.

Szybko wbiłam wzrok przed siebie.

Na zewnątrz uderzył we mnie podmuch zimna. Moje myśli od razu popłynęły w stronę samochodów policyjnych i gości. Funkcjonariusze stali z Don Pierem, ale gdy Alessandro zaczął prowadzić mnie w dół schodów, odwrócili się w naszą stronę. Przyglądali mi się z zaciekawieniem, ale nie mieli odwagi podejść i spisać zeznań.

Trzymałam głowę wysoko, pozwalając, by mąż eskortował mnie do samochodu.

Na chodniku stał nieprzepisowo zaparkowany range rover. Alessandro otworzył drzwi i odsunął się, żebym mogła wsiąść. Niełatwo było się uporać z przesiąkniętymi krwią warstwami sukni. W końcu porzuciłam próby znalezienia wygodnej pozycji i odchyliłam głowę na oparcie.

Alessandro zamknął za sobą drzwi.

– Jedź – warknął.

Kierowca – mężczyzna, którego nie znałam – odpalił silnik i zjechał na ulicę. Na miejscu pasażera siedział Oscuro, w ręce wspartej na kolanie trzymał broń.

Zamknęłam oczy.

Poziom adrenaliny w moim ciele zaczął spadać, pozostawiając po sobie tylko zmęczenie. Siedzący obok Alessandro ostrym tonem przekazywał przez telefon instrukcje. Wychwyciłam parę imion, ale mózg miał problem z radzeniem sobie z tym, co działo się dookoła. Zanim cokolwiek do mnie dotarło, wjeżdżaliśmy już do podziemnego garażu.

Kierowca zaparkował auto na samym końcu, pomiędzy czarnym lamborghini i drugim wielkim range roverem. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wiedzieć, że to kolekcja samochodów Alessandra.

– Twój nóż. – Wyciągnęłam w jego stronę broń.

Alessandro nawet nie spojrzał.

– Zatrzymaj go.

Gdy tylko silnik zgasł, wszyscy wysiedli, a ja pospieszyłam, żeby za nimi nadążyć. Chwyciłam w garść przesiąknięty krwią materiał sukni.

Weszliśmy do prywatnej windy, która przetransportowała nas do apartamentu. W środku panowała cisza, w powietrzu unosił się zapach krwi i potu. Alessandro krzywił się, patrząc w telefon, podczas gdy Oscuro i bezimienny mężczyzna stali w milczeniu, z pełnymi skupienia minami.

Spróbowałam się uśmiechnąć do człowieka, którego nie znałam.

– Jestem Sophia. A ty?

– Beppe Rocchetti, proszę pani.

Znałam jego imię. Był synem Carlosa Juniora i jego kochanki. Dorastał z nazwiskiem Rocchettich i ich ciemnymi oczami, ale nigdy nie zajął oficjalnej pozycji w rodzinie. Wyglądał jak oni wszyscy, ale włosy miał kilka odcieni jaśniejsze, związane z tyłu głowy. Podobnie jak Oscuro był dobrze zbudowany, z dłońmi zdolnymi skręcić kark i bicepsami większymi od moich ud. Byli naprawdę umięśnieni.

Uśmiechnęłam się uprzejmie.

Winda zatrzymała się i otworzyła, a Alessandro wyszedł z niej pierwszy.

Poszłam za nim i aż westchnęłam, podziwiając wnętrze mieszkania.

Miejsce było wspaniałe. Apartament z widokiem na Chicago i rzekę. Wysokie sufity, okna ciągnące się przez całą ścianę. Na samym wejściu mieścił się nowoczesny salon, w odcieniach szarości i z meblami z brązowej skóry, po lewej były kuchnia i jadalnia. Obok kuchni zauważyłam drzwi – za nimi znajdował się pewnie gabinet Alessandra.

Po prawej zobaczyłam prowadzące na górę schody. Drugi poziom skonstruowano tak, że z balkonu widać było całą dolną część apartamentu, tworząc wrażenie dużej, otwartej przestrzeni.

Mimo piękna wnętrze było zimne. Perfekcyjne i neutralne, bez osobowości. Same ostre krawędzie. Nawet książki na półkach i stolik kawowy wyglądały, jakby stały tam dla ozdoby, nie do używania. Na ścianach nie wisiały żadne ozdoby ani obrazy, w zlewie nie było żadnych naczyń.

Nad grobem siostry czułam się lepiej niż w apartamencie Alessandra Rocchettiego.

– Cesco zaprowadzi cię do pokoju – powiedział mój mąż, po czym odwrócił się na pięcie i skierował do swojego gabinetu. Beppe poszedł za nim.

– Tędy, pani Rocchetti.

Ruszyłam za Oscurą po schodach. Gdy znalazłam się na górze, mogłam zobaczyć Alessandra w jego biurze, z telefonem w ręce.

Na piętrze było równie nowocześnie i zimno, co na dole. Wzdłuż korytarza zobaczyłam kilka par drzwi. Oscuro poprowadził mnie w stronę tych na samym końcu.

– To pani pokój. Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę przyjść na dół.

– Dziękuję, Oscuro. – Uśmiechnęłam się do niego. – Za oprowadzenie mnie i uratowanie mi życia.

Skinął głową.

– To moja praca, proszę pani.

Spojrzałam na drzwi, a potem w stronę biura.

– Czy wiesz, jak długo pan Rocchetti będzie zajęty?

Oscuro zakołysał się na piętach, jakby czuł się niezręcznie z moim pytaniem.

– Zostało dużo spraw do załatwienia, proszę pani.

Podziękowałam mu raz jeszcze, po czym otworzyłam drzwi do sypialni i zniknęłam w środku.

Mój pokój nie zaskoczył mnie wystrojem. Na środku stało łóżko, ustawione tak, by było z niego widać miasto. Z boku umiejscowiono kominek, a naprzeciwko niego znajdowały się dwa bujane krzesła. Pod przeciwległą ścianą stała pusta biblioteczka. Za łóżkiem dostrzegłam przejście prowadzące do garderoby i nowoczesnej łazienki.

Od razu do niej weszłam i wsparłam się o umywalkę.

Byłam tu.

W domu Alessandra Rocchettiego.

Jako jego żona.

Wiele miesięcy temu, gdy tata zapowiedział, co się stanie, wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Nadal to do mnie nie docierało – ani w chwili, gdy Alessandro wręczał mi pierścionek zaręczynowy, ani gdy pakowałam kartony, które miały zostać przewiezione do jego apartamentu.

Ale teraz…

Byłam Sophią Rocchetti. Żoną Bezbożnego.

Cała pokryta krwią.

Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Krew była dosłownie wszędzie. Miałam ją na skórze. We włosach, na twarzy, pod paznokciami.

Spuściłam wzrok na umywalkę i zwymiotowałam.

Łazienka, wcześniej nieskazitelnie czysta, teraz była uwalana krwią i wymiocinami.

Nie miałam wątpliwości co do tego, że zobaczę jeszcze gorsze rzeczy.

Trochę mi zajęło wydostanie się z sukni, ale w przypływie wściekłości zdołałam ją z siebie zedrzeć. Zostawiłam ją na podłodze razem z welonem, weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę, nie regulując wcześniej temperatury. Trysnęły na mnie lodowate strumienie, ale w ogóle tego nie czułam.

Potrafiłam tylko skupić się na strugach krwi spływających w stronę odpływu.

Jedyne, czego pragnęłam, to żeby moja siostra tu była. Cat zostałaby przy mnie, pomogłaby mi wydostać się z sukni i zmyć krew. Pocieszyłaby mnie najlepiej, jak potrafiła, rozśmieszyłaby mnie i przerwała ciszę, której tak bardzo nienawidziłam.

Przycisnęłam czoło do ściany i zacisnęłam powieki.

– Cat… – Z moich ust wyrwał się szloch.

Chciałam wiedzieć, co takiego zrobiłam, że sobie na to zasłużyłam. Straciłam mamę, straciłam siostrę. Dorastałam pod kloszem, każdy mój krok był uważnie obserwowany. A teraz zostałam bez wahania sprzedana Bezbożnemu. Księciu Chicago.

Alessandrowi Rocchettiemu, który został oficjalnym członkiem mafii w wieku lat trzynastu, gdy używając jednego noża, zabił trzech mężczyzn. Mając lat siedemnaście, został capo, osobiście zajmował się zdrajcami i wyrywał mężczyznom języki, bo mieli czelności mu się postawić.

Gdy ja należałam do drużyny cheerleaderek i marzyłam o Leonardzie DiCaprio, mój mąż torturował i wykrwawiał w imię swojej rodziny i Outfitu. Kąpał się w krwi i zasypiał z wrzaskami wrogów w uszach.

Oddychaj głęboko, usłyszałam w głowie głos Cat. Oddychaj głęboko.

Nie pamiętam, jak wyszłam z łazienki ani czy osuszyłam ranę, ale na pewno nie czułam się na siłach, by zasnąć. Zamiast odpoczywać, mój organizm trzymał się instynktu przetrwania w związku z nadchodzącą nocą poślubną.

Chwyciłam w palce materiał koszuli nocnej i czekałam.

Godzina minęła w mgnieniu oka. Przez chwilę myślałam, że się nie pojawi. Może mnie nie lubił albo nie czuł pociągu.

Ale gdy tylko o tym pomyślałam, ktoś zapukał do drzwi.

Alessandro mógł mnie nie lubić, ale nie mógł nie spełnić swojego obowiązku.

– Wejdź – powiedziałam.

Alessandro wszedł do pokoju. Nie był przystojnym panem młodym ani zabójczym księciem. Wyglądał całkiem zwyczajnie. Włosy miał zmierzwione, nieuczesane, a ubrany był w proste spodnie od piżamy i koszulkę.

Nie założył butów.

Nie mogłam jednak o nim powiedzieć, że był zrelaksowany. Nie dało się go określić mianem spokojnego czy zwyczajnego. Nie, kiedy pod jego skórą czaiło się niebezpieczeństwo, a za każdym jego ruchem skrywało się zagrożenie.

Alessandro utkwił we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Nie wyglądał na podekscytowanego na myśl o aktywnościach czekających go tej nocy.

No to jest nas dwoje, pomyślałam.

– Sophio – przywitał się. Zrobiło mi się słabo, gdy wypowiedział moje imię.

– Proszę pa… Aless… – Zamilkłam. Nie wiedziałam, jak się do niego zwracać. – Witaj.

Rzucił mi gniewne spojrzenie.

– Możesz do mnie mówić Alessandro. W końcu jesteśmy małżeństwem.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba wyszedł z tego grymas.

W pokoju zapadła cisza.

Nerwy przejęły nade mną kontrolę. W końcu wykrztusiłam:

– Z donem wszystko w porządku?

– Tak, nic mu nie jest – odpowiedział rzeczowo. – Dlaczego cię to obchodzi?

Otworzyłam usta i natychmiast je zamknęłam, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Don był ojcem chrzestnym Outfitu. Chyba powinno mi zależeć na jego zdrowiu? Ale miał też swój wkład w to małżeństwo. Więc może powinnam go nie lubić. Zresztą, wystarczająco się go bałam.

– Rana mnie boli – wyszeptałam. – Nie potrafię sobie wyobrazić, co on czuje.

Alessandro wydał z siebie groźnie brzmiący dźwięk. To mógł być śmiech.

– Przeżył o wiele gorsze rzeczy. – Niczym pantera szykująca się do ataku, mój mąż nachylił się w moją stronę, jego spojrzenie było przenikliwe. – Mam nadzieję, że nie planujesz lubić dona. Jesteś moją żoną, nie jego.

– Wiem – odpowiedziałam. Zmiana w jego głosie i postawie sprawiła, że nerwy miałam napięte do granic możliwości.

Spojrzeniem ciemnych oczu przykuł mnie do łóżka.

– Powinnaś pamiętać, żeby nie mylić się co do tego, komu jesteś lojalna. Będziesz teraz bardzo dobrze poinformowaną osobą, żono. Zagrywki między donem a mną nie leżą w twoim interesie. Zagrywki między kimkolwiek nie leżą w twoim interesie. – Na dnie jego oczu widziałam ogrom przemocy. – Bo cię złapię, Sophio.

– I zabijesz?

Alessandro przekrzywił głowę.

– To koniec twojej wypowiedzi. Złapiesz mnie i zabijesz.

– Możliwe. – Co w sumie oznaczało tak.

Z trudem przełknęłam ślinę. Alessandro z pewnością będzie podejrzliwym mężczyzną, możliwe też, że podatnym na paranoję. Tata czasami się tak zachowywał – jak każdy z mężczyzn mafii, wśród których dorastałam. Byli podejrzliwi wobec rządu, innych gangów, siebie nawzajem. Podejrzliwość wobec żony nie była niczym niezwykłym.

Wypowiedziałam słowa, których uczono mnie całe życie:

– Chcę tylko być dobrą żoną dla ciebie i dobrą matką dla twoich dzieci.

Alessandro wydawał się wciąż pełen podejrzliwości, ale kiwnął głową.

Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dopiero dziewiętnasta. Czułam się miliony lat starsza niż rano, gdy zostałam wywleczona z łóżka. W ciągu jednego dnia wyszłam za mąż, zabiłam człowieka i zostałam postrzelona.

A za chwilę stracisz dziewictwo, podpowiedział głos w mojej głowie.

Gdy się odezwałam, chciałam brzmieć odważnie.

– Lepiej zróbmy, co do nas należy. – Poczułam uderzające w moje policzki gorąco. – Wiesz… żebyśmy nie mieli kłopotów.

– Kłopoty. – Alessandro wymruczał to słowo, jakby nie znał jego znaczenia. – Przez to, że nie będziemy się pieprzyć? Interesująca koncepcja.

Nie słyszałam tak wulgarnych słów, odkąd chodziłam do szkoły katolickiej.

– Och – powiedziałam, bo nie wiedziałam, co innego odpowiedzieć. – Lepiej… mieć to za sobą. Żebyśmy mogli iść spać… Na pewno jesteś zmęczony po tym całym… zabijaniu ludzi.

– Z tego, co słyszałem, też kogoś zabiłaś.

Zrobiło mi się niedobrze.

– Tylko jedną osobę.

Alessandro zlustrował mnie nieprzeniknionym spojrzeniem. Potem wskazał na łóżko.

– Wiesz, czego się spodziewać? – Wciąż stał przede mną, a ja siedziałam na skraju materaca, zdenerwowana. Kiwnęłam głową.

Gdy miałam siedem lat, weszłam do sypialni w trakcie takiej nocy poślubnej. Miałam zły sen i chciałam iść do taty. Wiedziałam, że nie wolno mi było wchodzić do jego sypialni, zwłaszcza bez pukania, ale koszmar wyprowadził mnie z równowagi.

Otworzyłam drzwi i stanęłam w progu. Moja macocha siedziała na łóżku, odkryta i z rozłożonymi nogami. Używała jakiejś części garderoby, żeby się wytrzeć między udami. Na prześcieradle zobaczyłam plamy krwi. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu.

Pamiętam, że zapytałam ją, czy leci jej z nosa krew.

Wtedy zobaczył mnie tata. Wyprowadził mnie z pokoju i jeszcze nigdy nie był na mnie tak zły. Uderzył mnie w pupę i odesłał do sypialni. Następnego ranka wszyscy zachowywali się, jakby to nie miało miejsca.

Ale za każdym razem, kiedy moje przyjaciółki mówiły o nocach poślubnych, jedyne, o czym myślałam, to krew na pościeli. I ból wymalowany na twarzy macochy.

Nie żeby przyjaciółki zdawały mi relacje, które dalece odbiegały od tego, co widziałam. Beatrice zbladła, gdy zapytałam ją o noc poślubną. O seksie się nie rozmawiało, ale kiedy już do tego dochodziło, starsze kobiety zawsze mówiły to samo. Leż na plecach, wytrzymaj ból i módl się, żebyś zaszła w ciążę.

Daszradę, powiedziałam sobie. Oglądałaś porno i masturbowałaś się. Miej nadzieję, że szybko skończy i będziesz mogła iść spać.

W mojej głowie rozległ się głos taty. Nie dawaj mu powodów do tego, by zrobił ci krzywdę.

Wstałam i rozsupłałam podomkę. Ręce mi się trzęsły, ale poradziłam sobie z wiązaniem. Jedwab opadł na podłogę, odsłaniając moją krótką koszulkę. Był to prezent od przyjaciółek na czekającą mnie noc poślubną.

Spojrzałam na Alessandra, który z ogniem w oczach lustrował moje ciało. Wyglądał jak drapieżnik.

Przez chwilę prawie udało mi się myśleć, że to normalna noc poślubna. Że byłam normalną dziewczyną, a Alessandro normalnym chłopakiem. Pewnie chodzilibyśmy ze sobą trochę, zanim poszlibyśmy do łóżka, ufalibyśmy sobie i może nawet się kochali.

W świecie na zewnątrz pewnie chodziłabym z nim na randki. Alessandro był cudowny, nie dało się temu zaprzeczyć. W normalnym świecie byłby zwyczajnym, przystojnym chłopakiem, a ja oczarowana wodziłabym za nim wzrokiem.

Ale żaden normalny chłopak nie patrzyłby tak jak on. Żaden normalny chłopak nie miałby w sobie zabójczej zwinności ani blizn po cięciach nożem na rękach. I tak po prostu moja fantazja wyparowała. Dłużej się nad nią nie zastanawiałam.

Nie miałam pewności, co robić, więc położyłam się na łóżku i rozłożyłam nogi. Alessandro stanął przede mną, bacznie mi się przyglądając.

– To nie zajmie długo – powiedział. – Potem będziesz mogła iść spać.

Kiwnęłam głową. Za bardzo się bałam, żeby cokolwiek powiedzieć.

– Będzie bolało – ostrzegł mnie.

– Wiem – pisnęłam.

Alessandro raz jeszcze zlustrował mnie spojrzeniem, po czym powoli zsunął spodnie. Odwróciłam wzrok, zawstydzona. Wbiłam spojrzenie w sufit, skupiając się na równym oddechu. Myśl o czymś innym, powiedziałam sobie. Myśl o Anglii.

Przesunął ciepłymi rękami po moich udach. Spięłam się, gdy poczułam mrowienie na skórze. Alessandro chciał się odsunąć, ale wykrztusiłam:

– Jest okej. Po prostu nie przywykłam…

– Do rąk blisko twojej cipki? – wtrącił.

Zarumieniłam się i zapadłam głębiej w łóżko.

– Tak. – Poruszyłam palcami u stóp. – Już kończysz?

– Jeszcze nawet nie zacząłem – mruknął. – Sophio, twoje ciało nie jest na mnie gotowe. To będzie bolało.

– Cokolwiek się stanie, będzie bolało.

– To nieprawda. – Pochylił się nade mną tak, że musiałam na niego spojrzeć. – Możemy użyć lubrykantu. Albo mogę sprawić, że będziesz mokra.

Poruszyłam się pod nim. Czułam się, jakbym miała wyjść z własnej skóry.

– Dlaczego obchodzi cię, czy będzie mnie bolało? – wymamrotałam. Od razu tego pożałowałam. – Przepraszam, nie powinnam do ciebie tak mówić. Jestem po prostu… zmęczona. To się więcej nie…

– Nie obchodzi mnie to – odpowiedział. – Użyjemy lubrykantu. Wtedy nie będę musiał cię dotykać.

Alessandro zniknął w ułamku sekundy. Zimne powietrze musnęło moją skórę, którą jeszcze chwilę temu rozgrzewał.

Usiadłam szybko i złączyłam kolana. Nie będę musiał cię dotykać. Jego słowa sprawiły mi ból, ale rozumiałam go. Alessandro nie wziął mnie za żonę dlatego, że chciał. Może miałam szczęście, skoro nie karał mnie za to, że mu nie odpowiadałam.

Alessandro był bardzo aktywny seksualnie, wiedziałam o tym. Plotki na temat tego, że miał w łóżku połowę kobiet Chicago, podążały za mną od dnia ogłoszenia naszych zaręczyn. Nawet Beatrice – kochana, delikatna Beatrice – słyszała o jego podbojach.

Jeśli mu się nie podobam, może do tego wrócić, pomyślałam. Może, jeśli naprawdę mnie nie lubi, będziemy mogli dokonać sztucznego zapłodnienia, dzięki czemu nie będzie musiał mnie więcej dotykać.

Alessandro wrócił szybko z butelką lubrykantu.

– W ten sposób będzie łatwiej – powiedział.

I nie będziesz musiał mnie dotykać, dodałam w myślach.

Wróciłam do poprzedniej pozycji, a Alessandro ustawił się między moimi udami. Słyszałam, jak otwiera butelkę i używa lubrykantu. Chwilę później przysunął się do mnie i naparł delikatnie na moją cipkę.

Zabolało. Nie byłam przygotowana na to, jak inwazyjny, nie tylko bolesny, był seks.

Stłumiłam krzyk bólu, przygryzając język.

Oddychaj głęboko, oddychaj głęboko.

Na szczęście szybko skończył. Alessandro wysunął się ze mnie po kilku drżących oddechach. Nic nie mówił, gdy wsparłam się na rękach. Pospiesznie wytarł nas oboje, używając do tego swojej koszulki.

Byłam za bardzo zajęta obecnością kilku kropli krwi na prześcieradle, żeby w pełni rejestrować jego obecność.

– Dobranoc, Sophio – powiedział tylko.

Wyszedł, prawie bezszelestnie zamykając za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Obudziłam się ze zdławionym krzykiem.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że jestem zlana potem i że przez sen owinęłam sobie kołdrę wokół nóg. Wyplątałam się i skupiłam na przypomnieniu sobie, gdzie jestem.

W apartamencie Alessandra Rocchettiego.

Na zewnątrz zapadła ciemna noc. Z dołu bił blask świateł miasta, a kiedy się przyjrzałam, zauważyłam nawet przemierzające ulice samochody.

Zerknęłam na zegar. Nie spałam długo, tylko kilka godzin. Było chwilę przed północą.

Przez moment rozważałam, czy nie wejść z powrotem do łóżka i nie pójść spać. Nagle wściekle zaburczało mi w brzuchu, poczułam ból w boku i dziwne otępienie pomiędzy nogami. Musiałam coś zjeść i wziąć tylenol.

Miałam nadzieję, że Alessandro śpi.

Znalazłam swoje pudła w szafie, wyciągnęłam je na podłogę i zaczęłam w nich grzebać. W końcu znalazłam legginsy, koszulkę i moje ulubione, puszyste skarpetki. Wygodne, ale skromne.

W penthousie było zimno i cicho. Jedyne światło paliło się w łazience, poszłam więc po schodach w jego kierunku. Na zewnątrz widziałam unoszącą się nad miastem łunę, ale nie docierały do mnie żadne dźwięki. Miałam niesamowite wrażenie, że chociaż znajduję się w samym środku betonowej dżungli, to jestem zupełnie odcięta.

Przeszukałam kuchnię. Nie znalazłam zbyt dużo jedzenia, ale przynajmniej wystarczająco, żebym mogła zrobić sobie kanapkę.

Wyglądało na to, że Alessandro nie gotuje. Nie miał mąki, makaronu ani nawet warzyw. Spośród rzeczy, które znalazłam, najbardziej obiecująco wyglądały chleb i masło. Czy to podstawa jego diety? Odniosłam wrażenie, że miał nieco bardziej wymagające podniebienie.

Tak czy siak, byłam pewna, że gdyby mógł, Alessandro zamiast jedzeniem żywiłby się ludzkimi wrzaskami. Jak jakiś piekielny demon.

Nigdzie nie znalazłam lekarstw. Może trzymał je w dużej łazience? W mniejszej, znajdującej się w moim pokoju, nie było nic poza kilkoma ręcznikami.

– Co robisz?

Pisnęłam i upuściłam nóż do masła, który trzymałam w ręce.

Przycisnęłam dłoń do szaleńczo bijącego serca i spojrzałam w górę. Alessandro stał u szczytu schodów i obserwował mnie z chłodnym spokojem. Poza zwykłymi, szarymi spodniami nie miał na sobie nic. Zauważyłam, że jest boso, jeszcze zanim spojrzałam na jego brzuch.

Zarumieniłam się na widok jego klatki piersiowej.

Widziałam już wcześniej nagie męskie klaty w kobiecych magazynach i w internecie. Ale na widok wyrzeźbionego ciała Alessandra, usianego bliznami i ozdobionego tatuażami, które schodziły coraz niżej… spłonęłam gorącym rumieńcem.

– Byłam głodna – odpowiedziałam, nie patrząc na niego. Podniosłam nóż do masła. – Przepraszam, jeśli cię obudziłam.

– Nie obudziłaś.

– Och, to dobrze – powiedziałam po prostu.

Robiąc jedzenie, niemal czułam, że ciągle mnie obserwował.

– Chcesz kanapkę? – zapytałam, ponieważ wydawało się to odpowiednie i uprzejme. W filmach pary po seksie zawsze coś jadły.

– Nie – odparł opryskliwie. Jakby moje pytanie go uraziło. – Nie ma tu za wiele jedzenia, więc jutro będziesz musiała pojechać na zakupy.

– Jasne – rzuciłam cierpko. – Czegoś sobie życzysz?

Spojrzałam w jego zimne oczy. Obserwował mnie przez chwilę, po czym odparł:

– Nie.

Nie odpowiedziałam, uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do przyrządzania kanapki.

Alessandro odwrócił się na pięcie i poszedł do pokoju.

Zanim zdążył zniknąć, wyrzuciłam z siebie:

– Czy znajdzie się w domu tylenol?

Zatrzymał się.

– W głównej łazience – powiedział.

Gdy tylko zniknął w mroku, odetchnęłam z ulgą.

Rozmawiałam z moim mężem – Bezbożnym – przez trzy minuty. Nie zabił mnie. To był jakiś sukces. Jeszcze większą ulgę poczułam na myśl o tym, że nie chciał powtórki z łóżkowej rozrywki.

Zjadłam kanapkę i wkradłam się z powrotem na górę, za wszelką cenę starając się zachowywać jak najciszej. Dotarłam do swojej sypialni i zobaczyłam, że na łóżku leży małe opakowanie Tylenolu.

Zamrugałam ze zdziwieniem.

Czy było tutaj przez cały czas? Czy może Alessandro przyniósł je, kiedy byłam na dole, a ja tego nie zauważyłam?

A potem przyszła mi do głowy najgorsza myśl – co, jeśli lekarstwo było zatrute?

Kobiety Rocchettich zdecydowanie nie biły rekordów długości życia. Być może Alessandrowi wcale to nie przeszkadzało. Mimo że Rocchetti z niechcianymi ludźmi rozprawiali się dość bezpośrednio, nie słyszałam żadnych plotek na temat trucia członków rodziny.

Ale przecież w końcu musiał nastąpić ten pierwszy raz.

Podniosłam opakowanie i mu się przyjrzałam. Z ulgą zobaczyłam, że było zamknięte. Nikt go jeszcze nie dotykał.

Nerwowo zerknęłam na drzwi.

Nie mogłam zasnąć. Leżąc, wpatrywałam się w pogrążone w mroku drzwi do sypialni. Trzymałam się za brzuch i czekałam.

Alessandro nie wrócił.

***

Gdy następnego dnia zeszłam po schodach, dom był pusty.

Byłam na nogach od wczesnego świtu. Zrezygnowałam ze snu, żeby zająć się rozpakowywaniem ubrań. W końcu znudziłam się tym na tyle, że zapuściłam się do części dziennej mieszkania.

Przez ogromne okna widziałam Chicago budzące się ze snu w kolejny mroźny poranek. Promienie słońca odbijały się od śniegu, a drogi były oczyszczane z zasp przez pracowników porządkowych. Stałam przy szybie i obserwowałam ich pracę.

Gdybym żyła tutaj jako dziecko, wyobrażałabym sobie, że jestem królową mieszkającą w zamku. Razem z Cat przyciskałybyśmy twarze do szyb i mówiły ze śmiesznym akcentem. Patrzyłybyśmy w dół, na ludzi, którzy w naszej wyobraźni byliby poddanymi.

Odsunęłam się od okna.

Już nie byłam mała.

Teraz byłam morderczynią.

Dziecięce fantazje rozwiały się jak liście na wietrze. Starałam się wypchnąć je ze swojego umysłu. W tym momencie miałam na głowie poważniejsze problemy niż roztrząsanie wspomnień.

Na moim weselu zginęły trzy osoby. Trzy niewinne osoby.

Z jednej strony czułam ulgę, że nie zginął nikt więcej, a z drugiej ogromny ciężar, że zginął ktokolwiek. Na szczęście posiadanie broni na weselu było dozwolone, bo w innym wypadku zapewne wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej.

Chociaż nienawidziłam tego koloru, z szacunku dla ludzi, którzy stracili swoich bliskich, ubrałam się na czarno i zamierzałam odwiedzić poszkodowane rodziny.

Nawet nie zdążyłam dojść do windy, kiedy z małego korytarza prowadzącego do salonu wyłoniła się znajoma postać.

– Oscuro – powiedziałam z uśmiechem. – Jak się dzisiaj czujesz?

– Dobrze, dziękuję, proszę pani – odparł i wskazał dłonią moją torebkę. – Życzy sobie pani opuścić rezydencję, pani Rocchetti?

– Tak, właśnie wybierałam się do Scalettów.

– Przez cały czas musi pani towarzyszyć zaufany personel, pani Rocchetti.

Zamrugałam i parsknęłam śmiechem.

– Och, oni mieszkają tuż obok. Jestem pewna, że dam sobie radę.

Oscuro wyglądał na naprawdę zawstydzonego.

– Proszę pani, proszę mi wybaczyć, ale mam rozkazy od capo. Mam pani towarzyszyć za każdym razem, kiedy opuści pani rezydencję Rocchettich.

– Rozumiem. Nigdy wcześniej nie miałam ochroniarza.

Świadomość, że ktoś będzie za mną chodził, była trochę niekomfortowa. Wiedziałam, że Oscuro również będzie się czuł niezręcznie, ale biedny facet wyglądał tak, jakby miał zemdleć na samą myśl o sprzeciwieniu się swojemu capo.

Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i ruszyłam w kierunku windy.

– Wątpię, żeby chodzenie za mną było tak interesujące jak praca z capo, ale postaram się zrobić, co w mojej mocy.

– Wręcz przeciwnie, proszę pani… – Zaśmiałam się, widząc wyraz jego twarzy. Moje rozbawienie szybko zniknęło, kiedy zaczęliśmy przemierzać apartamentowiec. Był piękny, wybudowano go z pompą, dla najbogatszych mieszkańców Chicago. Lobby było równie okazałe, co reszta budynku. Z wysokiego sufitu zwisały lśniące żyrandole.

Na recepcji nie było nikogo, ale obok stał odźwierny, który przywitał się z nami skinieniem głowy.

– Życzy sobie pani taksówkę, pani Rocchetti?

– Och, nie, dziękuję. Idę tylko kawałeczek – odpowiedziałam i zatrzymałam się, żeby z nim porozmawiać. – Przyznam, że postawił mnie pan w niekorzystnej sytuacji. Zna pan moje nazwisko, ale ja nie znam pańskiego imienia.

Pojaśniał na twarzy.

– Fred, proszę pani.

– Miło cię poznać, Fredzie. Jestem pewna, że będziemy się często widywać.

– Z pewnością, pani Rocchetti.

Razem z Oscurą ruszyliśmy ulicą. Śnieg zamieciono w zaułki, z dala od jezdni. Mijali nas ludzie ubrani w długie płaszcze. Zauważyłam przejeżdżający pociąg i zegary ustawione wzdłuż drogi.

Dotarliśmy do rezydencji Scalettów. Mieszkali w kompleksie apartamentowców, nieco bardziej tradycjonalnym niż nowoczesny budynek, w którym żyłam. Wnętrze udekorowano pięknymi, złotymi detalami i portretami ludzi, których nie było już na tym świecie. Przy windzie czekał odźwierny ubrany w strój lokaja.

– Dzień dobry. Chciałabym odwiedzić Scalettów. Czy byłby pan tak uprzejmy i wskazał mi właściwy kierunek?

Mężczyzna zerknął na Oscurę i szybko pokiwał głową. Już po krótkiej chwili szliśmy korytarzem w kierunku ich mieszkania.

Zanim zapukałam, zatrzymałam się i wzięłam głęboki oddech.

– Pani Rocchetti, czy wszystko w porządku?

Uśmiechnęłam się nerwowo.

– Na tyle, na ile to możliwe.

Co mogłam powiedzieć tej rodzinie, żeby ulżyć ich cierpieniu? Bliska im osoba zmarła na moim weselu, zabita przez wroga, który chciał wykorzystać mnie do przekazania pewnej wiadomości. Nadal miałam wiele pytań na temat ataku, ale wiedziałam, że raczej nie poznam na nie odpowiedzi.

Bardzo ostrożnie zapukałam do drzwi.

Otworzyła mi ubrana na czarno kobieta w średnim wieku. Na jej twarzy widziałam rozpacz.

Boże, pamiętałam to uczucie. Desperacką tęsknotę, a zarazem żal i wściekłość na otaczających cię ludzi i cały świat.

– Pani Scaletta? – wymamrotałam, bo kobieta się nie odezwała.

Otarła oczy.

– Och, pani Rocchetti. Proszę mi wybaczyć moje maniery. Proszę wejść.

– Nie ma pani za co przepraszać. Przyszłam, żeby złożyć kondolencje.

Pani Scaletta poprowadziła mnie do salonu. Siedziało w nim kilkoro członków rodziny, wszyscy ubrani na czarno. Pogrzeb miał się odbyć za kilka dni, a żałoba oficjalnie powinna trwać rok. Choć tak naprawdę tęsknota za bliskim nie zniknie tylko dlatego, że już nie trzeba ubierać się na czarno.

Przez ponad godzinę rozmawiałam ze Scalettami, starając się dodać im otuchy. Próbowali okazać grzeczność, pytając mnie o małżeństwo i gratulując, ale ich słowa wydawały się puste i po chwili przestali wspominać o ślubie.

Bliski, którego stracili, Tony Scaletta, był jedną z pierwszych ofiar. Kiedy napastnicy Gallagherów wskoczyli przez okna, tuż po wylądowaniu na ziemi zastrzelili Tony’ego. Zmarł na miejscu, pozostawiając w żałobie żonę i syna, Anthony’ego. Tony Scaletta był żołnierzem, dlatego szanowano go w Outficie i pewne było, że ktoś zatroszczy się o jego bliskich. Wielu mężczyzn z rodziny Tony’ego należało do organizacji i wiedziałam, że planują odwet.

Czy Rocchetti szukali okazji do zemsty? Głupie pytanie. Oczywiście, że tak. Zemsta w ich świecie miała równie wysoką wartość, co pieniądze.

Gdy wyszłam z mieszkania Scalettów, oparłam się o ścianę i głęboko zaczerpnęłam powietrza.

– Proszę pani? – odezwał się Oscuro ze zmartwieniem w głosie.

Pomachałam mu i zebrałam się w sobie.

– Wybacz, Oscuro. Trochę mnie to przytłoczyło. – Uśmiechnęłam się, chcąc udowodnić, że wszystko jest w porządku. – Może powinniśmy udać się do kolejnej rodziny.

– Czy jadła już pani śniadanie?

Jakby w odpowiedzi na pytanie Oscury, mój żołądek zaburczał wściekle.

– Wygląda na to, że pora coś zjeść.

Znaleźliśmy małą kawiarnię zlokalizowaną niedaleko rzeki. Ze względu na pogodę wszystkich gości usadowiono w środku. Słyszałam odgłosy zderzających się talerzy i cichy szum rozmów. W powietrzu rozchodził się zapach kawy i świeżego ciasta.

– To miejsce jest idealne – powiedziałam Oscurze i usiadłam.

Dołączył do mnie i zaczął z uwagą obserwować wnętrze kawiarni.

Spojrzałam na innych klientów. Żaden nie wyglądał znajomo, ale przecież jeszcze wczoraj nie zdawałam sobie nawet sprawy z istnienia Gallagherów. Nadal wiedziałam o nich tyle co nic.

Zamówiłam kruche ciastko z truskawkami i latte z syropem karmelowym. Oscuro wziął tylko czarną kawę.

– Na pewno nie chcesz niczego na słodko? Nie weźmiesz nawet śmietanki?

– Nie, dziękuję, proszę pani.

Poddałam się.

– Możesz mówić mi po imieniu, Oscuro. Naprawdę nie będę miała nic przeciwko.

Jego twarz zapłonęła rumieńcem.

– Wydaje mi się, że będzie to niewłaściwe, pani Rocchetti.

Mówienie po nazwisku było lepsze niż per „pani”, więc uśmiechnęłam się w akcie kapitulacji. Kelnerka przyniosła moje zamówienie i z radością zabrałam się do jedzenia. Ciastko było przepyszne. Pochłonęłam je tak szybko, że zapomniałam zaproponować kawałek Oscurze.

A on ledwie tknął swoją kawę.

Wzięłam łyka karmelowego latte, a Oscuro znowu spojrzał w komórkę.

– Cały czas sprawdzasz telefon – mruknęłam i poruszyłam brwiami. – Czyżby wiadomości od jakiejś dobrej koleżanki?

– Nie, proszę pani. To pan Rocchetti.

– Och, czy wszystko w porządku? – Odstawiłam kawę na stół. – Jeśli musisz gdzieś jechać, po prostu mi powiedz. Znam zasady, jakimi rządzi się ten biznes.

Oscuro pokręcił głową.

– Przekazuję mu naszą aktualną lokalizację, proszę pani.

Zamarłam. Zapewne źle go zrozumiałam.

– Przekazujesz mu naszą lokalizację?

– Tak, proszę pani. Capo tego wymaga.

Nigdy wcześniej nikt mnie nie śledził. Posiadanie ochroniarza to jedna rzecz, ale rejestrowanie tego, gdzie przebywam, to co innego. Papa zawsze był opiekuńczy, ale nigdy nie posunął się do takich kroków.

Ale nie miałam już na nazwisko Padovino.

Teraz byłam jedną z Rocchettich.

Rocchetti rządzili Środkowym Zachodem, a ja byłam zdecydowanie najnowszym i najsłabszym członkiem ich rodziny. Pewnie dlatego wszędzie musiałam chodzić z ochroniarzem, a także informować męża o tym, gdzie jestem.

Mocniej zacisnęłam palce na filiżance z kawą.

– Dzisiaj rano powiedziałeś, że nie wolno mi opuszczać apartamentu bez ochrony. Możesz trochę bardziej rozwinąć wypowiedź?

– Capo jasno powiedział, że ktoś musi pani towarzyszyć przez cały czas, a także przekazywać mu pani dokładną lokalizację.

– A gdybym zaprosiła do siebie przyjaciółkę i chciała wyjść z domu razem z nią?

– Nic to nie zmienia, proszę pani.

– A co z odwiedzinami u mojego ojca?

Oscuro spojrzał na mnie z rozbawieniem.

– Capo był bardzo stanowczy, ale jeśli ma pani jakieś specjalne życzenie, to zapewne powinna pani po prostu go o to zapytać. – Zrozumiałam przesłanie. Oscuro był tylko pośrednikiem. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i ponownie skupiłam uwagę na kawie.

W końcu skończyłam posiłek i opuściliśmy kawiarnię.

Przez resztę dnia odwiedzałam inne rodziny, które zostały poszkodowane w trakcie mojego ślubu. Pozostałymi ofiarami były Nicola Rizzo oraz Paola Oldani. Ze wszystkich sił starałam się pocieszyć ich bliskich, ale nie było nic, co mogłoby zmniejszyć ich rozpacz.

Kiedy wychodziłam od Oldanich, babcia Paoli chwyciła mnie za rąbek płaszcza i westchnęła ze smutkiem.

– Tylko panna młoda Rocchettich tak szybko musi przywdziać żałobną czerń.

Nie miałam pojęcia, co na to odpowiedzieć, więc po prostu złapałam ją za rękę i obiecałam, że będziemy w kontakcie.

Przeszliśmy nad rzeką Chicago, pokrytą teraz krami połamanego lodu. Zatrzymałam się i spojrzałam w mroczną głębię. Oscuro w ciszy stał obok.

Kiedyś razem z Cat spacerowałyśmy wzdłuż rzeki po mszy. Tata zajmował się wtedy sprawami biznesowymi, a my odbierałyśmy lunch z jego ulubionej włoskiej restauracji. Droczyłyśmy się ze sobą, grożąc, że zepchniemy się w dół albo pójdziemy popływać.

Przycisnęłam dłoń do rany w boku. Mimo że wcześniej mocno krwawiła, teraz tylko pulsowała tępym bólem.

– Czy rana zaczęła dawać się pani we znaki?

– Nie. Wszystko w porządku – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego, ale miałam wrażenie, że uśmiech wyglądał na wymuszony, więc po prostu się odwróciłam.

– Może czas pójść do domu? – podsunął.

W jego głosie słyszałam wyraźną sugestię i zgodziłam się na powrót pod warunkiem, że wcześniej kupię coś do jedzenia. Oscuro posępnie chodził za mną pomiędzy alejkami supermarketu. Kiedy pokazywałam mu, co wkładam do koszyka, reagował tylko krótkimi chrząknięciami.

Wzięłam dużo podstawowych składników, wiedząc, że szafki Alessandra są prawie puste.

Gdy dotarłam do kasy, zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam wystarczająco pieniędzy na koncie.

– Och, przepraszam, Oscuro, ale…

Oscuro wyciągnął ze swojego portfela srebrną kartę.

– Capo powiedział, że to na zakupy spożywcze.

Ostrożnie odebrałam od niego kartę, na której zobaczyłam nazwisko Alessandra.

Zapłaciłam za sprawunki i już po chwili wraz z moim ochroniarzem zabraliśmy się ze wszystkim do domu. Wiedziałam, że Oscuro chciał zamówić taksówkę, ale odmówiłam. Pragnęłam złapać trochę świeżego powietrza i bycie zamkniętą w samochodzie wydawało mi się teraz mało ciekawą opcją.

Kiedy podeszliśmy do drzwi apartamentowca, odźwierny Fred przywitał nas uśmiechem.

– Dużo spraw do załatwienia, pani Rocchetti?

– W rzeczy samej – zaśmiałam się.

Zaoferował, że weźmie kilka toreb, i już po chwili w trójkę skierowaliśmy się do penthouse’u. Weszliśmy do środka, a mężczyźni położyli wszystko na blacie kuchennym i ruszyli w stronę wyjścia.

Zaproponowałam Oscurze, że zrobię mu coś na kolację, ale uprzejmie odmówił.

– Jeśli zmienisz zdanie, po prostu tutaj przyjdź – nalegałam tak długo, aż się zgodził. Po chwili wyszedł.

I znowu zostałam sama w pustym penthousie.

Cicho zaczęłam rozpakowywać zakupy.

***

Usłyszałam odgłos brzęczenia windy.

– Wiedziałam, że wrócisz, Oscuro! – zawołałam.

Kucałam właśnie przed piekarnikiem, podziwiając swoje dzieło. Lasagne przypiekła się idealnie i pachniała bosko.

– Jak sądzisz, czy pachnie jak…

– To nie Oscuro.

Drgnęłam, zerwałam się na równe nogi i odwróciłam. Alessandro wszedł do salonu i spojrzał na mnie chłodno.

Miał na sobie zwyczajną czarną koszulę, spodnie i buty oficerki. Na piersi nosił kabury na broń, a z paska wystawała rękojeść noża. Przy jego nadgarstku zauważyłam rozmazaną, czerwoną smugę, jak gdyby Alessandro bez powodzenia próbował zetrzeć stamtąd jakąś plamę.

Żołądek mi się ścisnął. Czy znowu chciał ze mną spać? Zdominować mnie tak, jak wszystkie kobiety, z którymi do tej pory miał do czynienia?

One przynajmniej mogły po prostu wyjść. Tymczasem ja nie miałam możliwości ucieczki.

Oczekiwano ode mnie, że będę uprawiała z Alessandrem seks, żeby zapewnić Rocchettim spadkobierców.

Spróbuj się uspokoić, powiedziałam do siebie samej. Nie wydaje mi się, żeby lubił rolę męża bardziej, niż ty lubisz rolę żony.

Dzisiaj udało mi się zapomnieć o tym, że nasze małżeństwo jest już faktem. Kiedy chodziłam po Chicago, byliśmy od siebie odizolowani i wydawało się to bardzo pocieszające. Ale nie byłam sama – byłam mężatką. W dodatku żoną Rocchettiego.

Alessandro zaczął się zbliżać, skupiając na sobie całą moją uwagę. Zatrzymał się na drugim końcu kuchni i zerknął na lasagne, a potem na zakupy leżące na blacie i półkach.

– Kupiłaś wszystko, czego potrzebowałaś?

– Tak.

Skinął głową.

Za moimi plecami zabrzęczał piekarnik, sygnalizując, że zapiekanka jest gotowa. Bardzo nie chciałam stać tyłem do Alessandra, więc pospiesznie wyciągnęłam lasagne z pieca i położyłam naczynie na kratce kuchennej. Wbiłam nóż w potrawę, upewniając się, że jest wystarczająco dobrze upieczona.

– Obiad gotowy – powiedziałam, wyciągając nóż. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Alessandro wciąż stoi w tym samym miejscu. – Chcesz spróbować?

Uniósł jedną brew.

– Chętnie.

Nałożyłam jedzenie na dwa talerze. Alessandro zdecydował, że zje, siedząc przy ławie, więc zrobiłam to samo.

Jego obecność sprawiła, że jadłam z trudem. Bałam się, że zaraz zepsuje mu się humor i na przykład zadusi mnie na śmierć. Od mojego męża biło ciepło i byłam w stanie przysiąc, że poza zapachem wody kolońskiej czułam też metaliczną woń krwi.

– Dobra robota – powiedział krótko, kiedy skończył jeść.

Obserwowałam, jak wkłada naczynia do zmywarki i znika w gabinecie.

Odetchnęłam z ulgą. Przetrwałam kolejną interakcję z mężem.

Nagle Alessandro wyszedł z biura. W rękach trzymał telefon komórkowy.

Położył go na blacie, tuż przed moim nosem.

– To twój nowy telefon.

Zamrugałam ze zdziwieniem.

– Przecież mam komórkę. Nie musisz…