Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Od najmłodszych lat Maya poświęca ciało i duszę baletowi. Pracując jako solistka w National Dance Company, zwróciła na siebie uwagę najbardziej prestiżowych szkół baletowych. Jednak poważny wypadek położył kres jej obiecującej przyszłości.
Jedyny świat, jaki Maya znała, zawalił się.
Nie jest w stanie ponownie tańczyć zawodowo i musi stawić czoła bólowi, frustracji i poczuciu winy. Babcia, która od zawsze była jej mentorką i prowadziła ją na każdym kroku, teraz się od niej odwróciła. Obwinia ją za to, co się stało, a skoro wnuczka nie może spełnić baletowych ambicji swojej mentorki, to nie jest już jej potrzebna.
Matka porzuciła Mayę, kiedy ta była jeszcze dzieckiem, ale teraz dziewczyna potrzebowałaby jej wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. Straciła nie tylko swoją przyszłość, ale również dom i rodzinę.
Kiedy przypadkiem odkrywa fotografię, na której jej mama stoi obok młodego mężczyzny, wszystko się zmienia. Maya wygląda tak jak on! Czy to jej ojciec?
Pod wpływem impulsu postanawia dowiedzieć się prawdy… we Włoszech. Przecież i tak nie ma nic do stracenia!
Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo ta podróż odmieni jej życie.
Książka odpowiednia dla czytelników 16+
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 428
Rok wydania: 2025
Tytuł oryginału: Cuando no queden más estrellas que contar
Projekt okładki: Piotr Wszędyrówny
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Beata Kostrzewska
Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Maria Śleszyńska, Katarzyna Szajowska
Grafika w książce: Freepik
© 2021 by María Martínez
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2025
© for the Polish translation by Joanna Kuhn
ISBN 978-83-287-3423-4
You&YA
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2025
–fragment–
Tym, co wypowiadają życzenie,
gdy widzą spadającą gwiazdę.
Pożegnanie jest konieczne, zanim znów się spotkamy,
robi się mniej smutno, gdy powiemy „do zobaczenia”[*].
Ty i inne katastrofy naturalne
Walka z samą sobą jest wyczerpująca.
Sprzeciw wobec niezaprzeczalnego faktu, że nic nie będzie już takie jak dawniej. To, co się stało, już się nie odstanie, bez względu na to, jak bardzo byś o tym marzyła, ile razy wracała do tamtej chwili. Do tamtego ściśle określonego punktu, w którym wszystko legło w gruzach.
A jednak próbujesz. Powracasz do tego fatalnego momentu. Nieważne, we śnie czy na jawie, bo od jakiegoś czasu twoje niecierpliwe pragnienie nie rozróżnia koszmarów i wspomnień. Stajesz wobec swojego losu i zamiast dać krok w przód, robisz dwa do tyłu. Tylko dwa, to już wystarczy, by uniknąć katastrofy. Odtwarzasz ją w myślach niestrudzenie. Grzęźniesz w błędnym kole, widzisz, jak twoje stopy się cofają, oddalają cię od bólu. Od cierpienia. Od tego trzasku, który sprawia, że sen rozpada się na tak drobne kawałki, że nigdy nie będziesz w stanie poskładać ich z powrotem.
Dwa kroki. Tylko dwa. Wystarczy, by oddalić cię od dźwięku syren zapowiadających tragedię. Zbliżyć się znów do aplauzu i podziwu.
Do tego świata, w którym się liczyłaś, w którym nie byłaś niewidzialna, w którym rozkwitałaś za każdym razem, gdy stąpałaś po scenie.
Do świata, w którym istniejesz. W którym masz kontrolę.
Dlatego wciąż próbujesz. Zamykasz oczy, wracasz do tej rozstrzygającej sekundy i wstrzymując oddech, dajesz dwa kroki w tył. Czekasz ze ściśniętym sercem i błagasz bezgłośnie: proszę, proszę, proszę…! Jakby ta mantra była magicznym zaklęciem, a twój umysł – sercem wiedźmy odprawiającej czary.
Jednak to się zdarzyło i nic tego nie zmieni. Nie istnieje zaklęcie cofające czas. To, co się stało, pozostanie na zawsze. Zrobiłam krok w przód i ten samochód nie zdołał mnie ominąć.
Może tak było zapisane.
Może to był przypadek.
Nie mogłam tego przewidzieć.
Już nie jestem księżniczką, na zawsze zmieniłam się w łabędzia.
Koniec.
A na początku…
Może Antoine miał rację i to stało się z mojej winy. Między nami nie układało się dobrze już od tygodni. Kłóciliśmy się często i zawsze z tego samego powodu: mojego zachowania. Według niego zmieniłam się. Nie byłam już taka jak kiedyś. Wydawałam się chłodna i niezaangażowana. Nieobecna.
W pewien sposób tak właśnie to wyglądało. Ostatnie sześć miesięcy to prawdziwe tortury. Operacja i powrót do sił w szpitalu. Wypis do domu i rehabilitacja. Nieustanne wyrzuty mojej babci i jej łatwość czynienia mnie winną całego zła na tej ziemi. Prawdopodobnie czapy polarne topnieją dlatego, że jeden jedyny raz zrobiłam coś bez jej zgody.
Tylko dlatego, że tak chciałam.
Jeden raz, a kara okazała się bezlitosna.
Myślę, że w gruncie rzeczy cieszyła się z tego wypadku. Ta satysfakcja na jej twarzy, kiedy powtarzała: „a nie mówiłam” albo „gdybyś mnie wtedy posłuchała”, okrutna radość, która najwyraźniej sprawiała jej przyjemność. Jej wzrok krzyczał: „zasłużyłaś!” za każdym razem, kiedy na mnie patrzyła, żeby za chwilę z protekcjonalnym uśmiechem starać się mnie prosić o wybaczenie, jeśli tylko poświęcę jej każdą sekundę swojego życia.
Nikt nie powinien być zobowiązany do spełniania marzeń kogoś innego. Nie da się spełnić czyichś oczekiwań, karmionych złudzeniami i pragnieniami zrodzonymi z własnej przegranej.
Jednak tym, co przyszło mi najtrudniej znosić, była niepewność.
Oczekiwanie mnie spalało i nie potrafiłam myśleć o niczym innym.
Może Antoine miał rację i oddaliłam się od niego tak samo jak od innych. A jednak poczułabym wdzięczność za odrobinę empatii z jego strony. Trochę zrozumienia i cierpliwości. Choć przecież znałam Antoine’a od piętnastego roku życia, kiedy jego rodzina z powodów zawodowych przeniosła się z Paryża do Madrytu, a on zaczął udzielać lekcji w Królewskiej Szkole Baletowej, w której się uczyłam, i wiedziałam, że nie jest zdolny do okazywania takich emocji. Nie był nawet świadomy swojej zerowej umiejętności stawiania się w cudzym położeniu.
A ja, mimo to, nauczyłam się kochać wszystkie jego wady. Najpierw jak przyjaciela, a po latach stał mi się bliższy, kiedy oboje dołączyliśmy do zespołu Narodowego Teatru Tańca jako soliści. Poza tańcem z Antoine’em łączył mnie najbliższy związek, jaki kiedykolwiek miałam w ciągu dwudziestu dwóch lat życia. Jedyna bezwarunkowa miłość, na jaką sobie pozwoliłam.
Dlatego bałam się go stracić, potrzebowałam jego uczucia. Z powodu tego strachu zamknęłam oczy i wstrzymałam oddech, kiedy przysunął się do mnie pod pościelą i, jeszcze zaspany, wsunął mi rękę między nogi. Przylgnął biodrami do moich pośladków i mogłam poczuć jego podniecenie. Wciągnęłam powietrze i natychmiast je wypuściłam. Skupiłam się na pieszczocie jego palców i cieple torsu opierającego się na moich plecach. Na sposobie, w jaki się do mnie przytulał.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na wskazówki zegara. Minutę mniej do końca agonii.
Przełknęłam ślinę i wydałam z siebie zbolały jęk, kiedy jego palec próbował utorować sobie drogę wewnątrz mnie. Pragnęłam się odprężyć, ale nie byłam w stanie niczego poczuć.
– Muszę już iść – szepnęłam.
Antoine zawarczał i leciutko ugryzł mnie w ramię.
– No nie, co ty ze mną robisz.
Znowu przylgnął do mnie, zaczęłam się więc niecierpliwić.
– Spóźnię się.
– Jeden szybki numerrrek. – Podkręcił swój francuski akcent, jakby to był afrodyzjak nie do odparcia.
A mnie wkurzał.
Wstałam. Moje spojrzenie znów pomknęło w kierunku zegara, a żołądek ścisnął się z niepokoju. Ściągnęłam ubranie z krzesła. Antoine parsknął i położył się na wznak. Nie odrywał ode mnie oczu.
– Ty tak serio? Maya, kurde, my już tego wcale nie robimy, a ja… ja mam swoje potrzeby.
Przełożyłam sukienkę przez głowę i rzuciłam mu mordercze spojrzenie.
– Jak to wcale? A wczoraj co było?
– Macanki w ubraniu w łazience się nie liczą.
Przewróciłam oczami i usiadłam, żeby zapiąć buty. Przez sekundę przyglądałam się bliznom na nodze. Zaczynały blednąć i wydawały się gładsze niż wcześniej. Nie byłam pewna, bo wciąż unikałam dotykania ich ręką. Wstałam i zabrałam telefon ze stolika.
– Naprawdę wychodzisz? – spytał, jakby widok mnie kierującej się w stronę drzwi nie był wystarczający.
– Nie mogę zostać, słyszysz? Za niecałą godzinę mam wizytę u traumatologa.
Otworzył szeroko oczy i zerwał się z łóżka. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie objąć wzrokiem jego nagiego ciała. Całe życie poświęcone baletowi zmieniło go w żywy posąg o doskonałych proporcjach. I nadal nic nie poczułam.
– To dzisiaj? – spytał zaskoczony. Przytaknęłam i lęk ścisnął mi gardło. – O kurczę, przepraszam! Zupełnie zapomniałem.
– Nie ma sprawy.
– Chcesz, żebym poszedł z tobą?
– Nie musisz. Właściwie to… wolę iść sama.
Gdy zobaczyłam ulgę na jego twarzy, ukłucie pod skórą, które poczułam, sprawiło, że zacisnęłam zęby. Antoine podszedł do mnie, otoczył ramionami i pocałował w czoło.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Jeszcze będziesz tańczyć, zostaniesz primabaleriną. Będziemy razem jeździć po świecie. Występować w najlepszych teatrach. Będą o nas mówić jak o Fonteyn i Nuriejewie. Maya, na scenie jesteśmy niesamowici.
Wziął mnie pod brodę, żebym popatrzyła mu w oczy. Były tak jaskrawozielone, że z trudem dało się uwierzyć w to, że są naturalne. Posłałam mu lekki uśmiech. To prawda, na scenie byliśmy zgrani jak jedno ciało. Działaliśmy jak jeden umysł i ufaliśmy sobie wzajemnie. Nigdy się nie bałam, że pozwoli mi upaść.
Oby tylko wszystko inne w naszym związku było takie doskonałe.
– Niedługo ci opowiem – powiedziałam.
– Wyślij mi esemesa. Dziś mam zajęcia, a potem próbę. Wrócę późno.
– Dobrze.
Pocałowałam go przelotnie w usta i wyszłam z pokoju. Prawie w biegu wpadłam do łazienki. Ochlapałam się w pośpiechu i na chwilę zatrzymałam przed lustrem. Popatrzyłam sobie w oczy – tak ciemne, że ledwie dawało się rozróżnić źrenice. Twarz ujmowały w ramę łuki brwi i splątane brązowe włosy, których nie miałam czasu rozczesać.
Pochyliłam się i spojrzałam na siebie z bliska. Wyglądałam zupełnie inaczej niż reszta rodziny. Babcia, wujkowie, kuzyni, mama… – wszyscy mieli blond włosy i jasne oczy. Rysy zdradzały ukraińską krew, która płynęła w naszych żyłach za sprawą babci. Po hiszpańskiej stronie dziadka też przeważała jasna karnacja i słomkowy odcień blond.
Ja okazałam się wyjątkiem. Zawsze dostrzegałam te różnice i nie potrafiłam przestać myśleć o tym, że gdyby spojrzeć z innej strony, byłyby to podobieństwa. Cechy przypominające inną osobę. Jego. Kimkolwiek był.
Wyszłam z łazienki.
Kiedy mijałam przedpokój, dobiegły mnie głosy z dużego pokoju. To Matías i Rodrigo jedli śniadanie przy stole. Obaj należeli do zespołu baletowego naszego teatru i dzielili z Antoine’em mieszkanie. Balet to niewielki hermetyczny światek. Zawsze myślałam o nim jak o małym oddziale wojska, w którym służysz i któremu poświęcasz wszystkie siły. Pracujesz szesnaście godzin na dobę, sześć dni w tygodniu. Śpisz dla baletu. Jesz dla baletu. Oddychasz dla baletu.
Może dlatego my, ludzie tańca, rzadko wchodzimy w związki z kimś spoza naszego uniwersum trykotów i baletek. We własnym gronie umiemy rozmawiać i wzajemnie się rozumiemy. Większość czasu spędzamy razem na ćwiczeniach, próbach, wyjazdach.
– Cześć!
– Dzień dobry – odpowiedział Matías.
Rodrigo wstał i przysunął trzecie krzesło do stołu.
– Chcesz kawy?
– Nie, dzięki. Kop kofeinowy to ostatnie, czego mi dzisiaj trzeba.
Rozejrzałam się wokoło, szukając torebki, namierzyłam ją na kanapie. Podeszłam do stołu i wzięłam jabłko, które podsunął mi Matías – zawsze taki szarmancki. Podziękowałam mu uśmiechem i cmoknięciem.
– Dziś jest ten wielki dzień – stwierdził.
– Albo najgorszy z możliwych – odparłam.
– Nie myśl tak, Maya. Będzie dobrze.
Popatrzyłam mu w oczy. Matías był moim najlepszym przyjacielem, jedynym, któremu potrafiłam powiedzieć wszystko i nie czuć się osądzana. Mogłam z nim dzielić troski i uczucie osamotnienia – nieodłączną część rywalizacji w naszym zawodzie. Mógł oglądać moje łzy i każdy ślad, który balet odciskał w kościach i w sercu.
– To jedyne, co potrafię robić, nie mogę tego stracić.
– Nie stracisz. Natalia przeniesie cię do zespołu, dopóki nie wydobrzejesz i nie poczujesz się pewnie. Potem znowu będzie cię przygotowywać do partii solowych.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Jasne. Odkąd została szefową, robiła wszystko, co możliwe, żebyś znalazła się w naszym teatrze. Pilotowała cię od szkoły.
Przytaknęłam, desperacko pragnąc, żeby miał rację.
Zaczęłam tańczyć w wieku czterech lat i od tej pory nie zajmowałam się niczym innym. Odpuściłam nawet naukę innych przedmiotów, poświęcając się wyłącznie baletowi. Ciągle podnosiłam sobie poprzeczkę, żeby wszyscy wierzyli, że to właśnie jest moje przeznaczenie. Miałam to, co trzeba, żeby osiągnąć sukces. I chociaż widmo kontuzji prześladuje wszystkich, którzy należą do tego świata, nigdy nie pomyślałam, że może ona przydarzyć się mnie, a szczególnie w tak absurdalny sposób.
Pożegnałam się z Matíasem i Rodrigiem i wyszłam.
Żołądek mi się przewracał, więc zmusiłam się do zjedzenia jabłka, kiedy schodziłam z trzeciego piętra na ulicę. Słońce świeciło na jasnym niebie. Dopiero dochodziła dziewiąta, ale już zaczynał się upał. Lato w Madrycie w tym roku wybuchło nagle, w czerwcu było goręcej niż zwykle.
Idąc, założyłam słuchawki i wybrałam na chybił trafił playlistę z telefonu. Doszłam do Lavapiés i ruszyłam po schodach do metra, żeby dotrzeć do Szpitala Uniwersyteckiego. Trzydzieści minut później przekraczałam bramę Centrum Medycyny Ambulatoryjnej i z żołądkiem skręconym w supeł skierowałam się do bloku D.
Wyjęłam kartkę z potwierdzoną godziną wizyty i poszłam do poczekalni.
Wyhamowałam w miejscu, kiedy zobaczyłam ją siedzącą tyłem do mnie przed drzwiami gabinetu. Taką wyprostowaną. Taką wyniosłą. Jasne włosy spięte w perfekcyjny kok – ani zbyt ciasny, ani zbyt luźny. Ani jeden kosmyk nie wymykał się ze swojego miejsca. Sporą część twarzy zakrywały okulary przeciwsłoneczne, ale ja wiedziałam, że za tymi ciemnymi szkłami kryją się zielone, chłodne oczy, równie starannie umalowane jak czerwone wargi.
Olga Yarovenka, moja babcia. Kobieta, która mnie wychowywała, odkąd porzuciła mnie matka, kiedy miałam zaledwie cztery lata, bo opieka nad własną córką ją przerosła.
Gdy tylko mnie dostrzegła, wstała.
– Spóźniłaś się – rzuciła.
– A ty co tu robisz?
– Nie wróciłaś na noc.
– Spotkałam się z Antoine’em, zrobiło się późno i zostałam u niego.
– Właśnie widzę, jak cię obchodzi ta wizyta. Twoje życie wisi na włosku, a ty sobie wychodzisz z tym prostakiem, któremu się zdaje, że jest nowym Siergiejem Połuninem.
Pogarda w jej głosie była jak smagnięcie bicza.
– Jak możesz mówić, że mnie nie obchodzi? Zależy mi tylko na tym, żeby móc nadal tańczyć.
– Nie musiałabyś przestać, gdybyś mnie słuchała. Ale ty zawsze myślisz, że wiesz najlepiej, co jest dla ciebie dobre, a teraz zobacz, dokąd cię to zaprowadziło.
– To był pech, przypadek, nie miał nic wspólnego z moimi decyzjami.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymał ją głos pielęgniarki.
– Maya Rivet Yarovenka?
– To my – odpowiedziała babcia.
– Nie widziały panie numerka na wyświetlaczu?
– Przepraszam, zagadałyśmy się – zareagowałam.
Pielęgniarka wskazała nam drzwi gabinetu, babcia weszła pierwsza.
Przez chwilę pomyślałam, żeby jej powiedzieć, by poczekała na zewnątrz. Byłam przecież dorosła i mogłam wymagać prywatności. Zabrakło mi jednak odwagi, a słowa zamarły na ustach. Babcia nie należała do osób, którym można się sprzeciwiać i przeciwstawiać, mogła cię spacyfikować jednym spojrzeniem. Wiedziałam to z doświadczenia. Przeżyłam całe życie kierowana jej żelazną ręką.
– Cieszę się, że pana widzę, doktorze Sanz – przywitała się.
– Ja też się cieszę, pani Yarovenka – odpowiedział, wstając zza biurka, mój traumatolog.
– Proszę mi mówić Olga, nie jestem jeszcze taka stara.
Lekarz zajął miejsce i posłał nam uśmiech.
– Proszę, niech panie usiądą.
– Dzięki.
Potem zaczął z zaaferowaną miną klepać w klawiaturę. Ślizgał się wzrokiem po ekranie, a zmarszczki na jego czole to pojawiały się, to znikały. Po paru sekundach skierował na mnie miłe spojrzenie.
– No cóż, Maya, jak samopoczucie?
– W porządku.
– Chodzisz na rehabilitację?
– Chodzi pilnie na wszystkie zajęcia – odpowiedziała za mnie babcia.
Doktor Sanz pokiwał głową, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Jakieś bóle, skurcze, stany zapalne?
– Absolutnie nic, czuje się świetnie. – Babcia znowu odpowiedziała za mnie.
Pokiwałam głową, chociaż nie była to prawda. Dokuczało mi kolano, a kostka bolała, kiedy wysilałam nogę bardziej niż zwykle. Jednak nie zamierzałam mu tego mówić. Ból to nieodłączna część tańca, nie trzeba nawet kontuzji. Przyzwyczajasz się i wkrótce staje się jednym z elementów twojej codzienności. Poza tym pragnęłam znów tańczyć i nie chciałam wystawiać na ryzyko tej możliwości z powodu czegoś, nad czym da się zapanować przy pomocy środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych.
– To dobrze – stwierdził doktor.
Spojrzał znów na ekran komputera i zaczął klikać myszką. Ze swojego miejsca mogłam widzieć, że otwiera zdjęcia rentgenowskie, opisy i wyniki badań, które zrobiono mi kilka dni wcześniej. Przełknęłam ślinę, coraz bardziej zdenerwowana, i zaczęłam skubać skórkę przy paznokciu.
– Będzie mogła nadal tańczyć? – spytała nagle babcia.
Jej głos wybrzmiał jak trzask bicza. Jelita zwinęły mi się w kłębek.
– Tak, oczywiście, będzie mogła…
– Dzięki Bogu! – wykrzyknęła.
Wypuściłam nagle całe powietrze, które do tej pory wstrzymywałam.
– Ale nie zawodowo jak do tej pory, przykro mi – dodał współczującym tonem lekarz.
Ziemia otworzyła mi się pod stopami i poczułam, że oczy mam pełne łez. Utkwiłam wzrok w jednym punkcie, starając się nie słuchać potoku pytań, który wylewał się z mojej babci prawie na jednym oddechu.
– Maya, twoje wyniki wskazują na bardzo wysoki poziom kinazy keratynowej, co oznacza, że uszkodzenie mięśni jest trwałe. Pozostałe badania to potwierdzają. Twoja noga nie wytrzyma kolejnego roku profesjonalnego tańca, może nawet połowy roku. Wypadek poprzedzały kontuzje: zapalenie kaletki maziowej, zapalenie ścięgna, osłabienie kości… – Zrobił pauzę i pochylił się do przodu, starając się, bym skupiła na nim całą uwagę. – Masz dopiero dwadzieścia dwa lata, całe życie przed sobą. Chcesz je przeżyć w najlepszym przypadku o lasce? Albo na wózku?
Pokręciłam głową. Nikt nie chce spędzać życia na wózku, ale przecież…
– I nie da się już nic zrobić? – zapytałam prawie bezgłośnie.
Doktor Sanz oparł plecy o fotel i splótł dłonie na biurku.
– Maya, nie jesteś pierwszą baletnicą, którą leczę, więc widziałem już na własne oczy, co ten zawód robi z ciałem. W tych okolicznościach będziesz miała coraz więcej kontuzji, i to coraz poważniejszych. Jeśli powrócisz do profesjonalnego tańca, zniszczysz sobie o wiele więcej niż tylko karierę.
Babcia nie przestawała pomstować przez całą drogę, kiedy wracałyśmy do domu jej samochodem. Przez czterdzieści minut musiałam wysłuchiwać, jaka czuje się rozczarowana i jak cierpi. Że jest tak bardzo zawiedziona, że nigdy nie będę w stanie wynagrodzić jej tych wszystkich lat, które mi poświęciła.
Do tego po raz nie wiadomo który wypomniała mi wszystko, co zrobiła dla mojej przyszłości, odkąd zaczęła mi dawać lekcje, gdy byłam jeszcze całkiem malutka. Poświęcała mi czas, kształcąc mnie w swojej szkole tańca, a po latach, kiedy wstąpiłam do Królewskiej Szkoły Baletowej Mariemma, dalej czuwała nade mną, z cienia. Kontrolowała mój czas, zajęcia, to, ile spałam, co jadłam, jak się ubierałam, a nawet z kim się spotykałam.
Wzrastałam pod jej skrzydłami, ze wzrokiem utkwionym w cel, o którym też za mnie zdecydowała. Miałam stać się primadonną Narodowego Teatru Tańca. Ni mniej, ni więcej. Było to jasno powiedziane, a ona nigdy nie ustąpiła, nawet kiedy interesowały się mną inne zespoły baletowe.
Z czasem odkryłam, że za jej obsesją kryły się motywy osobiste. Doszłam do tego przypadkiem, kiedy Fiodorze, jednej z moich nauczycielek ze szkoły baletowej, a później repetytorce w teatrze, wymsknęło się, że Olga odpadała na wszystkich przesłuchaniach, w których startowała. Nie przyjęli jej nawet do corps de ballet.
W końcu założyła własną szkołę tańca w dzielnicy Delicias, gdzie zamieszkali z dziadkiem po ślubie. Przygotowała tam dziesiątki dziewczynek i chłopców do dalszej nauki w centrach tańca i szkołach muzycznych. Jej aniołki, jak lubiła ich nazywać.
W garażu wsiadłyśmy do windy, a babcia dalej miała pretensje. Przestałam słuchać, kiedy weszłyśmy do mieszkania i zobaczyłam dziadka przy otwartych drzwiach balkonowych. Carmen, opiekunka, która pomagała się nim zajmować, siedziała obok i czytała mu gazetę. Na nasz widok przestała.
Dziadek odwrócił głowę, a jego zamglone oczy omiotły salon w poszukiwaniu źródła głosów. Od lat coraz bardziej tracił wzrok z powodu cukrzycy, teraz zaledwie rozróżniał światła i cienie.
– Co się stało? – spytał.
– Jak to, co się stało? To już koniec. Oto, co się stało. Cała jej kariera na nic. Wysiłek tylu lat, poświęcenie, pieniądze zainwestowane w jej edukację. I wszystko w diabły! – wykrzyknęła babcia.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. Jakie pieniądze? Od szesnastego roku życia stawałam na rzęsach, żeby zdobywać jedno stypendium po drugim. Przez ostatnie sześć lat nie potrzebowałam jej wsparcia, przeciwnie, dokładałam się do domowego budżetu z tych skromnych środków, które dostawałam z teatru. Tych wypłat już nie będzie. Kolejny cios kruszący mury mojego zamku.
– Maya? – zawołał dziadek i wysunął dłoń. Ujęłam ją i uklękłam przy nim, a on drugą dotknął mojego policzka. – Dobrze się czujesz, dziecinko?
– Nie rób z niej ofiary! Nie widzisz, że to wszystko jej wina? Gdyby mnie posłuchała… Na miłość boską, ona to miała na wyciągnięcie ręki. Jeszcze kilka miesięcy i by się udało – rzuciła babcia pogardliwie.
Zacisnęłam dłonie w pięści i nie wytrzymałam.
– Do kogo to mówisz, do siebie czy do mnie? Której z nas się nie udało?
Zamarła i spiorunowała mnie wzrokiem.
– Jak śmiesz insynuować coś takiego? Wszystko, co robiłam, robiłam dla ciebie. Dla twojego potencjału i talentu. Poświęciłam dla ciebie życie, żeby dać ci możliwość bycia kimś. I już prawie mi się udało, kiedy ty…
– Ja nic nie zrobiłam – zaprotestowałam, wstając. Dziadek ścisnął mi rękę i cicho wyszeptał moje imię, żeby mnie uspokoić. – Samochód nie zatrzymał się na światłach i we mnie wjechał. Przestań mnie obwiniać.
– Już my obie dobrze wiemy, po co tam szłaś. Miałaś tylko robić, co należy, i słuchać moich rad, ale nie… Ty się nie potrafiłaś dostosować do takiego życia, jakie tu miałaś. Wolałaś sobie pójść i być byle kim byle gdzie, zamiast zostać prima balerina assoluta. No i proszę, to jest twoja nagroda. Jesteś taką samą nieudacznicą jak twoja matka!
Oczy nabiegły mi łzami. To niesprawiedliwe, że tak mnie traktowała. Ale właściwie czemu się dziwiłam? Zawsze taka była, wysysająca wszystkie siły, humorzasta i mało racjonalna. Życie z nią potrafiło wykończyć. Nigdy nie miała dość.
Od najwcześniejszego dzieciństwa musiałam bardzo ciężko pracować, żeby ją zadowolić, bo nie potrafiłam znieść jej dezaprobaty. Zmuszała mnie do osiągania granic możliwości, a jej wymagania były okrutniejsze i bardziej bezlitosne niż u najsurowszych profesorek ze szkoły baletowej. Wiedziałam, że według niej wciąż nie jestem dość dobra.
Nigdy nie czułam jej miłości ani troskliwej opieki. Nie robiły na niej wrażenia osiągane przeze mnie cele i nagrody, nigdy mi nie gratulowała, nie cieszyła się ze mną, bo bycie najlepszą i wspinanie się na sam szczyt to było po prostu to, czego ode mnie oczekiwała. W zamian za to nie hamowała się, okazując swoją wyższość, kiedy popełniłam jakiś błąd. Pozostawała nieubłagana.
Nigdy nie traktowała mnie jak wnuczki, stałam się jej projektem. W tej chwili, patrząc jej w oczy, zrozumiałam to lepiej niż kiedykolwiek. Zmieniła mnie w zastraszoną, posłuszną marionetkę, która zawsze w końcu spuszczała głowę i wracała do szeregu. Pomyślałam o matce – i choć moje ciało buntowało się przed tym, zrozumiałam, dlaczego uciekła z tego domu. Chociaż w tej ucieczce porzuciła mnie.
Poczułam, że jeszcze chwila i się załamię. A przecież nie chciałam dać babci tej satysfakcji, a tym bardziej prosić o wybaczenie, co próbowała wymusić spojrzeniem. Wyszłam więc z salonu bez słowa i zamknęłam się w swoim pokoju.
Otworzyłam okno, żeby wpuścić trochę powietrza, i usiadłam na łóżku.
Popatrzyłam na plakat z Mają Plisiecką, przyklejony na ścianie. Kiedy się urodziłam, dostałam po niej imię, zapowiedź przyszłego życia. Obym odziedziczyła też jej wolną i dziką duszę. Tę wolę, by bronić siebie i być sobą.
Chciałam odepchnąć te myśli, ale zawładnęły mną ból, smutek i gorycz. Co ja teraz zrobię? Wyjęłam telefon i wybrałam numer Antoine’a. Po kilku sygnałach włączyła się poczta. Rozłączyłam się i wysłałam wiadomość:
Nie jest dobrze.
Kiedy skończysz, zadzwoń do mnie, proszę.
Potem napisałam do Matíasa:
Jesteś?
I jak poszło?
Otarłam łzy ręką i wytarłam nos.
Źle.
Wpadnę po ciebie za pół godziny.
A lekcje?
Ty jesteś ważniejsza.
Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam Matíasa.
Czekając, wyglądałam przez okno tak długo, aż dostrzegłam go idącego chodnikiem. Pomachałam do niego i zawołałam, żeby poczekał na mnie na dole. W salonie był tylko dziadek, z kuchni dobiegały głosy Carmen i babci ustalających listę zakupów i posiłków. Podeszłam do dziadka i położyłam dłoń na jego ręce.
– Przykro mi – szepnęłam.
Uśmiechnął się lekko.
– Nie zrobiłaś nic złego. Nie przejmuj się nią, to jej przejdzie. Jest dla ciebie surowa, bo tak ją wychowano. Zrozumiałabyś, gdybyś poznała jej matkę.
Zagryzłam wargę i przytaknęłam, chociaż się z tym nie zgadzałam. Dziadek ją uwielbiał i zawsze rozgrzeszał, na swój sposób naprawiał wyrządzane przez nią szkody. Tylko nie wszystko dawało się naprawić, a szczególnie – nie wszyscy. Złamany charakter nie rozpada się na pozwalające się posklejać kawałki. Jest jak woda, która przepływa między palcami i wnika w suchą ziemię. Jak popiół, który pozostaje tam, gdzie przeszedł ogień, i rozsypuje się przy najlżejszym podmuchu. Jak kawałek lodu w słońcu. Znika i już nie daje się odzyskać.
– Teraz… – szepnęłam.
– To nie koniec świata, choć może ci się tak wydawać, Mayu. Nie zapominaj, że kiedy drzwi się zamykają, zawsze otwiera się okno.
– A jeśli okno też się zamyka?
– Będziesz tłuc w ścianę, aż wybijesz dziurę.
Popatrzyłam na dziadka i posłałam mu uśmiech, choć wiedziałam, że nie może mnie zobaczyć. Potem pocałowałam go w policzek.
– Pójdę się przejść.
– Uważaj na siebie.
Wymknęłam się bezszelestnie i jak najszybciej zeszłam po schodach. Matías czekał na mnie z otwartymi ramionami i zaraz przytulił do piersi, jakbyśmy nie widzieli się od miesięcy. Popatrzył mi w oczy i cmoknął, kiedy zobaczył, że są czerwone i opuchnięte.
– Trzeba nam piwa i kawałka tortilli.
– Jest dopiero jedenasta. Co z twoją dietą?
– Pieprzyć dietę. Nie zjem kolacji i się wyrówna.
– Matías… – szepnęłam.
Obchodziło mnie jego zdrowie, bo musiał się bardzo ograniczać, żeby zachowywać smukłą sylwetkę i dopuszczalną wagę. A problem w tym, że między ograniczaniem się a zaburzeniami odżywiania biegnie cienka linia, którą łatwo przekroczyć. Przez te wszystkie lata widziałam to wiele razy, nie każdy potrafił wyjść z tej czarnej dziury.
Uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłam uśmiech.
Znałam Matíasa od ośmiu lat, kiedy to oboje zjawiliśmy się na egzaminach do szkoły baletowej. Przydzielono nas do tej samej grupy i wspólnie denerwowaliśmy się przed przesłuchaniami. Po paru tygodniach spotkaliśmy się znów, w tej samej klasie. I staliśmy się nierozłączni.
Wzięłam go pod rękę i poszliśmy w stronę centrum.
– I co ci powiedział lekarz? – zapytał.
– Że nie mogę dalej tańczyć zawodowo. Mam nogę w rozsypce i jeżeli nadal będę intensywnie uprawiać taniec, skończę, chodząc o lasce, albo jeszcze gorzej.
Matías zatrzymał się i wlepił we mnie szeroko otwarte oczy. Z pewnością nie spodziewał się takiej nowiny.
– Będziesz się jeszcze z kimś konsultować, nie?
– Po co? Eloy Sanz to najlepszy traumatolog w kraju. Jeżeli on nie mógł doprowadzić mnie do porządku, to nikt inny tego nie zrobi. To już koniec, Matías, więcej na scenie nie zatańczę.
Westchnął skonsternowany. Nagle znów mnie objął. Ściskał mocno, ale inaczej, z uczuciem, które przeniknęło mnie całą i wycisnęło łzy z oczu.
– Tak mi przykro, Maya. Kurde, nie wiem, co powiedzieć.
Przytaknęłam z twarzą wtuloną w jego szyję.
– I co teraz? Nic innego nie potrafię.
Matías otoczył ręką moje ramiona i poszliśmy dalej.
– Mogłabyś uczyć, jeszcze zdążysz zapisać się do María de Ávila[1]. Uważam, że dostałabyś się bez problemu.
– Pedagogika to cztery lata studiów, a ja nie wiem, czy mam do tego zdolności.
– Możesz iść na choreografię. Jesteś bardzo kreatywna i wrażliwa.
Zastanowiłam się nad jego sugestiami. Nie znałam innego świata niż baletki, drążki i pozycje taneczne. Gdybym została nauczycielką tańca, pozostałabym blisko tego, co uważałam za swoje miejsce na ziemi, ale nie byłam pewna, czy mam do tego powołanie. A szczególnie charakter.
Choreografia to już inna sprawa, ten aspekt zawsze mnie fascynował. Tworzenie z niczego całej opowieści, przekształcanie jej w ruchy, gesty, ekspresję… W emocje, które oddziałują na innych.
– Przemyślę to, ale najpierw muszę poszukać pracy. Bez względu na wszystko potrzebuję kasy. Na razie nie miałabym nawet na wpisowe.
– I to mi się podoba, konkretnie i bez mazgajstwa. Patrzysz do przodu.
– Siedzę po uszy w gównie, Matías – wyznałam. – Tkwię w jakimś koszmarze i nie wiem, jak się z niego obudzić.
Pokręcił głową i westchnął, po czym pochylił się i pocałował mnie w skroń.
– Tak, wiem. Jak twoja babcia to przyjęła?
– A jak sądzisz? – Zrobiłam zeza i wytknęłam język. – Jakby to jej życie, a nie moje, rozpadło się na kawałki. Powiedziała, że jestem nieudacznicą jak moja matka.
Matías wzdrygnął się i szerzej otworzył piwne oczy, po czym parsknął zdegustowany.
– To jest harpia bez serca.
– Nie mów tak.
– Kiedy to prawda.
– To jest moja babcia, ona nigdy mnie nie porzuciła. Nie wiem, ale myślę, że na swój sposób mnie kocha.
– W takim razie ma dosyć osobliwy sposób okazywania tego.
Szliśmy dalej w milczeniu, pośród tłumu ludzi żyjących własnym życiem. Dziesiątki, setki historii. Małe światy, każdy ze swoimi problemami i radościami. Nadziejami i rozczarowaniami.
– Nie jesteś nieudacznicą, gdyby ci przyszło do głowy, że ona może mieć rację. Jesteś niesamowita, Maya – powiedział z ciepłym uśmiechem.
Skrzywiłam się w odpowiedzi. Wciągnęłam powietrze i wraz z wydechem powstrzymałam westchnienie.
Pomyślałam o matce. O kobiecie, którą widziałam w życiu może tuzin razy. Babcia o niej nie wspominała. A kiedy już to robiła, jej głos przesycony był bólem i zawodem. Oraz rozgoryczeniem. Tą samą pretensją, którą kierowała do mnie tego ranka.
Zamknęłam oczy i starałam się przypomnieć sobie jakiś moment, w którym babcia była naprawdę szczęśliwa. Nie pamiętałam żadnego. Może raz, kiedy przeszłam przesłuchania i zostałam solistką w teatrze. Wtedy jej oczy, skierowane na mnie, rozbłysły takim szczególnym blaskiem, zanim syknęła przez zęby, żebym jej nie zawiodła.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
[*] Cytat w przekładzie tłumaczki pochodzi z książki Maríi Martínez, Tú y otros desastres naturales, Barcelona 2019.
[1] Conservatorio Superior de Danza „María de Ávila” obejmuje wyższe studia w zakresie pedagogiki tańca, choreografii i historii baletu.
You&YA
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz