Kawa, zanim zginiesz - Tomasz Brewczyński - ebook

Kawa, zanim zginiesz ebook

Brewczyński Tomasz

3,2

Opis

Maksymilian Czarny, trzydziestoletni barista, zostaje oddelegowany na weekendowe szkolenie do Malinowego Boru – zlokalizowanej z dala od miejskiego zgiełku, otoczonej lasem, leżącej nad pięknym jeziorem osady.
Goście pensjonatu organizują imprezę, która dla jednej z uczestniczących w niej osób kończy się tragicznie. O świcie w jeziorze zostają znalezione zwłoki.

Czy był to nieszczęśliwy wpadek, samobójstwo, czy być może zaplanowane morderstwo? Jakie tajemnice skrywają Malinowy Bór i jego mieszkańcy? Czy spokojny i malowniczy zakątek może w kilkanaście godzin zmienić się w mroczne, odcięte od świata miejsce, z którego nie ma ucieczki?

Odpowiedzi na wszystkie pytania pozna Maksymilian Czarny, który wraz z nowym, niezwykle ekscentrycznym kolegą rzuci się w wir mrożących krew w żyłach i wywołujących dreszcze wydarzeń.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (34 oceny)
4
8
15
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agata717171

Dobrze spędzony czas

Przyjemna weekendowa lektura. Zgrabnie stworzona fabuła, ciekawi bohaterowie.
20
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20
Niziiix

Dobrze spędzony czas

"Oparł się tyłem o wysoką ladę. Przymknął oczy, rozluźnił napięte mięśnie, oddychał coraz spokojniej. Poczuł, że zmęczenie ulatuje z niego z każdą dawką intensywnej woni, która skutecznie łagodziła stres." Maksymilian Czarny zostaje wysłany na szkolenie dla baristów do pięknego ośrodka o nazwie Malinowy Bor. Jednak już pierwszej nocy, po zakrapianej imprezie dochodzi do tragedii. Jedna z kursantek zostaje znaleziona w jeziorze. Wszystko wskazuje na to, że mordercą jest wśród nich. Max wraz ze swoim ekscentrycznym i bojaźliwym współlokatorem Tobiasem rozpoczyna śledztwo w poszukiwaniu mordercy. Czy uda im się odnaleźć sprawcę? Czy może zostaną kolejnymi ofiarami? Klimat książki bardzo mi przypadł do gustu. Styl pisania autora jest tak luźny, że miałam wrażenie że czytam czyjś pamiętnik z jego przygodą. Bohaterowie są dobrze rozpracowani i dobrze opisani. Bez problemu potrafiłam sobie wyobrazić Maxa czy Tobiasa. Dodatkowo, cała zagadką... nooo nie spodziewałam się takiego rozwiązania,...
10
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Humorystyczny kryminał z przerysowanymi postaciami. Do przeczytania w jeden wieczór.
10
poldza

Nie polecam

ta książka jest po prostu słaba
00

Popularność




Redakcja i korekta

Magdalena Wołoszyn-Cępa

Współpraca

Robert Ratajczak

Projekt okładki

Natalia Jargieło

DTP

Wojciech Grzegorzyca

© Copyright by Tomasz Brewczyński

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

ISBN 978-83-67334-30-3

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2022

www.arw-vectra.pl

Tobie…

Kawa w Twoim towarzystwie smakuje najlepiej

kcttt

To niesamowite, ile może zdziałać

kilka łyków gorącej czarnej kawy…

Camilla Läckberg, Księżniczka z lodu

KAWĘ (I NIE TYLKO) PIĆ BĘDĄ:

MAKSYMILIAN CZARNY – młody, przystojny i inteligentny pilanin, który postanawia rzucić pracę i zakończyć krótką przygodę z zawodowym serwowaniem kawy zaraz po szkoleniu, które okazuje się dużo ciekawsze, niż mógł się spodziewać.

TYMOTEUSZ KLOSE – wesoły i ekscentryczny dziewiętnastolatek z Poznania, miłośnik teorii spiskowych, rzucających się w oczy kreacji, makijażu oraz biżuterii, której posiadaną ilością mógłby wyposażyć niejeden sklep jubilerski.

ADRIANNA KOTECKA – rzutka, niedająca sobie w kaszę dmuchać współpracownica Maksymiliana Czarnego, która dla jego południowej urody, czarującego uśmiechu i ujmującego spojrzenia jest gotowa nawet wskoczyć w ogień.

MARCELINA BŁOŃSKA – atrakcyjna, pełna pomysłów na siebie, wiele oczekująca od życia wnuczka właściciela Malinowego Boru – chylącej się ku upadkowi turystycznej osady, w której odbywa się weekendowe szkolenie dla baristów z Burgund Café.

ZUZANNA TRYBA – cicha i zamknięta w sobie, jednak zwracająca uwagę piękna blond gdynianka, fanka różu i jego odcieni, której pobyt w Malinowym Borze niejednej osobie na długo pozostanie w pamięci.

ADAM SOBIERAJ – szkoleniowiec, niespełna czterdziestoletni entuzjasta mocnej kawy i literatury, wielokrotny wicemistrz Polski baristów z wielkimi marzeniami na przyszłość.

HONORATA MAGNACKA – ekstrawertyczna, kochająca luksus i wystawne życie rodowita mieszkanka Wrocławia, z dumą i lubością podkreślająca fakt prowadzenia najstarszej, największej i najlepiej prosperującej kawiarni, Burgund Café w kraju.

MIROSŁAW BURDA – już nie pierwszej młodości, lecz wciąż skupiający na sobie przychylne spojrzenia reprezentantek płci pięknej, starający się za wszelką cenę zachować formę i dobrą kondycję fizyczną katowiczanin, który po siedemnastu latach pracy w korporacji otworzył własną kawiarnię i odmienił nie tylko swój los.

ALICJA MAZUR – butna, zgryźliwa, krytyczna wobec wszystkiego i wszystkich, bezkompromisowa mieszkanka Radomia, mówiąca niewiele o sobie, lecz nieprzebierająca w słowach (zwłaszcza obraźliwych) określających wygląd oraz zachowanie innych.

ANTONINA LANGA – zakompleksiona studentka farmacji, amatorka ciężkich, mocnych brzmień chorzowianka, która w Burgund Café zatrudniła się nie tylko z miłości do kawy. Zwolenniczka czerni, przyciasnych skór i przyozdabiania ciała kolczykami.

EDGAR BŁOŃSKI – emeryt, żołnierz w stanie spoczynku, założyciel Malinowego Boru, dziadek Marceliny Błońskiej.

MATYLDA PILECKA – właścicielka kafeterii Burgund Café w Pile, pracodawczyni Adrianny i Maksymiliana, która z nadmiaru obowiązków (głównie pozasłużbowych) „zapomina” informować swoich pracowników o istotnych kwestiach.

PROLOG

Dała za wygraną, wreszcie. Przestała się wyrywać i piszczeć. To mnie rozpraszało, drażniło i powodowało, że moje dłonie zaciskały się mocniej. Kopnęła mnie kilka razy. Broniła się, ale nie miała ze mną szans. Uległa.

Nie oddycha, nie drży, nie żyje. Morderstwo okazało się proste, ale czy było konieczne? Nie wiem, kurwa, nie wiem. Na razie nic nie wiem… Poza tym, że jej śmierć stała się rzeczywistością. Nie jest kadrem z filmu, literacką fikcją, urojeniem, pierdolonym snem. Czy to źle, czy dobrze? Chyba dobrze, bo nie było wyjścia. Tylko… co dalej? Co stanie się jutro? Zacznę kłamać? Wypierać winę z pamięci? Tak. Innej drogi nie mam. Zrobię wszystko, aby nikt nigdy nie wyczytał z moich oczu zbrodni. Nie ujawnię się. Nie dam się osaczyć. Ominie mnie kara, nie pozwolę wsadzić się do pierdla. Zbyt mało zostało mi życia. Ciało! Muszę coś z nim zrobić. Nie mogę go tutaj zostawić.

Zdejmuję dłonie z jej chłodnej szyi. Poruszam ostrożnie zesztywniałymi palcami, zginam je i wyprostowuję. Kilka razy. Chcę się pozbyć bólu, jaki w nich wciąż płonie. Oddycham płytko i szybko. Patrzę na jej twarz, patrzę na nią całą, a potem rozglądam się na wszystkie strony. Jest ciemno. Wokół kołysze się las, który był dziś moim sprzymierzeńcem. Osłonił mnie, ukrył. Nikt mnie tu nie widział, taką mam nadzieję. Uczepiam się pozytywów. Uśmiecham się. Jest we mnie szaleństwo, tkwi we mnie cień szczęścia. Cieszę się, że moja ofiara dała się tutaj zaciągnąć, zeszła ze mną z wydeptanej ścieżki. Tam ślad się urywa…

Wstaję. Obchodzę powoli jej zwłoki. Zastanawiam się, jak będzie najprościej ją przenieść. Nie mam dużo czasu. Zaraz muszę wracać. Myślę intensywnie. Biorę kilka uspokajających wdechów. Zbieram w sobie siły, chcę się uspokoić. Chwytam nieżywą za nogi. Sprawdzam, czy da się ją ciągnąć. Da się, nie jest aż tak ciężka. Trudno mi za to ocenić, czy sunący po igliwiu balast zostawia za sobą jakiś ślad. Żadnych śladów, żadnych! Nie mogę sobie pozwolić na wpadkę. Dlatego tu wrócę, rano. I sprawdzę wszystko dokładnie. Teraz nie mam takiej możliwości. Teraz muszę… Wrzucić ją do wody? – W mojej głowie rodzi się pomysł. Przy jednym z wędkarskich pomostów? Sama z niego spadła, mogłaby przecież to zrobić… Potknęła się, poślizgnęła, runęła bezwładnie w gęste trzcinowisko. Zachłysnęła się, utonęła. Była pijana jak bela, nie miała szans, aby się ratować. Nieszczęśliwy wypadek. Tak się kończą imprezy, tak się kończy beznadziejne życie!

Dyszę. Męczę się potwornie. Mimo chłodnej nocy mam na skórze setki kropel potu. Ale muszę wytrwać. Nie mogę się poddać. Nie mogę już teraz zawrócić. Co się stało, to się nie odstanie, a ja wciąż mam szansę wyjść z tego bez szwanku. Zostało naprawdę niewiele, jeszcze kilka metrów, jestem coraz bliżej. Czuję w nozdrzach zapach tataraku, a na twarzy chłód bijący od spokojnej wody. Leci do mnie z wiatrem, który mnie orzeźwia, dodaje mi werwy, nakręca mnie do działania.

Na razie zostawiam ją samą. Muszę uważać. Wychylam się zza ostatniego drzewa, staję na ścieżce okalającej jezioro. Rozglądam się bardzo dokładnie i upewniam, że nikt nie jest w stanie mnie dojrzeć. Pusto. Żywej duszy… Zatrzymuję wzrok na wędkarskiej kładce. Jest ich tutaj kilka. Wybieram najszerszą, najdłuższą, najbardziej solidną. Mam! Znajduję idealne miejsce. Zatem powinno pójść gładko. Kwestia przeciągnięcia truchła przez wąziutką ścieżkę. I ułożenie go na drewnianym mostku. Uda się, to banalnie proste, nie biorę pod uwagę innej możliwości.

Wbiegam z powrotem do lasu. Znów łapię ją za kostki, spinam wszystkie mięśnie, nabieram powietrza do płuc. Szarpię z całej mocy. Krok po kroku, kawałek po kawałeczku przesuwam ją w stronę gęsto porośniętego nadbrzeża. To mozolna praca, ale radzę sobie, za moment będzie po wszystkim. Stawiam pierwsze kroki na poprzecznych belkach pomostu, stąpam tyłem, mam ją wciąż przed sobą. Mija trochę czasu, zanim zatrzymuję się na krawędzi kładki. Nie ma miejsca, ani z tyłu, ani z boków. Wskakuję do wody. Jest dosyć głęboka, sięga mi do pasa. Marznę, zaczynam się trząść, panikować, śpieszyć. Co zrobię z mokrym ubraniem? Muszę się go pozbyć! Jak? Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem?

Stoję z lewej strony prowizorycznego molo. Grzęznę w miękkim mule. Ujmuję w dłonie jej spodnie, ciągnę za miękki materiał. Znów pieką mnie palce. Jeszcze parę ruchów, kilka centymetrów, które zdają się setką mil pod górę. Mam wrażenie, że bezwładne ciało z każdą upływającą sekundą zyskuje na wadze, zamienia się w beton albo worek z gruzem, który ktoś przytwierdził do zmurszałych desek. Męczę się okropnie, sapię, z zimna i ze stresu nie mogę już prawie oddychać. Nerwy blokują mi gardło, mam ochotę krzyczeć, ulżyć sobie wrzaskiem, ale nawet w taki sposób nie mogę rozładować kotłujących się we mnie emocji. Mrużę zmęczone powieki, uspokajam oddech, modlę się o następny zastrzyk mobilizującej adrenaliny. Koncentruję się i przygotowuję do ostatecznych szarpnięć. Teraz albo nigdy. Dalej! Ostatni raz, zanim stąd ucieknę, zanim zasnę w chacie z miną niewiniątka.

Udało się, w końcu. Wpada z impetem do stawu. Ociera się o mnie, po czym niknie w szumiącym złowrogo sitowiu.

Czy ktoś wie, czemu nie wróciła na noc? Ile kieliszków wypiła? I gdzie teraz jest?

WCZEŚNIEJ

Takie wiadomości lubię otrzymywać. Odpowiadać na nie… jeszcze bardziej. „Ależ naturalnie! Dziękuję za zaproszenie. Potwierdzam udział w szkoleniu, to dla mnie duże wyróżnienie, z wielką przyjemnością, z wyrazami szacunku, do zobaczenia, serdecznie pozdrawiam”.

„Wyślij”… I gotowe!

Oczywiście, że nie. Nie będę drałować na jakieś zadupie tylko po to, żeby po raz enty uczyć się serwować mokkę albo cappuccino. To banalnie proste, nie ma w tym przecież żadnej filozofii. Nic nowego i tak nie wymyślą, zanudzą nas tylko, jak zawsze, a na koniec ostro przeegzaminują. Ale to nic. Przemęczę się jakoś, dam radę, gdyż mam w tym wyjeździe osobisty cel. Dużo ważniejszy niż praca, a mówiąc dokładniej, dużo poważniejszy…

Dopiero zaplanowałam się zemścić, a już się nadarza wspaniała ku temu okazja. To przeznaczenie… Wszystko się udało. Jej nazwisko jest na liście uczestników kursu, tuż pod moimi danymi. Razem ze mną będzie siedem osób. Świetnie. A do tego las, woda, prochy oraz hektolitry piwa podczas wieczornego grilla, który – jeśli nie dotrzyma danego mi słowa – skończy się dla niej bardzo niefortunnie.

Nie wiem jeszcze, jak to dokładnie rozegram, ale zrobię wszystko, żeby odebrać, co moje. Uda mi się, nie zakładam innej możliwości. Ona w końcu zmięknie, zapłaci z nawiązką za mój wstyd i upokorzenie… W przeciwnym razie pożegna się z życiem. I nikt się o niczym nie dowie…

A ciekawe, jak się ta kurwa zachowa, kiedy mnie zobaczy. Obiecała niczym się nie zdradzić. Udawać, że widzimy się pierwszy raz w życiu. Jest dobrą aktorką, mam tego świadomość, a jej zakłamanie wszystko mi ułatwi. Nie będą mnie podejrzewać. Nieszczęśliwy wypadek? Przydarzy jej się, to więcej niż pewne, jeśli nie będzie posłuszna! A najpierw wygarnę jej prawdę, zmieszam ją z błotem i uświadomię tej suce, kto tu rozdaje karty. Wówczas zamiast kawy poleje się krew.

Moje usta składają się do uśmiechu, przewiduję nadchodzącą przyszłość, drżę. Dreszcz podniecenia wspina się po moim kręgosłupie, nie mogę się już doczekać…

Piątek, 13 maja 2022 Burgund Café, Piła

Maksymilian Czarny był wykończony. Opadł bezwładnie na krzesło i otarł pot z czoła mokrą, sponiewieraną ściereczką. Tą samą, którą przed chwilą po raz setny polerował blaty. Było mu wszystko jedno, ze zmęczenia nie dbał o szczegóły. Padał z nóg, bolały go ręce i plecy. Chciało mu się spać. Trzydziestolatek nie spodziewał się, że praca w kawiarni może być tak trudna i wyczerpująca.

– Barista… – prychnął, wspierając na pięściach ciężką, nieposłuszną głowę. – To brzmi dumnie! Lecz tylko z pozoru wygląda niegroźnie. Cicho, ciepło, względny spokój, oszałamiający zapach świeżo zaparzonego espresso oraz uśmiechnięci goście, którzy dziękując za miłą obsługę, zostawiają pokaźne napiwki. – Jedna wielka ściema! – szepnął z rezygnacją w głosie, gdyż realia jego aktualnego zajęcia stały w opozycji do wcześniejszych wyobrażeń Maksa o zatrudnieniu w kafejce.

Odczytał godzinę z zegarka. Dwudziesta druga piętnaście. Z wielką ulgą odfajkował pierwszy tydzień mordęgi za ladą i, co było w tym wszystkim najgorsze, nie tylko za nią. Poza bowiem serwowaniem kawy do codziennych obowiązków debiutującego baristy należało także wiele innych, raczej prozaicznych czynności: utrzymanie porządku na sali, doglądanie letniego ogródka, odkurzanie, czyszczenie toalet, mycie podłóg, okien, wynoszenie śmieci, dźwiganie skrzynek zaopatrzeniowych czy ciągłe włączanie zmywarki do naczyń. Nie tak to miało wyglądać, oj nie.

Szczęście w nieszczęściu, miał wsparcie na froncie. Czarny mógł liczyć na pomoc Adrianny Koteckiej – obrotnej, sympatycznej koleżanki z pracy, z którą od początku tworzył zgrany duet. Dwudziestotrzyletnia, filigranowa brunetka nie bała się żadnych zajęć. Uśmiech praktycznie nie schodził jej z twarzy, była bezkonfliktowa i podobnie jak Maks, błyskawicznie przyswajała wiedzę dotyczącą pracy w niedawno otwartej kawiarni. Na polu bitwy byli praktycznie sami, nie licząc wiecznie zabieganej, zajętej rozkręcaniem lukratywnego biznesu oraz prywatnymi sprawami właścicielki firmy.

– Ja pierdolę! – krzyknęła Kotecka, wychodząc z zaplecza. Rozejrzała się wokół i upewniwszy się, że w lokalu nie ma już klientów, dodała: – Ale młyn mieliśmy, nie ma co! Jeszcze większy niż wczoraj. Mam dosyć! – Wbrew wypowiadanym słowom uśmiechnęła się od ucha do ucha. Podeszła do stolika, przy którym siedział, a właściwie wisiał półprzytomny Maks. – Zamknąłeś wreszcie tę budę?

– Ta… – odrzekł, prostując się nieco na krześle. – Ja też nie mam siły, serio. Pieprzę tę robotę! – sarknął. – Tydzień mi wystarczył, aby się przekonać, że ten cały Burgund to był kiepski pomysł. – Utkwił wzrok w podświetlanym logo kawiarni wyeksponowanym na największej ścianie. – „Ze mną pan nie zginie, panie Maksymilianie” – zadrwił, przywołując zapewnienia swojej przełożonej.

– No dokładnie! Mnie też czarowała! Mamiła, że niby tak pięknie tu będzie, ruda małpa jedna! – Adrianna zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu, mimo że przełożona, Matylda Pilecka wyszła z pracy kilka godzin temu. – „Praca lekka, łatwa i przyjemna”, tak ściemniała w trakcie rozmowy kwalifikacyjnej. A ja się, głupia, zgodziłam. Po jaką cholerę właściwie? Problemów nie miałam, to do roboty poszłam. Ech, szkoda gadać. – Machnęła ręką. – Nawet minuty na Facebooka nie mam, a o TikToku mogę tylko marzyć. Czarno to widzę, oj, czarno – skwitowała dwuznacznie, akcentując ostatnie zdanie. Współpracownik zrozumiał żart. Kąciki jego ust uniosły się odrobinę. – Ale wiesz, jaka jest korzyść z tego całego majdanu? – Omiotła spojrzeniem nowocześnie urządzone wnętrze.

– To, że mnie tu poznałaś? – Czarny uśmiechnął się wyraziściej, odsłaniając białe, równiusieńkie zęby.

– To też… – Twarz dziewczyny nabrała rumieńców. Maks się jej podobał, bez dwóch zdań. Tak samo jak pewnie setkom innych kobiet, co z ubolewaniem stwierdziła od razu, kiedy go ujrzała. Był czarujący, przystojny. Wysoki i szczupły, lecz z wyraźnie zarysowaną muskulaturą. Miał hebanowe, gęste, modnie przystrzyżone włosy ułożone w zawadiacką fryzurę, śniadą cerę, pełne usta, ciemną oprawę oczu w kolorze intensywnej mokki, krótki czarny zarost, męskie i delikatne zarazem rysy opalonej twarzy. Wzdłuż jego prawej brwi biegła cieniuteńka blizna. I te dołeczki w policzkach! Ilekroć je eksponował, Ada miała ochotę ich dotknąć, poczuć ich kształt pod palcami. – Bez wątpienia, ale… chodziło mi bardziej o kawę – wyjaśniła zbita z pantałyku. – Takiej dobrej nie ma w całym mieście. Pilecka dba o porządny towar, to akurat trzeba jej przyznać.

– Racja, to akurat trzeba – przytaknął mężczyzna, dostrzegając zakłopotanie dziewczyny. – Chociaż w tej kwestii nie minęła się z prawdą – spuentował.

– No, a właśnie! – Adrianna pstryknęła palcami. – Zdążyłeś sobie dziś zrobić chociaż jedno malutkie espresso?

– Zrobić tak, ale wypić to już nie za bardzo – wyraził swoje niezadowolenie z nadmiaru obowiązków służbowych. – Ale chyba zaraz to nadrobię – zdecydował, ociężale podnosząc się z krzesła. – Zostało mi trochę sprzątania, więc potrzebuję kofeinowego kopa.

– To ja też poproszę. – Adrianna wyszczerzyła się przebiegle. – I spadam na razie kończyć ogarnianie kibla. A ty, Maksiu, działaj. Pokaż, co potrafisz, i wołaj na kawę, jak skończysz!

– Dripper? – bardziej stwierdził, niż spytał.

– Oczywiście!

– Johan & Nyström?

– A jakaż by inna! To mój najlepszy gatunek. – Ucieszyła się z propozycji kolegi. Odwróciła się z gracją, cmoknęła w powietrzu i ruszyła żwawo w stronę pomieszczeń socjalnych. – I pamiętaj… – Popatrzyła na koniec przez ramię. – Wyłącznie Etiopia, żadna tam Kolumbia! – zawołała, zniknęła za drzwiami.

– No ba, tak, wiadomo – odpowiedział, ale ona już go nie słyszała.

Wyprostował się, poprawił zapaskę, wsunął za nią prawie mokrą ścierkę i poszedł za ladę. Zabrał się do pracy. Napełnił wodą czajniczek z długim, wąskim dzióbkiem. Włączył urządzenie. Wyjął z szuflady dużą paczkę kawy i do ustawionego na wadze pojemnika odmierzył sporą ilość ciemnobrunatnych ziarenek. Po pomieszczeniu rozległ się dźwięczny, przyjemny dla uszu szmer wpadających do zbiorniczka pestek, które chrupały przyjemnie w elektrycznym młynku. Na wadze ustawił przezroczysty dzbanek, na nim porcelanowy stożek, a potem umieścił w nim cienki, jednorazowy filtr. Pstryczek bulgoczącego czajnika odskoczył z delikatnym trzaskiem. Maks zgodnie z tym, czego zdążył nauczyć się w pierwszych dniach swojej nowej pracy, przepłukał wrzątkiem papierowy sączek, a następnie wylał niepotrzebną wodę z umieszczonego pod zaparzaczem szkła. Wsypał zmieloną arabikę do rozgrzanego już lekko drippera i niewielkimi porcjami zalewał sproszkowaną kawę.

Odczekał kilka minut.

W tym czasie z lubością wchłaniał niesamowity aromat, który momentalnie oplótł go niewidzialnymi mackami. Oparł się tyłem o wysoką ladę. Przymknął oczy, rozluźnił napięte mięśnie, oddychał coraz spokojniej. Poczuł, że zmęczenie ulatuje z niego z każdą dawką intensywnej woni, która skutecznie łagodziła stres. Przywodziła na myśl dziką, skąpaną w promieniach zachodzącego słońca Afrykę. Czuł się odprężony. Odpoczywał.

Nagle jego spokój przerwało pukanie, a właściwie nerwowe łomotanie do drzwi kawiarenki. Czym prędzej rozwarł powieki i odkleił się od kontuaru. Obrócił się w kierunku, z którego dochodziły odgłosy, ale w związku z tym, że na zewnątrz panował już mrok, a wnętrze kawiarni było rozświetlone, nie był w stanie rozpoznać osoby stojącej na zewnątrz. Zbliżył się do wyjścia, przekręcił klucz w zamku i otworzył ciężkie szklane skrzydło.

– No ale bez przesady… panie Maksymilianie! Takich rzeczy to my nie robimy! Bądźmy poważnymi ludźmi – zaatakowała od progu Matylda Pilecka. Była zadyszana i przemoczona do suchej nitki, miała purpurową twarz, a jej rude włosy znajdowały się w kompletnym nieładzie. Padało, a ona najwidoczniej bardzo się śpieszyła. – Nie słyszał pan telefonu? I pani Ada to samo! – przerwała, łykając zachłannie powietrze, jakby przebiegła maraton. Jej źrenice zachodziły gniewem. – Ona też nie raczyła odebrać! Od godziny próbuję się do was dodzwonić. I nic! Bezskutecznie! Musiałam więc pędzić na złamanie karku, w taką angielską pogodę. Doskonale wiecie, że mam samochód w naprawie. Całkiem nowe auto, do jasnej cholery!

– Coś się stało? – Skonsternowany mężczyzna cofnął się o krok, wpuszczając do środka właścicielkę Burgund Café.

Kobieta zignorowała pytanie i z impetem wtargnęła do kawiarni. Błotniste ślady na wypolerowanej wcześniej podłodze doprowadziły Maksa do szaleństwa.

– Co to za hałasy? – Z zaplecza wychynęła Adrianna. – Ojej, dobry wieczór – przywitała się, rozeznawszy w sytuacji. – A szefowa tutaj? Coś się stało? – powieliła pytanie Czarnego.

– A to coś się stać musi, żebym ja do własnej firmy przyjść mogła? – ukąsiła starsza z kobiet. Zatrzymała się przy najbliższym stoliku i ze złością rzuciła na blat ociekającą wodą torebkę. Pracownik odsunął jej krzesło.

– Kawki? – zapytał, kiedy kobieta usiadła. – Właśnie zaparzyłem. – Spojrzał porozumiewawczo w stronę koleżanki, która była tak samo zdezorientowana, co i wystraszona. – A my sprzątaliśmy, bo po pani wyjściu było tylu gości, że dopiero przed chwileczką udało nam się lokal zamknąć i zacząć wszystko ogarniać. Dlatego nie słyszeliśmy komórek.

– Dokładnie, pani Matyldo – podchwyciła blada jak ściana Adrianna. – Wyjęła z kieszeni smartfona i czym prędzej podgłośniła urządzenie. – Ojej, rzeczywiście, dzwoniła pani kilka ra…

– Nie dzwoniłam – weszła jej w słowo kobieta. – Wydzwaniałam, moja droga, a to jest znaczna różnica! – warknęła. – No, i co z tą kawą? – Wbiła bazyliszkowy wzrok w podwładnego. Wyszarpnęła z serwetnika kilka wzorzystych bibułek i zaczęła osuszać nimi twarz oraz szyję. – Doczekam się w końcu? – fuknęła.

– W końcu tak – zripostował Maks. Odwrócił się na pięcie, postawił krok w stronę kawiarnianego baru, a będąc blisko Koteckiej, przewrócił wymownie oczami, zrobił ironiczną minę i uśmiechnął się kpiarsko. Zachowanie rozgorączkowanej szefowej nie zrobiło na nim większego wrażenia. W ciągu tygodnia zdążył do niego przywyknąć. – Zajmę się nią – wyszeptał najciszej, jak umiał, i dyskretnym gestem dał znać wciąż wystraszonej Adriannie, żeby wyszła i pozwoliła mu działać.

– To ja może pójdę dalej sprzątać – pisnęła, dygnęła usłużnie i ulotniła się równie szybko, jak się pojawiła.

Czarny wszedł za ladę. Nalał kawy do dwóch filiżanek, na porcelanowych podstawkach położył skrzące się srebrem łyżeczki i trzcinowy cukier w podłużnych saszetkach, a tuż obok okrągłe korzenne ciasteczka.

– I już! Bardzo proszę. – Postawił naczynia po przeciwnych stronach stolika. – Smacznego! – powiedział i usiadł vis-à-vis Matyldy Pileckiej. – No… I już się szefowa nie gniewa, co? – kontynuował lekkim, uspokajającym tonem. – Bardzo przepraszamy za całą tę akcję, ale naprawdę byliśmy zajęci.

– Dobrze, dobrze. – Głos rozmówczyni stracił nieco na arbitralności. – Zdarza się, mogę to zrozumieć – westchnęła i pociągnęła łyk kawy. Widać po niej było, że emocje stopniowo przestają nią rządzić. – Wolałabym jednak, aby w przyszłości takie sytuacje nie zdarzały się już nigdy więcej. Rozumiemy się?

– Tak, pani Matyldo, nie ma sprawy. – Maksymilian posłał rozmówczyni czarujący, rozbrajający wręcz uśmiech. Miał świadomość, że jego wdziękowi nie oprze się żadna kobieta. – A teraz proszę mówić, co się wydarzyło, oprócz oberwania chmury rzecz jasna.

– Na szkolenie pan jedzie, ot co – odrzekła, nie reagując na dowcip. Z jej oczu zamiast przedchwilowej złości dało się wyczytać zakłopotanie. – A ja już od wtorku miałam panu o tym powiedzieć. Po prostu ciągle pamiętałam, a na końcu zapomniałam. Takie było zamieszanie z uruchomieniem Burgunda, a poza tym centrala nie zdążyła nam tych skrzynek mailowych założyć i ze wszystkim do mnie cały czas dzwonili. Ciągle z czymś innym… Z tym szkoleniem również. A mnie oczywiście ono przez to wszystko umknęło – usprawiedliwiała się. – Za dużo wzięłam na swoje barki.

– Ja? Szkolenie? Kiedy? – chciał się dowiedzieć podwładny. – I gdzie przede wszystkim? – Nie krył konsternacji. Nie lubił być zaskakiwany w ten sposób.

– No i w tym cały ambaras, panie Maksymilianie – westchnęła głośno Pilecka. – Jutro, jutro rano! W okolicach Torunia, w jakimś pensjonacie w lesie… – zamilkła, otworzyła torebkę i zaczęła pośpiesznie przeszukiwać jej wnętrze. – O, już mam, znalazłam! Proszę zerknąć – oznajmiła, trzymając między palcami zmiętą, złożoną kilkukrotnie kartkę. Tutaj sobie wszystko zapisałam. – Podała notatki Maksowi.

– Malinowy Bór? Od czternastego do piętnastego maja, nocleg i wyżywienie zagwarantowane… Dziesiąta… – Czarny czytał na głos. – No… faktycznie jutro, nie da się ukryć.

– No właśnie, dlatego tak do pana gnałam w tej upiornej burzy. A pan musi jechać, wierzę w pana, to kurs dla najlepszych. – Zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu i popatrzyła odruchowo w stronę drzwi, które zamknęła za sobą Adrianna. – Tylko pan ma talent, zmysł rasowego baristy, trzeba go rozwijać, inwestować…

– Ja? – Chłopak był szczerze zdziwiony. – Ale…

– Ależ naturalnie, a kto? Żadne „ale”! Świetnie sobie pan ze wszystkim radzi.

– A koszty szkolenia? A kto tutaj zostanie na dwa dni? – Dłonią, w której trzymał kartkę, powiódł po wnętrzu kawiarni. – Ada sama sobie nie poradzi przy tak dużym ruchu.

– Będzie musiała – rzeczowo zareplikowała Pilecka. – Biorę to na siebie, niech się pan nie martwi byle błahostkami, tylko mi obieca, że pan tam pojedzie.

– A podwyżka będzie? – zaryzykował z rezonem mężczyzna. Postawił wszystko na jedną kartę. Wóz albo przewóz. I tak zamierzał zrezygnować z pracy, nie miał nic do stracenia. A może warto zostać jeszcze tydzień, dedukował w myślach, które zaczynały coraz szybciej krążyć wokół intrygującej go propozycji. Zawsze lubił podróżować, bywać w ciekawych miejscach, uczyć się nowych rzeczy i poznawać ludzi, a szczególnie… piękne, otwarte na niezobowiązujące flirty kobiety. Takie okazje nie trafiają się często, a poza tym nie będzie musiał w weekend harować za barem. – Bo jeśli nie, to sama pani rozumie, że…

– Zastanowię się. – Matylda nie dała mu skończyć. – Jeśli w delegacji będzie pan godnie reprezentował oddział pilskiego Burgunda i zda pan wzorowo egzamin, nie wykluczam takiej możliwości. To jak? – Wycelowała w rozmówcę palec wskazujący. – Mogę na pana liczyć?

Sobota, 14 maja 2022, przedpołudnie Osada Malinowy Bór

– Ja pierdolę, co za totalne zadupie! – Maks wcisnął gwałtownie hamulec. W ostatnim momencie, zanim koło srebrnego seata leona zdążyło zahaczyć o wysoki, ostro zakończony pień. Jechał środkiem lasu. Pół godziny temu zostawił za sobą rogatki Torunia i zboczył z wąskiej asfaltowej drogi. Zwolnił. Odbił ostro w lewo, cudem omijając kolejną przeszkodę, a gdy ostatecznie uspokoił jazdę, zerknął na monitor w aucie. Leniwie przesuwająca się strzałka na elektronicznej mapie niemal dosięgała celu. Pozostał niecały kilometr. – W końcu! – zawołał, poważnie zmęczony podróżą.

Był spóźniony. Jeśli szkolenie rozpoczęło się zgodnie z planem, to trwało już dwa kwadranse. Ale Czarny się tym nie przejmował. I tak gratulował sobie w duchu, że dotarł na miejsce punktualnie, no… może niezupełnie. Niemniej zważywszy na fakt, jak bardzo był wczoraj zmęczony i jak ciężko oraz jak długo mu się dziś rano wstawało, mógł się tylko cieszyć z tak niewielkiego poślizgu.

Minął wjazd na teren ośrodka. Był pod wrażeniem jego rozległości, ciekawego zagospodarowania przestrzeni i rzadko spotykanej architektury, a jednocześnie zdziwił się, że tak niewielu turystów o tej porze roku korzysta z dobrodziejstw urządzonego w starowiejskim stylu rancza. Na parkingu przed największym z budynków, nad którego zadaszonym wejściem pysznił się drewniany szyld z wypalonym napisem „Witamy w Malinowym Borze!”, zauważył zaledwie kilka samochodów.

Zaparkował bezpośrednio przed wejściem. Zarzucił na ramię plecak, stanął na piaszczystym placu, przeciągnął się kilkukrotnie, wystawił twarz ku palącemu już słońcu, wziął kilka głębokich wdechów, a potem rozejrzał się wokół. Cisza, błogi spokój, gęsta świeża zieleń, kojący szum lasu zharmonizowany z melodyjnym zawodzeniem ptaków.

– Żyć nie umierać, po prostu – szepnął z uśmiechem. Od razu poczuł się lepiej. Z bagażnika wyjął małą kabinową walizkę, zabezpieczył auto i wszedł do budynku. W centrum pachnącego drewnem i żywicą holu znajdowała się okrągła wysepka. Za upstrzoną rzędem słojów z malinami ladą krzątała się młoda i szczupła dziewczyna.

– Dzień dobry – zagaiła z promiennym uśmiechem do świeżo przybyłego gościa. – Przyjechał pan na szkolenie? – zapytała.

– A to aż tak widać? – zażartował Maks. – Że niewyszkolony ze mnie gość? – Oparł się o ladę i przeszył flirciarskim spojrzeniem pracownicę kompleksu wypoczynkowego. – Nie macie tu innych przyjezdnych?

– Nie mamy, niestety. Z roku na rok jest ich coraz mniej. Ośrodek ma sporo problemów – wyjaśniła, ale nie była jakoś szczególnie zmartwiona. Brzmiała tajemniczo. – A pan, panie…

– Maksymilian Czarny – przedstawił się aksamitnym głosem.

– Wow, jakie piękne imię! – Kobieta zatrzepotała rzęsami. – A ja przeciwnie, chciałam przed chwilą powiedzieć, że pan nie wygląda na ucznia, a bardziej na rasowego baristę – świergotała. – I to pan mógłby prowadzić dzisiejsze szkolenie. Ale ono już się jakiś czas temu zaczęło. O tam! – Pstrokatym ołówkiem machnęła za siebie, w stronę drewnianych dwuskrzydłowych drzwi. – Sala Cyprysowa.

– Dzięki. Ale nie będę tutaj ekspertem, a przynajmniej nie w parzeniu kawy.

– Nie? – Rozmówczyni grała zaskoczoną. – A w jakiej dziedzinie, jeśli można wiedzieć?

– Oj, w niejednej, niejednej… – wyszeptał, układając usta w jeszcze szerszy uśmiech. Dołeczki w jego policzkach uwydatniły się. – Może uda nam się o tym później porozmawiać. – Puścił oczko oczarowanej kobiecie. – Tymczasem uciekam, obowiązki – westchnął i odsunął się od kontuaru.

– A bagaż? – niemal krzyknęła blondynka. – Może chciałby pan go u mnie zostawić? Ma pan zarezerwowany nocleg w jednej z wiejskich chatek, numer trzy, w pobliżu naszego stawu. Tam są państwo wszyscy zakwaterowani – odczytała dane z komputera. – Stąd to zatem kawałeczek drogi i idąc tam teraz, straci pan kolejne minuty szkolenia.

– Super! – z entuzjazmem przystał na jej propozycję, po czym przełożył przez blat zgrabną walizeczkę. Ukłonił się szarmancko i oddalił w stronę sali konferencyjnej.

Gdy uchylił drzwi, od razu skupił na sobie uwagę znajdujących się za nimi osób. Niemal wszyscy, z wyjątkiem prowadzącego zajęcia, siedzieli na krzesłach ustawionych w okrąg. Trzymali przed sobą białe zapisane arkusze.

– No i doczekaliśmy się wreszcie – odezwał się korpulentny blondyn stojący przy dużo wyższym od siebie flipcharcie. Wymachiwał zielonym flamastrem. – Zastanawialiśmy się właśnie, jaką karę dla ciebie wymyślić. – Wzrokiem błazna powiódł po uczestnikach szkolenia. – Pan Czarny, prawda? Burgund Café Piła? – Wyraźnym gestem starał się przywołać Maksymiliana do siebie.

– Tak – odrzekł nieśmiało spóźnialski. – Przepraszam, ale nawigacja mnie dzisiaj zawiodła. Prawie wpuściła mnie w maliny – wyjaśnił, a swoimi słowami rozbawił niemal wszystkich zgromadzonych w salce.

– Czyli dobrze cię poprowadziła. Witaj w Malinowym Borze! – spuentował radośnie instruktor. – A tak na poważnie to wcale przeciw tobie nie spiskowaliśmy, a tylko określaliśmy zasady, jakich będziemy się trzymać podczas naszych zajęć. – To mówiąc, podkreślił pisakiem nabazgrane na tablicy zdania. – Usiądź, proszę, i tak samo jak ja oraz pozostali zapisz na kartce swoje imię, aby każdy mógł je zapamiętać. A was – ponownie zwrócił się do ogółu – za moment poproszę, żebyście opowiedzieli co nieco o sobie. Skąd przyjechaliście, co lubicie robić w wolnym czasie, jakie są wasze największe marzenia, ważne plany, osiągnięcia lub na przykład fobie, których chcielibyście się kiedyś pozbyć. Mówcie, o czym chcecie! Może uda nam się trochę lepiej poznać, zanim rozpoczniemy wieczornego grilla. – Ostatnie dwa słowa wypowiedział głośniej i dużo wyraźniej.

W akustycznym wnętrzu znów zrobiło się gwarno.

Maks zamknął za sobą drzwi, zajął wolne miejsce i wykaligrafował na brystolu swoje imię. Przywarł plecami do oparcia krzesła i zaczął się przyglądać swoim nowym znajomym. Ciekawe, czy to rozrywkowi ludzie – wybiegł myślami ku wspomnianej przed chwilą imprezie. Miał nadzieję wspaniale się bawić tej nocy. Dobrze zjeść, sporo wypić, a być może przeżyć jakąś ekscytująca przygodę. Najlepiej z tą seksowną laseczką z recepcji. Byle tylko jakoś przebrnąć przez pierwszy, teoretyczny dzień kursu.

Ależ ja jej, kurwa, nienawidzę. Podrywaczka, dziwka! Ledwie przyjechała, a już zaczyna się do wszystkich wdzięczyć. Suka! Sama pewnie nie wie, z kim ma się dziś bzyknąć. Jest jej wszystko jedno. Widać po niej, że zaczyna swoje polowanie, wabi i zastawia sidła. A jaką ma minę niewinną… Zupełnie jak wtedy, kiedy mnie skrzywdziła. Do końca zgrywała słodkie niewiniątko! Ale dziś, gdy mnie spotkała w recepcji, miała w oczach strach. Zbladła, przez sekundę drżała i ponownie założyła maskę. Udawała, że się praktycznie nie znamy. Jak tak można? Przecież my się znamy, nawet bardzo dobrze! Przypomnę jej o tym niebawem. Ciekawe, czy w jej pustej główce rodzą się jakieś przeczucia. Złe przeczucia. Choćby takie, że zostało jej zaledwie kilka godzin żałosnego życia. Jeśli oczywiście nie dotrzyma słowa. Będzie mnie błagać o litość!

– To może zacznę od siebie, żeby was ośmielić. – Prowadzący szkolenie odłożył mazak na przymocowaną do tablicy półkę i stanął pośrodku okręgu. – Nazywam się Adam Sobieraj, za miesiąc obchodzę czterdziestkę, mam żonę, syna, dwa koty, świnkę morską i nie mam nałogów. No… może z wyjątkiem namiętnego czytania horrorów, thrillerów oraz kryminałów, ale to takie… raczej nieszkodliwe uzależnienie – znów zażartował, lecz tym razem jego mina była nienaturalnie poważna. – W zawodzie pracuję ponad dwie dekady, jestem parokrotnym wicemistrzem Polski baristów i wciąż nie udało mi się wywalczyć tytułu grand prix. I właśnie to jest moim najważniejszym celem. Oprócz tego chciałbym na emeryturze założyć niewielką plantację kawy w Etiopii, osiąść na stałe w Afryce i odciąć się od ludzi, pijąc hektolitry najznakomitszych mieszanek kawowych na świecie. Moją największą obsesją jest lęk przed chorobami, a twoją, Alicjo? – Podszedł do jednej ze swoich słuchaczek i głośno odczytał jej imię. – Proszę, powiedz. Teraz twoja kolej – zakomenderował.

– Nie mam fobii! – zapytana odparowała nerwowo. Ostentacyjnie zrzuciła swoją wizytówkę z kolan, założyła nogę na nogę i skrzyżowała ręce na piersi. Układając usta w charakterystyczny sposób, starała się zdmuchnąć z twarzy gruby kosmyk jasnych, utlenionych włosów – Żadnych! – Najwyraźniej nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję.

– Każdy jakieś ma – odbił piłeczkę Sobieraj. – Nie ma możliwości, żeby…

– Ja nie mam, powiedziałam przecież! – fuknęła i zaczęła podrygiwać stopą. – Możemy przejść dalej?

– Możemy, ale najpierw zdradź nam kilka szczegółów o sobie. Takie są zasady. Przedstaw się, wyjaśnij, skąd przyjechałaś, ile masz lat, czy masz jakieś hobby bądź po prostu czego oczekujesz od naszych warsztatów. Podaj tylko parę najważniej…

– Alicja Mazur, z Radomia, trzydzieści pięć, niewiast się o wiek nie pyta, wino, seks, podróże, nie oczekuję niczego. Wystarczy? – ironizowała. – I jak? Zdążyliście już zajebiście mnie poznać? – Lekceważąco patrzyła na zgromadzonych w pokoju. – Czy mam dodatkowo podać rozmiar buta oraz biustonosza?

– Dzięki, ale nie ma takiej konieczności. – Szkoleniowiec uśmiechnął się kwaśno. – W takim razie oświeć nas: dlaczego w ogóle tu jesteś? Nie będziesz się nudzić?

– To już od ciebie zależy – żachnęła się. – A poza tym musisz wiedzieć, że inteligentni ludzie nigdy się nie nudzą. Zawsze znajdą sobie jakąś ciekawą rozrywkę. Na przykład dzisiejszy afterek. Zobaczymy, co ciekawego się zdarzy… – Czy Sobierajowi się przywidziało, czy przez twarz kobiety przebiegł mroczny cień? Nie potrafił tego jednoznacznie stwierdzić. – A wracając do twojego pytania, to jestem w tej pipidówce z innej okazji. W poniedziałek rozpoczynam urlop w pobliżu Torunia, więc przyjazd w te strony był mi, że tak się wyrażę, na rękę.

– Życzę ci zatem dużo wypoczynku. – Dało się zauważyć, że barista zmusza się do bycia uprzejmym. – Kto następny? – spytał z nieskrywaną ulgą. – Może… – Rozejrzał się wokół. – Honorato, spróbujesz?

– Jasne! – zareagowała żywo kobieta o kasztanowych włosach zaplecionych w długi, gruby warkocz. – Dziękuję serdecznie za głos. – Popatrzyła wzgardliwie na swą poprzedniczkę. – W końcu jesteśmy tutaj, żeby się czegoś nauczyć, mile spędzić weekend i dobrze się bawić, prawda? – skwitowała prześmiewczo, czym spowodowała, że Alicja Mazur prychnęła z niechęcią i demonstracyjnie obróciła się w stronę okna.

– Zgadza się – przytaknął Sobieraj. Podszedł do tablicy, wziął do ręki marker i sformułowane uprzednio normy zachowania uzupełnił o zdanie: „Nie marudzimy!”. Tuż obok napisu narysował uśmiechniętą buźkę. W pomieszczeniu znów dało się słyszeć chichotliwy poszum. – Zamieniamy się w słuch, Honorato.

– Niezmiernie mi miło. – Ekscytacja kobiety osiągnęła jeszcze wyższy poziom. Bez zastanowienia podniosła się z krzesła, zrzuciła z ramion jasnoszary żakiet, wyszła na środek i zaczerpnąwszy oddechu, powiedziała: – Serdecznie was witam, kochani! Ogromnie się cieszę, że tu z wami jestem i mam możliwość poznać tylu przewspaniałych ludzi. – Z lubością sunęła wzrokiem po siedzących wokół niej osobach. – Nazywam się Honorata Magnacka. Mam dwadzieścia osiem lat i przybyłam do Malinowego Boru z najpiękniejszej metropolii świata, czyli z przecudownego Wrocławia, gdzie mieszkam od urodzenia. A ostatnio spełniło się moje największe marzenie, gdyż przeprowadziłam się do zabytkowej, świeżo odrestaurowanej willi na Karłowicach. No… – Cyknęła ustami. – Nie jest to tania dzielnica – podkreśliła z dumą. – Dlatego wciąż w to nie mogę uwierzyć! Co rano, kiedy się budzę w jednej z moich trzech sypialni, muszę się w rękę uszczypnąć. Dziwne, nie sądzicie? – Magnacka żwawo gestykulowała, a z każdym słowem robiła się coraz głośniejsza.

– Zajebiście dziwne – chrapnęła znienacka Alicja. – Nie ma co! – Na powrót wgapiła się w okno. – Totalna, kurwa, masakra – jęknęła zrezygnowana.

– Zgadza się, kochana. – Honorata nie dała się zbić z pantałyku. – A tak przy okazji… – perorowała dalej. – Jeśli będziecie kiedyś we Wrocławiu, serdecznie zapraszam do siebie. Nie wiem, czy w ogóle wiecie, ale nasza kawiarnia powstała jako pierwsza w Polsce i jest aktualnie największym tego typu punktem z całej sieci Burgund Café. Mamy najwyższe utargi! Bywa u nas cała wrocławska śmietanka. Musicie koniecznie przyjechać, serdecznie zapraszam!

– A czego oczekujesz po moim szkoleniu? – Trener wykorzystał sposobność, że mówczyni nabierała powietrza do płuc. – I jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

– Oj, Adamie, Adamie… – Wyszczerzyła się od ucha do ucha. – O tym również zamierzałam wspomnieć. Oczekuję wspaniałej zabawy i niezapomnianych wrażeń. – Zamruczała uwodzicielsko, patrząc prosto w oczy Sobieraja.

Ktoś ze zgromadzonych odchrząknął. Ktoś inny się zaśmiał.

– No a plany? – Zatrzymała się na krótki moment. – Może udział w jakimś talent show? Mam bardzo wiele talentów, na przykład aktorstwo czy śpiew. Kilka lat temu chciano mnie nawet zwerbować do Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”, ale odmówiłam. I może nawet dobrze się stało, bo…

– Boby cię tutaj nie było?