Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
11 osób interesuje się tą książką
W Ísafjörður, rodzinnej wiosce oficer śledczej Hildur Rúnarsdóttir, panuje właśnie najciemniejszy i najspokojniejszy czas roku. Tuż przed Bożym Narodzeniem mieszkańców cichej miejscowości czeka jednak szok: w stawie hodowlanym na Fiordach Zachodnich znaleziono okaleczone ciało. Hildur wraz ze stażystą fińskiej policji Jakobem Johansonem ledwo rozpoczynają śledztwo, kiedy w innym odległym zakątku Islandii dochodzi do kolejnego, równie wstrząsającego morderstwa. A wkrótce potem do jeszcze jednego.
Jakob to trzecia część serii detektywistycznej "Hildur" w stylu nordic noir, z domieszką islandzkiego mistycyzmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Rok wydania: 2025
Mamie 1957–2023
Chodź do mnie
Zaopiekuję się tobą
Ochronię cię
Chodź, połóż się
Come to me
Tekst: Björk Guðmundsdóttir (1993)
Czerwiec 1988, Äkäslompolo
Nie kce – powiedział najmłodszy z chłopców, odganiając latające wokół niego komary.
Pięciolatek wpatrywał się w stojącego na brzegu kuzyna i jego przyjaciela. Starsi chłopcy byli w tym samym wieku, tego samego wzrostu i zawsze nierozłączni. Z oddali dało się ich odróżnić jedynie po kolorze włosów. Jeden miał je bardzo ciemne, niemal czarne, a drugi – jasnobrązowe.
Woda była chłodna, choć nastał niemal środek lata. Słońce prażyło na bezchmurnym niebie, ptaki śpiewały. Chłopczyk bawił się sznurkami przy kąpielówkach. Denerwował się.
Razem zaplanowali przygodę na ten dzień. W domu najmłodszego przekąsili naleśniki. Grali w Uno i żartowali. Starsi chłopcy opowiedzieli młodszemu o ekscytującej zabawie dostępnej tylko dla tych, którzy jeszcze nie poszli do szkoły. Malec zapalił się na myśl o swojej ważnej roli i o intrygującym zwrocie w nudnawym wakacyjnym dniu. Na opalone nogi włożyli sportowe buty, na głowy naciągnęli czapki z pieczołowicie wygiętymi daszkami, wsiedli na rowery i pojechali na pobliską plażę.
Tam zabawa znalazła się w punkcie, w którym nie dało się jej zatrzymać.
– No leź, leź. Skarb jest na samym dnie – powtórzył już nie wiadomo który raz czarnowłosy chłopak.
Przez całe popołudnie karmili małego historią o statku, który dawno temu zatonął w jeziorze. Wszyscy uznali tę opowieść za zabawną i ekscytującą. Na starym statku były trzy złote klamki, wciąż leżące gdzieś pod taflą.
Woda sięgała pięciolatkowi do kolan. Czarnowłosy spojrzał na stojącego obok przyjaciela, szukając u niego wsparcia. Blondyn pokiwał głową z aprobatą i krzyknął:
– Jeszcze troszku. Odlicz dziesieńć kroków i bedziesz tak blisko, że zacznie parzyć!
Stojący w wodzie chłopczyk pochylił głowę i naburmuszony patrzył na tamtych na brzegu. Przesuwał po dolnej wardze górnymi zębami, to znaczy tymi dwoma, które jeszcze luźno trzymały się w dziąsłach.
– Dobrze, Mikael! Dalej!
Okrzyk poparcia sprawił, że mały postąpił o kilka kroków w tył. Woda sięgała już do chudych ud. Jego ciało pokryło się gęsią skórką.
– Już? – upewnił się. Nie dało się stwierdzić, czy głos drżał mu z lęku, czy z zimna.
Z oddali, z drogi, dobiegła ich radosna rozmowa i dźwięk rowerowych dzwonków. Rowerzyści nie skręcili jednak w kierunku plaży, tylko pojechali dalej. Niebawem znów zrobiło się cicho.
– Czemu mam go sam wyciongać? – spytał chłopczyk, chociaż na poprzednie pytanie nie dostał odpowiedzi.
– Tylko mali mogo, duzi nie. Tak mówi legenda – odparł przekonująco czarnowłosy kuzyn.
Szatyn dodał:
– Już bardzo blisko. Zaraz bedziesz móg wyjońć z wody pierwszo klamke i nam też pokazać.
W oczach poszukiwacza błysnęła iskierka buntu.
– Bedziecie mogli popatrzeć, ale potem bedzie mój, bo to ja go znalaz. Kto znalaz, ten ma, przecież tak gadaliście!
Czarnowłosy oparł ręce na biodrach i powiedział z całym przekonaniem dziesięciolatka:
– Jasne, że bedzie twój.
Słowa kuzyna sprawiły, że malec się odwrócił. Jego wąskie, ostre łopatki wyraźnie się odznaczały, kiedy powoli oddalał się od plaży. Kroki były drobne, a ciało lekko kołysało się na boki, gdy chłopiec próbował utrzymać równowagę w pogłębiającej się centymetr po centymetrze wodzie. Sięgała mu już po pachy.
Blask słońca migotał na powierzchni jeziora. Gdzieś zagrzmiało. Deszczowe chmury i front burzowy były daleko, lecz huk rozległ się echem aż tutaj.
Brodzący był o dwa kroki od utraty gruntu pod stopami.
– On jeszcze nie umie pływać – zaśmiał się do przyjaciela czarnowłosy chłopak.
Wtem atmosfera zmieniła się błyskawicznie, radość z zabawy uleciała. Brunet poczuł, jak napina mu się całe ciało. Jego czoło się zmarszczyło, a dłonie zacisnęły w pięści. Bicie serca czuł aż w gardle. W ustach miał metaliczny posmak.
Dobiegło ich ciche pluśnięcie. Jakby ktoś ostrożnie, z niewielkiej wysokości upuścił do wody kamyk.
– Oho, uwierzył – szepnął brunet. Jego kolega roześmiał się w panice, ale za chwilę i jemu głos uwiązł w krtani. Rozmowa, która dopiero co tak lekko się toczyła, zamieniła się w rzężące dyszenie, kiedy wbiegali do jeziora.
Przyjaciele nurkowali i przeczesywali dno rękami. Wynurzali się, by łapczywie zaczerpnąć powietrza, aż pęczniały im płuca.
To wszystko było na nic. Mały zniknął.
Wykończeni chłopcy w końcu wyszli z wody. Na plaży zebrali ubrania i szybko je włożyli, starając się nie patrzeć na zrolowane spodenki dresowe i zwiniętą na piasku koszulkę pięciolatka. Najmniejszy z rowerów został na brzegu, a chłopcy ile sił w nogach popedałowali w ciemniejący las. Rozglądali się nerwowo jak obserwująca okolicę gromada ptaszków. Czy ktoś ich widział? Czy na drodze byli jacyś ludzie? Otaczała ich jednak tylko miękka cisza letniego popołudnia. W gałęziach drzew szumiał wiatr. Wiewiórka zwinnie wspinała się po pniu świerku. Pazurki zwierzęcia frenetycznie skrobały korę.
Czarnowłosy chłopak leżał na brzuchu w kępie trawy. Miał takie uczucie, jakby ktoś po nim chodził. W całym ciele dziwnie go skręcało. Wilgoć lasu i skroplony na skórze zimny pot mieszały się i przesączały przez letnie ubrania. Zmarzł. Jego przyjaciel obok wymiotował, a między dobiegającymi z trzewi bulgotami bełkotał jedno i to samo:
– Nigdy nikomu o tym nie powiemy. Nigdy!
Ísafjörður, grudzień 2021
Oficer śledczą Hildur Rúnarsdóttir drapały w policzek krótkie włosy młodszej siostry. Pachniały arbuzem. Hildur ścisnęła mocno, wyczuwając pod grubym zimowym płaszczem szerokie ramiona Björk. Björk Holm. Wciąż smakowała nowe nazwisko siostry i próbowała się do niego przyzwyczaić. To znaczy nie było już takie nowe – Björk nazywała się Holm dłużej niż Rúnarsdóttir. Po przeprowadzce na Wyspy Owcze otrzymała nazwisko byłego męża ciotki Huldy.
Hildur długo ją obejmowała. Nie chciała jej wypuścić, chociaż wiedziała, że chwili rozstania nie opóźnią. Byłoby o wiele lepiej rozprawić się z tym szybko, zostawić Björk przy wejściu na lotnisko i od razu pojechać na komendę do pracy. Nie potrafiła jednak tak postąpić. Zostały rozdzielone na ponad dwadzieścia lat i teraz każda chwila rozłąki zdawała jej się rozdzierająca.
Półtora roku temu Hildur po wielu przebojach znalazła Björk na Wyspach Owczych. Tamta z początku przeżyła szok na wieść, że w ogóle ma drugą siostrę i że Hulda, którą uważała za swoją przybraną matkę, w rzeczywistości była jej ciotką. Björk wiedziała, że jej prawdziwa matka zmarła, ale nigdy więcej na ten temat z Huldą nie rozmawiała. Z Huldą tak naprawdę nie rozmawiało się o niczym, bo była małomówna i przebywała we własnym świecie. Björk jednak ani przez chwilę nie podejrzewała, że opowieść Hildur mogłaby być nieprawdą. Zaufanie zrodziło się między nimi od razu. Śledcza wciąż pamiętała słowa młodszej siostry, gdy ta po raz pierwszy parzyła im kawę:
– Wydajesz się taka znajoma.
To wrażenie było obopólne. Niesamowicie było się odnaleźć po tak długim czasie.
Z niektórymi ludźmi po prostu tak się dzieje, że pomost między dwoma otwartymi umysłami tworzy się w mgnieniu oka. Zamieniwszy zaledwie kilka słów, obie miały wrażenie, jakby nigdy nie straciły kontaktu. Przy długiej ławie w kuchni Björk rozmawiały całymi dniami o wszystkim, co im się przydarzyło. Hildur opowiadała, co udało jej się ustalić na temat ich przeszłości, a Björk dzieliła się swoimi wspomnieniami.
Dzieciństwo na Wyspach Owczych było trudne. Hulda oczywiście opiekowała się Rósą i Björk, lecz emocjonalnie pozostawała odległa. Cicha i zamknięta w sobie. Jej zaburzenia pamięci niewątpliwie rozwinęły się wcześnie, bo do reszty przestała sobie radzić, gdy dziewczynki wchodziły w wiek nastoletni. Musiały młodo nauczyć się niezależności. To one chodziły po zakupy, gotowały i sprzątały. Nie miały wyznaczonych godzin powrotu do domu i nikt się nie interesował, gdzie spędzają czas.
W pracy policyjnej Hildur miała do czynienia z wieloma podobnymi historiami. Poza pełnieniem obowiązków śledczej odpowiadała również za Jednostkę do spraw Zaginięć Dzieci, czyli głównie za ochronę małoletnich, którzy uciekli z domu. Zakrawało na ironię, że jej własne siostry były zaniedbywane i musiały dorosnąć o wiele za wcześnie.
Opuszczając Islandię, Björk była tak mała, że nie pamiętała z tego okresu niczego konkretnego. Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa na ogół powstają około trzeciego roku życia. W tragicznym momencie Björk miała sześć lat. Mówiła, że czasami powracają do niej obrazy ciemności i tylnego siedzenia w trzęsącym się samochodzie, ale nie potrafiła ułożyć tych migawek w kolejności chronologicznej ani połączyć z innymi wydarzeniami. Ślady pamięciowe najprawdopodobniej zanikły. Przeprowadzka w nowe środowisko językowe i pośród nowych ludzi musiała pomieszać jej wcześniejsze wspomnienia.
Hulda nigdy nie opowiedziała dziewczynkom prawdy o ich matce i nie wyjawiła żadnych szczegółów na temat ich przeszłości na Islandii. Teraz na zadawanie pytań było za późno, bo ciotka zmarła przed rokiem. Wtedy Björk postanowiła wrócić do ojczyzny. Mówiła, że chce być bliżej Hildur i że po śmierci Huldy na Wyspach Owczych nie pozostało już nic, co mogłoby ją powstrzymywać przed odjazdem.
W ciągu ostatnich miesięcy Björk wielokrotnie powtarzała, że ponowne spotkanie starszej siostry popchnęło ją do zmiany i dzięki temu postanowiła wreszcie zrealizować swoje plany, żeby nie pozostały wyłącznie marzeniami. Przez całe dorosłe życie prowadziła hodowlę owiec, ale teraz sprzedała zwierzęta, opuściła dom, przeprowadziła się na Islandię i zgodnie ze swoim wykształceniem zaczęła pracować w zawodzie pielęgniarki. Jeszcze nie zdobyła stałej posady, choć wierzyła, że to się niebawem zmieni. Znała język, a w sektorze ochrony zdrowia brakowało pracowników. Aktualnie pracowała dorywczo na zastępstwie w głównym szpitalu w Reykjavíku. Personel zastępczy był szczególnie poszukiwany w okresach świątecznych i wakacyjnych.
Hildur dowiedziała się, że poza pracą Björk szydełkowała, uprawiała kickboxing, czytała dużo kryminałów i oglądała w telewizji wszystkie możliwe seriale kryminalne. Niezwykle ją interesowała praca starszej siostry. To było miłe.
W tylnej części małego lotniska w Ísafjörður znajdowało się dwoje drzwi. Przez te południowe nowo przybyli podróżni wchodzili do budynku, natomiast północne były przeznaczone dla odlatujących. Björk nie zamierzała lecieć do domu, chciała tylko wypożyczyć samochód.
Podczas pandemii koronawirusa wypożyczalnie pozbyły się większej części floty, teraz jednak, kiedy ograniczenia powoli odchodziły w przeszłość, turystyka zaczęła się ożywiać. U progu sezonu świątecznego niewyprzedane pojazdy starano się jak najlepiej wykorzystać. Oznaczało to dostarczanie ich z jednej miejscowości do drugiej. To odpowiadało Björk, której własne auto stało akurat w warsztacie.
– Byłoby cudownie spędzić tu więcej czasu, ale obiecałam, że wezmę kilka zmian. Teraz jest dużo ofert na zastępstwo.
Hildur dobrze to rozumiała. W tej kwestii były takie same: dni pracy nie robiły im wielkiej różnicy, bo w domu nikt na nie nie czekał.
– To co, jedziemy na Wielkanoc? – spytała Björk. Między brwiami utworzyła jej się pionowa zmarszczka. Hildur zauważyła, że bruzda uwidaczniała się zawsze, kiedy siostra koncentrowała się na jakiejś myśli.
Hildur energicznie skinęła głową. Długi urlop wielkanocny był wyczekiwanym punktem wiosny. Wtedy wyjeżdżało się z rodziną na Wyspy Kanaryjskie albo na Florydę, lub barykadowało w domkach letniskowych, żeby jeść olbrzymie czekoladowe jajka i czytać na głos znalezione w środku aforyzmy. Siostry postanowiły, że pojadą z ciotką Tinną na Wyspy Owcze. Zamierzały odwiedzić grób Huldy, a Björk miała im pokazać znajome miejsca.
Zegarek wskazywał parę minut po drugiej. Dnia pozostało już niewiele. Lepiej, żeby Björk wyruszyła teraz i pokonała górskie odcinki trasy, zanim zapadną całkowite ciemności.
Hildur poczuła, jak wyobrażony węzeł w jej piersi odrobinę się zacisnął. Znajomy niepokój, przytłaczające uczucie, którego doświadczała już od kilku dni, chwyciło mocniej. To mogło oznaczać tylko jedno. Sytuacja w jej najbliższym otoczeniu zaczęła zmierzać w niewłaściwym kierunku i niebawem miało się wydarzyć coś niedobrego. Zmarzły jej palce u stóp. Powinna była wybrać zimowe buty zamiast tych do biegania. Kilka razy wspięła się na palce, żeby pobudzić krążenie krwi. Björk podniosła z ziemi plecak i założyła go na ramiona.
Hildur wiedziała, że nie wolno jej zadawać tego pytania, ale nie potrafiła się powstrzymać:
– A co tam u Rósy?
Uśmiech zniknął z twarzy młodszej siostry, która zaczęła niezręcznie bawić się kluczykami i uciekła wzrokiem w bok. Poprawiła plecak i odpowiedziała przez mocno ściągnięte wargi:
– Wiesz, że o niej nie rozmawiamy.
Hildur patrzyła, jak Björk idzie przez wietrzny parking do wypożyczonego samochodu. Lotnisko było położone pięknie, ale niepraktycznie. Wybudowano je u stóp gór, na terenie wysuniętym w sam środek fiordu. Po północnej stronie pasa startowego ujście wąskiej zatoki otwierało się na Atlantyk. Na wschodzie i zachodzie wznosiły się góry o płaskich szczytach i stromych zboczach. Latanie z fiordów do stolicy było ryzykowne, bo loty często odwoływano z powodu wiatru albo mgły.
Hildur martwiła się, że popsuła miłe odwiedziny siostry, poruszając na koniec zakazany temat. Stały się sobie bliskie, chociaż o Rósie Björk nie zgadzała się mówić. To było jedyne żądanie, jakie przedstawiła, gdy się spotkały na Wyspach Owczych i postanowiły na nowo ze sobą zapoznać. Hildur przystała na to, bo inaczej postąpić nie mogła. Rósa pozostawała dla niej tajemnicą. Björk zagroziła zerwaniem kontaktu, jeśli starsza siostra by się upierała.
Śledcza próbowała wyjaśnić sprawę po cichu. Wykorzystała powszechnie dostępne źródła informacji, te jednak nic nie wykazały. Rósa nie figurowała w mediach społecznościowych, a w każdym razie nie pod swoim nazwiskiem. Jej numeru telefonu też nie udało się znaleźć. Zgodnie z oficjalnymi danymi adresowymi wciąż mieszkała na Wyspach Owczych w domu należącym do Björk, ale odwiedzając tamto miejsce, Hildur nie dostrzegła ani śladu zaginionej siostry. Najpierw rozważała dalsze drążenie sprawy. Mogłaby wydobyć więcej informacji za pośrednictwem swoich kontaktów z policji. Już wiele razy trzymała w dłoni telefon. W ostatniej chwili naciskała jednak czerwoną słuchawkę i chowała urządzenie do kieszeni. Nie chciała ryzykować, że Björk dowie się o jej próbach węszenia. Wyspy Owcze były mniejsze nawet od Islandii, więc plotki na pewno szybko się tam rozprzestrzeniały. Hildur musiała porzucić pomysł dalszego wypytywania. Nie przyszło jej to łatwo, lecz na tę chwilę nie miała innej możliwości.
Wsiadła do Brendy. Pordzewiała na krawędziach toyota land cruiser była jej wiernym wozem. Samochód otrzymał imię po kołyszącej się na desce rozdzielczej figurce, którą Hildur otrzymała od pewnego zgarniętego z pobocza autostopowicza.
Chuchnęła na zimną szybę i palcem wskazującym rysowała na parze falujące szlaczki. Wzory powoli się kurczyły, by ostatecznie zniknąć bez śladu.
Przygryzła dolną wargę i próbowała odgonić niepokój, który się podkradł bliżej. Za każdym razem starała się od niego uciekać, chociaż wiedziała, że to bezskuteczna walka. Taki napad nigdzie sobie nie pójdzie. Już się przyzwyczaiła. Od wczesnych lat nastoletnich zdarzało jej się czuć w gardle i piersi ucisk o różnym natężeniu. Gdy gdzieś dochodziło do poważnego wypadku drogowego, zabójstwa albo innej ludzkiej tragedii, nie było to dla niej zaskoczeniem. Wiedziała z kilkudniowym wyprzedzeniem, że coś się wydarzy. Największe nieszczęście stanowiło to, że nie mogła nic zrobić, aby zapobiec katastrofie, bo nie wiedziała, co i komu się przytrafi. Dar jasnowidzenia, choć może powinno się tu raczej mówić o brzemieniu niż o darze, odziedziczyła po kądzieli. Jej prababka, Hrafntinna, była niegdyś najsłynniejszą wieszczką na Islandii, potrafiła przepowiadać przyszłość i doradzała tym, którzy prosili o wsparcie. Część jej zdolności przeszła na prawnuczkę. Hildur wiedziała, że nie jest nawet w połowie tak zdolna jak Hrafntinna. Przypadły jej w udziale zaledwie strzępki jasnowidzenia. Wiedziała za dużo, a zarazem zbyt mało.
Niepokój był ciężkim uczuciem, ale nawykła do niego przez lata. Zazwyczaj pomagał jej sport. Teraz też rozważała trening. Już była odpowiednio ubrana, musiała jeszcze tylko włożyć kamizelkę odblaskową, która czekała w bagażniku Brendy. Hildur ożywiła się na myśl o przebieżce trasą prowadzącą z okolic lotniska, okrążającą czubek fiordu i ciągnącą się obok stadniny.
W tym momencie odezwał się telefon. Wystarczył jeden rzut oka na ekran i jej nastrój znów się pogorszył. Dzwonił szef, Jónas Ingimarsson.
Wkurzało ją, że to właśnie Jónasa uczyniono jej nowym przełożonym po tym, jak poprzednia komendantka, Elísabet Baldursdóttir, przeniosła się do Reykjavíku.
– Co tam? – odebrała beznamiętnie. Po drugiej stronie rozległo się głośne stęknięcie.
– Skąd ten mało entuzjastyczny stosunek do sprawy? Czyżby z braku… innego rodzaju stosunków? – rżenie Jónasa ustało dopiero wtedy, gdy przerodziło się w ostry atak kaszlu.
Hildur aż się gotowała z chęci rzucenia w odpowiedzi czegoś równie obscenicznego, lecz zamknęła usta na kłódkę. Szef był idiotą, wiedziała jednak, że nie ma co się wściekać. To by go tylko bardziej podekscytowało. Pozwoliła ciszy lekko się przeciągnąć, po czym podjęła przesadnie przyjacielskim głosem:
– No mów, z czym dzwonisz, kolego.
– Przywlecz ten swój tyłek na komendę, i to w miarę szybko.
Jak zwykle był poirytowany. Dwa lata temu przeszedł na rentę z powodu bólu biodra, ale życie rencisty najwyraźniej go znudziło i znalazł sobie lepsze środki przeciwbólowe. Gdy na jesieni zaczęto szukać kogoś na stanowisko komendanta w Ísafjörður, Jónas kandydował jako jedyny. Zawsze wyrażał się pogardliwie o prowincji, jednak wysoka pozycja, a szczególnie wiążące się z nią wynagrodzenie, prawdopodobnie przeważyły nad koszmarem mieszkania w małej wiosce. Hildur doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby aplikowała na tę posadę, to by ją otrzymała. Tylko że nie chciała brać na siebie odpowiedzialności szefowej. Wolała być w terenie i tropić przestępców. Nie miała ochoty odpowiadać za innych ludzi i ich poczynania. Dlatego najlepiej czuła się w pracy, którą mogła wykonywać niezależnie. Ale gdy usłyszała o swoim nowym przełożonym, osłupiała. Ze wszystkich ludzi na świecie – akurat Jónas. Miała wrażenie, że to kara.
– Jaka sytuacja?
– Kobieto, przebieraj nogami! Szybki numerek u mnie, a potem truchcikiem do portu.
Szybki numerek? Jónas mówił o swoim biurze jak o barze ze striptizem. No, w takich lokalach z zamiłowaniem spędzał czas. Gdy Hildur ukończyła szkołę policyjną i pracowała w Reykjavíku przed powrotem w rodzinne strony na Fiordach Zachodnich, wylądowała z nim w jednym wydziale. Zaraz od pierwszej zmiany stało się jasne, że to wielbiący własne muskuły mięśniak, który z wyższością odnosi się do wszystkich poza białoskórymi kolegami (ale już nie koleżankami) z pracy.
Wtedy bary ze striptizem były jeszcze w Reykjavíku legalne. Jónas niejednokrotnie szpanował w pokoju socjalnym komendy „gruntownymi badaniami terenowymi”, rechocząc z własnego żartu. Hildur kiedyś zripostowała, że raczej niewiele kobiet zgodziłoby się rozebrać przed nim za darmo. Na to już się nie odezwał.
Pogłoski o agresywnym zachowaniu Jónasa w stosunku do żony utwierdziły śledczą w przekonaniu, że to niesympatyczny typ. Na szczęście żona wzięła nogi za pas i teraz była w związku z jakimś ekspertem z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
– Jakob jest już w drodze do portu i załatwia łódź. Tam się spotkacie.
Docisnęła telefon do ucha, żeby lepiej słyszeć.
– Łódź dokąd? – Ogarnęło ją przeczucie, że jednak dziś nie pobiega.
– Na farmę pstrągów – warknął Jónas i na jednym oddechu dodał: – Nurek, który zajmował się rybami, znalazł w wodzie zwłoki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: Jakob
Pierwsze wydanie: Werner Söderström Osakeyhtiö (WSOY), Helsinki 2023
Opracowanie graficzne okładki: Robert Dąbrowski
Projekt okładki oryginalnej: © Ville Laihonen
Ilustracja na okładce: Alex Batchelor / Unsplash
Redaktor prowadząca: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Magdalena Mendys
Korekta: Kinga Dolczewska
Copyright © Satu Rämö, 2023
First published in Finnish with the original title Jakob by Werner Söderström Osakeyhtiö Ltd (WSOY), Helsinki. Published in the Polish language by arrangement with Bonnier Rights Finland and Macadamia Literary Agency, Warsaw, Poland.
Copyright © for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-497-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek