Herkules. Krew - Jasmine Mas  - ebook

Herkules. Krew ebook

Mas Jasmine

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

17 osób interesuje się tą książką

Opis

Sparta jest podzielona.

Wojna jest nieunikniona.

A w jej żyłach płynie krew, której wszyscy się boją…

 

Alexis Hert nigdy nie miała powodu, by wierzyć w mity… aż do dnia, gdy stały się one jej rzeczywistością. Nigdy też nie podejrzewała, że jej los spleciony jest z mrocznymi potęgami, które rządzą światem, aż do dnia, gdy staje się pionkiem w boskiej grze, której zasad nie zna. Zmuszona do podjęcia walki, otoczona wrogami i ścigana przez tajemnicze moce Alexis szybko pojmuje, że niektóre więzy są silniejsze niż strach. Niektóre namiętności zaś bardziej niebezpieczne niż śmierć.

Boska rozgrywka trwa. Tylko czy na pewno można ją wygrać?

Nie ma wygranej bez walki.

Nie ma miłości bez bólu.

 

Wejdź do świata bohaterów balansujących na granicy moralności, niebezpiecznych uczuć i rozgrywek o władzę, w których miłość jest równie zabójcza co zdrada.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 548

Rok wydania: 2025

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Blood of Hercules

Copyright © 2024 by Jasmine Mas

Copyright © for the Polish translation by Klaudia Wyrwińska, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

Redaktorka inicjująca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Magdalena Białek, Daria Latzke

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Oryginalny projekt okładki: © Maria | Steamy Designs

Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Konwersja: Ewa Krefft-Bladoszewska

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

ISBN 978-83-68479-52-2

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

OSTRZEŻENIE O TREŚCI

To historia o mrocznym romansie i jeszcze

mroczniejszej obsesji.

Należy pamiętać, że książka porusza tematy, które dla niektórych czytelników mogą być trudne: przemoc, opis morderstw, prześladowanie, myśli samobójcze, znęcanie się, wulgarny język oraz zdrada. Pełna lista znajduje się na stronie autorki: jasminemasbooks.com. To historia z gatunku slow burn, ale książka zawiera opisy scen erotycznych. Uważajcie na siebie.

Czasami zostanie bohaterem boli… bardzo.

Strzeżcie się.

Książkę dedykuję dziewczynom, które lubią

moralnie szarych fikcyjnych mężczyzn

i które zaczęły krzyczeć, gdy po raz pierwszy przeczytały słowa:

„Kto ci to zrobił?”.

To dla Was.

12 DOMÓW SPARTY

DOMY OLIMPIJSKIE

DOM ZEUSA

DOM HERY

DOM ATENY

DOM HERMESA

DOM POSEJDONA

DOM DEMETER

DOM APOLLA

DOM DIONIZOSA

DOMY CHTONICZNE

DOM ARESA

DOM HADESA

DOM ARTEMIDY

DOM AFRODYTY

Fides est periculosa ludum… Zaufanie to niebezpieczna gra.

Nie wiedziała, kto na nią poluje, aż było już za późno.

WSZECHWIEDZĄCA

Fatum

Zarzuciłam długą togę na skrzyżowane nogi i usiadłam nieruchomo na polu. Kamienie z Delf leżały wokół mnie ułożone w okrąg.

Zebrałam je tysiące lat temu jako mała dziewczynka.

Dłonie rozluźnione i otwarte.

Głowa odchylona do tyłu.

Z moich ust zwisała fajka.

Zaciągnęłam się ziołami, a ból zapulsował w zamkniętych oczach, gdy aktywowałam moce.

Przebłyski wzorców, liczb oraz prawdopodobieństw przemknęły przez umysł – było ich zbyt wiele, by to wszystko pojąć.

Ścieżka istnienia była niczym innym jak przypadkiem, a przy-padek – zbiorem wydarzeń.

Ostre doznanie zmieniło się w przeszywający ból, ale raz jeszcze zaciągnęłam się dymem i przetrwałam atak.

Pozbawione sensu obrazy zmieniły się w enigmatyczne słowa.

Same do mnie przemówiły:

Zagubiona musi zmienić to, co zwie się przeszłością;

Przykuta do rycerzy śmierci zostanie przyszłością;

Inaczej tytani zawładną ziemią, a wojna stanie się wiecznością.

Otworzyłam szybko oczy.

Mroczne scenariusze zostawiły po sobie gorzki posmak na języku, a ja poczułam w swoich pradawnych kościach rozciągające się ścieżki.

Moja spartańska moc była niczym bez działania, ale nigdy nie unikałam nieprzyjemnych wyborów. Właśnie tak przetrwałam, gdy wyginął cały mój gatunek.

Przyszłość zawisła przede mną na ostrej jak brzytwa krawędzi: apokalipsa i pokój były dwiema stronami tej samej monety.

A ta mogła przechylić się w obie strony.

Potrzebne było działanie. W końcu nullum magnum ingenium sine mixture dementia fuit.

„Nie ma wielkiej mądrości bez szaleństwa”.

Wypuściłam dym, wstałam, czując przy tym ból stawów, i popędziłam nierównym krokiem przez pole w stronę pałacu, aż dotarłam do korytarza z białego marmuru.

Moje fioletowe oczy i białe włosy odbijały się w lustrzanych ścianach.

Gdy dotarłam do ciężkich onyksowych drzwi wewnętrznej komnaty, nawet nie zapukałam. Pchnęłam je i otworzyłam.

Członkowie federacji stali za złotymi podiami na wielkiej arenie, pogrążeni w kłótni.

Odwrócili się i spojrzeli na mnie.

Trzask.

Wszyscy padli na kolana.

Wyjęłam fajkę z ust i pomachałam nią w powietrzu.

– Prawo małżeńskie, które odrzuciliśmy, musi zostać przyjęte… dzisiaj – wychrypiałam. – Wiek wymagany do zawarcia małżeństwa musi wynosić dwadzieścia sześć.

W pomieszczeniu zawrzało.

– Mówiliśmy o całym wieku! – krzyknął ktoś. – Dwadzieścia sześć lat to za mało, by zostać związanym na całe nieśmiertelne życie!

Uniosłam rękę.

Wszyscy się zamknęli.

W tej samej sekundzie.

– To nie koniec – powiedziałam. – Charon i August muszą zostać w tym roku profesorami w tyglu.

Wszyscy zamrugali, skonsternowani.

– Dlaczego? – zapytał Zeus, mrużąc oczy. Wyładowania elektryczne przebiegały po jego skórze, gdy klęczał obok mównicy na środku pomieszczenia.

Uniosłam brew.

– Kwestionujesz moje zdolności… młodzieńcze?

– Oczywiście, że nie. – Zniżył głowę. – Przepraszam za to nieposzanowanie. Po prostu byłem ciekaw.

Nie odrywałam od niego spojrzenia.

– To nie bądź.

Cisza się przeciągała.

Liderzy Domów jeden po drugim pokłonili się głęboko – czoła przycisnęli do czerwonej marmurowej podłogi.

Wspięłam się powoli po okrytych czarnym dywanem schodach prowadzących na środek areny.

Gdy weszłam na podium lidera, sięgnęłam po nożyczki, a następnie do kosza, gdzie leżały obwiązane czerwoną wstążką odrzucone prawa.

Rozcięłam wstążkę.

Ta spadła na podłogę.

Rozwinęłam zwój… Prawo małżeńskie – widniało na środku, zapisane czarnym tuszem.

– Wprowadźcie je – powiedziałam, po czym się pochyliłam i przekazałam zwój wciąż kłaniającemu się Zeusowi. – W tej chwili. Zmieńcie wiek i zatrudnijcie dwóch nowych profesorów.

Gdy dotknął papieru, przebiegły po nim iskry. Sekundę później powrócił do swojej pozycji.

Odwróciłam się.

Zeszłam po schodach, kulejąc, a nieśmiertelni wciąż oddawali mi pokłon.

Prychnęłam, patrząc na nich… Kronosie, gdybyś tylko widział, czym się stało twoje imperium… Spartanie są tacy słabi.

W przeciwieństwie do liderów Domów moje słowo było absolutne.

Byłam jedynym, co stało między chwałą a upadkiem Sparty.

Kronosie, ocal nas wszystkich.

WIELKA WOJNA

ZACZĘŁO SIĘ SPOKOJNIE

Eony przed nastaniem ludzkości kraj Sparty rozciągał się na tysiące archipelagów współczesnej Grecji.

Spartę tworzyły setki nieśmiertelnych Spartan, ich zwierzęcy opiekunowie oraz miejscowe istoty. Istoty to szerokie określenie, którego Spartanie używali do klasyfikowania wszystkich cywilizowanych ras posiadających moce, lecz niebędących Spartanami.

Rządzeni przez oligarchiczną federację, nieśmiertelni obywatele Sparty cieszyli się cichym, spokojnym i luksusowym życiem na wyspach.

Nie mieli pojęcia o konfliktach, chciwości czy zazdrości.

Panował pokój.

Wtedy pojawili się ludzie.

Ludzkość była zachwycona nieśmiertelnymi bytami.

Sparta nauczyła ją sztuki, agrokultury i zarządzania.

Ludzie ich czcili.

Tak oto Spartanie stali się bogami ludzkości.

Wieki później Spartanie oraz istoty migrowali wraz z ludźmi do współczesnych Włoch, ciesząc się bogactwem i statusem bos-kości.

Narodziło się Imperium Rzymskie.

Spraw ludzkich nie można było jednak traktować lekko.

Populacja śmiertelników się zwiększyła.

W tym samym czasie Sparta zmagała się z niepłodnością – jej liczebność zamykała się przeważnie w granicach stu.

Ludzie odkryli, że Spartanie nie byli w pełni odporni na śmierć – można było ich posiekać na kawałki i rozrzucić po świecie bądź zagłodzić i torturami wprowadzić w śpiączkę.

Ludzkość zwróciła się przeciwko swoim bogom.

Cesarze wypowiedzieli Spartanom wojnę, bo chcieli całej władzy i bogactwa dla siebie.

Ludzkość zapomniała jednak, że miała do czynienia z rasą o wiele bardziej inteligentną.

Sparta zniknęła.

Całkowicie.

Spartanie i istoty wyemigrowali na północ Włoch, a tam skryli się w Dolomitach.

Zanim jednak odeszli, zniszczyli wszystko to, czym podzielili się z ludzkością – Biblioteka Aleksandryjska spłonęła doszczętnie, a wraz z nią wiedza oraz bogowie. Jedyne, co pozostało, to kłamstwa.

Bez przewodnictwa Spartan Rzym upadł.

Mijały wieki, a żyjący bogowie, którzy poprowadzili ludzkość ku świetności, stali się mitami. Jednak mity, które sobie przekazywaliśmy, były złe. Bogowie nie byli tym, co zapamiętaliśmy z historii i legend. Ich sojusze, linie krwi, moc – to wszystko było nieprawdziwe.

Czas wciąż mijał.

Spartanie oraz istoty, chronieni anonimowością i rozwijający się w cieniach, nagromadzili bogactwa i stworzyli wybitne technologie.

Ale Sparta nie była krainą tak pokojową, jak mogłoby się wydawać.

Spartanie dzielili się na dwie frakcje: Domy Chtoniczne i Domy Olimpijskie.

Każdy z Domów tworzył oddzielny ród mocy, nazwany po jego liderze – Spartaninie potężniejszym od pozostałych.

Wszyscy Spartanie z Domów Olimpijskich posiadali moce wzmacniające ich fizycznie albo psychicznie.

Nie krzywdzili innych, zamiast tego skupiali się na pracy nad sobą oraz rozwojem nauki.

Istniało pięćdziesiąt różnych Domów Olimpijskich, a pośród nich żyły dziesiątki członków.

Olimpijczycy pozostawali liczni dzięki rozmnażaniu się z ludźmi. Ci półludzie, pół-Spartanie byli nazywani mieszańcami.

Do Domów Chtonicznych należeli Spartanie o krwistoczerwonych oczach.

Chtonicy dysponowali mocami, które raniły innych. Tortury, kontrola umysłu, ból.

Od zawsze istniały tylko cztery rody chtoniczne. Zrodzone wraz z początkiem Sparty, w przeciwieństwie do Domów Olimpijskich, które miały za sobą wzloty i upadki, pozostawały niezmienne.

Zawsze.

Owiana złą sławą chtoniczna czwórka – Domy Hadesa, Afrodyty, Artemidy oraz Aresa.

Do każdego z nich należało kilku członków, bo bardzo rzadko rozmnażali się ze słabymi ludźmi, którzy nie byli w stanie udźwignąć ich mocy. Kilka istot o najmroczniejszych zdolnościach stało po stronie właśnie tych Domów.

Przez cały bieg historii obie frakcje żyły w chwiejnym rozejmie. Pokój trwał dzięki federacji, a do niej należeli najsilniejsi Olimpijczycy.

Wraz z nadejściem dwudziestego pierwszego wieku nastał koniec pokoju.

Rozpoczęła się Wielka Wojna.

Cztery Domy Chtoniczne zaatakowały pięćdziesiąt Domów Olimpijskich, by obalić federację i przejąć władzę nad Spartą.

Znacznie mniej liczni Chtonicy – było ich dwudziestu czterech – walczyli przeciwko setkom Olimpijczyków.

Mimo to konflikt ciągnął się przez dziesięciolecia, a wszystko z powodu odrażających mocy Chtoników.

Słabsze Domy Olimpijskie padły pierwsze, ponieważ Chtonicy bezlitośnie polowali na ich członków, których szczątki rozrzucali po całym globie. Najpotężniejsi Olimpijczycy połączyli siły i zaczęli szukać zemsty.

W dwa tysiące czterdziestym piątym roku pozostało już tylko osiem najsilniejszych i najstarszych rodów olimpijskich: Domy Zeusa, Hery, Ateny, Hermesa, Posejdona, Demeter, Apolla oraz Dionizosa.

Wojna utknęła w martwym punkcie, a liczebność po obu stronach malała.

Sparcie groził upadek.

Czterej liderzy Domów Chtonicznych przeżyli, lecz dwudziestka ich dzieci została schwytana i zabita.

Gdyby wojna trwała nadal, nie byłoby czym rządzić, dlatego obie strony podpisały zawieszenie broni.

W nowej federacji Olimpijczycy mieli jeszcze liczniejszą, przytłaczającą większość.

Pokój został przywrócony.

Kilka lat później, w roku dwa tysiące pięćdziesiątym, tytani – nieśmiertelne i potworne stworzenia – w niewyjaśniony sposób pojawili się na ziemi i zaczęli mordować ludzi.

Federacja dowodzona przez Olimpijczyków dopatrzyła się w tym okazji, by raz jeszcze zapoznać ze sobą ludzkość.

Bogowie znowu powstali.

Dostrzegli w tym także szansę na ukaranie Chtoników.

Federacja orzekła, że w ramach zadośćuczynienia za wojnę oraz popełnione zbrodnie Chtonicy – wszyscy ich synowie oraz mroczne istoty, które stanęły po ich stronie – odpowiadają za rozwiązanie problemu tytanów na ziemi.

Nazwali tę nową organizację Zgromadzeniem Śmierci.

Ale to nie wszystko.

Chtonicy i sprzyjające im istoty zostali zmuszeni do walki z tytanami oraz między sobą w Koloseum w Dolomitach. Były to brutalne zawody znane jako Spartańskie Starcie Gladiatorów.

SSG szybko stało się najbrutalniejszym turniejem, jaki kiedykolwiek zorganizowano.

Zapoczątkowało nową erę brutalności.

Prawie pół wieku później tytani wciąż wędrowali po ziemi, populacja Chtoników zwiększyła się, a Olimpijczykom coraz częściej rodziły się słabe dzieci.

Federacja znowu zaczęła zmagać się z trudnościami w utrzymaniu władzy, a historia sugerowała rychłe nadejście wojny.

Sparta jeszcze nigdy nie była tak podzielona.

By zaradzić rosnącym podziałom, federacja przyjęła kontrowersyjne prawo małżeńskie.

Chtonicy natychmiast próbowali je podważyć.

I właśnie tutaj zaczyna się nasza historia.

Ab initio

Na przełomie stulecia

Sparta wiwatuje,

Federacja upada,

demaskator bogów triumfuje.

Fatum, 2050

1

WĘŻYCA

ALEXIS: ROK 2090

– Kim jesteś? – wyszeptał mi do ucha kobiecy głos.

Usiadłam i zaczęłam ospale mrugać.

Nadgarstki pulsowały mi z bólu. Były podrapane.

Trawa i różowe kwiaty kołysały się na ciepłym wietrze, który owiewał szmaragdową polanę, gdzie drzemałam.

Wiejskie tereny w Montanie były cichym, osobliwym miejscem.

Położona ponad trzysta kilometrów na północ od miejskich świateł Heleny sieć energetyczna ledwie podtrzymywała nasz zrujnowany park przyczep kempingowych.

Tytani pojawili się w roku dwa tysiące pięćdziesiątym, a świat się rozpadł.

Dzieciaki w szkole nazywały to sednem apokalipsy.

Miałam na to prostszą nazwę – piekło.

Nikt nie wiedział, skąd wzięli się nieśmiertelni, przypominający ludzi tytani z ostrymi jak brzytwa zębami, czarnymi żyłami, długimi pazurami i superszybkością, ani dlaczego taką radość sprawiało im rozrywanie ludzi na strzępy.

Ich istnienie było bardzo niefortunne, jeśli chciało się żyć (ja nie chciałam).

Ojciec John powiedział, że tytani pojawili się, by „czegoś ludzkość nauczyć”. A ponieważ nie robiliśmy nic poza dramatycznym i makabrycznym umieraniem… była to dziwna lekcja.

W końcu to Spartanie nas ocalili.

– Słyszysz mnie? – zapytał nieznany głos, tym razem głośniej.

Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu głośnika, ale na polu nie było nikogo poza mną.

Jęknęłam, bo gwałtowny ruch wywołał nasilone pulsowanie w nadgarstkach.

Ojciec i Matka znowu przygotowywali w wannie swój „specjalny napój”, który miał pomóc im poradzić sobie z głodem – połączenie środków czyszczących, wody oraz spleśniałych drożdży. Zachowywali się coraz bardziej nieobliczalnie.

Przykładem tego mogło być to, że w zeszłym tygodniu spojrzałam na Ojca „niewłaściwie”, a on związał mnie szorstką liną, bo byłam „leniwą, bezużyteczną i rozpieszczoną dziesięcioletnią suką”.

Dziś rano zmęczyło mnie bycie uwiązaną jak pies, więc uderzałam ramionami o kamień, aż się uwolniłam.

Oba moje nadgarstki musiały być złamane.

Przynajmniej uciekłaś.

Dobra wiadomość: Ojciec był tak nieświadomy, że pewnie nawet nie pamiętał, że mnie związał.

Zła wiadomość: potrzebował wypasionego leku od Federacji Spartańskiej – lepsza byłaby śmierć – ale nie miał na niego pieniędzy.

Ktoś musiał zająć się jego zdrowiem psychicznym po taniości – przyłożyć mu w łeb łopatą (to samo zrobili sąsiadowi Paulowi: uderzyli go, gdy nie patrzył).

– Słyszysz mnie, prawda…? Czym… jesteś? – powiedział niewidzialny głos prosto do mojego ucha, a ja wzdrygnęłam się ze strachu.

Świetnie, nawiedza mnie duch.

Rozejrzałam się z niepokojem.

Drut kolczasty otaczający park przyczep błyszczał na odległej linii drzew, a na jednej z gałęzi wisiała poszarpana biała flaga z herbem Domu Hadesa – przedstawiał przerażający szkielet psa z płonącymi szkarłatem oczami.

To był piekielny ogar.

Poniżej krwistoczerwonymi literami zapisano ostrzeżenie: „Chroniona Zmilitaryzowana Strefa Federacji Spartańskiej – strzeżcie się, tytani”.

Chtoniczna organizacja zabójców – Zgromadzenie Śmierci – oraz ich symbole (straszne flagi z ogarami, o które nikt nie prosił) były rozwieszone na wszystkich chronionych strefach. Stanowiły ostrzeżenie dla tytanów, że nawet pośród potworów istnieli Goliaci.

Wszyscy znali dwanaście spartańskich rodzin, które rządziły ziemią. Osiem Domów było dobrych, bo ich moce nie krzywdziły innych. Cztery Domy Chtoniczne stanowiły natomiast czyste zło.

Należeli do nich masowi mordercy o zabójczych mocach.

Zadrżałam.

Era bogów i potworów jest do dupy.

Oddychałam ciężko przez zęby i próbowałam skupić się na wszystkim, byle nie na promieniującym w górę ramion bólu.

Co w tej sytuacji zrobiliby Emmy Noether albo Carl Gauss?

Niestety nie byłam pewna, jak moi bohaterowie – wybitni historyczni matematycy – by się zachowali.

Fajnie byłoby iść spać.

Ale też umrzeć.

W tej chwili zadowoliłabym się przeczytaniem po raz setny publicznie dostępnej autobiografii Emmy Noether. Była niczym łagodny uścisk.

Przynajmniej tak mi się wydawało, że właśnie takie uczucie towarzyszyło przytuleniu.

Nikt mnie nigdy nie objął.

Jeszcze.

Może nigdy do tego nie dojdzie, biorąc pod uwagę, że nienawidziłam być dotykana, a ludzie mnie nie znosili.

– Pachniesz znajomo – wyszeptał niewidzialny głos. – Zastanawiam się… jak masz na imię, dzieciaku?

Powąchałam się pod pachą. Rano umyłam się wodą z węża ogrodowego, więc pachniałam słońcem i trawą.

– Jestem A-Alexis Hert – odpowiedziałam niepewnie. Wypukła blizna na moim mostku zaczęła łaskotać. Ta, którą miałam od dziecka.

– Rozumiesz mnie, człowieku? Możesz ze mną rozmawiać? – Głos rozległ się głośniej, a ja aż podskoczyłam. – Jestem Nyks.

– Eee… cześć – odpowiedziałam ze skrępowaniem.

Nastała długa cisza.

– Dlaczego krwawią ci nadgarstki? – zapytała.

– Moi r-rodzice zastępczy próbują mnie zabić – powiedziałam, wzdychając ciężko.

– Jesteś naprawdę dziwnym człowiekiem. – Głos Nyks wybrzmiał bliżej. – Mówisz o śmierci, ale nie cuchniesz strachem. Coś jest z tobą nie tak.

– Pewnie tak – przyznałam.

Nyks syknęła.

– Twoje nastawienie jest niepokojące. Spotkałam na swojej drodze nieśmiertelnych Spartan, którzy bali się śmierci bardziej niż ty.

– Jesteś duchem? – zapytałam.

– Nie.

– Kłamiesz.

Słońce przesłonił nagle ciemny obiekt – unosił się kilka centymetrów od mojej twarzy.

Wąskie źrenice odbijały się wyraźnie na tle neonowego fioletu, a śliski rozdwojony język musnął mój policzek.

– Powiedziałam ci, że jestem prawdziwa – syknęła Nyks.

Tuż przede mną unosiła się wielka czarna wężyca – długa jak moje nogi, z dwoma błyszczącymi kłami, ostrymi niczym brzytwa, oraz fioletowymi oczami.

Wyglądała groźnie.

Jak drapieżnik.

– Czym jesteś? – wyszeptałam.

Jej błyszczący czarny łeb kołysał się na letnim wietrze, jakby próbowała mnie zahipnotyzować.

– Jestem echidną, starożytną rasą niewidzialnych węży. Oczywiście, że tego nie wiesz… Ludzie nie posiadają wiedzy o bestiach.

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Jesteś jadowita?

Kły błysnęły w słońcu, a wężyca przytaknęła.

– Bardzo. Wystarczy draśnięcie moich kłów, a zginęłabyś w kilka sekund.

– Ale odjazd – powiedziałam z zachwytem. – Chcesz się przyjaźnić? – Nigdy nie miałam żadnych przyjaciół.

Fioletowe oczy zalśniły.

– W porządku – syknęła Nyks, otwierając paszczę – ale tylko dlatego, że twoje życie wydaje się beznadziejne, a ja zapodziałam się w tej barbarzyńskiej krainie i nie mam z kim rozmawiać.

– Super. – Wyciągnęłam rękę i poklepałam ją po błyszczącym łbie.

Nyks kłapnęła pyskiem.

– Nigdy mnie tak nie dotykaj albo zagryzę cię na śmierć, dziewczyno… Nie jestem psem – syknęła z arogancją. – To tymczasowa umowa.

Zaśmiałam się.

Była zabawna.

Kilka godzin później, po wygłupach z nową najlepszą przyjaciółką, podczas których próbowałam ignorować ból w nadgarstkach, słońce osunęło się na niebie i przybrało ognistoróżową barwę.

Jeśli nie wrócę do przyczepy przed zapadnięciem zmroku, utknę na zewnątrz i będę zmuszona do spania w ciemności.

A dzisiaj postanowiłam spędzić noc w przyczepie.

– Wróćmy razem – wyszeptałam.

Nyks zrobiła się niewidzialna i zaczęła pełznąć obok mnie. Podczas biegu czułam, jak ociera się łbem o moje nogi.

Wróciłyśmy, gdy wciąż jeszcze było widno – nie żeby ktokolwiek to dostrzegł.

Matka i Ojciec siedzieli na dworze, wychudzeni i ze szklistymi oczami, z kubkami pełnymi ich „specjalnego napoju”. Źrenice mieli ogromne, głowy wykrzywione pod nienaturalnym kątem. Wpatrywali się w chmury.

Chodzące trupy.

Zaczęłam nucić, żeby się uspokoić.

– Wyglądają na… chorych. – Nyks musnęła moje ucho językiem, podążając za mną do przyczepy. – Chcesz, żebym ich zabiła?

– Nie – odpowiedziałam, idąc korytarzem. – Tak nie można.

Lampa na ścianie migotała słabym zielonym światłem, prąd buczał, z trudem zasilając przyczepę – mieszankę metalowych i drewnianych części sprzed nastania tytanów.

Jeden wiatrak skierowany na łóżko rodziców zastępczych nie był w stanie schłodzić reszty przestrzeni.

Parny letni upał był naprawdę przytłaczający.

Nyks kłapnęła kłami.

– Dobra… ale któregoś dnia, dzieciaku, zabiję ich dla ciebie.

Sapnęłam z oburzeniem.

– Nie możesz. Zabijanie to grzech. To moralnie najgorsza rzecz, jaką można zrobić. Twoja dusza zostałaby zepsuta. Tak twierdzi ojciec John.

– Ojciec John brzmi jak kompletny idiota. Jesteś za młoda, by wiedzieć, o czym mówisz – odpowiedziała Nyks. – Jak podrośniesz, zmienisz zdanie.

Na pewno pójdzie do piekła za to, co powiedziała.

Moment… Czy ojciec John nie powiedział, że węże są złe? Czy pójdę do piekła za to, że się z nią przyjaźnię?

Wieczne potępienie było zaskakująco skomplikowane.

Pokręciłam głową.

– Nigdy nikogo nie zabiję – obiecałam, a w piersi czułam moc swojej szczerości.

Nyks tylko prychnęła.

Ostrożnie ułożyłam się w kartonie, który służył za moje łóżko.

Na jego dnie leżał mały skrawek białego materiału z ośmioliterową złotą naszywką. W tych śpioszkach znaleźli mnie pracownicy sierocińca – była to moja jedyna własność.

Poczułam dziwne uczucie ślizgania na skórze, gdy Nyks ułożyła swoje ciężkie ciało na moich kolanach.

– Możesz rozmawiać z innymi ludźmi? – wyszeptałam.

– Nie, dzieciaku – odpowiedziała Nyks. – To niespotykane, że mnie słyszysz. Mogę rozmawiać tylko ze swoim własnym gatunkiem, a ten nie jest zbyt liczny.

– Cóż, uważam, że to fajnie – stwierdziłam sennym głosem. – Teraz nie możesz mnie zostawić, bo możemy rozmawiać… Zawsze chciałam się z kimś zaprzyjaźnić… Tylko nie zabijaj… Obiecujesz?

– Nie zgadzam się na tak głupie przysięgi. Koniec tego gadania – syknęła Nyks. – Śpimy.

Dopiero później miało do mnie dotrzeć, że gdy z nią rozmawiałam, w ogóle się nie jąkałam.

Potwory mnie nie przerażały.

Tylko ludzie.

Właśnie tak moją najbliższą kompanką stała się niewidzialna piętnastokilogramowa jadowita wężyca.

Tak, zaprzyjaźniłam się z pierwszym napotkanym potworem.

Łup.

Łup.

Łup.

Poderwałam się gwałtownie kilka godzin później.

Przed przyczepą rozlegało się głośne łomotanie.

Matka i Ojciec klęli w głos, wytaczając się z łóżka, by ruszyć w stronę powtarzalnego wstrętnego hałasu.

Wyjrzałam ze swojego kartonu. Nyks tylko coś wymamrotała i poruszyła się, ale spała dalej.

Za drzwiami była starsza pani o białych włosach i zaskakująco fioletowych oczach.

Minę miała ponurą.

Obok niej stała szczupła postać w kapturze.

– Co to ma, kurwa, znaczyć? – zapytała Matka, patrząc na intruzkę, o wiele trzeźwiejsza niż wcześniej. – Nie sprzedajemy naszego napoju z domu, musisz poczekać do poniedziałku i iść do lasu, jak wszyscy w parku.

Stojący obok Matki Ojciec otworzył usta i wyrzucił z siebie kilka niezrozumiałych dźwięków.

– Dziękuję… to bardzo hojna oferta – powiedziała starsza kobieta, ale jej ton sugerował coś zupełnie innego. Odchrząknęła. – Jestem tu, ponieważ rząd Stanów Zjednoczonych, dowodzony przez Federację Spartańską, uznał was za odpowiednie osoby do sprawowania pieczy nad drugim dzieckiem. Co miesiąc dostaniecie kupony na jedzenie, by pokryć jego utrzymanie. Na imię ma Charlie.

Nigdy nie słyszałam o przybranych dzieciakach przyprowadzanych pod same drzwi.

Zanim ktokolwiek mógł zareagować, starsza kobieta z zaskakującą siłą wepchnęła Charliego po schodach do przyczepy i zatrzasnęła za nim drzwi.

Matka prychnęła, patrząc na niego.

– Oj, już my im nagadamy. To kurewsko oburzające. Nie prosiliśmy się o kolejnego. Nawet tamtego cholerstwa nie możemy wykarmić.

Super, teraz jestem przedmiotem.

Ojciec podszedł chwiejnym krokiem do zniszczonej wersalki i padł na nią twarzą. Chwilę później już chrapał.

Matka chwyciła Charliego za chude ramię i zaciągnęła go do mojego kartonu. Zacisnęłam mocno powieki i udawałam, że śpię.

– Chłopcze, możesz spać obok… Alex. Wystarczy miejsca.

Wnioskując z tej przerwy, miała problem z przypomnieniem sobie mojego imienia. Niemiło. Żyłam z nią prawie dziesięć lat.

Matka odeszła, stąpając głośno. Rozwalone sprężyny zaskrzypiały, gdy się kładła.

Uchyliłam nieznacznie powieki.

Charlie klęczał przede mną.

Westchnęłam.

Jego oczy miały tak nienaturalnie żółty kolor, że niemal błyszczały w ciemności.

Tłuste blond włosy zwisały wokół jego bladej, spiczastej twarzy, a pod oczami miał ciemne kręgi.

– Jestem A-Alexis – wyszeptałam cicho, wyciągając posiniaczoną rękę. Obolały nadgarstek drżał, gdy czekałam, co zrobi.

Będzie się śmiał z mojego jąkania?

Wpatrywał się w moją rękę, ale jej nie uścisnął.

Gdyby nie miał otwartych oczu, chyba bym nie uwierzyła, że żyje, bo w ogóle się nie ruszał.

Położyłam rękę i przesunęłam się, żeby zrobić mu miejsce w kartonie.

Oboje byliśmy mali. Zmieścimy się.

Bardzo dyskretnie przesunęłam Nyks za swoje nogi, żeby jej nie dotknął.

– Mam dziesięć lat – wyznałam. – Czy ty… też masz dziesięć lat?

Charlie pokręcił głową i w końcu ostrożnie się położył. Wciąż nic nie mówił.

– Jesteś młodszy? – zapytałam.

Przytaknął, gdy tak leżeliśmy obok siebie w ciemności.

– Dziewięć?

Kiwnął głową.

– Czyli od teraz jesteś moim młodszym bratem. Nie martw się, będę dobrą starszą siostrą – obiecałam. – Wiem wszystko o rodzicach zastępczych. Rób to, co ja, a wszystko będzie dobrze. Ochronię cię.

– Nie… nie musisz – wyszeptał.

Trąciłam go łokciem.

– Wiem, że nie muszę… ale chcę. Zaopiekuję się tobą.

Bardzo szeroko otworzył oczy.

– O co chodzi? – zapytałam z niepokojem.

Pokręcił głową, jakby to nie było nic ważnego, ale jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.

Poczułam ciepło w klatce piersiowej i posłałam chłopakowi szeroki uśmiech.

Ten dzień zaczęłam bez żadnych przyjaciół.

Teraz miałam ich dwoje.

Było coraz lepiej.

2

POTWÓR

ALEXIS: ROK 2091

Atmosfera w przyczepie była w najlepszym wypadku napięta, w najgorszym – wręcz niebezpieczna.

Wiatr wył na zewnątrz, a zima miotała wściekle śniegiem.

Lutowa śnieżyca okrywała wszystko cieniem. Zielone światło w kącie migotało słabo, ledwie zasilane marną ilością prądu dostarczaną do przyczepy.

Był środek nocy, dlatego Nyks polowała gdzieś wśród drzew. Twierdziła, że ciemność ułatwia zabijanie.

Wierzyłam jej na słowo.

– Musimy działać teraz – wyszeptała Matka, zwracając się do Ojca. Stali w kuchni.

O czym ona mówi? Skręcało mnie w żołądku, bo miałam złe przeczucia.

Myśleli, że tylko oni nie śpią.

Leżący obok mnie Charlie był pogrążony we śnie.

Ja miałam oczy szeroko otwarte.

Charlie mieszkał z nami od lata i był najlepszym bratem, o jakiego mogłam prosić. Był cichy i nieśmiały, ale mi to nie przeszkadzało, bo każdego dnia spędzał ze mną czas i pozwalał, bym pomagała mu w pracy domowej z matematyki. Nigdy nie naśmiewał się z mojego jąkania ani nie nazywał mnie głupią.

Właściwie nie wypowiedział ani słowa od tamtego jednego zdania podczas naszego pierwszego spotkania. Ale nie miałam nic przeciwko.

Po raz pierwszy nie byłam samotna.

Matka wyszeptała coś, czego nie usłyszałam, ale ton miała mroczny.

Jedynym problemem było to, że sprawy z rodzicami zastępczymi nie układały się najlepiej.

W lokalnym banku żywności brakowało prowiantu. Połowy bonów, które otrzymywali na mnie i Charliego, nie dało się wymienić, ponieważ zimą mięso i nabiał były niedostępne.

Wszyscy głodowaliśmy.

Bardziej niż zwykle.

Zimno oznaczało też, że mniej sąsiadów opuszczało swoje przyczepy, by kupować „specjalny napój” moich rodziców zastępczych.

Matka mówiła cicho, a ja musiałam się skupić, by ją usłyszeć.

– Musimy pozbyć się Charliego – wyszeptała. – Nikt się nie dowie.

Ojciec chrząknął na zgodę.

Zesztywniałam ze strachu.

Nie.

Nie mogą tego zrobić.

Rzecz w tym, że mogli.

Od tygodni nie chodziliśmy do szkoły, bo drogi były zbyt oblodzone, by po nich jeździć. Pewnie dlatego planowali to właśnie teraz.

Kilku dobrodusznych nauczycieli dawało nam resztki swojego jedzenia. To głównie dzięki temu wciąż żyliśmy. Z każdą śnieżycą nasza sytuacja się jednak pogarszała.

Tutaj, w wiejskiej południowej części Montany, w środku zimy można było zrobić wszystko każdemu, i to dosłownie, bo i tak nikt by się o tym nie dowiedział aż do wiosny.

Bardzo ostrożnie obudziłam Charliego.

Intensywnie żółte oczy spojrzały na mnie z dezorientacją. Zadrżał, nasze oddechy tworzyły obłoczki w powietrzu. Jego blada skóra była niemal przezroczysta.

– Idź, schowaj się w łazience… teraz – powiedziałam niemal bezgłośnie. – Zamknij za sobą drzwi.

Otworzył szeroko oczy, przerażony, dostrzegając napięcie na mojej twarzy.

– Cokolwiek usłyszysz, nie wychodź stamtąd – wyszeptałam szybko. – Jeśli zrobi się… poważnie, to wtedy i tylko wtedy użyj telefonu, żeby zadzwonić do służb ratunkowych. Wybierz trzy siódemki.

Telefon był przymocowany do ściany w łazience, wisiał za przeszkloną gablotką z podpisem „Tylko w pilnych przypadkach”. Każdy dom był zobowiązany do posiadania takiego telefonu w razie ataku tytanów.

Matka zamontowała nasz w łazience, bo stwierdziła, że nie chciała „widzieć całymi dniami tego pieprzonego paskudztwa”.

To samo mówiła o mnie.

Charlie wstrzymał oddech, gdy dotarło do niego, co mówiłam.

Telefon łączył się z miejscowymi służbami, ale oni zajmowali się problemami, gdy te już eskalowały. Tylko tytani gwarantowali natychmiastową interwencję; jeśli chodziło o wszystko inne, ludzie mieli sobie radzić sami.

W końcu istniało tylko dziesięciu chtonicznych Spartan, a spośród nich zaledwie pięciu kwalifikowało się do polowania na dziesiątki potwornych tytanów.

Zgromadzenie Śmierci miało braki kadrowe.

Od czasu Wielkiej Wojny narodziło się tylko pięcioro chtonicznych dzieci. Dosłownie wszyscy je znali.

August, Charon, Patrokles, Achilles, Helena.

Było wprawdzie jeszcze jedno dziecko – Meduza – ale ono zostało uwięzione w podziemiu, gdzie mieściło się niesławne spartańskie więzienie o najwyższym poziomie ochrony.

Było też kilka istot, które walczyły w zgromadzeniu u boku chtonicznych liderów, ale te rzadko się rozmnażały.

W dodatku przez to, że Chtonicy dołączali do zgromadzenia dopiero po wkroczeniu w nieśmiertelność w wieku dwudziestu lat, w tej chwili żył tylko jeden chtoniczny mężczyzna – pełnokrwisty Chtonik – który był w odpowiednim wieku, by walczyć u boku liderów.

August, dziedzic Domu Aresa.

Był dwudziestotrzyletnim synem Aresa i Afrodyty.

Następnym dzieckiem najbliższym odpowiedniego wieku był Charon, osiemnastoletni syn Artemidy i Erebosa.

Siostra Augusta, Helena, była ośmioletnią dziedziczką Domu Afrodyty.

Nie wiedzieliśmy o nich zbyt wiele, bo dziedzice oraz dziedziczki byli znani z tego, że się izolowali.

Stanowili współczesną spartańską elitę, ważniejszą i potężniejszą od ludzkich członków jakiejkolwiek rodziny królewskiej.

Ostatnią dwójką chtonicznych dzieci byli rzadcy półludzie, zwani mieszańcami: Patrokles oraz Achilles.

Patrokles z Domu Afrodyty miał trzynaście lat, a Achilles z Domu Aresa – czternaście.

Byli przyszłymi członkami Zgromadzenia Śmierci, ale dopóki nie osiągną odpowiedniego wieku, nie można ich uznać za wystarczająco potężnych, by mogli walczyć z tytanami.

Ludzkość pozostawała w ogromnym niebezpieczeństwie.

Federacja pilnowała, by cywilizacja wciąż trwała, ale wszystko, co nie było koniecznością, przedzierało się przez luki.

Charlie i ja nie przedzieraliśmy się nawet przez nie.

My tkwiliśmy po kolana w błocie.

– Idź. Teraz – wyszeptałam do Charliego, po czym pochyliłam się i mocno go przytuliłam. – Wszystko będzie dobrze.

Oboje drżeliśmy.

Gdy się odsunęłam, Charlie kiwnął głową i bezgłośnie przemknął do łazienki znajdującej się obok naszego kartonu.

Emmy i Carl walczyli, by stać się pionierami w matematyce. Emmy zmierzyła się ze złem swoich czasów i pozostała silna.

Bądź jak ona, Alexis.

Chciałam udawać, że nie usłyszałam Matki, ale było inaczej.

Nie dam rady.

Ich było dwoje, ja jedna. Byłam wysoka jak na swój wiek, ale nie aż tak. Wciąż nie dorównywałam im siłą.

Dasz radę.

Wzięłam drżący wdech i wstałam.

Nadgarstki zapulsowały dawnym bólem, a ja pociągnęłam za gumki do włosów, którymi zasłaniałam stare blizny.

Jeśli coś zrobię, poniosę konsekwencje, bo tych w piekle nie dało się już uniknąć.

Potrzebujesz planu.

Powoli poszłam do kuchni, gdzie stali i pili swój napój. Rozstawiłam szeroko nogi.

Potrzebowałam kilkunastu prób, zanim zebrałam się na odwagę, by w końcu przemówić.

– Jeśli ch-chcecie s-skrzywdzić Charliego, najpierw musicie p-pokonać m-mnie – powiedziałam. – Powiem w-wszystkim, co p-próbowaliście zrobić, a wtedy z-zamkną w-was na z-zawsze.

Bez względu na to, jak bardzo się koncentrowałam, i tak zawsze się jąkałam, gdy do nich mówiłam – tylko przy Charliem i Nyks mówiłam płynnie.

Odwrócili się do mnie w zwolnionym tempie.

Oczy mieli szeroko otwarte, spojrzenia rozbiegane, źrenice rozszerzone. Na ustach mieli ten swój napój. Ich pomarszczone i wyniszczone twarze były skryte w cieniu.

– Coś ty, kurwa, powiedziała, dziewczyno? – zapytał powoli Ojciec.

Matka się uśmiechnęła, błyskając gnijącymi dziąsłami i trzema zębami. Upuściła pustą szklankę. Ta roztrzaskała się głośno o popękane kafelki.

Wzdrygnęłam się, ale stłumiłam krzyk.

– A może po prostu zabijemy was oboje? – Matka się zaśmiała. – Nie mamy nic do stracenia, i tak niedługo zdechniemy z głodu.

Po mojej twarzy spływał pot, ale natychmiast zamarzał, bo w środku było tak zimno. Każda kość w moim ciele chciała uciekać.

Nie drgnęłam, rozglądałam się tylko za bronią. Chwyciłam zniszczony metalowy toster i cisnęłam w nich.

Ojciec jęknął, bo go trafiłam. Zatoczył się.

Przez chwilę wszystko pozostawało w bezruchu.

Zły plan.

Kopnął urządzenie na bok.

– Jak, kurwa, śmiałaś? – warknęła Matka.

Sekundę później rzucili się na mnie z pięściami i wrzaskami.

W oddali odłamki szkła wbijały mi się w stopy, a Matka potrząsała moimi ramionami, wyklinając głośno. Jej oddech cuchnął chemikaliami.

Ojciec uderzył mnie pięścią w lewe oko, ale nic nie poczułam.

Czas się zakrzywił.

Po życiu pełnym bólu mój mózg nauczył się cierpieć. Wiedziałam, jak pozostać przytomną podczas bicia. Miałam lata na udoskonalenie tej techniki.

Kluczem było napięcie tułowia i pośladków.

Nucenie.

I nihilizm.

Pomagało też odgrywanie roli umęczonego dziewiętnastowiecznego geniusza muzycznego w wyimaginowanym ferworze pisania brutalnej opery.

W mojej głowie rozległa się niepokojąca melodia.

Tylko ja słyszałam tę muzykę.

Zrobiłam unik i Matka trafiła mnie w lewe ucho.

– Ty leniwa, niewdzięczna dziwko, grozisz nam po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliś…

Przerwało jej głośne dzwonienie. Wielka szkoda, bo zaczęła rzucać naprawdę intrygującymi argumentami.

Zatoczyłam się i odwróciłam.

Kolejny cios dosięgnął lewej części mojej głowy.

Kuchnia była wąska, więc Ojciec pozostawał z tyłu, podczas gdy Matka atakowała.

Podczas szamotaniny, dzięki której chciałam uniknąć ciosów, jej pięść trafiła w to samo miejsce po raz kolejny – wszystko się rozmazało, a ja przestałam widzieć i słyszeć.

Muzyka klasyczna – zwid – wypełniła ciemność.

Słabe światło przedarło się przez wymęczone rogówki – miałam ograniczone pole widzenia, ale na oślep orałam Matkę paznokciami po twarzy i szyi.

Złapałam ją za bluzkę.

Wrzasnęła coś, czego nie dosłyszałam.

Trafiła mnie pięścią, a moja krew trysnęła na jej podrapaną twarz, gdy trzymałam się Matki z całych sił, z desperacją próbując trzymać ją i Ojca z daleka od Charliego.

Zajmij ich jak najdłużej. Zmęczą się. Wtedy skorzystasz z okazji.

– Wpuść mnie, Alexis… Wpuść mnie W TEJ CHWILI. – Zza drzwi dobiegł głos Nyks. Musiała wrócić z polowania i usłyszała całe to zamieszanie.

Ona pomoże mi ochronić Charliego.

Rzuciłam się w stronę drzwi, by wpuścić ją do środka, ale Ojciec mnie dopadł. Wciągnął mnie z powrotem do kuchni (piekła) i pchnął w stronę Matki (piekielnego demona).

Kolejny jej cios dosięgnął boku mojej głowy – wszystko we mnie aż płonęło. Drapałam, gdzie popadnie, a Matka wciąż mną szarpała.

– Dzieciaku, wpuść mnie natychmiast! – Przyczepa zakołysała się, gdy Nyks w nią uderzyła.

Pięść Matki trafiła mnie w lewe oko, aż zobaczyłam gwiazdy. Potem widziałam już tylko ciemność.

Wszędzie była krew.

Wrzasnęła mi prosto w twarz, a ja odpowiedziałam tym samym. No popatrz, dostrajamy głosy. Mozart byłby zachwycony.

Kolejny cios dosięgnął mojej skroni, aż wszystko zaczęło wirować.

Skup się. Odlatujesz, Alexis. Skoncentruj się.

Panika przejmowała nade mną kontrolę, ostra i intensywna, jakby ktoś dźgnął mnie prosto w serce. Charlie jest w niebezpieczeństwie. Nie waż się tracić przytomności.

TRZASK!

Świat eksplodował – okno obok nas rozleciało się na milion kawałków.

Szkło spadało na podłogę. No proszę, crescendo.

Zatoczyłam się do tyłu, ślizgając na krwi i szkle. Z całych sił starałam się ogarnąć wzrokiem otoczenie.

Wszędzie walało się szkło.

Cała przyczepa była umazana czerwienią, bo coś wleciało do środka przez okno.

Ojciec wskazał na mnie. Potem na Matkę, aż nagle zaczęli na siebie wrzeszczeć. Ja wskazałam na zlew i też krzyknęłam.

Wydarli się w panice i odskoczyli, popychając się wzajemnie, by oddalić się od nieistniejącego potwora w zlewie. Popychanie zmieniło się w końcu w szturchanie, aż zaczęli tłuc się wzajemnie.

Ta dywersja zadziałała lepiej, niż się spodziewałam.

Ból przeszył moją klatkę piersiową.

Świetnie, mam zawał serca w wieku jedenastu lat. Każdego innego dnia ucieszyłabym się z tego. Ale nie teraz. Nie, gdy Charlie na mnie liczył.

Matka wyciągnęła nóż ze stojaka i zaczęła nim na oślep wymachiwać – wrzeszczała coś o czerwonym diable i się we mnie wpatrywała. Spojrzenie miała zdziczałe.

Odwaliło jej.

Jej umysł był skażony.

Potknęłam się o coś, unikając noża, i wylądowałam na tyłku.

Odsunęła się ode mnie.

Szkło wbiło mi się w dłonie, a w moją nogę uderzyło coś twardego. Znieruchomiałam, przerażona. Następnie rzuciłam się i objęłam przestrzeń przed sobą, chwytając niewidzialne ciało.

– Ochronię cię – syknęła Nyks.

Wężyca wskoczyła do środka przez okno, żeby mnie ratować. To dzięki niej im się wyrwałam.

Poczułam narastającą w piersi panikę. Nie, nic nie może jej się stać. Chwytałam na oślep swoją najlepszą przyjaciółkę, dłonie ślizgały mi się na zimnych łuskach, ale wykorzystywałam całą siłę, jaką miałam.

– Zostań ze mną – wyszeptałam z desperacją. – Musimy chronić Charliego. Nie mnie. – Dyszałam.

Syknęła.

W głowie zaczęłam nucić.

Ewolucjoniści się mylili: ludzie nie rozwinęli się z gatunku pierwotnego, oni się zwijali.

Trzymając lodowate ciało Nyks, czołgałam się po podłodze.

Chwyciłam za klamkę i zaczęłam się podciągać. Drzwi się otworzyły i wpadłyśmy do środka.

Zostawił dla mnie otwarte drzwi.

Szybko je za sobą zamknęłam.

Matka i Ojciec wrzeszczeli coś o diable.

W ciasnej przestrzeni Charlie siedział skulony w kącie.

Wygłodzone ciało wcisnął między sedes i ścianę. Patrzył na mnie z przerażeniem wielkimi, załzawionymi oczami. Wtedy zaczął trząść się jeszcze bardziej i pochylił głowę, jakby próbował się schować.

Nyks szarpała się w moich rękach.

– Puść mnie – syknęła. – Muszę zabić tych bydlaków za to, co ci zrobili.

Charlie nie zareagował, a mnie to nie zaskoczyło. Dawno temu zaakceptowałam fakt, że tylko ja słyszałam Nyks.

Wszyscy uważali, że byłam przegrywem, który gadał do siebie.

Ta część z przegrywem wciąż pozostawała kwestią sporną (wcale nie – w wolnym czasie pisałam fanfik o Emmy Noether i Carlu Gaussie).

Dyszałam rozedrgana, a ból w mojej piersi się nasilał.

– Chrońmy Charliego, a oni niech się sami skrzywdzą.

Muzyka grała szybciej.

Nyks wspięła się po moim ciele i owinęła wokół szyi i ramion jak niewidzialny szalik.

Charlie zaczął szlochać jeszcze mocniej.

Ja też bym się z chęcią rozpłakała, ale przepełniała mnie adrenalina.

Poza tym od jedenastu lat nic nie czułam.

No, tak że tak.

Walcząc o oddech, podeszłam nierównym krokiem do toalety i podniosłam ciężką porcelanową pokrywę spłuczki. Wróciłam do drzwi i uniosłam nowo nabytą broń, po czym zamknęłam oczy.

Gdy przejdą przez próg, uderzę ich, a Nyks pogryzie.

Nikt nie skrzywdzi Charliego. Nikt mi go nie zabierze. Nigdy. Jest bezpieczny. Ja go ochronię.

Ból w mojej piersi był tak wielki, jakby dźgano mnie nożem.

Jeszcze nigdy nie czułam tak ostrej paniki.

G-dur w crescendo.

Oddychając nierówno, zmusiłam swoje drżące ramiona do trzymania pokrywy w górze, a Charlie nie przestawał kołysać się w rozpaczy.

Dla niego zrobię wszystko.

Mogliśmy nie być spokrewnieni, ale ojciec John wiele razy powtarzał, że „krew przymierza jest gęstsza od wód w macicy”.

Dniem i nocą razem z Charliem trwaliśmy w tej piekielnej przyczepie. Razem spaliśmy w kartonie. Razem głodowaliśmy. Poza Nyks miałam tylko jego.

– Jaki masz plan? – zapytała Nyks, a jej niewidzialny język musnął mój policzek.

– Jeśli tu wejdą – powiedziałam, przechylając głowę na boki – zabijemy ich.

Rozbrzmiały cymbały.

Ból w mojej piersi był niczym tortura.

Charlie zaszlochał jeszcze głośniej.

Działo się naprawdę dużo.

– Świetny plan – syknęła Nyks.

Zastępczy rodzice wygrali – wywlekli ze mnie morderczynię.

Po drugiej stronie drzwi Matka wrzasnęła tak, że włosy na karku stanęły mi dęba. Dźwięk był do tego stopnia paskudny, że moja panika osiągnęła niemożliwy poziom. Sapnęłam, a ból w mostku nie ustawał.

Rozległy się ciężkie kroki.

Ręce drżały mi z wyczerpania, gdy trzymałam pożółkłą pokrywę nad głową – byłam gotowa do walki.

Głos ojca wybrzmiał blisko.

– Dzieci, pomóżcie… szybko… coś robi jej krzywdę!

Znieruchomiałam.

Co on właśnie powiedział? Czy on poprosił nas o pomoc? Tych, których planował zabić? Ten człowiek nie może mówić poważnie.

Charlie jęknął i skulił się jeszcze bardziej.

Ja zamknęłam oczy i ani drgnęłam.

Ich zawodzenie wybrzmiało jednocześnie.

– Dzieci, zadzwońcie pod siedem, siedem, siedem! Tytan dopadł waszą matkę! – Drzwi zadrżały, jakby próbował dostać się do środka. – Alex, zrób coś.

Nienawidziłam tego przezwiska.

Nie mieliśmy matki.

Takiej prawdziwej.

W kuchni rozległ się przyprawiający o ból brzucha wrzask.

Tytanów przyciągały krew i przemoc, ale nieszczęście w tej przyczepie było codziennością. Dlaczego mieliby atakować właśnie teraz? To nie ma sensu, chyba że…

Sapnęłam. Po tym, jak Nyks wpadła do środka, okno pozostawało otwarte, więc przyczepa nie była szczelnie zamknięta.

Bestia wdarła się do środka.

Pokrywa w moich rękach drżała bezlitośnie. Poczułam na szyi muśnięcie zimnych łusek, gdy Nyks przygotowała się do ataku.

– Coś niewidzialnego rozrywa ją na strzępy… To… to… to jeden z nich… Musi być… Proszę… pomocy! – błagał Ojciec przez zamknięte drzwi.

Te zaskrzypiały, gdy się na nie rzucił.

Zgięłam się wpół, ból był porażający.

Matka wrzasnęła głośniej, a Ojciec szlochał, nieustannie dobijając się do drzwi.

– Proszę, zadzwońcie do Spartan. Proszę, dzieci. Z jej ust leci piana. To… straszne.

Była atakowana, a on stał przy drzwiach. To naprawdę się działo… Tytani zaatakowali.

Przymknęłam powieki.

Charlie szlochał coraz głośniej.

Orkiestra grała ostatni akt.

Pięści łomotały o drzwi, zdesperowany mężczyzna błagał łamiącym się głosem, a moje ręce drżały jeszcze bardziej.

Krew spłynęła po mojej twarzy i skapnęła na podłogę.

Drzwi się zatrzęsły.

Matka wrzasnęła.

Przerażająca muzyka klasyczna wciąż grała.

– Jesteś silna – wyszeptała Nyks. – Jesteś odważna. – Jej łuski musnęły moją twarz, jakby mnie tuliła. – Poradzisz sobie ze wszystkim… Wszechświat leży u twych stóp.

Łzy popłynęły razem z krwią.

Nie ruszyłam się i nie otworzyłam oczu.

Telefon pozostał nietknięty.

Rozległ się paskudny gulgoczący dźwięk, a potem… cisza. Słychać było jedynie szlochy Ojca.

Muzycy odłożyli instrumenty i się ukłonili.

Wstrzymałam oddech i czekałam. Czekałam, aż zacznie wydawać z siebie ten sam dźwięk co Matka. Czekałam, aż wyważy drzwi. Czekałam, by walczyć z tytanem. Czekałam na śmierć.

Czas płynął dalej.

Ja czekałam.

– Myślę, że odszedł – powiedział z rezygnacją Ojciec.

Potem coś huknęło, jakby się przewrócił. Trzasnęły drzwi frontowe, a jego głos dobiegał z zewnątrz, gdzie krzyczał i błagał sąsiadów o pomoc.

Nie opuściłam broni.

Charlie płakał cicho.

Przeszywający ból w mostku powoli ustąpił i wszystko się rozmazało.

Dźwięki, ruchy – wszystko było niewyraźne.

Czas się wypaczył.

Charlie przytulił się do mojego boku. Ja zamrugałam i odzyskałam świadomość.

Blade światło migotało nad nami, pod sobą czułam zniszczoną kanapę. W przyczepie zapadła noc, na zewnątrz padał śnieg.

Śnieżyca minęła.

Charlie spał u mojego boku, a Nyks owinęła się wokół mojej klatki piersiowej, skryta pod swetrem, niewidzialna. W przyczepie było pełno nieznajomych, od których biła energia. Jeden z nich powiedział coś o sąsiadach, którzy ich wezwali.

Dwóch nieznajomych odwróciło się w moją stronę.

Wzdrygnęłam się i próbowałam odsunąć, by być od nich jak najdalej.

Ratowników – mężczyznę i kobietę – to nie obchodziło. Nachylili się, naruszając moją przestrzeń osobistą, a na ich identyfikatorach błyszczał złoty lew, symbol Domu Zeusa.

Gdybym miała w sobie choć odrobinę energii, zaczęłabym krzyczeć.

Ale byłam w stanie tylko chrząknąć.

Otarli czymś najgorsze rany na mojej twarzy, rękach i nogach, a ja się trzęsłam.

– Nie ruszaj się – warknęła ratowniczka. – To niesamowicie drogi spartański żel leczniczy. Niewiele go zostało. Gdy się skończy, razem z nim skończy się też twoje szczęście. – Usta miała zaciśnięte w wyrazie obrzydzenia.

Problemem nie jest lek, a to, że mnie dotykasz.

– Powinnaś być wdzięczna, że go w ogóle używamy – prychnął ratownik. – Ta butelka jest przeterminowana. W przeciwnym razie nigdy byśmy go na ciebie nie marnowali. Olimpijskie laboratoria potrzebowały lat eksperymentów i planowania, by stworzyć te cudowne specyfiki.

Wielka szkoda, że żel był przeterminowany.

Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam nucić utwór klasyczny, skupiając się na pozytywach – kawałek dalej ludzie w białych kombinezonach wkładali Matkę do worka, a Ojciec stał w śniegu i kłócił się podczas przesłuchania.

Jest fajnie, nie ma co.

Trzasnęły drzwi przyczepy.

– Nie ruszaj się – warknął medyk, po czym chwycił mnie mocno za policzki i zaczął opatrywać moje lewe oko.

Naukę matematyki skończył pewnie na różniczkach. Carl Gauss nigdy by tak do mnie nie mówił.

Wysoki policjant – ubrany na czarno i z wypasionymi spartańskimi pistoletami przy pasie – ukląkł przede mną, a na jego odznace błysnął dziki koń będący symbolem Domu Artemidy. Zwierzę miało czerwone oczy.

Policjant włączył nagrywanie w dyktafonie i zaczął mówić przyciszonym głosem, jakby zwracał się do płochliwego zwierzęcia.

– Musisz nam powiedzieć, co się stało. Czy te rany zostały zadane przez twojego ojca? Uderzył cię? – zapytał łagodnie, jakby to miało znaczenie.

Oboje wiedzieliśmy, że nie miało.

Ataki i napaści nie były już ścigane przez wymiar sprawiedliwości – system spartański przeznaczał środki na zwalczanie tylko jednej zbrodni.

– To nie mój ojciec – poprawiłam go, głos miałam dziwny. – To ojciec zastępczy. I tak. On m-mnie skrzywdził.

Policjant zmrużył oczy z zainteresowaniem.

– A kto skrzywdził twoją matkę? Kto ją zabił? Czy pamię…

– Powiedz im, co się stało, Alexis! – wrzasnął stojący na zewnątrz Ojciec. – Powiedz im, że to tytani. Wiesz, że ja… – Chrząknął, jakby ktoś go uderzył.

Mój mózg dokończył zdanie za niego: szlochałem przy drzwiach i błagałem cię, żebyś zadzwoniła po Spartan.

– Zignoruj go – powiedział policjant. – Kto zabił twoją zastępczą matkę? Możesz powiedzieć mi prawdę. Była… cała zakrwawiona, a na ustach miała pianę. To był wręcz… brutalny atak.

Otworzyłam usta, żeby powiedzieć, że to musiał być tytan, ale te słowa nie padły.

Charlie mógł dzisiaj umrzeć. Nyks mogła zostać ranna. Potarłam nadgarstki i spojrzałam policjantowi prosto w oczy.

– Ojciec ją zabił – powiedziałam spokojnie.

Czerwone końskie oczy błysnęły oskarżycielsko.

Policjant wyłączył nagrywanie.

– Dziękuję. To wszystko, czego potrzebuję. System szybko się tym zajmie. Jeszcze dzisiaj trafi do Zakładu Karnego Federacji Spartańskiej. Dostanie dożywocie bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. – Kiwnął głową. – Masz go z głowy.

Wstał i wyszedł z przyczepy.

Ojciec zaczął wrzeszczeć, że mnie zabije (strasznie zachłanne z jego strony, gdyby ktoś pytał – w końcu miał szansę zrobić to wcześniej), ale trzasnęły drzwi samochodu i został uciszony.

Medyczka patrzyła na mnie z obrzydzeniem, głos miała wyprany z jakichkolwiek emocji.

– Nic nie możemy zrobić z twoim okiem czy uchem. Nie kwalifikujesz się do hospitalizacji.

Nie miałam pojęcia, o czym mówi.

Wyszła razem ze swoim partnerem.

Z pewnością będzie mi brakować jej pozytywnej energii.

Byłam świadoma, że ktoś oklejał ściany przyczepy żółtą taśmą z napisem „strefa skażenia”, a druga osoba zabijała wybite okno.

Ludzie w końcu wyszli.

Czas mijał.

Mrugnęłam.

Przyczepa opustoszała i cuchnęła środkiem do dezynfekcji. Przypominało mi to „specjalny napój”.

Zielone światła rzucały cienie na ściany, gdy białe pojazdy elektryczne Spartanów opuszczały teren. Śnieg opadał powoli na szyby.

Zostaliśmy we trójkę.

Marzenie się urzeczywistniło – istny koszmar.

Drżąc i szczękając zębami, ściągnęłam z siebie Nyks i ułożyłam Charliego na kanapie. Następnie ruszyłam do drzwi przyczepy.

Musiałam spróbować kilka razy, zanim zdołałam zamknąć wszystkie trzy zamki.

Drżącymi rękami przyciągnęłam pod nie stare krzesło i je nim zabarykadowałam.

Słabe światło lampy migotało.

Dopiero gdy ściągnęłam zniszczony, połatany koc z łóżka, w którym żadne z nas nigdy nie spało, położyłam się obok Charliego na kanapie i przytuliłam Nyks.

Nie mogłam spać.

Gdy na zegarze wyświetliła się godzina piąta, odpuściłam sobie wszelkie próby odpoczynku i weszłam do łazienki.

Rury aż jęknęły, gdy odkręciłam lodowatą wodę, która w końcu popłynęła z kranu. Ochlapałam nią twarz i spojrzałam w małe lustro nad umywalką.

Otworzyłam usta, zszokowana.

Włosy sterczały mi w każdą stronę, a złocistą skórę pokrywały obrzęki, siniaki i rany cięte.

Ale to nie był największy problem.

Powoli zamknęłam prawe oko.

Świat się rozmazał i wszystko pociemniało, mimo że lewe oko wciąż miałam otwarte. Gdy uniosłam powiekę prawego, znowu widziałam normalnie.

Po mojej twarzy spływała różowa woda.

Patrzyły na mnie różnokolorowe tęczówki. To nie była iluzja – zwyczajnie nie miałam już ciemnych oczu.

Lewa tęczówka była biała.

Prawa – czarna.

Co najlepsze, to jeszcze nie wszystko.

Miałam wrażenie, jakbym przebywała pod wodą. Uniosłam drżącą rękę do prawego ucha i powiedziałam coś na głos. Dźwięk był stłumiony, zakłócony. Opuściłam rękę i spróbowałam raz jeszcze. Tym razem usłyszałam własny głos.

Straciłam wzrok i słuch w lewym oku i uchu.

Odetchnęłam głęboko i raz jeszcze obmyłam twarz lodowatą wodą, przygładziłam włosy, po czym się wyprostowałam.

Dziewczyna w lustrze wyglądała na spokojną. Poraniona i z dziwnymi oczami była onieśmielająca. Potężna. Po prawej stronie wisiał nietknięty telefon ratunkowy.

„Kim ona jest? Muszę poznać jej imię”, powiedziałby Carl Gauss, gdyby zobaczył ją idącą ulicami Brunszwiku w Niemczech. „Ta dziewczyna będzie moją geniuszką!”

Uśmiechnęłam się.

Moi prześladowcy zniknęli.

Byłam wolna.

W tych wczesnych godzinach porannych zaprzyjaźniłam się z drugim potworem, którego w życiu spotkałam – samą sobą.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Później miałam zrozumieć, że choć miałam rację, to jednocześnie bardzo, bardzo się myliłam w tej ocenie. Bo potwory były właśnie tak przebiegłe – gdy dostrzegało się ich prawdziwe oblicze, było już za późno.

Kilka godzin później rozległo się głośne pukanie do drzwi przyczepy.

Mężczyzna w średnim wieku z głębokimi zmarszczkami wokół ust stał w śniegu.

– Federacja – w pokazie wielkiej elegancji splunął gęstą flegmą – uznała tę przyczepę za miejsce zbrodni, co oznacza, że nie można tu mieszkać. – Wskazał na wielką białą ciężarówkę z wypasionym srebrnym sprzętem do holowania. – Nakazano mi ją zabrać. – Głos miał wypaczony, a pisk w moim lewym uchu tylko się nasilił.

Śnieg padał powoli na jego rzęsy.

– Gdzie m-mamy mieszkać? – zapytałam odrętwiałymi ustami.

– Nie moja sprawa. Wszyscy mieszkańcy mają się wynieść, w tej chwili – powiedział z beznamiętnym wyrazem twarzy. – Mam pozwolenie na użycie siły. – Rękę trzymał na pałce przytwierdzonej do paska.

Kilka minut później staliśmy z Charliem i Nyks na pustym kawałku zwiędłej trawy, otuleni kocem. U naszych stóp stał karton z kilkoma rzeczami.

Ciężarówka holowała przyczepę po oblodzonej drodze.

– Znajdźmy schronienie – wyszeptałam i poprowadziłam swoją rodzinę w stronę najbliższej przyczepy, by tam błagać o pomoc.

Oficjalnie zostaliśmy bezdomnymi.

Właśnie tak to było z życiem w mrocznych czasach – stawało się coraz gorsze.

Zawsze.

3

PRZETRWAĆ W PIEKLE (LICEUM)

ALEXIS: ROK 2099

Neonowo zielone światło na suficie migotało, bo sieć miała problem z dostarczeniem energii do szkoły.

Była szósta rano, ale godzina wychowawcza – czas, gdy nauczyciele sprawdzali obecność przed rozpoczęciem lekcji – przebiegała głośno.

Kogo obchodzi, że Sarah zdradziła Bethany z Erikiem i że brała w tyłek?

Ludzie mocno mnie konfundowali, ale nastolatkowie wręcz wprawiali w zakłopotanie.

Czasami (codziennie) dziewiętnaście lat spędzonych na ziemi zdawało się wystarczające.

Widziałam więcej, niż to było konieczne.

Wzdychając ciężko, próbowałam skupić się na rozwiązaniu równania, nad którym głowiłam się od miesięcy.

Wszystko zależało od tego, czy skończę w czołówce podczas spartańskiego testu kompetencji, do którego mieliśmy podejść w czerwcu. Każdy dziewiętnastolatek musiał do niego podejść, by sprawdzić, czy może uczęszczać na jeden z trzech prowadzonych przez Spartan uniwersytetów, bo tylko tyle ich zostało.

Jeśli uda mi się dostać, wciąż będę potrzebowała dowodu osiągnięć edukacyjnych. Same oceny nie wystarczą. Moim osiągnięciem miała być hipoteza Riemanna.

Charlie na mnie liczył.

Nie mogłam go zawieść.

Siedząca z lewej strony Jessica pociągnęła nosem.

– Czy wy to czujecie? – zapytała głośno, po czym zachichotała razem z grupą dziewczyn.

Dzięki Bogu, że jestem niemal ślepa na jedno oko i nie widzę wyrazu jej twarzy. Co za ulga.

Pociągnęła nosem jeszcze głośniej.

Bardzo bym chciała rozpaść się na malutkie kawałki i zniknąć, ale pozostało mi tylko osunąć się niżej na krześle.

Umyłam się rano w umywalce w szkolnej łazience.

Szorowałam się wręcz obsesyjnie, ale to nigdy nie wystarczało, bo zapach bezdomności trzymał się kurczowo tych kilku sztuk ubrań, które miałam, bez względu na to, jak często je prałam.

To dawało wszystkim jasno do zrozumienia, że razem z Charliem mieszkaliśmy w kartonach za najuboższą przyczepą w naszym miasteczku.

Jessica zatkała nos, a jej przyjaciółki udawały, że jest im niedobrze.

Zaczęłam nucić jeden z klasycznych znanych mi utworów.

Ból ogarnął moje przedramiona, obwieszone dziesiątkami gumek do włosów, pod którymi skrywały się pokryte bliznami nadgarstki.

Ignorowałam brud pod paznokciami, bo ten siedział zbyt głęboko, żeby się go pozbyć.

Ignorowałam ciężkie powieki. Miałam problemy ze spaniem, bo za bardzo się martwiłam tym, że każdy dźwięk dobiegający z lasu jest oznaką tytana chcącego dopaść Charliego.

Ignorowałam pustkę w żołądku, bo nauczanie innych w zamian za bony na żywność z trudem zapewniało nam jakiekolwiek jedzenie, a federacja uznawała pracę tych, którzy jeszcze nie podeszli do spartańskiego testu kompetencji, za nielegalną.

Twierdziła, że praca dzieci jest nieludzka.

Wiecie, co jest nieludzkie? Zmuszanie bezdomnych dzieci do głodowania, bo nie są w stanie same zapewnić sobie dobrobytu.

– Przysięgam, ona nigdy się nie myje. To obrzydliwe – powiedziała głośno Jessica, żeby wszyscy w sali ją usłyszeli.

Rozległ się gromki śmiech.

Zapiekło mnie w mostku ze wstydu.

W takich chwilach żałowałam, że nie jestem jedną z tych pewnych siebie, wyszczekanych dziewczyn. Tych, które otwarcie wyrażały swoje zdanie i nie pozwalały sobą pomiatać. Silnych, walecznych femme fatales przedstawianych w starych filmach i książkach.

– Co za smród. – Jessica udawała, że się dławi.

Nic nie powiedziałam.

Osunęłam się jeszcze bardziej na krześle i wytarłam spocone dłonie o połatane spodnie. Interakcje z ludźmi nie należały do moich mocnych stron. Słowa zawsze więzły mi w gardle.

Ławka Jessiki zgrzytnęła o podłogę, gdy celowo się odsunęła, jakbym miała jakąś zaraźliwą chorobę.

Napięcie w klatce piersiowej zwiększyło się dziesięciokrotnie.

Zostawcie mnie w spokoju.

Cholera, jak dotąd udzielałam korepetycji co najmniej połowie uczniów i to dzięki mnie ktokolwiek w tym zapomnianym przez bogów miejscu umiał algebrę.

Poprzeczka była postawiona bardzo nisko. Tak się właśnie dzieje, gdy cywilizacja upada.

Ławka Jessiki zazgrzytała jeszcze głośniej, bo odsunęła się dalej.

Bez względu na to, co robiłam, byłam tylko brudną bezdomną dziewczyną, która śmierdziała i się jąkała.

Ludzie byli beznadziejni.

– Omójboże… słuchajcie! – wrzasnęła z zachwytem Taylor, wbiegając do pomieszczenia. – Na „Spartańskim stylu życia” napisali o Szkarłatnym Duecie… Mają nawet nagranie, jak walczą z tytanami!

Szkarłatny Duet stanowiła dwójka najsławniejszych członków Zgromadzenia Śmierci – Patrokles z Domu Afrodyty oraz Achilles z Domu Aresa.

Wszyscy mieli obsesję na punkcie spartańskich półludzi, mieszańców.

Jedyne, co przyprawiało ludzi o większą ekscytację, to emisja Spartańskiego Starcia Gladiatorów – SSG – które odbywało się co trzy lata. W związku z tym szkoła już rozwieszała banery i przygotowywała się na przyszły rok, bo to właśnie wtedy miało dojść do walk.

Ale super, chtoniczni Spartanie i wszystkie mroczne istoty świata będą tygodniami walczyć ze sobą i tytanami w Koloseum w Dolomitach! Hurra, tortury i śmierć. Niech żyje sport.

W ogóle tego nie rozumiałam.

W klasie zrobiło się gwarno od rozmów, przez co zaczęło mi dzwonić w lewym uchu. Krzesła i ławki skrzypiały, przesuwane po podłodze, gdy wszyscy stłoczyli się na tyłach klasy.

Moi rówieśnicy (wrogowie) zebrali się wokół przedspartańskich komputerów niczym sępy wokół zwłok, próbując dojrzeć coś na stronie, gdzie pisano tylko o Spartanach.

Ta strona internetowa była powodem, dla którego rozkwitł podziemny rynek sprzedający komputery z początku dwudziestego pierwszego wieku.

Były na niej nagrania, zdjęcia, fanfiki, a także quizy na temat Spartan ze wszystkich dwunastu Domów. Poza tym zawierała też bardziej prowokującą do pewnych refleksji zawartość dotyczącą Spartan – chociażby szkice ich penisów wykonane przez ludzi, którzy widzieli je na własne oczy.

Nie żebym tam zaglądała.

Dobra, zrobiłam to raz, ale od razu krzyknęłam i wyłączyłam biblioteczny komputer.

Okej, przyznaję, włączyłam go ponownie, żeby przyjrzeć się dokładniej.

Możliwe, że odbyłam też długą debatę z bibliotekarką, podczas której dyskutowałyśmy o tym, czy penisy wyglądają jak zdeformowane węże (ona przyrównała je do strzykw).

Oczywiście, że przez kolejne pięć dni wracałam na tę stronę, bo nie mogłam uwierzyć, że mężczyźni naprawdę żyją z czymś takim między nogami.

Tak, to wszystko wydarzyło się w zeszłym tygodniu. Nie, nie chciałam o tym rozmawiać – wciąż opłakiwałam utraconą niewinność.

– Zamknijcie się wszyscy, próbuję spać – jęknęła głośno Nyks, choć robiła to tylko dla dramatyzmu, bo przecież obie wiedziałyśmy, że słyszałam ją jako jedyna.

Ukryta pod moją wielką bluzą owinęła mi się ciaśniej wokół brzucha. Sapnęłam, bo nagle zabrakło mi powietrza.

– Przestań – syknęłam. – Próbuję skupić się na tym równaniu.

Czy w dzisiejszych czasach tylko ja szanowałam matematykę?

– Jeśli ta dziewczyna piśnie jeszcze raz – oznajmiła Nyks – to ją zabiję. I nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia, dzieciaku. To się stanie.

Pokręciłam głową.

– Ma na imię Taylor.

– Dobra – syknęła wężyca. – Zabiję Taylor powoli i boleśnie. Tak lepiej?

Nyks kłapnęła pyskiem. Według niej rozwiązaniem na wszystko było zagryzienie kogoś na śmierć. Nigdy nie zrealizowała swoich gróźb, głównie dlatego, że siłą ją od tego powstrzymywałam. Podejrzewałam jednak, że pan Jones, korytarzowy dyżurny, wcale nie „umarł nagle” trzy lata temu w stołówce, zaraz po tym, jak śmiał się z mojego jąkania. Rzecz w tym, że Nyks nie przyznawała się do winy, a ja nie miałam żadnych dowodów.

– Panie Brewer? – Timothy, szkolny rozgrywający (dla mnie Tim-Tom), miał rozgoryczoną minę. – Czy możemy puścić nagranie na projektorze, tak żeby wszyscy zobaczyli, jak Chtonicy unicestwiają tytanów?

– Róbcie, co chcecie. Jesteście w ostatniej klasie – powiedział pan Brewer, głośno jedząc śniadanie składające się z parówki.

– Czy teraz mogę ugryźć ucznia? – zapytała Nyks.

Dyskretnie, jak to mają w zwyczaju wszyscy nastolatkowie, uderzyłam swoją niewidzialną, zabójczą wężycą oraz najlepszą przyjaciółką o ławkę, żeby przestała mnie miażdżyć za to, że nie pozwalałam jej mordować ludzi z mojej klasy.

Nie działo się najlepiej.

Pan Brewer zgasił światła, a uczniowie szeptali z ekscytacją, gdy projektor się włączał. Na ekranie pojawiła się powiększona strona „Spartański styl życia”.

– Nie mogę uwierzyć, że zobaczymy Szkarłatny Duet – wyszeptał do swojego przyjaciela Tim-Tom. – To pierwszy raz, jak widziano ich od stycznia.

Całe cztery miesiące – cud, że to przetrwaliśmy.

Poczułam ciepło na szyi.

– Chcę zobaczyć – powiedziała Nyks, wychylając łeb.

Rozejrzałam się, zestresowana, że ktoś zobaczy dziwny kształt rozmiarów węża odznaczający się pod moją bluzą.

Nikt na mnie nie patrzył.

Wszyscy wpatrywali się w ekran rozszerzonymi źrenicami. Światło projektora odbijało się od ich szeroko otwartych, szklistych oczu.

Trzask.

Aż podskoczyliśmy na siedzeniach.

Na ekranie tytan przeleciał w powietrzu i uderzył w drzewo, czarne żyły pokrywały każdy skrawek jego odsłoniętej skóry.

Długie szpony wyrastały z powyginanych palców.

Rozległy się krzyki.

Nagranie zostało uwiecznione przez łowcę Spartan, jednego z ludzi, którzy śledzili ich po świecie, próbując uwiecznić Zgromadzenie Śmierci podczas walk z tytanami i ich chwytania.

Nie bez powodu Szkarłatny Duet był tak popularny.

Pozostali Chtonicy – liderzy, dziedzice oraz dziedziczki – żyli według archaicznych zasad skupiających się na dbaniu o honor. Należeli do tajemnego społeczeństwa, które przeznaczało swoją fortunę i zasoby na odcinanie się od ludzi.

Szkarłatny Duet, od urodzenia wychowywany w świecie Spartan, nie był jednak ograniczany sztywnymi honorowymi zasadami wyższych sfer.

Był światowym celebrytą.

Ujęcie się zmieniło. Muskularny Spartanin chwycił tytana i cisnął nim na kilkadziesiąt metrów, jakby ten nic nie ważył. Następnie ruszył w stronę potwora, plecami zwrócony do kamery.

Tytan jęknął z bólu i zaczął błagać o litość, chwytając długimi pazurami za ramię mężczyzny.

W kadrze pojawił się potężny czarny wilk, który usiadł obok Spartanina. Bestia warknęła groźnie. Odwróciła głowę w stronę kamery – miała krwistoczerwone oczy i długie kły, tak długie, że kończyły się pod szczęką.

Na moich rękach i nogach pojawiła się gęsia skórka.

Spartanin z oszałamiającą prędkością wyciągnął nóż i cisnął nim. Wilk w tym samym momencie zaatakował. Tytan wrzasnął z bólu.

Odwróciłam wzrok.

Wnioskując po pełnych zachwytu głosach rozlegających się dookoła, tylko mnie odrzucał ten widok.

Jeśli Olimpijczycy byli bohaterami, których technologie i wynalazki ocaliły naszą cywilizację, to Chtonicy byli mrocznymi bogami, czczonymi za ich potworne moce.

Boże, ocal nas.

Na ekranie polała się czarna krew.

Spartanin zmienił pozycję, by usiąść okrakiem na potworze, i po raz pierwszy na tym nagraniu pojawił się jego profil – dolną połowę opalonej twarzy przesłaniał czarny kratkowany kaganiec.

– Cholera, to on – powiedział jeden z uczniów. – To Achilles.

Wszyscy wiedzieli o Achillesie.

Był jedynym Spartaninem noszącym kaganiec.

Federacja Spartańska zakneblowała go po przerażających dokonaniach podczas SSG trzy lata temu, bo moc jego głosu robiła jedno: torturowała. Wystarczyło kilka słów, a wprowadził w śpiączkę dziesiątki istot.

Był potworem wśród potworów.

To akurat miało sens – nie bez powodu Dom Aresa nazywano Domem Wojny.

Każdy wywodzący się z niego Spartanin był chory psychicznie.

Ich moce to czyste zło, nawet w porównaniu z mocami pozostałych Domów Chtonicznych.

Rozrywali innych na strzępy.

Dla zabawy.

– Jest taki seksowny – wyszeptała Jessica.

– Wiem – powtórzyła chórem cała klasa.

Spartanie byli też znani z tego, że uprawiali seks dosłownie z każdym – nie mieli preferencji co do płci i zwykle umawiali się (puszczali) z kilkoma osobami naraz – dlatego ludzie lubili naśladować ich rozpustny tryb życia.

Mnie to w ogóle nie interesowało.

Carl Gauss, inaczej nazywany Agresywnym Celibatem, był moim wybrankiem.

Tim-Tom rzucił inspirujący komentarz o tym, że z chęcią rozłożyłby nogi i wziął w tyłek jak grzeczny chłopiec, a ja skupiłam się na mniej zatrważającym tytanie, który wrzeszczał podczas tortur.

Chyba nie bez powodu zaczęli mordować ludzi.

Po prawej stronie ekranu pojawiły się zapisane neonowymi literami statystyki.

• Imię: Achilles

• Przezwiska: Syn Wojny, Zabójca, Bestia Szkarłatnego Duetu

• Pochodzenie: Ojciec – Ares, lider Domu Aresa. Matka – człowiek

• Przynależność do Domu Sparty: Chtonik

• Wzrost: 200 centymetrów

• Waga: 130 kilogramów

• Data urodzenia: 23 marca 2077 roku

• Moc: Zdolność do torturowania głosem, szczegóły nieznane

• Zwierzęcy Opiekun: Wilk

• Ranking Mocy: 95/100

• Zawód: Członek Zgromadzenia Śmierci. Założył fabrykę broni WSŚK wraz z Patroklesem, Augustem oraz Charonem

• Majątek: 3 miliardy dolarów

Rozległy się strzały.

Achilles władował cały magazynek we wrzeszczącego tytana.

Wyraziste cynobrowe oczy były bezlitosne – jego tęczówki zawsze charakteryzowały się szokującym odcieniem czerwieni, nawet gdy nie używał mocy – a długie brązowe włosy miał związane w męskiego koka. Bez wątpienia to on był powodem, dla którego połowa uczniów w klasie wiązała włosy w ten sposób.

– Czy wy to widzicie? Czy widzicie jego? – wyszeptał mężczyzna zza kamery.

– Wiem. Jest… nie z tej ziemi.

– Brutalny i seksowny.

Uczniowie się zaśmiali.

Tytan nie przestawał wrzeszczeć, bo nieśmiertelność oznaczała, że nie dało się go zabić, co nie wykluczało tortur.

Pistolet kliknął.

Bestia ze Szkarłatnego Duetu spokojnie przeładowała broń i wróciła do strzelania, jakby była znudzona.

Kabury na jego potężnych mięśniach i niemal każdym centymetrze potężnego ciała były zapełnione bronią.

Złote litery WSŚK błysnęły na pistolecie Achillesa.

„W” i „S” oznaczały Wojnę i Seks – było to odniesienie do przezwisk nadanych Szkarłatnemu Duetowi przez ludzkość. Nikt nie znał jednak znaczenia liter „Ś” i „K” – wiedzieliśmy tylko tyle, że odnosiły się do Charona oraz Augusta, skrytych chtonicznych dziedziców, którzy według plotek byli jeszcze bardziej przerażający niż Szkarłatny Duet.

Biorąc pod uwagę to, że Achilles dosłownie torturował teraz inną istotę na ekranie, trudno było mi w to uwierzyć.

Obraz rozmył się na chwilę, a w kadrze pojawił się nagle drugi Spartanin. Ten chwycił Achillesa za ramiona i odciągnął od tytana.

Jaguar nemejski wkroczył powoli w kadr i usiadł obok wilka. Byli tego samego rozmiaru (wysokości miniaturowych kucyków minus słodkość).

– Omójboże, to on!

– Niemożliwe.

– Rusz się, bo nie widzę! – krzyknął ktoś, spychając innego ucznia z krzesła.

Wtedy ujrzeliśmy drugiego Spartanina w całości – to był Seks z WSŚK. Syn najpiękniejszej kobiety, która kiedykolwiek chodziła po ziemi.

Jedyna osoba z kluczem do kagańca Achillesa.

Patro.

Ukląkł i chwycił tytana za gardło, a wtedy na ekranie pojawiły się jego statystyki.

• Imię: Patrokles

• Przezwiska: Patro, Syn Seksu, Lider Szkarłatnego Duetu, Mężczyzna Idealny, Władający Achillesem

• Pochodzenie: Matka – Afrodyta, liderka Domu Afrodyty. Ojciec – człowiek

• Przynależność do Domu Sparty: Chtonik

• Wzrost: 193 centymetry

• Waga: 110 kilogramów

• Data urodzenia: 23 sierpnia 2078 roku

• Moc: Umysłowa, szczegóły nieznane

• Zwierzęcy Opiekun: Jaguar nemejski

• Ranking Mocy: Niewystarczające dane

• Zawód: Członek Zgromadzenia Śmierci. Założył fabrykę broni WSŚK wraz z Achillesem, Augustem oraz Charonem

• Majątek: 3,5 miliarda dolarów

Tytan wierzgał nogami i błagał.

Patro dotknął palcem wskazującym czoła potwora – zielone oczy rozbłysły czerwienią, gdy aktywował swoje moce – wtedy tytan coś powiedział.

Patrokles zacisnął zęby w złości. A wówczas odwrócił głowę w stronę kamery.

Krótkie, falowane czarne włosy, pełne czerwone usta, długie i ciemne rzęsy, czarna skóra, lekko wklęsłe policzki oraz głębokie dołeczki tworzyły oszałamiający obraz.

Uczniowie westchnęli zbiorowo.

– Plotki nie kłamią. Naprawdę wygląda jak Dawid – powiedział ktoś, a wszyscy mruknęli na zgodę.

Ławki zaskrzypiały, gdy się nad nimi nachylili.

Mimo niezbyt wyraźnego obrazu pełen profil Patroklesa był czymś nie z tej ziemi. Zbyt piękny, żeby być prawdziwym.

Ojciec John z pewnością opisywał właśnie jego, gdy mówił: „Diabeł ma śliczną twarz, a ludzkość upadnie, oddając jej cześć”.

Patro uniósł palec i wskazał prosto na kamerę.

– Jasna cholera – wyszeptał siedzący za mną Tim-Tom.

W kadrze pojawiły się ciężkie czarne buty, następnie umięśnione uda obwieszone bronią, potem krwistoczerwone oczy oraz kaganiec.

Achilles zrobił zamach i rozbił obiektyw pięścią – ekran zgasł.

W klasie zapanowała cisza, bo wszyscy przetwarzali to, co właśnie zobaczyli.