Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Niesamowita historia dwóch par kochanków, których dzielą dziesięciolecia, lecz łączy długo skrywany rodzinny sekret
Genua, 1946 rok. Vincenzo i Giovanna zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia, choć należą do dwóch zupełnie różnych światów. On jest synem hrabiego, ona – córką zwykłego krawca. To jednak nie staje na przeszkodzie ich namiętności, aż do momentu, gdy zmiany polityczne w kraju zmuszają ich do opowiedzenia się po którejś ze stron, niszcząc marzenia obojga kochanków.
Nowy Jork, 2017 rok. Cassandra i Luca są zakochani w sobie bez pamięci. Planują wspólną przyszłość i czują, że idealnie do siebie pasują.Lecz kiedy Luca namawia swojego dziadka i babcię Cass do pozowania do jego nowego obrazu, niespodziewanie odzywa się przeszłość, ujawniając tajemnicę, która wszystko zmienia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Serralunga d’Alba, Włochy
W Villi Della Rosa jesień dobiegała już końca. Piękno lata ustąpiło najpierw miejsca jesiennym żniwom, a teraz drzewa, krzewy i winorośle były już całkiem nagie. Rozpoczął się ich doroczny sen. Vincenzo zastanawiał się, czy przez te długie miesiące miały jakieś senne marzenia. Marzenia o słońcu, o kolorach, marzenia o życiu.
Kiedy Vincenzo zamknął oczy, marzył tylko o niej.
O Giovannie, która się do niego uśmiecha.
O Giovannie, która się śmieje, a słońce muska jej twarz.
O Giovannie, która się złości, jej policzki płoną, a w oczach pojawia się ogień.
O Giovannie, która pisze do niego list. List, teraz otwarty i leżący obok, który nie zostawił mu żadnej nadziei.
Ale wiedząc to, nadal wolał marzyć. Wyobrażać sobie, że ich serca znów należą do siebie. Że nie będzie musiał widywać jej tylko w swoich snach.
Spojrzał na gwiazdy i zapragnął, by pewnego dnia jego marzenie stało się rzeczywistością.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Genua, Włochy
Wtedy
Serce Giovanny biło szybciej za każdym razem, gdy otwierały się drzwi do zakładu krawieckiego jej ojca.
Zaledwie sześć miesięcy wcześniej ona, jej ojciec i Faustina wrócili z Saluzzo, gdzie spędzili większość wojny. Jesienią 1942 roku, kiedy bomba wysadziła okna w zakładzie i znajdującym się nad nim mieszkaniu, ojciec zabił wszystkie otwory deskami, spakował, co mógł, a następnie zawiózł córki do wiejskiego domu — który jego rodzice dzielili z jego bratem, Enzem, i jego rodziną — położonego w miasteczku w górach, gdzie się urodził.
Kiedy po prawie trzech latach wrócili do Genui, nie mieli pewności, czy będą w stanie znów otworzyć zakład. Deski w oknach były połamane, a podłoga pokryta brudem i odłamkami. Podczas ich nieobecności na miasto spadł deszcz bomb.
Kiedy tak stali, patrząc na połamane drewno, odłamki szkła i kamieni, Faustina zauważyła na wpół podarty kawałek papieru przygnieciony gruzami — wyglądał, jakby leżał tam od lat — i schyliła się, by go wyciągnąć.
— Ulotka propagandowa — powiedziała. — „Od aliantów: Rząd w Rzymie mówi: wojna toczy się nadal. To dlatego nadal bombardujemy”. — Faustina potrząsnęła głową. — Rzymski rząd kosztował nas nasz zakład.
— Nie jest aż tak źle — odparła łagodnie Giovanna, podchodząc do siostry i przesuwając palcami po liściach wyrzeźbionych na blacie, który nadal tkwił na tyłach sklepu. Gdy spojrzała ponownie na swe dłonie, pokryte były sadzą i kurzem.
Federico objął każdą z córek ramieniem.
— Wojna się skończyła — powiedział, całując w czubek głowy najpierw Faustinę, potem Giovannę. — A my nadal tu jesteśmy.
— A nasi klienci? — zapytała Faustina.
Federico westchnął.
— To się okaże.
I się okazało. Klienci wracali powoli, niektórzy chcąc poprawić ubrania, żeby pasowały na ich wychudłe w czasie wojny ciała, inni żeby zwęzić spódnice, by znów wyglądać modnie, jeszcze inni przynosili płaszcze, sukienki lub swetry zostawione przez najbliższych, pytając Federica, co może zrobić, by ożywić zamknięte w nich wspomnienia.
— Mogę pomóc — powiedziała Giovanna młodej matce, której mąż zginął zaledwie sześć miesięcy po narodzinach ich dziecka. Wzięła przyniesiony przez nią płaszcz i zamieniła go w wypchanego króliczka, z uszami wyłożonymi skrawkami atłasu i pyszczkiem obszytym złotą nitką. Szyjąc, myślała, że sama chciałaby mieć jeden z płaszczy swej matki. Od jej śmierci minęło ponad sześć lat; Giovanna była wtedy czternastolatką. Bardzo chciałaby przez te wszystkie lata nosić ze sobą choć małą cząstkę mamy — trzymać tę cząstkę w ramionach, blisko. W króliczka wszyła całą swą tęsknotę.
A teraz kobieta wróciła, by go odebrać.
— Chwileczkę — powiedziała Giovanna, nurkując za zasłonę na tył zakładu krawieckiego, gdzie pracowali jej ojciec i siostra.
Sięgnęła pluszowego króliczka z wysokiej półki, gdzie go ustawiła, by był bezpieczny.
— Jest naprawdę piękny, Giovannino — powiedział jej ojciec, podziwiając leżącego w jej rękach pluszaka. — Gdzie znalazłaś wykrój?
Giovanna się uśmiechnęła.
— Sama go wymyśliłam — odpowiedziała.
Właśnie to uwielbiała robić: wyobrażać sobie sukienkę, koszulę, marynarkę — albo, jak w tym przypadku, pluszowego króliczka — widzieć je oczami wyobraźni, a potem je tworzyć.
— Jestem przekonana, że moglibyśmy coś takiego sprzedawać — powiedziała Faustina, odrywając się od leżącej przed nią na maszynie trapezowej spódniczki. — Czy chcesz, bym sprawdziła, czy Betto mógłby znaleźć kawałki materiału, żebyś mogła zrobić ich więcej?
— Mogę przygotować wykrój, jeśli ty chciałabyś je szyć — odpowiedziała Giovanna, wracając do części zakładu udostępnionej dla klientów. — Sama wolałabym pracować nad ubraniami. — Uwielbiała, gdy pięknie skrojona sukienka dodawała kobiecie pewności siebie lub gdy świetnie uszyte spodnie sprawiały, że chłopcy czuli się mężczyznami. Często przyglądała się ludziom na ulicy i w myślach poprawiała ich ubrania albo wyobrażała sobie nowe, jakie mogliby nosić. Szczególnie teraz, po wojnie, chciała dać ludziom odrobinę pewności siebie, trochę szczęścia. Ale cieszyła się, że mogła uszyć zabawkę, aby mała dziewczynka miała wyjątkową pamiątkę po ojcu.
— Oto on — powiedziała Giovanna, podając kobiecie króliczka.
Ta potarła uszy maskotki palcami, a jej oczy zaszły łzami.
— Ile płacę? — zapytała.
— Nic — odparła Giovanna, a jej serce zabiło mocniej na widok bólu w oczach kobiety; dziewczyna rozpoznała w nim swój własny ból. — To prezent ode mnie dla twojej córki.
— Musisz coś za to wziąć — powiedziała kobieta. — Może coś na wymianę? Mam jeszcze trochę powideł śliwkowych z lata. Jutro mogę ci przynieść słoik.
— Doskonale — powiedziała Giovanna, rozumiejąc potrzebę kobiety, by się odwdzięczyć. — Moja rodzina i ja uwielbiamy powidła śliwkowe.
W czasie wojny przyzwyczaili się do handlu wymiennego — za pracę, za jedzenie, za ubrania. Dzięki niemu każdy miał to, czego potrzebował.
Kobieta zabrała króliczka i się uśmiechnęła.
— Jestem pewna, że Angelinie bardzo się spodoba — powiedziała, wkładając zabawkę do torby. — Dziękuję.
— Nie ma sprawy — odparła Giovanna, zauważając, jak luźno powiewały na kobiecie ubrania i zastanawiając się, czy apetyt skradła jej bieda czy ból.
Kiedy Giovanna znów spojrzała przed siebie, zobaczyła kolejnego klienta: młodego mężczyznę, mniej więcej w jej wieku, o ciepłych, brązowych i wpatrzonych w nią oczach. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że jej serce zabiło mocniej. Ich oczy spotkały się, a ona nie mogła oderwać od niego wzroku. Wydawało się jej, że mężczyzna patrzy prosto w jej serce, że naprawdę ją widzi, że ją rozumie. Odchrząknął, a jej udało się opamiętać.
— Czy mogę jakoś pomóc? — spytała.
— Możesz — odpowiedział i nic więcej nie dodał.
Giovanna się roześmiała. Zadawała to pytanie paręnaście razy w tygodniu, ale nikt nigdy nie odpowiedział jej w ten sposób.
— Cóż, cieszę się — powiedziała. Zerknęła na jego ubranie, starając się go jakoś rozgryźć. Było dobrze uszyte, drogie, ale trochę przymałe. Między spodniami i górą butów widać było skarpetki. Zastanawiała się, czy urósł w czasie wojny, czy nadal nosił spodnie, które pasowały na niego, gdy miał piętnaście czy szesnaście lat.
Przez ramię miał przewieszoną skórzaną torbę; ściągnął ją i położył na blacie pomiędzy nimi.
— Zastanawiałem się, czy signor Ferrero nie mógłby przerobić dla mnie paru ubrań mojego brata — powiedział.
Giovanna wyjęła ubrania z torby. Materiały były dobrej jakości, a spodnie i kamizelki wcale nie aż tak dużo większe niż stojący przed nią człowiek.
— Jestem pewna, że mój ojciec da radę to zrobić — powiedziała. — Zawołam go, żeby mógł cię zmierzyć.
— Twój ojciec? — zapytał, zanim zdążyła się odwrócić.
— Tak — potwierdziła. — Federico Ferrero to mój ojciec. — Zaintrygowało ją, kto przysłał tego mężczyznę do ich zakładu. Większość ich klientów znała dobrze i ją, i Faustinę. — Jestem Giovanna — dodała.
— Witaj, Giovanno. — Jej imię wymówił miękko, co sprawiło, że jej serce znów zabiło mocniej. — Jestem Vincenzo, Vincenzo Della Rosa. — Della Rosa. Nazwisko brzmiało znajomo, ale nie potrafiła powiedzieć z jakiego powodu.
Zza zasłony wyszedł Federico.
— Witaj! — powiedział do Vincenza. — Właśnie słyszałem, jak przedstawiasz się mojej córce. Czy dobrze rozumiem, że jesteś drugim synem hrabiego d’Alba?
— Zgadza się — potwierdził Vincenzo.
Hrabia! Conte d’Alba! Giovanna dobrze pamiętała tego wysokiego mężczyznę z gęstymi włosami o kolorze kawy z mlekiem, takim samym jak włosy Vincenza. Widziała go zaledwie dwa razy, i to dawno temu, ale zrobił na niej wrażenie, bo był jedynym człowiekiem o szlacheckim pochodzeniu, który bywał w zakładzie jej ojca.
— Miło cię poznać — powiedział Federico. — Mam nadzieję, że twój ojciec ma się dobrze.
— Tak, dziękuję — odparł Vincenzo. Potem na moment zamilkł. — Ale wojna zabrała mojego brata.
Serce Giovanny znów zabiło mocniej. Po sposobie, w jaki to powiedział, zrozumiała, że Vincenzo wciąż opłakiwał stratę, że nadal go bolała.
— Tak mi przykro — odparł Federico. — Proszę, przekaż moje kondolencje twoim rodzicom, a także twojej siostrze.
Giovanna chciała powiedzieć coś pokrzepiającego, ale zamiast tego pokiwała tylko głową ze zrozumieniem.
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał dopiero Federico.
— Czy dobrze słyszałem, że chcesz przerobić ubrania twojego brata? — zapytał.
Vincenzo przytaknął, a Giovanna pomyślała, czy nie był przypadkiem zbyt przytłoczony tym faktem, by odpowiedzieć słowami.
Federico podniósł torbę z ubraniami i zaniósł ją na drugą stronę zakładu.
— Przebieralnia jest tutaj. — Zasunął zasłonę oddzielającą mały róg pokoju od reszty.
Vincenzo odchrząknął.
— Oczywiście — powiedział, podchodząc do Federica. Zanim wszedł do osłoniętej przestrzeni, odwrócił się do Giovanny. — Miło było cię poznać.
— Ciebie również — odparła, czując, jak czerwienieją jej policzki.
Zanim zdążył zobaczyć, jak się rumieni, Giovanna schowała się za zasłoną na tyłach zakładu.
— A więc przyszedł syn hrabiego d’Alba? — zapytała Faustina, odkładając bluzkę, nad którą właśnie pracowała.
Giovanna skinęła głową.
— Jego drugi syn. Starszy zginął na wojnie.
Faustina pokręciła głową.
— Nie mogę uwierzyć, że tata nadal chce dla nich pracować mimo tego, że wspierali faszystów. Powiedziałam mu, że dla zasady powinien odmawiać usług każdemu, kto w czasie wojny był po złej stronie.
Giovanna westchnęła. Jej siostra zawsze widziała wszystko w czarno-białych barwach, a Giovanna nie chciała już z nią na te tematy rozmawiać. Oczywiście, że istniały strony zdecydowanie złe i zdecydowanie dobre, ale pomiędzy nimi znajdowało się tak wiele odcieni szarości, szczególnie w czasie wojny, gdy ludzie bali się, byli przygnębieni i walczyli o życie swoje i swoich najbliższych. Każdemu należało się zrozumienie, dopóki nie dał ci powodu, żeby myśleć inaczej. Tak przynajmniej uważała Giovanna. Jednak nie potrafiła swych myśli ubrać w słowa. Zwłaszcza w takie, których wysłuchałaby jej siostra.
Faustina wstała.
— Idę się przejść — powiedziała. — Powiedz tacie, że wrócę do domu, żeby przygotować kolację.
— Dobrze — odpowiedziała Giovanna, patrząc, jak siostra zakłada płaszcz.
— To jest właśnie powód — stwierdziła Faustina, zapinając guziki — dlaczego chcę się przeprowadzić do Ameryki.
Giovanna była przekonana, że i w Ameryce żyli ludzie, którzy potrzebowali zrozumienia i których wojenne historie ocierały się o odcienie szarości, ale nic nie powiedziała. Nie warto było się kłócić z Faustiną — ani kiedy były dziećmi, ani teraz, kiedy jej poglądy były już utrwalone, a umiejętność doboru odpowiednich słów dużo lepsza niż u Giovanny.
Kiedy Giovanna chwyciła za kolejne spodnie do obszycia, zastanawiała się, jaka była historia Vincenza Della Rosa. I czy kiedykolwiek ją pozna.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Nowy Jork, USA
Teraz
Cassandra weszła do mieszkania i zrzuciła buty na wysokim obcasie.
— Lu? — zawołała.
— W pracowni! — odkrzyknął Luca.
Na boso przeszła korytarzami ich loftu w SoHo, wprost do miejsca, w którym malował Luca. W ciągu dnia pomieszczenie skąpane było w słońcu dzięki wielkim, sięgającym od podłogi do sufitu oknom wychodzącym na ulice Lafayette i Bond. Była złota godzina, moment dnia, kiedy naturalne światło wyglądało jak filtr z Instagrama. Jednocześnie pobłażliwie i zapraszająco.
— Ach, stellino — powiedział, gdy Cass pojawiła się w drzwiach. Jego twarz rozświetlił uśmiech. — Świetne wyczucie czasu.
Słysząc, jak ją nazwał, Cass też się uśmiechnęła. Zawsze nazywał ją „gwiazdeczką” w swoim ojczystym języku jako ukłon w stronę włoskiej kołysanki, którą oboje znali. Uwielbiała słuchać, jak mówił po włosku, obojętnie, co to było. Uwielbiała też jego delikatny akcent w angielskim, to ledwo zauważalne zaokrąglenie literki r, melodyjny sposób wypowiadania zdań, który przywodził na myśl pizzę, katedry i rzeźby Berniniego, które poznała w czasie swoich studiów we Florencji. Przypominał jej także babcię, która przybyła do Ameryki w późnych latach czterdziestych XX wieku, ale w sposobie mówienia zachowała trochę śladów włoskości.
— Świetne wyczucie czasu na co? — zapytała. Kiedy wyszedł z pracowni i zamknął drzwi, unosił się za nim zapach lnianego oleju i terpentyny.
— Na kolację — odparł. — Dziś w Parmie albo w Modenie. W czasie popołudniowego spaceru kupiłem prosciutto w Eataly.
Cass uwielbiała dźwięk wypowiadanych przez niego słów takich jak „Parma”, „Modena”, „prosciutto”.
— Niech zgadnę. To nie wszystko, co kupiłeś.
Jego delikatny uśmiech rozszerzył się promieniście w sposób, który tak ją w nim fascynował, łagodząc ostre rysy jego twarzy.
— Oczywiście, że nie — odpowiedział, idąc za nią do kuchni, gdzie cała półka lodówki wypchana była włoskimi wędlinami i serami. Robił tak co najmniej raz w miesiącu — puszczali wtedy włoską muzykę pop i jedli kolację składającą się z wina, sera, salami i wiejskiego włoskiego chleba, który, jak zobaczyła, leżał na blacie obok lodówki.
Prawie zawsze rozmawiali po angielsku, ale w wieczory takie jak ten woleli używać włoskiego. Cass nie mówiła płynnie, ale wystarczająco dobrze, a gdy nie znała jakichś słów, potrafiła je dobrze obejść.
— Jak w pracy? — zapytał po włosku, nalewając jej kieliszek barolo z jego rodzinnej winnicy w Serralundze d’Alba.
— Dużo roboty — odpowiedziała, upijając wina.
Luca się zaśmiał.
— A może coś więcej?
Cass poczuła, że pierwszy łyk barolo rozluźnił jej mięśnie i umysł. Po kieliszku wina mówienie po włosku zawsze szło jej lepiej.
— Kampania startuje w przyszłym miesiącu — powiedziała — i wprowadzi nas w okres wakacji.
Luca skinął głową.
— I jak się z tym czujesz?
Cass czuła się dobrze. Była regionalną dyrektorką do spraw marketingu dla Daisy Lane, londyńskiej firmy produkującej ubrania, która miała właśnie wejść na rynek amerykański i kanadyjski. Kampania, nad którą pracowała, miała wprowadzić markę do Ameryki Północnej. Opierała się na zdjęciach różnych rodzin noszących ubrania Daisy Lane i spędzających razem wakacje. Kreacje były szykowne i eleganckie, ale do tego w dobrych cenach, co Cass bardzo się podobało. Jako osoba, która nie urodziła się w rodzinie bogaczy, doceniała ubrania, które wyglądały wykwintnie, ale które mogła kupić zwyczajna osoba, bez wydawania fortuny.
— Naprawdę dobrze — odpowiedziała Cass. — To ryzyko, które podejmuję z wielką ochotą. — O swoich kampaniach często myślała w taki sposób. Praca w branży modowej była wynikiem decyzji, którą podjęła wbrew oczekiwaniom rodziców, więc nieustannie się w niej sprawdzała, oceniając swoją pracę i upewniając się, że jej decyzja i kariera były naprawdę właściwym wyborem. Jak do tej pory była przekonana, że tak właśnie było.
Luca uśmiechnął się i uniósł w jej kierunku kieliszek wina.
— Moja dziewczyna — powiedział. — Czy mówiłem ci już, że twoja pewność siebie jest niezwykle seksowna?
— Może parę razy — odpowiedziała Cass ze śmiechem. Uniosła jego rękę i splotła palce z jego palcami, wyczuwając przyczepione do jego skóry twarde plamki farby olejnej. — Czy mówiłam ci już, jak bardzo seksowny jest twój talent?
— Może parę razy — odpowiedział Luca, ściskając jej dłoń.
Luca był wschodzącą gwiazdą na galeryjnej scenie Nowego Jorku, a także na scenach Londynu i Mediolanu. Cass poznała go osiemnaście miesięcy wcześniej na wernisażu w Joseph Landis Gallery, gdzie przyszła na czwartą randkę z dyrektorem galerii, Stuartem McEnroem. Kiedy Luca zaszedł ją od tyłu, stała w przestrzeni przygotowanej jako bar i właśnie brała stamtąd kieliszek chardonnay. Dokładnie wiedziała, kim był — Stuart wskazał jej go, gdy tylko artysta wszedł do środka; powiedział jej też o nowej wystawie Luki w oddalonej o parę przecznic Lockwood Gallery.
Luca spojrzał na etykietki wystawionych na stoliku butelek wina, a potem na kieliszek, który Cass trzymała w dłoni.
— Francuskie? — zapytał, unosząc do góry brew. — Na kolejny kieliszek proponuję barolo, Cassandro.
Chociaż Cass wiedziała, kim był, zdziwiło ją, że on też wiedział coś o niej.
— Dziękuję za tę rekomendację — odpowiedziała, zastanawiając się, kto zdradził mu jej imię oraz jakimi innymi wiadomościami na jej temat dysponował.
— Po włoskiej kobiecie takiej jak ty spodziewałbym się innego wyboru — odparł. Spojrzała na niego. Wiedziała, że on też jest Włochem. Bardziej włoskim niż ona, bo urodzonym w Genui, zanim jego rodzina przeprowadziła się do Nowego Jorku, kiedy był w szkole podstawowej. Na opowiedzenie jej skróconej historii życia Luki Stuart poświęcił co najmniej piętnaście minut.
— Wydaje się, że dużo o mnie wiesz, Luco Bartolomei — odpowiedziała, nie chcąc, by poczuł, że ma nad nią przewagę.
Uśmiechnął się, co zmieniło wyraz jego twarzy, łagodząc rysy.
— Widzę, że i ty mnie znasz — stwierdził.
Cass potrząsnęła głową.
— Nie znam cię — odparła. — Po prostu o tobie słyszałam. — Przypomniała sobie o trzymanym w ręce kieliszku wina i upiła łyk.
— Może powinniśmy to zmienić — stwierdził Luca. — Chyba że wolisz wrócić do Stuarta. — Jego oczy powędrowały przez pomieszczenie, tak jak oczy Cassandry, aż w dalekim rogu dojrzeli Stuarta rozmawiającego z parą kolekcjonerów sztuki. Cass nie chciała mu przeszkadzać, na wypadek gdyby właśnie dobijał targu. Poza tym Luca wydał się jej intrygujący. Musiała przyznać, że o wiele bardziej intrygujący niż Stuart.
— Wygląda na zajętego — stwierdziła.
Luca się roześmiał.
Ta noc była jednocześnie jej ostatnią randką ze Stuartem i pierwszą z Lucą.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2