Granice zła - Scarlett Cole - ebook + książka

Granice zła ebook

Scarlett Cole

4,5

Opis

Samochód Lii odmawia posłuszeństwa na poboczu pustej szosy, w drodze z rodzinnego Miami do Orlando, gdzie ma wygłosić prelekcję na targach tatuażu. Dziewczyna nie spodziewa się, że na ratunek pospieszy jej rycerz nie na białym koniu, a na tuningowanym motocyklu. Nie spodziewa się również tego, że błyskawicznie straci dla niego głowę. Po kilku nieudanych związkach wydaje się, że w jej sercu nie ma miejsca dla żadnego mężczyzny, ale przystojny ciemnowłosy mechanik zdaje się idealnym kandydatem na niezobowiązujący, gorący, jednorazowy seks. Okazuje się jednak, że to dopiero początek historii…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (478 ocen)
307
112
50
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniuffa

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fajna jak pozostałe książki z tej serii ale ilość błędów jest masakryczna.Czy naprawde nikt tego nie sprawdza czytając miałam czasem wrażenie jakby książkę tłumaczył translator.
20
Kaskakaska20

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
kinga_mikulec

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna entuzjazmu "rzuciłam" się na te tytuł, uwielbiam książki tej autorki jednak moim zdaniem ta część jest najsłabsza. Bohaterowie fajni, akcja szybka tak jak lubię ale ich historia dla mnie trochę blada w zestawieniu z pozostałymi. Oczywiście nie zniechęca mnie to do innych książek tej autorki. Po prostu raczej nie planuje czytać drugi raz.
00
KlaudencjaF

Dobrze spędzony czas

Ostatnia część cyklu Second Circle Tattoos. Podobała mi się, chociaż żadna z tych części nie przebiła III tomu. Lia - tatuażystka - to kobieta o wielu twarzach, lecz dla matki jest w stanie wiele znieść. Nawet udawać kogoś, kim nigdy nje była. Ceni sobie wolność, niezależność, ale nie odmówi sobie zabawy z przystojnym mężczyzną. Tak samo było w przypadku Reida - uwielbiał niezobowiązujące romanse. Oboje nie zdawali sobie sprawy z tego, jak uczucia, bliskość drugiej osoby mogą zmienić wszystko. Granice przestają mieć znaczenie, kiedy chodzi o kogoś ważnego dla nas.
00
xxCATHLEENxx

Nie oderwiesz się od lektury

Nie wiem czemu niektóre opinnie były niepochlebne. Według mnie książka jest tak samo dobra, jak trzy pozostałe z tej serii. Faktycznie. jest krótsza, a redakcja dała ciała, bo błędów jest co nie miara, ale i tak warto przeczytać.
00

Popularność



Podobne


Projekt okładki: Laser

Redakcja: Dorota Kielczyk

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska

Zdjęcie na okładce

© Just dance/Shutterstock

© 2016 by Scarlett Cole

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the polish translation by Agata Suchocka

ISBN 978-83-287-1774-9

Wydawnictwo Akurat

Wydanie I

Warszawa 2021

fragment

ROZDZIAŁ 1

– Nie o ciebie się martwimy, Franklin. Jesteś marką samą w sobie, wierny interesowi partii. Martwi nas raczej wizerunek twojej rodziny.

Julianna Carlisle podkradła się do uchylonych masywnych drewnianych drzwi, które niczym straż strzegły gabinetu ojca. Nie rozpoznawała tego głosu. Choć w wieku dwudziestu dziewięciu lat sądziła, że jest już zbyt dojrzała na podsłuchiwanie, to jednak aroganckie odniesienie się do rodziny zwróciło jej uwagę. Właśnie cichcem wemknęła się do luksusowego domu swoich rodziców, mieszczącego się w prestiżowej dzielnicy Miami – Star Island.

– Nie ulega wątpliwości, że moja żona będzie musiała nieco się przeszkolić, żeby wejść w rolę.

– „Przeszkolenie” to chyba niezbyt odpowiednie słowo… – wtrącił inny głos. – Nie jest Barbarą Bush czy Nancy Reagan. Nie jest nawet Betty Ford mimo swoich prospołecznych ciągot.

Lia się wzdrygnęła. Rozmowa potwierdziła jej najgorsze obawy. Ojciec mocno angażował się w politykę, od kiedy pamiętała. Jako wysoko ceniony adwokat miał już wystarczająco rozdęte ego, a mimo to nie zamierzał spocząć na laurach.

– No i jeszcze ta twoja córka… – Rozmówca zawiesił głos, a Lia zbliżyła się do drzwi.

Przez chwilę miała nadzieję, że ojciec każe dupkowi zważać na słowa. Ale w sumie wiedziała, że nie stanie w jej obronie, tak jak ona nigdy nie usunie tatuaży, którymi pogardzał.

– Zdaję sobie sprawę z tego – zaczął w tonie, którego się spodziewała – że Julianna zawsze była… porywcza. Wierz mi, zamierzam ustawić ją do pionu, zanim ogłosimy publicznie moją decyzję o kandydowaniu. Mamy jeszcze trochę czasu.

Serce jej zamarło, a przecież powinna już się przyzwyczaić do poczucia braku akceptacji ze strony rodziców. Zacisnęła dłoń na małej prezentowej torebce.

– I tak, i nie – skwitował rozmówca. – Trzeba zacząć mobilizować sponsorów, zanim zagoją się rany po przegranych wyborach.

– Wierz mi, Charles – odparł ojciec sucho. – Wiem, jak sobie radzić z własną rodziną.

– Skoro tak, Carlisle, odezwę się do mecenasów. Daj znać, jak wszystko uporządkujesz – podsumował mężczyz­na rezolutnie.

Nogi drżały jej pod ulubioną granatową sukienką retro. „Ustawić ją do pionu”. Bóg jeden wiedział, że ojciec próbował zrobić to od lat. Mieli odmienne zdanie, jeśli chodzi o każdy aspekt jej życia. Najbardziej go wkurzało, że jego córka jest tatuażystką. Nazywał tatuaże „współczesnym samookaleczaniem”. Za każdym razem, gdy w Drugim Kręgu, czyli salonie, gdzie pracowała, pojawiała się inspekcja kontroli sanitarnej, Lia była pewna, że ojciec maczał w tym palce. Miał dojścia wszędzie, więc mógł do woli uprzykrzać jej życie.

Szykowała się do obrony, wycofując w głąb korytarza. Ostrożnie, żeby nie potrącić pokazowej wazy z ciętego kryształu, zrobiła zwrot w stronę oranżerii, gdzie matka pielęgnowała tropikalne rośliny. Pewnie było tam z milion stopni, w końcu sierpień trwał w najlepsze i słońce z pewnością nagrzało pomieszczenie do absurdalnej temperatury. Kobieta od zawsze pasjonowała się roślinami, ale Lia żartowała, że matka musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie, gdy dzieci – ona i jej brat, komandos marynarki – wyfrunęły z gniazda. Natomiast już w wieku dwunastu lat zauważyła, że to jedyne pomieszczenie w domu, do którego nie zagląda ojciec.

– Mamo? – zawołała od progu.

W przeciwieństwie do ojca uwielbiała to miejsce, feerię barw i zapachów, kontrastującą z resztą biało-szarego domu. Nie zamierzała jednak wchodzić, bo wilgoć zniszczyłaby loki, a specjalnie je układała na targi tatuażystów. Pasowały do image’u z lat pięćdziesiątych.

– Chwileczkę, Julianno! – usłyszała gdzieś z głębi oranżerii.

Po chwili wypełnionej klekotem narzędzi ogrodniczych i bulgotaniem wody w kurkach pojawiła się Grace Carlisle. Zdjęła idealnie dopasowany fartuch laboratoryjny, który nosiła zamiast ogrodniczek. Pod spodem miała kawową garsonkę pasującą do koloru ścian, na szyi sznur pereł. Matka wydawała się dwiema różnymi osobami: jedna urzędowała w szklarni, drugą stawała się wszędzie tuż poza nią.

– Jak się miewasz? – zapytała cicho, po czym pocałowała powietrze przy uszach córki, gdyż na bardziej poufałe gesty raczej się nie zdobywała.

– W porządku – odpowiedziała Lia, walcząc z potrzebą przygładzenia sukienki i strzepnięcia z niej jakichś nieistniejących paproszków.

W głowie już słyszała ostrą krytykę.

„Tylko striptizerki noszą takie koturny, kochanie!” „Różnica między ukazaniem dekoltu a odsłonięciem biustu to tylko cal lub dwa. Od tej głębokości zależy godność kobiety”. „Vintage to wciąż ubrania z odzysku”.

Dobrze znała te uwagi, ale matka wygłaszała je na długo przed tym, zanim stała się cieniem dawnej siebie. Zanim przestała przesiadywać w domu, zanim zrezygnowała ze wszystkiego, co uwielbiała, i zamknęła się w czterech ścianach. Zanim zaczęła łykać tabletki, żeby w ogóle jakoś normalnie funkcjonować.

– Sto lat, mamo! – Wręczyła rodzicielce torebeczkę.

– Nie zapomniałaś! – Kobieta uniosła dłoń do szyi, wzruszona.

– Pewnie, że nie.

Lia wspomniała ostatnie słowa babci Emmeline:

„Pamiętam twoją mamę jeszcze jako panienkę. Obiecaj mi, że pomożesz jej wrócić do tego, co miała, bo mąż uwięził ją wewnątrz niej samej”.

Grace wyjęła z pomarańczowej torebki pakuneczek zawinięty w wiśniowy papierek. Gdy odpakowała kryształowego motyla, promienie słoneczne, które przez niego przeniknęły, pokryły białe kuchenne ściany tęczą kolorów.

– Może powiesisz go tam? – Lia skinęła głową w stronę oranżerii.

– Przepiękny… – Matka gładziła bibelot. – Zawsze pamiętasz… Dziękuję! – Łzy zalśniły w jej oczach.

Lia zrozumiała, o co chodziło babci.

– A tata pamiętał? – zapytała, choć przecież już znała odpowiedź.

Grace pokręciła głową.

– Był ostatnio bardzo zajęty. Przygotowuje kolejne wystąpienie w telewizji. Może jeszcze złoży mi życzenia…

Lia nie cierpiała tego ciągłego usprawiedliwiania zachowania ojca. Można by pomyśleć, patrząc na stare, wszechobecne w domu fotografie, że kiedyś naprawdę się kochali: objęcia, uściski, szczere uśmiechy. To wszystko umarło, choć nikt nie zauważył kiedy, i matka została porzucona bez cienia uczucia.

– Grace! – rozległo się z korytarza. – Gdzie Julianna? Widzę jej ohydnego gruchota na podjeździe!

Lia już znała ten protekcjonalny ton; poczuła skurcz żołądka.

Matka włożyła motyla do torebeczki i ukryła ją w najbliższej kuchennej szufladzie.

– Idź lepiej… – szepnęła, nagle jakby zgaszona, popędzając córkę w stronę ogrodu. Dyskretnie otarła oko i znowu ucałowała powietrze obok ucha córki. – W „Heraldzie” dokopali się do tego, że ojciec opowiadał się za karą śmierci jeszcze w czasach studenckich, i teraz jest wściekły.

– Kocham cię, mamo! – szepnęła Lia i wymknęła się przez tarasowe drzwi.

Matka chyba nigdy nie odpowiedziała jej tym samym, ale dziewczyna miała nadzieję, że to w końcu nastąpi. Kiedyś.

Obiegła dom, ostrożnie, żeby nie połamać obcasów na żwirowej ścieżce, i wskoczyła do samochodu.

– No dalej, Cherry! – mruknęła, odpalając auto.

Gaźnik chrząknął, kaszlnął, ale w końcu silnik zaskoczył. Nie brzmiało to jednak dobrze i Lia pomyślała, że zdecydowanie za długo zwleka z przeglądem swojego maleństwa.

Wycofała z podjazdu i jeszcze dostrzegła, jak ojciec zbiega po frontowych schodach. Wymachiwał rękami, usiłując zwrócić jej uwagę, ale była zbyt zdenerwowana, żeby się przejąć jego wściekłością. Serce waliło jej w piersi.

Od Orlando dzieliło ją już tylko kilkaset kilometrów jazdy autostradą. Koleś, z którym pracowała, Cujo, stwierdził kiedyś, że dziewczyna ma ciężką nogę i nie oszczędza swojego krwiście czerwonego plymoutha fury z pięćdziesiątego ósmego roku. Ciekawe, co by powiedział stary, gdyby ją zatrzymano za to, że grzała prawie sto pięćdziesiąt na godzinę? Kusiło ją, by wymusić ten mandat tylko po to, żeby wkurzyć ojczulka.

Nawigacja przewidywała trzy i pół godziny do celu, ale Lia zamierzała zmieścić się w trzech, żeby zdążyć odwiedzić kilka sklepików retro i sprawić sobie parę drobiazgów. Pewnie inni nie uważali prelekcji na targach tatuażystów za nic godnego świętowania, ale dla niej to było naprawdę coś wielkiego. Oznaczało bowiem, że idzie naprzód. W końcu.

Jej szef, Trent Andrews, był jednym z prowadzących telewizyjny show Wydziarani i ostatnio nagrywali odcinek właśnie w ich studiu. Siłą rzeczy wszyscy jego pracownicy stali się w środowisku rozpoznawalni. Zaproszenie, aby wygłosiła prelekcję, uznała za wielkie wyróżnienie i choć miała pietra przed przemawianiem do tłumu, czuła również dzikie podekscytowanie.

Nie mogła jednak zapomnieć o podsłuchanej rozmowie. Kto tam był? I niby jak ojciec zamierzał „ustawić ją do pionu”?

Oczywiście, że mu nie pozwoli na nic takiego.

Po dwóch godzinach jazdy czuła się wyczerpana zarówno prowadzeniem, jak i własnymi myślami. Ruch się zagęszczał i nie zanosiło się na to, że korki zmaleją. Mogła siedzieć i wdychać spaliny albo zjechać z głównej drogi. Nadłożyłaby kilometrów i straciła trochę czasu, ale przynajmniej pooglądałaby widoczki. Wybrała to drugie, skręciła na północ w stronę Wyspy Hutchinsona. Słońca migotało na powierzchni błękitnej wody, a przez otwarte okna wpadała ciepła bryza. W takich chwilach Lia żałowała, że nie wybrała kabrioletu, ale właśnie o takim modelu plymoutha jak ten marzyła, odkąd obejrzała ekranizację powieści Kinga Christine. A że samochód był nawiedzony…? Drobiazg, najważniejsze że miał biało-czerwony lakier i styl retro. A że ojciec nie cierpiał tego modelu, tym bardziej ona go pragnęła.

Samochód jakby wyczuł, że właścicielka myśli o innym autku, i spod maski rozległo się jakieś dziwaczne stukanie. Chociaż Lia mocniej naciskała na gaz, plymouth zaczął zwalniać.

– Nie, nie, nie, Cherry! – szepnęła, desperacko gładząc deskę rozdzielczą. – Nie teraz. Nie możesz stanąć! Nie, nie!

Pojazd nie zamierzał jednak słuchać. Lia włączyła awaryjne i zjechała na pobocze.

– W samą, kurwa, porę! – mruknęła. – Nie mogłaś zdechnąć na hotelowym parkingu albo chociaż na stacji benzynowej?

Wysiadła, kopnęła oponę, ale chyba ją zabolało to bardziej niż poczciwego gruchota. Uniosła maskę, jakby faktycznie wiedziała, czego pod nią szukać. Tak się jednak robiło, gdy auto wysiadało – otwierało się maskę i czekało z błagalnym wyrazem twarzy, aż ktoś się zatrzyma i pomoże.

A może powinna zawrócić w stronę budynków, które minęła kilka minut temu? Spojrzała w dół zrezygnowana. Biało-granatowe lakiereczki z uroczymi czerwonymi kwiatuszkami na klamerkach może i były śliczne, ale chyba trudno o mniej praktyczne buty do pokonania długiego dystansu. Poza tym nie zamierzała ich zniszczyć podczas spaceru kamienistym, pełnym wertepów poboczem.

Sięgnęła do kabiny; musiała zadzwonić po pomoc drogową. Wyjęła z portfela wizytówkę ubezpieczyciela i poszukała na niej numeru alarmowego.

– Noż w mordę! – Ucisnęła grzbiet nosa, gdy zorientowała się, że polisa wygasła w zeszłym miesiącu.

Jej brat Ben najwyraźniej miał rację, gdy stwierdził, że on odziedziczył powagę, a ona roztrzepanie.

Westchnęła głęboko, pokręciła głową, aż chrupnęło jej w karku. Czy gdzieś tutaj jest się jakiś warsztat? Albo ktoś, kto mógłby ją do niego odholować? Rozwiązała chustkę i wrzuciła ją przez odkręconą szybę do auta.

– Cherry, kochanieńka – powiedziała, klepiąc dach samochodu. – Kocham cię z całego serca, ale jak nie przestaniesz odwalać takich akcji, to cię zezłomuję!

W pobliżu nie rosła żadna cholerna palma, pod którą mogłaby poszukać cienia. Tylko jakiś rachityczny żywopłot oddzielał drogę od połaci piasku. Wściekła, wyciągnęła z bagażnika biało-czerwoną, nakrapianą parasolkę. Teraz to już na pewno nie zdąży połazić po sklepikach! Oparła się o auto i zaczęła szukać w telefonie numeru do jakiegoś serwisu, gdy usłyszała potwornie głośny ryk silnika motocykla. Kierowca obrzucił ją spojrzeniem, przejeżdżając obok. Mimo gorąca był odziany w skórę od stóp do głów. Hm, chętnie skorzystałaby z pomocy kolesia z takimi szerokimi ramionami.

Motocykliści ją kręcili, to niezaprzeczalny fakt, choć nawet nie wiedziała dlaczego. Pewnie dlatego, że skrywają się za przyłbicami kasków, a może chodziło o zapach skóry i benzyny? A może o to, że potrafią utrzymywać swoje dłonie w nieustannym napięciu, przekręcając manetkę gazu? Albo po prostu naczytała się za dużo romansideł pełnych straceńców na harleyach o ksywach Demon czy Ogier.

A ten i tak nie zdołałby pomóc. Musiała wypatrywać raczej pikapa i kierowcy w typie złotej rączki w jeansowych ogrodniczkach. Tacy to miewają na imię Axel albo Butch, ale przynajmniej wiedzą, jak uruchomić plymoutha.

– Skup się! – zbeształa się Lia. W końcu miała poważne zobowiązania i musiała się ogarnąć.

Ale ten motocyklista! W mordę!

Uśmiechnęła się do swoich myśli. Minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu od ostatniego porządnego bzykania!

* * *

Reid Kennedy podkręcił manetkę podrasowanego motocykla, złożonego specjalnie dla niego na granicy legalu. Na dziś już skończył pracę, na ile oczywiście dało się podomykać zlecenia. Zostawił w warsztacie Shauna i Jasona, mocowali ostatnie śrubki. Jego warsztat – U Kenny’ego – zajmował się naprawą motocykli i tuningowaniem ich na zamówienie. Utrzymywał się z napraw, ale to tuning był pasją Reida, co zresztą doskonale się uzupełniało.

Myślał o Tyrellu Banksie. Ten dziewięciolatek z pewnością zostanie kiedyś świetnym mechanikiem! Reid brał udział w lokalnym programie socjalnym w Fort Pierce i w jego ramach wprowadził kilkoro dzieciaków do warsztatu, rozbudzając ich ciekawość. Chłopak przyszedł z rozbitą wargą, i choć wypadki na rowerze często się przydarzają małolatom, to Tyrell tłumaczył się jakoś pokrętnie. Może Reid by mu uwierzył, gdyby nie siniaki po palcach dwa dni wcześniej i podbite oko w poprzednim tygodniu.

Przyspieszył, pozwalając, by ryk silnika i szum wiatru wokół kasku zagłuszyły potrzebę pojawienia się w progu domu Tyrella i obicia gęby jego ojcu. Trzeba pogadać z Donyell, pracownicą socjalną, która nadzoruje zajęcia dla chłopców, omówić z nią legalne sposoby załatwienia tej sprawy – pomyślał. Skoro chciał być przykładem dla tych dzieciaków, nie mógł działać impulsywnie. Przez to właśnie sam wpakował się w kłopoty, które zresztą oddzieliły go od rodziny i rzuciły prawie dwa tysiące kilometrów dalej. Nauczył się najpierw myśleć, potem działać. Nawet po sześciu latach takiego postępowania nie czuł się jeszcze pewien w tym całym analizowaniu. W próbach stania się lepszym człowiekiem.

Gnał właśnie przez Ocean Drive, myśląc o tym, żeby zatrzymać się na zimne piwo gdzieś po drodze, gdy dojrzał na poboczu parę nóg. Cholernie seksownych. I do tego zjawiskowe buty! Przyhamował trochę za późno, żeby dobrze się przyjrzeć, więc zdążył tylko zauważyć podniesioną maskę stylowego wozu. Właścicielka nóg uniosła parasolkę, pod którą skrywała się przed żarem słońca. Rany, jakie czerwone usta i wysokie kości policzkowe. Ruda kocica w opałach! Miał nadzieję, że to opały, na które zdoła coś poradzić. Pomyślał, że chciałby być tym samochodem, aby stanęła oparta o niego w takiej seksownej, niedbałej pozie.

Ujechał jeszcze kawałek, zawrócił i ruszył w jej kierunku, tym razem z dozwoloną prędkością. Obrzucił spojrzeniem granatową sukienkę, podkreślającą krągłość bioder. Do diabła, dziewczyna wyglądała apetycznie! Zatrzymał maszynę za jej samochodem i jeszcze przez chwilę nie podnosił przyłbicy, aby dobrze obejrzeć sobie zjawiskową laskę.

Uśmiechnęła się do niego, ale nawet nie drgnęła, tylko obracała parasolkę na ramieniu, jakby jej płacili za takie stanie na poboczu i wyglądanie bosko.

Kopnął nóżkę i ustawił motocykl na żwirowym poboczu, po czym powoli zdjął kask. Bez przyciemnianej szybki mógł dojrzeć ognisty kolor jej włosów w całej krasie. Oczy miała szare, jasne. Wyglądała jak wyjęta z pin-upowego obrazka z lat pięćdziesiątych, nie zgadzały się tylko liczne tatuaże pokrywające jej ramiona. Nie przeszkadzały jednak jego penisowi, który zaczął budzić się do życia.

Reid potrząsnął głową, położył kask na siodle i rozpiął kurtkę, która lepiła się do ciała po długiej jeździe. A skoro już myślał o jeździe… Chętnie odwróciłby dziewczynę i zadarł jej tę kieckę!

Uśmieszek, który mu rzucała, był ostry jak brzytwa.

– Potrzebujesz pomocy? – Zsiadł, zdejmując kurtkę.

– Cherry się zepsuła. Nie mam pojęcia, co się stało. Jeśli znasz numer do jakiegoś laweciarza albo warsztatu, to super. Jestem Lia. – Wyciągnęła do niego rękę.

Uścisnął ją i na pewno nie wydawało mu się, że musnęła palcami wnętrze jego dłoni. On również trzymał ją nieco zbyt długo jak na początek znajomości.

Wskazał logo warsztatu na swojej koszulce polo. Zwyk­le poza pracą takich nie nosił, ale nie zdążył przebrać się ze służbowego „mundurka”.

– Tak się składa, że jestem właścicielem warsztatu. Nazwałaś swój samochód Cherry?

– Oczywiście, przecież tak właśnie wygląda! Jak wisienka! – odparła, wciąż się uśmiechając.

– Szkoda, że już podniosłaś maskę – stwierdził, szczerząc się.

– A to dlaczego? – W końcu oderwała się od auta i stanęła wyprostowana, w pełnej krasie. Z parasolką wciąż na ramieniu i tymi kuszącymi ustami.

– Dlatego, że mógłbym cię poprosić, żebyś obnażyła przede mną wisienkę!

Zaśmiała się i klepnęła go w ramię.

– Proszę nie robić dwuznacznych aluzji o mojej maleńkiej!

Potarł ramię, tak jakby faktycznie boleśnie odczuł to uderzenie, i też się zaśmiał.

– Jeśli nie uda mi się uruchomić silnika tutaj, zabiorę ciebie i Cherry do warsztatu w Fort Pierce. Mogę zajrzeć?

– Częstuj się! – rzuciła Lia, wskazując auto. Nie mogła przestać gapić się na kratę brzucha widoczną pod obcis­łą koszulką, a on to najwidoczniej dostrzegł, bo jeszcze bardziej się naprężył. – Przynajmniej potrafiłam otworzyć maskę, Kenny!

Nie poprawił jej. Wiele osób nazywało go „Kenny”, nie zdając sobie sprawy z tego, że to skrót od jego nazwiska. Dzięki temu mógł odciąć się od przeszłości.

– Jestem pewien, że masz też inne talenty! Pozwolisz mi przekręcić kluczyk?

Przygryzła wargę i zaproponowała:

– A może ja przekręcę, a ty w tym czasie zajrzysz pod maskę?

Spryciula! Widocznie znała metodę kradzieży auta „na Samarytanina”.

– Oczywiście, pani tu rządzi! – odpowiedział.

Podszedł do drzwiczek kierowcy i przyglądał się dyskretnie, jak dziewczyna siada bokiem, a dopiero potem przenosi złączone nogi nad progiem. Laska z klasą, nie ma co! No i nie mylił się co do jej nóg, naprawdę były świetne!

Uniosła głowę, przyszpiliła go wzrokiem i rzuciła nonszalancko:

– Daj znać, jak będziesz gotowy!

Po chwili przekręciła kluczyk, samochód zakrztusił się i zagrzechotał. To Reidowi wystarczyło. W myślach już tworzył listę testów do przeprowadzenia, ale niczego nie mógł zrobić na poboczu, bo miał w sakwach tylko podstawowe narzędzia. Chyba poszła sprężyna w którymś z zaworów silnika. Reid uwielbiał plymouthy. Wiele lat temu obiecał, że wysztafiruje taki dla Taylor, swojej siostry, ale to było, zanim…

– Jaka diagnoza, doktorku? Czy Cherry przeżyje? – usłyszał tuż obok.

Dziewczyna pachniała tak, że najchętniej pożarłby ją na miejscu. Stała blisko, więc skrywała ich oboje w cieniu parasolki. Tutaj słońca grzało niemiłosiernie. Brakowało mu chicagowskich zmian pór roku. W Fort Pierce było albo gorąco i sucho, albo gorąco i mokro. Tęsknił za śniegiem. No, może nie tęsknił, ale wspominał go z nostalgią. Teraz jednak nie pora na melancholię.

– Nawet gdyby padła, to ją ożywię. Potrafię naprawić każdy silnik – stwierdził, sprawdzając przyłączenie alternatora.

Gdy uniósł wzrok, patrzyła na jego ręce, a przyłapana zarumieniła się. Wyprostował się, zmuszając ją do przytrzymania parasolki wyżej. Otarł dłonie o jeansy i postąpił krok do przodu. Nie cofnęła się, ale pytająco uniosła nienagannie wyregulowaną brew. W szpilkach miała jakieś metr osiemdziesiąt, ale choć nadal była z dziesięć centymetrów od niego niższa, odniósł wrażenie, że patrzy na niego z góry.

Zmarszczyła nos.

– Sorry, miałem długi dzień, jechałem kawał drogi, marzyłem już o prysznicu w domu.

– Przepraszam, nie chcę cię zatrzymywać, może znajdziesz kogoś, kto…

– Nie – przerwał jej i odruchowo wziął ją za rękę. – Chciałem tylko wytłumaczyć, dlaczego śmierdzę jak worek śmieci.

– Nie odrzuca mnie zapach spracowanego faceta. Skrzywiłam się z powodu słońca – wyjaśniła, powstrzymując uśmieszek.

Gdy patrzył na jej perfekcyjnie umalowane usta, miał naprawdę kosmate myśli…

– Zapamiętam to sobie… – mruknął, spoglądając na nią, po czym wyjął z kieszeni telefon. Flirtowała z nim, to nie ulegało wątpliwości, i bardzo podobała mu się taka pewność siebie. Wybrał numer warsztatu, prawie nie odrywając od niej wzroku. – Jarod, wskocz no w ciężarówkę i uderz na Ocean Drive, zaraz za wjazd w stronę Hutchinson Island. Wypatruj motocykla i czerwonego plymoutha. Niech Shaun weźmie lawetę. – Dorzucił jeszcze kilka technicznych szczegółów i się rozłączył.

Powinien poprosić ich po prostu o narzędzia, sprawdzić, czy dadzą radę usunąć usterkę tutaj. Prawda była jednak taka, że niechętnie rozstawałby się ze śliczną Lią, chciał jeszcze z nią pobyć. Widział, że walnęła sprężyna, więc pewnie udałoby się załatwić to od ręki.

Nie mógł jednak odmówić sobie towarzystwa takiej kobiety.

– Kawaleria w drodze! – Wsunął telefon do kieszeni.

– To co teraz robimy? – Znowu złożyła parasolkę na ramieniu i obracała rączką, jakby nieświadomie, ale wciąż seksownie.

– Naprawdę mam ci dać szczerą odpowiedź?

– Tylko takie przyjmuję. –Wytrzymała jego wzrok.

– Pomyślałem, że możemy przespacerować się plażą i… pogawędzić.

– Pogawędzić?

– Tak. Pogawędzić. Po prostu fajnie byłoby cię lepiej poznać.

* * *

Czuła, że ciarki przebiegają jej po ramionach. Nigdy w życiu nie widziała, żeby ktoś tak seksownie dotykał samochodu! A zresztą ten facet wszystko robił zmysłowo: ustawiał motocykl na nóżce, zdejmował kask czy rozpinał kurtkę. A to, że ciemne, zmierzwione włosy miał mokre od potu, jeszcze dodawało mu uroku. I ta ubrudzona smarem, przepocona koszulka polo… Lię zawsze kręcili ciężko pracujący fizycznie faceci, a nie lalusie, którzy co chwilę schodzą z bieżni w siłowniach gdzieś w centrach handlowych, bo akurat muszą omówić z kolegami „przyrosty”.

Temu tutaj pozwoliłaby wszędzie włożyć te brudne ręce, gdyby tylko ładnie poprosił.

Patrzył na nią przenikliwie ciemnobrązowymi oczami, a Lia z trudem powstrzymywała się, żeby nie dotknąć szczeciny na jego mocno zarysowanej żuchwie.

„Po prostu fajnie byłoby cię lepiej poznać”.

Ta niegrzeczna dziewczynka ukryta głęboko w niej odczytała to jako zaproszenie. Ta właśnie, którą ojciec zamierzał „ustawiać do pionu”. Ciekawe, czy gdyby zapytała tego przystojniaka, co rozumie przez „lepsze poznawanie się”, odpowiedziałby jej to, co tak pragnęła usłyszeć?

– Nie musisz się tak długo zastanawiać, Lia. – Przesunął opuszką palca po jej obnażonym ramieniu. Załaskotało ją w tych wszystkich miejscach, w których łaskotanie uwielbiała. – Ze mną nic ci nie grozi, obiecuję. Zamknij auto.

W jego pewności siebie, w stanowczym tonie było coś, co w niej zagrało, więc gdy wyciągnął dłoń, po prostu ją ujęła i poszła z nim. Kiedy dotarli do skraju plaży, pochyliła się, żeby rozpiąć i zdjąć buty, a on przytrzymał ją pewnie. Przez chwilę poczuła lęk, w końcu nikt nie wiedział, gdzie jest. Nie powiedziała Trentowi, że rozważa podróż objazdem, a przechadzka po wyludnionej plaży z facetem, którego pierwszy raz widziała na oczy, była bardzo nierozsądnym pomysłem.

Ruszył, ona jednak pozostała nieruchoma. Biały piasek parzył ją w stopy. Reid położył jej rękę na swoim przedramieniu i zapytał z troską:

– Wszystko w porządku?

Nie wyglądał na szaleńca, ale Ted Bundy też nie przypominał mordercy. Wyswobodziła rękę.

– Zaczekaj chwilę. – Sięgnęła po komórkę. – Uśmiech!

Nie zauważyła nawet nieodczytanych SMS-ów i nieode­branych połączeń od ojca. Wysłała fotkę najlepszej przyjaciółce, z którą kiedyś mieszkała, Pixie, managerce Drugiego Kręgu. Do zdjęcia dołączyła notatkę z imieniem i miejscem pracy nowo poznanego faceta.

– O co chodzi?

– Zabezpieczam się – odpowiedziała, nieco zażenowana tym, co wyrabia.

– Przed czym?

– Przed tobą. Na wypadek gdybyś był seryjnym zabójcą.

– Mechnik-zabójca? Serio? – Zaśmiał się pięknie, a to wywołało poruszenie gdzieś w dole jej brzucha. – . Nie żebym rozważał opcję mordowania, oczywiście, ale taka nazwa nawet brzmi marnie.

– Podobnie jak WTZ Morderca. Wiązanie, torturowanie, zabijanie.

– Fakt, ale weź, skończmy tę gadkę o seryjnych zabójcach, bo to kiepski wątek na rozmowę zapoznawczą. Możemy wrócić do auta, jeśli tam czujesz się pewniej.

Brzmiała w tych słowach wyłącznie troska. I to raczej on poczułby się niepewnie, gdyby wiedział, ile razy zdążyła go sobie wyobrazić na golasa.

Ale taka już była, musiała oceniać ludzi, których tatuowała, na wiele sposobów; rozpoznawała ich próg wytrzymałości na ból, rozszyfrowywała ukryte znaczenia w tym, co chcą mieć na swojej skórze. Od niego biła tylko szczerość. Nic nie wzbudzało jej podejrzeń. No i Pixie już wiedziała, gdzie i z kim jej kumpela jest.

Spojrzała na wyświetlacz telefonu.

Masz szczęście, sunia!

Zaśmiała się i znowu spojrzała na Kenny’ego, który obserwował ją uważnie, cierpliwie czekając na decyzję.

– No to chodźmy! – rzuciła, a gdy położył dłoń na jej plecach i lekko ją pchnął, poczuła dreszcz.

– Wiesz już, jak ja zarabiam na życie, a czym ty się zajmujesz, Lia? – zapytał, idąc z nią ramię w ramię.

Krzewy się przerzedziły i wyszli na plażę.

– Pracuję w salonie tatuażu w Miami. Jadę właśnie nie imprezę do Orlando. Muszę jakoś tam się dostać, w końcu padł mi samochód, prawda?

– Co to za impreza? – dopytał, podprowadzając ją do wygładzonego wiatrem pnia. Pomógł jej usiąść, zanim przysiadł obok. – Spotkasz się tam z chłopakiem? – Uśmiechnął się szelmowsko.

Nie mogła nie odpowiedzieć uśmiechem.

– Co za takt. Nie ma żadnego chłopaka. Ani w Orlando, ani nigdzie.

– Ci faceci w Miami to jakieś półmózgi…

– A jacy są faceci w Fort Pierce…?

Uniósł pytająco brwi.

– Naprawdę chcesz znać odpowiedź, Ruda?

Zachichotała. Cieszyła się, że miejsce jest wyludnione. Nie cierpiała tłumów.

– Czy powinnam równie nachalnie zapytać cię o dziewczynę?

– No tak, jestem dość prostolinijny. I nie, nie mam dziewczyny. Ale właśnie pojawiła się jakaś szansa na odmianę w tej kwestii.

Raz jeszcze obrzucił ją wzrokiem od góry do dołu, zatrzymując się za długo na biuście. Odwrócił głowę, potarł dłonią brodę.

– A w Orlando odbywają się targi, podczas których jutro wygłaszam prelekcję.

Mruknął coś z uznaniem, odchylił się do tyłu i oparł za sobą ręce w ten sposób, że napięły się w nich wszystkie mięśnie.

Lia mimowolnie zaczęła sobie wyobrażać, jakie to uczucie być obejmowaną takimi ramionami. Czy jest dość silny, żeby jedną ręką przytrzymać jej nadgarstki nad głową w łóżku? Takie akcje cholernie ją jarały. Przygryzła dolną wargę.

– Czy ważne jest dla ciebie, żeby tam dotrzeć? – zapytał.

Dokąd dotrzeć? Na szczyt? Czy on czytał jej w myślach? A, tak, przecież Kenny mówi o targach. Poczuła, że znowu się rumieni.

– Chyba całe życie czekałam na taką szansę.

Spojrzał na nią, choć udawał, że patrzy przed siebie, na ocean.

– Na tę, którą dostaniesz na targach, czy na tę, która sprawiła, że się zarumieniłaś?

– Może na obie? – wypaliła.

– O której musisz się tam stawić? – zapytał, patrząc na jej usta.

– Zaczynam w samo południe. – Uśmiechnęła się.

Pochylił się, wziął ją za rękę i wodził kciukiem po jej dłoni. Odważny ruch, ale Lii się spodobał. Doprawdy odświeżające doznanie.

– A jeśli zapewnię ci satysfakcję w obu tych kwestiach, dasz się jeszcze lepiej poznać? Kobiety tak piękne i inteligentne nieczęsto przejeżdżają przez Fort Pierce. – Uśmiechnął się, a ona poczuła, że rozgrzewają jej się policzki. Odchrząknął, zanim zagaił: – Dlaczego wybrałaś tatuowanie?

Nie cierpiała tego pytania. Zwykle odpowiadała zdawkowo, że w ten sposób może swoim talentem pomagać innym, ale prawda była bardziej skomplikowana i bolesna. Przyczyna takiej decyzji leżała gdzieś w dzieciństwie, w braku zainteresowania ze strony rodziców w czasie, gdy dorastała. Matka gasła na jej oczach, choć przecież kiedyś uchodziła za duszę towarzystwa, a frustracje ojca pęczniały. Wiedział, że mała Lia uwielbia rysować, więc ją karał, odbierając przybory. Mała wycwaniła się i chowała ołówki pod materacem. Gdy zabierał też papier, rysowała na własnym ciele, zakrywała bazgroły ubraniem, potem zmywała pod prysznicem. To rysowanie po ciele, teraz już na poważnie, dodawało jej otuchy, również gdy dorosła, choć oczywiście przed nikim by się do tego nie przyznała.

– Lubię myśleć o sobie jako o artystce – wyjaśniła, usiłując nie zwracać uwagi na to, że może się skupić wyłącznie na jego dłoniach, którymi ujął jej dłonie. – A ze wszystkich płócien to właśnie ludzka skóra jest najwdzięczniejsza. Zapewnia najbardziej intymny kontakt. Ciężko to wyjaśnić, tę więź, która rodzi się między mną a człowiekiem pozwalającym zmienić mi siebie na zawsze. No i muszę ich dotykać, a takie chwile… przepraszam, zagalopowałam się – ucięła, bo niezwykle rzadko się zwierzała, a już na pewno nie facetom poznanym pięć minut wcześniej.

– Nie. – Kenny dotknął jej twarzy, przejechał kciukiem po dolnej wardze. – Dokończ, powiedz to, czym chciałaś się podzielić.

Opuścił rękę, a Lia odruchowo oblizała usta i westchnęła. Nie była pewna, czy bardziej odurzał ją jego dotyk, czy fakt, że tak beztrosko się zwierzała.

– W pewnym momencie czuję, jakbym stapiała się w jedno z osobą, której robię tatuaż. W końcu tworzę coś, co stanie się częścią ich ciała do końca życia. Wiem, brzmi to dziwnie.

Kenny potarł tatuaż na własnej ręce.

– Nie, wcale nie. Tatuaż często znaczy coś ważnego, może być wyrazem… bardzo wielu rzeczy. Przypominać o miłości, o stracie albo o bezmyślności! – Zaśmiał się. – Myślę, że dla tego człowieka, twojego klienta, to również bardzo intymna chwila. Nie w sensie erotycznym, choć gdy ty to robisz, to pewnie też w takim!

Czuła, jak skacze jej puls. Nie mogła oderwać od faceta wzroku. Iskrzyło między nimi jak cholera, to nie ulegało wątpliwości.

– Może masz rację – stwierdziła.

Potem zapadła cisza, ale im wcale to nie przeszkadzało. Fale obmywały piasek z delikatnym szumem. Niebo było nieskazitelnie czyste, a powietrze pachniało słoną wodą.

Usłyszeli z tyłu chrzęst opon na żwirowym poboczu.

– Przybyli rycerze w błękitnych zbrojach! – Kenny się odwrócił.

Wstali i ruszyli z powrotem ścieżką, a gdy dotarli na skraj plaży, znowu przytrzymał Lię, żeby otrzepała stopy i założyła buty.

Laweta faktycznie była jasnoniebieska, a na drzwiach kabiny wymalowano napis Warsztat u Kenny’ego białymi literami. Wysłużony minivan stał z przodu.

– Shaun, Jason, to Lia, a to chłopcy z warsztatu – przedstawił ich sobie nawzajem Kenny.

– Cześć! I dzięki za wsparcie! – powiedziała.

– Potrzebujesz pomocy przy wciąganiu? – zapytał Jason.

– Nie, poradzę sobie.

Lia patrzyła, jak wymieniają jakiś dziwaczny uścisk dłoni, po czym mężczyzna wsiadł do minivana i odjechali.

– Chcesz wziąć udział w akcji? – zapytał Kenny, stając przed nią. Choć uważała, że koszulki polo są nudne i głupie, sposób, w jaki materiał opinał się na mięśniach tego gościa, sprawił, że zmieniła zdanie na ich temat.

– A czy ja mam na sobie kombinezon? – odpowiedziała pytaniem, zerkając na swoje buty.

– No raczej nie! – Znowu się zaśmiał. – Odstawiona jesteś jak na spacerek, sushi i sake.

– Może jeszcze coś na „s”? – zapytała zalotnie, dotykając jego boku twardego jak skała.

Pochylił się i dotknął jednego z jej tunelowych loków. Poczuła mrowienie, choć przecież to nie było aż tak podniecające.

– Seks, smaganie i słodkie ssanie. Tyle wystarczy, Ruda? – Odstąpił krok w tył. Głos miał ochrypły.

Przełknęła z trudem i chyba skinęła głową.

– A teraz wskakuj do ciężarówki, kabina jest schłodzona!

Z trudem kryła podekscytowanie jego słowami. Klima musiała wystarczyć, potem chyba wskoczy pod lodowaty prysznic!

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

Wydawnictwo Akurat

imprint MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz