Zabójcza obsesja - Monika Nawara - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Zabójcza obsesja ebook i audiobook

Nawara Monika

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

2804 osoby interesują się tą książką

Opis

JEDEN POCAŁUNEK ZMIENIA WSZYSTKO.

OD NIEGO ZACZYNAJĄ SIĘ PROBLEMY, A GŁĘBOKO UKRYTE PRAGNIENIA WYCHODZĄ NA ŚWIATŁO DZIENNE.

 

Tihana Blazevic to córka potężnego człowieka, przed którym drżą mafijne struktury słonecznej Chorwacji. Po kilku latach spędzonych u sióstr zakonnych, z dala od zagrożeń i pokus, powraca w rodzinne strony, by stawić czoła prawdziwemu życiu.

 

Besim Mesini to syn króla albańskiej mafii. O jego skłonnościach do brutalności i bestialskich torturach krążą legendy. Mężczyzna zawsze dostawał to, czego pragnie, do czasu, aż w klubie poznaje rudowłosą piękność, która potrafi postawić na swoim.

 

Oboje są zaskoczeni, kiedy spotykają się ponownie, w willi na urodzinach starego Mesiniego, gdzie kobieta ma poznać swojego przyszłego męża.

Besim, który od spotkania w klubie obsesyjnie przeszukiwał miasto, by znaleźć Tihanę, teraz ma ją na wyciągnięcie ręki, więc ostatnie, na co się zgodzi, to jej ślub z innym mężczyzną.

 

JEDNOTOMOWA HISTORIA O SEKSOWNYCH KŁAMSTWACH I ZABÓJCZEJ PRAWDZIE

 

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 435

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 11 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata Skórska Nikodem Kasprowicz Kasprowicz Nikodem

Oceny
3,8 (85 ocen)
43
10
12
10
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dariaczytasob

Nie oderwiesz się od lektury

Wow, ale to jest dobre!! Zdecydowanie polecam!!
90
aleksandrawitaszek

Nie oderwiesz się od lektury

Nie mogłam się oderwać!
90
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia ❤️
90
Gosia8331

Dobrze spędzony czas

polecam
80
Karolina0223

Nie oderwiesz się od lektury

🖤【𝓡𝓔𝓒𝓔𝓝𝓩𝓙𝓐 𝓟𝓐𝓣𝓡𝓞𝓝𝓐𝓒𝓚𝓐】🖤 🤍 _____’Zabójcza obsesja’ Monika Nawara_____ _____Wydawnictwo High Heels_____ 🤍 [Współpraca reklamowa] | • Motywy • | | AGE-GAP | ONE-HOUSE TROP | Arogancki m@fiozo | charakterna księżniczka m@fijna | Aranżowany związek | Spicy sceny |Touch her and die vibes | Plot Twisty | Akcja i porachunki | Brudne sekrety | Jednotomowa historia | Perspektywa swóch bohaterów | | • Recenzja • | Jednotomówka, która zawładnęła moim sercem. Historia o zabójczej obsesji, której nic nie stanie na drodze. Nasi główni bohaterowie, Tihana i Besim, spotykają się w klubie, którego mężczyzna jest właścicielem. Besim ratuje Tihane od natarczywego klubowicza. Między nimi dochodzi do namiętnego zbliżenia, po którym dziewczyna znika bez śladu. Besim, król albańskiej mafii, nie potrafi wyrzucić z głowy rudowłosej piękności i pragnie ją odnaleźć. Stała się jego nieuchwytną obsesją. Ciągle wymykała mu się z rąk, a wszelki ślad się po niej urywał...
51



Rozdział 1

Besim

Ko­lo­rowe świa­tła prze­su­wały się pul­su­jąco po klu­bo­wi­czach. Tłum wi­ro­wał na par­kie­cie. Po­ru­szał się jak jedno ciało w rytm mu­zyki elek­tro­nicz­nej, którą umie­jęt­nie mik­so­wał DJ Li­vio, znany w ca­łej po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie.

Im­pre­zo­wi­cze spę­dzali go­rącą so­bot­nią noc w klu­bie Cu­bana kie­ro­wani naj­roz­ma­it­szymi po­wo­dami, ale ża­den z nich nic dla mnie nie zna­czył. Każdy z go­ści zo­stawi dziś sporo kasy w mo­jej kie­szeni, więc mimo że nie lu­bi­łem tu­taj przy­cho­dzić, szcze­gól­nie o tej po­rze, kiedy ro­biło się naj­gło­śniej i naj­tłocz­niej, to cza­sami nie mia­łem wyj­ścia.

Cu­baną za­rzą­dzał bar­dzo ku­maty fa­cet, ale ja­kim był­bym sze­fem, gdy­bym nie trzy­mał ręki na pul­sie? Chu­jo­wym. A że od­po­wia­da­łem nie tylko za ten de­si­gner­ski klub, lecz także za wiele in­nych in­te­re­sów ojca, to do mo­ich obo­wiąz­ków na­le­żało po­ka­zy­wać się w ta­kich miej­scach, na­wet je­śli nie­na­wi­dzi­łem dud­nią­cej mu­zyki, na­wa­lo­nych lu­dzi i tego wszyst­kiego, co ak­tu­al­nie mnie ota­czało.

No, może ist­niała jedna za­leta ta­kiego wyj­ścia – za każ­dym ra­zem spo­ty­ka­łem chętne pa­nienki. Te żądne jed­no­ra­zo­wych przy­gód tylko cze­kały, aż kiwnę pal­cem. Ina­czej sprawa wy­glą­dała z tu­ryst­kami, które w po­szu­ki­wa­niu roz­rywki ma­sowo przy­jeż­dżały na wa­ka­cje do al­bań­skiego ku­rortu. One nie wie­działy, kim je­stem, a co za tym szło – nie za­cho­wy­wały się tak bez­czel­nie jak miej­scowe. Mimo to na nie rów­nież dzia­ła­łem; po­cią­gały je mój wy­gląd oraz sza­leń­stwo cza­jące się w oczach. A nic nie sta­no­wiło lep­szego afro­dy­zjaka niż strach i nie­pew­ność.

Za­zwy­czaj mia­łem z czego wy­bie­rać, jed­nak bra­ko­wało mi ad­re­na­liny to­wa­rzy­szą­cej zdo­by­wa­niu czy zwy­czaj­nego flirtu, który pro­wa­dziłby do mo­jego ga­bi­netu, gdzie ko­bieta z uśmie­chem na ustach roz­kła­da­łaby dla mnie nogi.

Zo­ran, przy­ja­ciel i naj­bliż­szy współ­pra­cow­nik, przy­jeż­dżał tu ze mną za każ­dym ra­zem. Mógł­bym śmiało stwier­dzić, że jego hobby sta­no­wiło za­li­cza­nie pa­nie­nek, więc nie zdzi­wił mnie fakt, że w tej wła­śnie chwili na jego udach wiła się cał­kiem nie­zła blon­dynka. Swoim po­kaź­nym biu­stem, jak na moje oko chi­rur­gicz­nie po­więk­szo­nym, ocie­rała się o Zo­rana jak kotka w rui. Po­ru­szała się wul­gar­nie, ale jed­no­cze­śnie sek­sow­nie. Od sa­mego pa­trze­nia na nią na­bie­ra­łem ochoty na za­li­cze­nie ja­kiejś faj­nej dupy. Od czasu do czasu dzie­li­li­śmy się z Zo­ra­nem part­ner­kami i może na­wet do­łą­czył­bym do za­bawy, gdyby do­słow­nie przed se­kundą w tłu­mie nie mi­gnęła mi in­te­re­su­jąca ślicz­notka.

Pod­nio­słem się z ka­napy ulo­ko­wa­nej w pry­wat­nej loży na pię­trze, skąd mia­łem do­sko­nały wi­dok na ro­ze­dr­gany od ba­sów par­kiet. Zaj­mo­wał pra­wie cały dolny po­ziom sta­rego ma­ga­zynu. Na jego le­wym skraju znaj­do­wał się boks DJ-a, wzdłuż pra­wej ściany cią­gnął się za­tło­czony bar, a w ką­tach stali pil­nu­jący po­rządku na­pa­ko­wani go­ryle.

Wo­dzi­łem wzro­kiem po stło­czo­nych cia­sno klu­bo­wi­czach, co­raz bar­dziej sfru­stro­wany. Ni­g­dzie jej nie wi­dzia­łem. Zu­peł­nie jakby za­pa­dła się pod zie­mię.

Na­le­ża­łem do łow­ców. Uwiel­bia­łem tro­pić, i to nie tylko zdraj­ców czy po­je­bów, na któ­rych otrzy­ma­łem zle­ce­nie. Zda­rzało mi się rów­nież po­lo­wać na pa­nienki, szcze­gól­nie je­śli nie po­tra­fi­łem ode­rwać od nich spoj­rze­nia. Oka­zja nie tra­fiała się czę­sto, ale chyba wła­śnie dzi­siaj zo­ba­czy­łem ide­alną. Z przy­jem­no­ścią bym ją prze­le­ciał, jed­nak naj­pierw pla­no­wa­łem się z nią tro­chę za­ba­wić. Cier­pli­wość nie była moją mocną stroną, lecz wy­cze­ki­wana na­groda sma­ko­wała dużo le­piej niż ta z sze­roko otwar­tymi ustami, pod­su­nięta pod nos. Tylko nie­kiedy sze­dłem na ła­twi­znę. Prze­cież i tak za­wsze koń­czyło się na jed­no­ra­zo­wym nu­merku, z więk­szą lub mniej­szą sa­tys­fak­cją.

Do­tarły do mnie su­ge­stywne od­głosy, więc spoj­rza­łem przez ra­mię na przy­ja­ciela. Blon­dynka klę­czała po­mię­dzy sze­roko roz­sta­wio­nymi no­gami męż­czy­zny, po­chy­la­jąc się nad jego fiu­tem, i są­dząc po roz­luź­nio­nej twa­rzy Zo­rana, za­sy­sała go z mi­strzow­ską pre­cy­zją.

Na­szą lożę, w któ­rej znaj­do­wało się kilka ka­nap usta­wio­nych wo­kół ni­skich sto­li­ków oraz parę ru­rek do strip­tizu, od par­kietu od­dzie­lała ba­lu­strada z czar­nego szkła. Da­wała ona mak­si­mum pry­wat­no­ści, dla­tego na­wet gdyby Zo­ran pie­przył te­raz tę pa­nienkę na sto­jąco, nikt nie miałby prawa tego zo­ba­czyć. By­li­śmy sami, od­se­pa­ro­wani, nie­wi­doczni dla reszty. Mo­tłoch stło­czony na dole mógł tylko po­ma­rzyć o luk­su­sie oraz pry­wat­no­ści.

Pod­nie­cał mnie wi­dok skąpo ubra­nej blon­dynki ob­cią­ga­ją­cej przy­ja­cie­lowi, co skut­ko­wało tym, że od­czu­wa­łem co­raz więk­sze ci­śnie­nie roz­sa­dza­jące jaja. Po­now­nie sku­pi­łem się na par­kie­cie, a mój wzrok na­tych­miast przy­cią­gnęła sie­dząca przy ba­rze ru­do­włosa. Ogni­ste pa­sma spły­wały jej aż do pasa. Gdy tak ją ob­ser­wo­wa­łem, zro­dziło się we mnie sporo trud­nych do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia pra­gnień, co pew­nie miało zwią­zek z tym, że nie­zwy­kle rzadko za­ba­wia­łem się z ko­bie­tami o tak wy­jąt­ko­wym ko­lo­rze wło­sów.

Mia­łem na nią co­raz więk­szą ochotę.

Prze­stą­pi­łem z nogi na nogę i za­ci­sną­łem dło­nie na ba­rierce, kiedy oka­zało się, że nie­zna­joma jed­nak nie jest sama. Tuż obok niej za­trzy­mał się bo­wiem wy­mu­skany pa­lant. Do­piero gdy ruda na niego spoj­rzała, do­strze­głem jej zde­gu­sto­waną minę. Na moje oko nie była za­do­wo­lona z to­wa­rzy­stwa.

Pod­czas roz­mowy ko­leś do­ty­kał jej wło­sów, okrę­cał po­je­dyn­cze pa­sma wo­kół palca, ob­li­zu­jąc się ob­le­śnie, po­chy­lał się i szep­tał jej coś na ucho. Mimo że dzie­liła nas spora od­le­głość, do­sze­dłem do pew­nego wnio­sku: nie znali się. Ruda wy­raź­nie uni­kała do­tyku na­tręta, od­su­wała się od niego za każ­dym ra­zem, gdy on pró­bo­wał się zbli­żyć.

Gość za­cho­wy­wał się na­chal­nie, co wy­ni­kało naj­pew­niej z ilo­ści al­ko­holu we krwi, ale też mo­gło być spo­wo­do­wane urodą nie­zna­jo­mej. Jesz­cze nie wi­dzia­łem jej w ca­łej oka­za­ło­ści, lecz już te­raz mo­głem z peł­nym prze­ko­na­niem stwier­dzić, że urodą biła na głowę więk­szość pa­nie­nek obec­nych w klu­bie.

W pew­nym mo­men­cie bar­man prze­chy­lił się przez ladę i przy­wo­łał na­tręta dło­nią. Po krót­kim mo­no­logu wska­zał mu wyj­ście z klubu.

Czyli nie tylko ja za­uwa­ży­łem pro­ble­ma­tycz­nego klienta. Gdyby jesz­cze ba­wił się na par­kie­cie lub przy­sy­piał w któ­rejś loży, toby mi to nie prze­szka­dzało, jed­nak na­ga­by­wa­nie płci pięk­nej w moim klu­bie to kom­plet­nie inna sprawa.

Po­sta­no­wi­łem dzia­łać. Już dawno nie czu­łem tak sil­nej eks­cy­ta­cji na myśl, że za kilka mi­nut przy­ci­snę nie­zna­jomą do blatu biurka, na­winę na pięść te dia­bel­sko rude pa­sma, a jędrny ty­łek wy­pięty w moją stronę będę ra­czył ko­lej­nymi bru­tal­nymi klap­sami. Już czu­łem, jak się na mnie za­ci­ska, i sły­sza­łem krzyki eks­tazy od­bi­ja­jące się echem od ścian mo­jego biura.

Opuszki mo­ich pal­ców za­częły mro­wić, kiedy wy­obra­zi­łem so­bie, że za mo­ment po­czuję pod sobą jej krą­gło­ści, za­to­pię nos w za­głę­bie­niu szyi i prze­śle­dzę ję­zy­kiem li­nię sek­sow­nie wy­sta­ją­cych oboj­czy­ków. Znie­cier­pli­wiony zbie­głem po scho­dach.

Gdy zbli­ża­łem się do ślicz­notki, moją uwagę przy­cią­gnął na­chalny idiota. Ba­ran po­ło­żył dło­nie na jej bio­drach, a ona za­częła wal­czyć, by uwol­nić się od nie­chcia­nego do­tyku. Za­miast ulot­nić się z klubu, kiedy miał ku temu oka­zję, ćwok ro­bił wszystko, by dzi­siej­szą noc spę­dzić na ostrym dy­żu­rze, gdzie będą mu skła­dać ­po­ła­mane koń­czyny.

Krew w mo­ich ży­łach się za­go­to­wała. Wszystko po­tra­fi­łem zro­zu­mieć, ale ku­rew­sko nie­na­wi­dzi­łem, kiedy ktoś zmu­szał ko­biety do ro­bie­nia cze­goś, na co nie miały ochoty. Może i by­łem su­kin­sy­nem, mor­dercą oraz lekko nie­po­czy­tal­nym wa­ria­tem, lecz mia­łem za­sady i sztywno się ich trzy­ma­łem.

Zła­pa­łem dur­nia za bark, po czym szarp­ną­łem. Po­nie­waż ab­so­lut­nie się tego nie spo­dzie­wał, za­chwiał się na wy­so­kim krze­śle tak, że se­kundę póź­niej ru­nął na pod­łogę.

Mina ru­do­wło­sej była bez­cenna. Spra­wiała wra­że­nie wy­stra­szo­nej, za co wi­ni­łem tego na­wa­lo­nego su­kin­syna, i jed­no­cze­śnie za­sko­czo­nej, co sta­no­wiło już moją za­sługę.

Już chcia­łem ją uspo­koić, gdy ten przy­głup za­dzi­wia­jąco szybko się po­zbie­rał i sta­nął po­mię­dzy mną a nią, jakby na­iw­nie są­dził, że to do­bry po­mysł. Cze­kało go do­tkli­wie bo­le­sne roz­cza­ro­wa­nie.

Po­wstrzy­my­wa­łem się przed par­sk­nię­ciem śmie­chem. Już od kilku dłu­gich lat nie bru­dzi­łem so­bie rąk ta­kimi płot­kami. Te­raz za­bi­ja­łem je­dy­nie na zle­ce­nie lub dla ro­dziny.

Na­tych­miast zna­leźli się przy nas ochro­nia­rze. Wy­star­czyło im jedno moje de­li­katne kiw­nię­cie głową, by zła­pali fa­ceta za ko­szulkę i nie ba­cząc na jego pro­te­sty, w eks­pre­so­wym tem­pie za­częli pro­wa­dzić go do wyj­ścia. Pró­bo­wał się uwol­nić, chyba na­wet coś wrzesz­czał, ale na szczę­ście gło­śna mu­zyka za­głu­szyła jego pe­łen pre­ten­sji sko­wyt. Tylko kilku im­pre­zo­wi­czów zwró­ciło uwagę na za­mie­sza­nie. I do­brze. Nie po­trze­bo­wa­łem w klu­bie sen­sa­cji, a tym bar­dziej awan­tu­ru­ją­cych się na­wa­lo­nych ko­lesi.

W tej chwili li­czyła się dla mnie tylko spło­szona ko­bieta.

Wcią­gną­łem po­wie­trze do płuc, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad żą­dzą krwi roz­pa­loną w mo­ich trze­wiach i do­skwie­ra­ją­cym pra­gnie­niem, aby bar­dzo bo­le­śnie uświa­do­mić temu bał­wa­nowi, gdzie znaj­duje się miej­sce dla ta­kich ku­ta­sów jak on: pięć me­trów pod zie­mią.

Ob­ró­ci­łem się w kie­runku baru, pe­wien, że nie­zna­joma ura­to­wana z opre­sji z przy­jem­no­ścią wy­pije drinka w moim to­wa­rzy­stwie, co sta­nie się ide­alną grą wstępną, jed­nak ona po­now­nie znik­nęła. Ro­zej­rza­łem się w po­pło­chu, lecz jak na złość ni­g­dzie nie do­strze­głem ru­dych wło­sów.

Wark­ną­łem z iry­ta­cją, za­ci­ska­jąc dło­nie w pię­ści.

Po­cią­gała mnie. In­try­go­wała. Przy­cią­gała wzrok. W my­ślach prze­le­cia­łem ją już na dzie­sięć spo­so­bów, więc mia­łem co do niej sporo pla­nów, ale nie za­mie­rza­łem się za nią uga­niać. Nie­stety klu­bowe oświe­tle­nie nie sprzy­jało ta­kim sy­tu­acjom, więc na­wet nie zdą­ży­łem się jej do­brze przyj­rzeć.

Moja cie­ka­wość zo­stała roz­bu­dzona. Nie po­tra­fi­łem lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć tego do­tkli­wego głodu, za to wie­dzia­łem, że przy­po­mina po­czątki uza­leż­nie­nia, co nie wró­żyło naj­le­piej.

Nie na­le­ża­łem jed­nak do zde­spe­ro­wa­nych ani szur­nię­tych ko­lesi. Klub był wy­peł­niony po brzegi atrak­cyj­nymi la­skami, które za­miast ucie­kać, za­czną się do mnie ła­sić oraz bła­gać o uwagę. Ze­bra­łem w so­bie za­tem wszyst­kie po­kłady sil­nej woli, ob­ró­ci­łem się na pię­cie i już mia­łem ru­szyć w kie­runku loży, ale po­sta­no­wi­łem za­pew­nić Zo­ra­nowi jesz­cze chwilę pry­wat­no­ści. Za­miast na pię­tro skie­ro­wa­łem się do biura.

Rozdział 2

Besim

Gdy tylko po­ja­wi­łem się w ko­ry­ta­rzu pro­wa­dzą­cym do kilku po­miesz­czeń, nie tylko biu­ro­wych, usły­sza­łem ko­biecy głos i ostre słowa wy­po­wie­dziane w ję­zyku an­giel­skim ze zna­jo­mym ak­cen­tem. Kiedy do­tarł do mnie ich sens, ci­śnie­nie mo­men­tal­nie wy­je­bało mi w ko­smos.

– Kurwa! Od­czep się, idioto! Nie ro­zu­miesz słowa „nie”?! – wark­nęła za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Lalka, wi­dzia­łem, jak przed chwilą ochro­nia­rze wy­pro­wa­dzili mo­jego kum­pla, więc w ra­mach mę­skiej so­li­dar­no­ści mu­szę do­koń­czyć jego pod­ryw. Wy­glą­dasz na ostrą la­skę i z chę­cią się prze­ko­nam, jak głę­bo­kie gar­dło…

W miarę, jak się do nich zbli­ża­łem, wkur­wie­nie z co­raz więk­szym na­tę­że­niem wrzało pod moją skórą. Na­iw­nie są­dzi­łem, że pa­nienki w moim klu­bie są bez­pieczne. Nie po­zwa­la­łem han­dlo­wać pro­chami, a jak już zna­lazł się wy­bit­nie głupi śmia­łek, to w na­grodę mia­łem dla niego tylko jedno: kulkę mię­dzy oczy. Już nie mó­wiąc o pa­styl­kach do­sy­py­wa­nych dziew­czy­nom bez ich wie­dzy. Do tej pory od­no­to­wa­li­śmy kilka ta­kich zda­rzeń, dla­tego upew­ni­łem się, że zła­pani dur­nie już ni­gdy nie prze­kro­czą progu mo­jego klubu ani na­wet nie wyjdą poza te­ren lasu, gdzie ich szczątki użyź­niają ściółkę.

Jak to moż­liwe, że po raz ko­lejny w ciągu tak krót­kiego czasu sta­łem się na­ocz­nym świad­kiem na­pa­sto­wa­nia ko­biety w moim klu­bie?

Po kilku kro­kach wy­ło­ni­łem się zza za­krętu, a wtedy zo­ba­czy­łem moją słodką ucie­ki­nierkę i na­stęp­nego skur­wiela do od­strzału. Męż­czy­zna nie re­ago­wał na jej do­sadne słowa ani próby uwol­nie­nia się z na­chal­nego uści­sku.

Utnę mu te łapy przy sa­mych łok­ciach, po­my­śla­łem, zo­ba­czyw­szy, jak obej­muje jej nad­garstki dło­nią.

– Wy­pier­da­laj stąd, za­nim stracę cier­pli­wość – wy­ce­dzi­łem przez za­ci­śnięte zęby.

Oboje za­sty­gli i spoj­rzeli na mnie w tym sa­mym mo­men­cie.

W prze­szy­wa­ją­cych zie­lo­nych oczach ru­do­wło­sej pięk­no­ści do­strze­głem bła­ga­nie o po­moc. Na­to­miast ża­ło­sna imi­ta­cja męż­czy­zny ro­ze­śmiała mi się pro­sto w twarz. Jego za­cho­wa­nie roz­sier­dziło mnie jesz­cze bar­dziej. Ostat­kami sił po­wstrzy­my­wa­łem się przed roz­je­ba­niem mu tej za­do­wo­lo­nej gęby.

– Stary, po co te nerwy? – rzu­cił swo­bod­nie, jak­bym wcale nie przy­ła­pał go na mo­le­sto­wa­niu.

Co za po­je­bany idiota. Szym­pansy mają wię­cej ro­zumu od niego.

Ko­rzy­sta­jąc z mo­mentu, że dziew­czyna znie­ru­cho­miała, przy­lgnął do niej ca­łym cia­łem, bym nie za­uwa­żył, że wbrew jej woli skrę­po­wał jej ru­chy.

– Ostatni raz po­wtó­rzę: wy­pier­da­laj z klubu. Ina­czej mo­żesz nie prze­żyć tej nocy – ostrze­głem zim­nym to­nem, a jed­no­cze­śnie mor­do­wa­łem go w my­ślach na mi­lion róż­nych bo­le­snych spo­so­bów.

Jako tu­ry­sta nie miał naj­mniej­szego po­ję­cia, komu wła­śnie na­dep­nął na od­cisk, więc li­to­ści­wie oka­za­łem mu ła­skę, choć li­czy­łem, że nie sko­rzy­sta z moż­li­wo­ści ucieczki.

Przez mo­ment przy­glą­dał mi się wni­kli­wie i już my­śla­łem, że zwieje, ale za­czął re­cho­tać jak po­pa­rzony, czym przy­pie­czę­to­wał swój ma­ka­bryczny los. Dźwięk, jaki się z niego wy­do­by­wał, był tak wkur­wia­jący, że po­trze­bo­wa­łem se­kundy, by za­ci­snąć dłoń na jego gar­dle z taką siłą, że mo­men­tal­nie po­bladł, a uśmiech za­stą­pił wy­raz za­sko­cze­nia.

Przy­par­łem go do prze­ciw­le­głej ściany i z ła­two­ścią pod­nio­słem jego ciel­sko kilka cen­ty­me­trów po­nad pod­łogę.

Du­sił się.

Czu­łem wła­dzę nad jego cia­łem. Z ła­two­ścią mo­głem mu w tej chwili ode­brać ży­cie. To na­pa­wało mnie nie­wy­obra­żalną sa­tys­fak­cją i uczu­ciem nad­ludz­kiej siły.

Z jego oczu wy­zie­rało prze­ra­że­nie, pod­czas gdy sta­rał się na­brać choć ma­leńki haust po­wie­trza. Jesz­cze o tym nie wie­dział, ale nie za­mie­rza­łem po­luź­niać uści­sku. Po­wi­nien do­stać na­uczkę na przy­szłość, i to taką so­lidną.

Jego twarz z każdą upły­wa­jącą se­kundą czer­wie­niała co­raz in­ten­syw­niej. Szar­pał się i pró­bo­wał ode­rwać moją dłoń, ale na nie­wiele się to zdało. By­łem wyż­szy, sil­niej­szy i wkur­wiony.

– Pro­szę, puść go. – Na­gle do­tarł do mnie ci­chy głos.

La­ska mówi po al­bań­sku? Czyli nie jest tu­rystką?

Za­sko­czony od­kry­ciem, prze­krę­ci­łem głowę i na­po­tka­łem jej znie­wa­la­jąco zie­lone oczy. Z bli­ska miały tak wy­jąt­kowy od­cień, ja­kiego chyba jesz­cze ni­gdy, kurwa, nie wi­dzia­łem. Jak do­tąd nie zwra­ca­łem uwagi na ko­lor tę­czó­wek u ko­biet, ale w tym mo­men­cie głę­bia spoj­rze­nia nie­zna­jo­mej tak mnie za­ab­sor­bo­wała, że przez krótką chwilę ga­pi­łem się na nią oszo­ło­miony.

– Udu­sisz go – jęk­nęła płacz­li­wie, co na­tych­miast wy­bu­dziło mnie z ab­sur­dal­nego transu. – Nie chcę, żeby ktoś przeze mnie zgi­nął. Pro­szę…

Po­słu­cha­łem jej, a w za­sa­dzie moje ciało od­ru­chowo wy­peł­niło jej prośbę. Ode­rwa­łem dłoń od tcha­wicy na­pa­lo­nego pa­jaca, w wy­niku czego z ło­sko­tem upadł na pod­łogę, kasz­ląc i ła­piąc za­chłan­nie ko­lejne od­de­chy.

Prze­ska­no­wa­łem wy­głod­nia­łym wzro­kiem ape­tyczną syl­wetkę ślicz­notki. Była młoda, drob­niutka, ale przy­jem­nie za­okrą­glona w od­po­wied­nich miej­scach. Rude pa­sma oka­lały słodką bu­zię, a duże wargi po­ma­lo­wane ku­sząco bor­dową szminką wy­da­wały się tak cho­ler­nie zmy­słowe, że przez mój mózg prze­wi­jała się tylko jedna myśl.

Ob­li­za­łem się na samo wy­obra­że­nie tego, co mógł­bym z nią zro­bić, ale za­nim co­kol­wiek po­wie­dzia­łem, bez słowa ru­szyła zde­cy­do­wa­nym kro­kiem w kie­runku wyj­ścia. Jej nie­spo­dzie­wany ruch bły­ska­wicz­nie wy­rwał mnie z otę­pie­nia. Na szczę­ście w tym sa­mym mo­men­cie na końcu ko­ry­ta­rza po­ja­wił się je­den z ochro­nia­rzy, więc po­dą­ży­łem za nie­zna­jomą.

Prze­cho­dząc obok pra­cow­nika, rzu­ci­łem:

– Do ma­ga­zynu z nim…

Nim ruda po­now­nie znik­nęła w tłu­mie, od­ru­chowo zła­pa­łem ją za rękę, po czym gwał­tow­nie ob­ró­ci­łem i dzia­ła­jąc pod wpły­wem trud­nego do roz­szy­fro­wa­nia in­stynktu, za­ci­sną­łem drugą dłoń na jej karku. Od­chy­li­łem głowę nie­zna­jo­mej, zer­k­ną­łem na roz­chy­lone z za­sko­cze­nia usta, a na­stęp­nie przy­lgną­łem do nich bez za­sta­no­wie­nia.

By­łem prze­ko­nany, że ta ko­bieta nie na­le­żała do ła­twych i roz­wią­złych. Nie po­tra­fi­łem wy­tłu­ma­czyć, skąd ta pew­ność, jed­nak chwi­lowo nie mia­łem ochoty się nad tym za­sta­na­wiać.

Stra­ci­łem kon­trolę, co kom­plet­nie do mnie nie pa­so­wało. Sły­ną­łem co prawda z sza­lo­nych i ry­zy­kow­nych de­cy­zji, ale wbrew wszel­kim opi­niom za­wsze po­stę­po­wa­łem we­dług wcze­śniej skru­pu­lat­nie spo­rzą­dzo­nego planu.

Na uła­mek se­kundy za­sty­gła za­sko­czona. Sam by­łem sza­le­nie zdzi­wiony swoim po­stę­po­wa­niem. Nie na­le­ża­łem do zwo­len­ni­ków po­ca­łun­ków, wręcz ich uni­ka­łem, zwłasz­cza je­śli cho­dziło o ca­ło­wa­nie pa­nie­nek po­zna­nych w klu­bie. Lecz ta bo­gini wy­da­wała się nie­zwy­kle de­li­katna oraz nie­winna, choć to za­ska­ku­jący błysk dra­pież­no­ści w jej oczach przy­cią­gnął moją uwagę. W niej ca­łej było coś ta­kiego… I te pełne usta…

Nie po­tra­fi­łem się po­wstrzy­mać.

Świa­domy kon­se­kwen­cji i tego, że za chwilę mogę do­stać po mor­dzie, kon­ty­nu­owa­łem piesz­czotę. Wy­głod­niale po­chła­nia­łem jej wargi, sma­ko­wa­łem, ką­sa­łem, pie­ści­łem. To, co się działo, w bar­dzo szyb­kim tem­pie wy­mknęło się spod kon­troli. Po­ca­łu­nek za­czął żyć wła­snym ży­ciem, a ja by­łem skon­cen­tro­wany tylko na tej ko­bie­cie i przy­jem­no­ści pul­su­ją­cej pod moją skórą.

To nie­wy­obra­żal­nie zmy­słowe do­zna­nie trwało do mo­mentu, aż po­ło­żyła dłoń na mo­jej klatce, po czym de­li­kat­nie mnie ode­pchnęła.

Po­twor­nie sko­ło­wany spoj­rza­łem w jej piękne oczy. Dy­sza­łem jak lo­ko­mo­tywa, za­sta­na­wia­jąc się, co zrobi, aż na­gle zła­pała za moją ko­szulę, a na­stęp­nie z ogromną siłą szarp­nęła ma­te­riał, żeby mnie do sie­bie przy­cią­gnąć.

Na­sze usta po­now­nie zde­rzyły się w na­mięt­nym po­ca­łunku. Od­da­wała go z taką żar­li­wo­ścią, że w se­kundę roz­pa­liła mnie do czer­wo­no­ści. Na­par­łem na nią i przy­ci­sną­łem do ściany, obej­mu­jąc cia­sno ra­mio­nami. Była słodka i przy­jem­nie ostra, kiedy tak z de­ter­mi­na­cją wal­czyła o do­mi­na­cję. Nie ule­gła jak inne, nie pod­dała się w ocze­ki­wa­niu na mój ruch, tylko sta­now­czo pod­nio­sła ręce i za­plo­tła je na moim karku. Od­ru­chowo zła­pa­łem ją za bio­dra i pod­nio­słem, co na­tych­miast wy­ko­rzy­stała, by opleść mnie w pa­sie.

Kom­plet­nie zgłu­pia­łem. Mie­wa­łem różne ko­chanki, ale ta sta­no­wiła słodki po­wiew świe­żo­ści. Nie uda­wała, nie miała wy­uczo­nych ru­chów jak inne czy­ha­jące na mnie ko­biety, które my­ślały, że są wy­jąt­kowe.

Pra­gnie­nie co­raz gwał­tow­niej wi­bro­wało pod moją skórą, a te­raz, gdy ocie­ra­łem się twardą erek­cją o nie­zna­jomą, ma­rzy­łem tylko o jed­nym: zna­leźć uko­je­nie. Zwol­ni­łem po­ca­łu­nek, zsze­dłem ustami na szyję ru­dej i wdy­cha­łem jej de­li­katny za­pach.

Na­gle do­tarło do mnie, że je­stem na ko­ry­ta­rzu w swoim klu­bie i chyba zwa­rio­wa­łem. Ni­gdy nie oka­zy­wa­łem ni­komu uczuć czy ja­kie­goś in­ten­syw­niej­szego za­in­te­re­so­wa­nia na oczach in­nych. Za­bie­ra­łem pa­nienki do biura i tam po­zwa­la­łem so­bie na wię­cej. No chyba że cho­dziło o wkur­wie­nie – tego nie ukry­wa­łem, po­nie­waż wtedy w ułamku se­kundy prze­ciw­nicy ła­god­nieli lub ucie­kali, gdzie pieprz ro­śnie. By­łem znany z bez­względ­no­ści, nie­do­stępny, bru­talny, dla­tego nie mo­głem po­zwo­lić, żeby ktoś obcy zo­ba­czył mnie w tak in­tym­nej sy­tu­acji.

Nie­chęt­nie od­su­ną­łem się od ślicz­notki, opu­ści­łem ją na pod­łogę i po­now­nie uto­ną­łem w jej za­mglo­nym spoj­rze­niu. Fa­scy­no­wała mnie, a do tego te ogni­ste włosy…

– Prze­pra­szam, nie po­win­nam – szep­nęła wprost w moje usta, gdy tylko od­zy­skała świa­do­mość po obłęd­nie pod­nie­ca­ją­cym po­ca­łunku.

Chwilę trwało, nim zro­zu­mia­łem jej słowa. Pa­trząc w zie­lone oczy, tra­ci­łem ro­zum. Prze­je­cha­łem kciu­kiem po nie­zwy­kle je­dwa­bi­stej skó­rze na jej po­liczku. Była taka słodka, ete­ryczna, a jed­no­cze­śnie pełna pa­sji i wa­leczna. Eks­cy­tu­jąca mie­szanka.

– Skar­bie, nie masz za co prze­pra­szać. To do­piero po­czą­tek…

– Mu­szę już iść – prze­rwała mi w pół zda­nia i zro­biła krok w prawo.

Jej po­zba­wione sensu za­cho­wa­nie odro­binę mnie zdez­o­rien­to­wało. Taki go­rący po­czą­tek zna­jo­mo­ści po­wi­nien zwia­sto­wać zu­peł­nie inne za­koń­cze­nie. Jesz­cze żadna mi nie od­mó­wiła, już nie mó­wiąc o spła­wie­niu mnie. Te, które przy­cho­dziły do klubu, za­zwy­czaj wie­działy, kim je­stem, więc mo­gły się póź­niej chwa­lić, że pie­przył je al­bań­ski książę ma­fii, ale ta chyba nie po­cho­dziła stąd. Mimo że mó­wiła w moim ję­zyku.

Za­nim się ogar­ną­łem, znik­nęła w tłu­mie, a ja sta­łem w miej­scu i cze­ka­łem. Tylko na co?

Rozdział 3

Besim

– Stary, co się dzieje? – Wy­raź­nie roz­luź­niony przy­ja­ciel sie­dział roz­party na środku skó­rza­nej pół­okrą­głej ka­napy. – Nie za­li­czy­łeś żad­nej dupy?

– Nie, kurwa! – Opa­dłem ciężko na sofę. Wy­chy­li­łem wy­peł­nioną do po­łowy szkla­neczkę z wódką i po­czu­łem, jak al­ko­hol z po­tężną mocą wy­pala mój prze­łyk.

– Ko­cie, zaj­miesz się moim przy­ja­cie­lem? – zwró­cił się do swo­jej blond dupy Zo­ran.

Ocho­czo przy­tak­nęła, ob­li­zu­jąc pełne usta, co na­tych­miast przy­cią­gnęło moją uwagę. Zna­cząco róż­niły się kształ­tem i wiel­ko­ścią od tych, w które wpa­try­wa­łem się kilka mi­nut wcze­śniej, ale by­łem tak na­pa­lony i jed­no­cze­śnie sfru­stro­wany, że nie za­mie­rza­łem wy­brzy­dzać. Stra­ci­łem ochotę na dal­sze po­szu­ki­wa­nia. Dziew­czyna wy­glą­dała cał­kiem nie­źle, a przede wszyst­kim znaj­do­wała się na wy­cią­gnię­cie ręki.

Blond ci­zia wstała i ru­szyła w moją stronę, a ja, na­wet nie cze­ka­jąc, aż się zbliży, roz­pią­łem roz­po­rek, by dać jej do zro­zu­mie­nia, że to nie jest od­po­wiedni mo­ment na de­li­katne piesz­czoty.

Spoj­rzała na Zo­rana, a on uśmiech­nął się i mruk­nął:

– Po­każ mu, ko­cico, na co cię stać, i po­sta­raj się…

Gdy szła, krę­ciła po­nęt­nie bio­drami, co mile mnie za­sko­czyło. Roz­sia­dłem się wy­god­nie i roz­sze­rzy­łem nogi, żeby uła­twić jej do­stęp. Jak tylko uklę­kła, prze­je­chała ostrymi jak brzy­twa pa­znok­ciami po mo­ich udach, ob­li­zu­jąc się na wi­dok erek­cji.

Zła­pa­łem członka w dłoń i prze­su­ną­łem kil­ku­krot­nie po ca­łej jego dłu­go­ści. Ob­ser­wo­wała go z za­in­te­re­so­wa­niem, jakby już nie mo­gła się do­cze­kać, aż weź­mie go mię­dzy wargi. Kilka razy ude­rzy­łem nim w na­brzmiałe usta blon­dyny, co chyba bar­dzo jej się spodo­bało, po­nie­waż roz­chy­liła je ocho­czo, od­dy­cha­jąc co­raz szyb­ciej. Pod­nie­ciła się. Jej klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała w przy­spie­szo­nym tem­pie, a oczy błysz­czały jak w go­rączce.

Umie­jęt­nie go za­ssała, ob­jęła dło­nią, a po za­le­d­wie kilku ru­chach prak­tycz­nie cały znik­nął w jej ustach.

– O tak… – Za­ci­sną­łem palce na jej karku. – Zaj­mij się nim po­rząd­nie, a może Zo­ran bę­dzie tak miły i póź­niej zaj­mie się tobą… jesz­cze raz.

Przy­ja­ciel gła­dził się po spodniach, w miej­scu gdzie wi­dzia­łem jego wy­raź­nie za­ry­so­waną erek­cję, i cze­kał nie­cier­pli­wie na swoją ko­lej.

Na­pa­lony ku­tas.

Blon­dyna ze­zo­wała na niego, więc ten szcze­gół na pewno jej nie umknął, a na­wet mo­głem śmiało stwier­dzić, że za­dzia­łał na nią jak za­pal­nik. Spraw­nymi ru­chami brała mnie co­raz głę­biej, nie­ustan­nie li­żąc i draż­niąc ję­zy­kiem, jakby wła­śnie miała w ustach naj­słod­szy li­zak świata.

Od­ru­chowo, chcąc za­pa­no­wać nad blon­dyną, na­wi­ną­łem jej włosy na pięść i za­czą­łem wy­zna­czać tempo. Nie za­mie­rza­łem być de­li­katny – w tej chwili li­czyła się tylko moja przy­jem­ność. Od­chy­li­łem głowę na opar­cie ka­napy i przy­mkną­łem po­wieki, a wtedy w mo­ich my­ślach mo­men­tal­nie po­ja­wiła się ru­do­włosa pięk­ność, jej mięk­kie wargi, uro­cze po­liczki i te włosy… Czu­łem co­raz sil­niej­sze pul­so­wa­nie, a po kilku chwi­lach wark­ną­łem prze­cią­gle. Tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łem. Roz­luź­nie­nie roz­lało się fa­lami po moim ciele.

Prze­su­ną­łem dło­nią po wło­sach blon­dyny w wy­ra­zie po­dzię­ko­wa­nia. Z opuch­nię­tymi war­gami, za­schnię­tymi śla­dami łez na po­licz­kach i zmierz­wio­nymi wło­sami wy­glą­dała na po­rząd­nie wy­ru­chaną.

Zdą­żyła mi tylko po­słać fi­glarny, prze­sy­cony sa­tys­fak­cją uśmiech, po­nie­waż tuż po tym, jak pod­nio­sła się z ko­lan, wspie­ra­jąc na mo­ich udach, Zo­ran za­ci­snął dłoń na jej nad­garstku i przy­cią­gnął ją do sie­bie. Pod­wi­nęła mi­niówkę, od­su­nęła na bok czer­wone stringi, a na­stęp­nie do­sia­dła przy­ja­ciela płyn­nym ru­chem, roz­po­czy­na­jąc ko­lejną rundę.

Za­pią­łem spodnie, na­la­łem so­bie ko­lejną szkla­neczkę wódki i utkwi­łem wzrok w par­kie­cie, gdzie wy­lu­zo­wane to­wa­rzy­stwo ba­wiło się w naj­lep­sze. Z loży do­cie­rały do mnie dźwięki ude­rza­ją­cych o sie­bie ciał, ale po­nie­waż już po­zby­łem się na­pię­cia, nie ro­biło to na mnie naj­mniej­szego wra­że­nia. By­li­śmy z Zo­ra­nem jak bra­cia, ta sy­tu­acja nie na­le­żała do wy­jąt­ków.

Da­łem mu dzie­sięć mi­nut na za­bawę. Po tym cza­sie prze­nie­siemy się do ma­ga­zynu, gdzie cze­kał na mnie pe­wien kre­tyn, któ­remu za­mie­rza­łem dać po­rządną na­uczkę.

Rozdział 4

Besim

Go­dzinę póź­niej pod­je­cha­li­śmy pod spory ma­ga­zyn na obrze­żach Sa­randy. Zbli­żała się druga w nocy. Dla mnie to ide­alna pora, żeby po­roz­ma­wiać z na­tręt­nym su­kin­sy­nem i wy­tłu­ma­czyć mu kilka pod­sta­wo­wych za­sad.

Po­trze­bo­wa­łem roz­rywki, by­łem żądny krwi, a ten pa­lant umie­jęt­nie pod­niósł mi ci­śnie­nie. To jego obar­cza­łem winą za znik­nię­cie słod­kiej pięk­no­ści. Wy­stra­szył ją i osa­czył. Co prawda po­stą­pi­łem po­dob­nie, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do niego nie mia­łem złych za­mia­rów, o czym nie­stety nie zdą­żyła się prze­ko­nać. Śmia­łem twier­dzić, że po ak­cji w klu­bie ra­czej zbyt szybko nie od­wie­dzi Cu­bany po­now­nie. A szkoda. Ochota na nią jesz­cze mi nie prze­szła.

Nie mia­łem żad­nych sła­bo­ści, a gdy już się po­ja­wiały, to szcze­rze nie­na­wi­dzi­łem tego stanu umy­słu. Ja­kiś czas temu moim ży­ciem za­wład­nęła pewna śliczna blon­dynka, lecz z per­spek­tywy czasu już wiem, że cho­dziło o chwi­lowe za­uro­cze­nie – o ile w ogóle je­stem zdolny do po­zy­tyw­nych uczuć. Stała się moją małą ob­se­sją, ale fakt, że była za­rę­czona, po­krzy­żo­wał mi plany, więc od­pu­ści­łem, czego na ten mo­ment nie ża­ło­wa­łem. I na tym się skoń­czyło. Te­raz pew­nie rów­nie szybko za­po­mnę o prze­szy­wa­ją­cych zie­lo­nych oczach, tym bar­dziej że mam na gło­wie mnó­stwo obo­wiąz­ków. Cią­żyła na mnie spora od­po­wie­dzial­ność, więc żadne po­pier­do­lone uczu­cia nie wcho­dziły w grę.

Wszyst­kie oczy za­in­te­re­so­wa­nych skur­wieli były zwró­cone w moim kie­runku. Już nie­długo…

– Sze­fie, tro­chę się nim za­ję­li­śmy, ale wy­gląda na to, że to cipa, nie fa­cet. Po kilku cio­sach ze­mdlał, a wcze­śniej za­czął skam­leć jak suczka – po­in­for­mo­wał Luan, kiedy wcho­dzi­łem z Zo­ra­nem na ­te­ren ma­ga­zynu.

– No to mu­simy go obu­dzić, po­nie­waż mam mu sporo do wy­ja­śnie­nia.

Mi­ną­łem jed­nego z mo­ich naj­bar­dziej za­ufa­nych pra­cow­ni­ków i ru­szy­łem w kie­runku po­kaź­nych roz­mia­rów celi, ide­al­nie wy­po­sa­żo­nej, by ugo­ścić wy­bra­nych szczę­śliw­ców.

Na­pa­lony ku­tas z klubu nie był już taki mocny w gę­bie. Le­dwo do­ty­kał bu­tami pod­łogi, pod­wie­szony do su­fitu za nad­garstki, wo­kół któ­rych zo­stał ople­ciony sta­lowy łań­cuch. Ci­szę w po­miesz­cze­niu prze­ry­wał je­dy­nie zgrzyt me­talu ocie­ra­ją­cego się o hak.

Czu­łem za sobą obec­ność Zo­rana. Przy­ja­ciel był rów­nie pod­eks­cy­to­wany na myśl o wy­kwint­nych tor­tu­rach, któ­rych sce­na­riusz wła­śnie two­rzył się w mo­jej gło­wie. O mnie krą­żyły le­gendy, na­to­miast on za­zwy­czaj po­zo­sta­wał w cie­niu, jed­nak miał tak samo na­srane we łbie, więc do­ga­dy­wa­li­śmy się per­fek­cyj­nie.

– No to od czego za­czniemy? – Pod­sze­dłem do stołu i się­gną­łem po sole trzeź­wiące. – Naj­pierw obu­dzimy na­szą śpiącą kró­lewnę…

Chwilę póź­niej nasz amant ro­zej­rzał się zdez­o­rien­to­wany, a gdy jego wzrok za­trzy­mał się na mnie, na jego twa­rzy po­ja­wiło się prze­ra­że­nie. Naj­wy­raź­niej do­tarło do niego, że nie wyj­dzie stąd żywy, a ja nie by­łem zwy­kłym ko­le­siem spo­tka­nym w klu­bie.

– Czego ode mnie chce­cie? – wy­ję­czał drżą­cym ze stra­chu gło­sem.

– Na­uczymy cię tylko do­brych ma­nier – od­po­wie­dział Zo­ran ra­do­snym to­nem, okrą­ża­jąc go ni­czym ty­grys przy­go­to­wu­jący się do ataku.

– Pro­szę! Wy­puść­cie mnie! Ja nic nie zro­bi­łem… To po­myłka… Ja nie wiem…

– Na­pa­sto­wa­łeś ko­bietę na moim te­re­nie i po­mimo szansy, którą ci da­łem, pro­po­nu­jąc kul­tu­ral­nie, że­byś spier­da­lał w pod­sko­kach, nie po­słu­cha­łeś – wy­ja­śni­łem.

Mo­men­tal­nie sta­nęła mi przed oczami pięk­ność z klubu i au­ten­tyczny strach wi­doczny w jej za­chwy­ca­ją­cych oczach.

– Pro­szę, nie by­łem sobą… Wzią­łem przed im­prezą ja­kieś pa­stylki od kum­pla, żeby się roz­luź­nić. Nie chcia­łem… – Sły­szalna pa­nika w gło­sie tylko moc­niej mnie na­krę­cała.

Kar­mi­łem się stra­chem in­nych, ich zre­zy­gno­wa­niem, które od nich biło, gdy zda­wali so­bie sprawę, że sa­mo­dziel­nie za­pę­dzili się w pu­łapkę, i bła­gali o li­tość. Ale ten ko­leś wy­jąt­kowo mnie iry­to­wał. By­łem zda­nia, że każdy od­po­wiada za swoje czyny i po­wi­nien po­no­sić ich kon­se­kwen­cje. Nie mo­głem po­zwo­lić, by od­szedł, nie ­za­pła­ciw­szy za za­cho­wa­nie nie­godne męż­czy­zny.

– Mia­łeś szansę, by zejść mi z oczu – przy­po­mnia­łem uprzej­mie, za­nim pod­sze­dłem do blatu, gdzie rów­niutko uło­żono naj­roz­ma­it­sze na­rzę­dzia.

Róż­nej wiel­ko­ści noże, ob­cęgi, pil­niki, piły me­cha­niczne, pal­niki, wier­tarki, a także spo­rej wiel­ko­ści ta­saki, sza­ble oraz broń palna. W ar­se­nale mie­li­śmy cał­kiem nie­zły zbiór na­rzę­dzi tor­tur. Za­sta­na­wia­łem się, co bę­dzie ide­alne dla na­szego de­li­kwenta. Mój wzrok za­trzy­mał się na ma­łej wier­tarce. Uśmiech­ną­łem się pod no­sem. Uwiel­bia­łem tor­tury, a szcze­gól­nie te do­pro­wa­dza­jące lu­dzi do sza­leń­stwa, omdle­nia czy po­wol­nej śmierci.

Się­gną­łem po cał­kiem po­ręczny sprzęt, a gdy się od­wró­ci­łem, prze­chy­li­łem głowę w prawo, po­tem w lewo, aż usły­sza­łem chrzęst strze­la­ją­cych ko­ści. Z za­do­wo­le­niem wpa­try­wa­łem się w czło­wieka, który miał do­star­czyć mi dzi­siaj roz­rywki.

Za­trzy­ma­łem się przed szlo­cha­ją­cym gno­jem. Roz­kleił się, a na­wet jesz­cze go nie do­tkną­łem. Cipa, nie fa­cet. Luan miał ra­cję.

– Naj­pierw się tro­chę za­ba­wimy, bo naj­lep­sze prze­wi­duję na ko­niec…

Pierw­szy otwór w jego ciele wy­wier­ci­łem na mostku. Każdy ko­lejny znaj­do­wał się co­raz ni­żej. Rany były płyt­kie. Chcia­łem, żeby do­żył osta­tecz­nego ciosu.

Męż­czy­zna wy­krwa­wiał się na mo­ich oczach, szar­piąc po­ra­nio­nym cia­łem, jakby w ogóle ist­niała moż­li­wość, że omi­nie go reszta tor­tur. W miarę upływu czasu słabł. Wrzesz­czał co­raz ci­szej i ci­szej, aż wresz­cie ze­mdlał.

Ode­tchną­łem głę­boko. Po­woli wkur­wiało mnie jego gło­śne za­wo­dze­nie.

– My­śla­łem, że dłu­żej wy­trzyma – sark­nął pod no­sem Zo­ran, oparty o ścianę za mo­imi ple­cami.

– Wszy­scy są tacy sami. Aro­ganccy, bez­czelni i silni, kiedy mają do czy­nie­nia z ko­bie­tami i dziećmi. Czują prze­wagę nad słab­szymi, co daje im pew­ność, że zwy­ciężą.

– Co ci się tak ze­brało na prze­my­śle­nia? – Zo­ran pod­szedł do mnie, kiedy od­kła­da­łem wier­tarkę na stół.

– Nie wiem. – Wes­tchną­łem, lekko za­wie­dziony. Wy­glą­dało na to, że za­bawa nie bę­dzie tak fajna, jak po­cząt­kowo są­dzi­łem. – Tra­fił nam się słaby za­wod­nik.

– Za­raz go wy­bu­dzimy – oświad­czył za­do­wo­lo­nym to­nem, po czym się­gnął po nie­wielki, ostry nóż i w za­my­śle­niu przyj­rzał mu się z każ­dej strony. – Po­ba­wimy się w łą­cze­nie kro­pek. – Uśmiech­nął się do mnie jak sza­le­niec.

– Czyń ho­nory, Zo­ran. – Wska­za­łem ręką na pod­wie­szo­nego czło­wieka.

Przy­ja­ciel kiw­nął głową za­do­wo­lony, a na­stęp­nie zgrab­nym ru­chem ścią­gnął z ra­mion ja­sną ma­ry­narkę, od­wie­sił ją na opar­cie krze­sła i za­braw­szy ze sobą no­żyk, ru­szył w kie­runku fa­ceta.

Po­trze­bo­wa­łem ad­re­na­liny, a wie­dzia­łem, że nie za­pewni mi jej le­dwo kon­tak­tu­jący pa­lant, który w klu­bie nie po­tra­fił trzy­mać rą­czek przy so­bie. Lu­bi­łem zmie­rzyć się z sil­nym prze­ciw­ni­kiem, czuć, że jest dla mnie wy­zwa­niem. Cza­sami urzą­dza­li­śmy so­bie z chło­pa­kami spa­ringi, pod­czas któ­rych ża­den z nas się nie ha­mo­wał i nie oszczę­dzał dru­giego. Walka była za­wzięta, pełna mor­der­czych cio­sów oraz kop­nięć, co skut­ko­wało si­nia­kami, zwich­nię­ciami, cza­sem na­wet zła­ma­niami.

Przy­ja­ciel z bły­skiem w oku szarp­nął za brzegi ko­szuli męż­czy­zny. Kiedy poły ma­te­riału się roz­chy­liły, zo­ba­czy­łem na tor­sie nie­zna­jo­mego kil­ka­na­ście nie­wiel­kich dziur. Z każ­dej są­czyła się po­soka. Bar­wiła ja­sne spodnie na czer­wono, a po­tem spły­wała do ka­łuży ra­zem z mo­czem na­szego de­li­kwenta.

Zo­ran wy­bu­dził nie­zna­jo­mego i do­piero wtedy za­czął prze­su­wać ostrzem po jego bla­dej skó­rze – od jed­nego otworu do na­stęp­nego. Wrza­ski tor­tu­ro­wa­nego nie usta­wały.

Nie­spo­dzie­wa­nie przez te wku­rza­jące dźwięki przedarł się głę­boki głos Zo­rana:

– Koń­czyć z nim czy…?

Do­go­ry­wa­jący męż­czy­zna nie wy­glą­dał naj­le­piej. Płaty skóry na tor­sie zwi­sały bez­wład­nie, od­sła­nia­jąc mię­śnie, ścię­gna, a także nie­które że­bra. Zo­ran dał się po­nieść fan­ta­zji, na­ci­na­jąc tkanki ofiary znacz­nie głę­biej, niż się spo­dzie­wa­łam.

Od­ru­chowo spoj­rza­łem na ze­ga­rek i zda­łem so­bie sprawę, że po­świę­ci­łem temu ku­ta­sowi już dwie swoje cenne go­dziny, więc naj­wyż­sza pora skoń­czyć za­bawę i wró­cić do domu.

– Koń­czyć – przy­tak­ną­łem.

Za­nim się­gną­łem po broń, Zo­ran zła­pał fa­ceta za włosy. Nie mi­nęła se­kunda, a pod­niósł jego bez­władną głowę, od­chy­lił ją i jed­nym pre­cy­zyj­nym ru­chem pod­ciął mu gar­dło. Krew try­snęła na ja­sne spodnie mo­jego przy­ja­ciela, ale nie­spe­cjal­nie się tym prze­jął. To nie pierw­szy raz, kiedy opusz­cza­li­śmy ma­ga­zyn, ma­jąc krew pod pa­znok­ciami.

Oprócz kilku po­miesz­czeń dla więź­niów mie­ściło się tu­taj moje biuro. Hala nie słu­żyła je­dy­nie do na­szych mrocz­nych za­baw. Przede wszyst­kim była sie­dzibą jed­nej z firm na­le­żą­cych do mo­jego ojca. W teo­rii pro­du­ko­wa­li­śmy ko­sme­tyki pie­lę­gna­cyjne, pod­czas gdy w rze­czy­wi­sto­ści po­wsta­wały co­raz now­sze nar­ko­tyki, w tym do­pa­la­cze, które zna­la­zły spore grono zwo­len­ni­ków wśród na­szych od­bior­ców. Hala zo­stała po­dzie­lona na kilka mniej­szych, więc na­wet gdy po­ja­wiała się kon­trola – a cza­sami się to zda­rzało – urzęd­nicy wi­dzieli tylko le­galną część biz­nesu, gdzie wszystko dzia­łało zgod­nie z pra­wem, a księgi ra­chun­kowe były wy­peł­niane skru­pu­lat­nie oraz zgod­nie z prze­pi­sami. Przej­ścia do ko­lej­nych hal za­bez­pie­czy­li­śmy; wstęp tam mieli tylko za­ufani pra­cow­nicy. Nie skła­do­wa­li­śmy tu tylko nar­ko­ty­ków, ale też broń spro­wa­dzaną z za­gra­nicy.

Obiekt był ca­ło­do­bowo chro­niony i mo­ni­to­ro­wany. Nie­jed­no­krot­nie mie­li­śmy do czy­nie­nia z sza­leń­cami, któ­rzy po­dej­mo­wali nie­udolne próby kra­dzieży bia­łego proszku, przez co za­koń­czyli swój ży­wot w nie­zwy­kle tra­giczny spo­sób.

– Znowu się ufaj­da­łem. – Zo­ran przy­glą­dał się za­bru­dzo­nym spodniom i ko­szuli. Nada­wały się w tej chwili tylko do wy­rzu­ce­nia.

– Chodź do biura. – Zgar­ną­łem ma­ry­narkę z opar­cia krze­sła, po­nie­waż je­dy­nie ta część jego gar­de­roby nie ucier­piała pod­czas za­bawy. – Po­ży­czę ci ja­kieś swoje ciu­chy.

Pół go­dziny póź­niej wsie­dli­śmy na tylną ka­napę SUV-a.

– Do apar­ta­mentu, sze­fie? – Za kie­row­nicą sie­dział Jet­mir, drugi naj­bar­dziej za­ufany pra­cow­nik spo­śród tych znaj­du­ją­cych się w moim naj­bliż­szym oto­cze­niu.

– Tak. Po dro­dze od­wie­ziemy Zo­rana. – Spoj­rza­łem na przy­ja­ciela.

Nie wy­ka­zy­wał za­in­te­re­so­wa­nia roz­mową. Ga­pił się w ekran smart­fona, na któ­rym wła­śnie roz­gry­wała się scena wy­su­bli­mo­wa­nego porno.

– Do­ro­śniesz kie­dyś? – za­ga­iłem, roz­sia­da­jąc się wy­god­nie.

– Nie, a co? – Wier­cił się, jakby coś go uwie­rało w ty­łek. – Je­stem dzi­siaj po­dej­rza­nie mocno po­bu­dzony. Chyba za­pro­szę Tinkę do sie­bie…

– Wzią­łeś coś? – Przy­glą­da­łem mu się z za­in­te­re­so­wa­niem.

Wcze­śniej nie za­uwa­ży­łem, że za­cho­wuje się ina­czej. Lu­bił te­sto­wać na­sze pro­dukty, co nie było mą­dre, ale Zo­ran ni­gdy nie na­le­żał do tych roz­sąd­nych.

– Tak, dwie fio­le­towe lan­drynki. Spo­koj­nie, przy­ja­cielu, mam wszystko pod kon­trolą – do­dał szybko, więc za­uwa­żył, że nie po­do­bało mi się jego za­cho­wa­nie.

Po­krę­ci­łem głową. Kie­dyś po­ża­łuje swo­jego lek­ce­wa­żą­cego po­dej­ścia.

Wszyst­kie nar­ko­tyki stwo­rzone w la­bo­ra­to­rium te­sto­wa­li­śmy na chęt­nych, ale ni­gdy do końca nie wia­domo, jak za­re­aguje na nie ludzki or­ga­nizm. Wy­star­czyła nie­wielka wada serca, pro­blemy z ci­śnie­niem czy wą­trobą, a za­ży­cie nie­win­nie wy­glą­da­ją­cej „lan­drynki” mo­gło się skoń­czyć na cmen­ta­rzu.

Zo­ran wie­dział o kon­se­kwen­cjach, a ja nie mia­łem na niego więk­szego wpływu. Obaj zbli­ża­li­śmy się do trzy­dziestki, więc doj­rze­li­śmy na tyle, żeby od­po­wia­dać za sie­bie, swoje czyny i ży­cie.

Rozdział 5

Tihana

– Cho­lera! To miał być taki miły wie­czór – jęk­nę­łam za­wie­dziona. – Pla­no­wa­ły­śmy po­tań­czyć, za­ba­wić się… a osta­tecz­nie tra­fi­łam na dwóch pa­lan­tów.

– Dla­czego ja nic nie wi­dzia­łam? – burk­nęła Eliza z gry­ma­sem nie­za­do­wo­le­nia na twa­rzy, a na­stęp­nie w ułamku se­kundy pod­nio­sła się do siadu. – Kiedy to było? Jak tań­czy­łam? Czy w…?

– Tak, wy­wi­ja­łaś wtedy z tym roz­czo­chra­nym blon­dy­nem na par­kie­cie. Usia­dłam przy ba­rze i za­mó­wi­łam drinka, a tuż po tym przy­plą­tał się wy­jąt­kowo na­molny pa­lant. Ga­dał głu­poty, więc po­cząt­kowo go zle­wa­łam i tyle. Jed­nak gdy zsu­nął dło­nie na moje bio­dra…

– Przy­wa­li­łaś mu? To dla­tego wy­szły­śmy w ta­kim po­śpie­chu? Dla­czego nie po­wie­dzia­łaś od razu? Ochro­niarz jest moim zna­jo­mym, jego by wy­rzu­cił, a my mo­gły­by­śmy…

– Dasz mi do­koń­czyć? – Za­czy­na­łam się nie­cier­pli­wić, zresztą tak jak ona. Jak zwy­kle chciała znać każdy szcze­gół, ale nie po­tra­fiła grzecz­nie wy­słu­chać mo­jej opo­wie­ści do końca.

– Tak, tak. Już się za­my­kam. – Po­ło­żyła na ustach pa­lec wska­zu­jący. Tym ge­stem za­pew­niła mnie, że od te­raz bę­dzie sie­działa ­ci­cho jak mysz pod mio­tłą.

– Nie zdą­ży­łam za­re­ago­wać, po­nie­waż po­ja­wił się przy nas ja­kiś męż­czy­zna. Szarp­nął na­chal­nego typa za ko­szulę, co spra­wiło, że zrzu­cił go bru­tal­nie z wy­so­kiego krze­sła. Jak tylko ten du­pek pod­niósł się z pod­łogi, ochro­nia­rze zła­pali go za fraki i wy­pro­wa­dzili z klubu.

Przy­ja­ciółka ewi­dent­nie ostat­kami sił po­wstrzy­my­wała się przed za­da­niem py­ta­nia. Na ten wi­dok mia­łam ochotę par­sk­nąć śmie­chem. Jest je­dyna w swoim ro­dzaju.

– Py­taj, wa­riatko, bo za­raz wy­buch­niesz.

– Faj­nie wy­glą­dał ten twój wy­bawca? Czy ra­czej prze­cięt­nie? Przed­sta­wił się? Może go znam…

Jej pod­eks­cy­to­wany głos wcale mnie nie dzi­wił.

Nie­jed­no­krot­nie sły­sza­łam o eks­klu­zyw­nym klu­bie Cu­bana, z któ­rego sły­nęła Sa­randa. Eliza od­wie­dzała to miej­sce za każ­dym ra­zem, gdy od­po­czy­wała w al­bań­skim ku­ror­cie, a przy­jeż­dżała tu kilka lub kil­ka­na­ście razy w roku, żeby od­sap­nąć od stu­diów i zmie­nić kli­mat. To w Cu­ba­nie po­znała lo­kal­nych waż­nia­ków i biz­nes­me­nów i nie­zli­czoną ilość razy ba­wiła się z nimi póź­niej na za­mknię­tych im­pre­zach.

Wstęp do klubu mieli tylko naj­za­moż­niejsi Al­bań­czycy oraz tu­ry­ści, jed­nak ci dru­dzy mu­sieli za­pła­cić kil­ka­set euro za wej­ście, a do tego obo­wią­zy­wał okre­ślony dress code.

– Wy­glą­dał cał­kiem spoko. Wy­soki, sze­roki w bar­kach, ciemny za­rost… W za­sa­dzie to pre­zen­to­wał się cał­kiem nie­źle.

– Cho­lera ja­sna! Że też mnie przy to­bie nie było! To na pewno ktoś z lo­kal­nych. Tu­ry­ści się ra­czej nie wy­chy­lają. – Za­my­śliła się na chwilę, po czym kil­ku­krot­nie mach­nęła dło­nią, da­jąc mi do zro­zu­mie­nia, że mogę już kon­ty­nu­ować.

– No więc jak tylko ten ob­le­śny ko­leś znik­nął, po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z ła­zienki.

– Co? Nie po­dzię­ko­wa­łaś za ra­tu­nek?

– Nie. W tym fa­ce­cie kryło się coś ta­kiego… Nie wiem. Jak dla mnie był zbyt in­ten­sywny. Wo­la­łam znik­nąć mu z oczu…

– Okej, okej – wtrą­ciła. – Po­na­wiam py­ta­nie: nie po­dzię­ko­wa­łaś?

– Za­cho­wuj się od­po­wied­nio do wieku, ina­czej za­milknę na wieki i nie do­wiesz się ni­czego wię­cej – ostrze­głam obu­rzona. Cza­sami od­no­si­łam wra­że­nie, że moja przy­ja­ciółka do­piero co skoń­czyła pod­sta­wówkę.

– Do­bra, mów. – Wes­tchnęła nie­po­cie­szona.

– W ła­zience spę­dzi­łam kilka mi­nut. Jak tylko z niej wy­szłam, spo­tka­łam dru­giego pro­staka. – Na samo wspo­mnie­nie za­ci­snę­łam zęby z iry­ta­cji. Wyj­ście do klubu oka­zało się kom­pletną po­rażką. – Jed­nym ru­chem zła­pał moje nad­garstki i za­blo­ko­wał, a jed­no­cze­śnie wsu­nął mi nogę mię­dzy uda, unie­moż­li­wia­jąc obronę. Nie by­łam w sta­nie spraw­dzić na tym tę­pym ko­le­siu chwy­tów, któ­rych na­uczył mnie Ha­san.

– Ja pier­dolę – rzu­ciła za­sko­czona Eliza.

Pod­czas na­ma­wia­nia mnie na wyj­ście do klubu za­pew­niała, że bę­dziemy od­po­wied­nio chro­nione. Nie tylko dla­tego, że przy­ja­ciółka miała ob­stawę zło­żoną z dwóch go­ryli przy­dzie­lo­nych jej przez ojca; wła­ści­ciel Cu­bany po­noć kładł spory na­cisk na bez­pie­czeń­stwo ko­biet. Wo­kół par­kietu, przy wyj­ściu czy na ty­łach klubu spo­koju pil­no­wali ochro­nia­rze. Wła­śnie dla­tego wy­mknę­łam się Ha­sa­nowi, za co swoją drogą już mi się po­rząd­nie obe­rwało.

– No do­kład­nie. Ale nic mi się nie stało, po­nie­waż znów po­ja­wił się mój wy­bawca.

Gdy tylko te słowa opu­ściły moje usta, Eliza jesz­cze bar­dziej wy­trzesz­czyła oczy. Przez kilka se­kund mil­czała, a ja do­słow­nie sły­sza­łam, jak try­biki w jej gło­wie się ob­ra­cają, pla­nu­jąc tor­nado py­tań.

– To bar­dzo po­dej­rzane. Se­rio. W tym klu­bie za każ­dym ra­zem jest co naj­mniej kil­ka­set osób. Jak to moż­liwe, że po­now­nie na sie­bie wpa­dli­ście?

– Nie wiem, ale to jesz­cze nic. Pod­szedł do nas, wark­nął do na­tręta, że ma spier­da­lać, a gdy ten ro­ze­śmiał mu się w twarz, zła­pał go za gar­dło i za­czął du­sić.

– I do­brze mu tak! Mam na­dzieję, że po­rząd­nie go pod­du­sił.

W oczach Elizy zo­ba­czy­łam wście­kłość. Dla niej ta sy­tu­acja była nor­malna. Jej oj­ciec nie oka­zał się su­kin­sy­nem bez serca i nie wy­słał jej na kilka lat do szkoły pro­wa­dzo­nej przez sio­stry za­konne.

Eliza mo­gła nor­mal­nie stu­dio­wać, uczest­ni­czyć w ży­ciu ro­dzin­nym, a także ob­ser­wo­wać, jak za­ła­twia się in­te­resy w chor­wac­kiej ma­fii.

– Nie udu­sił, po­nie­waż mu prze­rwa­łam. W każ­dym ra­zie, zmie­rza­jąc do końca tej fa­scy­nu­ją­cej opo­wie­ści pod­su­mo­wu­ją­cej nasz pierw­szy dzień wa­ka­cji… – za­czę­łam na jed­nym wy­de­chu, a po­tem zro­bi­łam te­atralną pauzę, czym efek­tow­nie po­trzy­ma­łam moją nad­po­bu­dliwą przy­ja­ciółkę w na­pię­ciu. – Jak tylko go pu­ścił, od­wró­ci­łam się na pię­cie i chcia­łam cię zna­leźć, żeby skoń­czyć ten fa­talny wie­czór. Jed­nak uda­rem­nił mi ucieczkę. Za­trzy­mał mnie na końcu ko­ry­ta­rza, szar­piąc za rękę, a gdy się ob­ró­ci­łam, na­mięt­nie mnie po­ca­ło­wał.

Mina Elizy była bez­cenna. Za­sty­gła oszo­ło­miona, lekko roz­chy­la­jąc usta, co wy­glą­dało na­prawdę ko­micz­nie. Mnie zaś na samo wspo­mnie­nie tego na­głego i nie­ocze­ki­wa­nego po­ca­łunku zro­biło się go­rąco.

– Ż-żar­tu­jesz? – wy­ją­kała, jak tylko od­zy­skała głos.

– Nie, mó­wię cał­kiem po­waż­nie. Też nie mogę w to uwie­rzyć, ale ta­kie są fakty. A naj­lep­sze i jed­no­cze­śnie naj­gor­sze w tym wszyst­kim jest to, że mu na to po­zwo­li­łam. Przy­ssał się do mnie jak pi­jawka, a ja za­miast go spo­licz­ko­wać, od­da­łam po­ca­łu­nek! Te­raz sama się so­bie dzi­wię.

– No ale kim jest ten fa­cet, do cho­lery?! – Za­sta­na­wiała się przez dłuż­szą chwilę, nie spusz­cza­jąc ze mnie prze­ni­kli­wego spoj­rze­nia.

– Nie wiem, ale mam na­dzieję, że już ni­gdy wię­cej go nie spo­tkam. Ja się tak nie za­cho­wuję. Prze­cież ist­nieją ja­kieś gra­nice sza­leń­stwa! Czuję, że tym po­ca­łun­kiem sta­now­czo je prze­kro­czy­łam.

– Ti­hano, nie oce­niaj się tak su­rowo. Przez kilka lat po­zo­sta­wa­łaś od­cięta od świata, od ró­wie­śni­ków, za­mknięta w czte­rech ścia­nach, więc naj­wyż­sza pora nad­ro­bić za­le­gło­ści. Zresztą ni­gdy nie wia­domo, co twój…

– Wiem, i na­wet nie kończ tego zda­nia. Przez naj­bliż­sze dwa mie­siące nie chcę roz­ma­wiać ani my­śleć o ojcu. Masz ra­cję, nie­po­trzeb­nie ob­wi­niam się za coś, co dla in­nej dziew­czyny w moim wieku jest nor­malne.

– Wła­śnie. A więc te­raz mu­simy się do­wie­dzieć… kim jest twój wy­bawca!

– Mnie to nie in­te­re­suje. I uprze­dzam: do Cu­bany już mnie nie wy­cią­gniesz. Ko­niec kropka. Poza tym do­sta­łam od Ha­sana taki wy­kład o braku od­po­wie­dzial­no­ści i ochrzan w jed­nym, że ra­czej nie wy­pu­ści mnie z tego apar­ta­mentu do końca na­szego po­bytu.

Jesz­cze przez kilka mi­nut Eliza do­py­ty­wała o szcze­góły zwią­zane z ta­jem­ni­czym wy­ba­wi­cie­lem, jed­nak nie mia­łam jej za wiele do po­wie­dze­nia, więc chwi­lowo od­pu­ściła prze­słu­cha­nie.

Jak tylko przy­tu­li­łam głowę do po­duszki, wy­obraź­nia mo­men­tal­nie pod­su­nęła mi ob­raz nie­zna­jo­mego o prze­szy­wa­ją­cych sza­rych oczach.

Wszystko, co z nim zwią­zane, było nowe, nie­znane, lecz ab­so­lut­nie eks­cy­tu­jące. A ten po­ca­łu­nek… Nikt ni­gdy nie ca­ło­wał mnie z taką pa­sją i jed­no­cze­śnie kon­tro­lo­waną bru­tal­no­ścią. Zu­peł­nie jakby za po­mocą tej piesz­czoty usi­ło­wał za­wład­nąć moim cia­łem oraz umy­słem.

Wy­da­wał się nie­zwy­kle in­ten­syw­nym męż­czy­zną. Pro­mie­nio­wały od niego wła­dza i bru­tal­ność. Prze­cież na wła­sne oczy wi­dzia­łam, jak w ułamku se­kundy za­ci­snął dłoń na gar­dle tego pa­lanta, jak wpa­try­wał się w niego z chę­cią mordu. Coś mi pod­po­wia­dało, że gdyby chciał, to mógłby go bez wa­ha­nia za­bić. Ot tak. Nie spra­wi­łoby mu to żad­nego pro­blemu.

Cał­kiem moż­liwe, że po­cho­dził z mo­jego świata. Kto nor­malny od­wa­żyłby się du­sić ob­cego fa­ceta w klu­bie? Wy­stra­szył mnie aro­gan­cją i pew­no­ścią sie­bie, do tego ewi­dent­nie li­czył na coś wię­cej.

Na dal­szy ciąg na­szej ma­łej gry wstęp­nej.

Rozdział 6

Tihana

– Wsta­waj, mała. – Z przy­jem­nego snu wy­bu­dził mnie ra­do­sny szcze­biot Elizy.

Nie otwie­ra­jąc oczu, na­kry­łam głowę koł­drą, czym sta­ra­łam się dać jej do zro­zu­mie­nia, że po­trze­buję jesz­cze kilku mi­nut spo­koju. I dała mi chwilę, a do­kład­niej trzy se­kundy, nim ze­rwała na­kry­cie i rzu­ciła się na mnie, przy­gnia­ta­jąc do ma­te­raca swoim szczu­płym cia­łem.

Uwol­ni­łam się do­piero po ja­kimś cza­sie. Ta wa­riatka pró­bo­wała mnie za­bić in­ten­syw­nymi gil­got­kami. Jak tylko prze­tur­la­ły­śmy się po łóżku, usia­dłam na niej ro­ze­śmiana i zde­ner­wo­wana jed­no­cze­śnie, a po­tem przy­ci­snę­łam ko­lana do jej ud i unie­ru­cho­mi­łam jej ręce.

– Wiesz, że nie zno­szę ta­kich po­bu­dek. – Wes­tchnę­łam roz­draż­niona.

– Wiem, ale tro­chę sportu z rana nie za­szko­dzi. Idziemy po­bie­gać? – W se­kundę zmie­niła te­mat, co w jej przy­padku było normą.

– Ja­sne. Tylko się ogarnę. Je­steś już go­towa? – Sta­nę­łam obok łóżka, po czym wsu­nę­łam palce we włosy, by odro­binę je ujarz­mić, co przy mo­ich nie­sfor­nych lo­kach i tak było z góry ska­zane na po­rażkę.

Py­ta­nie na­le­żało do tych re­to­rycz­nych, wcale nie po­trze­bo­wa­łam od­po­wie­dzi. Ta wa­riatka miała już na so­bie strój do jog­gingu, pełny ma­ki­jaż, a na­wet adi­dasy.

– Od pięt­na­stu mi­nut. – Po­ka­zała mi ję­zyk, za­nim okrę­ciła się wo­kół wła­snej osi.

***

Po­nad go­dzinę póź­niej wresz­cie do­strze­głam na ho­ry­zon­cie nasz apar­ta­men­to­wiec, o co mo­dli­łam się wy­trwale od ja­kichś pięt­na­stu mi­nut. Bie­ga­nie w tem­pe­ra­tu­rze trzy­dzie­stu stopni oka­zało się złym po­my­słem, żeby nie po­wie­dzieć fa­tal­nym, z na­ci­skiem na kosz­mar­nym. Choć oczy­wi­ście tylko ja tak są­dzi­łam, po­nie­waż Eliza spra­wiała wra­że­nie, jakby nie prze­szka­dzały jej wy­soka tem­pe­ra­tura ani duża wil­got­ność po­wie­trza, a już na pewno nie czuła zmę­cze­nia mię­śni. Na­wet ma­ki­jaż miała na swoim miej­scu po tym iście ka­torż­ni­czym biegu.

Ja umie­ra­łam z wy­cień­cze­nia, a mój wy­gląd pew­nie mo­gła­bym okre­ślić tylko jed­nym sło­wem: ma­sa­kra. Już na­wet nie wspo­mi­nam o ko­szulce przy­le­pia­ją­cej się do mo­krej skóry, co po­wo­do­wało dys­kom­fort przy każ­dym, na­wet naj­mniej­szym ru­chu, a po­noć ma­te­riał miał się spraw­dzić pod­czas każ­dej ak­tyw­no­ści. No chyba że pro­du­cent prze­wi­dział tylko jedną – spa­cer po bieżni w kli­ma­ty­zo­wa­nej si­łowni.

Z tru­dem ła­pa­łam od­dech, a każdy na­stępny krok po­wo­do­wał co­raz sil­niej­sze drże­nie nóg, więc ist­niała spora szansa, że w ciągu naj­bliż­szych mi­nut moja twarz za­li­czy bli­skie spo­tka­nie z chod­ni­kiem. Swój stan mo­głam przy­pi­sać spo­rej prze­rwie w aku­rat tej dys­cy­pli­nie spor­to­wej, ale dużo le­piej szło mi na­rze­ka­nie na al­bań­ski kli­mat, który ewi­dent­nie mi nie słu­żył, czy ab­sur­dal­nie dro­gie i modne spor­towe ciu­chy, stwo­rzone do zde­cy­do­wa­nie mniej in­ten­syw­nego tre­ningu.

– Pa­dam z nóg – wy­ję­cza­łam, wal­cząc o ko­lejny od­dech, kiedy wresz­cie za­trzy­ma­łam się tuż przed bramą wjaz­dową na te­ren luk­su­so­wych apar­ta­men­tow­ców, gdzie oj­ciec Elizy wy­na­jął nam miesz­ka­nie na okres wa­ka­cji.

– Da­jesz! – krzyk­nęła przy­ja­ciółka z nie­sa­mo­witą ener­gią w gło­sie.

Ja­kim cu­dem wy­gląda tak świeżo? Po­noć prze­bie­gły­śmy dzie­sięć ki­lo­me­trów. Oczy­wi­ście po­szłoby nam dużo spraw­niej, gdy­bym nie zro­biła ja­kichś trzy­dzie­stu przy­stan­ków po dro­dze. Przy­kle­jone do spo­co­nej twa­rzy ko­smyki wło­sów na pewno nie do­da­wały mi urody, do­dat­kowo na mi­lion pro­cent po­czer­wie­nia­łam z wy­siłku jak bu­rak.

– Ty je­steś ja­kimś nad­czło­wie­kiem? – Sta­ra­łam się uspo­koić od­dech i na­bie­ra­łam do płuc więk­sze hau­sty po­wie­trza.

– Nie. Po pro­stu tre­nuję re­gu­lar­nie. – Na­wet głos jej nie drżał, a cały czas po­zo­sta­wała w ru­chu. Te­raz ro­biła pa­ja­cyki i ja­kieś wy­skoki. – Nie martw się, za ja­kieś dwa ty­go­dnie już do­trzy­masz mi kroku.

– Ja tego nie prze­żyję – jęk­nę­łam zroz­pa­czona.

Zna­łam ją od dziecka, więc ist­niała spora szansa, że mi nie od­pu­ści. Eliza, jak się na coś uprze, to nie ma moc­nych. Bę­dzie parła do przodu jak ta­ran, zo­sta­wia­jąc po so­bie trupy.

– Czy uro­cze pa­nie chcia­łyby sko­rzy­stać z pod­wózki?

Na dźwięk głę­bo­kiego mę­skiego głosu obie spoj­rza­ły­śmy w kie­runku spor­to­wego czar­nego ma­se­rati, które nie­spo­dzie­wa­nie za­trzy­mało się obok nas. Dzi­wiło mnie, że na­wet nie usły­sza­łam dźwięku nad­jeż­dża­ją­cego sa­mo­chodu, ale pew­nie za­głu­szył go mój gło­śny od­dech.

Za kie­row­nicą wy­pa­sio­nego wozu sie­dział młody męż­czy­zna.

– Po­dzię­ku­jemy – od­po­wie­działa Eliza; ro­biła te­raz skłony.

Fa­cet, za­miast od­je­chać po tym, jak moja przy­ja­ciółka jaw­nie go spła­wiła, ga­pił się na nas nie­wzru­szony. A przy­naj­mniej tak my­śla­łam, po­nie­waż nie dość, że miał na no­sie ciemne oku­lary prze­ciw­sło­neczne, to do­dat­kowo po­łowę twa­rzy za­sła­niała mu na­su­nięta na czoło czapka z dasz­kiem.

Eliza nie zwra­cała na niego uwagi. Śmiało mo­głam stwier­dzić, że z pre­me­dy­ta­cją go igno­ro­wała, a ja, im dłu­żej mu się przy­glą­da­łam, tym więk­szą mia­łam pew­ność, że na­le­żał do grupy cał­kiem przy­stoj­nych męż­czyzn. Wi­dzia­łam za­le­d­wie kilka szcze­gó­łów jego wy­glądu: sze­ro­kie barki, roz­bu­do­wane ra­miona, opa­lona skóra i mocno za­ry­so­wana kwa­dra­towa szczęka z kil­ku­dnio­wym za­ro­stem, lecz to ład­nie wy­kro­jone usta oraz ide­al­nie rów­niut­kie białe zęby przy­cią­gnęły moją uwagę.

– Może jed­nak? – po­now­nie za­ga­dał, ale nie zdą­żył do­dać już nic wię­cej, po­nie­waż pod­szedł do niego Ha­san.

Po­chy­lił się nieco, tak że cał­ko­wi­cie za­sło­nił mu na nas wi­dok. Mój ochro­niarz nie na­le­żał do cier­pli­wych lu­dzi i te­raz dzię­ko­wa­łam Bogu, że wczo­raj mu zwia­łam. By­łam prze­ko­nana, że tych dwóch pro­sta­ków z klubu nie prze­ży­łoby tej nocy.

Przez krótką chwilę męż­czyźni roz­ma­wiali ści­szo­nymi gło­sami, aż na­gle brama wjaz­dowa na te­ren luk­su­so­wych miesz­kań za­częła się prze­su­wać. Kilka se­kund póź­niej nie­zna­jomy ru­szył, a kiedy do­dał gazu, by za­szpa­no­wać liczbą koni me­cha­nicz­nych, spod ma­ski spor­to­wego sa­mo­chodu wy­do­były się ry­czące dźwięki sil­nika. Od­je­chał do­słow­nie kilka me­trów od Ha­sana, po czym po­now­nie na nas spoj­rzał. Tym ra­zem ob­da­rzył nas sze­ro­kim uśmie­chem, lecz nie wy­glą­dał on na ra­do­sny czy miły, ra­czej mroczny, bę­dący obiet­nicą… Czego? Mia­łam na­dzieję, że ni­gdy się nie do­wiem.

– Coś czuję, że to będą nie­za­po­mniane wa­ka­cje – stwier­dziła pod no­sem Eliza, gdy po dłu­giej mor­dę­dze, wy­czer­pu­ją­cej wszyst­kie moje siły wi­talne, wresz­cie prze­kro­czy­ły­śmy próg miesz­ka­nia.

– Tak, za­je­bi­ście się za­częło – przy­tak­nę­łam bez cie­nia en­tu­zja­zmu w gło­sie.

– Słońce, nie mó­wi­łam o klu­bie, nie­zna­jo­mym czy go­rą­cym po­ca­łunku! – Mach­nęła ręką, do­sko­nale wie­dząc, o czym po­my­śla­łam. – To swoją drogą. Tym ra­zem mia­łam na my­śli na­szego są­siada. Był cał­kiem, cał­kiem… Skądś go chyba ko­ja­rzę. Tylko przez te oku­lary i czapkę nie mo­głam do­strzec jego ry­sów.

– Nie wy­glą­da­łaś na za­in­te­re­so­waną. – Zer­k­nę­łam na nią odro­binę zdzi­wiona tym ko­men­ta­rzem.

– Przy ochro­nia­rzach sta­ram się za­cho­wy­wać nor­mal­nie, żeby nie wzbu­dzić po­dej­rzeń, ina­czej póź­niej nie od­stę­pują mnie na krok i pil­nują bar­dziej niż za­zwy­czaj. Za­par­ko­wał przed na­szym bu­dyn­kiem, czyli mieszka nad nami albo dwa pię­tra wy­żej. Może pójdę wie­czo­rem po­ży­czyć szklankę cu­kru? – mam­ro­tała pod no­sem, wcho­dząc do ła­zienki.

– Zro­bisz, jak uwa­żasz. Ja mam chwi­lowy prze­syt dziw­nych ak­cji, więc po­dzię­kuję. Zre­lak­suję się na ka­na­pie z paczką chip­sów i mię­tową her­batą.

– Boże! Za­cho­wu­jesz się go­rzej od mo­jej babci! – wy­ję­czała bez­rad­nie. – Mu­szę cię ja­koś roz­ru­szać, a przede wszyst­kim wy­bić z two­jej pięk­nej główki te wszyst­kie za­konne na­wyki. Ina­czej osza­leję. – Gdy tylko skoń­czyła eks­cy­tu­jący wy­wód, trza­snęła mi drzwiami przed no­sem, da­jąc tym do zro­zu­mie­nia, że jako pierw­sza zaj­muje ła­zienkę.

Po­sta­no­wi­łam w tym cza­sie uzu­peł­nić płyny i za­dzwo­nić do młod­szej sio­stry.

Po krót­kiej roz­mo­wie z Gertą czu­łam za­nie­po­ko­je­nie. Moja na­sto­let­nia cie­kaw­ska sio­stra była świet­nie zo­rien­to­wana, co dzieje się w re­zy­den­cji. Wy­ja­wiła, że przy­pad­kowo coś usły­szała, lecz nie mo­głam jej prze­ko­nać, by zdra­dziła szcze­góły.

Ba­łam się my­śleć, co tym ra­zem wy­kom­bi­no­wał nasz oj­ciec. Zmie­nił się. Po po­wro­cie za­uwa­ży­łam, że za­czął po­dej­mo­wać nie­prze­wi­dy­walne de­cy­zje, a jako oj­ciec trzech có­rek miał bar­dzo dużo do za­ofe­ro­wa­nia ro­dzi­nom ma­fij­nym, z któ­rymi pro­wa­dził ne­go­cja­cje czy róż­nego ro­dzaju biz­nesy.

Nie­stety da­lej prak­ty­ko­wano mał­żeń­stwa aran­żo­wane, choć wiele lu­dzi spoza na­szych krę­gów uwa­żało je za śre­dnio­wieczny wy­mysł i idio­tyzm. U nas było ina­czej. To więzy krwi gwa­ran­to­wały po­kój oraz współ­pracę biz­ne­sową przez kil­ka­na­ście ko­lej­nych lat.