Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
1158 osób interesuje się tą książką
Kiedy prowadzi bolid, świat zwalnia. Kiedy dotyka jej ciała, wszystko eksploduje.
Dante Di Santo, zwany Il Diavolo, o legendarnym talencie i jeszcze bardziej legendarnej reputacji, wraca na tor wyścigowy. Razem z nim pojawiają się grzeszne fantazje, których Riley Evans nie chciała nigdy dopuścić do głosu.
Ona – rzecznik prasowy Titan Racing, zawsze profesjonalna, zawsze mająca wszystko pod kontrolą.
On – badboy w skórzanej kurtce, o głosie, który obiecuje grzech, i palcami, które wiedzą, gdzie dotknąć, żeby zostawić po sobie pożar.
Między nimi nie ma flirtu. Jest napięcie, które boli. Dotyk, który uzależnia. I sezon, który zmieni wszystko.
Na torze walczą o punkty. W sypialni – o dominację. A w sercach… o coś, czego żadne z nich dotąd nie miało odwagi nazwać.
Enemies to lovers i gorąca historia, po której nie da się już wrócić do życia na prawym pasie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 236
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
AVA AVERY
(Don’t) touch the boss
Z języka niemieckiego przełożyła Anna Wziątek
Rozdział 1
Riley
– Słyszałaś już? – szepnęła Kayla konspiratorskim tonem.
– Niby o czym miałam słyszeć? – odpowiedziałam równie konspiracyjnie, daremnie próbując stłumić ironię w głosie.
Kayla należała do zespołu cateringowego motorhome’u i była urodzoną plotkarą. Uwielbiała przekazywać dalej usłyszane wieści i wypowiadać się na temat życia innych. Właśnie dlatego zajmowała całkiem wysokie miejsce na mojej czerwonej liście, wraz z dwoma tuzinami dziennikarzy, przed którymi miałam się na baczności.
– Podobno widziano Dantego Di Santo – oświadczyła, robiąc wielkie oczy i wachlując się gazetą.
– Czyżby? To żadna nowość. Facet trafia przecież co tydzień na pierwsze strony gazet. W zeszłym tygodniu skasował ferrari. Dwa tygodnie temu brazylijska topmodelka zafundowała niezłe limo swojej włoskiej koleżance, bo ta rzekomo odbiła jej Dantego. A tak naprawdę kręcił z obiema równocześnie. A jeszcze tydzień wcześniej…
– Wiem – przerwała mi Kayla, chichocząc. – W temacie Il Diavolo jestem na bieżąco. Takie z niego ciacho, że codziennie przeglądam portale w nadziei na jego zdjęcie w jakimś skąpym stroju.
Il Diavolo, czyli „diabeł”, było przezwiskiem Dantego, który nosił pasujące do niego jak pięść do nosa nazwisko Di Santo, „święty”.
– Na szczęście te wszystkie wyskoki już nas nie interesują. Według dziennikarzy od kilku miesięcy mieszka przy plaży Copacabana i w wieku trzydziestu dwóch lat wiedzie beztroski żywot emeryta.
– No właśnie nie – oświadczyła dobitnie Kayla. – Źle mnie zrozumiałaś. Był widziany tutaj. Na tym torze. Dzisiaj.
– Co?!
Przerażona tym, co usłyszałam, niemal wylałam sobie na dłoń wrzącą kawę, którą dopiero co podała mi Kayla. Klnąc pod nosem, pospiesznie odstawiłam parujący kubek.
– Dobrze słyszałaś. Podobno Dante Di Santo pojawił się bladym świtem na torze wyścigowym. Z dwiema walizami, w czapce z daszkiem i bluzie z kapturem. Było jeszcze ciemno, więc zdjęcia są rozmazane, ale fotografowie klną się na wszystko, że to on.
Wyrwałam Kayli telefon komórkowy z ręki i powiększyłam rozmazane zdjęcia na wyświetlaczu.
To mógł być Dante.
Albo i nie.
– Słuchaj, czy jako rzeczniczka prasowa nie powinnaś wiedzieć o tym pierwsza?
Kayla udała zdziwienie, choć wyraźnie rozpierała ją duma. Poczuła się dużo ważniejsza, bo poznała tę sensacyjną wiadomość przede mną. Mimo to, odpowiadając, wysiliłam się na przyjazny ton:
– Poczta pantoflowa nie miałaby racji bytu bez takich skarbów jak ty, które mają oczy i uszy zawsze otwarte.
Kayla zastanawiała się gorączkowo, czy potraktować mój komentarz jako komplement, czy jednak obelgę.
Wykorzystałam okazję i ruszyłam na tyły motorhome’u, gdzie znajdowały się pomieszczenia dla obu kierowców oraz biura inżynierów, działu marketingu i komunikacji, a także gabinety szefa i menedżera zespołu.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha Teda Bundy’ego! – przywitała mnie przyjaciółka i szefowa działu sponsoringu, Dakota Bennet.
– Kogo? – wymamrotałam, pogrążona w myślach, i otworzyłam laptopa. Chciałam przejrzeć poranne wiadomości, żeby sprawdzić, czy plotka, którą przekazała mi Kayla, jest prawdziwa.
– Teda Bundy’ego. Jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców w USA. Piekielnie przystojnego, nieziemsko czarującego i niebezpiecznego jak diabli.
– Gdyby wymienić „nieziemsko czarującego” na „nieziemsko nieokrzesanego”, to mogłoby się zgadzać – odparłam w roztargnieniu, przelatując wzrokiem artykuły potwierdzające nowinkę od Kayli.
Dakota zmarszczyła czoło i oparła się o moje prowizoryczne biurko.
– Mów drukowanymi literami, bo nie rozumiem. Co masz na myśli, skarbie?
– Ponoć widziano dziś Il Diavolo na padoku.
– Skąd to wiesz?
– Od Kayli – odpowiedziałam.
Poirytowana Dakota przewróciła oczami.
– Stara pleciuga.
– Och tak, w rzeczy samej. Tym razem jednak w jej plotkach tkwi ziarno prawdy.
Odwróciłam laptopa w stronę Dakoty i stuknęłam w ekran.
– Myślałam, że Dante Di Santo pożegnał się na dobre z Serie del Rey po wydarzeniach z zeszłego sezonu. Ciekawe, która z pozostałych sześciu drużyn zaryzykowała i przyjęła go po tym, jak z hukiem wyleciał już z czterech.
– Może roztrwonił wszystkie swoje miliony i teraz bawi się w prezentera telewizyjnego, żeby zarobić na ekskluzywny styl życia? – zastanawiała się głośno Dakota.
Pokręciłam głową.
– Nie. Wiedziałabym coś o tym. Coś by się pojawiło w komunikatach prasowych, które dostajemy od stacji telewizyjnych przed każdym weekendem wyścigowym.
Dakota wzruszyła ramionami i po raz ostatni spojrzała z niedowierzaniem na ekran.
– W takim razie to może oznaczać tylko jedno: Dante Di Santo wrócił do Serie del Rey.
– Obyśmy się myliły – westchnęłam. – Już teraz współczuję rzeczniczce drużyny, do której trafił ten szaleniec. Jeśli wierzyć dziewczynom, które miały ten wątpliwy zaszczyt w przeszłości, określenie go mianem „koszmarnego faceta” to komplement.
– Okej, skarbie, trzymam za ciebie kciuki. – Dakota mrugnęła do mnie i zachęcająco ścisnęła za ramię.
– Dlaczego za mnie?
– Może to Titan Racing podpisał z nim kontrakt? Wtedy wylądowałby pod twoją opieką.
– Wykluczone. – Poczułam, jak na samą myśl o tym z przerażenia opada mi szczęka. – Przecież szefostwo by mnie o tym poinformowało. Jestem rzeczniczką prasową Titan Racing, nie mogą ukrywać przede mną takich informacji.
Rozdział 2
Riley
– Wszystko gra, dziewczyny?
W drzwiach pojawiła się głowa Kenzie, asystentki szefa zespołu Titan Racing. Patrzyła na nas pytająco.
– To zależy. Dziś rano na padoku widziano podobno Dantego Di Santo. Wiesz coś na ten temat?
Po wyrazie twarzy Kenzie poznałam, że się nie mylę. Znów zbierałam szczękę z podłogi.
No, prawie.
– Kenzie! Znam tę minę! Powiedz mi, proszę, że to nieprawda!
Kenzie w odpowiedzi próbowała zrobić pokerową twarz.
– Jaką minę?
Bezskutecznie.
– No, tę mówiącą: „Tak mi przykro, bo choć jesteście moimi najlepszymi psiapsiółkami, to nie mogę wam powiedzieć, bo jako asystentkę szefa zespołu obowiązuje mnie tajemnica”.
Kenzie była najbardziej lojalną i dyskretną osobą, jaką znałam. Toni, szef naszego zespołu, ślepo jej ufał. Ze względu na pracę często stawała jednak przed wyborem między poczuciem zawodowego obowiązku a przyjaźnią z Allegrą, naszą event menedżerką, szefową działu sponsoringu Dakotą, szefową cateringu Skye i rzeczniczką prasową, czyli mną. Te najtajniejsze i najbardziej kontrowersyjne informacje, jakie wynosiła z licznych spotkań z kierownictwem, musiała zachować dla siebie – nawet jeśli dotyczyły którejś z jej przyjaciółek.
– Cóż, chyba coś źle zinterpretowałaś. To jest bowiem mina pod tytułem: „Jesteście moimi najlepszymi przyjaciółkami, chodźmy dziś wieczorem na drinka”.
– Chyba próbujesz nas przekupić, żebyśmy pozostały twoimi najlepszymi przyjaciółkami – odparowałam.
– Skąd ci to przyszło do głowy?
– Bo za każdym razem, kiedy masz dla nas jakąś złą wiadomość, proponujesz wyjście na drinka. No więc wyrzuć to z siebie! O co chodzi?
Kenzie uśmiechnęła się krzywo.
– Okej, poddaję się. Toni i Byron chcą z tobą pogadać, Riley. Teraz.
– Fiu, fiu – mruknęła Dakota.
– Kenzie, zabiję cię, jeśli ta rozmowa będzie dotyczyła tego, czego się spodziewam.
– Obiecujesz mi to za każdym razem, a potem i tak odpuszczasz – zaszczebiotała rozbawiona.
– Tym razem jest inaczej – mruknęłam.
– To też zawsze powtarzasz.
– Zmów ostatni pacierz, Kenzie. Znajdę cię, gdziekolwiek się ukryjesz – wycedziłam groźnie, mijając ją, by odszukać Toniego i naszego menedżera zespołu, Byrona.
*
– Riley, skarbie, wyglądasz dziś fantastycznie. Zrobiłaś coś włosami? – przywitał mnie Toni.
Byliśmy w biurze Byrona. Ten stał niezdecydowany i patrzył to na mnie, to na Toniego.
– Daruj sobie tę wazelinę i lepiej powiedz mi prosto w oczy: czy to prawda, że Dante Di Santo zjawił się dziś na torze?
Toni i Byron wymienili znaczące spojrzenia.
– Tak, to prawda – wykrztusił Toni.
– A co dokładnie tu robił?
– No wiesz, Riley… – zaczął Toni.
– Sprzedaj mi krótszą wersję. Muszę przygotować konferencję prasową.
– No właśnie, musisz – zachichotał Byron, ale natychmiast ugryzł się w język, czując na sobie moje jadowite spojrzenie.
– Dante Di Santo zastępuje Juana Sancheza do czasu, aż Juan odzyska sprawność i będzie mógł do nas wrócić.
Juan Sanchez i Tom Clark byli do niedawna naszymi stałymi zawodnikami. Ale trzy tygodnie temu na torze w Montrealu Juan miał bardzo poważny wypadek i omal nie spłonął żywcem. Zanim całkowicie wyzdrowieje, miną pewnie dwa miesiące. Dlatego za Juana wskoczył Ben Collins, rezerwowy kierowca, który miał z nami zostać do powrotu tego pierwszego.
– Powiedzieliście właśnie, że Dante będzie zastępował Juana. Przecież o ile wiem, zastępuje go Ben Collins. W każdym razie to on ścigał się w naszych barwach w wyścigu w Silverstone przed dwoma tygodniami…
– I zajął ósme miejsce – wszedł mi w słowo Byron. – Był za kierowcami Racing Rosso i Roaring Bulls, którzy skrócili dzięki temu dzielący nas dystans w mistrzostwach zespołowych.
– I dlatego za Bena ma teraz jeździć Dante? Po jednym wyścigu, który przejechał Ben? A może dalibyście mu jeszcze kilka szans na przywyknięcie do bolidu, toru i tych wszystkich procedur?
Toni z żalem potrząsnął głową.
– Nie mamy czasu, Riley. Potrzebujemy bardzo dobrych wyników. I to już. Analiza danych Bena z Silverstone mówi sama za siebie: nie jest wystarczająco szybki, by dostać się do czołówki. Ani po jednym, ani po dziesięciu wyścigach.
– Decyzja została już podjęta, Riley – poinformował mnie Byron, wkładając ręce do kieszeni spodni. – Od teraz to Dante Di Santo będzie jeździł dla Titan Racing.
Ostatnie słowa Byrona trafiły mnie jak dobrze wymierzony cios w twarz. Oszołomiona zatoczyłam się na ścianę.
– Jak możecie mi to robić? Postradaliście rozum? Nie, sorry: odbiło wam. Kompletnie wam odbiło! I jeśli chcecie mnie zwolnić z powodu obrazy majestatu, to proszę bardzo. Zrobicie mi tylko wielką przysługę.
Toni uniósł ręce w uspokajającym geście.
– Nikt nie zamierza cię zwolnić, Riley.
– Ale dlaczego nie? Błagam, zróbcie to!
– Nie ma mowy. Potrzebujemy cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. – Toni stanowczo odrzucił moje żądanie.
Potrzebują mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek? Dobre sobie! Naprawdę nie mieli pojęcia,jak bardzo mnie potrzebują, żeby utrzymać tę naszą łajbę na właściwym kursie, nim zniknie na dobre w Trójkącie Bermudzkim.
Na pewno nie podejmę się tej straceńczej misji za darmo. Przecież opieka nad Dantem Di Santo to jak próba nominowania Korei Północnej do Pokojowej Nagrody Nobla.
– W takim razie chcę podwyżki. Co najmniej dwadzieścia pięć procent!
– Dobre zagranie, Riley.
– Przez tego faceta postarzeję się o kilka lat w ciągu tygodnia. I jeszcze będę musiała go niańczyć. Podwyżka to podstawa. Farbowanie siwych włosów, których na pewno się przez niego nabawię, sporo kosztuje!
– Jestem przekonany, że się dogadamy. A poza tym na pewno nie będzie tak źle, jak myślisz.
– Byronie, bardzo cię cenię, naprawdę, ale w przeciwieństwie do ciebie znam Dantego Di Santo. Jeśli jest jedna rzecz, za którą mogę ręczyć własnym życiem, to że nie ma na świecie nikogo o bardziej nieodpowiednim nazwisku niż ten facet. Nie bez powodu mówią o nim Il Diavolo.
Byron zacisnął mocno swoje piękne usta. Miałam wielką nadzieję, że uda mu się ostatecznie stłumić pojawiający się na nich uśmiech, bo gotowałam się ze złości. I miałam kompletnie gdzieś to, że stoją przede mną dwaj najwyżsi rangą członkowie zespołu, szef i menedżer.
– Dante jest piekielnie dobrym kierowcą, Riley. Dzięki niemu możemy odwrócić losy wyścigu o mistrzostwo świata, przynajmniej do czasu powrotu Juana – zaczął ponownie Toni.
– Poza tym Dante jest jedynym wolnymzawodnikiem, który ma taki talent i może odwrócić losy wyścigu. Chcesz wygrać czy nie, Riley?
Wściekła skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Oczywiście, że chcę, ale jakim kosztem? Owszem, nie przeczę, że facet ma to coś. Potrafi się ścigać. Ale z drugiej strony to wizerunkowa katastrofa. Nie miną nawet dwadzieścia cztery godziny, a usłyszymy o jego bójce w jakimś burdelu czy jeździe po pijaku. Albo stanie nago w oknie i będzie sikał na przechodniów.
Za mną rozległ się drwiący chichot.
– Jeśli to są najstraszniejsze historie, jakie o mnie słyszałaś, złotko, to jesteś gorszą rzeczniczką prasową, niż myślałem.
Rozdział 3
Dante
Toni, Byron i seksowna lala, która wściekle się z nimi o mnie kłóciła, odwrócili się jak na zawołanie.
Niedbale oparłem się o framugę, nie spuszczając wzroku z rozjuszonej, długowłosej brunetki. Policzkach zarumieniły jej się ze złości.
– To tylko te historie, które jestem w stanie powtórzyć na głos. Twoje pozostałe eskapady nie nadają dla nieletniej publiczności i osób o słabym sercu.
Nie speszyło jej przenikliwe spojrzenie, jakim ją otaksowałem. Patrzyła na mnie, ciskając gromy z oczu, i już zamierzała kontynuować swoją wypowiedź, gdy ciszę przerwał czyjś słodki głos.
– Przepraszam, nie chciałam wam przerywać.
Brązowowłosa piękność podniosła wzrok znad dokumentów i zamarła. Na mój widok jej usta ułożyły się w wielkie zaskoczone „O”.
– Dante Di Santo. A więc to prawda, co mówili.
– Co mówili, skarbie? Że w rzeczywistości jestem jeszcze przystojniejszy niż na ekranie telewizora? – Poruszyłem zachęcająco brwiami.
– Widzisz?! O tym właśnie mówię! – wybuchnęła czarnowłosa zołza. – On nie ma za grosz szacunku. Ani krzty przyzwoitości. Nie ma pojęcia, kiedy trzymać gębę na kłódkę. Ten facet to tykająca bomba atomowa i wolałabym nie być z nim w jednym pomieszczeniu, gdy wybuchnie. Cholera, nie chciałabym nawet być w tym samym kraju, kiedy to się stanie.
– Dość! – rozległ się władczy głos Byrona.
Mógłbym przysiąc, że podczas mojej wymiany zdań z seksowną brunetką zgromił mnie spojrzeniem, zanim jednak zdążyłem się zorientować, o co chodzi, powiedział:
– Riley, radzę ci, żebyś się przyzwyczaiła do tego, że Dante zastąpi Juana, dopóki ten nie wyzdrowieje. A ty, Dante, nie daj się zadźgać naszej rzeczniczce już pierwszego dnia, bo nie skorzystasz z kupy forsy, którą ci płacimy. No, skoro już to załatwiliśmy, weźcie się w garść i popracujcie nad strategią PR. Za dwie godziny odbędzie się konferencja prasowa, na której ogłosimy światu, że Dante jest naszym nowym kierowcą. Do tego czasu macie wiedzieć, co miłego chcecie przekazać widzom, a przede wszystkim uśmiechajcie się do kamer, jakbyście się bardzo lubili.
Riley wbiła we mnie wzrok, jak gdyby miała przed sobą jadowitego węża, którego należało natychmiast unicestwić. Wytrzymałem to spojrzenie. Widać było jak na dłoni, które z nas jest jadowitym gadem.
Laska była czarną mambą. I to jaką!
– Jeśli macie jeszcze jakieś pytania do mnie lub Toniego, dawajcie. A jeśli nie, to żegnam. Chciałbym spokojnie omówić z Allegrą, naszą event menedżerką, jutrzejszą imprezę zarządu – oświadczył Byron.
– Jeszcze o tym pogadamy! Można to było załatwić inaczej, zamiast stawiać mnie tak po prostu przed faktem dokonanym – prychnęła z wyrzutem czarna mamba.
Byłbym gotów przysiąc, że widzę pianę na jej ustach, gdy rzucała miażdżące spojrzenie Toniemu i mijała mnie z wysoko podniesioną głową.
Czarna mamba z wścieklizną? Czy to możliwe?
– Co jest, Di Santo? Idziesz? Chyba nie płacą ci za stanie jak kołek. Poza tym nie mam dla ciebie całego dnia – rzuciła, kierując się w stronę jednego z sąsiadujących z tym pomieszczeniem prowizorycznych biur. Nie zaszczyciła mnie przy tym spojrzeniem.
Niechętnie podążyłem za nią.
Zapowiadała się niezła zabawa.
Rozdział 4
Dante
– Nie wiem, czy zmieścimy się we trójkę w jednym biurze – prychnęła kąśliwie zołza.
– We trójkę?
– Ty, ja i twoje ego. Wydaje mi się nad wyraz wielkie.
– Czy określenie „nad wyraz wielkie” odnosi się tylko do mojego ego, czy też do konkretnej części ciała?
Niby od niechcenia poprawiłem klejnoty w spodniach, na co ona zamarkowała odruch wymiotny.
Wściekła, spięta i pozbawiona poczucia humoru czarna mamba.
Robiło się coraz lepiej.
– Mam na imię Riley. Jestem szefową działu PR Titan Racing – oświadczyła lodowatym tonem jadowita żmija. – Szczerze mówiąc, nasi dwaj regularni kierowcy mają swoje rzeczniczki, które towarzyszą im podczas weekendów wyścigowych i pilnują ich wywiadów, jednak o ciebie zatroszczę się osobiście.
– Aha. A to dlaczego?
Riley przekrzywiła głowę i popatrzyła na mnie, jakby się zastanawiała, czy nie jestem przypadkiem upośledzony umysłowo.
– Czy to nie jest oczywiste?
– Nie, inaczej bym nie pytał – odparłem z irytacją. Zwykle trudno mnie było wytrącić z równowagi, ale tej kobiecie udało się sprawić, że w mgnieniu oka straciłem panowanie nad sobą.
– Ty lubisz wymykać się spod kontroli, a ja lubię ją sprawować, dlatego osobiście będę miała cię na oku.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie będę tolerować żadnych idiotycznych wybryków. Będę z tobą szczera: wcale cię nie chcę w tym zespole. Niestety, nie ja o tym decyduję. Akceptuję więc decyzję moich przełożonych i wycisnę z niej to, co najlepsze. Chcą grać w Dantego? W porządku. Ale na moich zasadach.
– Grać w Dantego?
– No wiesz, jak w Monopoly. Rzucasz kostką i masz nadzieję, że nie wejdziesz na pole z więzieniem. Tylko że w grze w Dantego każde pole jest więzieniem i nie zwalnia z niego żadna karta.
– Bardzo zabawne.
– Tak sądzisz? Bo ja wcale tak nie uważam. Zespół omal nie stracił jednego ze swoich kierowców w płomieniach przed trzema tygodniami. Juan jest naszym przyjacielem. Częścią naszej rodziny. A ty przybywasz prosto z Copacabany, żeby zająć jego miejsce. Ze wszystkich kierowców na świecie akurat ty! Ile czasu zajmie ci wpakowanie się w kłopoty? Dzień? Dwa? Godzinę?
– Zmieniłem się. I…
Riley roześmiała się w głos.
– Ależ oczywiście! Jedyna zmiana, jaką widzę, to kilka kilogramów więcej i zmarszczki wokół oczu. Nie jesteś już najmłodszy. Dlaczego nie zostałeś po prostu w Rio, zamiast niepotrzebnie utrudniać nam życie?
– Nie lubisz mnie. Zrozumiałem. I wiesz co? Mam to gdzieś. Zamierzasz mnie nadal obrzucać obelgami czy może zdradzisz mi wreszcie, co powinienem powiedzieć na konferencji prasowej, skoro odbędzie się za niecałe dwie godziny?
Przez chwilę pojedynkowaliśmy się na gniewne spojrzenia, aż w końcu Riley się poddała i usiadła na krześle naprzeciwko mnie.
Lodowatym tonem opowiedziała mi o zbliżającym się spotkaniu.
– Toni przedstawi cię jako zastępcę za Juana i przekaże ci głos. Zapewnisz, że cieszysz się ze swojej misji i jesteś bardzo dumny z tego, że stałeś się częścią Titan Racing. I dodasz, że nie możesz się doczekać, aby znaleźć się na torze i zawalczyć o dobry wynik dla zespołu.
– Dobry wynik? Jestem tu, aby wygrywać, a nie osiągać dobre wyniki.
– Zdaję sobie sprawę, że skromność nie jest twoją mocną stroną. Podobnie jak umiejętność słuchania tego, co się do ciebie mówi. A więc rób, co chcesz. Tylko się nie zdziw, jeśli później wsiądziesz do samochodu i nie wygrasz, bo przez osiem miesięcy nie jeździłeś w wyścigach, a prasa i wszystkie stacje telewizyjne stwierdzą, że rzucasz słowa na wiatr.
– Jazdę zostaw mnie. Nawet po ośmiu miesiącach wciąż jestem lepszy od tych beztalenci z Roaring Bulls.
– Jak chcesz. Ale nie mów potem, że cię nie ostrzegałam.
– Jasne.
Riley mlasnęła z dezaprobatą i kontynuowała.
– Zaoferuję dziennikarzom możliwość zadawania ci pytań, ale tylko tych związanych z wyścigami. Nic, co by dotyczyło twojej prywatności czy pracy w poprzednich zespołach. Wiesz, tych czterech, z których wyleciałeś.
Prychnąłem z irytacją, mrużąc oczy w wąskie szparki. Za wszelką cenę starałem się zachować spokój.
– Jeśli padnie pytanie mające na celu zapędzenie cię w kozi róg, zainterweniuję.
– Nie potrzebuję niańki.
– Nie potrzebowałbyś jej, gdybyś nie pchał się ciągle w tarapaty. Może to posłuży ci za rodzaj zachęty, żeby w przyszłości trzymać się z dala od kłopotów. Im lepiej będziesz się zachowywać, tym mniej będziemy mieli ze sobą do czynienia.
– To brzmi faktycznie zachęcająco. Dla ciebie. Ponieważ im mniej czasu będziesz spędzała ze mną, tym więcej go będziesz miała na znalezienie jakiegoś biedaczyny, na którym wyładujesz swoją tłumioną frustrację. Calutką.
Głośno zaczerpnęła powietrza i zerwała się na równe nogi. Krzesło za nią upadło z hukiem na podłogę.
– Coś ty powiedział?
– Jak na rzeczniczkę w takiej firmie jesteś wyjątkowo mało pojętna. Czy dziennikarze też muszą ci zawsze wszystko powtarzać? Jeśli tak, to czeka mnie długie popołudnie. – Ziewnąłem prowokacyjnie, nie siląc się na zakrywanie ust dłonią.
– Niejestem sfrustrowana. Zapamiętaj to sobie.
– Jak sobie życzysz. To wszystko? O ile pamiętam, powinienem już siedzieć na odprawie z inżynierami.
Przymknęła na chwilę oczy, a kiedy ponownie je otworzyła, gniewny blask w jej lazurowych źrenicach ustąpił miejsca udawanemu uśmiechowi.
– Przedstawię cię inżynierom i postaram się sprawić wrażenie, że cieszę się z twojej obecności w zespole. Jeżeli będziesz miał szczęście, nie zjedzą cię żywcem od razu. Ale niczego nie mogę zagwarantować. Twój uroczy styl bycia może sprawić, że dość szybko zaczną ostrzyć noże.
Posłałem jej całusa, którego zmiażdżyła podkładką do pisania.
– Przyjdę po ciebie punktualnie o piętnastej. Masz mieć na sobie koszulkę zespołu. Załatwię ci ją i zostawię w twoim pokoju razem z zegarkiem od Chausseur & Cie, naszego sponsora. I bądź na czas. W przeciwnym razie zrobię się nieprzyjemna.
Zrobi się? Ta kobieta już teraz była tak nieprzyjemna, jak leżenie na desce pełnej gwoździ zamiast na miękkim materacu. Bardziej się już chyba nie dało.
A może jednak?
Rozdział 5
Riley
– Jest mi niezmiernie miło poinformować państwa, że udało nam się pozyskać do zespołu Titan Racing doświadczonego i odnoszącego sukcesy kierowcę wyścigowego Dantego Di Santo – rozpoczął konferencję prasową Toni. – Od dziś będzie zastępował Juana Sancheza do czasu jego powrotu do zdrowia. Pragniemy również podziękować naszemu rezerwowemu kierowcy Benowi Collinsowi za wsparcie zespołu podczas Grand Prix Silverstone. Liczymy na dalszą współpracę.
Ben siedział z Byronem i Dantem na minimalistycznych stołkach barowych, ustawionych na tle ściany z grafiką z logo wszystkich naszych sponsorów, i uśmiechał się pewnie do obiektywów.
Stałam po ich lewej stronie, na tyle dyskretnie, by nie przeszkadzać, ale wystarczająco blisko, by móc w każdej chwili zainterweniować.
– A teraz chciałbym dać szansę nowemu członkowi naszego zespołu na przywitanie się z państwem i powiedzenie kilku słów.
Toni wręczył mikrofon Dantemu, a ja natychmiast poczułam szybsze bicie serca. Nie ufałam mu. Ani trochę. Jego sława go wyprzedzała, niejedna rzeczniczka prasowa złożyła wypowiedzenie z jego powodu.
Do trójki mężczyzn podeszła Kayla i wręczyła Dantemu butelkę wody, uśmiechając się przy tym zalotnie. Przy okazji zaprezentowała swój obfity biust, rozpinając zachęcająco guziki bluzki.
Zniesmaczona pokręciłam głową.
Dante sprawiał, że kobiety wytwarzały zwiększoną ilość estrogenu. W jego pobliżu traciły zdrowy rozsądek i zachowywały się jak irytujące szczeniaki, które polują na wielką kość.
I choć nie przyznałabym się do tego nawet na torturach, mogłam to zrozumieć.
Dante był niemal sobowtórem Jona Bon Jovi z początku lat dziewięćdziesiątych: grzywa niesfornych, długich, ciemnoblond włosów, złote kółka w uszach, wyrazisty podbródek, przenikliwie błękitne oczy i zawsze rozpięta koszula, odsłaniająca ciemny, męski zarost na klatce piersiowej.
Drań był piekielnie atrakcyjny.
Ale charakter miał niestety podły. Wykorzystywał kobiety jak serwetki. Brał, co i kogo chciał, kiedy chciał. Większość jego wybranek była chudymi modelkami z frywolnymi kontami na Instagramie, na których publikowały niemal nagie zdjęcia w prowokacyjnych pozach. Czasami jednak Dante robił wyjątek i podrywał dziewczyny ze świata muzyki czy aktorki.
Wiedziałam to wszystko tylko dlatego, że do mojej pracy należało zbieranie informacji o kierowcach z Serie del Rey, a nie dlatego, że byłam jedną z jego wielu wielbicielek, które myślą o nim, robiąc sobie dobrze.
– …nie mogę się więc doczekać, kiedy wreszcie wsiądę do bolidu i zdobędę punkty dla zespołu.
Dante odwrócił się do mnie i spojrzał wyczekująco. Na jego ustach pojawił się szyderczy uśmieszek.
– Naszej rzeczniczce prasowej najwyraźniej odebrało mowę, ponieważ powiedziałem dokładnie to, co mi nakazała, pod groźbą użycia przemocy. Dajmy jej więc chwilę, by się pozbierała, i zacznijmy od waszych pytań.
Zebrani wybuchnęli śmiechem, rozległy się nawet gwizdy i oklaski.
Czyżbym przegapiła właśnie swój moment? Stałam jak sparaliżowana i patrzyłam, jak po raz pierwszy od ośmiu lat konferencja prasowa wymyka mi się spod kontroli.
– Jerry, dawaj! – Skinął na dziennikarza znanego brytyjskiego kanału telewizyjnego.
– Świetnie, że wróciłeś, Dante. Bez ciebie Serie del Rey nie była tą Serie del Rey. Czy to prawda, że bójka z kumplem z zespołu i zawodnikiem Roaring Bulls, Jasperem Vanhoffem, pod koniec zeszłego sezonu była spowodowana tym, że przespałeś się z jego dziewczyną?
Serce omal mi nie stanęło. Ruszyłam do przodu, aby wygarnąć wyrywnemu dziennikarzowi, co myślę na ten temat.
– Niezła próba, Jerry. Świetnie, że wróciłeś do formy po operacji serca. Znów sprawny i rześki, jak widzę.
Dante wstał i podszedł do dziennikarza, który również podniósł się z krzesła, poklepał Dantego po plecach i przybił z nim żółwika.
– Dzięki, stary. Powrót wiele dla mnie znaczył.
– To jest nas dwóch. Wykorzystajmy to jak najlepiej. Okej, Jerry?
– Okej.
Ocknęłam się z odrętwienia i odchrząknęłam.
Kobiety nie miały łatwo w tym zdominowanym przez facetów sporcie. Trzeba było walczyć. Każdego dnia od nowa. Tak jak teraz, gdy próbowałam odzyskać kontrolę nad konferencją prasową.
– W porządku, drodzy państwo. Czy ktoś z was ma pytania dotyczące pracy Dantego Di Santo w zespole, czy kończymy? – odezwałam się ostro, zwracając na siebie uwagę.
Natychmiast w górę wystrzelił las rąk, a ja rutynowo zaczęłam po kolei udzielać głosu dziennikarzom.
Z każdym profesjonalnym pytaniem zadawanym Dantemu wracała część mojej nadszarpniętej pewności siebie, a gdy ostatni dziennikarz dziękował za odpowiedź, palce nie drżały mi już ze zdenerwowania i wstydu.
Dante mrugnął do mnie bezczelnie na pożegnanie. Naprawdę z trudem oparłam się chęci skopania mu tyłka.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co bardziej zbiło mnie z tropu: fakt, że Dante Di Santo rzeczywiście trzymał się planu, przynajmniej do chwili, gdy wyznał dziennikarzom, że go do tego zmusiłam, czy może to, że po raz pierwszy w życiu nie skupiłam się na konferencji prasowej i przegapiłam swoje wejście, ponieważ rozmyślałam o jej bohaterze. W dodatku dość nieprzyzwoicie.
Cokolwiek to było, nie powinno się więcej wydarzyć.
Rozdział 6
Dante
Siedziałem w przydzielonym mi niewielkim pomieszczeniu w kamperze i powtarzałem w pamięci wszystkie sekcje toru wyścigowego.
Ukończyłem pomyślnie wczorajsze przejazdy treningowe, więc trzecia poranna sesja treningowa przebiegła zgodnie z oczekiwaniami zespołu.
Z każdym okrążeniem wracałem do swojego naturalnego rytmu. Osiem miesięcy bez kontaktu z ultranowoczesnym bolidem odcisnęło na mnie swoje piętno. Chcąc nie chcąc, musiałem to przyznać.
Rozwój technologiczny w Serie del Rey postępował w takim tempie, że nawet doświadczeni kierowcy wyścigowi, do których przecież się zaliczałem, mieli problemy z odnalezieniem się w bardzo skomplikowanych samochodach i nabraniem pewności siebie po kilkumiesięcznej przerwie. Zwłaszcza gdy na prostej rozwijało się prędkość trzystu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, a w ciągu dwóch i pół sekundy trzeba było zwolnić do sześćdziesięciu tylko po to, żeby trzy sekundy później ponownie przyspieszyć do dwustu osiemdziesięciu.
Z rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi.
– Nie teraz – burknąłem poirytowany.
Drzwi i tak się otwarły.
– Nie wierzę własnym oczom! Di Santo is back! Do twarzy ci w kombinezonie Titan Racing – zachichotał Liam, mój menedżer, wchodząc do środka. – Nie sądziłem, że cokolwiek będzie w stanie przerwać mi wakacje na Turks i Caicos, jednak widok Dantego Di Santo w bolidzie Titan Racing spuszczającego lanie Jasperowi Vanhoffowi, tym razem na torze, a nie w alejce serwisowej, jest tego wart.
Podniosłem się i uściskałem mojego menedżera, a zarazem wieloletniego przyjaciela.
– Cześć, stary! Cieszę się, że tu jesteś.
Na jego widok poczułem ulgę. W końcu nie byłem zupełnie sam w wojnie z resztą świata.
Wiedziałem, że wiele osób chętnie obejrzałoby moją porażkę w ten weekend, chociaż unikałem mówienia o tym, aby nie rozdmuchiwać jeszcze bardziej tej sytuacji.
– A co, myślałeś, że przegapię taki występ? Wstałbym nawet z przytulnej kwatery na cmentarzu, gdyby zaszła taka potrzeba. Jak to wszystko wygląda? Co mówią dane?
– Jak zwykle, nie trzymają się kupy – skomentowałem oschle. – Niby powinienem znaleźć się w pierwszej dziesiątce dzisiejszych kwalifikacji. Ale nie będę ryzykował życia, aby się tam dostać. Pojadę po swojemu i zdobędę to cholerne pierwsze miejsce na starcie.
Uśmiechając się szeroko, Liam przysiadł na stole do masażu i wrzucił do ust gumę do żucia.
– Czyli jak zwykle.
– Właśnie, jak zwykle.
– Jest coś, co mogę zrobić, aby ułatwić ci życie? – zapytał.
– Możesz trzymać na dystans tę zołzę, która niczym orzeł trzyma mnie w szponach i grozi, że urwie mi głowę, gdy tylko się sprzeciwię.
– Czy zołza jest kobietą?
– A znasz mężczyznę zołzę?
– Nie – kwiknął z rozbawieniem Liam. – Czy jest przynajmniej gorącą laską?
– Niestety tak. A jednocześnie cholernie wkurzającą.
– Te gorące przeważnie są wkurzające. To naprawdę niesprawiedliwe – westchnął mój menedżer.
– Komu to mówisz, stary…
W tym momencie znów rozległo się pukanie i w drzwiach pojawiła się głowa Carla, mojego inżyniera wyścigowego.
– Jak tam, Dante? Gotowy na omówienie strategii?
Skinąłem głową i wstałem.
– Zobaczymy się po kwalifikacjach – powiedziałem do Liama. – Czuj się tu jak u siebie. Mi casa es su casa.
– Wobec tego rozgoszczę się w tu casa, a ty zasuwaj na tor i zapewnij mi dochody – zażartował, kładąc się na stole do masażu.
W następnym życiu będę menedżerem kierowców. Będę żył na luzie, jak Liam. To dopiero fucha: nic nie robić, a i tak zgarniać dwadzieścia procent wszystkiego, co zarobię. Facet naprawdę trafił w dziesiątkę.
*
Dwadzieścia minut później siedziałem w ryczącym samochodzie wyścigowym i nic prócz niego się nie liczyło. Następne sześćdziesiąt minut miało zadecydować o tym, z której pozycji wystartuję w jutrzejszym wyścigu.
W trzech rundach kwalifikacyjnych brało udział dziesięć zespołów i dwadzieścia samochodów. W pierwszej części kwalifikacji samochody miały osiemnaście minut na ustanowienie najszybszego czasu okrążenia. Pięciu najwolniejszych kierowców odpadało z eliminacji.
Pozostała piętnastka miała piętnaście minut w drugiej części kwalifikacji na pokonanie okrążenia w najszybszym czasie. Pięciu ostatnich kierowców znów odpadało.
W trzeciej i ostatniej części o pole position, czyli pierwsze miejsce na starcie, walczyło dziesięć samochodów. Pozycje startowe przydzielano w zależności od czasów okrążeń podczas dwunastu minut rywalizacji.