Napastnik - Ana Huang - ebook + książka
NOWOŚĆ

Napastnik ebook

Huang Ana

5,0

1405 osób interesuje się tą książką

Opis

Jest jedyną kobietą, której pragnie... i jedyną, której nie może mieć.

 

Asher Donovan to żywa legenda – uwielbiany gracz Premier League i (prawdopodobnie) najlepszy piłkarz na świecie.

 

Jego lekkomyślne wybryki wywołują wiele kontrowersji w świecie sportu. Kiedy natomiast jego konflikt z rywalem (który nieoczekiwanie został kolegą z drużyny) kosztuje ich zespół mistrzostwo, obaj są zmuszeni poprawić swoje relacje podczas pozasezonowych treningów.

 

Przetrwanie lata nie wydaje się wielkim wyzwaniem... dopóki Asher nie poznaje nowej trenerki. Jest piękna, utalentowana i bez względu na to, jak bardzo mężczyzna się stara, nie może przestać o niej myśleć.

 

Jedyny problem? Jest siostrą jego rywala i znajduje się całkowicie poza jego zasięgiem.

 

***

 

Scarlett DuBois to była primabalerina, której karierę przerwał tragiczny wypadek.

 

Teraz uczy w prestiżowej akademii tańca, ale wciąż zmaga się z duchami przeszłości, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnie, jest spędzenie lata na szkoleniu Ashera Donovana.

 

Przysięgła sobie, że nigdy nie umówi się na randkę z piłkarzem, ale kiedy jej brat wyjeżdża z miasta z powodu nagłego wypadku, nagle znajduje się niebezpiecznie blisko przystojnego, czarującego napastnika.

 

Z treningiem sobie poradzi. Ale zakochanie się? To nie wchodzi w grę – zwłaszcza w  osobie, która może złamać jej serce.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 636

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Klucha78

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo serdecznie
00



 

 

 

 

Tytuł oryginału: The Striker

Copyright © 2024. THE STRIKER by Ana Huang

Published by arrangement of Brower Literary & Management Inc., USA and Book/Lab Literary Agency, Poland.

Copyright © for the Polish translation by Iga Wiśniewska, 2025

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025

 

Redaktorka inicjująca: Joanna Jeziorna-Kramarz

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Magdalena Białek, Sandra Popławska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Oryginalny projekt okładki: © Cat | TRC Designs

Adaptacja okładki i strony tytułowe: Magda Bloch

Fotografie:

© SP Creative Studio | Shutterstock

© kanate | Depositphotos

© Marinka | Depositphotos

© QualitDesugn | Depositphotos

© artimasa | Creative Market

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-68479-19-5

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Za kochanie wszystkich wersji siebie,

nawet tych, które chcesz zostawić za sobą.

 

 

 

 

 

PLAYLISTA

 

 

So High School

Taylor Swift

 

Applause

Lady Gaga

 

Smooth Operator

Sade

 

London Boy

Taylor Swift

 

Who Do You Think You Are

Spice Girls

 

Piece of Me

Britney Spears

 

Paparazzi

Lady Gaga

 

Delicate

Taylor Swift

 

Can’t Get You Out of My Head

Glimmer of Blooms

 

It’s Gona Be Me

NSYNC

 

Into You

Ariana Grande

 

Love Letter to Japan

The Bird and the Bee

 

Unstoppable

Sia

 

Iris

The Goo Goo Dolls

 

Let Me Down Slowly

Alec Benjamin

 

Sweet Caroline

Neil Diamond

 

 

 

UWAGI DOTYCZĄCE TREŚCI

 

 

Ta historia zawiera śmiałe sceny erotyczne i wulgaryzmy oraz porusza tematy, które mogą być trudne dla niektórych czytelników.

Aby zobaczyć szczegółową listę, zeskanuj poniższy kod.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

Asher

 

 

 

NIE CZUŁEM TREMY PRZED WYSTĘPAMI, ale nic tak nie doprowadzało mnie do szału, jak siedemdziesiąt tysięcy ludzi patrzących, jak dostaję po dupie.

Pot leciał mi do oczu, gdy otrzymałem piłkę od lewoskrzydłowego. Wiwaty tłumu stały się gorączkowe, a ja poczułem małe ukłucie niepokoju.

Zazwyczaj entuzjazm fanów podnosił mnie na duchu. Gdy dorastałem, marzyłem o takich chwilach: chciałem grać na profesjonalnym boisku, słyszeć tysiące ludzi skandujących moje imię, być tym, który poprowadzi swoją drużynę do chwały.

Momenty takie jak ten oznaczały, że mi się udało, bo udowodniłem, że moi krytycy się mylili – co zdarzało się już wielokrotnie.

W końcu byłem pieprzonym Asherem Donovanem.

Ale dzisiaj, w ostatniej minucie ostatniego meczu sezonu Premier League, czułem się jak Asher, najnowszy i najbardziej kontrowersyjny zawodnik Blackcastle.

To mój pierwszy sezon z drużyną, mecz był zremisowany, a my zajmowaliśmy drugie miejsce w ligowej tabeli, za Holchesterem United.

Potrzebowaliśmy zwycięstwa, aby zgarnąć do domu trofeum, ale jak dotąd mecz był zlepkiem katastrof.

Tu przechwycona piłka, tam niewykorzystany rzut karny. Błądziliśmy jak we mgle i praktycznie widziałem, jak zwycięstwo wymyka mi się z rąk.

Frustracja narastała, gdy próbowałem ominąć rój obrońców Holchesteru. Bocci, Lyle, Kanu – dobrze znałem ich sztuczki, ale oni też znali moje.

To problem z grą przeciwko swojej starej drużynie: nie było się gdzie ukryć.

Nie miałem wyjścia i podałem piłkę do innego napastnika, starałem się ignorować upływający czas.

Czterdzieści sekund.

Trzydzieści dziewięć.

Trzydzieści osiem.

Piłka przelatywała między zawodnikami, aż w końcu dzięki łutowi szczęścia Vincent wszedł w jej posiadanie po kontrataku.

Wiwaty ucichły do niskiego ryku pod ciężarem mojego oczekiwania.

Siedemnaście.

Szesnaście.

Piętnaście.

Byłem w idealnej pozycji do przyjęcia piłki. Miałem czysty strzał na bramkę, ale widziałem, jak Vincent rozgląda się po boisku w poszukiwaniu kogoś, do kogo mógłby podać.

Mój puls uderzał w rytm tykającego zegara.

No dalej, draniu.

Nie było nikogo innego poza mną. Byłem jedynym graczem w naszej drużynie, który w tym momencie mógł strzelić gola. Vincent musiał dojść do tego samego wniosku, ponieważ z wyraźnie zaciśniętą szczęką w końcu kopnął piłkę w moją stronę.

Podekscytowanie tłumu wzrosło, ale było już za późno.

Kilka cennych sekund zawahania Vincenta dało czas przeciwnikom i przejęli piłkę, zanim ja zdążyłem to zrobić.

Na boisku rozległ się zbiorowy jęk zawodu.

Zmrużyłem oczy i próbowałem się skupić, ale szydercze spojrzenia mojej starej drużyny i blask jasnych świateł dezorientowały mnie w sposób, jakiego nie czułem od tamtego meczu rozegranego wiele miesięcy temu.

Pięć.

Próba odzyskania piłki się nie powiodła.

Cztery.

W mojej głowie pojawiły się nagłówki wiadomości i urywki telewizyjne. Zdrajca. Judasz. Sprzedawczyk. Czy byłem wart rekordowego transferu za dwieście pięćdziesiąt milionów funtów, czy może jednak byłem najdroższą pomyłką w historii Premier League?

Trzy.

Jakimś cudem udało mi się przejąć piłkę przy drugiej próbie.

Dwa.

Nie ma czasu na myślenie.

Jeden.

Kopnąłem.

Piłka nie trafiła w bramkę, rozległ się gwizdek zakończenia gry, a stadion ucichł tak, że słyszałem szum przepływającej w uszach krwi.

Wokół mnie moja drużyna stała oszołomiona, podczas gdy gracze Holchesteru skakali i świętowali.

To koniec.

Przegraliśmy.

Mój pierwszy sezon w Blackcastle – ten, w którym zgodnie z oczekiwaniami wszystkich miałem przywieźć do domu trofeum – dobiegł końca, a my przegraliśmy.

Moje otoczenie zamieniło się w stłumiony strumień hałasu i ruchu, a ja ledwo czułem ból mięśni i pocieszające klepnięcie kolegi z drużyny w plecy.

W ogóle ledwo cokolwiek czułem.

 

* * *

 

Podczas zejścia do szatni nikt się nie odzywał, ale strach był wyczuwalny.

Jedyną rzeczą gorszą od przegranego meczu była późniejsza konfrontacja z trenerem, ledwie zdążyliśmy usiąść, zanim wparował do środka.

Frank Armstrong był legendą w świecie piłki nożnej. Jako zawodnik zasłynął serią hat tricków[1] w latach dziewięćdziesiątych; jako menedżer słynął z innowacyjnego podejścia do przywództwa i temperamentu, który objawiał się w pełni, gdy trener nas atakował.

– Czy to są standardy, według których gracie? – chciał wiedzieć. – To są wasze zasrane standardy? Bo powiem wam, że nijak się mają do poziomu Premier League. Wasza gra była gówniana!

Brak skupienia, fatalna praca zespołowa, brak spójności – poruszył wszystkie kwestie, które nękały nas od czasu mojego transferu w połowie sezonu, i nie trzeba było geniusza, by wiedzieć, skąd się to brało.

Podczas gdy trener nas beształ, głowy wszystkich obracały się między mną a Vincentem, który siedział po przeciwnej stronie szatni.

Odkąd dołączyłem do drużyny, spieprzyła się jej dynamika. Częściowo było to naturalną konsekwencją dołączenia nowego członka do zgranego klubu, ale przede wszystkim sprowadzało się do tego, że ja, najlepszy strzelec ligi, i Vincent, gwiazda obrony oraz kapitan klubu, gardziliśmy sobą nawzajem.

Graliśmy na różnych pozycjach, lecz nasza rywalizacja była owiana złą sławą. Vincent stanowił moją jedyną prawdziwą konkurencję, jeśli chodzi o prasę, status i sponsorów – ważne kwestie w naszym świecie – ale największym źródłem naszych sporów było to, co wydarzyło się na ostatnich mistrzostwach świata.

Udawany faul. Kłótnia. Czerwona kartka.

Starałem się o tym nie myśleć. Gdybym zaczął, mógłbym uderzyć go w twarz, a wątpiłem, by trener docenił to w środku swojej przemowy na temat pracy zespołowej.

– DuBois! Donovan!

Poderwałem głowę na dźwięk swojego nazwiska, podobnie jak Vincent.

Trener najwyraźniej zakończył przemówienie, ponieważ reszta drużyny zaczęła się przebierać, a on patrzył teraz na nas.

– Moje biuro. W tej chwili.

Poszliśmy bez kłótni. Nie byliśmy głupi.

– Domyślacie się, dlaczego wezwałem tutaj właśnie was dwóch? – Trener nie zdążył nawet zamknąć drzwi, zanim rozpoczął drugą część swojej tyrady.

Vincent i ja milczeliśmy.

– Zadałem wam pytanie.

– Ponieważ przegraliśmy – powiedziałem. Mój żołądek zacisnął się na to słowo.

Nikt nie lubił przegrywać, ale dzisiejsza porażka była dla mnie szczególnie bolesna, bo wiedziałem, że są ludzie, którzy życzą mi jak najgorzej w Blackcastle – a mianowicie fani Holchesteru United, którzy nienawidzili mnie za transfer do ich największego rywala.

W trakcie dorastania miałem do czynienia z wieloma osobami lubującymi się w krytykowaniu – nauczycielami, którzy uważali, że nigdy nic nie osiągnę; fanami piłki, którzy mieli mnie za osobę o słomianym zapale; prasą, która szukała brudu w każdym aspekcie mojego życia – i nie mogłem znieść tego udowadniania im, że się nie mylili.

– Nie. Nie dlatego, że przegraliśmy – warknął trener. – Dlatego, że wy dwaj jesteście tymi, na których reszta drużyny skupia się najbardziej, a pozwoliliście, by wasza głupia rywalizacja wpłynęła na waszą grę. Co najgorsze, wpływa to na morale.

Pod wpływem jego spojrzenia skuliliśmy się na naszych krzesłach.

– Liczyłem się z okresem przejściowym, ale sądziłem, że sobie z tym poradzicie, bo jesteście dorośli. Wygląda jednak na to, że mam do czynienia z dziećmi, ponieważ siedzimy tutaj, po sezonie, i nie mamy nic do pokazania, z wyjątkiem wielu błędów, których można było z łatwością uniknąć, gdybyście nauczyli się współpracować! – Głos trenera podnosił się z każdym słowem, aż stał się na tyle głośny, że przenikał przez ściany.

Przyciszone rozmowy w szatni wyraźnie ucichły, a na moją twarz wypełzł rumieniec wstydu.

Rozczarowanie trenera było prawie tak samo trudne do zniesienia jak brak zwycięstwa w lidze. Był moim idolem, gdy dorastałem, a możliwość pracy z nim stanowiła główny czynnik, dla którego złożyłem wniosek o transfer.

Nie tak wyobrażałem sobie zakończenie naszego pierwszego wspólnego sezonu.

Vincent poprawił się na krześle.

– Trenerze, ja…

– Lepiej się nie odzywaj – przerwał mu Armstrong. – Co to, do cholery, było w ostatnich dwudziestu sekundach? Miałeś Donovana tuż obok. Powinieneś był podać mu tę cholerną piłkę, kiedy miałeś okazję. Widzisz otwarcie, podajesz piłkę. Podręcznikowa sytuacja!

Vincent zacisnął usta. Nie mógł powiedzieć tego, co wszyscy wiedzieliśmy: nie podał piłki od razu, ponieważ nie chciał, abym to ja strzelił zwycięskiego gola. Prasa w kółko by o tym pisała, a ja otrzymałbym całą wiążącą się z tym chwałę. Vincent nie byłby w stanie tego znieść.

Samolubny kutas. Nie zastanawiałem się, czy na jego miejscu zrobiłbym to samo.

Spojrzenie trenera stało się ostrzejsze. Był menadżerem klubu wystarczająco długo, by odgadnąć motywacje Vincenta bez ich werbalizacji.

– Skoro chcecie zachowywać się jak dzieci, potraktuję was jak dzieci – oznajmił. – Zwykle nie wtrącam się w to, jak zawodnicy trenują poza sezonem, ale nie tym razem. Tego lata obaj będziecie trenować w Królewskiej Akademii Baletu. Razem.

– Co?– Vincent i ja wybuchliśmy jednocześnie.

Mój instynkt samozachowawczy nie był w stanie przezwyciężyć szoku wywołanego decyzją trenera. Kluby prawie nigdy nie ingerowały w to, w jaki sposób spędzamy czas poza sezonem. Zawodnicy pochodzili z całego świata, co oznaczało, że lato było dla nich szansą na powrót do domu, zobaczenie się z rodziną i trenowanie według własnego uznania.

– Rozmawiałem już z dyrektorką akademii. Zgodziła się – ciągnął trener. – Nie mówiłem nic wcześniej, ponieważ chciałem zobaczyć, czy uda wam się zebrać do kupy przed ostatnim meczem i wygrać. Nie udało się, więc przez lato będziecie brać prywatne lekcje u tej samej instruktorki. Jest jedną z najlepszych i ma dużą wiedzę na temat piłki. Traficie w dobre ręce.

Nie chciałem być w niczyich rękach poza swoimi własnymi. Nie miałem nic przeciwko baletowi. Chociaż nigdy nie trenowałem z wykorzystaniem jego technik, znałem zawodników, którzy to robili i chwalili za poprawę siły, elastyczności i techniki pracy nóg.

Zdążyłem już jednak stworzyć swój plan treningowy. Nie potrzebowałem obcej osoby, która mówiłaby mi, co mam robić.

Vincent wyprostował się, a jego twarz przybrała upiorny odcień.

– Chyba nie masz na myśli…

– Waszą instruktorką będzie Scarlett DuBois. – Trener uśmiechnął się bezczelnie. – Nie ma za co.

DuBois?Jak…

– Siostra Vincenta? – wykrztusiłem. – Żartujesz. To konflikt interesów!

Nigdy nie widziałem ani nie spotkałem siostry Vincenta, chociaż słyszałem, jak o niej mówił. Byli ze sobą blisko, to oczywiste. Nie potrzebowałem rodzeństwa DuBoisów spiskującego przeciwko mnie.

– Nie chcę trenować ze swoją siostrą – powiedział Vincent. – To nie jest… Nie.

– Dobrze, że żaden z was nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie. – Natężenie głosu trenera spadło do normalnego poziomu, choć ton pozostał równie ostry. – Dyrektorka zapewniła mnie, że Scarlett jest odpowiednią osobą na to stanowisko i że nie pozwoli, by osobiste relacje wpłynęły na jej pracę. Wierzę jej. Oznacza to, że będziecie trenować ze Scarlett i potraktujecie to poważnie. A, panowie? – Obrzucił nas ostrzegawczym spojrzeniem. – Kiedy wrócicie, lepiej przekonajcie mnie, że jesteście zdolni do pracy razem, a nie przeciwko sobie, albo będziecie grzać ławkę. Kapitan czy najlepszy strzelec w drużynie, gówno mnie to obchodzi. Zrozumiano?

– Tak, proszę pana – mruknęliśmy.

Trener podjął już decyzję. Nie mogliśmy zrobić ani powiedzieć nic, aby się z tego wymigać, co oznaczało, że utknąłem z rodzeństwem DuBoisów na całe pieprzone lato.

Zacisnąłem szczękę.

Nie wiedziałem zbyt wiele o Scarlett DuBois, ale biorąc pod uwagę, że była spokrewniona z Vincentem, jedno było pewne: nie polubię jej.

Nie ma szans.

 

 

 

[1]W piłce nożnej hat trickiem nazywa się zdobycie przez zawodnika trzech goli w jednym meczu (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

Scarlett

 

 

 

– TERAZ TROCHĘ SZYBCIEJ. Tył, bok, tył, bok. – Przeszłam przez studio, korygując postawę i ustawienie uczniów. – Nie odchylajcie się za bardzo. Teraz demi-plié…

Bolała mnie noga, ale zignorowałam to. Ten ból był do zniesienia w porównaniu z prawdziwymi zaostrzeniami, które mogły trwać dni, tygodnie lub miesiące, a poza tym do końca zajęć zostało tylko dziesięć minut. Potem się tym zajmę.

W studiu panowała cisza, jeśli nie liczyć mojego głosu i muzyki fortepianowej. Prowadziłam kursy zaawansowane i mistrzowskie – na tym poziomie uczniowie byli tak skupieni, że mogłaby wybuchnąć bomba atomowa, a oni nawet by tego nie zauważyli.

Kiedyś byłam jedną z nich i chociaż teraz uwielbiałam uczyć, żałowałam, że nie mogę cofnąć czasu, aby pobierać lekcje, zamiast je dawać. Kiedyś wszystko było zupełnie inne…

Przestań. Koniec użalania się nad sobą, pamiętasz?

Potrząsnęłam głową i skupiłam się na zadaniu.

– Szybciej, z rytmem, Jenna. W górę i zostań… – Urwałam, gdy moje bóle się nasiliły, ale szybko doszłam do siebie. – Dobrze. Otwórz trochę bardziej stronę wspierającą.

Przez ostatnie pięć lat żyłam z mniej lub bardziej chronicznym bólem i zmęczeniem, więc dotrwałam do końca bez żadnych incydentów.

Potrzebowałam jednak całej mojej siły woli, aby nie popędzać uczniów po zajęciach, bym mogła wreszcie usiąść w ciszy.

Tylko na chwilę. Żeby odetchnąć.

– Przepraszam, pani DuBois?

Spojrzałam w górę i zobaczyłam Emmę, która bawiła się najpierw spódniczką, a potem dekoltem trykotu.

– Proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale mam pewne wieści. – Ekscytacja przebiła się przez jej zwykłą powściągliwość. – Pamięta pani, że w zeszłym tygodniu brałam udział w przesłuchaniu do Dziadka do orzechów? Dzisiaj opublikowali obsadę. Będę grała Cukrową Wieszczkę!

– O mój Boże. – Moja ręka powędrowała do ust. – Gratulacje! Emma, to niesamowite.

Nie była to najbardziej profesjonalna reakcja, ale uczyłam Emmę od lat i chociaż technicznie rzecz biorąc, nie powinnyśmy mieć ulubieńców, w głębi duszy tak ją traktowałam. Ciężko pracowała, miała świetne nastawienie i nie była złośliwa ani nie rywalizowała z rówieśnikami.

Dziadek do orzechów to jej ulubiony balet. Jeśli ktoś zasługiwał na najbardziej prestiżową rolę w nim, to właśnie ona.

Byłam jedną z osób należących do jury w trakcie przesłuchań, ale nikt z nas nie znał ostatecznej obsady, dopóki reżyser jej nie ogłosił. Nie sprawdzałam jeszcze maili, więc przegapiłam tę wiadomość.

– Dziękuję. Wciąż nie mogę w to uwierzyć – powiedziała Emma na jednym wydechu. – To spełnienie marzeń i nie udałoby mi się bez pani. Chciałabym… to znaczy, jeśli nie będzie pani zajęta, chciałabym, żeby przyszła pani na premierę. Wiem, że jest dopiero maj, a premiera będzie w grudniu, i wiem, że zazwyczaj nie uczestniczy pani w szkolnych pokazach, ale pomyślałam, że i tak zapytam. – Róż zabarwił jej policzki. – Pokaz jak zwykle będzie w Westbury Theatre.

Westbury Theatre.

Nazwa wierciła mi dziurę w brzuchu, a moje podekscytowanie wyciekło jak woda przez sito.

Emma miała rację. Nigdy nie uczestniczyłam w szkolnych pokazach, ponieważ zawsze odbywały się w Westbury.

Chciałam wspierać swoich uczniów, ale myśl o zbliżeniu się do teatru wywoływała panikę.

– Nie musi pani przychodzić – dodała Emma, najwyraźniej wyczuwając moją zmianę nastroju. Przygryzła dolną wargę. – To będzie w czasie świąt, więc rozumiem.

– Nie, to nie tak. – Wymusiłam uśmiech. – Chętnie bym wpadła, ale mogę być wtedy poza miastem. Nie jestem jeszcze pewna. Dam ci znać.

Nienawidziłam jej okłamywać, ale było to lepsze niż przyznanie, że wolałabym wbić sobie nóż w nogę, niż postawić stopę w Westbury.

Było tam zbyt wiele wspomnień. Zbyt wiele duchów tego, co kochałam i straciłam.

– Dobrze. – Twarz Emmy odzyskała nieco blasku. – To do zobaczenia na następnych zajęciach?

– Oczywiście. Jeszcze raz gratuluję. – Tym razem mój uśmiech był bardziej szczery. – Cukrowa Wieszczka to ważna rola. Powinnaś być dumna.

Odczekałam, aż drzwi się zamkną i Emma odejdzie, zanim wypuściłam nierówny oddech i opadłam na podłogę.

Ćmienie w nodze zmieniło się w jasny, ostry ból, jakby samo wspomnienie o Westbury obudziło najgorsze dolegliwości związane z moim stanem.

Wdech, raz, dwa, trzy.

Wydech, raz, dwa, trzy.

Unikałam brania leków, więc oddychałam głęboko, próbując przeczekać dyskomfort, zamiast sięgnąć po awaryjne opakowanie tabletek przeciwbólowych, które nosiłam w torbie.

Na szczęście moje objawy znacznie się zmniejszyły w ciągu ostatnich lat, a to dzięki zmianie stylu życia i uważnemu zarządzaniu stresem. Nie przypominało to już tych miesięcy bezpośrednio po wypadku, kiedy ledwo mogłam wstać z łóżka, choć nadal nie było lekko.

Nigdy nie wiedziałam, kiedy pojawi się ból lub zmęczenie. Musiałam cały czas mieć się na baczności, ale mniej więcej nauczyłam się z tym żyć. Mogłam albo się przystosować, albo użalać nad sobą, a użalałam się już tyle, że wystarczy mi na całe życie.

Zadzwonił mój telefon. Odebrałam go bez sprawdzania, kto to – w moich kontaktach była tylko jedna osoba, która miała przypisany ten dzwonek.

– Lavinia chce cię widzieć w swoim biurze – powiedziała bez wstępów Carina. – Nie martw się, to nic złego. – Chwila ciszy. – Tak sądzę.

Szok wystarczył, by na chwilę oderwać moje myśli od nogi.

– Czekaj. Poważnie?

Lavinia była dyrektorką KAB-u i prawdopodobnie najbardziej onieśmielającą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałam. Pracowałam w akademii od czterech lat i nigdy nie słyszałam, by zapraszała kogoś na niezaplanowane spotkanie.

To nie może być nic dobrego.

– Tak. – Głos Cariny zniżył się do szeptu. – Próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie chce puścić pary z ust. Kazała mi tylko powiedzieć, żebyś do niej przyszła, jak tylko skończą się zajęcia.

– Okej. – Przełknęłam ślinę. – O Boże, zwalniają mnie.

Czy to dlatego, że odmówiłam udziału w szkolnych pokazach? Czy dyrektorka uważała, że nie potrafię pracować w zespole? Okej, nie szło mi to najlepiej, ale to dlatego, że ludzie byli tacy…

– No co ty, nie. Jeśli cię zwolni, będzie musiała zwolnić także mnie – zapewniła Carina. – Obie wiemy, że nie może sobie pozwolić na utratę najlepszej instruktorki i zaufanej asystentki. Mam hasła do wszystkich jej plików PDF.

Zaśmiałam się mimo niepokoju. Zawsze wiedziała, jak poprawić mi humor.

Po wypadku straciłam wielu „przyjaciół”, ale Carinę poznałam trzy lata temu, kiedy dołączyła do KAB-u jako asystentka Lavinii. Już pierwszego dnia połączyła nas wspólna miłość do puzzli i tandetnych reality show – od tamtej pory byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.

– Już idę – rzuciłam. – Do zobaczenia za chwilę.

Stanęłam, krzywiąc się, choć ból stopniowo zanikał, aż po chwili znów stawał się znośny. A może to wszystko działo się w mojej głowie i było możliwe do opanowania tylko poprzez zmniejszenie mojego niebotycznie wysokiego poziomu niepokoju związanego z niespodziewanym spotkaniem?

Carina rozmawiała przez telefon, gdy przyszłam, ale życzyła mi powodzenia i pokazała uniesione kciuki, kiedy pukałam do drzwi dyrektorki.

– Wejdź.

Weszłam do środka z ostrożnością kogoś, kto zbliża się do rozwścieczonego grzechotnika.

Biuro Lavinii było tak schludne i eleganckie jak ona sama. Ogromne okna wychodziły na teren akademii, a na ścianie naprzeciwko drzwi dominowała pomysłowo zaaranżowana galeria zdjęć. Uwieczniały one słynną byłą primabalerinę na każdym etapie jej kariery: od rozkwitającej młodej kobiety, przez międzynarodową gwiazdę, aż po emerytowaną legendę.

Lavinia siedziała za biurkiem z włosami spiętymi w kok i okularami na eleganckim nosie, przeglądając jakieś papiery.

– Usiądź, proszę. – Gestem wskazała na krzesło naprzeciwko siebie.

Wykonałam polecenie, próbując bez powodzenia okiełznać szalejące nerwy.

– Obie jesteśmy zajęte, więc przejdę od razu do rzeczy. – Lavinia nigdy nie była zwolenniczką owijania w bawełnę. – Tego lata nawiązaliśmy współpracę z klubem piłkarskim Blackcastle w ramach specjalnego programu treningowego. Chcę, żebyś go poprowadziła.

Rozdziawiłam usta. Ze wszystkiego, co sobie wyobrażałam, że powie, program treningu crossowego dla piłkarzy plasował się w dolnej piątce.

To prawda, prowadziłam podobne programy w przeszłości, ale zazwyczaj dla drużyn z League One lub Two, a nie dla cholernej drużyny Premier League.

– Przez prowadzenie masz na myśli…

– Będziesz ich trenować. Jesteś jedną z moich najlepszych instruktorek i znasz się na piłce – wyjaśniła Lavinia. – Wierzę, że wykonasz dobrą robotę.

Odruchowo opanowałam chęć podrygiwania kolanem. Dobrze wiedziałam, co miała na myśli, mówiąc, że „znam się na piłce”. W końcu mój brat był kapitanem Blackcastle.

A jednak, choć kochałam jego i klub, nie chciałam trenować ani brata, ani jego kolegów z drużyny. Większość piłkarzy była arogancka, nieznośna i samolubna.

Coś o tym wiedziałam – umawiałam się z jednym z nich.

Vincent był jedynym wyjątkiem od moich antypiłkarskich nastrojów, a to dlatego, że należał do rodziny.

– Jestem zaszczycona – odparłam ostrożnie. – Ale tego lata mam napięty grafik i myślę, że są instruktorzy, którzy lepiej by sobie poradzili. Mniejszy konflikt interesów.

Brwi Lavinii uniosły się nieznacznie.

– Twierdzisz, że nie możesz odłożyć na bok osobistych uczuć w imię profesjonalizmu?

Cholera. Wpadłam prosto w pułapkę, na którą powinnam być przygotowana.

– Oczywiście, że mogę. Po prostu zawczasu biorę pod uwagę ewentualne problemy wynikające z odbioru tej sytuacji przez innych ludzi – podałam pierwszą wymówkę, jaka przyszła mi do głowy. – Nie chcę być oskarżona o faworyzowanie kogokolwiek.

– Zajmę się wszelkimi problemami, które mogą się w związku z tym pojawić. – Lavinia wyglądała na niezrażoną moimi wyjaśnieniami. – Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, będziesz trenować tylko dwóch zawodników, a nie cały klub.

Zamrugałam, zaskoczona po raz kolejny w ciągu pięciu minut. Dyrektorka szła na rekord.

Uznałabym to za dziwne, że Blackcastle wymaga od swoich graczy, by pozostali w Londynie poza sezonem, ale biorąc pod uwagę ich wczorajszy występ, ktoś musiał zrobić wyjątek.

Wiadomość, że będzie to trening dla dwóch graczy, przyniosła zarówno ulgę, jak i niepokój.

– Zakładam, że mój brat jest jednym z nich – odezwałam się. Gdyby było inaczej, to przecież Lavinia zareagowałaby na wzmiankę o konflikcie interesów. – Kim jest ten drugi?

Nastąpiła krótka pauza, zanim odpowiedziała:

– Asher Donovan.

Żołądek mi się skurczył.

– Asher Donovan? – Nie mogłabym powstrzymać swojego wybuchu, nawet gdybym próbowała. – Chcesz, żebym trenowała Vincenta i Ashera na prywatnych lekcjach przez całe lato? Oni się pozabijają!

Straciłam już rachubę, ile razy musiałam wysłuchiwać tyrad Vincenta na temat Ashera, a internet nieustannie debatował nad tym, który z nich jest lepszym graczem. Uważałam te porównania za niesprawiedliwe, biorąc pod uwagę, że grali na różnych pozycjach, ale ludzie uwielbiali ich ze sobą zestawiać.

Zaczęło się to wiele lat temu, gdy w niewinnej ankiecie internetowej czasopisma „Mecz” poproszono ludzi o wybranie najlepiej zapowiadającego się piłkarza. Asher wygrał jednym punktem z Vincentem, co doprowadziło mojego brata do furii. Od tego czasu ich rywalizacja się nasiliła i zaczęła dotyczyć też tego, kto zarabiał więcej (Asher), kto miał najwięcej sponsorów (Vincent) i kto zdobył najwięcej Złotych Piłek (Asher, choć otrzymali taką samą liczbę nominacji). Podczas ostatnich mistrzostw świata czerwona kartka Ashera zmieniła ich spór w coś jeszcze bardziej gorzkiego.

– Częścią twojej pracy jest dopilnowanie, by się nawzajem nie pozabijali. – Twarz Lavinii nieco złagodniała. – Zdaję sobie sprawę, że to niesprawiedliwe, że zrzucam to na ciebie z tak krótkim wyprzedzeniem, ale kiedy Frank się do mnie odezwał, zgodziliśmy się, że najlepiej będzie utrzymać tę umowę w tajemnicy tak długo, jak to możliwe, aby zapobiec przeciekom. – Frank był menedżerem Blackcastle. – Decyzja zapadła dopiero po wczorajszym meczu.

Rozumiałam ten tok myślenia, ale to jeszcze nie oznaczało, że musiało mi się to podobać. W rzeczywistości im więcej o tym myślałam, tym gorzej mi się robiło.

Łatwo się domyślić, dlaczego Frank Armstrong postanowił potraktować tak mojego brata i Ashera. Ich animozje doprowadziły do wielu problemów i spowodowały, że Blackcastle przegrało tegoroczną ligę. Ich relacje były gorzkie nawet w te lepsze dni, a Frank najwyraźniej chciał to naprawić, zmuszając ich do wspólnych treningów.

I wszystko fajnie, ale to niestety oznaczało, że trafiałam w sam środek tego bałaganu.

Asher Donovan. Ze wszystkich ludzi na świecie tym drugim graczem musiał okazać się właśnie on. Był ulubieńcem większości kobiet i mógłby być również moim, gdyby nie lojalność wobec Vincenta, moja surowa zasada „żadnych piłkarzy” i wątpliwa reputacja Donovana.

Asher był powszechnie uważany za najlepszego piłkarza na świecie. Napastnik, który grał tak imponująco, jak wyglądał, zbawca, którego gole niezliczoną ilość razy uratowały drużynę przed porażką. Ale mimo całego swojego talentu, którym wykazywał się na boisku, poza nim zachowywał się kontrowersyjnie. Wypadki samochodowe, imprezy, liczne kobiety – wszystko to było pożywką dla tabloidów, których relacje opinia publiczna pochłaniała niczym dzieci słodycze na urodzinowym przyjęciu.

Nigdy nie spotkałam tego człowieka, ale jeśli inni gracze mieli kompleks boga, mogłam sobie tylko wyobrazić, jak ogromny był jego.

– Czy jest coś, co mogę powiedzieć, aby tego uniknąć? – zapytałam z nadzieją.

Brwi Lavinii uniosły się odrobinę wyżej.

Powstrzymałam westchnienie. Tak właśnie myślałam.

– Lekcje zaczynają się w następny poniedziałek – oznajmiła. – Trenowałaś już wcześniej piłkarzy, więc drobne poprawki do poprzednich planów powinny wystarczyć. Przyjrzałam się również twojemu letniemu harmonogramowi i odpowiednio go dostosowałam. Czy masz jeszcze jakieś pytania?

Była to subtelna odprawa.

– Nie – odparłam. – Do poniedziałku przygotuję ostateczny plan treningowy.

– Dobrze. – Lavinia wróciła do swoich papierów. – Dziękuję, Scarlett.

Okej, to była wyraźna odprawa.

Kiedy wyszłam z biura, Carina już na mnie czekała z torbą w ręku. Zegar wskazywał osiemnastą trzydzieści pięć, co oznaczało, że oficjalnie byłyśmy już po godzinach pracy.

Skrzywiła się na mój widok.

– Tak źle?

Potrafiła odczytać mój wyraz twarzy lepiej niż ktokolwiek inny.

– Opowiem ci o tym przy drinku – odparłam. – Potrzebuję się napić. Bardzo.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej