Gaja - Barbara Piórkowska - ebook

Gaja ebook

Barbara Piórkowska

2,3

Opis

Ion to skromny urzędnik szóstego rzędu, który w Muzeum Historycznym zajmuje się odtwarzaniem roślin z cudem zachowanych fragmentów okazów i starych zielników. W Mieście Numer Pięćset Czternaście panuje przekonanie, że tym sposobem uda się przywrócić życie na Ziemi w formie, w jakiej istniało, zanim zniszczył je człowiek. Mieszkańcy wierzą także, że są jedynymi istotami ocalałymi po katastrofie klimatycznej.

Własną opowieść o życiu na Ziemi snuje Gaja. Główną rolę odgrywają tutaj kobiety, strażniczki trwania, a przeszłość i przyszłość przeplatają się ze sobą.

W poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o sedno istnienia, warto wsłuchać się w głos Gai.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 159

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
1
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Życie musi być zjawiskiem planetarnym. Nie możesz mieć częściowo zamieszkałej planety, tak jak nie możesz mieć pół kota czy pół psa.

James Lovelock tłum. Marcin Ryszkiewicz

Pełno tu było blasków i zmroków, rozłożonych na trawach, misternych rysunków cieni, złotych deszczów pomiędzy liśćmi, świateł w różnym stopniu natężenia, szczebiotu ptactwa, metalicznego brzęczenia owadów, aromatycznych woni bijących w powietrze [nabierające już kryształowej przejrzystości zbliżającego się początku jesieni].

Eliza Orzeszkowa

W naszej kulturze najbardziej przerażające jest to, jak pięknie potrafimy opisywać degradację i niszczenie naszego świata.

Ursula Le Guin

Zbawienie świata jest na pustyni.

Henry David Thoreau tłum. Halina Cieplińska

Intro

Nazywam się Gaja – SuperZiemia. Może was dziwić i denerwować moja świadoma obecność tutaj  – cóż, nie chwalę się, robię, co trzeba, a wciąż niewiele jest osób, które rozumieją istotę owej pracy.

Nazywam się Gaja i od eonów przebywam w miejscu, które istnieje odwiecznie, zawieszonym w próżni, na pętelce ze światła. Wykonuję kilka zadań naraz, w tym wypowiadam słowa, tworzę z nich opowieść i powołuję do Życia zaledwie nieznaczną zmianą w ułożeniu warg. Nieprzerwanie czynię też inspekcję uniwersum. Zauważam światy, w innym razie, przy możliwym pięknie i ogromie całej galaktyki oraz z milionem potencjałów na każdym jej skrawku, formalnie by nie istniały.

Pamiętajcie – to słowa tworzą rzeczywistość.

Inaczej mówiąc – to ja ją tworzę, z ciepłego miejsca wewnątrz. Wszystkim kobietom także przekazałam, jak to robić, więc warto, by wyrzucały z siebie wysoko wibrujące głoski, podobnie lekkie i lotne do pyłków dmuchawca. Natomiast zwykłe wasze dźwięki są jak glina, w całej historii ludzkość tyle zimnych i nieskładnych grud wypluła z siebie, że gdyby jej mowa miała kolor, to byłaby czarna jak górnicza hałda.

Ciekawie zresztą zdarzyło się z tą kreacją. Gdy świat się podzielił, rozproszył z Jednego i wydał wiele istot – tych potężniejszych i tych do mnie podobnych – rozbiegły się od razu na wszystkie strony i zaczęły nadawać. Od tego momentu i ja, obudzona szmerem z pulsarów: jem, trawię i wypróżniam się, oddycham – a w konsekwencji – powołuję to, co znacie. Spraw pilnuję w sposób konkretny i zorganizowany, bo gęb do wykarmienia jest sporo. Dlatego – jak by to określić, żeby miało dobry wydźwięk – muszę mieć ze wszystkim, z całym tym brzemieniem w brzuchu, jakiś słoneczny, nazwijmy to, układ.

Słońce to mój mistrz duchowy. Jest z nas tutaj wokół będących najbardziej oświecone.

Jeśli spojrzeć na sąsiadów, to albo nieustannie toczą walkę i sczerwienieli już ze złości, a każde zapytanie rozwala ich system nerwowy i wrzeszczą, albo patrzą tylko na swoje odbicie w lustrze. I kąpią się w wyrzutach koronalnych, robią maseczki księżycowe, nacierają pachnidłami z wiatru słonecznego skórę. Przenikamy się niekiedy myślą, organizujemy wspólne życie towarzyskie, porządkujemy najważniejsze sprawy, nieco odrzucając istnienie planet po zewnętrznej stronie pierścienia. Co do tych po wewnętrznej – wprawiają mnie w zakłopotanie ich zupełnie niepraktyczne osobowości. Są podobne do was, mam opór rozważać więcej o tym, co wyrabiają na co dzień. Bardziej dojrzały jest nawet ten dzieciak, Merkury. Czy kiedykolwiek tak myślałaś lub myślałeś o nich?

Niestety, przywiązałam się już do przestrzeni. Istoty z mojej sfery przyzwyczajają się do miejsc, gdy uznają je za swoje. Rzadko się zdarza, że ktoś ucieka. Mogą się skurczyć, dostać kometą czy tam innym spamem z nieba, mogą się zapaść albo wybuchnąć i potem po okolicy migruje sterta skał – tak było, zdaje się, z tutejszą pramatką Tiamat – ale postawmy sprawę jasno: planety takie jak ja nie opuszczają stanowiska. Jeśli raz zrodzą Życie, to już na zawsze biorą za nie odpowiedzialność.

Wątpię jednak, byście kiedykolwiek dali radę to zrozumieć. Te zawiłości są trudne do poznania dla ludzi, przykro mi to mówić. Trzeba mieć jakiś wyższy poziom wiedzy i empatii; wrzaski zaś, kłótnie, wykopy i grodzenie terenu, który do was nigdy nie należał, przeważnie nie służą wglądom ani pogłębianiu świadomości.

W związku z awanturami przyjęłam taki oto rytm istnienia: ciało unoszę i obniżam miarowo. Z przerwami na katastrofy naturalne: wybuchy wulkanów, powodzie, topnienie lodowca i od czasu do czasu jakiś huragan. Pamiętam wszystko, co kiedykolwiek zostało powiedziane na mój temat. Żadnej z tych rzeczy nie przemilczam, a niektóre odniesienia zostawiam w postaci skalnego śladu, odcisku na gładkim, niespodzianki w łupku. Są takie cywilizacje, które zmiotłam całkowicie z powierzchni i nie znajdziecie po nich nawet ziarna piasku.

Niektórzy jednak usilnie twierdzą, że potrzebuję pomocy. Idą w manifestacjach, narzekają, organizują zbiórki. Niby dlaczego trzeba pomagać komuś, kto swobodnie interferuje z gładką falą najbliższej gwiazdy? Ba – może stwarzać światy, przenosić zwierzęta i rośliny z jednego kontynentu na drugi, ożywiać i odbierać życie, ściągając wodę pod skórę, pod swój wytatuowany pustynią naskórek. Jednym swoim oddechem jestem w stanie przekreślić ludzkie wysiłki, a wy rozmyślacie o pomocy?

Bardzo śmieszne.

Zrodziłam się z chaosu i mam w nim specjalizację. Mity stworzyłam, bo inaczej nie dało się wam o mnie opowiedzieć, ograniczeń percepcji nie pokona się w tysiąc lat. Jeżeli jednak chcecie zmienić postrzeganie, proszę bardzo, można to zrobić z pomocą choćby jednej aksamitnej metafory. Wciąż wam o tej możliwości opowiadam, tkając informacje ze skał, liści i chmur; wciąż jestem pierwotną matką, która koi lęki przy wieczornym mleku, ale nic nie rozumiecie.

Mielę opady, wiatry, susze i pożary. Wiatr przenosi słowa z kontynentu na kontynent, grają muszle na plażach, szumią liście rozłożystych dębów. Śnieg daje ukojenie oczom, jeziora wilgoć. W mchach mieszkają meszki, w strumieniach chruściki. Czasem ktoś mnie słyszy i słyszy pieśń, łapie dźwięki spadających nasion. A czasem, chwilę przed przejściem w stan próchniczy, odbiera żyzny ton rozkładających się tkanek i wysyła im miłość, różowo-zieloną nitkę.

Uśmiecham się wtedy, ale to ani dobrze, ani źle. Rozczarowaliście mnie dawno temu. W istocie patrzę na wszystko, co robicie, z dystansu – śnicie tyle snów, że nie sposób z ich mnogości złowić ten najlepszy mój obraz, prawdziwy; budzący jak perełka kwasku na języku.

We śnie tym jestem niebieska. Kiedy indziej żółta od piasku i skoszonej, przeschniętej trawy. Bywam też czarna, żyzna tylko, lecz niezasiedlona, lub przeciwnie  – z kominami małych osad i rozległymi kwartałami miast. Z płaskim grzbietem lub pofalowaną okolicą. Z lilakiem w każdej zagrodzie i pasiflorą na zamkach czy ostatnich piętrach wieżowców. Bluszczowa i mango. A nawet w palmy lub tundrę biegnącą gdzieś głęboko w las – różnorodna, naznaczona sokami, szczegółami radosnego patrzenia.

Jednocześnie w momencie snu moja pigułka wciąż wisi w kosmosie pośród próżni – a dla niej ani barwy nie mają znaczenia, ani to, co potraficie o Ziemi wymarzyć. Próżnia bowiem jest próżnią, jest próżnią, jest próżnią i powstała po to, by widzieć sprawy w szerokim zarysie.

Jeśli podsumować zatem ten krótki wywód tutaj, na dłuższy szkoda mi bowiem marnować słów planety Gai: ogarniam tyle spraw, że naiwnością jest wierzyć, że skupiam się na jednym tylko gatunku – waszym. W dodatku takim, który ma mniej rozumu i znaczenia niż najpospolitsza odmiana rdestu.

Ludzkość to naprawdę nie jest forma życia wymagająca najwyższej uwagi. Bardziej ciekawe są choćby te malutkie niebieskie kwiatki wzrastające w czerwcu, chłonące wodę przetaczniki.

Jestem – mówiąc najprościej, w waszym języku, brzydkim i nieudolnym w zieleń i chlorofil, dawno oderwanym od znaczenia; mówiąc też okrutnie, jak okrutne bywa ludzkie postępowanie wobec innych braci i sióstr w Życiu – wami, w waszym obecnym stanie świadomości, niezainteresowana.

M514. Paproć

Na białej ladzie Ion ułożył eksponaty. Zrobił to z głębokim szacunkiem, powoli, niemal głaszcząc i całując każdy z cennych preparatów energetycznych. Powierzchnia przechowalni była czysta i sterylna, na blacie kątem oka widział odbicie wylotu z wentylacji.

Bardzo cenił możliwości i struktury organizacyjne Muzeum Historycznego, które przechowywało pamięć w świetnie zaprojektowanych modułach, pozbawionych nieporządku, jaki czasem jeszcze wzmagał się wraz z wiatrem i okresowo towarzyszył sprawom na zewnątrz.

W równym rzędzie leżały przed nim obrazy roślin historycznych, najstarsze nawet z dwudziestego wieku. Lubił patrzeć na skondensowaną w nich, choć wyblakłą, zieleń i przywracać liście i kwiaty do istnienia. Potem soczyste, odtworzone z oryginałów barwy pozwalały ukoić ból oczu, nadużytych przez lata, gdy spoglądał w terytorium planety i jej suchą powierzchnię.

Lubił pracować zwłaszcza ze spłowiałymi obrazami róży (Rosa) – ten termin znał dzięki kolegom z Działu Archeologii Nazewniczej. Z zarysu płatków był w stanie wyczytać wiek i strukturę kwiatu, pierwotne odcienie, jakie prezentował, oraz lekkie zagłębienia i uszkodzenia powierzchni, a nawet drobinę zapachu, który dziś tylko bardzo odlegle się tlił na skali urządzenia, lata temu intensywnie jednak wydzielając jakąś woń i otaczając nią być może czyjąś posesję. Gdy sprawdzał odczyty na skali, wyobrażał sobie siebie w staromodnej marynarce i podkoszulku w serek, jak przynosi naręcze takich róż do domu i stawia je w wazonie, a ukochana kobieta całuje go w policzek. Badał wszystko, ale o Ziemi retro zostało tak niewiele danych, że czasami nawet najlepszym archeologom nie udało się wniknąć dokładnie w kwestie poważniejsze niż zapach.

Zachował się natomiast ten zupełnie martwy język, którym starożytni oznaczali swoje dane. Ion usiłował odczytywać zostawione pod wizerunkami roślin pojedyncze słowa, ale nie szło mu to za dobrze bez naukowej specjalizacji i wiedzy, w którą wyposażano tylko Dział Lingwistyczny. Podziwiał schowane dziś w sterylnych klastrach zdania, nadziane na równie nieżywy i nieistniejący papier, spisane w archaicznych kształtach głoski, trochę podobne do obecnych alfabetów, trochę obce, w kombinacjach i zestawieniach zupełnie dziś niespotykanych, ze znakami, z których próżno poznać znaczenie i wymowę. Owo dłuższe, nieuzasadnione przebywanie z iksami oraz niezgłębionymi zagadkami symbolu Q czasami podnosiło mu temperaturę skóry. Patrzył na stare zapisy i jednocześnie czuł, jak na dłoniach wyłaniają mu się podczas tej obserwacji rzędy delikatnych kropel. Czasami je zlizywał, prosto z ręki.

Nie mógł sobie darować tej nieomalże nielegalnej przyjemności i chociaż jego praca polegała na czym innym, uśmiechał się za każdym razem, gdy mógł otworzyć pudełko z nową rośliną i jednocześnie spojrzeć na ciągi wyrazów z tak odległymi znaczeniami. O wiele za długo, jak na naukowca, stał obok nich bezradny, lecz szczęśliwy. Potem zawsze szybko przesuwał kolejny klaster, spłoszony jakby mocą liter oraz odczucia, jakie z nimi przychodziło.

Niemniej robił to.

Ion wybrał najbardziej przezroczystą sekwencję i wcisnął przycisk. Na ekranie przed nim pojawiły się najpierw jedna, a potem dziesiątki, setki i tysiące energetycznych komórek, ostro pulsujących. Przysunął do siebie tę, która świeciła najmniej, ruchem palców powiększył do rozmiaru dłoni i zaczął ładować. Żółte światło powoli nasycało wadliwą część klastra, a umocowana w komórce paproć (Polypodiopsida) bez pośpiechu, ale systematycznie nabierała barw. Jestem tu, cieszę twoje oczy – mówiła, i przysiągłby, że ją słyszał, choć mowa roślin nie była przecież racjonalna. Brzegi liścia stawały się wyraźniejsze, po kliku minutach zobaczył nawet mniejsze i większe żyłki oraz wyraźne zarysowanie trzonu. Po chwili, nasycona światłem i podtuningowana dodatkowym sztucznym luminatem część obiektu zgrabnie wisiała już przed urzędnikiem.

Obrócił roślinę i stworzył model sześcienny. Komputer chwilę pracował nad efektem, szumiał – Ion twierdził, że urządzenie było przynajmniej tak stare jak część eksponatów – w końcu system zatrzeszczał znaną sekwencją i wypluł skrypt. Ion ostrożnie przeniósł go do replikatora, a potem skopiował, rozszerzając genom. Paproć, która po chwili transmitowała się w pojemniku witacyjnym, okazała się szczególnie dorodna, był nawet zaskoczony, jak bardzo. Zazwyczaj witacje nie pojawiały się tak piękne, a poza tym, że były sztuczne, często miały widoczne ubytki.

Ten egzemplarz wydawał się doskonały, poza perfekcyjnym układem liści wystąpił u niego ów upragniony u replik żywy zielony kolor, który wprawiał w drżenie nawet największych sceptyków. Ion spojrzał na swój wyrób – i z satysfakcją schował klaster, przestawił donicę na bok. Wiedział, że komisja działowa także będzie zadowolona, co dla niego osobiście oznaczało premię. Jutro dokładnie zbada właściwości rekonstrukcji, być może dzisiejsza witacja to krok do idealnego procesu i za kilka lat każdego będzie stać nawet na kilka takich w domu.

Z radością włączył muzykę. Mimo braku naukowych przesłanek ku temu, ciągle mu się wydawało, że może mieć ona dobry wpływ na witacje.

M514. Morze

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Intro
M514. Paproć
M514. Morze
Chór roślin lądowych wczesnego dewonu
Drzewo poznania dobrego i złego. Lucy
M514. Tysiące piór
M514. Krew
Ogień
Haby
M514. Napis
M514. Twórcy wizji
Ziemia
M514. Cała jaskrawość
M514. Potrójna
Jabłoń dzika (Malus silvestris). Pąki
M514. Miłek wiosenny (Adonis vernalis L.)
M514. Fotosynteza
Woda. Żarnowiec
M514. Viridis

Copyright © by Barbara Piórkowska

Copyright © by Wydawnictwo Marpress 2023

Wydanie I

EPUB 78-83-7528-338-9

MOBI 978-83-7528-339-6

PDF 978-83-7528-340-2

Ilustracje w książce i na okładce zaczerpnięte z zielnika

Elizy Orzeszkowej [domena publiczna]:

https://polona.pl/preview/0ece973f-abed-45ff-87fc-282a9d8b5520 [dostęp: 10.08.2023]

Projekt okładki oraz oprawy graficznej: Zuzanna Nowak

Redakcja: Urszula Obara

Korekta: Anna Piwowarczyk

Redaktorka prowadząca: Urszula Obara

Redaktor naczelny: Fabian Cieślik

Wydawnictwo Marpress sp. z o.o.,

ul. Targ Rybny 10B, 80-838 Gdańsk

tel. 58 301 47 00, [email protected], www.marpress.pl

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek