Dziewczynka z Kijowa - Luca Crippa, Maurizio Onnis - ebook

Dziewczynka z Kijowa ebook

Luca Crippa, Maurizio Onnis

4,6

Opis

Alisa ma dziesięć lat i mieszka w mieszkaniu komunalnym na obrzeżach Kijowa ze swoim ojcem Siemionem, przewodnikiem muzeum przyrodniczego, i matką Poliną. Wiadomości w telewizji są z dnia na dzień coraz gorsze, ale nikt nie chce wierzyć, że Rosjanie naprawdę zaatakują stolicę. Ani Ołeksandr, jego dziadek. Jest na tyle stary, że pamięta opowieści starych ludzi o II wojnie światowej i nie rozumie, jak ta tragedia może powtórzyć się w sercu Europy. Wszystko to jest omawiane wieczorem 23 lutego w domu rodziny Melnyków. Potem noc przerywa potężny ryk i wszystko zmienia. Alisa budzi się nagle, ogarnięta przerażeniem, którego nie potrafi nazwać. Co się dzieje? Czy to jest wojna? Niezwykła powieść o świecie małej dziewczynki w koszmarze konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Autorzy bestsellerowego Fotografa z Auschwitz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 217

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
4
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Betibeti10

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ❤️
00
Malwi68

Całkiem niezła

"Dziewczynka z Kijowa" to poruszająca powieść autorstwa Luca Crippa i Maurizio Onnis, która skupia się na życiu dziesięcioletniej Alisy w obliczu narastającego konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Mieszkająca na obrzeżach Kijowa Alisa doświadcza dramatycznych wydarzeń, które radykalnie zmieniają jej życie. Autorzy zgrabnie ukazują codzienność Alisy, wprowadzając nas w świat jej rodziny i relacji z dziadkiem Ołeksandrem. Przewodnik muzeum przyrodniczego, ojciec Alisy oraz matka Polina tworzą realistyczne tło, na którym rozgrywa się historia. Świat przedstawiony staje się jeszcze bardziej przesiąknięty emocjami, gdy bohaterka budzi się w nocy przerażona potężnym rykiem, który ogłasza nadejście wojny. Powieść porusza temat trudnych wyborów i przemian, z jakimi musi zmierzyć się mała Alisa w obliczu konfliktu. Narracja skupia się na emocjach dziewczynki, ukazując ich gwałtowność i niepewność. Autentyczność opowieści wzmacniana jest poprzez odniesienia do historii II wojny światowej, której ś...
00
estrojkowska2023

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca historia.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Tygrys był w pułapce.

Odkąd pierw­sza eks­plo­zja znisz­czyła kory­tarz spa­ce­rowy wzdłuż fosy, cho­dził w kółko, w coraz bar­dziej sza­lo­nym ryt­mie, wydep­tu­jąc w śniegu wła­sne ślady. Wyda­wał głu­chy, głę­boki ryk, bole­sny pomruk, który zda­wał się pły­nąć z wnętrz­no­ści Ziemi, mie­sza­jąc się z rykiem i wyciem syren alar­mo­wych.

Kolejny pocisk rakie­towy ude­rzył w wolierę dzi­kiej gęsi w pawi­lo­nie pta­ków, który był chlubą całej Europy, a bomby kase­towe leżały uło­żone wzdłuż ściany budynku.

W cza­sie bom­bar­do­wa­nia samica ser­wala uro­dziła młode, a wkrótce potem mały noso­ro­żec też ujrzał świat. Nazwali go Kijów.

Po stu dwu­dzie­stu latach histo­rii miko­ła­jow­skie zoo zamknęło swoje bramy na cztery tygo­dnie, a mimo to nie zna­la­zło schro­nie­nia przed wojną.

Co naj­mniej dwie­ście gatun­ków spo­śród obec­nych w zoo zostało wpi­sa­nych na czer­woną listę zwie­rząt zagro­żo­nych wygi­nię­ciem, ale ewa­ku­acja obiektu pozo­sta­wała poza dys­ku­sją. Jedyna droga do Ode­ssy była zatło­czona i nie­pewna, a mimo zbli­ża­ją­cej się wio­sny chłód nie zelżał jesz­cze cał­ko­wi­cie. Nawet gdyby sło­nie, żyrafy i hipo­po­tamy zdo­łały jakoś uciec przed bom­bami, to ryzy­ko­wa­łyby śmierć przez zamar­z­nię­cie. W żad­nym wypadku nie było środ­ków umoż­li­wia­ją­cych przy­go­to­wa­nie eks­o­dusu tysięcy zwie­rząt. Nie było żad­nego Noego. Żad­nej arki. Nie pozo­sta­wało nic innego, jak tylko wytrwać.

Wielu pra­cow­ni­ków zde­cy­do­wało się pozo­stać na miej­scu do samego końca, w nie­któ­rych przy­pad­kach zabie­rali ze sobą człon­ków swo­ich rodzin. Codzien­nie roz­le­gał się alarm prze­ciw­lot­ni­czy, codzien­nie sły­chać było wybu­chy, spa­dały poci­ski rakie­towe, ale nikt nie porzu­cał obo­wiąz­ków.

Pięć­set kilo­me­trów na wschód od sto­licy sytu­acja wyglą­dała jesz­cze gorzej. Dwóch wolon­ta­riu­szy zaj­mu­ją­cych się kar­mie­niem zwie­rząt zostało zabi­tych, a zapasy char­kow­skiego Eko­parku Feld­mana były na wyczer­pa­niu. Bom­bar­do­wa­nia odcięły linie ener­ge­tyczne i tele­fo­niczne. Eks­plo­zje roz­trza­skały szyby, a małpy, jeżo­zwie­rze i szopy w panice ucie­kły z parku. Ogar­nięty prze­ra­że­niem młody jeleń rzu­cił się na ścianę, znaj­du­jąc w niej śmierć. Ten sam los spo­tkał oran­gu­tany, szym­pansy, kozy, daniele, koty, tor­ba­cze, ptaki. Inne, jak pewna lwica, oka­le­czyły się, wydo­sta­jąc się poza ogro­dze­nie. Jeleń i łoś zostały wypusz­czone i wędro­wały po oko­licz­nych lasach, pró­bu­jąc unik­nąć moź­dzie­rzy. Wycie rudych wil­ków roz­brzmie­wało prze­raź­li­wym echem wraz z syre­nami. Jakiś chło­pak opo­wia­dał, że widział sta­ra­nie o prze­szu­ka­nie pojem­nika na śmieci. Obie istoty patrzyły sobie w oczy, obaj nie­ru­chomi, obaj oszo­ło­mieni. I obaj pewni, że świat osza­lał.

Część pierwsza. Wojna

CZĘŚĆ PIERW­SZA

WOJNA

Rozdział 1

1

Z ust kobiety pły­nął cie­pły i dźwięczny głos.

Marze­nie cho­dzi pod oknem,

Marze­nie cho­dzi pod oknem i pyta snu:

Gdzie możemy odpo­cząć?

A sen odpo­wiada,

Sen odpo­wiada:

W cie­płym domu, gdzie będą śpie­wać, koły­sząc chłop­czyka do snu,

W cie­płym domu, gdzie będą śpie­wać,

Koły­sząc do snu chłop­czyka,

Koły­sząc do snu chłop­czyka.

Ostat­nie nuty koły­sanki wydo­stały się z ust Poliny stłu­mione, ale jesz­cze wyraźne. Zdo­łała opa­no­wać emo­cje i drże­nie, które pod­cho­dziło jej do gar­dła. Od wielu lat nie śpie­wała córce tej pio­senki, sądziła, że dziew­czynka już nie będzie potrze­bo­wać tak wiele sło­dy­czy. Ale rze­czy dzieją się tak szybko.

– Mamo, pani nauczy­cielka dzi­siaj pła­kała w kla­sie!

Powie­działa jej to, gdy tylko wró­ciła ze szkoły. Była godzina piąta po połu­dniu i już się ściem­niało. Po pracy Polina poszła ode­brać córkę i zna­la­zła ją cze­ka­jącą przed szkołą. Kobieta, zato­piona we wła­snych myślach, pro­wa­dziła samo­chód, nie zda­jąc sobie sprawy z mil­cze­nia dziew­czynki. To było coś dziw­nego, zazwy­czaj wyko­rzy­sty­wała podróż do domu, żeby dokład­nie opo­wia­dać wszyst­kie szcze­góły tego, co działo się na lek­cjach. Jed­nak teraz mil­czała przez całą drogę. Alisa miała wzrok sku­piony na tym, co było za oknem samo­chodu, na chod­ni­kach, dro­gach, po któ­rych ludzie, jak zawsze, szli zajęci swo­imi spra­wami. Zda­wało się, że nie myśli o niczym.

Dopiero gdy samo­chód się zatrzy­mał, a ona wysia­dła przed ich blo­kiem, Polina zdo­łała dostrzec nie­co­dzienne mil­cze­nie. Uśmiech­nęła się do córki, pyta­jąc, jak jej poszło w szkole. Mała odpo­wie­działa, wykrzy­ku­jąc.

– Mamo, pani nauczy­cielka dzi­siaj pła­kała w kla­sie!

Szu­kać klu­czy w torebce… otwo­rzyć drzwi do klatki scho­do­wej… ścią­gnąć windę… wejść do niej i naci­snąć przy­cisk szó­stego pię­tra. Kobieta wyko­rzy­stała ten czas na przy­go­to­wa­nie odpo­wie­dzi.

Wie­działa, dla­czego nauczy­cielka pła­kała.

– Założę się, że szybko jej prze­szło!

Alisa stała przed drzwiami miesz­ka­nia i zdu­miona patrzyła na matkę.

– Tak! Skąd wiesz?

– Znam twoją nauczy­cielkę.

– Tak, wytarła łzy i uśmiech­nęła się. Póź­niej wró­ci­li­śmy do czy­ta­nia.

Po tej krót­kiej wymia­nie zdań dziew­czynka jed­nak znów zamil­kła. Można było wyczuć, że zmar­twie­nie kła­dło się cie­niem na jej myślach. Prze­klęte tele­fony, prze­klęty inter­net, pomy­ślała Polina. Trzy­ma­nie dziecka z dala od wyda­rzeń na świe­cie nie było moż­liwe.

Zanim Alisa poszła do swo­jego pokoju odra­biać lek­cje, nie­spo­dzie­wa­nie odwró­ciła się, mówiąc:

– Pani nauczy­cielka powie­działa też, że dopóki są nasi rodzice, my nie powin­ni­śmy się bać.

– No wła­śnie – uśmiech­nęła się matka.

Dziew­czynka sia­dła przy biurku. Głowę pochy­liła nad zeszy­tami, skon­cen­tro­wana na lek­cji histo­rii.

Następ­nego dnia był spraw­dzian.

Rozdział 2

2

Tam­tego wie­czoru tama ochronna się zawa­liła.

– Alisa! Pomo­żesz mi nakryć do stołu?

Zazwy­czaj nie trzeba było jej wołać. Poza dniami, gdy była szcze­gól­nie zmę­czona lub zajęta jakąś zabawą, dziew­czynka o sta­łej godzi­nie wycho­dziła ze swo­jej kry­jówki i nakry­wała do stołu. Matka ni­gdy nie nauczyła jej goto­wać, bo sama tego nie lubiła, ale chciała, żeby córka uczest­ni­czyła w pra­cach domo­wych. Mając dzie­sięć lat, Alisa musiała mieć swój mały wkład w życie rodzinne.

– Gdzie ty się podzia­łaś?

Alisa nie poka­zy­wała się i nie odpo­wia­dała. Kobieta, sapiąc nie­za­do­wo­lona, wytarła dło­nie, wyjęła gar­nek z kre­densu i wyszła z kuchni. Zapu­kała do poko­iku córki i – widząc, że ta nie odpo­wiada – otwo­rzyła drzwi.

Wycią­gnięta na łóżku Alisa była wpa­trzona w ekran smart­fona.

Z pew­no­ścią skoń­czyła odra­biać lek­cje. Zeszyty leżały z boku. Ple­cak na jutro rano jesz­cze nie był spa­ko­wany.

– Co oglą­dasz?

Odwró­ciła się z prze­stra­szo­nym wyra­zem twa­rzy.

– Czy to przy­da­rzy się także nam?

Matka pode­szła do łóżka i powtó­rzyła pyta­nie. Tym razem mówiła zni­żo­nym tonem, pod­czas gdy jej nie­po­kój nara­stał, wywo­łany jakimś nie­przy­jem­nym prze­czu­ciem.

– Co… oglą­dasz?

– Przy­słała mi to jedna moja kole­żanka…

Polina wzięła tele­fon i ponow­nie zoba­czyła klip, który pocho­dził nie wia­domo skąd. Spi­ker mówił po ukra­iń­sku, ale miał rosyj­ski akcent. Nie było to wła­ściwe okre­śle­nie „mówił”. Darł się. Krzy­czał złym gło­sem. Tylko zły głos mógł cie­szyć się tymi odra­ża­ją­cymi wido­kami.

Kobieta szybko przej­rzała wideo. Spa­lone domy, zbu­rzone mury, wybu­rzone budynki, poprzew­ra­cane i spa­lone samo­chody. Ulice zasy­pane gru­zem. Leżące zwłoki.

– Dla­czego oglą­dasz te okrop­no­ści?

Córka, widząc spo­chmur­niałą twarz matki, spu­ściła oczy i odpo­wie­działa, pra­wie pła­cząc:

– Przy­słała mi to Larysa. Ona jest porządna. Dla­czego nie mogę tego obej­rzeć?

– Bo to same głu­poty!

Polina pod­nio­sła głos, ale szybko się zre­flek­to­wała. To tylko zwięk­szało napię­cie wywo­łane tym, co mała oglą­dała. Pochy­liła się nad córką i mocno przy­ci­snęła ją do sie­bie.

– Co powie­działa twoja nauczy­cielka? Prze­cież pamię­tasz…

Dziew­czynka spoj­rzała jej pro­sto w oczy.

– Powie­działa: dopóki mama i tata będą przy was, nie powin­ni­ście się bać.

Kobieta uśmiech­nęła się, jesz­cze moc­niej tuląc Alisę.

– My jeste­śmy tutaj z tobą. Ni­gdy nic ci się nie sta­nie. Nic, przy­się­gam… A teraz idź do kuchni. Woła­łam cię, żebyś nakryła do stołu.

Dziew­czynka puściła matkę i wybie­gła.

Polina nie miała odwagi dokoń­czyć oglą­da­nia wideo. To byłyby kolejne dwie minuty hor­roru. Głos wrzesz­czał:

– Wy, ludzie z Kijowa, skoń­czy­cie tak samo! Skoń­czy­cie jak Cze­czeni. Tylko musimy po was przyjść. I zja­wimy się, nie miej­cie wąt­pli­wo­ści. Wiemy, że się boicie. Ale dzi­siej­szy strach jest niczym wobec jutrzej­szego ter­roru. Już tam jeste­śmy!

Ska­so­wała wia­do­mość.

Wró­ciła do kuchni z nie­po­ko­jem w sercu.

Czuła, że tama ochronna się zawa­liła.

Rozdział 3

3

Budy­nek miesz­kalny Miel­ni­ków był na zachod­nim przed­mie­ściu Kijowa przy ulicy Kudriaw­skiej, prze­cznicy wycho­dzą­cej na sze­roką aleję Pere­mohy. Stam­tąd, gdyby iść pro­sto na zachód, doszłoby się do Pol­ski. Szcze­gół, do któ­rego Polina przez te wszyst­kie lata nie przy­wią­zy­wała żad­nej wagi, bo nie wpły­wał w żaden spo­sób na ich codzien­ność, a który wkrótce oka­zał się dla nich naj­waż­niej­szy w życiu.

Jed­nak jesz­cze nie tego wie­czoru. Jesz­cze nie.

Prze­miesz­cza­jąc się aleją Pere­mohy w prze­ciw­nym kie­runku, szło się wzdłuż Dnie­pru, wiel­kiej rzeki, u któ­rej brze­gów wznie­siono ponad tysiąc pięć­set lat temu mia­sto. Oni miesz­kali daleko od luk­su­so­wych tere­nów odwie­dza­nych przez tury­stów, ale mieli w odle­gło­ści zale­d­wie kil­ku­dzie­się­ciu metrów tę tak ważną arte­rię. Polina czuła, że wszel­kie piękno jest na wycią­gnię­cie ręki: pół godziny jazdy auto­bu­sem do placu Maj­dan, a idąc pie­szo kil­ka­dzie­siąt minut, można było zna­leźć się w cie­niu Ławry Peczer­skiej – klasz­toru setek zło­tych kopuł, któ­rych blask, roz­pa­lony pro­mie­niami słońca, zapo­wia­dał prze­pych skar­bów, które można było podzi­wiać w jego salach i kryp­tach. Mogli kupić lody przed pała­cem Maryń­skim i delek­to­wać się nimi, wędru­jąc wzdłuż rzeki, pozwa­la­jąc się muskać prze­jeż­dża­ją­cym obok całym rodzi­nom nie­dziel­nych rowe­rzy­stów. Albo spa­ce­ro­wać aż do teatru lal­ko­wego w roz­le­głym miej­skim parku, na tyłach sta­dionu klubu spor­to­wego Dynamo Kijów.

Wszystko spra­wiało, że Polina postrze­gała to mia­sto jako jedno z naj­star­szych miast Europy, które ze swoim prze­py­chem prze­żyło najazdy Tata­rów, Szwe­dów, nazi­stów… Dużo star­sze niż Moskwa! Nie mogła nie wspo­mi­nać z dumą matki, która do śmierci była nauczy­cielką histo­rii.

Od 2008 roku miesz­kali w tym lokalu miesz­kal­nym, dopiero co się pobrali. Blok był nowy, zbu­do­wany po roz­pa­dzie ZSRR, a im wyda­wało się pra­wie nie­moż­liwe, że będą mogli pozwo­lić sobie na zamiesz­ka­nie w nim. Cho­ciaż miesz­ka­nie było małe, im wyda­wało się pała­cem. Były w nim dwie sypial­nie, jedna rodzi­ców i druga córki, tak bar­dzo upra­gnio­nej. Kuch­nia z kuchenką gazową i sto­łem dla czte­rech osób, salo­nik z kanapą i tele­wi­zo­rem, małą szafą. Salo­nik szybko zapeł­nił się nad­mia­rem rze­czy, które nie pozwa­lały na dokładne sprzą­ta­nie. Cho­ciaż wkrótce miesz­ka­nie oka­zało się zbyt małe, nie myśleli o wypro­wa­dze­niu się z niego. Oczy­wi­ście musie­liby mieć dużo pie­nię­dzy. Z jakie­goś powodu dobrze się jed­nak w nim czuli. To był dach nad głową, ich dom. Czuli się tam bez­pieczni.

– Dla­czego myślisz, że gdzie indziej będzie nam lepiej?

Za każ­dym razem, gdy Semen roz­glą­dał się za nowym lokum, Polina zawsze odpo­wia­dała tak samo. Oczy­wi­ście pod mia­stem zna­leź­liby coś tań­szego. Na dojazdy pocią­giem do pracy nie zuży­wa­liby dużo wię­cej czasu niż teraz. Ale ona była zado­wo­lona. Nie chciała zmiany. Może z leni­stwa? Może dla­tego, że zawsze gdy wcho­dziła do budynku i wszy­scy spo­ty­kali się w nim, ich troje i reszta sąsia­dów, wyda­wało się jej, że tylko w tej prze­strzeni może czuć odde­chy uko­cha­nych osób. Małe miesz­ka­nie pod­trzy­muje uczu­cia.

– Ileż poezji! – wyśmie­wał ją Semen, gdy żona pró­bo­wała gło­śno wyra­zić swoje myśli.

– To nasza wraż­li­wość! – pro­te­sto­wała. – Wiesz prze­cież, że Ukra­ina jest jedy­nym kra­jem na świe­cie, w któ­rym poezją można doko­nać rewo­lu­cji… Dla­czego myślisz, że gdzie indziej będzie nam lepiej? Tu mamy wystar­cza­jąco dużo poezji.

Kiedy mama i tata patrzą na sie­bie, mię­dzy nimi fruwa kolo­rowe kon­fetti – kilka tygo­dni temu zapi­sała Alisa w tema­cie jed­nej ze szkol­nych lek­cji.

Polina ponow­nie weszła do kuchni i zoba­czyła męża. Wró­cił z pracy, gdy ona dys­ku­to­wała z córką. Coś pod­słu­chał pod drzwiami poko­iku Alisy, ale nie wtrą­cił się. Jed­nak teraz spo­glą­dał na córkę, cichą, z zachmu­rzoną twa­rzą. Semen kiw­nął na żonę. Ona potrzą­snęła głową, jakby chciała powie­dzieć, że powinni poroz­ma­wiać póź­niej.

– Jak ci dzi­siaj poszło?

Semen uśmiech­nął się. Był w dobrym humo­rze, jak pra­wie zawsze.

Usiadł przy stole, głę­boko wes­tchnął i odpo­wie­dział:

– Dobrze poszło. Teraz mamy dużo wycie­czek szkol­nych. Dzieci ni­gdy nie prze­stają zada­wać pytań. Ty, Aliso, dobrze o tym wiesz, prawda?

Piesz­czo­tli­wie pogła­skał córkę, ale ona odpo­wie­działa w dziwny spo­sób:

– Roz­zło­ści­łeś mamę? Nie wie­rzę w to…

Znów się uśmiech­nął i zaczął opo­wia­dać:

– Dzi­siaj jedna nauczy­cielka, sym­pa­tyczna nauczy­cielka, taka mniej wię­cej w twoim wieku, zapy­tała mnie o ukra­iń­skiego wiel­błąda!

Gdy tylko o nim wspo­mniano, ukra­iń­ski wiel­błąd przy­wró­cił oży­wie­nie przy stole.

Alisa zachi­cho­tała.

– Tato, co ty opo­wia­dasz? Wiel­błądy tu nie żyją!

– Ty tak twier­dzisz!

Wyja­śnił, że w parku Aska­nia Nowa na połu­dniu kraju żyją wiel­błądy. I nie tylko. Są tam też anty­lopy, zebry, gnu. Mnó­stwo egzo­tycz­nych i nie­spo­ty­ka­nych zwie­rząt.

– Nie wie­rzę ci! To nie­moż­liwe!

Dziew­czynka robiła miny.

– Jak możesz nie wie­rzyć wła­snemu ojcu? On jest eks­per­tem!

I to była prawda.

Semen, szef prze­wod­ni­ków w Muzeum Przy­rod­ni­czym Kijowa, z cza­sem stał się znany dzięki swo­jej wie­dzy, z zapa­łem ją posze­rzał i uzu­peł­niał. Nie­któ­rzy naukowcy mie­rzyli go wzro­kiem z góry na dół, ale jemu wystar­czały sza­cu­nek i zain­te­re­so­wa­nie kręgu przy­rod­ni­ków dyle­tan­tów, któ­rzy zalud­niali sieć. Wie­dział, że niektó­rzy z nich byli wykształ­ceni jak pro­fe­so­ro­wie uni­wer­sy­teccy, a ich bada­nia były na wagę złota.

– Wiel­błąd z Ukra­iny nie uro­dził się w samej Ukra­inie, ale żyje tu i to wystar­czy. A teraz, moje kochane panie, czy możemy zacząć jeść? Nie zdą­ży­łem z obia­dem i umie­ram z głodu…

Nastrój się popra­wił. W końcu nauczy­cielka miała rację, pomy­ślała Polina. Dobrze się mieli i byli silni, byli razem.

Rozdział 4

4

– Co się stało?

Dziew­czynka poszła spać i rodzice zostali sami. W salo­niku sły­chać było włą­czony tele­wi­zor. Włą­czony z przy­zwy­cza­je­nia, nawet jeśli żadne z nich nie miało ochoty oglą­dać pro­gramu. Semen porzu­cił wesoły nastrój: córka ni­gdy nie była tak zamy­ślona. Dla niego była to nie­spo­dzianka, że aż do tej pory to ukry­wała.

Żona prze­stała krzą­tać się po kuchni i usia­dła. Poło­żyła ręce na stole, a następ­nie się­gnęła do kie­szeni. Wyjęła coś i patrzyła, jakby widziała to po raz pierw­szy. Skóra popę­kana z zimna uka­zy­wała upływ lat. Zmę­cze­nie z całego dnia przy­gnio­tło ją oło­wia­nym cię­ża­rem.

– No więc co się stało?

– Nauczy­cielka ze szkoły pła­kała. Nie mówiła o Rosja­nach ani stra­chu przed wojną. Jed­nak pła­kała. Wiesz, jakie są dzieci. Im wystar­czy dro­biazg, żeby zro­zu­mieć.

Po czym opo­wie­działa o wideo, które Alisa dostała na cza­cie od jed­nej z kole­ża­nek.

Semen spo­chmur­niał. Tyle razy dys­ku­to­wali kilka lat temu, czy trzeba kupić córce tele­fon. Prze­cież miała zale­d­wie osiem lat. Jed­nak wresz­cie ustą­pili jej nale­ga­niu. Teraz Alisa skoń­czyła dzie­sięć lat. Połą­cze­nie ze świa­tem przy­no­siło owoce, cza­sem dobre, cza­sem gorz­kie. Takie jak te z dzi­siej­szego popo­łu­dnia. Nie było jed­nak sensu bia­do­lić.

– Praw­dzi­wym pro­ble­mem nie jest Alisa…

Polina spoj­rzała na męża.

– Sądzisz, że to naprawdę się wyda­rzy?

Semen, przy­gnę­biony, roz­ło­żył ręce.

– Nie wiem. Ty też oglą­dasz wia­do­mo­ści w tele­wi­zji. Tamci gro­ma­dzą żoł­nie­rzy i czołgi. Na nic zda się mówie­nie, że nic się nie dzieje. Wiem, że już samo myśle­nie o tym jest nie­wy­obra­żalne, wręcz absur­dalne. Jed­nak może się wyda­rzyć.

Uśmiech­nął się, tym razem gorzko, doda­jąc:

– Oczy­wi­ście możemy przy­znać rację two­jemu ojcu. On przy­sięga, że Rosja­nie pozo­staną w swo­ich domach…

Polina też się uśmiech­nęła. Stary Olek­sandr, dzia­dek Alisy, gdy mówiło się na te tematy, zawsze przy­ta­czał wspo­mnie­nia swo­jego ojca Wal­ceka. Pradzia­dek prze­żył wojnę, wielką wojnę ojczyź­nianą. Opo­wia­dał straszne rze­czy i mówił, że ludzie się nauczyli. Że przede wszyst­kim Rosja­nie się nauczyli i ni­gdy nie będą tak głupi, żeby wypo­wie­dzieć wojnę. Zbyt wiele wycier­pieli.

– Mam nadzieję, że tata ma rację. Bo w prze­ciw­nym razie…

– Co w prze­ciw­nym razie?

Rodzice odwró­cili się.

Córka stała w drzwiach w piża­mie ze szklanką wody w dłoni.

– Chcia­łam się napić… – powie­działa, zanim jej głos zaczął drżeć, coraz bar­dziej zauwa­żal­nie.

Polina pode­szła do córki, objęła ją, pocie­szyła i w końcu poło­żyła do łóżka. Zaśpie­wała dla niej.

Marze­nie cho­dzi pod oknem,

Marze­nie cho­dzi pod oknem i pyta snu:

Gdzie możemy odpo­cząć?

A sen odpo­wiada,

Sen odpo­wiada:

W cie­płym domu, gdzie będą śpie­wać, koły­sząc chłop­czyka do snu,

W cie­płym domu, gdzie będą śpie­wać,

Koły­sząc do snu chłop­czyka,

Koły­sząc do snu chłop­czyka.

Polina tysiące razy sły­szała tę koły­sankę od matki, a matka tysiące razy od babci. Moc słów tej koły­sanki uspa­ka­jała dzieci. To samo zda­rzyło się Ali­sie tego wie­czoru. Roz­kosz­nie zasnęła i przez całą noc nic je się nie przy­śniło.

Rozdział 5

5

Alisa kochała życie, cho­ciaż oczy­wi­ście nie umiała tego tak wyra­zić. Kiedy ktoś z przy­ja­ciół lub kuzy­nów pytał, jak się ma, odpo­wia­dała zwy­czaj­nie:

– Jestem zado­wo­lona!

Uro­dziła się w lipcu i była spod znaku Raka. Jej mama, nie wia­domo dla­czego, przy­wią­zy­wała dużą wagę do zna­ków zodiaku: mówiła, że w zawiera się w nich cha­rak­ter danej osoby. W wieku dzie­się­ciu lat Alisa miała wię­cej cen­ty­me­trów niż wiele dziew­czy­nek w jej wieku. Była szczu­pła, ale nie prze­sad­nie smu­kła. Miała ciało jesz­cze nie­doj­rzałe, ale czuła, że rośnie. Nie­kiedy przy­glą­dała się swo­jej dłoni lub sto­pie, bo była pewna, że jeśli naprawdę się skon­cen­truje, będzie mogła widzieć, jak cen­ty­metr po cen­ty­metrze się wydłu­żają. Oczy błę­kitne, włosy kasz­ta­nowy blond z fio­le­to­wym pasem­kiem się­ga­ją­cym do pod­bródka, co nie podo­bało się jej mamie. Ona jed­nak chciała tak mieć: Larysa też miała takie. Posta­rały się zro­bić sobie te pasemka, oby­dwie je ufar­bo­wały i posta­no­wiły obciąć w dniu, w któ­rym skoń­czy­łaby się ich przy­jaźń. Co zna­czyło, że ni­gdy.

Rze­czy­wi­ście tam­tej nocy nic jej się nie przy­śniło.

Jed­nak następ­nego ranka dosko­nale pamię­tała, co się stało, i to także ją wystra­szyło. Zazwy­czaj rano tak pięk­nie się działo, że nie pamię­tała przy­krych rze­czy z poprzed­niego dnia. Dla­czego tak nie stało się dzi­siaj? Budzik, usły­szała mamę przy­go­to­wu­jącą śnia­da­nie, ale wie­działa, że nie będzie jej szu­kała przez naj­bliż­sze dzie­sięć minut. Wycią­gnęła rękę, żeby wziąć z szafki gazetę codzienną.

Swoją gazetę codzienną.

Nie było blo­kady. Czuła się bez­pieczna.

Umó­wiła się z mamą, że nie będzie czy­tać jej wia­do­mo­ści, a Alisa w zamian cza­sem prze­czyta jej jedno słowo, jedno zda­nie.

Pięć rze­czy, które lubię:

Uśmiech babci, który zawsze pamię­tam.

Moją koszulkę z napi­sem „Love, Love, Love”.

Kota sąsiada, bo pozwala się gła­skać.

Świeże powie­trze o poranku, gdy wycho­dzimy do szkoły.

Obiad po godzi­nie szó­stej, bo wtedy jestem śmier­tel­nie głodna.

Pięć rze­czy, któ­rych nie lubię:

Godziny, kiedy robi się ciemno. Boję się.

Zupy na kola­cję, gdy mamie nie chce się goto­wać.

Uczyć się przed­mio­tów ści­słych i spo­sobu, w jaki wyja­śniają je nam w szkole.

Kota sąsiada, bo stale szuka jedze­nia.

Cięż­kich butów, a szcze­gól­nie ich brzyd­kiego koloru.

Kil­ka­krot­nie prze­czy­tała te słowa. Przez chwilę kusiło ją, żeby listę wydłu­żyć do sze­ściu, a póź­niej do sied­miu rze­czy.

Odrzu­ciła ten pomysł. Nie­na­wi­dziła skre­ślać tego, co wcze­śniej napi­sała. Poza tym czuła się zado­wo­lona. Ta lista uspo­ka­jała ją. Spę­dziła nie­wiele czasu na jej listy, ale ten moment wystar­czył, żeby ode­rwać ją od histo­rii z poprzed­niego wie­czoru. Cze­kał ją nowy dzień.

– Alisa, wsta­waj! Śnia­da­nie na stole.

Mama pukała do jej drzwi.

– Już idę!

I to była prawda.

Czuła, że jest gotowa do dzia­ła­nia i pełna ener­gii.

Rozdział 6

6

– Jesteś pewien, że to nie błąd?

Andrij wstał, pod­szedł do biurka Poliny i pochy­lił się nad ekra­nem kom­pu­tera. Dwu­krot­nie prze­czy­tał doku­ment i nie zna­lazł nic dziw­nego. Rachu­nek był w porządku.

– Wszystko jest w porządku. Co ci nie pasuje?

– Liczby. Dla­czego o tyle wię­cej?

Zauwa­żyła to już poprzed­niego dnia i jesz­cze poprzed­niego, ale zbyt­nio nie przy­wią­zała do tego wagi. Za trze­cim razem uznała, że jed­nak musi zapy­tać.

Ze swo­jego biurka widziała zała­du­nek i roz­ła­du­nek towa­rów naj­więk­szej firmy trans­portu samo­cho­do­wego Kijowa. Tir za tirem z towa­rami wszel­kiego rodzaju, które napły­wały do mia­sta z innych stron Ukra­iny i z zagra­nicy, lub te, które ze sto­licy wyjeż­dżały w kie­runku wiel­kiego pań­stwa lub do innych kra­jów. Przede wszyst­kim pro­dukty żyw­no­ściowe, posor­to­wane, z ryn­ków hur­to­wych i kie­ro­wane do cen­trów han­dlo­wych do sprze­daży w super­mar­ke­tach. Zauwa­żyła dużo wię­cej towa­rów niż zazwy­czaj skła­do­wano na pół­kach dużych skle­pów han­dlu deta­licz­nego. Musiał być błąd w fak­tu­rach.

– Nie, to żaden błąd – powtó­rzył kolega.

– To co jest?

Męż­czy­zna spoj­rzał na nią zacie­ka­wiony i nieco zasko­czony.

– Naprawdę nie domy­ślasz się?

Polina zasta­no­wiła się. To, czego się domy­ślała, nie spodo­bało się jej.

– Chcesz powie­dzieć, że…

Kolega odpo­wie­dział, jakby był nie­obecny.

– Oczy­wi­ście. Dokład­nie to chcę powie­dzieć. To zapasy.

– Ale…

– Wszy­scy mówią o woj­nie, Polino, a to są kon­se­kwen­cje, ale bądź spo­kojna. Jestem pewien, że nic się nie wyda­rzy. Rosja­nie są chciwi, ale nie głupi.

Wró­cił do swo­jego biurka.

Jed­nak kobieta nie mogła prze­stać się zasta­na­wiać. Sta­rała się odrzu­cić drę­czące myśli, ale jej się nie udało.

Andrij miał rację. Mówie­nie o czymś spra­wia, że to się staje rze­czy­wi­sto­ścią. Moc mówie­nia o woj­nie spra­wiła, że ludzie byli prze­stra­szeni. Sze­fo­wie pla­có­wek han­dlo­wych rów­nież byli wystra­szeni, ale i przy­go­to­wani. Wię­cej towa­rów, więk­sza sprze­daż, więk­szy zaro­bek.

Polina ni­gdy nie stała w kolejce do super­mar­ketu. Opo­wie­ści Olek­san­dra o nie­do­stat­kach z epoki sowiec­kiej trak­to­wała jak histo­rie z cza­sów, które ni­gdy nie powrócą. Jed­nak miesz­kańcy jej mia­sta przy­go­to­wy­wali się na naj­gor­sze.

Nagle uprzy­tom­niła sobie, że ich miesz­ka­nie jest bar­dzo małe, bo nie ma spi­żarni. Ni­gdy nie robili żad­nych zapa­sów i Semen czę­sto narze­kał, bo bra­ko­wało papieru toa­le­to­wego albo her­baty, albo kiszo­nej kapu­sty w pusz­kach. Wszyst­kie towary były dostępne w każ­dej chwili: wystar­czyło wysko­czyć do sklepu. Aż do teraz. A gdyby ludzie rzu­cili się do ban­ków, żeby wszystko kupić? Ile czasu potrze­bo­wa­liby na opróż­nie­nie ich ze wszyst­kich pie­nię­dzy?

Polina poczuła, że musi wstać. Czuła się zmu­szona do prze­by­wa­nia w biu­rze wyma­lo­wa­nym na biało i musiała prze­zwy­cię­żyć pokusę porzu­ce­nia pracy wyko­na­nej w poło­wie. Spoj­rzała na zegar wiszący na ścia­nie. Było zale­d­wie połu­dnie. Jesz­cze tro­chę musiała tu sie­dzieć. Wytrzyma. Nagle, nie wia­domo dla­czego, poczuła potrzebę zate­le­fo­no­wa­nia do ojca.

– Tato, jesteś w domu?

– Oczy­wi­ście, a gdzie chcia­ła­byś, żebym był? Coś nie tak?

Uśmiech­nęła się. Sie­dem­dzie­się­cio­letni ojciec był jak skała. Ode­tchnęła z ulgą.

– Nie mia­łeś zająć się pro­wi­zją?

– Dzi­siaj po połu­dniu. Zbiorę siły i moje stare nogi poniosą mnie na pocztę.

– Słusz­nie. Wyda­wało mi się, że pamię­tam o tym. Pocze­kaj, pójdę z tobą.

Wyczuła zakło­po­ta­nie męż­czy­zny, które zabrzmiało w jego odpo­wie­dzi.

– No, dobrze… Ale czy wszystko w porządku? Jesteś pewna?

– Oczy­wi­ście. Zacze­kaj na mnie. Razem pój­dziemy na pocztę.

Wró­ciła do swo­ich zajęć.

Zanim wró­ciła do pracy przy kom­pu­te­rze, wręcz obie­cała sobie, że dzi­siej­szego wie­czoru, choćby świat się walił, nie pój­dzie do sklepu po zakupy. Była w nim zale­d­wie dwa dni temu. Trzy rachunki wystar­czyły, żeby ją zde­ner­wo­wać, ale nie mogła teraz zacząć robić zapa­sów jak inni i zacho­wać się jak dziecko. Już nie była w wieku Alisy.

Rozdział 7

7

– Jak to było w tam­tych cza­sach?

Olek­sandr roz­siadł się wygod­nie na sie­dze­niu. Podej­rze­wał, że córka chciała zoba­czyć się z nim z jakie­goś szcze­gól­nego powodu, i teraz zro­zu­miał. Odczy­tał jej zmar­twie­nie w locie. Zde­cy­do­wał się jed­nak go nie pod­sy­cać.

Uda­wał zasę­pie­nie.

– Daj mi wysiąść! Pójdę na pocztę pie­szo. Jeste­śmy zale­d­wie kil­ka­set metrów od niej.

– Tato, pro­szę, opo­wiedz mi…

Pró­bo­wał otwo­rzyć drzwiczki samo­chodu.

– Mówię ci, daj mi wysiąść! Nie lubię mówić o prze­szło­ści. Wyda­rzyła się tak dawno i ja nie zamie­rzam tra­cić czasu na dys­ku­to­wa­nie o waria­tach i ich sza­leń­stwach.

Córka zwol­niła, bo pie­szy szedł po pasach, i spoj­rzała na ojca. Patrzył na nią z czu­ło­ścią i coś w jej oczach spra­wiło, że posta­no­wił prze­rwać żarty. Sprawa była poważna.

– Rze­czy­wi­ście się boisz! Pomyśl, moja naj­od­waż­niej­sza na świe­cie Polino! – narze­kał.

Polina tym­cza­sem zapar­ko­wała samo­chód przed budyn­kiem poczty. O tej porze i przy takim zim­nie na poczcie było bar­dzo mało ludzi. Kto miał pod­jąć wypłatę eme­ry­tury lub wnio­sko­wać o pożyczkę, robił to rano.

– Wejdę z tobą do środka, zacze­kam. Naj­pierw jed­nak powiedz mi, jak to było, kiedy byli­ście z mamą w moim wieku.

– To długa histo­ria. Co chcesz wie­dzieć?

Opo­wie­działa ojcu o fak­tu­rach i tirach wyła­do­wa­nych towa­rami. Męż­czy­zna znów pona­rze­kał i spoj­rzał na zega­rek: poczta powinna być otwarta jesz­cze przez godzinę. Naprawdę jed­nak nie chciał wra­cać do prze­szło­ści.

Wziął dłoń córki i przy­ci­snął do sie­bie.

– Nie martw się. Nie­do­statki, puste półki skle­powe, ludzie w kolej­kach, godziny ocze­ki­wa­nia na nic, opusz­czone żalu­zje w oknach – to wszystko prze­szłość. Ni­gdy nie wróci.

– Skąd możesz mieć taką pew­ność?

– Bo to była wina pań­stwa, a teraz pań­stwo jest inne. Wtedy kazało pro­du­ko­wać dokład­nie okre­śloną liczbę jaj. Ani jed­nego wię­cej, ani jed­nego mniej. Mówiło też, które przed­się­bior­stwa i kiedy mają pro­du­ko­wać jajka, jakby kury były posłuszne wytycz­nym par­tii. Wszy­scy mieli wyko­ny­wać to, co im kazano, i zapi­sy­wać w prze­klę­tych papie­rach, że dokład­nie wyko­nują te nakazy: dokład­nie tyle jaj, dokład­nie w tych przed­się­bior­stwach, w tyle dni i z tylu kur. Wiesz, jaki był sku­tek tego sza­leń­stwa? Przez mie­siące nie widzie­li­śmy jajek. A potem nagle z dnia na dzień przy­wo­żono ich całe wagony, aż dosta­wa­li­śmy nie­straw­no­ści i źle się czu­li­śmy. Potem znów nic. Cią­gle to samo, przez całe życie.

Męż­czy­zna był wzbu­rzony i Polina musiała zabrać dłoń. Nie­świa­do­mie tak mocno ją ści­skał, że aż bolało.

– Jakże mogłyby wró­cić tamte czasy? Nie wrócą!

– Ale wojna…

Olek­sandr wzniósł oczy do nieba.

– Wojna, wojna! Już tu była wojna, naj­pierw prze­ciw komu­ni­stom, póź­niej prze­ciw nazi­stom. Któż chciałby znowu wojny?

Rosja­nie, mogłaby odpo­wie­dzieć Polina. Jed­nak samo myśle­nie o tym zda­wało się absur­dem. Wszy­scy Rosja­nie mieli krew­nych w Ukra­inie. Wszy­scy Ukra­ińcy mieli krew­nych w Rosji. Kto byłby w sta­nie myśleć o ich skłó­ce­niu? O strze­la­niu jedni do dru­gich, o wza­jem­nym mor­do­wa­niu się? Oczy­wi­ście, na Don­ba­sie pano­wał ten okropny chaos, który trwał już od lat i nie bar­dzo było jasne, jak się zaczął i co mógłby spro­wo­ko­wać. Nie­wiele jed­nak mówiono o tym, wła­dzom nie spodo­ba­łoby się, gdyby sprawa stała się poważ­niej­sza.

Nie odpo­wie­działa, a ojciec prych­nął, zado­wo­lony. Tak, uspo­koił ją.

– Zasta­nów się dobrze i zoba­czysz, że się prze­ko­nasz. Nie będzie żad­nej wojny. Prze­myśl to sobie, gdy będziesz teraz na mnie cze­kać. Na pocztę wejdę sam. Jak wyjdę, chcę cię zoba­czyć z socz­ni­kami1 w ręku. Po dru­giej stro­nie ulicy robią pyszne. Zjemy je razem i zamkniemy temat.

Polina zamy­śliła się na kilka sekund i cze­kała. Ufała ojcu i wie­działa, że ma dużo wię­cej doświad­cze­nia niż ona. Nie wyga­dy­wał bzdur. Dla­czego jed­nak sły­szała w gło­wie ten bez­u­stanny dźwięk dzwonka alar­mo­wego?

Prze­szła przez naj­bliż­sze przej­ście dla pie­szych i poko­nała całą sze­ro­kość ulicy. Weszła do super­mar­ketu. Cho­dziła sze­ro­kimi alej­kami pomię­dzy pół­kami. Wszystko było nor­mal­nie, w porządku, bez tłu­mów. Nikt nie był zajęty wypeł­nia­niem wodą czy mąką wózka na zakupy.

Zna­la­zła socz­niki i kupiła cztery. Były zro­bione ze świe­żut­kiego cia­sta fran­cu­skiego.

Osta­tecz­nie nie dotrzy­mała danego sobie słowa: przed wie­czo­rem weszła do sklepu. A może tak było lepiej. Nic tak dobrze nie wyprze kosz­maru z myśli niż rze­czy­wi­stość.

Rozdział 8

8

Tam­tego wie­czoru, wra­ca­jąc do domu, Olek­sandr zatrzy­mał się w cer­kwi św. Anny z Kašin. Nie był szcze­gól­nie wie­rzą­cym czło­wie­kiem, ale dotrzy­my­wał obiet­nicy danej kilka lat temu cho­rej żonie: przy­naj­mniej raz w tygo­dniu będzie cho­dzić w odwie­dziny do świę­tej, któ­rej ona była wręcz dewo­cyjną wyznaw­czy­nią.

Zauwa­żył, że czuje bole­sną tęsk­notę za Ewą. Jej cho­roba trwała długo. Oboje mieli dość czasu, żeby przy­go­to­wać się na nadej­ście nie­unik­nio­nego, a jed­nak gdy przy­szła śmierć, gdy zamknęła jej spo­koj­nie pogodne oczy, on poczuł się przy­gnie­ciony bólem. Jego życie też się skoń­czyło. Cho­dził, roz­ma­wiał, śmiał się, zło­ścił, ale w tym wszyst­kim jakby patrzył na samego sie­bie z zewnątrz, tak jak zmarły obser­wuje żywego. Od tam­tego dnia minęło już sześć lat, ale nic nie wska­zy­wało na to, że ból się zmniej­sza. Rana nie­ustan­nie krwa­wiła.

Wszedł do cer­kwi i usiadł w głębi na jed­nej z ławek, które usta­wione były wzdłuż ścian, aby pozo­sta­wić wolną prze­strzeń nawy, w któ­rej pod­czas cere­mo­nii cer­kiew­nych ludzie prze­cho­dzili od jed­nej ikony do dru­giej, modląc się, śpie­wa­jąc i pochy­la­jąc, żeby cało­wać wize­runki świę­tych.

Zawsze gdy wcho­dził do tego świę­tego miej­sca, natych­miast znowu zaczy­nał myśleć o mał­żonce. Tam wewnątrz, na tej ławce wyda­wało mu się, że atmos­fera świą­tyni wręcz dotyka jego duszy, osła­dza­jąc jego nastrój jak kojący bal­sam. Jeśli było jakieś miej­sce, w któ­rym można było wie­rzyć, że sprawy pomimo wszystko poto­czą się dobrze, to była to wła­śnie cer­kiew św. Anny.

Woń kadzi­deł wypeł­niała jego noz­drza, obser­wo­wał wielką ikonę glo­ry­fi­ko­wa­nej zakon­nicy. Anna stała na brzegu rzeki ubrana w długi ciemny habit, spo­glą­dała z daleka na wieże swo­jego mona­steru, pod­czas gdy Chry­stus z nie­bios bło­go­sła­wił ją i oka­zy­wał jej uwiel­bie­nie. Wybrał Annę, aby poka­zała światu, jak żyje chrze­ści­ja­nin prze­peł­niony miło­ścią. Ona bło­go­sła­wiła wier­nych dwoma pal­cami: zna­kiem sta­ro­za­kon­nych.

Olek­sandr obser­wo­wał obraz świę­tej i nagle spo­strzegł popa Mykytę, który w pobliżu ołta­rza przy­go­to­wy­wał się do cere­mo­nii. Pop stał w cie­niu i Olek­sandr nie mógł dokład­nie zoba­czyć, ale dostrzegł, że męż­czy­zna niósł na ramie­niu coś pokaź­nych roz­mia­rów i poru­szał się z trud­no­ścią.

Ojciec Poliny wstał.

– Czy mogę pomóc?

Kapłan odwró­cił się zasko­czony.

– Och, to ty, Olek­san­drze. Oczy­wi­ście, że możesz mi pomóc. Idź do drzwi zakry­stii. Sam się zorien­tu­jesz.

Pop Mykyta niósł na ramie­niu grube i sztywne maty kem­pin­gowe. Dla­tego było mu ciężko. Przy drzwiach zakry­stii Olek­sandr zoba­czył ich dużo, cały stos, może ze trzy­dzie­ści, ewi­dent­nie zwie­zione i wyła­do­wane tutaj przez jakichś wolon­ta­riu­szy. Pod­niósł dwie maty, cie­kawy, do czego służą. W sąsiedz­twie prze­by­wała garstka bez­dom­nych. Olek­sandr wró­cił i zaraz za ołta­rzem wszedł przez drzwiczki: blask świa­tła zapra­szał go do zej­ścia po wąskich schod­kach. Musiał uwa­żać, żeby się nie potknąć. Na dole zna­lazł się w obszer­nym pomiesz­cze­niu, dobrze oświe­tlo­nym, ale bez okien. Z pew­no­ścią była to część sta­rej krypty.

– Połóż na ziemi. Ja zajmę się roz­ło­że­niem mat.

Olek­sandr roz­glą­dał się wokół. Zoba­czył trzy rzędy polo­wych łóżek, na któ­rych kapłan ukła­dał maty.

Nie bez zdzi­wie­nia zro­zu­miał.

– Myśli pop, że będzie aż tak źle?

Pop Mykyta uśmiech­nął się.

– Nie, Olek­sandr, gdy­bym tak myślał, był­bym chrze­ści­ja­ni­nem sła­bej nadziei. Jed­nak musimy być reali­stami. W wojnę nikt nie wie­rzy, ale wszy­scy się jej oba­wiają. Musimy być przy­go­to­wani. Dla­tego Rada Dusz­pa­ster­ska zde­cy­do­wała o zor­ga­ni­zo­wa­niu tej noc­le­gowni. Tak naprawdę modlę się, żeby ni­gdy nie była potrzebna.

Ojciec Poliny nie wie­dział, co odpo­wie­dzieć.

Był zmę­czony dłu­gim dniem. Póź­niej spo­tkał się z córką, a teraz jesz­cze z popem. Wszy­scy chcieli, żeby się mar­twił i udało im się.

– Tamte też przy­nie­siemy?

– Oczy­wi­ście.

Pomógł kapła­nowi prze­nieść do krypty wszyst­kie maty i poukła­dać je na łóż­kach polo­wych. Tyle pytań kłę­biło mu się w gło­wie, ale nie zadał ani jed­nego.

Mil­czał przez cały czas, poże­gnał kapłana z sza­cun­kiem i wyszedł z cer­kwi.

Przed­tem jed­nak rzu­cił pyta­jące spoj­rze­nie na św. Annę.

Rozdział 9

9

Lubił wie­czór.

Lubił być sam w domu. Wie­czo­rem w prze­strzeni mię­dzy ścia­nami, którą dzie­lił z żoną, jego poczu­cie straty mię­kło i odzy­ski­wał w małych rze­czach przy­jem­ność życia. Cią­gle sły­szał pate­tyczne histo­rie o oso­bach star­szych nie­mal mar­twych z powodu samot­no­ści. Płacz­li­wych, nie­zdol­nych do przy­rzą­dze­nia sobie cze­goś do jedze­nia, utrzy­ma­nia pokoi w porządku, zacho­wa­nia higieny oso­bi­stej.

On taki nie był. Ni­gdy nie rezy­gno­wał z ugo­to­wa­nia sobie gorą­cego dania, bo spę­dze­nie czasu w kuchni spra­wiało, że czuł się aktywny i zdolny do dzia­ła­nia.

Póź­niej oglą­dał coś w tele­wi­zji: jakiś film, doku­ment o sztuce. Dzięki krót­kim instruk­cjom od córki nauczył się posłu­gi­wać abo­na­men­tem w Net­fli­xie. Nic skom­pli­ko­wa­nego, a było tam tyle rze­czy, które – gdyby tylko chciał – zaj­mo­wa­łyby mu cały dzień, mie­siąc, rok… Kiedy był zmę­czony oglą­da­niem tele­wi­zji, szedł do łóżka. Zamy­kał oczy po prze­czytaniu kilku stron książki, przede wszyst­kim thril­le­rów, które pasjo­no­wały go i koń­czyły się dobrze. Albo takich, które cho­ciaż miały jakiś sens: odnaj­dy­wano win­nego i zwy­cię­żała spra­wie­dli­wość. Jego wie­czory były dłu­gie, spo­kojne, raczej satys­fak­cjo­nu­jące. Nie czuł upływu czasu. Dla­tego nie nie­na­wi­dził sta­ro­ści. Zapo­mi­nał o niej.

Gdy wszedł do miesz­ka­nia, natych­miast nakar­mił Milou, prę­go­wa­nego kota tak bar­dzo kocha­nego przez Ewę, zanim zacho­ro­wała. Kot otarł się o Olek­san­dra i pobiegł, żeby poka­zać, że jego miska była pusta. Męż­czy­zna natych­miast napeł­nił miskę i czule pogła­skał zwie­rzę.

Póź­niej, pod­grze­wa­jąc sobie barszcz zapra­wiony kwa­śną śmie­taną, cią­gle roz­my­ślał o popie Myky­cie i jego dzia­ła­niach w kryp­cie. Usiadł na sofie i włą­czył tele­wi­zor. Kot usa­do­wił się obok i przy­tu­lił do niego.

Olek­sandr zawa­hał się, trzy­ma­jąc łyżkę w ręku. Kanały infor­ma­cyjne zazwy­czaj pogrą­żały go w okrop­no­ściach świata, ale teraz jego napię­cie rosło i chciał zro­zu­mieć, o co cho­dzi. Jesz­cze się wahał… Jed­nak zde­cy­do­wał się prze­łą­czyć kanał na Euro­news.

Ukra­ina była wśród pierw­szych infor­ma­cji. Z tego, co pamię­tał, tak działo się w ostat­nich latach.

Pozo­stał, żeby wysłu­chać rela­cji.

Rosja­nie, kon­cen­tru­jący swoje oddziały w Bieł­go­ro­dzie, byli w odle­gło­ści nie­wielu kilo­me­trów od ich domu. Putin, przyj­mu­jąc grupę rosyj­skich prze­my­słow­ców, mówił, że Ukra­ińcy nie ist­nieją. Olek­sandr dotknął barku: on ist­niał. Wła­dze Kijowa ape­lu­jące o pokój. Spo­tka­nie Euro­pej­czy­ków w Bruk­seli; kolejne apele o pokój. Następ­nie dzien­nik tele­wi­zyjny prze­szedł do poda­wa­nia innych wia­do­mo­ści. COVID-19. W tym momen­cie Olek­sandr prze­łą­czył na przy­pad­kowy kanał. Wie­dzia­łem, pomy­ślał, wie­dzia­łem, że muszę obej­rzeć coś innego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Kru­che ciastka z twa­ro­go­wym nadzie­niem. [wróć]