Dwie splecione korony - Rachel Gillig - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Dwie splecione korony ebook i audiobook

Gillig Rachel

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

371 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów „Okna skąpanego w mroku”.

 

Elspeth i Ravynowi udało się zebrać jedenaście Kart Opatrzności. Jednak przed nimi najważniejsze i ostatnie zadanie – odszukanie Karty Bliźniaczych Olch.

 

Jeśli chcą ją odnaleźć przed zimowym przesileniem i ocalić królestwo przed niszczącym działaniem magii, muszą wyruszyć w niebezpieczną podróż wykraczającą poza las, prosto we mgłę otaczającą całe Blunder.

 

W dodatku tylko potwór, który zamieszkuje umysł Elspeth, jest w stanie wskazać im drogę do upragnionej dwunastej Karty. 

 

Problem polega na tym, że Koszmar nie jest zbyt chętny do współpracy.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 581

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 5 min

Oceny
4,7 (91 ocen)
68
19
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malnastaly

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna kontynuacja pierwszej części. Gorąco polecam
10
Weranika8

Nie oderwiesz się od lektury

5⭐️
00
centner

Dobrze spędzony czas

no niestety, 2 również mnie nie zachwyciła, cała dylogia mocno przewidywalna i raczej do niej nie wrócę. jeśli chodzi o motyw 'pasażera' na gapę w umyśle to zdecydowanie lepiej rozbudowaną pozycją jest 'Black bird academy'.
00
Walindor

Nie oderwiesz się od lektury

⭐️4.5/5
00
Lidkai

Dobrze spędzony czas

Trochę słabszy niż pierwsza część, ale i tak polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału

Two Twisted Crowns

Copyright © 2024

Rachel Gillig

Wydawnictwo Nowe Strony

All right reserved

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Sandra Pętecka

Dominika Kalisz

Iwona Wieczorek-Bartkowiak

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

Ilustracje:

Ida Chańko

Aleksandra Piątkowska

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-009-1

PROLOG

ELSPETH

Ciemność nakładała się na siebie – bez początku i końca. Unosiłam się na tafli słonej wody, a nade mną majaczyło nocne niebo – księżyc i gwiazdy skryły się pośród ciężkich deszczowych chmur, które nigdy nie miały się rozwiać.

Trwałam. Nie czułam bólu, moje mięśnie były rozluźnione, umysł spowijała cisza. Nie miałam pojęcia, gdzie kończy się moje ciało, a zaczyna otaczająca mnie zewsząd woda. Po prostu poddałam się ciemności, zatracając w rytmicznych przypływach i odpływach fal oraz szumie obmywającej mnie cieczy.

Czas mijał niepostrzeżenie. Jeśli nastawał świt, brzask poranka nie docierał do miejsca, w którym się znajdowałam. Mijały minuty, godziny i dni, kiedy unosiłam się na fali nicości i tylko jedna myśl uparcie kołatała się w mojej głowie, zaburzając otaczający mnie spokój.

Wypuść mnie.

Upłynęło jeszcze więcej czasu. Mimo to te dwa słowa nie ustępowały, nie pozwalając, by je zignorować.

Wypuść mnie.

Zlałam się w jedność z wodą. Pozbawiona zdolności odczuwania bólu, bez pamięci, strachu czy nadziei. Byłam ciemnością, a ciemność była mną. Razem tworzyliśmy falę, która obijała się o brzeg, a ja nie mogłam ani tego zobaczyć, ani usłyszeć. Wszystko było wodą – wszystko było solą.

A jednak rozkaz z każdą chwilą stawał się coraz silniejszy.

Wypuść mnie.

Spróbowałam wypowiedzieć te słowa na głos. Mój głos brzmiał ostro, nieprzyjemnie, niczym pazury drapiące kamienną ścianę.

– Wypuść mnie.

Minuty. Godziny. Dni.

Wypuść.

Mnie.

Wtem, znikąd moim oczom ukazała się rozległa, czarna plaża, na której coś się poruszyło. Zamrugałam, powieki pokrywała warstwa soli.

Mężczyzna – odziany w złotą zbroję – stał na ciemnym brzegu, muskanym kolejnymi przypływami. Był wiekowy, a mimo to nie dało się po nim zauważyć, żeby zbroja, którą miał na sobie, mu ciążyła. Trwał w miejscu, potężny i silny niczym starożytne drzewo.

Spróbowałam go zawołać, ale znałam tylko dwa słowa.

– Wypuść mnie! – zapłakałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że miałam na sobie wełnianą suknię nasiąkniętą wodą. Ciągnęła mnie w dół, pod powierzchnię, uniemożliwiając dokończenie zdania. – Wypuś…

Ręce, które wyciągnęły mnie z wody, okazały się lodowate.

Mężczyzna ułożył mnie na czarnym piasku. Kiedy pomógł mi się podnieść, nogi ugięły się pode mną niczym u nowo narodzonego źrebaka.

Nie rozpoznałam jego twarzy, jednak on znał moją.

– Elspeth Spindle – zwrócił się do mnie cicho i wbił we mnie spojrzenie oczu tak niepokojących, dziwnych i żółtych jak u kota, nie pozwalając odwrócić wzroku. – Czekałem na ciebie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

RAVYN

Ręce Ravyna krwawiły.

Dostrzegł to dopiero, gdy pierwsze krople spadły na ziemię. Trzy stuknięcia w aksamitną krawędź Lustra, fioletowej Karty Opatrzności wystarczyły, żeby Ravyn zniknął. Był całkowicie niewidzialny. Jego palce i knykcie wbijały się w twardą, zbitą ziemię na dnie starożytnej komnaty, znajdującej się na skraju łąki.

Jednak to nie miało żadnego znaczenia. Czymże było kolejne skaleczenie, kolejna blizna? Ręce Ravyna nie były niczym więcej niż prostymi narzędziami. Nie były to dłonie dżentelmena, lecz wojownika – kapitana kawalerzystów.

Rozbójnika.

Zdrajcy.

Mgła przeniknęła do komnaty przez okno. Prześlizgiwała się przez pęknięcia w zbutwiałym suficie, a unosząca się wraz z nią sól szczypała Ravyna w oczy. Być może było to nieme ostrzeżenie przed dalszym rozgrzebywaniem ziemi u podstawy starożytnego kamienia. Ostrzeżenie, że to, czego szukał, wcale nie chciało zostać odnalezione.

On jednak nie zwracał na to uwagi. Także był solą. Potem, krwią i magią. A mimo to jego stwardniałe dłonie nie mogły się równać z podłożem komnaty. Z biegiem lat stało się bezlitosne, twarde niczym kamień i tak niewzruszone, że Ravyn walcząc z nim, zdzierał paznokcie, a na jego dłoniach pojawiały się kolejne szramy. Jednak to nie powstrzymywało mężczyzny, by kopać dalej, otoczony chłodem Karty Lustra, klęcząc w komnacie, w której tak często bawił się jako mały chłopiec, a która teraz jawiła się jako coś groteskowego – jako źródło legend i śmierci.

Potworów.

Obudził się kilka godzin wcześniej wstrząsany dreszczami i wspomnieniami o przenikliwym spojrzeniu żółtych oczu, jak i przez głos Elspeth Spindle odbijający się echem w jego umyśle.

To był jego zamek – ten, który obrócił się w ruinę, wyznała, a jej grafitowe oczy zaszły łzami, gdy mówiła o królu Shepherdzie, głosie zamieszkującym jej umysł. Został pochowany pod kamiennym głazem, w starożytnej komnacie znajdującej się nieopodal Zamku Castle.

Ravyn zerwał się z łóżka i niczym widmo na wietrze wyruszył ze Stone, kierując się prosto do antycznej komnaty. Bez wytchnienia – wręcz szaleńczo – domagając się prawdy, ponieważ nic z tego nie wydawało się rzeczywiste. Król Shepherd o żółtych oczach i złowieszczym głosie uwięziony w ciele dziewczyny. Władca, który obiecał im pomoc w odnalezieniu zaginionej Karty Bliźniaczych Olch.

I który od pięciuset lat pozostawał martwy.

Ravyn znał śmierć od podszewki – nierzadko sam do niej doprowadzał, obserwując, jak światło życia gaśnie w oczach człowieka. Słyszał jej zwiastun, ostatnie, urywane tchnienie. Śmierć była ostateczna. Nie było po niej nic poza duchami, żadnego życia po śmierci. Nic dla żadnego człowieka, kieszonkowca czy rozbójnika – nic, nawet dla króla Shepherda.

A jednak.

Nie wszędzie jednak ziemia znajdująca się u podstawy starożytnego kamienia była twarda i zbita. Gdzieniegdzie pozostawała luźna i wzruszona. Ktoś pojawił się tutaj przed nim – i to niedawno. Być może to Elspeth, która tak samo jak on teraz poszukiwała odpowiedzi.

Głębiej, skryta pod cienką warstwą ziemi, spoczywała płyta, na której wyryto pojedyncze słowo, lecz z biegiem czasu się wytarło, uniemożliwiając jego odczytanie.

Nagrobek.

Ravyn nie przestawał kopać. Zaklął ostro i cofnął rękę, ponieważ zdarł kolejny paznokieć, gdy czubkiem palca natrafił na coś ostrego. Dzięki Karcie Lustra jego ciało pozostawało w ukryciu, lecz nie jego krew. Sączyła się z jego dłoni niczym szkarłatna wstęga i zmaterializowała się w chwili, kiedy skapnęła na ziemię, tracąc kontakt z jego skórą. Pochłonęła ją spragniona ziemia.

Coś zostało tam ukryte i czekało na odnalezienie. Kiedy Ravyn sięgnął w dół, dotknął czegoś ostrzejszego od zwykłego kamienia i zimniejszego od ziemi.

Stal.

Z sercem podchodzącym do gardła, kopał, aż wreszcie wydobył miecz. Leżał na dnie, przekrzywiony i pokryty brudem. Nie ulegało wątpliwości, że to kuta stal z misternie wykonaną rękojeścią, zbyt ozdobną jak na zwykłą, żołnierską broń.

Sięgnął po nią, a sól unosząca się w powietrzu boleśnie kłuła go w płucach przy każdym oddechu. Zanim jednak wyciągnął miecz, dostrzegł coś, co zostało pod nim ukryte.

Leżał idealnie ułożony, nic nie zakłócało jego spokoju przez stulecia. Blady, wypukły przedmiot. Człowiek. A raczej jego szkielet.

Kręgosłup.

Mięśnie Ravyna się napięły. Zaschło mu w ustach, a żółć podeszła do gardła. Krew cały czas skapywała z jego dłoni. Mężczyzna wpatrywał się w swoje znalezisko, czując, jak prawda uderza w niego na nowo. Blunder przepełniała magia. Niezwykła, przerażająca magia. Miał przed sobą ciało króla Shepherda. Króla, który naprawdę nie żył.

A mimo to jego dusza zagnieździła się głęboko w Elspeth Spindle, jedynej kobiecie, którą Ravyn kiedykolwiek kochał.

Wybiegł z komnaty, zabierając ze sobą miecz.

Na zewnątrz, pochyliwszy się pod jednym z cisów, Ravyn zakaszlał, walcząc z torsjami. Drzewo było stare, jego gałęzie zaniedbane, tworzące gęsty baldachim skrywający mężczyznę przed porannym deszczem. Stał tak przez chwilę, a serce cały czas waliło mu młotem, nie zwalniając.

– Odpowiedz mi, kruczy ptaku, jaki cel w tym miałeś, że w komnacie kopałeś?

Ravyn odwrócił się gwałtownie, trzymając w dłoni sztylet z rękojeścią z kości słoniowej. Był sam. Na łące nie dostrzegł żywej duszy, niczego poza więdnącą trawą, a wąska ścieżka prowadząca do Zamku Yew była pusta.

Tajemniczy głos rozległ się głośniej niż poprzednio.

– Słyszałeś mnie, kruczy ptaku?

Nad głową Ravyna, wysoko na cisie, siedziała dziewczyna. Była młoda – młodsza od jego brata, Emory’ego – zaledwie dziecko, co najwyżej dwunastoletnie. Jej włosy, splecione w dwa ciemne warkocze, spływały na ramiona, a kilka luźnych kosmyków okalało jej twarz. Płaszcz, który miała na sobie, świadczył o bogatym pochodzeniu, ponieważ nie został wykonany ze zwykłej, szarej wełny. Spod okrycia wystawał misternie uszyty kołnierz.

Ravyn obejrzał ją, szukając insygniów jej rodu, ale niczego nie znalazł. Nie rozpoznawał jej. Z pewnością zapamiętałby tak uderzającą twarz – ten nos. Te żółte, przeszywające spojrzenie.

Żółte.

– Kim jesteś? – zapytał, a szorstkość w jego głosie niemal drapała mu gardło.

Patrzyła na niego żółtymi oczami, przechylając głowę na bok.

– Jestem Tilly.

– Co tutaj robisz, Tilly?

– To co zawsze robiłam. – Przez krótką chwilę dziewczynka przypominała mu Jespyr z czasów dzieciństwa. – Czekam.

Deszcz przybrał na sile, wspomagany gwałtownym wiatrem. Krople uderzały w twarz kapitana, a podmuchy wiatru zerwały mu kaptur z głowy. Uniósł rękę, osłaniając oczy przed wodą.

Dziewczynka na drzewie nie drgnęła, chociaż gałąź, na której siedziała, drżała, podobnie jak rosnące na niej liście cisu. Ani jej płaszcz, ani jeden kosmyk ciemnych włosów nie poruszył się nawet o centymetr. Zdawało się, że deszcz i wiatr przenikały przez nią, jakby była wytworem mgły i dymu.

Nicości.

Dopiero wtedy Ravyn przypomniał sobie, że nadal używał Lustra.

To musiał być prawdziwy powód, dlaczego porzucił sen i ruszył do komnaty. Dlaczego kopał w ziemi gołymi rękami, zdzierając je do krwi i odnalazł ciało króla Shepherda. To Karta Lustra zawierała w sobie odpowiedzi, których poszukiwał.

Ravyn używał jej tysiące razy, żeby stać się niewidzialnym. Ale zawsze uważał, żeby nie korzystać z niej zbyt długo. Nie chciał narażać się na negatywne skutki i zaglądać za cienką zasłonę pomiędzy światem żywych i martwych. Nigdy nie zamierzał rozmawiać z duchem.

Aż do teraz.

Odchrząknął. Nic nie wiedział o duchach ani o ich usposobieniu. Czy były takie same jak za życia? Czy może życie po śmierci w jakiś sposób je… zmieniało?

– Na kogo czekasz, Tilly? – Uniósł głos, przekrzykując szalejący wiatr.

Oczy dziewczyny powędrowały na miecz spoczywający w jego dłoni, po czym skierowała spojrzenie na komnatę.

– Znasz człowieka, który został tam pochowany? – spróbował ponownie Ravyn.

Roześmiała się, jej głos brzmiał ostro.

– Tak, bardzo dobrze znam tę okolicę, ptaszysko. Tak dobrze jak własną kieszeń. Równie dobrze, co rosnące tu drzewa i twarze osób, przechodzących pod konarami. – Owinęła palce wokół jednego z warkoczy. – Przypuszczam, że o nim słyszałeś. – Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu. – Dziwny z niego człowiek, ten mój ojciec. Ostrożny. Sprytny. Dobry.

– Król Shepherd to twój ojciec? – Ravyn wziął gwałtowny wdech.

Jej uśmiech zbladł, a spojrzenie żółtych oczu stało się odległe, nieobecne.

– Nie urządzili mu królewskiego pochówku. Pewnie właśnie dlatego, on nigdy… – Znów skierowała spojrzenie na Ravyna. – Nie widziałeś go za pomocą swojej Karty Lustra, prawda? Obiecał, że nas odnajdzie, gdy przejdzie na drugą stronę. Ale się nie pojawił.

– Nas?

Dziewczyna odwróciła się, przeczesując spojrzeniem las rosnący po drugiej stronie łąki.

– Matka jest gdzieś tam. Nie przychodzi tu już tak często, jak kiedyś. Ilyc i Afton przesiadują niedaleko rzeźb. Fenly i Lenor trzymają się blisko twojego zamku. – Zmarszczyła brwi, a czoło przecięła bruzda. – Z kolei Bennett często przebywa gdzie indziej. Nie zginął tutaj. Nie, tak jak reszta z nas.

Zginął. Ravyn poczuł, jak z nerwów zaciska mu się gardło.

– To… to twoja rodzina? Rodzina króla Shepherda?

– Czekamy – oznajmiła, krzyżując ramiona na piersi. – Na ojca.

– Dlaczego nie wraca?

Dziewczyna nie odpowiedziała. Jej wzrok znowu powędrował w kierunku ruin.

– Wydawało mi się, że słyszałam jego głos – wymruczała. – Zapadła noc. Byłam sama, właśnie tutaj, na moim ulubionym drzewie. – Zwróciła spojrzenie na Ravyna. – Widziałam cię, kruczy ptaku. Przyszedłeś, tak jak zwykle, okryty w ten czarny płaszcz, szarooki i czujny, z poważnym licem. Jednak tym razem, nie byłeś sam. Towarzyszyła ci kobieta. Niezwykła kobieta, z żółtozłotymi oczami, takimi jak moje. Jak mojego ojca.

Wnętrzności Ravyna wywinęły fikołka.

– Obserwowałam, jak oboje odchodzicie, ale później kobieta wróciła. – Tilly wskazała palcem na okno starożytnej komnaty. – Weszła do środka. I wtedy to usłyszałam. Piosenki, które zwykł nucić mój ojciec, kiedy pisał swoją książkę. Jednak kiedy tam weszłam, nie znalazłam go. To ona je nuciła, rozgrzebując ziemię nad grobem mojego ojca.

– Elspeth – wyszeptał kapitan, czując, jak jej imię pochłania jakąś jego cząstkę. – Ma na imię Elspeth.

Tilly zdawała się go nie słyszeć.

– Dwa razy pojawiła się w komnacie, rozkopując jego grób, aż do nagrobka. Wędrowała po okolicy i ruinach. – Zacisnęła usta. – Jednak kiedy nastał świt, jej żółte oczy zmieniły kolor i stały się grafitowe. Więc postanowiłam wrócić tutaj, niedaleko jego grobu, by obserwować. I czekać.

Ravyn nie odpowiedział, czuł, że jego umysł poszukuje odpowiedzi, których nie miał. Przywołał wspomnienie tej nocy, kiedy zaprowadził Elspeth do komnaty. Wciąż czuł zapach jej włosów, dotyk jej dłoni na swoim policzku. Pocałował ją, a ona odwzajemniła pocałunek. Każda komórka jego ciała pragnęła Elspeth.

I wtedy oderwała się od niego z szeroko otwartymi oczami, a jej głos drżał. Bała się czegoś w tej komnacie. Nabrał wówczas przekonania, że chodziło o niego, jednak teraz już wiedział, że to coś innego – coś znacznie większego – coś, co nieustannie jej towarzyszyło.

Jego wzrok ponownie powędrował do dziewczyny siedzącej na cisie.

– Co się stało z twoim ojcem?

Tilly nie odpowiedziała.

– Jak umarł? – Ravyn spróbował jeszcze raz.

Odwróciła wzrok, jej palce tańczyły nerwowo na jednej z gałęzi.

– Nie wiem. Dopadli mnie w pierwszej kolejności. – Jej głos ucichł. – Przeszłam przez zasłonę przed ojcem i braćmi.

Poczuł chłód, który nie miał nic wspólnego z Kartą Lustra. To coś zupełnie innego. To było pytanie, czające się w ciemnym zakamarku jego umysłu, na które z góry znał odpowiedź. Lecz mimo to zapytał:

– Kto cię zamordował?

Jej żółte oczy zapłonęły, wbijając się w Ravyna.

– Znasz jego nazwisko. – Jej głos nabrał niskich tonów, przechodząc w głęboki, upiorny zgrzyt. – Rowan.

Insygnia króla zabłysły w umyśle mężczyzny. Flaga jego wuja – nieustępliwa jarzębina. Czerwona Karta Sierpa, zielone oczy. Łowcy, brutale.

Rodzina.

Krwawiące dłonie Ravyna zaczęły drżeć.

– Długo czekaliśmy na ojca – odezwała się Tilly, spoglądając w górę, jak gdyby zwracała się wyłącznie do cisu. Jej głos stał się bardziej stanowczy, a palce niczym szpony zacisnęła na kolanach. – Będziemy czekać, dopóki nie zakończy swojej misji.

Dreszcz przebiegł po plecach kapitana. Pomyślał o stworzeniu zamieszkującym ciało Elspeth Spindle – o jego żółtych ślepiach i wypowiadanych zwodniczych, gładkich słówkach, które padły w lochu. O obietnicy, jaką złożył, że pomoże im odszukać Kartę Bliźniaczych Olch.

Ale nie był głupi. Wiedział, że wszystko ma swoją cenę. Blunder to miejsce, gdzie magią się kupczyło i która stanowiła cenny przedmiot na wymianę. Nie ma nic za darmo.

– Czego chce w zamian król Shepherd? – zapytał ducha dziewczyny. – Jaki jest jego cel?

– Przywrócenie równowagi – odparła, przechylając głowę, niczym drapieżny ptak. – Naprawienie strasznych zbrodni. Uwolnienie Blunder od Rowanów raz na zawsze. – Zwęziła żółte oczy, które nabrały mściwego wyrazu. – I odebranie tego, co mu się należy.

ROZDZIAŁ DRUGI

ELM

Książę wyprzedził dwóch towarzyszących mu kawalerzystów. Kiedy zatrzymał się przed starym, ceglanym domostwem, uderzyło go, jak cichy wydawał się świat, gdy nie pędził na końskim grzbiecie. Ten dysonans wytrącał go z równowagi.

Niedaleko zagruchał gołąb. Elm zsunął na chwilę rękawiczki i włożył rękę do kieszeni tuniki, szukając pocieszenia w uspokajającym dotyku aksamitu otulającego jego Kartę Sierpa.

Podszedł do drzwi wejściowych, a rękawiczki, które ponownie naciągnął na dłonie, napięły się, gdy zacisnął palce w pięści. Drzwi były wiekowe, tak samo jak pokryta porostami framuga. Całą północną stronę rezydencji porastały mech i bluszcz, a komin oplatały grube pnącza, jak gdyby las próbował przejąć dom Hawthornów na własność.

Nikogo nie było w środku, ostrzeżenie przyszło kilka dni temu, a mimo to Elm przyłożył ucho do drzwi, nasłuchując.

Nic. Żadnych stłumionych pokrzykiwań dzieci czy metalicznych brzdęków garnków stojących na piecu. Nie słyszał nawet szczekania psa. Dom był skąpany w ciszy i bezruchu, przytrzymywany w miejscu przez zielone pnącza, wynurzające się z mgły.

Kawalerzyści dotarli chwilę po nim i zeskoczyli ze swoich wierzchowców.

– Najjaśniejszy panie? – zwrócił się do niego Wicker.

Elm otworzył oczy, biorąc głęboki wdech. Nie miał najmniejszej ochoty wydawać im rozkazów, ale z nieobecnym Ravynem i Jespyr przebywającą w Stone, żeby mieć na oku Emory’ego, to Elm – wściekły z tego powodu do szpiku kości – musiał wykonywać rozkazy króla, poszukując zaginionych krewnych Elspeth Spindle.

– Jest pusty – wymamrotał przez zaciśnięte zęby. – Opal Hawthorne nie jest głupia. Nie wróciłaby tutaj po tym, co się stało.

– Jej mąż wydawał się przekonany, że znajdziemy ich właśnie w tym miejscu – wymamrotał drugi z kawalerzystów, Gorse.

Elm przekręcił mosiężną gałkę i otworzył drzwi do Hawthorne House. Zardzewiałe zawiasy głośno zaprotestowały.

– Tyrn Hawthorne powiedziałby wszystko, byle tylko wydostać się z lochu.

– Ma Karty – podkreślił Wicker. – A słysząc, jak się tym przechwala, można by pomyśleć, że stary dureń sam zebrał całą Talię.

– W takim razie jedyne, co możemy zrobić, to pozbawić go ciężaru jego najcenniejszych skarbów. Przeszukajcie dom. – Elm rzucił okiem przez ramię na ciemniejące niebo. – Tylko szybko. Chciałbym uniknąć deszczu.

W pierwszej kolejności udali się do biblioteki, gdzie opróżnili półki i przetrząsnęli wszystkie księgi, aż cały dom zaczął pachnieć skórą i kurzem.

– Znalazłem Proroka! – wrzasnął Gorse zza mahoniowych regałów.

Elm przeciągnął palcem po nierównym gzymsie kominka. Kamienie były popękane, ale zaprawa trzymała mocno – nie dostrzegł tutaj żadnej szpary, w którą można by wetknąć Kartę. Wyszedł z biblioteki i ruszył po schodach. W owalnych wnękach stały na wpół wypalone świece, a kamienne ściany rezydencji skrywały w sobie tajemnicze cienie.

Pierwszy pokój na piętrze został wywrócony do góry nogami; po podłodze walały się ubrania, koce i dziwnie wyglądająca skarpetka. Nieco dalej stały dwa wąskie łóżka, na których spoczywały drewniane miecze. Elm domyślił się, że to musiał być pokój młodych kuzynów Elspeth.

Kolejne pomieszczenie urządzono o wiele bardziej kobieco. Książę zatrzymał się w progu, zaciągając się zimnym powietrzem zmieszanym z zapachem wełny i lawendy. Łóżko było zasłane, a pościel niepognieciona i starannie ułożona. Na małym stoliku, z którego odpryskiwała zielona farba, stała świeca i owalne lustro, a obok niego leżał grzebień.

W drobnych ząbkach drewnianej szczotki utkwiło kilka długich pasm znajomych czarnych włosów.

– Nie pozostał po niej żaden ślad. – Za plecami Elma rozległ się kobiecy głos. – Cokolwiek Elspeth stąd zabrała, musi mieć to przy sobie.

Książę podskoczył i szybko sięgnął pasa, do którego miał przytroczoną broń. Zadźwięczała stal, kiedy obrócił się, zamachując się sztyletem w kierunku dobiegającego głosu.

Zatrzymał się w chwili, gdy ostrze spoczęło na gardle Ione Hawthorne.

Stała przed nim, cała w bieli niczym panna młoda. Długa i zwiewna suknia opadała na podłogę. Jej złociste włosy poruszał przeciąg dolatujący z korytarza, a gdy spojrzała na Elma, jej różowe usta zacisnęły się w niewypowiedzianym na głos pytaniu.

Jej spojrzenie opadło na trzymany przez niego sztylet.

– Książę Renelm.

Umysł mężczyzny pracował jak szalony, jego pierś unosiła się gwałtownie.

– Do diabła, co ty tutaj robisz?

– To mój dom rodzinny. Dlaczego miałoby mnie tu nie być?

Elm zacisnął ze złością zęby. Zabrał sztylet i wsunął go z powrotem za pasek spodni.

– Na drzewa, Hawthorne, mogłem cię zabić.

– Wątpię. – Jej głos był ostry jak brzytwa.

Elm po raz kolejny sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu kojącego dotyku Karty Sierpa. Nie używał jej od czterech dni – od tamtej nocy w Spindle House.

Po wezwaniu kawalerzystów i po tym, jak Hauth – połamany i zakrwawiony – został zabrany z rezydencji, Ravyn aresztował Erika Spindle’a i Tyrna Hawthorne’a. Jespyr pospieszyła do Hawthorne House, żeby ostrzec ciotkę Elspeth, Opal Hawthorne, przed nadciągającymi kawalerzystami. A Elm… Elm trzykrotnie postukał w swoją Kartę Sierpa i zmusił pozostałych członków rodziny Elspeth do ucieczki. Jej macochę Nerium, przyrodnie siostry Nyę i Dimię…

I jej kuzynkę, Ione Hawthorne. Wszyscy zniknęli w mroku nocy, nie pozostawiając po sobie śladu.

Aż do teraz.

Ione wpatrywała się w Elma przenikliwymi orzechowymi oczami. Przypominała mu świeży pergamin. Nieskazitelny, pełen nowych obietnic. To właśnie czyniła ze swoim użytkownikiem Karta Dziewicy – powodowała, że osoba, która z niej korzystała, sprawiała wrażenie zupełnie kogoś nowego. Elmowi wydawało się to dosyć dziwne, że Ione nawet tutaj, sama w Hawthorne House i z dala od kontroli Stone, używała tej karty.

Pochylił się ku dziewczynie, a jego cień pochłonął ją w całości.

– To nie jest dla ciebie bezpieczne miejsce.

Ione szeroko otworzyła oczy. Zanim jednak zdążyła mu odpowiedzieć, za jej plecami rozległy się dźwięki czyichś kroków.

Gorse zatrzymał się na szczycie schodów i utkwił wzrok w Ione.

– Jeśli szukasz mojego ojca, obawiam się, że czeka cię rozczarowanie – powiedziała, posyłając mu znudzone spojrzenie. – Jestem sama. Moja rodzina znajduje się daleko stąd, nie pozostawiła po sobie nic poza skromną wiadomością.

Gorse zmarszczył czoło i odwrócił się do Elma.

– Najjaśniejszy panie?

Po chwili na klatce schodowej rozległy się kolejne kroki.

– Jasna cholera. – Wicker zatrzymał się tuż za plecami pierwszego kawalerzysty, a jego palce przesunęły się na rękojeść miecza.

Ione zacisnęła usta z całych sił.

– Zdaje się, że coś mi umyka. Dlaczego tu jesteście? – Jej źrenice się rozszerzyły. – Hauth jest z wami?

– Najwyższy książę znajduje się w Stone i walczy o życie – warknął Gorse. – Został zaatakowany przez twoją zainfekowaną kuzynkę. A to wszystko przez to, że twoja rodzina nie miała odwagi spalić jej na stosie, kiedy była ku temu okazja.

Ione rzuciła okiem na dłoń Wickera, nadal spoczywającą na rękojeści miecza.

– Moja kuzynka… – wyszeptała, przeciągając słowa. W jej głosie znowu zabrzmiały ostre nuty. – A co zrobił jej Hauth?

– Nic, na co by nie zasłużyła – odparł Gorse.

Dziewczyna zachowała beznamiętny wraz twarzy, ale z jej oczu biły prawdziwe emocje. Elm przyjrzałby się im uważniej, gdyby nie Wicker, który kurczowo ściskał swoją broń.

– Żadnych gwałtownych ruchów, kawalerzysto – zwrócił się do niego.

Dłoń Gorse’a też powędrowała na rękojeść miecza.

– Król z pewnością będzie chciał dostać ją w swoje ręce.

– Na drzewa. – Elm ponownie sięgnął do kieszeni po Sierp, a kiedy jego palce natrafiły na znajomy aksamit, trzykrotnie postukał w Kartę. – Zignorujcie ją – wydał rozkaz kawalerzystom. – Szukajcie dalej Kart.

Ręce mężczyzn opadły bezwładnie z rękojeści. Gorse i Wicker zamrugali i odwrócili wzrok, ich oczy miały szklisty wyraz.

Elm ruszył szybko do przodu, zaciskając dłoń na ramieniu Ione.

– Ani słowa – ostrzegł i popchnął ją do przodu, przepychając się obok kawalerzystów, i szybko zszedł po schodach.

Odgłos bosych stóp dziewczyny uderzających o kamienną podłogę odbijał się echem w opuszczonej rezydencji. Kiedy dotarli do salonu, wyszarpnęła ramię z jego uścisku.

– O co chodzi?

Elmowi zaschło w gardle, przez co jego głos brzmiał szorstko.

– Twoja kuzynka Elspeth… – Nie, to już nie jest Elspeth. Zacisnął zęby. – Rzuciła się na Hautha w Spindle House i złamała mu kręgosłup. On ledwo żyje, a mój ojciec jest żądny krwi. Trwa dochodzenie. – Omiótł wzrokiem Ione i poczuł, jak jego ciało przeszywa dreszcz. – Muszę doprowadzić cię do Stone.

– Więc to zrób. – Dziewczyna ani drgnęła. Nawet nie zamrugała.

– Ty nie… – Wziął uspokajający wdech. – Najwyraźniej nie rozumiesz, co właśnie powiedziałem.

– Ależ jak najbardziej rozumiem, książę. Gdybyś nie pojawił się tutaj i nie zaproponował mi swojej eskorty, sama znalazłabym drogę do Stone.

– Nie jestem twoją cholerną eskortą – warknął Elm. – Zamierzam cię aresztować.

Wpatrywała się w niego niewzruszona – jej twarz pozostała całkowicie pozbawiona emocji. Powinna płakać albo krzyczeć, zachowywać się tak, jak większość ludzi, która znajdowała się w obliczu dochodzenia. A jednak ona była po prostu… opanowana. Upiornie spokojna.

Elm zmierzył ją spojrzeniem od góry do dołu, czując w ustach gorzki posmak.

– Zbyt długo używasz Karty Dziewicy, prawda?

– Czemu tak cię to interesuje, książę? Czyżbyś chciał ją ode mnie pożyczyć? – Ione uważnie przyjrzała się twarzy Elma. – Mogłaby coś poradzić na te cienie pod oczami.

Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła do frontowych drzwi i otworzyła je na oścież. Na zewnątrz krople deszczu uderzały głośno o pokryty strzechą dach Hawthorne House. Mężczyzna wziął głęboki wdech, wciągając do płuc zimne powietrze. Jego cierpliwość – zarówno do brzydkiej pogody, jak i trudnych kobiet – była niezwykle krucha, nawet w spokojne dni.

– Zapomnij o Karcie. – Przepchnął się obok niej, a jej biała suknia zaszeleściła. – Masz przynajmniej ze sobą swój talizman?

Ione wyciągnęła zza dekoltu sukni złoty łańcuszek, na którym został zawieszony jej szczęśliwy przedmiot. Sądząc po wyglądzie, był to koński ząb, który chronił jej umysł i ciało przed mgłą. Dziewczyna spojrzała przez ramię w głąb swojego domu.

– Co się stało z moją rodziną?

– Twój ojciec jest w Stone wraz z Erikiem Spindlem. Twoja matka i bracia zniknęli, nigdzie nie można ich znaleźć. Tak samo Nerium i jej córek. – Odwrócił wzrok. – Twoja kuzynka znajduje się w lochu, skuta łańcuchami.

Ione wyszła na zewnątrz. Zerwała mokry liść z rosnącego nieopodal głogu i przesunęła go między palcami. Krople deszczu zebrane na jednej z gałęzi spadły na czubek jej nosa, spływając na idealny łuk kupidyna. Prawie bezgłośnie wyszeptała imię kuzynki, które brzmiało miękko i delikatnie, niczym najcenniejszy sekret z dziecięcych lat.

Spojrzała na Elma i oznajmiła:

– Skrywała tak wiele rzeczy, nawet przede mną. W nocy, kiedy wszyscy znajdowali się już w swoich łóżkach, słyszałam jej kroki na korytarzu. Wsłuchiwałam się w melodie, które nuciła. Wiedziałam, że z kimś rozmawiała, chociaż nikogo nie było obok. A jej oczy… – mruknęła – …grafitowe, w mgnieniu oka potrafiły stać się żółte niczym smocze złoto.

Kłamstwo wyszło z ust Elma, zanim zdołał się powstrzymać:

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Nie? – Ione założyła za ucho wilgotne włosy. – Odniosłam inne wrażenie, biorąc pod uwagę czas, jaki z nią spędziłeś w Zamku Yew po Ekwinokcjum. Ty, Jespyr i oczywiście kapitan kawalerzystów.

Elm poczuł, że zmartwienia spadają na niego niczym worek cegieł, przygniatając go do ziemi. Król zdawał sobie sprawę, że Elspeth Spindle widzi Karty Opatrzności. To, czego nie wiedział, to fakt, że właśnie z tego powodu zwerbował ją Ravyn. Że to Ravyn, Jespyr, Elm i kilka innych osób wprowadzili do ich kręgu zainfekowaną kobietę po to, żeby ukraść Karty Opatrzności i zebrać całą Talię w celu zlikwidowania mgły i pozbycia się infekcji.

Żeby ocalić życie brata Ravyna, Emory’ego.

I tym samym dopuścić się zdrady stanu.

Ostry szpikulec wbił się w jego umysł. Sierp. Zapominał, że cały czas manipulował umysłami Gorse’a i Wickera. Elm sięgnął do tuniki, trzykrotnie postukał w aksamit i poczuł, że ból ustaje.

Ione wpatrywała się w jego rękę schowaną pod tuniką.

Grzmot przetoczył się po podwórzu. Elm uniósł wzrok ku niebu i zadrżał.

– Zaraz rozpęta się burza. – Poprowadził Ione w kierunku swojego wierzchowca. – To nie będzie łatwa przejażdżka.

Nie odpowiedziała.

Kiedy Elm uniósł ją, chcąc posadzić na koniu, podciągnęła sukienkę na wysokość kolan i przerzuciła nogę przez koński grzbiet, dosiadając go okrakiem. Mężczyzna wspiął się chwilę po niej, siadając za jej plecami. Zacisnął zęby, czując, jak dziewczyna mości się na siodle, napierając na niego biodrami. Poczuł słodki zapach jej włosów.

Popędził konia i Hawthorne House szybko zniknął pośród drzew, a jego ostatni mieszkaniec właśnie został zabrany prosto z ganku, wprost w powódź deszczu i błota.

Ione oparła się o jego pierś, ani na chwilę nie odrywając wzroku od drogi. Elm zerknął na nią, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę z losu, jaki czekał ją w Stone. Gdyby wiedziała, że to najprawdopodobniej ostatni raz, kiedy widziała swój dom, uciekłaby. Gdyby tylko pomyślała o tym wystarczająco długo…

Nie zrobiła jednak żadnej z tych rzeczy.

ROZDZIAŁ TRZECI

ELSPETH

Złota zbroja błyszczała i zgrzytała od wody, gdy mężczyzna, który wyciągnął mnie na brzeg, usiadł obok mnie na czarnym piasku. Razem przyglądaliśmy się, jak woda przysuwa się do naszych stóp, po czym oddala się z powrotem, w jednostajnym rytmie przypływów i odpływów fal.

– Taxus – odezwał się w końcu; jego głos przebił się przez szum morza.

Sól z wody zastygła na moich ustach. Przesunęłam po nich językiem, po czym łamiącym głosem zapytałam:

– Co?

– Aemmory Percyval Taxus. – Przesunął po piasku odzianą w rękawicę dłonią. – Tak brzmi moje pełne imię i nazwisko.

– Ty… jesteś… – Zamrugałam, czując ziarenka zbierające się na rzęsach.

Kiedy na mnie spojrzał, jego żółte oczy coś we mnie poruszyły, przywołując mgliste wspomnienia.

– Wkrótce wszystko sobie przypomnisz. – Spojrzał na ciemny horyzont. – Nie ma tu niczego innego do roboty.

Nazywałam się Elspeth Spindle i wiedziałam to tylko dlatego, że tak zwracał się do mnie Taxus. Spróbowałam wypowiedzieć swoje imię na głos, lecz z moich ust wydobył się przenikliwy syk.

– Elspeth Spindle.

Taxus zniknął, chociaż nie widziałam, żeby odchodził. Obracałam głową, szukając go, ale mężczyzna nie zostawił żadnych śladów na piasku.

Zaczęłam wpatrywać się w wodę – przesuwając dłońmi po podłożu, aż moja skóra zrobiła się gładka i zaczerwieniona. Długie włosy miałam potargane i posklejane przez morską wodę. Wyrwałam z głowy jedno czarne pasmo i owinęłam je wokół palca, tak mocno, że jego czubek zrobił się siny. Nie jadłam ani nie spałam.

Czas nie miał na mnie wpływu. Nic go nie miało. Otaczająca mnie nicość była wielka i nieskończona. Kiedy Taxus wrócił i spojrzał na mnie tak, jakby mnie znał, zmarszczyłam brwi.

– Mylisz się. Nie pamiętam, kim jesteś. Nie potrafię… – Skierowałam wzrok na majaczącą przede mną wodę. – Nie potrafię sobie niczego przypomnieć.

– Opowiedzieć ci historię?

– Jaką historię?

– Naszą, kochana.

Usiadłam prosto.

– Była sobie kiedyś dziewczyna… – zaczął gładkim głosem – …mądra i dobra, co mieszkała w głębi lasu. Był tam też król, co berło miał pasterskie, który nad magią panował i napisał starą księgę. Ta dwójka była razem, więc byli tacy sami: dziewczyna, król i potwór, którym się stali.

ROZDZIAŁ CZWARTY

RAVYN

Chociaż chłód Karty Lustra już dawno opuścił ciało Ravyna, mężczyzna wcale nie odczuwał ciepła, gdy wrócił do Stone. Przenikliwe zimno bijące z ciemnych, oblodzonych stopni prowadzących do lochu wgryzało się w jego pierś.

Trzymał w dłoni dwa kościane klucze. Zatrzymał się na szczycie schodów, spojrzał w dół, mocniej zaciskając palce na metalu. Nie usłyszał, kiedy jego siostra się zbliżyła. Z drugiej strony, jaka byłaby z niej kawalerzystka, gdyby nie umiała podkraść się niepostrzeżenie?

– Ravyn.

Odwrócił się, próbując ukryć zaskoczenie pod gniewnym wyrazem twarzy.

– Jes.

Jespyr opierała się o ścianę korytarza, skryta w cieniu, praktycznie stapiając się z otoczeniem, bez konieczności sięgania po Kartę Lustra. Jej spojrzenie padło na kościane klucze, które Ravyn trzymał w dłoni.

– Będziesz potrzebował drugiej pary rąk do otwarcia tych drzwi.

– Zamierzałem znaleźć jakiegoś strażnika.

Nienazwana emocja zabłysła w jej oczach.

– Jestem bardziej niż kompetentna, żeby to zrobić. – W jej głosie wyraźnie dało się słyszeć wyrzut, jednak kapitan to zignorował.

– Król chce zobaczyć Els… – Urwał, czując, że przechodzi go dreszcz. – Chce dowiedzieć się czegoś więcej o Karcie Bliźniaczych Olch. Na osobności.

– Czy to roztropne? – Jespyr ciasno splotła dłonie.

– Raczej nie.

Dźwięk gongu przetoczył się echem po zamku, dając znak, że właśnie wybiło wczesne popołudnie. Południe czy północ – dla Ravyna nie miało to żadnego znaczenia. Jedyne, czego mógł być pewien, jeśli chodzi o czas, to to, że zawsze było go za mało, zawsze przepływał mu przez palce.

Dziewczyna przesunęła czubkiem buta po nierówności leżącego na podłodze dywanu.

– Czujesz się na siłach, żeby to zrobić? Prawie w ogóle nie mówiłeś o tym, co się stało. O Elspeth.

– Nic mi nie jest. – Mięsień na szczęce Ravyna zadrżał.

Jespyr pokręciła głową.

– Zawsze wiem, kiedy kłamiesz. Twoje oczy przybierają wtedy ten charakterystyczny pusty wyraz.

– Nie pomyślałaś, że może po prostu mam puste spojrzenie?

– Chciałbyś, żeby właśnie tak wszyscy myśleli, prawda? – Zbliżyła się do brata i delikatnie wyjęła z jego zaciśniętych palców jeden z kluczy. – Wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać, prawda? Jestem tuż obok. – Jej usta zadrżały w delikatnym uśmiechu. – A raczej tuż za tobą.

Dotarli na dół, ani razu nie poślizgnęli się na skutych lodem schodach. W przedsionku znajdowały się drzwi prowadzące do cel. Masywne i szerokie, zostały wyrzeźbione z drewna jarzębiny, wzmocnionego żelazem, do których otwarcia potrzebne były dwa kościane klucze. Wpatrując się w usytuowane naprzeciwko siebie zamki, Ravyn i Jespyr jednocześnie wsunęli klucze na swoje miejsca. Kapitan stanął plecami do siostry, żeby nie zauważyła, jak bardzo drżą mu ręce.

Ciężkie, wbudowane w kamienny mur zatrzaski, powoli ustąpiły. Wsunął palce w szparę pomiędzy starożytnymi drzwiami a framugą i uchylił je na tyle szeroko, by móc się przecisnąć na drugą stronę.

– Zostaw je otwarte – poinstruował siostrę, zabierając ze sobą oba klucze. – Kawalerzyści wkrótce się pojawią, żeby zabrać Erika Spindle’a i Tyrna Hawthorna na dochodzenie. – Przekroczył próg.

– Chcesz, żebym poszła z tobą?

– Nie. Zgarnij Kartę Kielicha ze zbrojowni. Spotkamy się w komnatach króla.

– Jesteś pewien, że dasz sobie radę? – ponowiła pytanie Jespyr.

Ravyn nigdy nie lubował się w kłamaniu, czynił to bardziej z konieczności niż potrzeby serca. To była jedna z wielu masek, które był zmuszony przywdziewać przez lata. Tak długo, że nawet kiedy powinien ją zrzucić, nie bardzo wiedział, jak to zrobić.

– Nic mi nie jest – szepnął i zrobił kolejny krok w głąb lochu, pozwalając, by pochłonęła go ciemność.

Z każdym pokonanym metrem powietrze stawało się coraz rzadsze. Tunel prowadzący do lochów pochylał się w dół, wbijając się głębiej w ziemię. Ravyn mocniej owinął się płaszczem, patrząc prosto przed siebie i bojąc się, że jeśli zacznie uważniej przyglądać się pustym celom, duchy wszystkich zainfekowanych dzieci, które w nich zmarły, zmaterializują się i go pochłoną.

Drogę zaśmiecały zużyte, poczerniałe pochodnie, ponieważ była to rzadko patrolowana część lochu. Kapitan nie zatrzymywał się, dopóki nie dotarł do samego końca – do ostatniej celi.

Z czekającym w środku potworem.

To, co było kiedyś ciałem Elspeth Spindle, leżało nieruchomo na ziemi, ze spojrzeniem skierowanym w sufit, jakby ten był nocnym niebem upstrzonym gwiazdami. Wokół jej ust – teraz należących do króla Shepherda – unosiła się para, niczym dym bijący ze smoczego pyska.

Kiedy kroki Ravyna ucichły, ponieważ znalazł się pod celą, król Shepherd nawet się nie odwrócił, żeby spojrzeć, kto przyszedł. Odgłos zgrzytania zębami stanowił jedyny dźwięk, który można było uznać za namiastkę powitania.

Niewidzialna pętla zaczęła mocno zaciskać się wokół szyi Ravyna. Nim zdążył się powstrzymać, powiódł spojrzeniem po ciele Elspeth.

A raczej po tym, co kiedyś nim było.

– Jesteś tu?

Żadnej odpowiedzi.

Zrobił kolejny krok do przodu i zacisnął dłonie na żelaznych kratach celi. Równie dobrze mógł ściskać sople lodu.

– Wiem, że mnie słyszysz.

Śmiech rozbrzmiał w ciemności. Postać w środku celi usiadła, po czym się odwróciła. Ravyn musiał użyć całej swojej siły woli i opanowania, żeby się nie skrzywić. Grafitowe, prawie czarne oczy Elspeth zniknęły. Ich miejsce zastąpiły kocie tęczówki – żywe i żółte – należące do człowieka, który zmarł pięćset lat temu.

Król Shepherd nie drgnął, poruszały się tylko jego oczy.

– Jesteś tu całkiem sam, kapitanie – odezwał się głosem Elspeth. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz brzmiał jedwabiście, zwodniczo, spokojnie. Nienaturalnie. – Czy to aby na pewno roztropne?

Ravyn zesztywniał.

– Zamierzasz wyrządzić mi krzywdę?

W odpowiedzi postać w celi posłała mu krzywy uśmieszek.

– Skłamałbym, gdybym powiedział, że o tym nie myślałem.

Nie było tu nikogo, kto mógłby ich podsłuchać. Mimo to Ravyn wyciągnął z kieszeni Kartę Koszmaru i stuknął w nią trzykrotnie.

Sól zalała jego gardło i nos, paląc niczym kwas. Stojąc z zamkniętymi oczami, Ravyn pozwolił, by na moment zawładnęło nim to uczucie, a po chwili odrzucił je, zagłębiając się w umysł króla Shepherda. Przeczesywał ciemność w poszukiwaniu śladu Elspeth.

Nie znalazł jej.

Kiedy otworzył oczy, zobaczył, że król Shepherd mu się przygląda. W jego głowie rozbrzmiał męski, oślizgły – trujący wręcz – głos.

 C z e g o   c h c e s z,   R a v y n i e   Y e w? 

Kapitan przesunął dłonią po twarzy, ukrywając wzdrygnięcie. Nadal patrzył na ciało Elspeth. To była jej skóra, usta i dłonie. Patrzył na jej splątane włosy, długie i czarne, opadające na ramiona. Widział, jak z każdym oddechem unosi się jej pierś.

Jednak, tak jak w przypadku jej głosu, z ciałem Elspeth było niezaprzeczalnie coś nie tak. Jej palce stały się sztywne, wygięte w szpony. Nawet postawa wydawała się nienaturalna – ramiona zbyt uniesione, plecy zgarbione.

– Król chce cię widzieć – poinformował go Ravyn. – Ale zanim cię do niego zaprowadzę, chcę od ciebie dwóch rzeczy.

Król Shepherd wstał, prostując się na środku celi. Po czym – o wiele zbyt szybko, niż można się było spodziewać – przekradł się do przodu.

– Zamieniam się w słuch.

Kapitan mocniej zacisnął dłonie na kratach.

– Domagam się prawdy. Żadnych zagadek, żadnych gierek. Naprawdę jesteś królem Shepherdem?

Spojrzenie żółtych oczu przesunęło się po dłoniach kapitana – połamanych paznokciach, skaleczeniach i brudzie nadal pokrywającym skórę Ravyna. Ciało Elspeth pochylało się do przodu jak u jakiegoś drapieżnika.

– Kiedyś tak mnie nazywali.

– A jak nazywała cię ona?

Przez chwilę nic się nie działo. Żadnego ruchu. Nawet powietrze, które opuszczało nozdrza króla Shepherda, gdy wypuszczał oddech, nie zmieniło się w parę. Potem, gdy już wydawało się, że całkowicie zamarł, jego blade palce zaczęły nerwowo się poruszać, jakby szarpały struny niewidzialnej harfy.

 O n a   w i d z i a ł a   m n i e   t a k i m,   j a k i m   j e s t e m . W umyśle Ravyna rozbrzmiał upiorny szept. Koszmar.

– I wiesz, gdzie znajduje się Karta Bliźniaczych Olch, Koszmarze?

– Owszem.

– Zaprowadzisz mnie do niej?

– Zaprowadzę. – Jego głos był jednocześnie odległy i bliski.

– Czy to będzie daleka podróż?

Koszmar przechylił głowę i posłał kapitanowi uśmiech.

– Nie, Karta znajduje się w pobliżu. A jednak będzie to dla ciebie najdłuższa podróż w życiu.

Ravyn uderzył dłonią w kraty celi.

– Mówiłem, żadnych cholernych zagadek.

– Chciałeś prawdy. A prawda, Ravynie Yew, nie zawsze jest jednoznaczna. Musimy się jej poddać, takiej jaką jest, niczym gałąź na wietrze. Jeśli tego nie zrobimy, cóż… – Jego żółte oczy zabłysły. – To będzie koniec.

 Z a n i m   p o j a w i ł e ś   s i ę   n a  ś w i e c i e,   z a g r z m i a ł,   n a  d ł u g o   p r z e d   h i s t o r i ą   o  d z i e w c z y n i e,   k r ó l u   i  p o t w o r z e,   o p o w i a d a ł e m   i n n ą,   s t a r s z ą.   T a k ą,   w  k t ó r e j   b y ł a   m a g i a,   m g ł a   i  K a r t y   O p a t r z n o ś c i.   I n f e k c j a   i  w y n a t u r z e n i e.  Po raz kolejny odezwał się wewnątrz umysłu Ravyna. Uśmiech czający się na ustach Koszmaru zniknął.  I  w y m i a n a c h,   j a k i e   m u s i a ł y   z o s t a ć   d o k o n a n e. 

– Jestem zaznajomiony z historią ze Starej Księgi Olch.

– To dobrze. Bo to właśnie w tę historię zamierzasz wkroczyć.

Ravyn wziął głęboki wdech i poczuł, że mroźne powietrze wypełnia mu płuca.

– Bliźniacze Olchy to Karta jedyna w swoim rodzaju – kontynuował Koszmar. – Temu, kto jej używa, pozwala na kontaktowanie się z naszym bóstwem, Duchem Lasu. To właśnie ona jej strzeże. A w zamian za ostatnią Kartę z Talii zażąda zapłaty. Nie ma nic za darmo.

– Jestem gotowy na zapłacenie ceny, jakakolwiek by się ona nie okazała. – Ravyn przysunął się jeszcze bliżej krat, jego głos przybrał niskie, groźne tony. – A kiedy już zapłacę tym, czego ode mnie zażąda, Koszmarze, Karta Bliźniaczych Olch będzie moja. Nie króla, nie twoja. Moja.

Coś zamigotało w żółtych oczach.

– Jakiej drugiej rzeczy ode mnie żądasz, Ravynie Yew? – wymruczał.

Chociaż wokół panował przejmujący chłód, kapitan potrafił wyczuć smród krwi pokrywającej ubrania Elspeth. Zrobił krok do tyłu, ale było już za późno. Gdy jego lewa ręka zaczęła drżeć, mocno zacisnął ją w pięść.

– Kiedy zaprowadzę cię do komnat króla, to go nie zaatakujesz. Nie zrobisz niczego, co mogłoby przeszkodzić mi w wywiezieniu cię poza mury Stone na poszukiwanie Karty Bliźniaczych Olch.

– A więc Rowan w końcu przyjął moją ofertę? Chce poświęcić mnie zamiast młodego Emory’ego?

– Nie do końca. Właśnie dlatego musisz zachowywać się najlepiej, jak potrafisz.

Koszmar wybuchnął śmiechem. Upiorny dźwięk rozszedł się echem po lochu.

– Najlepiej jak potrafię. – Dłonie luźno spoczywające po jego bokach, wygięły się w szpony. – Ależ oczywiście. Zaprowadź mnie do króla Rowana.

Na jednej ze ścian lochu znajdowały się haki, na których wisiała wszelaka broń oraz przyrządy ograniczające ruchy więźniów. Ravyn sięgnął po parę żelaznych kajdan połączonych ze sobą łańcuchem, po czym otworzył drzwi celi. Koszmar wyciągnął w jego stronę nadgarstki.

Spod postrzępionych rękawów sukni, wystawała blada, posiniaczona skóra.

Kapitan mocno zacisnął zęby.

– Naciągnij rękawy, tak żeby żelazo nie stykało się bezpośrednio ze skórą. Nie chcę, żeby Elspeth miała jeszcze więcej siniaków.

– To już nie boli.

Czując, jak z napięcia drżą mu mięśnie szczęki, Ravyn uważał, żeby przypadkiem nie dotknąć skóry Koszmaru, gdy zakładał mu kajdanki.

– Idziemy.

Nawet skuty łańcuchem, Koszmar praktycznie nie wydawał żadnych odgłosów. Jego kroki były niezwykle ciche. Ravyn musiał użyć całej siły woli, żeby nie oglądać się na niego. Miał pewność, że potwór cały czas jest za nim tylko dlatego, że wyczuwał jego obecność niczym upiora, gdy razem wypełzali z czeluści pokrytego lodem Stone.

Zaczęli wchodzić po schodach. Ravyn potrząsnął dłońmi, gdy chłód lochu zniknął, zastąpiony dreszczami przebiegającymi po jego plecach. Nadal używał Karty Koszmaru – za jej pomocą wezwał Elma. Kuzyn jednak nie odpowiedział.

Zamiast tego w jego umyśle rozbrzmiał inny, znajomy głos.

 O n a   n i e   ż y j e,   g ł u p c z e,   s z y d z i ł   z  n i e g o.   P o   c o   t r z y m a s z   s i ę   n a d z i e i?   N a w e t   j e ś l i   z b i e r z e s z   c a ł ą   T a l i ę,   z l i k w i d u j e c i e   m g ł ę   i  u l e c z y c i e   i n f e k c j ę,   o n a   j u ż   n i e   w r ó c i.   Z m a r ł a   w  s w o i m   p o k o j u   w  S p i n d l e   H o u s e   c z t e r y   n o c e   t e m u.  Potwór wydał z siebie niski, grzmiący śmiech.  A  w s z y s t k o   p r z e z   t o,   ż e   w r ó c i ł e ś   z  p a t r o l u   o  d z i e s i ę ć   m i n u t   z a   p ó ź n o. 

Ravyn wyszarpnął z kieszeni burgundową Kartę i uderzył w nią trzy razy, zrywając połączenie z magią. Puls dudnił mu w uszach. To nie głos potwora w ciele Elspeth, lecz inny, ten, który drwił z niego i wyrażał jego najgorsze obawy, za każdym razem, gdy zbyt długo używał Karty Koszmaru.

Jego własny.

Zgrzyt zębów odbijał się echem od kamiennych ścian.

– Nie musiałeś korzystać z Karty Koszmaru, Ravynie Yew. Jestem tutaj jedynym więźniem. – Zamilkł na moment. – Chyba że miałeś nadzieję usłyszeć inny głos, gdy sięgałeś do mojego umysłu.

Kapitan raptownie się zatrzymał.

– Byłeś obecny… – powiedział lodowatym szeptem, nie przestając patrzeć przed siebie – …kiedy Elspeth i ja byliśmy tylko we dwoje?

– Co się stało, rozbójniku? Czyżby wszystkie twoje cudowne wspomnienia zaczynały gnić?

Ravyn odwrócił się, popchnął Koszmar na ścianę i zacisnął dłoń na szyi potwora.

Szyi, której faktura przypominała jej skórę. Bo chociaż ona nie była obecna, to jej ciało nadal się tu znajdowało.

Cofnął rękę.

– To wszystko było jednym wielkim kłamstwem. – Aż do teraz nie pozwolił sobie tak pomyśleć. Ale w momencie, kiedy wreszcie to powiedział…

Rany, które zadawano mu nożem, bolały mniej niż świadomość, że to, co przeżył z Elspeth nie było prawdziwe.

– Każde spojrzenie. Każde słowo. Żyłeś w umyśle Elspeth przez jedenaście lat. Nie wiadomo, gdzie kończyła się ona, a gdzie zaczynałeś ty.

– W rzeczy samej. – Przebiegły uśmiech wykrzywił usta Koszmaru.

Ravyn poczuł, że robi mu się niedobrze.

– Jeśli to będzie dla ciebie jakimkolwiek pocieszeniem, jej zauroczenie twoją osobą było całkowicie jednostronne. Moim zdaniem ta niewzruszona maska spokoju i opanowania potwornie trąci nudą.

Nie otwierając oczu, mężczyzna odwrócił się plecami do swojego więźnia.

– A jednak nadal tam tkwiłeś. Wtedy, gdy byliśmy razem.

Po dłuższej chwili Koszmar odezwał się ciszej niż kiedykolwiek przedtem.

– Jest takie miejsce w ciemności, które dzielimy. Pomyśl o nim jak o bezludnym brzegu, otoczonym czarną wodą. Stworzyłem to miejsce, żeby ukryć rzeczy, o których wolałbym zapomnieć. Przez jedenaście lat naszej koegzystencji wybierałem się tam od czasu do czasu, żeby dać Elspeth chwilę wytchnienia. A ostatnio… – dodał z przekąsem, stukając paznokciami o ścianę – …żeby oszczędzić sobie szczegółów jej, niezrozumiałego dla mnie oczywiście, przywiązania do ciebie.

– To miejsce istnieje w twoim umyśle? – Ravyn otworzył oczy.

Zapadła cisza. A potem potwór znowu się odezwał:

– Przez ostatnie pięćset lat rozpadałem się na kawałki pośród ciemności. Stałem się człowiekiem pomału obracającym się w coś przerażającego. Nie widziałem słońca, ni księżyca. Jedyne, co byłem w stanie robić, to przypominać sobie wszystkie okropne wydarzenia mające miejsce za mojego życia. Właśnie dlatego stworzyłem tę kryjówkę, w której schowałem niegdyś żyjącego króla wraz z całym jego cierpieniem i wszystkimi wspomnieniami. Miejsce, gdzie mogłem zaznać wytchnienia.

Ravyn ponownie się odwrócił. Kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie żółtych oczu, wiedział.

– To właśnie tam się znajduje. Dlatego nie jestem w stanie jej usłyszeć, nawet przy użyciu Karty Koszmaru. Ukryłeś ją. – Palący kwas podszedł mu do gardła. – Jest tam sama. W ciemności.

Król Shepherd przechylił na bok głowę.

– Nie jestem smokiem, zazdrośnie strzegącym swoich skarbów. W chwili gdy ręka Elspeth Spindle dotknęła Karty Koszmaru, a ja wślizgnąłem się do jej umysłu, dni dziewczyny były policzone. Stałem się jej zwyrodnieniem, jej końcem.

Nie. Ravyn nie przyjmował tego do wiadomości.

– Powiedz mi, jak mogę się z nią skontaktować.

– A niby dlaczego miałbym to zrobić, skoro oglądanie, jak ledwo nad sobą panujesz, sprawia mi tyle przyjemności?

Dłoń Ravyna powędrowała na przytroczony do paska sztylet z rękojeścią z kości słoniowej.

– Powiesz. Kiedy tylko opuścimy ten nieszczęsny zamek, zdradzisz mi dokładnie, jak dotrzeć do Elspeth.

Uśmiech, jaki Koszmar posłał Ravynowi, wydał się kapitanowi słabo zawoalowaną groźbą.

 S e k r e t y   t r z y m a m   w  u k r y c i u,   s e k r e t ó w   m a m   w i e l e.   Z  n i k i m   s i ę   n i m i   n i e   d z i e l i ł e m   i  n i g d y   n i e   p o d z i e l ę. 

Nie zastali króla Rowana w jego komnatach.

Ravyn zaklął pod nosem.

– Poczekaj tutaj – rozkazał Koszmarowi i zostawił potwora, zakutego i pokrytego krwią, stojącego na środku wyściełanej skórami i dywanami sypialni króla i ruszył korytarzem do pokoju Hautha.

Gdy tylko przekroczył próg komnaty kuzyna, uderzył w niego smród tak okropny, że musiał z całej siły walczyć z zachowaniem niewzruszonego wyrazu twarzy. Dziękował losowi, że zjadł bardzo skromne drugie śniadanie, ponieważ w przeciwnym razie na pewno by zwymiotował.

W pokoju wielkiego księcia panował nieznośny zaduch, przez co wstrętny odór krwi i mdły zapach gnijącego ciała tylko przybierał na intensywności. Filick Willow stał obok trzech innych uzdrowicieli, krzątających się przy łóżku najwyższego księcia. Król też tam był, tkwiąc obok Jespyr, niedaleko kominka. Pijany. Przez ostatnie trzy dni pił w tym pokoju, używając Karty Koszmaru, za pomocą której próbował dotrzeć do swojego syna.

Jednak gdziekolwiek zawędrowała świadomość Hautha – o ile w ogóle gdzieś się podziewała – król nie potrafił jej dosięgnąć. Nawet Karta Sierpa nie przywróciła życia jego niewidzącym zielonym oczom. Skóra wystająca spod bandaży była poszarpana i pokryta strupami. Natomiast to, co kryło się pod opatrunkami…

Hauth został zmasakrowany. W sposób, jakiego Ravyn przez dwadzieścia sześć lat swojego życia nigdy nie widział. Nawet wilki nie rozszarpywały tak swoich ofiar. Zresztą zwierzęta rzadko kiedy zabijały dla zabawy. Lecz to – to, co zrobiono Hauthowi – wykraczało poza zabawę.

Nagle pomysł postawienia króla twarzą w twarz z potworem, który dopuścił się tego wobec jego syna, wydał się Ravynowi okropny.

Jespyr pochwyciła spojrzenie brata i wyszeptała coś do ucha wuja przez zaciśnięte zęby. Skupienie się na jej słowach, zajęło królowi dłuższą chwilę. Kiedy jego wzrok w końcu skupił się na Ravynie, rzucił siostrzeńcowi mroczne spojrzenie.

– A więc? – wycharczał, kiedy całą trójką znaleźli się na korytarzu. – Jest tutaj?

Ravyn odetchnął świeżym powietrzem.

– W twoich komnatach, panie.

– Kielich? – Potężna dłoń króla zacisnęła się na szklanej szyjce karafki.

– Mam ją przy sobie – poinformowała go Jespyr, pokazując trzymaną w dłoni Kartę Opatrzności w kolorze morskiej zieleni.

– Zobaczymy, jak teraz ta suka będzie próbować kłamać na temat Karty Bliźniaczych Olch.

Kiedy szarpnięciem otworzył drzwi do swoich pokoi, Koszmar – niczym jeden z zamkowych gargulców – siedział nieruchomo na ozdobnym krześle z wysokim oparciem. Wpatrywali się w siebie, dwóch władców, każdy z żądzą mordu wypisaną na twarzy. Spojrzenie zielonych oczu Rowana wbijało się w żółte ślepia Koszmaru – a między nimi kłębiła się aura pięćsetletniej wzajemnej nienawiści.

Koszmar uniósł swoją szponiastą dłoń w geście powitania. W drugiej trzymał srebrny kielich, już napełniony winem.

– No cóż – oznajmił. – Niechaj zacznie się dochodzenie.

Jespyr sceptycznie spojrzała na kajdanki na jego nadgarstkach i powoli wypuściła powietrze, po czym trzykrotnie stuknęła w Kartę Kielicha.

Król Rowan utrzymywał tak dużą przestrzeń pomiędzy sobą a krzesłem Koszmaru, że mógłby przejechać pomiędzy nimi powóz. Może i był pijany, ale z pewnością nie głupi. Na własne oczy widział, do czego zdolny jest siedzący naprzeciwko niego potwór, gdy ten zostanie sprowokowany.

– Powiedz mi, Elspeth Spindle, jak to możliwe, że wiesz, gdzie została ukryta Karta Bliźniaczych Olch?

Koszmar nawinął na palec pukiel czarnych włosów dziewczyny. Ravyn obserwował go, czując, jak zalewają go palące wspomnienia jego własnych palców wplątanych w jej włosy. To, jak przesuwał po nich dłońmi.

Zmusił się do patrzenia przed siebie, na ścianę.

– To proste. Byłam tam, kiedy Karta zniknęła. – Koszmar udawał Elspeth.

Wzrok króla powędrował do Karty Kielicha trzymanej przez Jespyr i z powrotem na siedzącą na krześle dziewczynę, jakby nie mógł się zdecydować, któremu zmysłowi zawierzyć – swoim oczom czy uszom.

– To niemożliwe.

Potwór jedynie się uśmiechnął.

– Nieprawdaż? Magia to fascynująca i nieposkromiona siła.

– Więc to magia daje ci tę… tę… – król potykał się o własne słowa – …tę starożytną wiedzę na temat Bliźniaczych Olch?

Koszmar w odpowiedzi ponownie nieznacznie uniósł kącik ust.

– Można tak powiedzieć.

– Gdzie dokładnie ukryta jest Karta? – wtrąciła się Jespyr, ze spiętymi z emocji ramionami.

Rzucił jej obojętne spojrzenie.

– Głęboko w lesie. Lesie, w którym nie uświadczysz ścieżki. Jednak dla tych, co potrafią wyczuć zapach soli… – Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zęby. – Brak utartej drogi to nie problem. To zachęta.

Król wyraźnie próbował zapanować nad emocjami, biorąc głębokie, uspokajające wdechy. Jego spojrzenie spoczęło na Ravynie.

– Czy mój siostrzeniec był świadomy twojej infekcji?

Lodowate zimno ogarnęło Ravyna, a w głowie rozdzwoniło się tysiące dzwonów alarmowych.

Dopiero wypowiedziane słowa oślizgłym tembrem Koszmaru uciszyły je wszystkie.

– Wbrew temu, co sobie wyobrażasz, twój kapitan nie jest wcale takim wszechwidzącym ptaszyskiem. Nic nie wiedział o mojej magii, dopóki nie było już za późno.

To prawda – choć delikatnie przekręcona.

Bruzda przecięła twarz Ravyna, tworząc wyłom w jego dotąd opanowanej, kamiennej masce. Koszmar to zauważył i uśmiechnął się, jakby wiedział, co mężczyzna dopiero teraz sobie uświadomił.

Karty Opatrzności nie miały wpływu na króla Shepherda. Tak wynikało ze Starej Księgi Olch.

 I  c h o ć   n a d s z e d ł   k o n i e c   o f i a r,   k o n i e c   s p o t k a ł   r ó w n i e ż   m n i e.   B o   c h o ć   T a l i ę   s a m   s t w o r z y ł e m,   n i e   u ż y ł e m   n i g d y   j e j. 

Chociaż nie działały na niego, Elspeth pozostawała podatna na działanie Kart. Przecież Hauth użył na niej Kielicha, a Ravyn rozmawiał z nią za pomocą Karty Koszmaru.

Potwór znajdujący się przed nim był zarówno Elspeth jak i królem Shepherdem. Wyglądało na to, że Koszmar mógł poddawać się działaniu Kart – jak i uniknąć ich wpływu.

To nie różniło się zbytnio od magii Ravyna mogącego używać zaledwie Lustra, Koszmaru i najprawdopodobniej Bliźniaczych Olch. Nie zdołałby użyć pozostałych dziewięciu Kart – ale i one nie mogły zostać wykorzystane przeciwko niemu. Potrafił oprzeć się działaniu Sierpa i kłamać, gdy skierowano na niego magię Kielicha.

Tak samo jak Koszmar, który właśnie to wykorzystywał.

– Kto wiedział o twojej infekcji? – warknął do niego król, gdy cisza przeciągała się nazbyt długo.

– Moja magia zawsze pozostawała sekretem.

– Sekretem, którym nie podzieliłaś się nawet z własnym ojcem?

Koszmar zmarszczył brwi.

– To pytanie do niego. Nie odpowiadam za czyny Erika Spindle’a, który traktował mnie z niczym więcej jak z bezduszną obojętnością.

– I naprawdę widzisz Karty Opatrzności za sprawą swojej magii?

– Tak.

– I skorzystasz z niej, aby odnaleźć dla mnie ostatnią Kartę?

Nic nie dało się wyczytać z twarzy Koszmaru.

– Owszem, zrobię to, o ile dotrzymasz swojej części umowy, Rowanie. Oddałeś Emory’ego Yew jego rodzicom?

Król skrzyżował ręce na piersi.

– Powiedz mi, gdzie jest Karta Bliźniaczych Olch, a jeszcze dziś wieczorem chłopak zostanie uwolniony.

Koszmar uniósł brwi.

– Proszę bardzo. – Wziął głęboki wdech przez nos. – Słuchaj uważnie. Dwunasta Karta twoja się stanie, gdy cenę zapłacisz po trzykroć, panie. Nad taflą jeziora, czarnej tafli odbiciem, wywalcz sobie drogę lub okupisz to życiem. Kolejna próba czeka na skraju lasu, ciemnego i mrocznego przedsionka domu Ducha Lasu. Trzecia ofiara w miejscu poza czasem zostanie oddana. Tam, gdzie smutek, krwi rozlew i gdzie wielka zbrodnia została dokonana. Żaden miecz cię nie ocali, pod maską próżno szukaj ukrycia. Wrócisz z Kartą Olch Bliźniaczych, lecz odmienni to nie tylko twoje, lecz wszystkich podróżników życia.