Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
„Droga bez końca” – książka, która sprawi, że przeszyje Cię lodowaty oddech Arktyki, zasypią Cię wirujące płatki śniegu, a mroźny wiatr wygwiżdże XIII-wieczną historię.
Ta opowieść przeniesie Cię w świat kupców, wojsk, szpiegów, z którym zmierzą się Yura i Elena. Jest tu pełno tajemnic, emocji i niespodzianek. Wszystko się zaczyna na wyspach Sila i Tunu. To tam życie toczy się według rytmu mrozu i wiatru, a ziemia kryje swoją tajemnicę.
Pewnego dnia w życiu bohaterów wydarzy się coś, co zmieni ich świat na zawsze. Będą musieli stawić czoło nie tylko złowrogim siłom natury, lecz także duchom przeszłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Droga
bez końca
Tekst, skład i okładka:
Kamil Gopaniuk
Korekta i redakcja:
Anna Konstańczuk
Prawa autorskie:
Kamil Gopaniuk
www.gopaniuk.pl
Wydawca:
Cyfryzacja Sp. z o.o.
Białystok
ISBN 978-83-974446-0-7
Kamil Gopaniuk
Droga bez końca
Wasilków 2025
Kiruk, purpurowy od gniewu, stał przed karczmą, a ślina tryskała mu z ust przy każdym wykrzykniętym słowie.
– Milcz, ty głupia dziewko! Ten wieloryb to dar od bogów! Wojowie, jutro o świcie wyruszamy na połów w cieśninie.
Elena, nastoletnia dziewczyna o długim blond warkoczu, stanęła naprzeciw niego, patrząc oczami płonącymi od wściekłości.
– Klnę się na wszystko! Stanę wam na drodze. Nie pozwolę! Nie pozwolę! – miała skrzywioną minę przez woń alkoholu, którą wyczuwała od Kiruka.
Kilkudziesięciu mieszkańców wioski, przyciągniętych krzykami, zgromadziło się wokół, ale żaden nie odważył się przerwać. Kiruk, członek starszyzny i niekwestionowany autorytet, cieszył się niepodważalnym szacunkiem. Jego doświadczenia, opowieści o Anadyrze, o polowaniach na niedźwiedzie i przeżyciach na zamarzniętym morzu, otaczały go aurą legendy.
– Zamilcz! – Kiruk ponownie zagrzmiał, głosem przytłumionym jedynie przez odległy szum morza i głośny wiatr. – Wolą starszyzny wieloryb zostanie zabity. A jak staniesz nam na drodze, to wylądujesz w morzu.
– A wcześniej wychędożym, he – dołożył od siebie jego pomagier, postać nieco przygłupawa, lecz wiernie wtórująca każdemu słowu wodza.
Elena, nie dając się zastraszyć, podniosła głos, choć drżał on od niepohamowanej złości.
– Czy wy, dranie, nie rozumiecie, że ten wieloryb to dar od bogów, ale nie po to, by go zabijać! Dzięki niemu – żywemu – nasze wyspy przetrwają długie lata!
Kiruk, choć mógł zignorować dziewczynę, wybrał inaczej, rozpalony alkoholem i rozbawiony kłótnią.
– Brednie opowiadasz, smarkulo – prychnął z pogardą.
– Bez tego wieloryba zaczną ginąć kryle, ryby i ptaki. A naszą wyspę czeka zagłada – próbowała przekonywać Elena głosem pełnym desperacji.
Kiruk machnął ręką, jakby odganiał muchę.
– Zamilcz już! Co to za obyczaje, żeby młoda gęś tak tu kłapała dziobem. Starszyzna swoim doświadczeniem i mądrością życiową zadecydowała. Koniec tych dyskusji. Jutro o świcie wyruszamy na połów.
– Nie pozwolę! – uparcie stała i krzyczała Elena, ale jej protesty zostały brutalnie przerwane, gdy dwaj pomagierzy Kiruka rzucili się na nią.
– Zostawcie ją, łachudry! – krzyknął z daleka Yura, przerywając pokaz siły.
– A co to? Kolejny smarkacz tu przylazł. Nie wytrzymam zaraz! Precz, bo psy każę na was spuścić – krzyknął teraz już na serio rozdrażniony Kiruk. Yura, nie zważając na groźby, zabrał Elenę od drabów Kiruka i odszedł z nią na ubocze karczmy.
Tych ziem nie było na żadnych mapach. Latem temperatura osiągała tu zaledwie kilka stopni na plusie, a zimą przeszywały tak silne mrozy, że do wyjścia potrzebne było nałożenie kilku warstw grubych futer. O istnieniu wysp wiedzieli tylko nieliczni handlarze, którzy podczas sztormów na morzu musieli zboczyć ze szlaku. Dzięki temu na Silę i Tunu docierały od czasu do czasu towary, których mieszkańcy nie byliby w stanie sami pozyskać ze względu na bardzo surowy, arktyczny klimat. Jednocześnie było to też miejsce wolne od wpływów monarchii. Wspomniane towary to między innymi alkohol, który w dużej mierze zasilał karczmę i spiżarnię Kiruka. Jego i inne domy były także wypełnione ryżem, który mieszkańcy jedli z szeroko dostępnymi rybami. Problemem było to, że handlarze na Silę i Tunu nie zapuszczali się z własnej woli. Decydowała o tym tylko zła pogoda na morzu. Zaopatrzenie wysp uzupełniano z wyprzedzeniem każdej zimy. Wtedy to morza zamarzały, a towar można było w dużych ilościach dowozić psimi zaprzęgami z oddalonego o zaledwie 32 mile morskie Yorku. Towar jednak kosztuje, więc mieszkańcy na co dzień pozyskiwali skóry, którymi później handlowali pod postacią gotowych ubrań lub surowego materiału. Nie zawsze jednak udało się pozyskać tyle samo, toteż czasem na wyspach panowały lata chude, a czasem obfite. Wieloryb, który pojawił się w cieśninie pomiędzy wyspami, był niewątpliwie darem od bogów. Tyle że różnie interpretowanym. Starszyzna widziała w nim bowiem potężny surowiec, który starczy nawet na 3 lata. Dodatkowo szkielet nadawał się idealnie do budowy domów. Elena upatrywała w tym wielkim ssaku sposobu, by przez długie lata morza były obfite w kryle, ryby i ptaki. Dopóki wieloryb będzie żyć w cieśninie, na wyspach lata będą tłuste. Świadom był tego również Kiruk, ale on rachował to co tu i teraz. Ponadto trudno, by publicznie przyznał rację młodej dziewczynie.
Tunu to mała wyspa, którą zamieszkiwało tymczasowo do 50 osób w prowizorycznych budynkach, które pozwalały przetrwać latem, gdy był czas połowów. Sila to duża wyspa, gdzie mieszkało 400 osób. To tam żyło się na co dzień.
Na Tunu, oprócz małej osady, znajdował się też czarny las. Miejsce tak ponure, gdzie nikt nie chciał się zapuszczać. Nawet mieszkańcy byli chętni wyrąbać wszystkie drzewa, ale starszyzna przestrzegała przed gniewem bogów. W Sile i Tunu praktykowano animizm, który zakładał, że zarówno ludzie, zwierzęta, rośliny, jak i nieożywione przedmioty (takie jak kamienie, rzeki, góry), mogą posiadać duchy lub dusze. Te duchy mają wpływ na życie codzienne i są w stanie komunikować się z ludźmi, często wymagając szacunku, ofiar lub rytuałów, aby utrzymać harmonię i równowagę. Dlatego wyrżnięcie lasu bez powodu nie wchodziło w grę. Co nie znaczy, że wszyscy to akceptowali. W karczmie nieraz dyskutowano, ile drewna się marnuje, bo to nikomu niepotrzebny las.
Sila była gęsto zabudowaną domami wyspą. Jej połowa zajmowana była przez górę Kilaku. Nazwa ta oznaczała dosłownie – niebo. A to dlatego, że nigdy nie było widać jej szczytu, który był pokryty mgłami. Starcy przekazywali młodszym, że po śmierci człowiek opuszcza ciało i wybiera się w dalszą wędrówkę na szczyt Kilaku. A pewnego dnia wszyscy mieszkańcy wyspy tam się spotkają. O górę sięgającą nieba dochodziło często do sporów. Słowa starszyzny niejednokrotnie próbowała podważać Elena. Twierdziła, że góra nie jest wcale wysoka, a to, że nie widać jej szczytu, nie oznacza, iż nie da się na niego wejść. Starszyzna kategorycznie tego zabraniała. Przed wieloma laty ogłoszono i przekazywano kolejnym pokoleniom, że tego, kto wybierze się na Kilaku, czeka kara śmierci, bo obecność człowieka zakłóci spokój zmarłym. Ażeby nikogo nie korciło, jedyna droga, którą dałoby się tam dojść, była stale pilnowana przez ludzi Kiruka.
Yura i Elena patrzyli to na morze, to w ognisko, które wspólnie rozpalili w odsłoniętym tylko od strony morza dużym szałasie, którego część stanowiło zagłębienie w ziemi. Mieli tam na tyle ciepło, by bez względu na temperaturę na zewnątrz siedzieć lub leżeć w środku. Jedynie deszcz lub silny wiatr mogły im przeszkodzić. Tego dnia było mroźnie jak zawsze, ale łagodnie jak nigdy. Morze było spokojne.
Elena rzuciła błyskawiczne spojrzenie na Yurę, z niepewnością tańczącą w jej oczach.
– Hej, Yura, zdradzić ci sekret?
Yura, zawsze gotów wsłuchać się w słowa towarzyszki, odparł ciepłym tonem:
– Wiesz przecież, że możesz mi powiedzieć wszystko.
Cień tajemnicy przemknął po twarzy Eleny, gdy szepnęła: – Byłam na szczycie Kilaku.
Yura, nie wierząc w słowa dziewczyny, uśmiechnął się szeroko i okpił.
– A ja zaraz za tobą.
Elena, podenerwowana jego niedowierzaniem, zmarszczyła brwi.
– Nie wierzysz mi?
Yura, rozbawiony, ale i zaintrygowany, zaczął snuć przypuszczenia.
– Przecież jedynego wejścia pilnują draby Kiruka. Chcesz mi powiedzieć, że przeszłaś im przed nosem niezauważona?
Elena odparła z pewnością w głosie.
– To nie jest jedyne wejście. Znam inne.
Zaciekawiony Yura pochylił się bliżej.
– Co? Gdzie? – zapytał głosem pełnym podniecenia.
Elena z powagą malującą się na jej twarzy mówiła powoli.
– Możemy tam się wybrać razem, jeśli chcesz, ale pamiętaj. To, co zobaczysz, gdy tam dotrzesz, całkowicie odmieni Twoje życie.
Yura, lekko poirytowany, ale i ciekawy, zapytał retorycznie:
– Co ty bajdurzysz?
Elena, nie dając się zniechęcić, kontynuowała:
– Możemy wybrać się choćby zaraz. Mimo że z ziemi nie widać szczytu, to nie jest zbyt wysoko.
Yura, śmiejąc się, odpowiedział:
– Dobra, chodźmy. Ale jeżeli to szutki, zrzucę cię z tej góry.
Elena, przyjmując ton pełen powagi, przerwała jego śmiech.
– Posłuchaj mnie uważnie, Yura. Za wchodzenie na górę grozi nam śmierć…
Yura, niecierpliwy, przerwał jej.
– Skoro pójdziemy innym wejściem…
– Dałbyś mi dokończyć, Yura? – wtrąciła Elena. – Chodzi o to, że na górze możemy zostać zauważeni przez drabów.
Yura, zaskoczony, zapytał.
– Niby jak?
Elena, zatroskana, spojrzała mu prosto w oczy.
– Na pewno chcesz iść? Nie boisz się, że oboje zawiśniemy?
Yura, starając się ukryć rosnące zaniepokojenie, odparł z przekorą:
– Przestań mnie straszyć. Pewnie wymyśliłaś tę drugą drogę i teraz sprawdzasz, czy tchórzę.
Elena zdecydowanie zapytała:
– To idziemy?
– Idziemy – odparł Yura z niedowierzaniem w całą historię.
– Sam chciałeś, Yura. Musimy być naprawdę bardzo ostrożni.
– Prowadź!
Elena i Yura wyszli ze swojego szałasu i szli dłuższą chwilę brzegiem morza. Yura szybko zorientował się, że muszą obejść całą wyspę, a ta druga droga musi prowadzić po prostu od innej strony. W pewnym momencie brzeg nad morzem się skończył, a zaczęły zarośla. Elena poszła przodem prawie niewidoczną ścieżką pomiędzy wysokimi, suchymi badylami. Następnie butami weszli w mokradła, co przy niskich temperaturach było bardzo nieprzyjemnym uczuciem. Determinacja jednak nie pozwalała się wycofać. Zamarznięte błoto chrupało pod nogami. Teren był bardzo nierówny.
Yura nie miał w zwyczaju narzekać, ale nie wytrzymał.
– Daleko jeszcze?
– Szybko opadasz z sił – zaśmiała się Elena. – Jeszcze kawałek przed nami.
Szli tak jeszcze dobry kwadrans, a raczej powoli przedzierali się do przodu. W pewnym momencie oczom obojga ukazało się wejście do jaskini. Yura wzdrygnął się.
– Na pewno chcesz tu wchodzić?
– Już tu byłam – odparła Elena.
W jaskini było bardzo ciemno, ale można było iść bez płomienia, bo przewiew powietrza był mocno odczuwalny. Wystarczyło kierować się nosem. Pierwsza szła Elena, która miała wyciągnięte przed siebie ręce, by nie uderzyć w ścianę. Ręce Yury położone były na ramionach Eleny. I takim to sposobem doszli do ściany, po której trzeba było się wspiąć. Wpadało tam trochę światła. Zadanie było o tyle trudne, że oboje byli bardzo grubo ubrani, co ograniczało im ruchy. Gdy się udało, przeszli jeszcze kawałek i wyszli z jaskini. Ujrzeli przepiękny widok na cieśninę i mniejszą wyspę w oddali. Nie byli jednak jeszcze na szczycie.
– Posłuchaj mnie, teraz musimy iść ostrożnie, bo droga będzie wąska, ale nie to jest najgorsze. W pewnym momencie możemy zostać zauważeni, dlatego, jeżeli ktoś do nas krzyknie, to zawracamy i uciekamy, licząc, że na dole wszystkiego się wyprzemy. Gorzej – jeżeli ktoś się do nas zakradnie, gdy będziemy już na miejscu. Wtedy nie wyłgamy się z tego – spokojnie tłumaczyła dziewczyna.
– Elena, przestań mnie straszyć, potrafię nas obronić – odparł na to Yura.
Szli tak wąską drogą, że momentami przytulali ścianę skały. Za plecami mieli tylko przepaść. Jeden zły ruch i mogliby pożegnać się z życiem. Na szczęście, nie było wiatru, który by mocno utrudniał wejście. Dlatego kiedy przeszli już tą wąską drogą na szczyt, widok tego, co jest na samej górze, zaczął się wynurzać zza horyzontu, a uczucie ulgi było coraz większe. Yura dostrzegł dach chaty, która była wybudowana na bocznej ścianie szczytu.
– Ktoś tu mieszka? – zapytał wyraźnie zaskoczony.
– Niech te ostatnie chwile twojego dawnego świata jeszcze trwają. Gdy wejdziesz do domu, twoje życie całkowicie się zmieni – powiedziała tajemniczo Elena.
Yura, nie czekając, rozejrzał się dookoła po szczycie. Nikogo nie zauważając otworzył drzwi. Te zaskrzypiały i ukazały coś, co spowodowało, że chłopak zamilkł i nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Oto bowiem, bez żadnych wątpliwości, dostrzegł charakterystyczne ubrania Kiruka, wielkie łoże wyścielone aksamitnymi, kolorowymi materiałami, była też balia do kąpieli, lampy olejowe, butelki wina. Było też drugie wyjście z domu, które prowadziło na szeroki i długi ganek. Na miejscu znajdowały się też krzesła i stół. Bez wątpienia, był to punkt widokowy, z którego można było spoglądać na morze. Za gankiem była już tylko przepaść.
Po dłużej chwili obserwacji Yura powiedział:
– Czyli Kiruk zabrania wszystkim tu przychodzić dlatego, że ma tu swój dom do wypoczynku, a nie dlatego, że zakłóci to spokój zmarłym. Co za obrzydliwy kłamca! – powiedział wzburzony i zdenerwowany Yura.
Elena miała rację, to zmieniło świat Yury. Autorytet Kiruka, mędrca i wojownika, całkowicie upadł. Skoro Kiruk okłamał ludzi z przeznaczeniem góry, by mieć ją na wyłączność, to mógł kłamać w powieściach o swoich przygodach. Yurę to, co zobaczył, bardzo zabolało, bo chciał być wielkim wojownikiem w przyszłości, takim, za jakiego uważał Kiruka.
– Mam ochotę go zabić – stwierdził z pełną powagą Yura.
– Ja też – odpowiedziała Elena, ale mówiąc to w głębi duszy wiedziała, że to ogólne życzenie śmierci Kiruka, a nie coś, co planuje robić. Zdaniem Eleny, Kiruk swoimi rządami szkodził całej społeczności. Ta, zdaniem dziewczyny, w ogóle go nie obchodziła. Ważne było posiadanie władzy samo w sobie.
Pod wieczór Elena z Yurą byli już na dole. Zanim rozeszli się do swoich domów, dziewczyna zwróciła się do swego kompana:
– Jutro o świcie Kiruk ze swoją bandą ruszają na wieloryba. Pomożesz mi ich zatrzymać na tyle, by wieloryb po wynurzeniu o świcie zdążył się zanurzyć?
– Elena, bądź dobrej myśli, jutro nie będzie żadnego polowania – uśmiechnął się tajemniczo Yura.
– A co? Wiesz, jaka będzie pogoda? – zakpiła Elena.
– Jutro będzie wielka burza. Dobranoc – powiedział Yura pozostawiając zdezorientowaną Elenę, która zaczęła się zastanawiać: – Skąd niby Yura wie, jaka będzie pogoda.
***
Wielki Tojon Kiruk, niekwestionowany autorytet na wyspach, był ostoją bezpieczeństwa dla prawie każdego mieszkańca. Dysponował on armią Synów Wichru, silnych i uzbrojonych wojowników, którzy wtopieni w codzienne życie, dzielili chwile z rodzinami w skromnych chatach. Wyspy tchnęły spokojem, ale wojownicy byli zawsze gotowi do działania.
– Kiedy tylko zbliży się statek, załóżcie waleczne stroje i z mieczami przy boku zbierzcie się przy mojej chacie – rozkazał Kiruk. Chodziło o to, by studzić zapędy przybyszów, szczególnie tych, którzy po kubku miodu czy dwóch zbyt chętnie wdawali się w bójki lub zaczepiali miejscowe kobiety. Karczma na wyspie stawała się wówczas gościnnym schronieniem dla przyjezdnych, wolna od obecności Synów Wichru, by ograniczyć ryzyko niepotrzebnych spięć.
Drugą więzią łączącą Kiruka z mieszkańcami był fakt, że tylko on znał drogę do Anadyru. Każda jego zimowa wyprawa szczegółowo była opowiadana podczas wieczornych ognisk, przy których wyspiarze regularnie się spotykali.
– Wyprawa do Anadyru to miesiąc morskiej żeglugi, od pełni do pełni, przy łaskawym morzu – rozpoczynał Kiruk. – Ale prawdziwą przygodą jest droga sańmi, od półksiężyca do pełni. Budujemy chatki z lodu, zimne, ale znośne. To dopiero jest wyzwanie.
Yura przysłuchując się opowieściom, często nie do końca chciał uwierzyć, ale ostatecznie uważał, że tak wielki autorytet nie mógł kłamać. Najbardziej absurdalna wydawała mu się opowieść o drewnianej karczmie pośrodku zamarzniętego morza, punkcie na uzupełnienie zapasów, który miał być rozbierany z nadejściem roztopów.
– Pewnego dnia w karczmie na morzu doszło do niesłychanej bitki – rozpoczął kolejną gawędę Kiruk. – Siedzieliśmy przy ciepłej strawie i biesiadowaliśmy, aż nagle otworzyły się drzwi do karczmy i weszła szczupła, wysoka, piękna, młoda niewiasta. Wszystkie chłopy, co w karczmie siedzieli, z miejsca jakby powariowali. Był taki jeden odważny, rudobrody. Wstał, podszedł do kobiety i mówi: – Ty taka piękna, może w tańce cię porwę. I tak łapy swoje wyciąga. A ta niewiasta już krzyczy: – Gdzie z tymi brudnymi łapskami! – Rudobrody wściekł się i chwycił młódkę za nadgarstek. A ona jak mu nie łupnęła drugą ręką, to plask taki poszedł, jak w górach kto by krzyknął. A na tej rudej mordzie tylko taka czerwona dłoń odbita. Zamroczyło chłopa aż usiadł. Wtedy wszyscy parsknęli śmiechem, że baba tak zlała zalotnika. A tenże wstał, honor babie oddać nie pozwala, to jak nie sieknął temu, co najbliżej siedział i rechotał jak inni. Oj, co się wtedy zaczęło. Krzesła, stoły, kufle z napitkiem, jadło z talerzami – wszystko zaczęło fruwać. A karczmarz tylko za głowę się złapał. Bo jak mu tę budę rozniosą, to co on biedny na środku zamarzniętego morza zrobi. Oj, nie powiem, zniszczeń trochę było, ale co jak co, buda się nie rozpadła – zakończył Kiruk.
Wszyscy siedzący wokół ogniska zaczęli gromko się śmiać i spontanicznie wiwatować. Kiruk uwielbiał ten splendor, to też opowieściami sypał co rusz. A miał ich tyle, co małych rybek jest w morzu.
Kiruk opowiadając popijał trunki. Tak duże ilości, że podczas opowieści potrafił nawet zasnąć. A gdy się po chwili budził, to kontynuował opowieść, jak gdyby nigdy nic. Kiruk jednak umiał zachować umiar, by nie pleść tylko wesołych historii. Przeplatał gawędy poważnymi opowieściami z morałem. Często powtarzał, że ci, którzy odchodzą, znajdują spokój na górze Kilaku, gdzie światy żywych i umarłych są od siebie oddzielone. O śmierci najbardziej lubiły słuchać stare baby, z którymi rozmowy były tylko o jednym. Że to już niedługo. Jakby już spakowane czekały, aż zjawa czy inny duch przyjdą i zabiorą na górę Kilaku.
W wiosce była jedna taka baba, że nikt nie wiedział, ile ma lat, bo taka była stara. Na oczy ledwo widziała, trzeba było krzyczeć do niej, żeby usłyszała, ale nikt tak nie potrafił leczyć jak ona. Ileż to porodów w życiu odebrała, ileż to osób uchroniła przed śmiercią. Całą swoją wiedzę przekazała dwóm córkom. Sama jednak nie siedziała i nie leżała zbyt często. Ciągle jakiegoś zajęcia szukała. Pewnego dnia poprosiła Elenę, by razem pójść na plażę.
– Elenko, skarbie najsłodszy, moje córki zajęte leczeniem, a ja dawno nad morzem nie byłam, pójdziesz ty ze mną?
– Oczywiście, babuszko, pójdę – odpowiedziała i wzięła staruszkę pod rękę. Ruszyły raźnym krokiem. – Stara już jestem, nie widzę za dobrze, nie słyszę za dobrze, ale śmierć to chyba o mnie już zapomniała. Czekam gotowa, ale nie nadchodzi żadna zjawa. Ni to w dzień, ni to w nocy. Już sama nie wiem, co począć.
– A ty, babuszko, czego się na tamten świat tak śpieszysz? – zapytała Elena.
– A bo ja tu ciężarem jestem, córki ciągle muszą pomagać. Ledwo widzę, to ni posprzątać, ni ugotować. Jak tak żyć, na łaskę innych jestem skazana – narzekała kobieta.
– Babuszko, to twoje córki, one nie robią tego z powinności, a z miłości.
– Ja swoje wiem, każdy święty spokój kocha, a nie mnie, starą. Ja nie wiem, co to będzie. Ani jedna, ani druga za mąż nie poszła, wnucząt nie urodziły mi. Może ty nauki od nich, Elenko, przejmiesz? One też już starawe się robią. Zgodzisz się, kochanieńka? Wioska potrzebuje kogoś, kto zna choroby – przekonywała Elenę staruszka. – Oj, babuszko, nie wiem, czy to dla mnie… – odparła nieprzekonana dziewczyna.
– Dla ciebie, dla ciebie. Czym prędzej tego swego młodego proś, nie czekaj, jak te moje durne, wybredne córki, dzieci rodź jak najszybciej, odchowaj i zaczynaj nauki.
– Babuszko, co ty opowiadasz, jakiego młodego.
– Ja źle widzę, ale kompletnie ślepa nie jestem, widzę, z kim ty ciągle po wiosce chodzisz, kto cię przed Kirukiem i jego drabami broni. Bo ty język masz niewyparzony.
Elena tylko zachichotała.
Doszły nad brzeg morza, stały razem pod rękę i patrzyły na fale. Dłuższą chwilę żadna nic nie mówiła. Trwał właśnie przypływ. Elena patrzyła w wodę pustym wzrokiem, jakby tylko ciało zostało na plaży, a cała reszta odfrunęła gdzieś bez wieści.
***
Elena po wyprawie na szczyt góry z Yurą wróciła do chaty bardzo zmęczona. Spostrzegła, że nie ma w niej matki. Nie było jeszcze bardzo późno, ale zwykle wieczorem piły wspólnie ciepły napar i dzieliły się przeżyciami mijającego dnia. Elena postanowiła, że nie będzie czekać na matkę i naparzy wrzątku. Następnie wsypała do niego szczyptę zasuszonej kamelii. Woda zmieniła barwę na delikatnie pomarańczową, a po chacie rozszedł się przyjemny słodkawy zapach. Elena wlała zabarwionego wrzątku z dużego garnka do swojego ulubionego naczynia, z którego co wieczór piła z matką. Jako że dziewczyna nie mogła się podzielić tym, co ją spotkało za dnia, odstawiła napar, by trochę ostygł, i rozejrzała się po otoczeniu. Nagle spostrzegła, że pod miejscem spoczynku matki leży drewniana skrzynka, na którą nigdy nie zwróciła uwagi. Elena wysunęła ją powoli. Zakurzony pojemnik zaszurał o podłogę. Metalowe okucie było zardzewiałe. Bez wątpienia, skrzynki nikt nie otwierał zbyt często. Dziewczyna podniosła wieko, zawiasy ciężko zaskrzypiały. W środku znajdowało się mnóstwo zapisków na papierze. Elena wzięła ten z samej góry i zaczęła czytać.
Moja najdroższa Kiro
Nasza córka wkrótce przywita siedemnastą wiosnę. To doskonały czas, by zacząć ją wprowadzać w sprawy wysp. Ja wiecznie żyć nie będę, a nie wyobrażam sobie, by ktoś inny niż Elena przewodził naszej ziemi. Moi wojowie nadają się jeno do bitki, a nie do umysłowego rozwiązywania problemów. Z ich podejściem wyspy szybko zamieniłyby się w pogorzelisko.
Proszę Cię więc, nie zwlekaj dłużej i powiedz naszej córeczce przy nadarzającej się okazji, że po mojej śmierci to ona obejmie władanie wyspami i musi być gotowa. Będziesz musiała ją przekonać, że powinna wyjechać na rok do Anadyru na nauki. Mimo że nasze wyspy są małe, to są łakomym kąskiem dla dużych. Tylko silny władca, którego będą szanować inni władcy, sprawi, że wyspy nadal będą mogły cieszyć się niezależnością.
Kiruk
To, co przeczytała Elena, sprawiło, że nie mogła przełknąć naparu. Wyszła przed chatę w nadziei, że ujrzy matkę i jak najszybciej wypyta ją, dlaczego nigdy jej nie powiedziała, że to Kiruk jest jej ojcem. Pytania mnożyły się z każdą chwilą, a matki jak nie było, tak nie było. Do Kiruka po porannej sprzeczce postanowiła nie iść.
***
Yura leżał w swoim łóżku i wyobrażał sobie, jak staje przed wszystkimi mieszkańcami wioski i publicznie oskarża Wielkiego Tojona Kiruka o oszustwo. – Oto nasz wielki wojownik, wielki autorytet, zrobił nam coś takiego – krzyczał w myślach i wskazywał palcem na Kiruka, a ten stał smutny i ze spuszczonym wzrokiem. – Hańba, hańba! – krzyczeli mieszkańcy, a Elena klepała Yurę po plecach i wspierała.
Yura szybko jednak przestał bajać i zrozumiał, że Kiruk, dysponując armią i niepodważalnym autorytetem, uczyniłby z takiego oskarżenia jego pogrzeb. Wiedział, że oskarżenie najważniejszej osoby na wyspach skończyłoby się dla niego tragicznie, zostałby rozszarpany przez psy, jak to bywało z tymi, którzy łamali jakieś zasady.
Choć wszystko wydarzyło się pięć lat wcześniej, Yura do dziś pamiętał ze szczegółami, jak trzy psy Kiruka rozszarpały kupca, który wykorzystał nieuwagę pilnujących wioski Synów Wichru i zaciągnął kobietę ze wsi, a następnie pohańbił. Jego ofiara nie bała się poskarżyć Kirukowi, co ją spotkało. Synowie Wichru wywlekli kupca ze statku, który czekał na dobrą pogodę do odpłynięcia. Następnie na środku wioski kupiec – gwałciciel, cały goły, przywiązany do pręgierza oberwał batem kilkadziesiąt razy. Krew tryskała na wszystkie strony. A gdy był półżywy, to spuszczono na niego psy, by dokończyły „dzieła”. Yura nie chciał być kolejnym, który skończy tak samo, ale w potężnym gniewie postanowił, że skoro Kiruka nie można oskarżyć, to ten musi zginąć. Chłopak nie zgadzał się, by wyspami rządził ktoś, kto dla własnej przyjemności łamie ustalone przez siebie zakazy. – Nie mogę na to pozwolić – pomyślał.
Plan był prosty, ale śmiertelnie niebezpieczny. Yura miał przemknąć przez nowo odkrytą jaskinię na szczyt Kilaku i w cieniu nocy położyć kres Kirukowi, prawdopodobnie pijanemu i bezbronnemu, daleko od swoich wojowników i ukochanych psów.
Gdy zmierzch przechodził w noc, Yura ukrył się w cieniu, by obserwować Kiruka. Nie mylił się, Wielki Tojon, z pochodnią w dłoni, ruszył ścieżką na górę. Strażnicy bez wahania przepuścili go, a za nim, ku zdumieniu Yury, podążyła także matka Eleny. W mgnieniu oka plan Yury zaczął pękać w szwach.
Chłopak ruszył do jaskini, ale całą drogę bił się z myślami. Zabić Kiruka? Wtedy sam zginie, bo matka Eleny opowie ludziom na dole, co się stało – rozmyślał. – Zabić też kobietę? To będzie śmierć niewinnej osoby. Darować Kirukowi? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi – zamartwiał się całą drogę.
Yura dotarł na górę i zakradł się do okna domu na szczycie Kilaku. Obserwował Kiruka z matką Eleny w miłosnym uniesieniu. Gdy skończyli chutliwe spotkanie, oboje zasnęli w łożu w przepięknej pościeli. Zgasili świecę, a dom wypełniło światło pełni księżyca wpadające przez okna. Chłopak odczekał, aż sen będzie głęboki, i niepostrzeżenie wszedł do domu. Serce waliło mu tak mocno, że czuł je w gardle. W ręku trzymał swój nóż, który towarzyszył mu przy wszystkich czynnościach, podobnie jak u każdego mężczyzny na wyspach. Bez noża nie dałoby się nic zrobić. A trzeba było obierać, ciosać, garbować i robić wiele innych czynności. Nóż był długi na dwa palce wskazujące.
Yura najpierw zakradł się do Kiruka z nadzieją, że na nim tylko się skończy. Stał nad mężczyzną i zastanawiał się, jak zadać cios, by nie obudzić matki Eleny. Zdecydował, że będzie to uderzenie prosto w serce. Gdy podniósł rękę do uderzenia, Wielki Tojon otworzył oczy, zakrzyknął i zerwał się z łóżka. Yura drasnął nożem go po twarzy, tnąc skórę od prawego policzka, przez nos do lewego ucha. Następnie chłopak otrzymał cios z pięści w twarz, a kobieta zaczęła krzyczeć. Nikt ich nie słyszał.
Szczęście, że Yura nie wypuścił noża z ręki. Ogłuszony ciosem, zerwał się z podłogi i na ślepo ruszył na postać Kiruka. Ten umiał się bronić w tego typu sytuacjach, więc bez większego wysiłku uderzeniem ręką od boku wybił nóż chłopakowi. Zamachnął się, by uderzyć w twarz pięścią po raz drugi. Słabe światło księżyca i poraniona twarz spowodowały, że zamach ten był nieudany. Yura uchylił się od ciosu, a Kiruk ostatecznie uderzył w stół. Było to tak silne, że stół rozleciał się, a Kiruk upadł na blat. Yura chwycił nogę od stołu i z impetem uderzył w tył głowy leżącego Wielkiego Tojona. Matka Eleny stała bezradnie i obserwowała walkę krzycząc. Yura ponownie chwycił za nóż i wbił go w serce przez plecy. Kobieta zamilkła z przerażenia. Kiruk drgnął ostatni raz. Cały spocony, zdyszany, wystraszony Yura rzucił się na Kirę i zaczął ciąć ją na oślep. Kobieta znów krzyczała i próbowała się bronić. Cios w szyję zwalił ją z nóg. Po krótkich drgawkach umarła. Yura usiadł pomiędzy trupami i próbował łapać oddech. Kręciło mu się w głowie. Zwymiotował. Nigdy przedtem nie zabił człowieka, a teraz odebrał życie od razu dwojgu. W tym matce Eleny. Strach, wyrzuty sumienia i czarne myśli pojawiły się już w drodze na dół. – Co powiedzieć Elenie?
Yura postanowił, że nie wróci do wioski, tylko prześpi się w jaskini i przemyśli, co dalej. Gdy nastał świt, chłopak wyszedł na powietrze i dojrzał, że na morzu jest sztorm, a w stronę wyspy zmierza statek. Ruszył czym prędzej w stronę plaży, głodny, zmęczony i obolały od walki. Nim fale morza przyniosły galeon blisko pomostu, chłopak zdążył porządnie zmarznąć od niewyspania i wiatru. Gdy statek podpłynął, Yura jako jedyny stał i pomagał go przycumować. Reszta wioski była poruszona, bo lotem błyskawicy rozeszło się, że Kiruk i Kira nie żyją. W takim momencie nikt nie zawracał sobie głowy kupcami.
Nad ranem Wielki Tojon nie wrócił do swej chaty na dole, co wzbudziło podejrzliwość wojowników. Odkryli oni ciała zamordowanych, w tajemnicy zwieźli je z góry i ułożyli w chacie Kiruka, ale tej o wiele skromniejszej w wiosce. Następnie zaczęli krzyczeć na alarm, budząc najbliższe sąsiedztwo Tojona. Wieść o śmierci rozeszła się po wyspie bardzo szybko. Ustalono, że ceremonia pogrzebowa odbędzie się za 3 dni. Jako że Kiruk był martwy, wojowie – ludzie prości, zwrócili się do Eleny, by to ona poprowadziła ceremoniał – skoro jej matka także będzie żegnana. Chciała prosić o pomoc Yurę, ale ten przepadł.
Gdy wiadomość o śmierci Wielkiego Tojona Kiruka rozeszła się po wyspach, cała społeczność zebrała się, by oddać hołd swojemu przywódcy. Pomimo tajemniczych okoliczności jego śmierci, ludzie chcieli pożegnać go z należytym szacunkiem. Ciało Kiruka zostało starannie umyte zimną wodą jak zamarzniętą łzą niebios, a następnie odziane w jego najwspanialsze szaty, ozdobione symbolami jego osiągnięć i podróży. Jego dłonie złożono na piersi, trzymając mały totem z kości wieloryba, który miał mu towarzyszyć w drodze do świata duchów. Na brzegu, gdzie lód spotykał się z otwartym morzem, zbudowano stos z dryftowego drewna, układając na nim ciało Tojona. Najbliżsi gromadzili się wokół, każdy trzymając w dłoniach pochodnie, które rozświetlały mglisty krajobraz. Tego dnia wiatr wiał niezwykle silnie. Fale uderzały o brzeg jak szalone.
Mimo trwających uroczystości pożegnalnych, nie milkły szepty o tym, co się stało. Inni wspólnie śpiewali i wznosili modlitwy do duchów, by ich przywódca trafił na szczyt góry, na której, o ironio, stracił życie. Jeden po drugim mieszkańcy podchodzili do stosu, składając na nim ofiary – kawałki suszonego mięsa, drobne kości wieloryba i inne własnoręcznie wykonane amulety z kamieni, skał i drewna. Każdy dar był symbolem wdzięczności za lata przywództwa Kiruka i prośbą o bezpieczną podróż do zaświatów.
Gdy nadszedł czas, to Elena trzymała płonącą pochodnię, by następnie, z głębokim westchnieniem, podpalić stos. Płomienie szybko ogarnęły drewno, a ciało Kiruka zaczęło zamieniać się w popiół, wznoszący się wraz z dymem ku nieboskłonowi. W milczeniu, ze łzami w oczach, społeczność obserwowała, jak ogień pochłaniał ich Wielkiego Tojona.
Tego dnia kolejna na stosie spłonęła także Kira, matka Eleny, której ceremonia była znacznie skromniejsza. Uczestniczyli w niej jednak wszyscy mieszkańcy, którzy nie mogli uwierzyć, że doszło do tak niewyobrażalnej tragedii, zadając sobie pytania – jak to było możliwe?
Po obu obrzędach Elena zwróciła się do wszystkich:
– W niewyjaśnionych okolicznościach zabito Wielkiego Tojona Kiruka, przywódcę naszej wspólnoty. Zabito także moją matkę, która ostatnie chwile spędziła razem z nim. Ten, kto to zrobił, zostanie ukarany. Jeżeli nie przez nas, to przez siły, które czuwają nad wyspami. Od dziś morderca nigdy nie będzie już spał spokojnie – mówiła pewnym głosem Elena. Ludzie słuchali w milczeniu. Nawet zbiry Kiruka nie odzywały się. Elena nie zakończyła na tym.
– Zanim jednak się rozejdziecie, chciałabym Wam przeczytać pewien list, który Kiruk zaadresował do mojej matki.
Gdy przeczytała cały list z drewnianej skrzynki, po zebranych rozległ się szmer zdziwienia i szepty. Niewzruszona Elena kontynuowała:
– Zgodnie z wolą mego ojca, po jego śmierci przywództwo miałam objąć ja – dziewczyna rzuciła wzrokiem po wszystkich zgromadzonych. Nikt jednak się nie odezwał. Nawet pomocnicy Kiruka. Wszyscy byli zaszokowani. Elena, mimo że pewna siebie, odczuwała lekki niepokój. Nie mogła jednak ustalić, co jest tego powodem.
***
– Ale żeby baba wyspami rządziła? Nie widzi mi się to – mówił głośno w karczmie jeden z Synów Wichru. Był najgrubszy ze wszystkich, a głos miał taki, jakby ptak wielkim dziobem trzymał go za gardło. Co jedno wypowiedziane zdanie pociągał nosem. – I jeszcze taka młoda – dodał inny, całkiem łysy.
– Wojowie, nie możemy tego tak zostawić – mówił ten najgrubszy. A zaraz za nim łysy dodawał: – Ano, nie możemy.
Pozostali Synowie Wichru, a było ich w karczmie tuzin, tylko słuchali. W tle na ogniu opiekał się wielki halibut, cięższy od psa, lecz lżejszy od wojownika.
– Proponuję – kontynuował najgrubszy – by i tę dziewkę posłać na cztery wichry morza. My tu rządzić będziem.
Wtem wojownik został pociągnięty do tyłu i powalony na ziemię. Huknął i ujrzał nad sobą postać Eleny z toporkiem.
– Jeszcze jedno słowo, grubasie, a będziesz się smażyć obok tego halibuta. Chętnie ci łeb przepołowię.
Draby patrzyły jak wryte, a najgrubszy miał oczy szeroko otwarte i też ani drgnął. Tylko sapał przeogromnie, bo jego wielki brzuch dociskał resztę ciała do podłogi i przytykał.
***
Elena cały czas nie rozumiała, co się stało z Yurą. Czy też został zabity jak ojciec i matka? A może to on zabił i uciekł? Nie, to nonsens, po co miałby zabijać moją matkę – rozmyślała. Dziewczyna zarządziła poszukiwania chłopaka. Ludzie ruszyli w lasy wyspy i na plażę. Elena samotnie wyruszyła do jaskini, by udać się na szczyt. Może tam się ukrywa? – zastanawiała się.
Plotki o powodach śmierci i zaginięcia chłopaka tylko narastały. Ludzie niemalże bez cienia wątpliwości wskazywali, że to Yura zabił i uciekł. Tylko po co, dlaczego? Jeszcze inni wskazywali, że to Elena zabiła, by objąć władzę po ojcu. Tylko dlaczego nikt nie wiedział, że Kiruk i Kira ze sobą mają dziecko, żyją osobno, a spotykają się potajemnie. Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.
Elena dotarła na szczyt. Po drodze odnalazła prowizoryczne legowisko w jaskini i popiół po ognisku. Była pewna, że to Yura tu spał, bo tylko on ostatnio się dowiedział o tym miejscu. Oprócz legowiska i popiołu nie było nic, co mogłoby należeć do Yury lub kogokolwiek innego. Dlatego Elena cały czas była przepełniona wątpliwościami.
Gdy weszła do domu na szczycie, zobaczyła połamany stół i bardzo dużo krwi. Widok był ohydny. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co tu w ogóle zaszło. Odwróciła się do wyjścia i dostrzegła białą kostkę na podłodze. Dokładnie taką samą, jaka służyła za zapięcie futra Yury. Była dosyć specyficzna. Ten trójkątny kształt był na tyle unikatowy, że nie dało się jej pomylić z niczym innym. Podczas walki musiała się oderwać od futra.
To był jedyny ślad po Yurze, którego od kilku dni nigdzie nie można było znaleźć. Elena postanowiła wrócić do wioski i rozpytać, czy inni też chłopaka nie odnaleźli.
– Niestety, panienko, przepadł jak kamień w wodę – podsumował jeden z mieszkańców wioski.
***
– Babuszko, powiedz mi – zapytała Elena – czy to był Yura? Dlaczego to zrobił? Dlaczego ich zabił?
– Śmierć z ręki człowieka prawie zawsze wiąże się z jakimś uczuciem – zaczęła staruszka. – Ludzie zabijają z miłości, z nienawiści, z zazdrości, ze strachu, złości, wstrętu, wstydu…
– To moja wina, niepotrzebnie mu pokazywałam dom na szczycie góry – wycedziła z płaczem Elena.
– Nie obwiniaj się, słodziutka – łagodziła staruszka.
– Dlaczego on zabił moją matkę? Ze strachu?
– Tak mogło być, tak mogło być… Pokaż mi rękę, słodziutka – staruszka wyciągnęła swoją rękę, a Elena za nią. – Niech no przyjrzę się twoim liniom. Wzrok już nie ten, ale zaraz wypatrzę – staruszka po chwili zamknęła dłoń Eleny i rzekła. – Żyć to ty będziesz bardzo długo, wszystkich przeżyjesz, może i taka stara jak ja będziesz.
– Babuszko, dziękuję za dobre słowa, gdzie go szukać?
– Nie zawracaj sobie nim głowy, jeżeli jest ci przeznaczone go jeszcze spotkać, to go spotkasz.
– Naprawdę chciałeś płynąć do Anadyru tratwą? Ha ha ha, obstawiam dużą beczkę miodu, że nie dopłynąłbyś nawet do wyspy Siwukaku. Noce na morzu są okropnie zimne. Przy sterze zmieniamy się nocą tuzin razy, nie pomagają nawet najlepsze skóry. Ten wiatr… brrr... aż mnie wzdryga, jak o nim myślę.
– Planowałem płynąć blisko brzegu, a na noc schodzić na ląd i rozpalać ogień.
– Zestarzałbyś się, zanim byś w ten sposób dotarł. Miałeś szczęście, dzieciaku, że sztorm nas zmusił do zejścia na wasze wyspy. Kilka dni i nocy, i będziemy w Anadyrze. Tylko po co ci tam płynąć? To okropne miasto. Pełne brudu, smutku, łajdactwa. Dużo tam szumowin i prawie nigdy nie świeci słońce.
– U nas na wyspach jest góra, której szczytu nigdy nie widać. Zawsze jest za mgłą.
– I co chcesz robić w Anadyrze? Roboty jakiejś będziesz szukać? U mnie się zatrudnij. Poznasz nie tylko Anadyr, ale też Siwukaku, Nome, York. I będziesz mógł na te swoje wysepki nieraz wrócić w odwiedziny.
– O, nie! Moja noga już tam nie stanie.
– Nigdy nie mów nigdy, to los cię rzuci tam, gdzie twoje przeznaczenie. No to sobie pogadaliśmy, a teraz siadaj tam, przy wiośle, i czekaj. Wiatr się skończy, to będziesz machał jak inni. Pod pokładem kąt do spania na noc sam będziesz musiał znaleźć.
Yura nie miał pojęcia, co dalej. Wiatr wiał w żagle, więc siedział przy wiośle i rozmyślał, co będzie robić w Anadyrze. Uciekając z wysp zabrał ze sobą tylko nóż. Gdyby nie statek, który stał przy brzegu, pewnie właśnie umierałby na tratwie, tak jak wieszczył kapitan.
– Nie widziałem cię tu nigdy – zagadnął siedzący za plecami Yury mężczyzna. – Jak cię zwą?
– Yura – odparł krótko uciekinier.
– Mnie zwą Niedźwiedziem – wyszczerzył się nieznajomy.
– Rzeczywiście, cały jesteś bialutki jak niedźwiedź. Gdybyś stracił te włosy i brodę, to jak byś się nazywał? – zaśmiał się Yura.
– Dalej byłbym Niedźwiedziem, tylko łysym – parsknął śmiechem. Yura nie był dłużny i też się zaśmiał. – Po co ci płynąć do Anadyru? Nie słyszałeś, że to okropne miasto? – zapytał Niedźwiedź.
– Tak, kapitan mi o tym mówił. Jest tam aż tak strasznie?
– Nienawidzę tej cuchnącej dziury.
– Za co?
– Tam się urodziłem, żonkę miałem, jak wół harowałem, a w tym czasie ona… ehhh, nie będę gadać, jak mnie upodliła pod moją nieobecność. Z wielkim obrzydzeniem patrzę na Anadyr, szczególnie gdy muszę zejść na ląd. Już mnie na rzygi bierze, jak wpływamy do zatoki.
– Coś mi się wydaje, że ty tej małżonki nienawidzisz, a nie miasta.
Niedźwiedź nic nie odpowiedział, tylko westchnął.
***
Nastała noc, słychać było tylko trzeszczące drewno statku i wiatr, który raz po raz się zrywał, ale nie wiał zbyt mocno. Yura znalazł dobry kąt do spania pomiędzy ścianą a drabinką na górę. Było ciasno, ale jego niezbyt szeroka postura była tu pomocna. Rozżarzone węgle i 3 tuziny mężczyzn na pokładzie dawały wystarczająco dużo ciepła, by spokojnie zasnąć. Statek płynął blisko lądu, więc gdyby nagle miała zmienić się pogoda, to byłby postój. Taki sam, jaki urządzono na wyspach, z których uciekł Yura.
Jedyne, co zakłócało sen chłopakowi, to częste otwieranie włazu pod pokład. Noce były tak zimne, że zmiana przy sterze była bardzo częsta. Dzięki temu statek oszczędzał na czasie i mógł przewozić ogromne ilości towaru w krótkim czasie. Silna załoga i brak przerwy powodowały, że statek zatrzymywał się tylko podczas sztormu. Rozbudzony kolejną zmianą Yura zauważył przez otwierającą się klapę, że już świta. I oto przyszedł mu w tym momencie pomysł, by zajmować się handlem. Nic trudnego odkupować towary ze statku i sprzedawać. Tylko gdzie to trzymać? Niestety, chłopak nie miał o tym żadnego pojęcia.
***
Dni na statku się dłużyły. Spokojne wody prowadziły do celu, ale Yura momentami trząsł się z zimna. Żaglowiec był z solidnego drewna. Jego kadłub był szeroki i głęboki, umożliwiając przewóz dużych ilości towaru. Miał dwa maszty, na których rozpięte były mocne, lniane żagle, zdolne wytrzymać silne wiatry Arktyki. Gdy nie wiało, wszyscy oprócz kapitana musieli intensywnie wiosłować. Tak się składało, że akurat wiatr był dobry. Pracy nie było, ale wraz z czekaniem każdy odczuwał nieprzyjemną lodowatą aurę. Najgrubsze ubrania by nie pomogły, tak jak i rozżarzone węgle służące do ogrzania się i gotowania wody. Kadłub statku zbudowany był z grubych, dębowych desek, zabezpieczonych smołą przed wilgocią i mrozem. Na burtach widać było ślady wieloletniego użytkowania – ciemne plamy po bitwach z żywiołami, wyszczerbienia i wyboje. Pokład pokryty był deskami, które często były mokre od rozpryskującej się wody morskiej. W centralnej części znajdował się główny maszt, do którego przymocowane były żagle i liny. A te były mocno zużyte, lecz nadal wiernie służyły załodze, która naprawiała co się dało, ile się dało i jak się dało, byleby całość wytrwała jak najdłużej. Im mniej dokładano do statku, tym większy zysk pozostawał w kieszeni. Pod pokładem znajdowały się przestrzenie magazynowe, gdzie przechowywano towary – futra, skóry, suszone ryby, ryż, a także beczki z solonym mięsem i wodą pitną. Było tam również miejsce do spania dla załogi, składające się po prostu z legowisk, które każdy sam sobie układał. Po obu stronach były też małe okienka, by przełożyć przez nie długie wiosła i pracować nimi w niepogodę.
Podróż do Anadyru przeciągała się w niekończące się dni, które zdawały się utkane z niepokoju i wyczekiwania. Yura, stojąc przy burcie statku, wpatrywał się w bezkres morza, które rozpościerało się przed nim niczym lodowy dywan, połyskujący w szarym świetle pochmurnego nieba. Horyzont wydawał się wiecznie poza zasięgiem wzroku, a obiecany ląd, miejsce schronienia i odpoczynku, wciąż pozostawało niewidzialne, ukryte za mglistą zasłoną.
Wiatr, niczym gniewny duch tej dzikiej krainy, raz po raz uderzał w żagle z siłą zdolną przerażać nawet najbardziej doświadczonych marynarzy. Jego dźwięk przypominał zawodzenie, które zdawało się opowiadać starożytne historie o zagubionych statkach i zapomnianych podróżnikach. Przenikał przez najgrubsze skóry, które okrywały Yurę, sięgając aż do kości i przypominając mu, jak mały i kruchy jest wobec potęgi natury.
Każdy dzień na pokładzie przynosił nowe wyzwania. Fale, zdające się wyrastać z niczego, rzucały statkiem jak dziecięcą zabawką, a sól morska, niesiona wiatrem, osiadała na wszystkim – na drewnianych burtach, na twarzach załogi, na ustach, które coraz rzadziej wymawiały słowa. Nawet słońce, gdy pojawiało się na chwilę zza chmur, było blade i zimne, niezdolne przynieść ukojenie zmarzniętym dłoniom i zmęczonym oczom.
Yura czuł w sercu ciężar, którego nie potrafił zignorować. Myśl o Anadyrze, o jego obietnicach i tajemnicach, była niczym migocząca gwiazda na mroźnym niebie, która prowadzi, ale nie daje ciepła. Miał wrażenie, że morze, które tak długo stanowiło jego sprzymierzeńca, teraz stało się jego przeciwnikiem – żywiołem, który wystawia go na próbę, testuje jego determinację.
A jednak, w tej surowej podróży kryło się coś niezwykłego. Yura spoglądał na wodę, która odbijała kolory nieba i raz po raz zmieniała swoje oblicze – od gładkiej, niemal szklanej tafli, po burzliwą kipiel, pełną gniewu i niepokoju. Widział ptaki, które towarzyszyły statkowi, ich białe sylwetki kontrastujące z szarością nieba, i myślał o ich nieustannej wolności. Patrzył na twarze załogi, na ich zmęczone, ale zdeterminowane spojrzenia, które mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa.
Morze, choć surowe i nieprzyjazne, miało w sobie piękno, które trudno było opisać – piękno dzikie, nieujarzmione, pełne tajemnicy. Yura wiedział, że choć ta podróż była trudna, każda jej chwila była częścią opowieści, którą kiedyś opowie w karczmie przy kominku, z kuflem miodu w dłoniach, przypominając sobie chwile, gdy wiatr wydawał się jedynym towarzyszem jego myśli w tej wodnej, bezkresnej krainie.
***
Yura był wyczerpany i marzył, by zejść na ląd. Szybko dostrzegł to kapitan, któremu humor dopisywał za sprawą miodu. Kapitan nieustannie był na lekkim rauszu, dzięki czemu nie denerwował się na warunki pogodowe i momentami od tej pogody na kapryśną załogę. Wszystko przyjmował ze spokojem.
– Trochę byś z nami popływał, to szybko byś się przyzwyczaił. Są dni, że można grzać mordę na słońcu niczym na węglu – tłumaczył Yurze kapitan. – Może byś z nami został, he? – dopytywał z nadzieją na tyle lekką, by nie odczuć rozczarowania odmową. – Dziękuję ci, kapitanie, za pomoc i propozycję, ale chciałbym w Anadyrze zająć się handlem – odparł Yura.
– Handlem? A co zamierzasz sprzedawać? Skóry, ryby, trunki? Każdy tym handluje – pokpiwał kapitan.
– Najlepiej wszystkim… po trochu… – powiedział bez przekonania Yura, ale nie chciał się zdradzać, że nie ma kompletnie żadnego planu, co będzie robił w Anadyrze. Jeszcze kilka dni temu wiódł spokojne życie na wyspach, gdzie to matka mu zapewniała kąt i jedzenie. Dopiero na statku, przemarznięty, bez planu, zdał sobie sprawę, jak bardzo próżne było jego życie dotychczas. Powoli zaczynał żałować tego, co zrobił.
***
Bracia! – krzyknął kapitan do marynarzy. – Właśnie przywitały nas płomienie na dwóch półwyspach, a to znak, że wpływamy już do zatoki. Jutro rano będziemy w porcie! – zawył pełen entuzjazmu.
– Uraaaaaaa! – odkrzyknęli marynarze.
Ogłoszenie kapitana oznaczało jedno. Można bezkarnie się zapić do nieprzytomności. Załoga zeszła pod pokład i w świetle lamp naftowych zaczęła ucztę. Na stołach królował miód i ryby. Wtem jeden z braci zaintonował pieśń, a reszta ją podchwyciła.
Na morzu zimnym wiatry gną żagle,Wśród lodów pływam, wśród morskich plag.Hej! Kamraci, śpiewajmy w zgodzie, W mroźnej morskiej naszej przygodzie.
Wieloryb płynie to znak od bogów,Złapiem go w sieci z pomocą wiatrów.Hej! Kamraci, wznieśmy swe głosyNa cześć tych mórz i na cześć naszych losów.
Yura nie znał tekstu pieśni marynarskiej, ale siedział razem ze wszystkimi odprężony rozmyślając, co przyniesie przyszłość. Wyobrażał sobie Anadyr tak, jak opowiadał o nim Kiruk. Wielkie miasto, nieporównywalne do wyspowej wioski. Przykładowo na Sili karczma składała się z kilku stołów, pieca i miejsca dla gospodarza. Tymczasem z opowieści Tojona karczma w Anadyrze była ogromna, na dwóch poziomach, gdzie od wejścia pachniało pieczoną zwierzyną, a miód lał się w niewyobrażalnej ilości. Nie brakować miało też kobiet chętnych dotrzymywać towarzystwa i słuchać morskich opowieści. Yura oczami wyobraźni już widział siebie wypoczywającego w takiej karczmie po podróży. Tylko uzmysłowił sobie pewien problem. Otóż, nie miał w ogóle pieniędzy. Co prawda, kapitan obiecał trochę ich za wiosłowanie, ale od razu uprzedził, że będzie tyle, by sobie w karczmie 3 dni jadła kupić i napitku.
Rozglądając się po rozbawionym pokładzie zauważył pewnego brodatego, grubego mężczyznę. Broda była czarna jak noc, podobnie jak bujne włosy na głowie. Można powiedzieć, że trudno było dostrzec przez owłosienie, jak on wygląda. Najbardziej rzucał się w oczy brzuch, niczym wielka kula przyczepiona do reszty ukryta pod ubraniem. Yura zauważył, że przy pasku była doczepiona pokaźna sakiewka. Wyraźnie pełna pieniędzy.
A gdyby tak zwinąć sakiewkę, gdy przepełniony miodem zaśnie? – zastanawiał się Yura. – Z drugiej jednak strony, na pewno kładąc się spać chowa sakiewkę pod swoim wielkim ciałem. Ja bym tak zrobił na jego miejscu. Muszę to zrobić zanim się położy – planował.
Yura wziął drewniany kufel z miodem do ręki, stanął z boku, tak by nikt nie zwracał na niego uwagi. Zamachnął się i… w tym momencie usłyszał:
– Co ty miód będziesz wylewać? – zaśmiał się Niedźwiedź. – Oj chłopcze, za dużo żeś wypił.
Yura wziął łyk miodu i się tylko zaśmiał.
– I co, bierze cię już na rzygi? – zapytał Yura.
– Oj tak, skręca mnie w żołądku od samego myślenia, że jesteśmy w zatoce. Dlatego dziś piję na umór. Aż padnę. Jutro, jak wyładujemy towar, wracam na pokład i nigdzie się z niego nie ruszam... A ty? Co zamierzasz, chłopcze?
– Jeśli mam ci wyznać prawdę, to jeszcze nie wiem. Muszę podjąć pracę, ale jaką? Na wyspach, z których pochodzę, wszyscy mężczyźni zajmują się wyłącznie połowem ryb i polowaniem na ptaki.
– W Anadyrze to raczej bezużyteczne zajęcie – skwitował Niedźwiedź. – Tu wszyscy ryby kupują od nas i spławiają zasolone w beczkach rzekami Anadyr i Majn po całym Luoravetlanie.
– A handel? – zapytał Yura. – Gdybym chciał handlować, to czym najlepiej?
Niedźwiedź tylko się zaśmiał, a po chwili już spoważniał.
– Sam nie masz żadnych szans. Żeby handlować, musisz być w gildii.