Dom wzburzonych wód - Olivia Wildenstein - ebook
NOWOŚĆ

Dom wzburzonych wód ebook

Olivia Wildenstein

4,2

254 osoby interesują się tą książką

Opis

Zanurz się w historii bohaterów znanych z Królestwa Wron, bestsellerowej serii Olivii Wildenstein. Historia Cathala rozgrywa się tuż po wydarzeniach z książki Dom składanych obietnic, więc należy ją czytać w odpowiedniej kolejności.

 

Odrodziłam się bez wspomnień ze swojego poprzedniego życia i bez żadnych mocy.  Potrafię jedynie przeobrażać się w nadnaturalne stworzenie, które większość osób chciałoby zlikwidować. Wśród kilkorga ludzi niepragnących mojej śmierci znajduje się Cathal Báeinach – mój samozwańczy strażnik.

Pomimo wszelkich wysiłków nie potrafię pojąć, czemu gburowaty generał króla Wron postanowił mnie chronić, skoro nawet nie jest w stanie na mnie spojrzeć. Czym zasłużyłam sobie na taką pogardę? Jednakże, co ważniejsze, skoro wydaję mu się tak odpychająca, to czemu wciąż mi towarzyszy?

Kiedy sugeruję, żeby odszedł, on przypomina, że jest jednym z najbardziej zabójczych wojowników w całym królestwie. I nawet jeśli to prawda, to pozostaje także najbardziej irytującym.

Cathal potrafi sprawić, że wrę z gniewu i pożądania. Dlaczego tak ciągnie mnie do brutala, który mną gardzi?

I czemu, kiedy między moim umysłem a jaźnią innego mężczyzny wytwarza się magiczne połączenie, ja wciąż pragnę Wrony, mimo że on – wreszcie – zostawił mnie w spokoju?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                             

Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 611

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
2
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fredzio102

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawde dopra historia. Nie wiedzialam ze az tam bardzo jej pptrzebuje😆
00



Tytuł oryginału: House of Shifting Tides

Copyright © Olivia Wildenstein 2024

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2025

All rights reserved · Wszystkie prawa zastrzeżone

Redaktorka prowadząca: Sandra Pętecka

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Chybińska, Natalia Szoppa, Aleksandra Płotka

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

Portrety Zendayi i Cathala: @falloutbryan - Bryan Camargo

Mapa: @chaimscartography - Chaim Holtjer

Projekt okładki: Olivia Wildenstein, pióro na okładce - Mariam Schwardt

ISBN 978-83-8418-291-8 · Wydawnictwo NieZwykłe Zagraniczne · Oświęcim 2025

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Fragment

GLOSARIUSZ JĘZYKA LUCEŃSKIEGO

GLOSARIUSZ SHABBIŃSKIEGO

GLOSARIUSZ JĘZYKA WRON

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Rozdział 34

Rozdział 35

Rozdział 36

Rozdział 37

Rozdział 38

Rozdział 39

Rozdział 40

Rozdział 41

Rozdział 42

Rozdział 43

Rozdział 44

Rozdział 45

Rozdział 46

Rozdział 47

Rozdział 48

Rozdział 49

Rozdział 50

Rozdział 51

Rozdział 52

Rozdział 53

Rozdział 54

Rozdział 55

Rozdział 56

Rozdział 57

Rozdział 58

Rozdział 59

Rozdział 60

Rozdział 61

Rozdział 62

Rozdział 63

Rozdział 64

Rozdział 65

Rozdział 66

Rozdział 67

Rozdział 68

Rozdział 69

Rozdział 70

Rozdział 71

Rozdział 72

Epilog 1

Epilog bonusowy

Podziękowania

Przypisy

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

GLOSARIUSZ JĘZYKA LUCEŃSKIEGO

a – do

accipe (atczipe) – zabierać

castagnoli – racuchy obtaczane w cukrze

iterio – lot

malo – zły

me (me) – ja

necessitudo – ja muszę

rimena – ona pamięta

scando – odlot (narkotykowy)

Tiu pappa no malo uomo, mi cuori – Twój ojciec nie jest złym mężczyzną, moje serce.

tiudevo – jestem twoim dłużnikiem

uomo – mężczyzna

GLOSARIUSZ SHABBIŃSKIEGO

ab – teraz

abba – ojciec

abi – najdroższy (w odniesieniu do osoby), cenny (w odniesieniu do przedmiotu)

Akwale (akła-le) – sabat

alvee – żegnaj

azish – klątwa

Amkhuti – Okrąg, tzn. Fosa otaczająca Vale

amma – matka

batare/a – łamacz/łamaczka

batee – córka

behiboleh – mówić

chache/a – kuzyn/kuzynka

chepahlee – jaszczurka

dahadee – broda

dhoon – krew

djhara – skarb

em – mój

haneh – chodź

imTaytah – prababka (matka mojej babki)

imNaage – matka węży

kada – nigdy

kaeneh – nie

kahala – czarny

Kasha – Komnata Tronowa

keteh – mówi

krehiya – proszę

mahala – samica

Mahananda – Kocioł

melihap – sojusz

moti - perła

naaga/e – wąż/węże

nahe – nie (jest)

nahen – nie

parush – samiec

phar – nadal

rajka – księżniczka

rosha – przeznaczeni, połówki

Sahklare (saklar-e) – Ciasne, rzeki płynące w górę, w kierunku morza

samura – morze

shil (szeel) – łza

shileh (szile) – płakać

Shrime/a – pan/pani

soliya – przepraszam

Sumaca – wasza wysokość

Taytah – babka (matka mojej matki)

va – albo

Vahti – dolina Mahanandy albo Vale

GLOSARIUSZ JĘZYKA WRON

behach (bej-ok) – mały

cruaih (krua) – nieszczęśliwy

Dádhi (dadżi) – tatadalich (dale) – przepraszam

deark (durrk) – jaszczurka

dréasich (dreesse) – sukienka

focá – kurwa

fruhlag (frula) – broda

ínon (ijnon) – córka

khrá (krał) – miłość/kochaćlabh (loff) – weź/wyjdź

mach (mok) – jak

Mádhi (madżi) – mama

mila – słodki

mo – mój/mojamoannan (monan) – przeznaczonyMórrgaht (morr-got) – wasza królewska mocPríona – księżniczkaRahnach Bi’adh (Rałnok Bijał) – Podniebne Królestwo

sífair - wąż

Prolog

Cathal

Różowe wały obronne królestwa Shabbe oraz spokojne wody wijących się tam rzek lśnią złotem w świetle jutrzenki. Chociaż blask wschodzącego słońca zalewa moje pokryte potem brwi, to nie rozjaśnia on mojej twarzy.

Krzyżuję ramiona na piersi i łypię na fosę otaczającą ogrody pałacowe, gdyż niepokój wzbiera we mnie niczym krystaliczna woda, którą sabat Priyi – lub Akwale, jak wolą być nazywane – wznosi wysoko. Na szczęście jestem nieśmiertelny, ponieważ moje biedne serce już dawno temu przestałoby bić. To cud, że jeszcze nie przestało gdzieś pomiędzy nieszczęściami, których sprawcą jest moja córka, albo losem, jaki czeka moją…

Przełykam ślinę i zamieniam słowo próbujące wyrwać się z moich ust na imię kobiety, tej zrodzonej zaledwie dwa tygodnie temu z wężowych łusek, tej powitej przez Kocioł: Zendayę.

Lorcan staje obok. Kontury jego ciała są mocno zarysowane i stanowią ostry kontrast do moich spowitych dymem.

– Priya naradziła się z Kotłem, bracie. Nie ma ryzyka, że Daya na zawsze pozostanie pokryta łuskami.

Kanti, kuzynka mojej córki oraz znacząca członkini Akwale, zerka na nas znad brzegu fosy, gdzie klęczy, wznosząc wodę coraz wyżej.

– Jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, to może już nie pozostawać zmiennokształtną.

Nie, kurwa, wcale nie czuję się dzięki temu lepiej. Tak właściwie to przez to stwierdzenie spinam się, aż twarz mi tężeje, tak samo jak wszystkie mięśnie w ciele, gdyż jeśli Daya nie jest już zmiennokształtną, to czemu wróciła w zupełnie innej formie fizycznej? Czemu pozostawił jej kamień w kolorze kości słoniowej i pomalował jej oczy na czarno?

– Przeobrazi się– szepcze Behati, doradczyni królowej oraz jasnowidzka, a także babka Kanti.

Odrywam wzrok od Zendayi, by zobaczyć, jak zasnuwająca różowe oczy Behati mgła jasnowidzenia się rozprasza.

– Widziałaś, jaksię zmienia, Taytah? – Dziewczyna zakłada długie czarne włosy za ucho przyozdobione większą liczbą kolczyków niż ma Lazarus.

– Tak – odpowiada Behati. – Mahananda właśnie mi to pokazała.

Zaciskam skrzyżowane na piersi ręce w pięści.

– Co jeszcze pokazał ci Kocioł?

– Tylko tyle zobaczyłam, Cathal. Daya w wężowej formie.

– A widziałaś, jak przywdziewaz powrotem ludzką skórę? – naciskam.

– Widziałam, jak obleka się w łuski.

Jeśli zechce się przeobrazić, mówi Lorcan, używając połączenia telepatycznego, spajającego naszych ludzi, to na pewno wróci.

– Jeśli zechce? – burczę na mojego najstarszego przyjaciela i króla. – Co jeśli nie ma ochoty być dwunożnym stworzeniem, Lore? – Napinam mięśnie, aż oblekający je czarny materiał ubrań się rozciąga. Te, co prawda, zostały uszyte na miarę, ale w tej chwili wydają się niedopasowane i za małe. – Co jeśli zechce powrócić do oceanu na zawsze?

Zmieniłem zdanie. Chciałbym, żeby wizja Behati okazała się mylna. Żeby Daya nie była zmiennokształtną. Co się wydarzy, jeśli zatraci się w oceanie i zacznie woleć łuski od skóry? Zaciskam powieki, by pogrzebać tę samolubną myśl. Jak śmiem martwić się o to, czy ona przeobrazi się z powrotem? Mój egocentryzm jest odrażający. Gdybym nie mógł już rozwijać skrzydeł i szybować w niebie, to kim bym się stał?

Ktoś łapie mnie za rękę. Odskakuję nieco, ale wtedy dostrzegam, że to moja córka. Przykłada swój policzek do mojego drgającego bicepsa.

– Wszystko w porządku? – pytam ją, kiedy dostrzegam dziki blask w jej fiołkowych oczach.

– Chciałam po prostu postać przez chwilę przy tobie.

Może taka jest prawda, a może jej empatia ma źródło w strachu przeszywającym mnie aż do szpiku kości, aż do samej duszy.

Wpatruję się w różowowłosą kobietę, której czoło spoczywa w dłoniach jej babki.

– Co Priya pokazuje twojej… – Przełykam ślinę, powstrzymując się przed wypowiedzeniem słowa „matce” i zamieniając je na inne, by nie zasmucić Fallon – …jej?

– Co mogłoby wydarzyć się z jej ciałem.

– Co wydarzy się z jej ciałem – poprawia ją Kanti, po czym gestem wskazuje Behati. – Taytah miała wizję tego, że się przeobraziła.

Fallon spogląda na drugą Shabbinkę, a następnie na mnie i potem patrzy w oczy Lorcanowi.

– Ona naprawdę jest nowym gatunkiem zmiennokształtnych. – Zdziwienie wypogadza ton mojej córki.

Gdyby tylko część z tej radości mogła przeniknąć do mojego serca.

Słona woda w fosie wzniosła się tak wysoko, że teraz wylewa się ponad urwiskiem z kamienia słonecznego i pieni się przy nagich stopach Dayi. Mrużę oczy, przyglądając się uważnie jej skórze w kolorze głębokiego złota, szukam śladu jaskraworóżowych łusek, ale żadne się nie pojawiają. Gardzę zalewającą mnie ulgą, gardzę nią z całego bestialskiego serca.

Kiedy słońce wznosi się wyżej, siedliska pokrywające łukiem wydrążoną ziemię zaczynają lśnić, jakby zostały wybudowane ze złota, a nie z kamienia słonecznego. Shabbe budzi się do życia, a razem z nim Shabbini. Dostrzegam ludzi idących w dół gęsiego, w kierunku ostrych jak brzytwa klifów obwarowujących fosę. Wpatrują się w dół zbocza doliny, w białowłosą królową oraz różowowłosą księżniczkę. Tylko niektórzy patrzą na powierzchnię wody, lśniącą tym razem zaledwie trzy i pół metra pod nimi.

– Wygląda na to, że wieści o kąpieli księżniczki się rozeszły – mamrocze Kanti.

Odnoszę wrażenie, jakby moja szczęka została wykuta z granitu.

– Lepiej, żeby nikt nie myślał o wskoczeniu do wody.

– Grzywna za pływanie w Amkhuti pogrążyłaby ich w długach. – Kobieta patrzy różowymi oczami na majaczącą w oddali linię brzegową. – A poza tym kto tak naprawdę chciałby pływać w wodzie z dzikim stworzeniem?

Łypię na wysoką Shabbinkę.

– Dzikim stworzeniem?

– Tak, Cathalu. – Spogląda na mnie zmrużonymi oczami. – Dzikim. Z tego, co wiemy, wężowa wersja Zendayi może okazać się bezwzględnym mięsożercą.

– Takimi jak my, Wrony? – Mój obcesowy ton najwyraźniej dociera do Dayi, ponieważ przenosi wzrok na mnie, a następnie na Kanti, lecz ta nie raczy jej nawet spojrzeniem, a tym bardziej uśmiechem. Po tym, jak strażnicesię rozpadły i Kocioł sprowadził nam z powrotem Dayę, pochodząca z linii krwi Priyi Kanti nie jest już następna w kolejce do tronu.

– W ludzkiej formie nie je mięsa, więc nawet przywdziana w łuski raczej nie nabierze na nie ochoty. – W tonie Fallon wyraźnie pobrzmiewa nuta niechęci.

– Pewnie masz rację – przyznaje Kanti. – Ciekawe, czy okaże się większa niż w dniu, kiedy Cathal zanurzył ją w Mahanandzie.

Wzdrygam się. Nie podoba mi się to, w jaki sposób przypomniała nam, jak tu dotarliśmy.

– Myślicie, że da radę porozumiewać się z rybami? – pyta Kanti.

– Ja nie komunikuję się z gołębiami – stwierdza jadowicie Fallon – więc nie sądzę, żeby moja matka miała rozmawiać z płotkami.

Kanti prycha, jakby Fallon powiedziała żart.

– Och, wiesz co mam na myśli, chacha.

Fallon marszczy brwi. Nienawidzi, gdy Kanti nazywa ją kuzynką, ponieważ to przypomina mojej córce, że w ich żyłach płynie ta sama krew.

– Z technicznego punktu widzenia – kontynuuje Shabbinka, wyraźnie wciąż chętna podzielić się swoją opinią – twoja matka urodziła się jako wąż, a ty jako człowiek, więc moja teoria może okazać się trafna.

Czy Kanti mogłaby mieć rację? Chociaż Zendaya przysłuchuje się gorliwie wszelkim rozmowom, to jeszcze nie wypowiedziała ani jednego zrozumiałego słowa. A nawet nie wydała z siebie żadnego dźwięku, skoro już o tym mowa.

Choć według większości ona nigdy nie zdoła odzyskać możliwości odzywania, to Fallon i ja jesteśmy zdania, że to wyłącznie kwestia czasu i w końcu Daya pokaże wszystkim, jak bardzo się mylą. Lecz, z drugiej strony, sam wciąż wierzę w to, że pewnego dnia się obudzę, słysząc w głowie jej głos.

Moje nozdrza się rozszerzają, a drżący wydech wprawia w ruch mahoniowe włosy Fallon. Mam urojenia. Więź łącząca mnie niegdyś z Zendayą zniknęła, według Pryii, która w moim imieniu naradziła się z Kotłem,na zawsze.

Straciłem ją tak jak brata. Ciana.

Tak jak on swoją przeznaczoną. Bronwen.

Tak jak Wrony straciły dynastię Regio.

Tak jak królestwo straciło strażnice.

Czuję pokusę, by uklęknąć obok źródła wszelkiej magii i frymarczyć swoją duszą w zamian za drugą szansę na zostanie przeznaczonymZendayi, ale tylko zmarnowałbym czas, gdyż Kocioł słucha wyłącznie swojego opiekuna.

Pasek szaty Dayi w kolorze głębokiego granatu opada u jej stóp, wijąc się niczym wąż. Chociaż nie wydaje żadnego dźwięku, to odnoszę wrażenie, jakby uderzył w ziemię z mocą kotwicy. Zendaya rozchyla suknię i pozwala, by zsunęła się po jej ramionach, plecach, tyłku, nogach. Lorcan odwraca wzrok, lecz wszyscy inni, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, przyglądają się rozgrywającej scenie. Chcę wyłupić im oczy żelaznymi szponami. Chcę zasnuć jej idealną figurę w kształcie klepsydry swoim dymem.

Jednakże nie robię żadnej z tych rzeczy, ponieważ jej ciało nie należy do mnie. Nie mam prawa go zasłaniać i nie mogę go posiąść.

Ona po prostu nie jest moja.

Zgrzytam zębami. Chociaż kobieta zbliżająca się powoli do wody różni się od tej, w której zakochałem się przeszło dwie dekady temu, to kiedy znajduje się blisko mnie, serce bije mi dziko, a skóra piecze. Jakże pragnę przeciągnąć dłonią po jej talii, tak jak zrobiłem to w dniu, gdy wypadła z Kotła. Jakże pragnę poczuć badawczy dotyk jej opuszek palców na swojej brodzie.

– Oddychaj, Dádhi – przypomina mi Fallon, śledząc postępy swojej matki.

Zaciągam się powietrzem i zatrzymuję je w płucach tak długo, że zaczynają mnie one boleć, a robię wydech dopiero, kiedy Zendaya wskakuje do wody. Odsuwam się od Fallon, żeby się przeobrazić i wystrzelić w niebo. Serce zamiera mi na ułamek sekundy. Dwa. Trzy. Cztery.

Jeszcze jedna Wrona zatacza kręgi nad wodą wzniesioną ponad fosę – Fallon. Moja córka wpatruje się uważnie fiołkowymi oczami w dół, w falującego w krystalicznej wodzie węża o różowych łuskach załamujących promienie wschodzącego słońca. Szybuję równie szybko co Daya pływa, czując strach wzbierający pod piórami w obawie o to, że ona rzuci się w bok, w kierunku jednego z odwróconych wodospadów.

Czy nurt okazałby się na tyle silny, by przenieść jej ogromne ciało do jednej z rzek płynących w górę, w kierunku oceanu? Zapewne istnieje taka możliwość, skoro Priya ustawiła czarownice przy każdym takim zespoleniu. Czarownice, których krew skapuje do wody. Poprzedniego wieczoru podczas kolacji królowa Shabbe wspominała coś o sieciach. Czy właśnie to robią? Rzucają zaklęcie, żeby samica węża pozostawała zamknięta w fosie?

Skupiam uwagę na białowłosej monarchini. Klęczy przy krawędzi wody i zakrzywia palce. Kiedy Daya podpływa do niej, jej ogromny biały róg przecina przybrzeżne fale. Patrzę, jak wysuwa rozwidlony czarny język ze swojej paszczy i owija go wokół palców swojej babki.

Słowa: „przeobraź się z powrotem” zamierają na moim żelaznym dziobie, lepkie niczym otaczające nas wilgotne powietrze.

Priya próbuje złapać wnuczkę za głowę przypominającą kształtem koński łeb. Lecz chyba wykonuje zbyt nagły ruch, ponieważ Daya wycofuje się gwałtownie, po czym zanurza tak głęboko, że ledwo ją widać.

Czuję się wstrząśnięty, kiedy Fallon zmienia formę w powietrzu i przesuwa palcami po bokach szyi, a następnie łączy je przed sobą. Chociaż zapewne namalowała sobie skrzela po obu stronach szyi, to i tak się zniżam, gotowy zanurkować za nią, gdyby stworzenie, w które przemieniła się moja dawna przeznaczona miało… miało skrzywdzić naszą córkę… moją córkę.

Uspokój się. Głos Lorcana przedziera się przez moje skronie.

Karcę go spojrzeniem.

Fallon przypomina Dayi o jej ludzkiej postaci. Daya jest spokojna. Słucha jej.

Zacieśniam kręgi zataczane nad wodą, aż wreszcie niemal okręcam się wokół własnej osi jak bąk, czując zawroty głowy od narastającej paniki. No dalej, królewno. No dalej.

Niczym drzewo rozerwane błyskawicą, różowy ogon Dayi rozdziela się i przemienia w nogi, a woda wokół zaczyna lśnić i się pienić. Kiedy blask gaśnie, w wodzie pływają dwie kobiety.

Moja córka.

I moja… już nikt.

Rozdział 1

Zendaya

Patrzę do góry przez ławicę ryb lśniących niczym gwiazdy i widzę jego.

Zawsze przebywa w pobliżu. Pewnie się martwi, że znajdę sposób, by wskoczyć do Sahklare – rzek płynących przez królestwo – i ucieknę do oceanu znajdującego się za masywnymi murami mojego domu. Tylko że nie posiadam ani umiejętności wznoszenia wody, ani sprawiania, by wyrastały mi skrzydła, więc nie ucieknę z Vahti… albo Vale, jak mówią na to miejsce Wrony.

Lecz tak bardzo chciałabym zapuścić się dalej. Gdybym tylko potrafiła poprosić królową, by oprowadziła mnie po krainie, nad którą sprawuje władzę. Może Wrona o trzech imionach mógłby pokazać mi to miejsce ze swojego grzbietu. Ta myśl sprawia, że nagle zamieram. Ten mężczyzna nigdy nie zgodziłby się wziąć mnie na plecy. Pewnie mogłabym zwrócić się o to do Fallon albo jej przyjaciół, Aoife i Aodhana, ponieważ tylko te trzy Wrony unoszą kąciki ust na mój widok, chociaż każdy inny zmiennokształtny zaciska wargi.

A w szczególności Wrona krążąca wśród gwiazd nad moją głową. Jego usta nigdy nawet nie drgają. Ani dla mnie, ani dla nikogo innego. Nawet nie dla jego córki. Oblepia go złość, jak mnie sól oceanu – cienka, szorstka warstwa, która zawsze osiada na skórze i nadaje powietrzu słony smak.

Gdybym tylko mogła wyczytać z jego dłoni powód tego fatalnego nastroju. Jednakże w przeciwieństwie do Różowookich, Wrony – poza Fallon – nie mogą komunikować się za pomocą rąk; robią to wyłącznie przy użyciu ust. Latający nade mną Wrona zwykle wykorzystuje ten otwór, żeby warczeć i wypowiadać ochryple słowa brzmiące niczym kruszące się muszelki oraz szeleszczące krzewy.

Robię jeszcze jedno okrążenie wokół Vahti, przedzierając się przez ławice ryb. Niegdyś się rozpraszały, gdy się do nich zbliżałam, lecz teraz pływają za mną. Gdyby tylko stworzenia na ziemi też mogły pokonać odczuwany wobec mnie lęk i pojąć, że nie jestem drapieżnikiem.

Strzepuję wodę z ogona, wyrzucając ciało w kierunku drabiny z winorośli. To moja shabbińskastrażniczka, Asha, przywiązała ją do pnia daktylowca, bym mogła kąpać się w Amkhuti, kiedy zechcę. Opuszczam powieki i wyobrażam sobie swoją drugą postać, tę, dzięki której mogę chodzić po ziemi i ograbiać niebo z powietrza.

Serce zaczyna bić mi szybciej.

Łuski się napinają.

Róg kłuje.

Kości się kurczą.

Siedem uderzeń serca później znów staję się mniejszym stworzeniem ze skórą zamiast łusek, z członkami zamiast płetw. O jedno uderzenie serca szybciej niż wczoraj. Widzę poprawę. Może pewnego dnia zdołam przeobrażać się tak szybko jak Fallon. Przekręcam się na plecy i unoszę się na nich na oświetlanych blaskiem gwiazd wodach Amkhuti, a moje sięgające pasa włosy dryfują wokół niczym wodorosty, zaplątując się w moje ręce. Palce moich stóp wyzierają spod spokojnej tafli. Mają ten sam odcień różu co włosy, ponieważ jedna z dworek pomalowała mi paznokcie, a następnie oskubała ciało z włosów, zostawiając tylko te na głowie oraz nad oczami. Kiedy nałożyła ciepły wosk na skórę, zmarszczyłam brwi. A gdy go zerwała, syknęłam i warknęłam.

Gdyby Fallon nie przycisnęła dłoni do mojego czoła, by pokazać, że to shabbiński zwyczaj, to wybiegłabym z wilgotnej kamiennej komnaty. Ale tego nie zrobiłam. Zniosłam dyskomfort, gdyż tak rozpaczliwie pragnę odnaleźć się w tym miejscu.

Co prawda według Fallon jestem zmiennokształtną tak jak ona i jej ludzie, ale tak naprawdę w niczym ich nie przypominam. Nie tylko nie należę do ich gromady, lecz także przyjmowana przeze mnie postać bardzo różni się od ich. Nie mam pokrytych piórami rąk, mogących ponieść mnie ku niebu, ani wystającego z ciała metalu, którym mogłabym szczypać. Ja mam ogon i dzięki jego ruchom mogę sunąć przez wodę, róg z kości słoniowej, którego mogę używać tak jak Dwunogi korzystają z ostrz, oraz rozwidlony czarny język umożliwiający mi leczenie ran.

Jestem stworzeniem wzbudzającym postrach. Gdzieś w głębi mojego umysłu istnieje myśl, że kiedyś nauczę się łączyć te wszystkie dźwięki wydawane przez Dwunogi… a gdy już uda mi się pojąć ich znaczenie, zaczną patrzeć na mnie łaskawiej. Chociaż, z drugiej strony, mój wartownik szybujący po niebie posiadł tę umiejętność, a jednak przy nim ich serca też biją szybciej. Nawet jego król – przeznaczony Fallon – nie wywołuje takiego strachu. Może to dlatego, że ton Lorcana Ríhbiadha brzmi bardziej melodyjnie, a jego aura pozostaje mniej sroga.

Nocną ciszę przeszywa wrzask i na mojej skórze pojawiają się maleńkie wypustki, tylko tym razem nie są to łuski, lecz te same guzki, jakie widuję na ciałach Dwunogów, kiedy na mnie patrzą. Zginam się w talii i znów się zanurzam, po czym odchylam głowę, żeby sprawdzić, czemu Wrona z trzema imionami wydaje się tak poruszony. Chociaż ma barwę równie czarną jak niebo, to nie umyka mi trajektoria jego ruchu – leci w kierunku klifu znajdującego się naprzeciwko pałacu – ani to, jak Dwunożny odsuwa się od kamiennego parapetu.

Kręcę głową i wypustki znikają. Dádhi Cathal Báeinach okazuje się tak dziwnym okazem – choć sam zawsze mi się przygląda, to nienawidzi, gdy robią to inni.

Przecinam powierzchnię wody, płynąc w kierunku drabiny, a on kołuje nad rozległą fosą, wpatrując się w ukwiecone listowie w poszukiwaniu kolejnych intruzów. Jego skrzydła są niemal tej samej długości co moje ciało pod postacią węża. O tak późnej godzinie nie ma tu nawet mojej straży. Większość Dwunogów zasypia, gdy na niebie pojawiają się gwiazdy, a budzi się po ich zgaśnięciu.

Sama wolę odpływać w krainę snów, kiedy słońce znajduje się najwyżej na niebie. Z początku myślałam, że może to cecha zmiennokształtnych, ale wkrótce okazało się to cechą moją oraz strzegącego mnie Wrony. Jesteśmy chyba jedynymi istotami, nieśpiącymi z własnej woli od zachodu słońca do jego wschodu. Chociaż może jego bezsenność nie wywodzi się z preferencji? Może on nie ma wyboru, ponieważ pilnujące mnie Dwunogi nie mogą za mną podążać, kiedy przywdziewam łuski? Nie wspominając nawet o tym, że moi strażnicy mają domy i rodziny, i chcą do nich wracać po skończeniu służby. Z tego, co udało mi się ustalić, Dádhi Cathal Báeinach nie ma kobiety, a jego dom znajduje się na drugim końcu Samurashabbe, w krainie nazywanej przez jednych Luce, a przez innych Rahnach Bi’adh – Podniebne Królestwo.

Gdy wreszcie udaje mi się wdrapać po drabinie z winorośli, na mojej skórze nie widać już nawet śladu po chłodnych, połyskliwych kroplach i zamiast nich powleka ją woal z soli, usztywniając ciemniejszą skórę na piersiach. Jeszcze nie pojęłam, jaki mają cel ani czemu są w różnych rozmiarach, ani dlaczego twardnieją, kiedy powietrze jest chłodne, a miękną niczym masło w cieple.

Gdy zaobserwowałam to zjawisko po raz pierwszy, martwiłam się, że stopią się niczym wosk i dotykałam ich często, aż wreszcie Dádhi Cathal warknął coś do pilnujących mnie strażników, przez co z ust Ashy wydobył się przeuroczy dźwięk. Później wyjaśniła mi, że nazywa się on śmiechem i pozostaje oznaką radości. Najwyraźniej mój uskrzydlony strażnik, stojący teraz obok na dwóch nogach, bardzo rzadko czuje radość, ponieważ nigdy nie słyszałam, żeby wydobyła się z niego ta pogodna melodia.

Ubranie pojawia się na moim ciele, gdy wracam do ludzkiej postaci, ale nie znoszę dotyku mokrej tkaniny na skórze, więc płynę nago.

Dádhi Cathal nie odrywa surowego spojrzenia od pałacowych strażników i wyciąga w moją stronę fioletową szatę. Zrzuciłam ją z siebie przed wejściem do wody dziś w nocy.

– Dréasich – mamrocze.

Wolałabym, żeby mówił w języku, którego uczą mnie Fallon i Asha, gdyż on także potrafi biegle się nim posługiwać. I chociaż woli używać wroniego, to słyszałam, że prowadził rozmowy z Behati i Ashą po shabbińsku.

Odbierając od niego sukienkę, przyglądam się jego palcom. Choć po przywdzianiu ludzkiej skóry nie ma na ich czubkach żelaza, to i w tej formie wyglądają równie niepokojąco – są na tyle długie, by objąć moją szyję, na tyle szerokie, żeby ją zmiażdżyć. Przeszywa mnie dreszcz. Czy on kiedykolwiek skrzywdził kogoś tymi palcami? Czy kiedykolwiek skrzywdziłby nimi mnie?

Wsuwam rękę w materiał i coś mnie w nią łaskocze – wąż lądowy, równie szczupły co mój mały palec. Unoszę kąciki ust, kiedy biorę zwierzątko w dłoń i głaszczę je po smukłym gardle, a następnie kładę na szerokim liściu w kształcie serca. Jak Fallon nazwała te miniaturowe węże? Che-cośtam. Chehpah? Chepassee?

– Chepahsslee! – To słowo wypada z moich ust wraz z sykiem, przez który Wrona obraca się w moją stronę. Policzki pieką mnie tak jak opuszki palców wtedy, gdy dotknęłam płomienia świeczki.

Unosi brwi, ledwo widoczne spod czarnych pasów wymalowanych na jego twarzy, kiedy pyta mnie – po shabbińsku– czy coś rzekłam.

Zaskoczona, że powiedział to w moim rodzinnym języku, zamieram. A on powtórnie zadaje to pytanie. Powstrzymuję się od pokiwania głową, ponieważ nie chcę, by kazał mi powtórzyć to, co powiedziałam. Dopóki nie pozbędę się z repertuaru syczenia, zamierzam dalej ćwiczyć słowa tylko w zaciszu swojej komnaty.

Przyglądam się kwiatom w kształcie gwiazd oblepiającym żywopłoty ogrodów pałacowych. Oddycham tak szybko, że płuca zaciskają się od głębokiej, piżmowej woni unoszącej się z szyi Wrony.

– Daya? – Mężczyzna sprawia, że ta część mojego imienia brzmi tak brutalnie, aż palce mi drżą, kiedy zawiązuję fioletowy pleciony sznurek z jedwabiu na swojej szacie.

Udając, że nie zrozumiałam, wymijam go i ruszam wijącymi się ścieżkami w kierunku swojego skrzydła pałacu.

Dádhi Cathal zmienia się w dym i znowu pojawia się przede mną. Oddech zamiera mi w płucach, gdy prawie na niego wpadam, więc kładę dłoń na męskiej piersi.

– Chepahlee. – On nie syczy, wypowiadając to słowo.

Przechylam głowę.

Wrona spuszcza wzrok, po czym wypowiada kolejne słowo:

– Deark.

Marszczę brwi i on dodaje po wroniemu chepahlee do deark.

Durrk. Zapamiętuję tę sylabę, by móc ją później przećwiczyć.

On zaciska okalane czarnymi włosami usta, przez co te różowieją. W dniu, kiedy Mahananda przemieniła moje łuski w skórę, dotknęłam jego żuchwy. I dzisiejszej nocy też to robię, jednakże tym razem z innego powodu. Teraz chcę zrozumieć, jak to się nazywa.

– Dahadee. – Jego surowy ton sprawia, że ogarniają mnie nerwy i opuszczam rękę. – Dahadee. Fruhlag.

Najwyraźniej właśnie tak nazywają się włosy rosnące na jego twarzy. Nie mam na nie żadnej nazwy w języku, jakim posługuję się w myślach. Ponieważ mowa w mojej głowie należy do węży, a one nie mają włosów na ciałach? Chociaż, z drugiej strony, potrafię nazwać włosy…

Dotykam swojej żuchwy – jest gładka. Zostanie tak, czy może pewnego dnia wyrośnie na niej dahadee?

Nozdrza Wrony rozszerzają się, kiedy prycha i unosi kącik ust. Czy to skurcz twarzy, czy może ten wiecznie srogi mężczyzna się uśmiecha?

Dádhi Cathal kręci głową i jego zmierzwione czarne włosy poruszają się na wszystkie strony.

– Mahala nahen dahadee.

Z przestrachem stwierdzam, że on czyta mi w myślach.

Wrona wskazuje mnie palcem.

– Mahala. – Samica. Wskazuje siebie. – Parush – Samiec.

Uśmiecham się, ponieważ dowiedziałam się o tym rozróżnieniu, gdy nieco zbyt długo wpatrywałam się w to, co wisiało między nogami złotowłosego przyjaciela Fallon, Phoebusa, w dzień, kiedy dołączył do nas w kojącej kamiennej komnacie, gdzie pozbawiono mnie włosów na ciele. Smutno mi, że Faerie opuścił Shabbe, ale też rozumiem, że chciał dołączyć do swojej przeznaczonej, a ta została daleko stąd w ich domu.

Przesuwam wzrokiem po klatce piersiowej Wrony, wyobrażając sobie, że on także, podobnie do Phoebusa, musi mieć tam dodatkową kończynę. Jak nazwał to przyjaciel Fallon? Skóra wokół mojego schowanego rogu się marszczy, gdy próbuję przypomnieć sobie to określenie. Kiedy mi się to nie udaje, niepewnie dźgam Wronę w to miejsce.

Mężczyzna zamiera i spoglądam w jego twarz. Jego skóra, zazwyczaj blada niczym księżyc, nabrała głębszego koloru koralowców zdobiących ściany Amkhuti. Przesuwam palce niżej po kończynie, której nie posiadam, i ogarnia mnie nawet większa konsternacja, ponieważ czuję, że się porusza.

– Príona – odzywa się zachrypniętym głosem.

Jeszcze bardziej marszczę brwi. To nie może być określenie tego czegoś, skoro on mówi tak namnie. Stukam w twardniejące ciało, a następnie przekrzywiam głowę.

Wrona z trzema imionami wpatruje się we mnie przez dłuższy czas; jego gardło się porusza, a krótsza kończyna pulsuje. Dym pojawia się przy jego skórze, zagęszcza, aż wreszcie Wrona rozrywa się i znów się pojawia, lecz tym razem dalej na ścieżce.

Znajduje się zbyt daleko, bym mogła go dotknąć.

Czuję ucisk w gardle i to samo dzieje się z zakrzywionymi kośćmi wokół mojego serca. Najwyraźniej zrobiłam coś złego, bo w przeciwnym razie, dlaczego zachowałby między nami tyle dystansu?

Zwijam palce i spoglądam w kierunku Mahanandy, ogromnie żałując, że wrzuciła mnie do królestwa Dwunogów, nie dając mi żadnej wiedzy o ich zwyczajach ani słowach. Tak, uczę się obu tych rzeczy, ale to trudne i zazwyczaj czuję się nieswojo. Może i ich przypominam, lecz nie jestem takajak oni.

Czy z wężami poczułabym większe pokrewieństwo? Czy mój umysł połączyłby się z ich, tak jak dzieje się w przypadku Wron, kiedy te przybierają postać zwierząt? Może powinnam znaleźć jakiś sposób na wejście do Sahklare? Podobno roi się tam od morskich węży.

Moje wilgotne włosy unoszą się nagle. Z początku wydaje mi się, że poruszył je powiew wiatru, ale wkrótce zdaję sobie sprawę, że to nie pogoda wprawia w ruch różowe kosmyki; robią to łopoczące ciemne skrzydła. Dwie Wrony lądują po obu stronach Dádhiego Cathala Báeinacha i od razu przywdziewają skórę – Aodhan i Reid. Obaj są urodziwi; mają lśniącą skórę i wyrzeźbione, choć delikatne ciała stanowiące kompletny kontrast do ostrych rysów twarzy i surowej ponurości pilnującej mnie Wrony.

Kiedy Aodhan mnie dostrzega, wykrzywia usta w uśmiechu. I na moich wargach także zaczyna wykwitać radość, lecz wtedy między nami pojawia się nieprzepuszczalna ściana dymu i zaraz przemienia się w znajomą sylwetkę mojej Wrony.

Dádhi Cathal rozkazuje im mówić, a gdy to robią, miny przybyszów stają się poważne, powodując dreszcze przeskakujące wzdłuż mojego kręgosłupa. Mówią w swoim języku, ale mnie i tak udaje się wyłapać kilka słów: Rahnach Bi’adh i Mórrgat.

Czy coś spotkało ich króla?

Czy coś spotkało ich królestwo?

Rozdział 2

Zendaya

Kiedy srebrnawe światło świtu wreszcie przecina horyzont, przechodzę szybko przez swoją komnatę i z trudem otwieram ciężkie drzwi.

Najwidoczniej właśnie przybył Abrax, gdyż moi wartownicy poprawiają karminowe szarfy, noszone przez wszystkich członków straży na stroju składającym się z kremowej tuniki i spodni.

– Rajka. – Abrax spogląda na moje wysuszone od soli włosy, opadające sztywnymi falami na ramiona.

Pewnie powinnam się umyć po tym, jak Dádhi Cathal odprowadził mnie nocą do komnaty i namawiał, żebym odpoczęła, ale czułam się zbyt przejęta napięciem dostrzeżonym na twarzach Wron, by to zrobić.

Mężczyzna pyta, czy czegoś mi potrzeba.

Tak.

Muszę się dowiedzieć, czemu Reid i Aodhan przybyli do Shabbe w środku nocy. Wymijam szybko mojego strażnika, kierując się do Kashy – skrzydła pałacowego, gdzie odbywają się zgromadzenia dworzan. Zaglądam do środka przez szparę w wysokich drewnianych drzwiach z płaskorzeźbami imitującymi gorgonię ventalinę i dostrzegam królową oraz Behati siedzące w tych samych miejscach co zwykle, na zakrzywionej karminowej otomanie.

Jest tam także Fallon, ale ona nie siedzi. Stoi między swoim ojcem a Lorcanem, z wyprostowanymi plecami, odziana w jedwabny peniuar lśniący na złoto jak oczy jej przeznaczonego. Palcami przecina powietrze i porusza ustami, a słowa wypływają z nich prędko, lecz nie dosięgają one moich uszu, ponieważ na ścianach namalowano sigile, by żaden dźwięk nie wydobył się poza Kashę.

Skinieniem głowy wskazuję drzwi, ale żadna ze stojących pod nimi dwóch strażniczek nie pozwala mi przejść. Na szczęście Abrax podążył za mną. Tłumaczy, że chciałabym wejść, lecz czarownice chroniące królową nie baczą na jego rozkaz.

Tak desperacko pragnę się tam znaleźć, że rozważam dopuszczenie, by mój syczący głos przecisnął się przez zęby, ale mężczyzna ratuje mnie przed tym, ponieważ sam się znowu odzywa. Tym razem nie brzmi jednak tak miło. Po raz pierwszy jego ton nie jest równie spokojny co tafla Mahanandy. Chociaż strażniczki unoszą brwi na ten wybuch, to żadna nie rusza się z miejsca.

Krzyżuję ramiona na piersi i stukam stopą w płowożółty kamień słoneczny. Jeśli zostanę zmuszona, by stać pod drzwiami do czasu zakończenia spotkania, to trudno. Na szczęście Behati dostrzega mnie przez ażurowe drzwi i informuje o mojej obecności królową, na co ta odwraca się i zagina palec, dając w ten sposób znać, że mogę wejść. Kiedy strażniczki otwierają drzwi, beszta je za to, że mnie nie wpuściły.

Klepie poduszki obok siebie.

– Haneh, emMoti. Chodź, moja Perło.– Nazywa mnie tak, ponieważ mój schowany róg kojarzy jej się z mieniącymi się wytworami małż.

Tak jak Fallon, Priya ubrana jest w koszulę nocną. Jednakże w przeciwieństwie do Królowej Wron, ta wsuwkami upięła włosy w ciasne loki.

Klękam u jej boku, podczas gdy Dádhi Cathal mamrocze coś pod nosem we wronim, przygważdżając mnie spojrzeniem o mocy błyskawicy. Najwyraźniej musiałam wcześniej wyobrazić sobie jego łagodny wzrok, ponieważ teraz nie ma w nim nic łagodnego.

Do Królowej Shabbezwraca się głośniej… chociaż wciąż mówi w języku Wron. Łapię ją za nadgarstki i przykładam dłonie kobiety do swojego czoła, prosząc ją spojrzeniem, by pokazała mi, co takiego ich trapi. Dádhi Cathal kręci głową. Priya odpiera cicho, choć stanowczo, że powinnam zobaczyć. Fallon się z nią zgadza. Behati nie wyraża swojej opinii.

Dádhi Cathal zerka na Lorcana, prawdopodobnie czekając, aż ten przyjdzie mu z odsieczą, ale Król Wron ma przeszklone oczy. Błyszczą one podobnie jak gigantyczny złoty talerz pełen dorodnych owoców. Zapewne komunikuje się ze zmiennokształtnymi. Podobno potrafi robić to zarówno w skórze, jak i w piórach, podczas gdy reszta jego ludzi może korzystać z tego połączenia umysłów tylko po przemianie w zwierzę.

Kiedy królowa wzdycha, ja znów się do niej odwracam. Na końcu języka mam trzysylabowe shabbińskie słowo oznaczające proszę– krehiya. Jednakże zaciskam zęby i powstrzymuję się przed wypowiedzeniem go i kładę dłonie na jej szorstkich, wybierając niemą prośbę zamiast wysyczenia jej.

Robię wdech, kiedy pod powiekami pojawia mi się obraz lasu oświetlanego szarzejącym światłem zmierzchu. Najpewniej nie znajduje się on w Shabbe, gdyż drzewa rosnące wzdłuż wałów obronnych tego królestwa mają smukłe pnie oraz szerokie, lśniące liście. A te w wizji królowej są potężne, ze szczupłymi gałęziami oraz drobnymi, przypominającymi papier listkami w rozmiarze kciuka.

Sunę lasem niczym wąż i zatrzymuję się dopiero po dotarciu do łąki, na której stoją trzy czarne głazy narzutowe. Królowa przysuwa mnie na tyle blisko tych ciemnych skał, bym mogła dostrzec, że tak naprawdę są to ogromne rzeźby ptaków.

Zastanawiam się, czemu pokazuje mi te totemy. Czy Wrony nie lubią, kiedy się je odwzorowuje? Najwidoczniej królowa się orientuje, że marszczę brwi, ponieważ przekierowuje moje spojrzenie na pręgowane brązowe pióra wystające z rozpostartego skrzydła. Zanim zdążę pojąć, czemu te zostały przyklejone do kamienia, krajobraz w jej umyśle się zmienia i dostrzegam jej dłoń zaciśniętą na sztylecie wykutym z czarnego kamienia. Widzę, że dźga nim Lorcana w serce. Skóra mężczyzny twardnieje, przemieniając się w żelazo.

Priya szybkim ruchem zdejmuje dłonie z mojego czoła, patrząc szeroko otwartymi oczami w moje zmrużone, jakby ze strachu, podczas gdy ja ściągam brwi. Zwężam powieki jeszcze mocniej, kiedy Fallon wskazuje siebie i mówi:

– Batara azish.

Wiem, co oznacza azish, gdyż słowo to było wielokrotnie używane, by opisać mój stan – klątwa – nie wiem jednak, co oznacza batara.

Kiedy przysiadam na piętach, słyszę brzęczenie między skroniami, jakby utknęła tam pszczoła. Jakiż istnieje związek między totemami w lesie a dźgnięciem Lorcana? I czemu dłoń królowej drży, kiedy sięga po filiżankę z gorącą herbatą daktylową?

Kiedy spogląda w oczy Behati, bzyczenie narasta tak bardzo, że zaczynam ugniatać skronie. Czy to wizje? Czy ona nie chciała mi pokazać tego, jak dźga Lorcana? Czy to w ogóle była ona? Dwunóg trzymający sztylet miał długie białe włosy. Behati też ma białe, w jej jednak znajdują się złote kosmyki.

Jasnowidzka zwraca się do Fallon w języku Wron. Zazwyczaj rozmawia z nią po shabbińsku. Czy zmieniła język, żeby udaremnić mi zrozumienie, o czym mówi, czy może robi to ze względu na resztę obecnych tu osób?

Dym oplata ciało Lorcana niczym winorośl, kiedy mężczyzna zwraca się z pomrukiem do Królowej Shabbe i musi mieć to jakiś związek z Fallon, ponieważ słyszę słowo „przeznaczona”wypowiedziane w języku Wron. Dziewczyna szybko staje przed nim i ujmuje jego twarz w dłonie. Jego cera, zazwyczaj równie blada co księżyc, obecnie ma barwę owoców leśnych leżących na paterze przed nimi.

Za oknami ciągnącymi się niemal aż do samego sufitu komnaty widać błysk i zaraz po nim rozbrzmiewa grzmot. Fallon powiedziała mi kiedyś, że jej przeznaczony potrafi kontrolować niebo. Czy zbliżająca się chmura została stworzona przez Lorcana?

Na głos i po shabbińsku– zapewne przez wzgląd na mnie – pyta, czemu on i Dádhi nie ufają Mahanandzie. Ja wyginam brwi jeszcze mocniej, ponieważ jaki związek ma Mahananda z totemami w kształcie ptaków i dźgnięciem Lorcana?

Dádhi Cathal Báeinach krzyżuje szerokie ramiona i mruży ciemne oczy. „Co?”, chcę zapytać. Co takiego zrobiłam źle tym razem?

Słyszę, że Fallon mamrocze do Lorcana imię, którym czasem mnie nazywa – Máhdi. Nie mam pewności, co to znaczy, tylko tyle, że to słowo brzmi dość podobnie do tego, jak nazywa ojca. A ponieważ nie jestem matką, to podobieństwo musi być przypadkowe.

– EmAzish – szepcze Lorcan. Moja klątwa. I wtedy wypowiada inne wyrażenie zaczynające się od -em, ale kończy się w nieznany mi dotąd sposób.

Jego klątwa? Jaka klątwa ciąży na nim?

Fallon kręci głową i duka, że to coś jest jej, że to ona jest „batara azish”.

Wydymam policzki, czując narastającą frustrację. Co oznacza batara?

Kiedy królowa upija łyk herbaty, jej oczy bieleją podobnie do oczu Behati. Jednakże w przypadku shabbińskiej monarchini dzieje się tak, kiedy konwersuje z Mahanandą. Chwilę później Priya ogłasza:

– Mahananda keteh ab. Mahananda mówi, że teraz.

Lorcan opuszcza powieki i kręci głową, powtarzając słowo „nie” zarówno w języku Shabbin, jak i Wron.

Królowa odstawia filiżankę z herbatą.

– Ab va kada. Teraz albo nigdy.

Lorcan zaciska zęby, a linia jego żuchwy się wyostrza.

– Kada. Nigdy.

Co nigdy?

Królowe spoglądają na siebie znacząco i Priya wstaje. Podchodzi do Lorcana i prosi o wyjście wszystkich poza Królem Wron. Czy ona wierzy w to, że mężczyzna zmieni zdanie, kiedy zabraknie nas przy nim? I co z tym sztyletem? Czy ona zamierza go skrzywdzić? Staram się rozproszyć swoje obawy, zapewniając samą siebie, że nigdy nie wyrządziłaby krzywdy przeznaczonemu swojej potomkini, gdyż w ten sposób skrzywdziłaby ukochaną Fallon.

Z jakiegoś powodu właśnie w tym momencie dociera do mnie, co oznaczała druga część jej wizji. Dźgnięcie wyjaśniało totemy z lasu, ponieważ kiedy sztylet przedarł się przez skórę Króla Wron, sprawił, że ciało mężczyzny przemieniło się w czarny kamień taki jak one.

– Daya? – Behati wyciąga do mnie rękę.

Wstaję, po czym podchodzę do niej, łapię ją za przedramię i pomagam jej wstać. Kiedy już stoi pewnie na nogach, sięgam po jej laskę, ale ona kręci głową i zaciska szorstkie palce na moim łokciu.

W porządku… bez laski.

Co prawda ciało Behati jest kruche, ale jej umysł pozostaje niepokojąco mocny. Kiedy już sobie coś postanowi, to nie da się zmienić jej zdania. I najwyraźniej dzisiaj zdecydowała, że to na mnie zamierza się podpierać zamiast na sękatej gałęzi wyrzeźbionej tak, by przypominała wijącego się węża. Pewnie gdyby Kati była obecna, to Behati wzięłaby pod rękę ją.

Fallon dołącza do nas, a jej twarz wydaje się niewyraźna i wygląda, jakby poruszała się pod ażurowym woalem spowijającego ją dymu. Zastanawiam się, czy to dym jej przeznaczonego, czy może ukryta bestia napiera na jej ciało, pragnąc wyjść. Mówi coś do ojca w języku Wron, przez co pierścienie w kolorze umbry otaczające jego źrenice kurczą się, a on jeszcze mocniej marszczy brwi, jakby namalowane czarne pasy przeniknęły przez znajdujące się pod nimi blade płótno.

Otwiera drzwi w tym samym momencie, kiedy Fallon dźga się w palec muszelką zawieszoną na szyi i kreśli krwią wzór. Chociaż ja stoję twardo na ziemi, Behati potyka się i chwyta ściany, kiedy mamy wyjść z pomieszczenia. Próbuję pomóc jej opuścić komnatę, ale ona się opiera. Wkrótce dociera do mnie, czemu to robi, ponieważ przyłapuję ją na przeciąganiu palcem po framudze i pozostawianiu za sobą zawijasów z krwi szybko wsiąkających w kamień.

Nie patrząc na mnie, wsuwa krwawiącą dłoń do kieszeni karminowej szaty z szerokimi rękawami. Próbuję przesunąć ją do przodu, lecz ona znowu mamrocze coś, co ma związek z Cathalem i skinieniem głowy wskazuje laskę pozostawioną przy fotelu.

Co ty kombinujesz, Behati?

Kiedy Cathal idzie po przedmiot, Fallon wychodzi z Kashy, stukając palcami w udo, znacząc cynobrowymi cętkami złoty materiał. Czy ona też właśnie użyła magii krwi? Kiedy przyłapuje mnie na obserwowaniu jej, prostuje ramiona i skupia wzrok na ciemnym niebie znajdującym się za ażurowymi okiennicami oplecionymi wiciokrzewem.

Behati popycha mnie do przodu, wskazując palcem jedną ze strażniczek, która pochyla się, by dostosować swoją wysoką sylwetkę do niższej jasnowidzki. Starsza kobieta szepcze coś na temat zgromadzenia Akwale, przez co druga strażniczka obraca się na pięcie i szybko odchodzi. Czemu Behati życzy sobie obecności najsilniejszej Czarownicy?

Skóra zaczyna mnie kłuć, ale nie z potrzeby zmiany postaci, lecz zrozumienia, co…

Powietrze za mną przeszywa wstrząs. Unosząc powieki, odwracam się w tamtym kierunku. I wtedy robię głośny wdech, ponieważ pięść Cathala zbliża się do mojej twarzy.

Rozdział 3

Cathal

Uderzam pięścią w strażnicę najwyraźniej wyczarowaną przez Behati, by zamknąć mnie w Kashy. Sądząc po tym, że moja córka przygryza dolną wargę, domyślam się, że jej w tym pomogła.

I moje przypuszczenia zostają potwierdzone, ponieważ mamrocze:

– Przepraszam, Dádhi.

Grzmię, by usunęła magię. Gdy tego nie robi, uderzam laską Behati w niewidzialną ścianę, przemieniając sękatą gałąź w kupę drzazg. Odrzucam je na bok, by zaraz uderzyć pięściami w powietrze. Kiedy nie wywołuję żadnego pęknięcia, przemieniam się w dym i napieram na barierę.

Zendaya wykrzywia usta w uśmiechu. A ja obnażam zęby z wściekłości. Nie w jej kierunku. W kierunku Behati. Ale ponieważ Daya stoi bardzo blisko jasnowidzki, radość znika z jej urodziwej twarzy i pojawia się na niej strach.

Przypominając sobie, że zamknięci są ze mną Lorcan i Priya, odwracam się do nich. Lore właśnie rozbija się na pięć smug dymu, lecz nigdzie w pobliżu nie ma królowej. I wkrótce pojmuję czemu. Obok Zendayi, wraz z rozbłyskiem światła, pojawia się sylwetka.

Po wycofaniu sigilu niewidzialności Priya zdejmuje dłoń z czoła.

– Mahananda zawsze ma rację i zawsze jest sprawiedliwa, Cathal. Nie ma powodu, by zachowywać się jak nieucywilizowana bestia.

Czy jej słowa mają mnie uspokoić? Zapewnić, że dźgnięcie mojej córki obsydianowym sztyletem w pierś i wrzucenie jej do Kotła nie niesie za sobą żadnego ryzyka? Co jeśli Kocioł nie odda nam Fallon? A co, jeśli ona wróci, ale już nie taka sama?

– Jestem łamaczką klątw, Dádhi. – Warga, którą Fallon przygryzała przez ten cały czas, lśni na czerwono, tak samo jak czubek jej wisiorka w kształcie muszli.

Już raz tego dokonała – przełamała czar Meriam. Lecz nikt, poza tymi dwiema starymi babami z różowymi oczami i magicznym basenem, nie może z całą pewnością stwierdzić, że moja córka jest także łamaczką klątw naszych ludzi.

Daya wyjmuje rękę z uścisku jasnowidzki i chwyta Fallon za nadgarstki. Zamieram, kiedy kładzie sobie na czole jej dłonie.

Chce, żeby nasza córka coś jej pokazała. Tylko co? To, dlaczego przywołała strażnicę? Gdy Daya się wycofuje, patrząc szeroko otwartymi oczami, wydającymi się zajmować jeszcze większą część jej twarzy niż zwykle, sam marszczę brwi. Czy babka nie pokazała jej wizji Behati zaraz po tym, jak Zendaya do nas dołączyła?

Wężowa królewna potrząsa dłońmi Fallon, próbując pociągnąć ją do tyłu, do miejsca, gdzie tkwię, gotując się ze złości i modląc o to, by Lorcan odnalazł sposób na opuszczenie tego miejsca. Moje nadzieje okazują się płonne, kiedy powietrze obok mnie gęstnieje i pięć ciemnych smug zderza się ze sobą, tworząc jedną

Widząc jego zaczerwienione oczy i szarzejące niebo, domyślam się, że strażnica obejmuje każdy kawałek ściany, okien i sufitu.

– A co z połączeniem umysłów? – pytam.

Zablokowane.

Kurwa.

Zendaya znowu pociąga Fallon do tyłu i tym razem udaje jej się sprawić, żeby dziewczyna się zatoczyła. Lorcan podnosi ręce, by przytrzymać swoją przeznaczoną, ale udaje mu się złapać tylko garść powietrza. Z kolei mnie udaje się chwycić rękę… Dayi. Zanim zdąży mi ją wyrwać, szarpnięciem wciągam ją do Kashy i przyciskam ją sobie do piersi.

– Fallon – grzmię. – Wejdź do środka! W TEJ CHWILI!

Córka mnie nie słucha, tylko powtarza:

– Przepraszam. – I znów przygryza dolną wargę.

Wcale nie jest jej przykro. Bo gdyby było, to przemyślałaby to całe szaleństwo i się nie poświęcała.

Daya zaczyna się wić. Nie chcąc, by tam wróciła, zaciskam palce na jej bicepsie. Wstrząsają nią dreszcze tak jak grzmoty wstrząsają Shabbe. Z początku wydaje mi się, że dzieje się tak z podirytowania, ale wtedy ona przykłada palce do blizny i pociera ją maniakalnie. Może rzeczywiście jest sfrustrowana, lecz oprócz oburzenia z pewnością ogarnia ją też panika i to taka, przez którą serce bije jej mocno, a uderzenia pulsu przedzierają się przez jedwabne rękawy i docierają do moich dłoni.

Kiedy burza wytworzona przez Lorcana przemienia się w nawałnicę, Fallon kładzie rękę na ścianie między nimi i mamrocze:

– Zaufaj Kotłowi. – Po czym powtarza te słowa po shabbińsku, prawdopodobnie po to, żeby uspokoić także Zendayę.

W czym mam zaufać Kotłowi? Że utrzyma ją przy życiu? Że odda ją w jednym kawałku? Że w ogóle… ją odda?

Czemu moja córka musiała odziedziczyć po mnie nieustępliwość i to z podwojoną siłą?

Czemu zgadza się na takie obrażenia? Ponieważ Kocioł pokazał Behati, że właśnie w tym kierunku powinna się udać?

– Oddał nam Máhdi – przypomina ostrożnie Fallon, a jej głos prześlizguje się przez niewidzialną barierę, pomiędzy dwoma grzmotami.

Patrzę na znajdujący się za nią Kocioł. Tak, oddał nam jej matkę, ale nie zwrócił jej nienaruszonej. Ukradł jej wspomnienia. Ukradł naszą więź.

Zanim oszpecę skórę Zendayi siniakami, rozluźniam palce, lecz nie wypuszczam jej całkowicie z rąk. Nie mogę zrobić tego fizycznie ani emocjonalnie.

By mnie uspokoić, Fallon dodaje:

– To sprawka Meriam, Dáhdi, a nie Kotła.

– Nie wiemy tego, ínon! – grzmię.

Daya odwraca się do mnie i odchyla głowę, a nasze spojrzenia się spotykają. Spodziewam się ujrzeć wojowniczość, ale widzę tylko lęk i przez to czuję bolesny ucisk w sercu. Czy ona boi się mnie, czy może to wspomnienie imienia Meriam odpowiada za tę bladość?

– Sumaca. – Słyszę stukanie sandałów o kamienną posadzkę i odrywam wzrok od Zendayi, by spojrzeć na złote pudełko, które wyciąga do Priyi jedna z jej strażniczek. – Wasza broń. – Kiedy królowa rysuje sigil na miniaturowym kufrze, kobieta mówi: – Akwale się zebrało i oczekuje przybycia.

Czy myśli, że Lorcan zmobilizuje uskrzydloną armię? Ale przecież musi wiedzieć, że utworzona przez Behati i Fallon strażnica blokuje połączenie umysłów.

– Zaufaj Kotłowi, Dádhi – powtarza moja córka ponownie, przywdziewając uśmiech niesięgający jej oczu.

– To nie temu pieprzonemu Kotłowitu nie ufam – stwierdzam mrukliwie po shabbińsku, przyciskając usta do włosów Dayi. – Nie ufam twojej prababce i jej jasnowidzce.

Daya zamiera i gromi mnie wzrokiem. Czego ja się spodziewałem? Zarówno ona, jak i Fallon wynoszą Priyę na piedestał. Nawet według Lorcana ta kobieta pozostaje z natury dobra. Ale królowa jest dobra tylko w kontrolowaniu wszystkich wokół siebie.

Kiedy z pudełka zostaje wyjęty obsydianowy sztylet, Zendaya robi głośny wdech. Przez kilka długich sekund wpatruje się w broń, po czym spogląda na Fallon i – na końcu – na Lorcana. Marszczy brwi tak mocno, że zmarszczki przecinają się z tymi przy schowanym rogu. Ten sam wyraz już wcześniej pojawił się na jej twarzy.

– Co takiego pokazała ci Priya, kiedy tu weszłaś? – cedzę przez zaciśnięte zęby.

Czekam przez chwilę. A następnie dwie.

Lecz ona nie otwiera ust.

Powtarzam pytanie, tym razem bardziej naglącym tonem:

– Co ona ci, kurwa, pokazała?

Zendaya się krzywi, więc łagodzę ton.

– Co się stanie po tym, jak dźgnie Fallon obsydianem?

Ona jeszcze bardziej marszczy brwi.

Moja frustracja narasta, ponieważ najwyraźniej nie ma pojęcia, o co ją pytam. Staram się nie mieć jej tego za złe. To nie jej wina.

Kiedy wreszcie rozchyla usta, wydaje mi się, że jej nie doceniłem, ale wtedy wypowiada tym swoim dziwnym zachrypniętym, syczącym głosem:

– Lorcan.

Rozdział 4

Zendaya

Zaczyna mnie irytować to, jak Wrona ściska moje ręce. Czuję nawet większą złość niż chwilę temu, kiedy wpadłam do Kashy po tym, jak Fallon pokazała, że zamierza wejść do Mahanandy, by złamać klątwę swoich ludzi. Ponieważ mogłam znaleźć się tam z nią, zamiast sterczeć tu z dwoma rozwścieczonymi mężczyznami. Tutaj żadne z nas jej nie pomoże.

Łapię Cathala za palce i zdejmuję z siebie jego dłoń. Prawie czuję się zaskoczona, gdy się rozluźnia i jego ręka opada.

Już sięgam po jego drugą dłoń, ale wtedy Fallon robi głośny wdech, na co zamieram, a ona wypowiada słowa szybko i z podekscytowaniem. Mówi tak prędko, że udaje mi się rozpoznać tylko imiona i nazwy własne: Mahananda, Brownen, Alyona i Glace.

Królowa Shabbin przybiera powściągliwy wyraz twarzy, a jej krew wsiąka w pokrywkę złotego pudełka. Z puzderka wydobywa się kliknięcie, lecz władczyni go nie otwiera, zamiast tego pyta Fallon, czemuż ciekawi ją los księżniczki Alyony.

Oczywiście… Alyona to jedna z księżniczek Glace. Behati opowiedziała mi o niej, kiedy pokazała mi rysunek pełen linii oraz liter obramowanych prostokątami, który nazywał się drzewem genealogicznym. Podobno każda rodzina takie ma. Chciałabym zobaczyć drzewo Fallon, ponieważ na Priyę mówi „ImTaytah”, co oznacza „matka mojej babki”. Pragnę się dowiedzieć, kim była ta babka, gdyż ani Ceres Rossi, ani zmarła matka Cathala nie są spokrewnione z Priyą.

Postanawiam przerwać ten potok myśli i koncentruję się na ustach dziewczyny, dzięki czemu wyłapuję końcówkę odpowiedzi… coś o tym, żeDádhi i Lore staliby się spokojniejsi, gdyby wiedzieli.

Zerkam na Lorcana, a następnie na dąsającego się olbrzyma stojącego tuż za moimi plecami. Już mam wysyczeć, żeby mnie puścił, kiedy Behati wypowiada słowo „zabij” po shabbińsku, a na początku i na końcu dodaje imiona Fallon i Alyony. Wtedy całkowicie zapominam o nieustępliwym chwycie Cathala.

Fallon unosi brew, po czym pyta Behati o coś, co ma związek z kolorem włosów.

Jasnowidzka marszczy brwi pod opadającymi na nie złoto-białymi kosmykami.

– Kahala. – Czarny.

Dziewczyna uśmiecha się do Lorcana. I znowu odnoszę wrażenie, jakbym próbowała chwycić wodę. Czemu ona wydaje się zadowolona z zabicia Alyony z Glace? Ponieważ to udowadnia, że uda jej się wyjść z Mahanandy, jeśli wejdzie do niej, żeby przedyskutować klątwę Wron? I kto ma czarne włosy? Alyona?

Behati mruga, pozbywając się mgły magii zasnuwającej jej oczy, i mamrocze coś o tym, że w rzeczy samej dziewczyna różni się wyglądem od Fallon, na co Cathal burczy po shabbińsku – zapewne przez wzgląd na mnie – że ich osobowości ewidentnie są takie same.

Priya zerka w kierunku Mahanandy, gdzie członkinie Akwale malują sigile na mokrym kamieniu słonecznym. Chociaż chmury nadal wyglądają groźnie, a niebo przyjęło szarą barwę żelaza, to burza wywołana przez Lorcana się uspokoiła.

Fallon powiedziała wcześniej: „Dádhi i Lore byliby spokojniejsi, gdyby wiedzieli”. I najwyraźniej tak się stało. Albo przynajmniej Lorcan się trochę uspokoił. Ponieważ Cathal wciąż pozostaje spięty, a jego serce bije mocno, przez co czuję drżenie jego pulsu w palcach zaciśniętych na mojej ręce.

Kiedy słyszę zgrzyt metalu, od razu zakładam, że to strażnica została złamana, lecz się mylę. Ten dźwięk wydobywa się z pudełka otwartego przed chwilą przez królową. Wsuwając dłoń do środka, mówi Lorcanowi, że jeśli jego córka – on ma córkę? – ma zabić księżniczkę Glace, to złamanie tej klątwy okazuje się jeszcze ważniejsze dla przetrwania jego ludzi w obliczu gniewu króla Vladimira.

 Oddech zamiera mi w płucach i to nie dlatego, że wreszcie zaczynam składać w całość wyrywki ich rozmowy, ale ponieważ w dłoni królowej Shabbin dostrzegam sztylet, który wbiła w tamtej wizji w klatkę piersiową Lorcana. Czy właśnie to zamierza zrobić teraz? Czy to dlatego Fallon zamknęła swojego przeznaczonego w Kashy? Żeby się uspokoił i pozwolił strażniczce Mahanandy przemienić się w posąg? Jakim cudem obarczenie klątwą króla Wron miałoby złamać ową klątwę?

Wraca bzyczenie słyszane wcześniej, lecz tym razem napiera na moje uszy, zamiast na skronie. Chociaż staje się ono niemal ogłuszające, to jakimś cudem słyszę, gdy królowa tłumaczy, że Mahananda nigdy nie zabiera, tylko przekształca: Dwunoga we Wronę, a Węża w Dwunoga.

Kiedy Fallon się wycofuje, oddalając od niewidzialnego okręgu, Lorcan wypowiada niezrozumiałe dla mnie słowa tonem przeszywającym zimnem do szpiku kości. I choć nie wiem, co mówi, to brzmi to jak prośba. Czy on błaga ją, by przekonała królową, aby ta nie przebijała go sztyletem? Czy może prosi, żeby nie szła targować się z Mahanandą?

Co prawda nie mam pojęcia, co takiego szepcze, ale rozumiem, skąd bierze się jego niepokój, gdyż Wrony mają tylko jednego przeznaczonego, w przeciwieństwie do Shabbinów. Oni mają ich wiele, nierzadko nawet w tym samym czasie. Dowiedziałam się tego, kiedy pewnego dnia weszłam do komnaty sypialnej królowej i znalazłam ją leżącą na poduszkach rozłożonych na podłodze z dwoma mężczyznami i jedną kobietą, a wszyscy nie mieli na sobie ubrań.

Pocałowała każdego z nich, życząc im dobrej nocy, po czym odwróciła się do mnie i zaproponowała mi spacer po ogrodach pałacowych. To wydarzyło się dwie noce po tym, jak przeobraziłam się po raz pierwszy. Patrzyłam wtedy na Sahklarę, rozświetloną fluorescencyjnymi glonami, zastanawiając się, czy mój gatunek, podobnie do Wron, wybiera sobie jedną osobę na całe życie, ale przypomniałam sobie, że jestem jedyną ze swojego gatunku. Że ja nawet nie mam gatunku. Że pozostaję jedyną zmiennokształtną przemieniającą się w węża.

Chociaż może są też inni, tylko po prostu znajdują się poza różowymi wałami obronnymi…

Z przestrachem otrząsam się z zamyślenia, kiedy widzę, że królowa podąża za Fallon w kierunku Mahanandy. I wtedy wydziera się ze mnie krzyk.