Dług panny Townsend - Georgie Lee - ebook

Dług panny Townsend ebook

Georgie Lee

3,8

Opis

Laura Townsend po śmierci ojca, zamożnego kupca, trafia wraz z matką pod opiekę nieodpowiedzialnego krewnego, Roberta. Robert, nałogowy hazardzista, od razu zastawia cały odziedziczony majątek u bankiera Phillipa Rathbonea, a pieniądze przegrywa w karty. Zdesperowana Laura nie może pogodzić się ze stratą i odwiedza bankiera. Zamierza ze wszelką cenę odzyskać choć część pieniędzy, aby otworzyć sklep i spłacić dług. Zaskoczony wizytą Phillip nie zgadza się, jednak następnego dnia odwiedza ją i przedstawia własną ofertę małżeństwo...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (59 ocen)
20
14
18
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Georgie Lee

Dług panny Townsend

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn – wiosna 1817

– Co pani wyprawia? – Pan Rathbone wpatrywał się w nią ciemnoniebieskimi oczami przez kłęby pary unoszącej się z miedzianej wanny.

Laura zdjęła palec ze spustu, żeby przypadkowo nie strzelić w szeroki i nagi tors mężczyzny. Nie zamierzała go zabijać, tylko nastraszyć, żeby oddał inwentarz, który odebrał stryjowi Robertowi. Sądząc po twardym spojrzeniu utkwionych w niej oczu, na razie nie odniosła odpowiedniego rezultatu.

– No dalej! – ponaglił. Drgnęła, jej nerwy były napięte jak postronki.

Zakradając się do jego domu, spodziewała się zastać go przy biurku, liczącego stosy monet. Nie przypuszczała, że zaskoczy go w kąpieli i tylko warstewka piany będzie chroniła jego skromność przed jej spojrzeniem. Plan, który wydawał jej się doskonały w nędznej norze, którą dzieliła z matką i stryjem, gdy kiszki grały jej marsza z głodu, a od okna wiało przejmującym chłodem, teraz okazał się niedopracowany.

Laura wyprostowała ramiona, zbierając odwagę, nadwątloną nieruchomym spojrzeniem lichwiarza. Do tego przesyconego wilgocią pokoju przygnały ją nędza i ruina. Nie miała wyboru, musiała brnąć dalej.

– Żądam, żeby zwrócił pan materiały odebrane mojemu stryjowi.

Oszust wyciągnął ramiona z wody, piana odsłoniła na moment jego płaski brzuch. Położył ręce na zaokrąglonych brzegach wanny. Miał długie, mocne ramiona, jak tragarze, którzy przenosili bele materiałów z wozów do sklepu bławatnego jej ojca. Tylko że na jego rękach nie zauważyła odcisków, gdyby nie stara, czerwona blizna na jednym z kłykci, wyglądałyby na dłonie dżentelmena.

Cofnęła się w obawie, że mężczyzna wyskoczy z wanny i rzuci się na nią. Ale on tylko przyglądał się jej badawczo, jakby oceniał rynkową wartość.

– O kim pani mówi?

Laura przełknęła z trudem. Tak, to istotna informacja, pomyślała.

– Robert Townsend.

– Ach! Sukiennik hazardzista. – Nie wydawał się zaskoczony ani zaszokowany, nie odrywał też od niej przenikliwego spojrzenia. – Przyszedł do mnie pół roku temu po pożyczkę, żeby spłacić ogromne zadłużenie u pani Topp i szereg innych zobowiązań. Jako zabezpieczenie posłużył inwentarz sklepu z materiałami. Ponieważ nie spłacił należności, zgodnie z umową zająłem jego majątek.

Podłoga zakołysała się pod nogami Laury. Stryj Robert stracił rodzinny interes. W przeszłości zdarzało mu się kraść towary z magazynu i sprzedawać je, żeby mieć pieniądze na hazard.

Gniew okazał się silniejszy od szoku, mocniej zacisnęła spocone dłonie na pistolecie stryja Roberta. Nie, rodzinna firma nie mogła upaść! Nie po tym wszystkim, co Laura zrobiła, żeby ją utrzymać po śmierci ojca.

– Nie wierzę panu. Wiem, jakimi metodami posługują się ludzie pana pokroju. Narzucają zdesperowanym klientom tak wysokie procenty, że w końcu nieszczęśnicy nie mają wyboru i oddają bezwzględnym lichwiarzom wszystko, co mają.

Oczy Rathbone’a zwęziły się nieco. Podsumowanie jego profesji dokonało tego, czego nie zdołały dokonać zaskoczenie i wycelowany w niego pistolet – wywołały jego reakcję.

– Jeśli żąda pani dowodu, przedstawię go pani z największą przyjemnością. – Wstał z wanny.

– Sir! – Laura cofnęła się gwałtownie, uderzyła biodrem o brzeg stołu i mocniej ścisnęła w rękach pistolet. Nie mogła oderwać oczu od gęstych kropli wody spływających po smukłym ciele mężczyzny, po jego przystojnej twarzy, szerokim torsie, brzuchu i… innych częściach ciała. Jej serce biło mocniej niż wtedy, kiedy wkradała się do jego domu przez otwarte drzwi prowadzące na taras, mocniej niż wtedy, gdy wciskała się do głębokiego, ciemnego schowka pod schodami, żeby ukryć się przed przechodzącą pokojówką.

Rathbone wyjął z wanny najpierw jedną długą nogę, potem drugą i stanął, ociekając wodą, na niewielkim ręczniku rozłożonym na podłodze. Nie sięgnął po przewieszony przez oparcie pobliskiego krzesła szlafrok z brązowego jedwabiu – zapewne francuskiego, sądząc po subtelnym splocie. Nic podobnego. Bez najmniejszego skrępowania minął Laurę i przez szerokie, dwuskrzydłowe drzwi przeszedł z pomieszczenia służącego mu za łazienkę i garderobę do przyległej sypialni – jakby nie stała tam ze śmiercionośną bronią w ręku, jakby nie był nagi, jak go Pan Bóg stworzył, jakby nie zostawiał na drewnianej podłodze mokrych śladów stóp. Podszedł do niewielkiego biurka pod przeciwległą ścianą sypialni, przy oknie, naprzeciw wysokiego łoża z baldachimem i zasłonami z kosztownego, haftowanego materiału. Otworzył jedną z szuflad. Ani sterta papierów na blacie biurka, ani stojąca w rogu lampa naftowa nie zakrywały jego nagości. Laura widziała go tak, jak Ewa musiała widzieć Adama, gdy skosztowali jabłka z rajskiej jabłoni. I czuła się tak, jakby to ona miała zaraz zostać potępiona. Dałaby wszystko za grom z jasnego nieba. Albo przynajmniej listek figowy.

– Oto podpisany kontrakt. – Pan Rathbone obszedł biurko, trzymając w ręku dokument.

Laura zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.

– Czy mógłby pan się ubrać?

– Jestem u siebie w domu. To pani wdarła się tutaj z bronią w ręku. Mogę stać tak, jak mi się podoba. Proszę, oto pani dowód.

Laura przebiegła wzrokiem listę długów stryja. Znajdowało się na niej wiele nazwisk, nie tylko pani Topp. Większości nie znała, ale kilka zdarzało jej się usłyszeć, kiedy przechodziła korytarzem ich rozpadającego się domu. Pod warunkami umowy widniał podpis pana Rathbone’a oraz świadka, pana Justina Connora. A obok stryja Roberta, znała te rozlazłe litery, z szerokim R i zamaszystym T.

Zaszokowało ją nie tyle to, że stryj oddawał w zastaw ich sklep, ile dokument, pod którym złożył swój podpis.

– Skąd pan ma ten papier?

– Od pana Townsenda. Dał mi go tamtego wieczora, kiedy przyszedł po pożyczkę.

– Ja to napisałam, to mój plan ocalenia firmy.

– Doskonały. I dlatego, w połączeniu z dodatkowym zabezpieczeniem, jakie mi zaoferował, zdecydowałem się pożyczyć mu taką sumę. Ten plan miał szanse powodzenia, gdyby pani stryj nie przegrał pieniędzy w karty. – Odłożył dokument na biurko. – Jest pani usatysfakcjonowana?

– Tak – odparła, a w jej głowie pojawiła się przygnębiająca myśl: „Jesteśmy zrujnowani”.

– W takim razie nie potrzebuje pani tego. – Chwycił lufę pistoletu i wyjął broń z jej rąk.

– Nie! – krzyknęła. Bez broni czuła się równie obnażona jak on.

– Nic by pani z tego pistoletu nie przyszło. Jest źle nabity. – Wyjął zapalnik i rzucił zabezpieczoną broń na biurko. – Gdyby pani nacisnęła spust, wypaliłby pani prosto w twarz.

Laura patrzyła na leżący na biurku pistolet, równie bezużyteczny, jak jej głupi plan. Rano wydawało się jej, że sytuacja nie może już być gorsza, że sięgnęła dna. Teraz myślała już tylko o matce. Za tę nieudolną próbę ocalenia ich obu Laura bez wątpienia wyląduje w więzieniu. Jak matka przetrwa bez niej, co stryj Robert z nią zrobi?

– Szkoda, że nie pozwolił mi pan wystrzelić, skończyłabym ze sobą.

– Zniszczyłaby mi pani dywan. – Wyminął Laurę i wrócił do łazienki po szlafrok. Wsunął długie ramiona w rękawy i założył poły na siebie, okrywając swoją nagość.

– Widzę, że jedyne, na czym panu zależy, to pieniądze – zawołała Laura z goryczą. Gniew okazał się silniejszy od rozpaczy.

Rathbone mocno przewiązał pasek szlafroka wokół szczupłej talii.

– Jestem przedsiębiorcą, panno Townsend. Pożyczam pieniądze tym, którzy ich potrzebują, i albo zwracają mi je z procentem, albo, jeśli im się nie uda, jak pani stryjowi, sprzedaję to, co stanowiło zabezpieczenie kredytu, żeby pokryć swoje straty. Muszę utrzymać rodzinę i pracowników. Nie jestem instytucją dobroczynną.

– Nie, to oczywiste. – Laura wbiła oczy w dywan, którego stan tak martwił lichwiarza, i czubkiem półbuta obrysowała wzór winorośli. Niewiele czasu poświęciła planowaniu tej idiotycznej wyprawy i jakoś nie pomyślała, w jaki sposób wyplątać się z niej, żeby nie trafić do Old Bailey.

– Panie Rathbone, proszę o wybaczenie, że naruszyłam pana prywatność i próbowałam pana oczernić, nie znając faktów. – Uśmiechnęła się w nadziei, że jeśli będzie wyglądała na bezmyślne dziewczę, to zdoła uratować zarówno swoją godność, jak i wolność. Nie udało jej się jednak zmiękczyć serca pana Rathbone’a, jego usta pozostały mocno zaciśnięte.

– Proszę nie udawać idiotki. To nie pasuje do tak pomysłowej kobiety jak pani.

Uśmiech zniknął z ust Laury, ale nadzieja pozostała, nie chciała uznać swojej porażki. Nie mogła się poddać, bo w domu pozostawiła trzęsącą się z zimna matkę.

– W takim razie pozwoli pan, że przedstawię propozycję, która przemówi do pana jako przedsiębiorcy. – Nie dała mu szansy na odpowiedź, liczyła na to, że przynajmniej rozważy jej propozycję, zanim pośle służącego po konstabla. – Jedną z pozycji inwentarza, który pan otrzymał, jest wielka bela przędzy bawełnianej najwyższej jakości. To wyjątkowy gatunek bawełny pochodzący z Egiptu. Można z niej wyprodukować cieniuteńki, niemal przejrzysty materiał, podobnie jak z indyjskiej, ale jest tańsza w produkcji. Zaprezentuję go za pośrednictwem madame Pillet wielu eleganckim, wpływowym damom. Ich zamówienia mogą przynieść kilkaset funtów dochodu, za który sprowadzę większą partię towaru i zainicjuję doskonały interes. Jeżeli zwróci mi pan towar, będę wypłacała panu regularnie część zysków, dopóki cały dług nie zostanie uregulowany.

– Obawiam się, że nie mogę przyjąć pani propozycji – odparł bez zastanowienia. – Wszystko, co znajdowało się w sklepie sukienniczym, zostało sprzedane na pokrycie kredytu pana Townsenda. Nie mam już tej przędzy, o której pani mówi.

– Ale wie pan, kto ją ma. Może ją pan odzyskać i zawrzeć ze mną umowę.

– Nie mogę.

– Pomrzemy z głodu! – wykrzyknęła z rozpaczą Laura. Zgasła ostatnia iskierka nadziei. Nie było już szansy na wskrzeszenie rodzinnego sklepu; będzie pogrążać się w coraz dotkliwszej nędzy.

Na gładkiej twarzy Rathbone’a nie pojawiły się najmniejsze oznaki współczucia czy żalu.

– Pani plan miał pewien sens, ale żadnych szans powodzenia. Jeżeli ta bawełna stanie się modna, to ludzie, mający lepsze stosunki i więcej pieniędzy niż pani, wykupią wszystko, zanim pani zdąży sprowadzić większą partię, a potem zaleją nią rynek i tym samym obniżą jej wartość.

– Ale zanim to nastąpi… – zaprotestowała słabo.

– Nie mogę uzależniać swoich pieniędzy od kaprysów towarzystwa. Pani również. To zbyt wielkie ryzyko.

– Nie mogę liczyć na stryja Roberta, jeśli to ma pan na myśli. Zabrał nam wszystko, sklep ojca i wszystkie pieniądze, jakie zostały – fuknęła. – Niedługo pokaże nam plecy. I co się wtedy stanie ze mną i moją matką?

– Chyba ma pani jeszcze inną rodzinę?

– Nie. – Potrząsnęła głową.

– Przyjaciół?

– Stryj Robert zadbał o to, żeby wszyscy się od nas odwrócili, pożyczał pieniądze od każdego i nigdy ich nie oddawał. – Opuściła ręce wzdłuż ciała, podobnie jak pan Rathbone, i starała się robić wrażenie równie pewnej siebie jak on. – Wiem, że to, co dzisiaj zrobiłam, było głupie, ale ani przez chwilę nie zamierzałam pana skrzywdzić. Chciałam tylko odzyskać towar, bo nie mogłam patrzeć, jak firma budowana przez ojca latami upada. Stryj Robert zniszczył ją w niespełna rok…

Gdyby Philip minął pannę Townsend na ulicy, nie zwróciłby na nią uwagi. Ale kiedy wycelowała w niego lufę pistoletu, siłą rzeczy musiał jej się przyjrzeć i nie mógł przeoczyć determinacji błyszczącej w jej okrągłych, orzechowych oczach. Determinacji, której nie umniejszały ciemne kręgi pod oczami i zapadnięte policzki pod wysokimi kośćmi policzkowymi. Szczupłą twarz okalały kasztanowate, lekko falujące włosy, które opadały swobodnie na ramiona. Podniszczona suknia wisiała na niej jak na kiju. Była blada, podobnie jak Arabella, ale rumieńce jego zmarłej żony zdmuchnęła choroba, natomiast blask stojącej przed nim dziewczyny przygasiła nędza.

– W interesach nie należy kierować się emocjami. Tak zawsze jest lepiej.

– Będę o tym pamiętała, kiedy znowu poczuję głód – prychnęła Laura.

– Nie będzie pani głodowała. Jest pani na to zbyt bystra. – Panna Townsend miała w sobie wolę życia i ducha walki, których Arabelli brakowało. Philip podziwiał w niej te cechy pomimo irytacji z powodu wieczornego najścia, podziwiał tak bardzo, że nie chciał, aby zgasiła je więzienna gorączka. – Dziękuję za interesujący wieczór, panno Townsend.

Nadzieja sprawiła, że na jej policzki wypłynął lekki rumieniec.

– Puści mnie pan wolno?

– Wolałaby pani, żebym wezwał konstabla i kazał panią zawlec na posterunek?

– Nie.

– To proszę odejść. – Odsunął się na bok i wskazał jej drzwi.

Jej zniszczona spódnica załopotała w biegu.

– Stój, ty tam! – Dobiegł z dołu głos Justina, potem Philip usłyszał trzaśnięcie drzwi i skrzypienie furtki na ulicę. Panna Townsend odeszła.

W sekundę później do pokoju wpadł Justin z pistoletem w dłoni.

– Wszystko w porządku?

– W całkowitym porządku. – Philip usiadł w fotelu i przeczesał palcami wilgotne włosy. Panna Townsend poruszyła w nim coś, czego nie umiał jeszcze nazwać – nie była to jednak ani litość, ani żądza. Raczej zainteresowanie, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczył Arabellę. Siedziała po drugiej stronie biurka obok swego ojca, doktora Hale’a, który przedstawiał mu projekt otwarcia szkoły medycznej, ale Philip nie był w stanie skupić uwagi na niczym poza nią. Szkoła upadła i doktor Hale stracił pieniądze, zarówno swoje, jak i Philipa. To był jedyny raz, kiedy pozwolił, by emocje wpłynęły na jego interesy.

– Wyglądasz na wykończonego. – Justin ukrył pistolet pod surdutem.

– Mam za sobą ciężki dzień. – Kiedy zanurzył się w wannie z gorącą wodą, odetchnął. Wydawało mu się, że nie musi już sobie niczym łamać głowy. Nic bardziej mylnego.

Philip popatrzył na miedzianą wannę, z której unosiły się jeszcze kłęby pary. Przez cały dzień spadały na niego rozmaite plagi. Najpierw szewc przyszedł po pożyczkę na rozwój swojego warsztatu, ale nie dał się przekonać. Szewc nie przyjął odmowy zbyt dobrze. Ledwo udało się wyrzucić go z domu, przyszedł Justin z informacją, że właśnie ogłoszono bankructwo kompanii importowej, mającej u niego potężny dług. Musieli w największym pośpiechu zająć towary zgromadzone w magazynie, zanim importer je zabierze, narażając Philipa na jeszcze większe straty.

Kiedy wreszcie uporządkował sprawy zawodowe, przez resztę dnia nękały Philipa problemy domowe. Siostra Jane wystawiła jego cierpliwość na ciężką próbę, domagając się kolejnej kosztownej sukni, zdecydowanie zbyt dorosłej jak na trzynastoletnią panienkę. Dopiero kiedy zagroził jej obcięciem kieszonkowego na stroje, odeszła, głośno tupiąc nogami. Zaraz po awanturze z Jane przyszła pani Marston, piastunka jego syna Thomasa, z informacją, że wyjeżdża do Bath, aby zająć się wnukiem, i Philip ma miesiąc na znalezienie zastępstwa. Jane była za młoda, by mógł liczyć na jej pomoc, a pani Palmer, która prowadziła gospodarstwo domowe po mistrzowsku, nie dałaby rady matkować jeszcze jego siostrze i synowi, nie mogła również zająć się poszukiwaniem następczyni pani Marston. Doszedł do wniosku, że potrzebował żony, która wzięłaby na siebie wszelkie obowiązki domowe.

Justin tymczasem wziął spod ściany krzesełko, postawił je przy biurku, odwrócił oparciem do przodu i usiadł okrakiem, opierając łokcie na wypolerowanym blacie.

– Kim była ta kobieta?

– Bratanicą Townsenda. – Robert przygładził rękami wilgotne włosy. – Chciała odzyskać zastaw.

– Jak oni wszyscy – prychnął Justin i oparł podbródek na ręce. – Zostawiłem dwóch dodatkowych ludzi pod magazynem, żeby pilnowali towarów, dopóki ich nie sprzedasz.

– Zajmiemy się tym jutro – mruknął Philip z roztargnieniem, zaprzątnięty zupełnie czym innym.

Justin pytająco uniósł brew.

– Co ona ci zrobiła?

– Co masz na myśli? – zapytał Philip.

– Jeszcze nie widziałem, żebyś odnosił się z taką nonszalancją do magazynu pełnego towarów. Zwykle masz w głowie mnóstwo planów, zanim ja zdążę wstać z łóżka, i od samego rana uwijamy się, żeby je zrealizować. Ale nie dzisiaj. Dlaczego?

Philip przyjrzał się swemu przyjacielowi i partnerowi w interesach. Justin stał u jego boku w czasie ślubu i w czasie pogrzebu Arabelli. Zacisnął rękę w pięść. To jego żona, a nie płatni pracownicy, powinna wychowywać syna i dbać o ich wspólny dom. Wyprostował się na krześle i splótł ręce na brzuchu. To nie wtargnięcie panny Townsend zaprzątało teraz jego uwagę, a szansa, jaka się przed nim pojawiła. Ojciec nauczył go oceniać ludzi w kilka sekund. Philip zmierzył pannę Townsend spojrzeniem i pomimo jej śmiechu wartych pogróżek uznał, że może jeszcze się okazać mu wielce użyteczna.

Zdawał sobie sprawę, że to szaleństwo. Powinien skierować ją wraz z matką do Domu Spokoju, swojej fundacji dobroczynnej, i mieć je obie z głowy. Arabellę wybrało jego serce, nie zważał na jej wątłość i słabe zdrowie, czym w rezultacie ją zabił.

– Mam w głowie pewien plan, Justinie. – Podał przyjacielowi umowę z Robertem Townsendem. Całe szczęście, że wziął go na górę wraz z innymi dokumentami, żeby przejrzeć je przed położeniem się do łóżka, jeśli nie mógł zasnąć. – Dowiedz się wszystkiego, co tylko się da, o jego bratanicy.

– Wiedziałem, że to nie będzie spokojny wieczór. – Justin wstał z krzesła, odstawił je pod ścianę i wyjął papier z ręki Philipa.

– Pogadaj z każdym, kto może ją znać, z sąsiedztwa ich dawnego sklepu i z obecnej stancji. Zorientuj się, jaką ma reputację, charakter i sytuację. Wyciągnij od ludzi wszystkie najdrobniejsze szczegóły i przynieś mi je jak najprędzej.

– Przyszła klientka?

– Nie. Potencjalna żona.

Tytuł oryginału: A Debt Paid in Marriage

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2015

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2015 by Georgie Reinstein

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3559-4

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.