Odzyskać miłość (Romans Historyczny) - Georgie Lee - ebook

Odzyskać miłość (Romans Historyczny) ebook

Georgie Lee

3,8

Opis

Jane Rathbone mieszka z bratem i jego nowo poślubionążoną. Chociaż pozornie niczego jej nie brakuje, czuje się opuszczona i samotna. W dzieciństwie straciła rodziców, potem do Ameryki wyjechał jej ukochany, Jasper. Jane pogodziła się z tym, że nie wyjdzie za mąż, i postanawiła zadbać o swoją przyszłość. Wkrótce zyskuje zaufanie brata i z sukcesami inwestuje jego pieniądze.


Pewnego dnia podczas aukcji Jane nabywa budynek, ciesz
ący się dużym zainteresowaniem największych kupców Londynu. Jednym nich jest Jasper, który właśnie wrócił do Anglii. Jane postanawia przedstawić mu propozycję nie do odrzucenia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 267

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (90 ocen)
31
20
26
12
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
spioszek

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca książka.
00

Popularność




Georgie Lee

Odzyskać miłość

Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Londyn, 1825 rok

Co za drań! Co on tutaj robi?

Jane Rathbone mocno zacisnęła pięści i zatopiła spojrzenie w mężczyźnie, który niegdyś był jej narzeczonym. Milton Charton stał po drugiej stronie domu aukcyjnego. Wyglądało na to, że przyszedł sam, bez potulnej, banalnej żony.

– Rozpoczynamy licytację budynku przy Fleet Street, w którym do niedawna mieścił się sklep tytoniowy wraz z mieszkaniem – ogłosił prowadzący aukcję. – Kto oferuje cenę wywoławczą?

Milton podniósł rękę.

Jane poczuła, jak dławi ją pragnienie zemsty. Skoro ten człowiek chciał kupić budynek, to ona zamierzała pokrzyżować mu plany. Bez wahania uniosła dłoń, aby podbić cenę i skupić na sobie uwagę całej sali, w tym Miltona.

Przedsiębiorcy z osłupieniem spojrzeli na Jane, a Milton szeroko otworzył oczy, po czym przeniósł wzrok na licytatora.

– Co ty wyprawiasz? – wyszeptał Justin Connor, raczej rozbawiony niż oburzony.

Stał obok, w towarzystwie jej brata, Philipa Rathbone’a, który nosił się z zamiarem zakupu magazynu blisko Tamizy. Z braku ciekawszych zajęć, Jane postanowiła wybrać się z nimi na aukcję.

– Uczestniczę w licytacji nieruchomości – odparła tak lekkim tonem, jakby kupowała nowy czepek.

Szczęśliwym trafem, parę minut wcześniej Philip odszedł porozmawiać ze wspólnikiem i nie mógł pokrzyżować jej spontanicznych planów. Od ubiegłego roku, gdy Jane stała się pełnoletnia, brat nie mógł już kontrolować jej części odziedziczonego majątku. Nie oznaczało to jednak, że przestał się wtrącać w jej wydatki. Na szczęście, gdy był zajęty, wydawała pieniądze wedle własnego uznania, a teraz postanowiła zainwestować w nieruchomość.

– Jak mniemam, twoje nagłe zainteresowanie budynkiem nie ma absolutnie nic wspólnego z Miltonem Chartonem – zauważył Justin z chytrym uśmieszkiem na ustach.

– Wręcz przeciwnie, moje zainteresowanie ma z nim bezpośredni związek – odparła bez ogródek.

Nie obchodziło jej, że kupuje dom o złej reputacji ani co sobie pomyśli Philip, kiedy wróci. Milton nie mógł wygrać licytacji.

– A zatem w żadnym razie nie zamierzam cię powstrzymywać. – Justin wskazał żylastego mężczyznę w binoklach, który właśnie podbił stawkę.

Milton ponownie podniósł rękę. Jane bez wahania powtórzyła ten gest, udając, że nie obchodzą jej pełne dezaprobaty spojrzenia licznie zgromadzonych na sali dżentelmenów. Ignorowała ich, podobnie jak ignorowała ich synów, gdy szydzili z jej śmiało wygłaszanych opinii. Tak samo nie zwracała uwagi na żony i córki tych wszystkich mężczyzn, kiedy plotkowały po nieoczekiwanym ślubie Miltona z Camille Moseley.

Prowadzący wymieniał coraz bardziej zawrotne sumy, aż w końcu na placu boju pozostali tylko Jane i Milton. Tym razem Milton wyraźnie się zawahał, nim ponownie uniósł rękę.

Prawie go mam.

Jane stłumiła uśmiech triumfu i natychmiast podbiła stawkę.

Milton nie miał funduszy na podjęcie rywalizacji, a na dodatek brakowało mu smykałki do interesów, którą Jane odziedziczyła po ojcu. Wiedziała, że znajdzie sposób na spożytkowanie tej nieruchomości i zarobienie na niej. Mogła jedynie ubolewać, że ludzie z ukosa patrzyli na młodą damę, która ma chęci i możliwości, by na siebie zarabiać. Gdyby spotkała się z akceptacją, zapewne udałoby się jej zyskać znaczne wpływy na Fleet Street i dorównałaby bratu. A tak była tylko niezamężną ciotką i mogła wyłącznie w duchu gardzić Miltonem.

Jane zalicytowała jeszcze trzy razy, aż w końcu Milton dał za wygraną.

– Po raz pierwszy! – zawołał licytator.

Milton rozluźnił zmięty fular i przestąpił z nogi na nogę, jednak nie zareagował.

Wygrałam.

– Po raz drugi.

Milton zmarszczył brwi, Jane zaś triumfalnie uniosła głowę. Zasługiwał na upokorzenie przed wspólnikami – w końcu to z jego winy ona doświadczyła upokorzenia przed przyjaciółmi.

– Sprzedane pannie Rathbone.

Młotek uderzył po raz trzeci, a wśród zebranych dżentelmenów rozszedł się szmer. Za bardzo szanowali Philipa, aby głośno krytykować postępowanie Jane, ale w skrytości ducha uważali ją za dziwaczkę. Nie obchodziło jej to. Nie miała męża ani własnego domu, więc budynek, który właśnie zakupiła, powinien jej zagwarantować spokojną przyszłość oraz sens życia.

Justin uchylił kapelusza.

– Gratuluję zwycięstwa – powiedział. – Pójdziemy po twoją nagrodę?

Ruchem głowy wskazał biurko kancelarzysty. Musieli minąć Miltona, by tam dotrzeć.

– Tak, chodźmy – odparła.

Pozwoliła, by stary przyjaciel jej brata poprowadził ją przez salę. Chciała nie tylko utrzeć nosa Miltonowi, ale i sfinalizować transakcję jeszcze przed powrotem brata. Nie wątpiła, że będzie usiłował unieważnić licytację. I tak spodziewała się jego krytyki i zarzutów, że wydała mnóstwo pieniędzy tylko dla iluzorycznej zemsty. Philip wolał racjonalnie umotywowane inwestycje. Jane również, ale dzisiaj zrobiła wyjątek.

Powoli zbliżała się do Miltona, nie odrywając od niego spojrzenia, lecz podniósł wzrok dopiero wtedy, gdy niemal na niego wpadła. Zdrowy rozsądek nakazywał jej przejść obok w milczeniu, jednak zapragnęła wbić nóż jeszcze głębiej.

– Dziękuję za tak ostrą licytację, panie Charton. – Czuła, że powinien posmakować goryczy porażki i choć odrobiny tego bólu, który jej sprawił dwa lata wcześniej, gdy uciekł niemal sprzed ołtarza. – Wcale nie zamierzałam kupować dzisiaj dawnego sklepu tytoniowego, ale ogromnie się cieszę, że to zrobiłam, a jeszcze bardziej, że pokrzyżowałam ci plany.

Na bladym obliczu Miltona odmalowała się buta. Jane miała ochotę zetrzeć ją z jego pucułowatej twarzy.

– Ta nieruchomość miała być dla Jaspera – oświadczył, wyraźnie zadowolony z siebie.

– Dla Jaspera? – Jej serce mocniej zabiło z radości, której nie odczuwała od lat. – Przecież jest w Ameryce.

Wyjechał i zniknął, podobnie jak wiele innych osób w jej życiu. Nie sądziła, że kiedykolwiek wróci.

– Już nie.

– Wygraliśmy? – zabrzmiał głos, który doskonale pamiętała z dzieciństwa.

W jej umyśle momentalnie ożyły wspomnienia. Przypomniała sobie, jak biegała z Jasperem po Fleet Street, jak łobuzowali i jak na przyjęciach podsłuchiwali jego starsze siostry. Wraz ze wspomnieniami pojawiła się nadzieja.

Jane liczyła na to, że Jasper zmienił zdanie w sprawie ich wspólnej przyszłości.

Nerwowo przesunęła palcami po koralikach na torebce, gotowa odejść, jeśli okaże się to konieczne. Nie chciała, by jej hołubione i pełne tęsknoty myśli o Jasperze obróciły się w pył. Wystarczyło, że Milton zalazł jej za skórę. Dawno temu wszyscy troje byli sobie bardzo bliscy. Jane nie miała pojęcia, co Jasper sądził o niej teraz, zwłaszcza jeśli Milton sączył mu jad do ucha. Pragnęła, by dawny przyjaciel patrzył na nią ciepło i życzliwie, jak dawniej, a nie z niechęcią i dystansem, jak Milton teraz.

Nie, Jasper w niczym nie przypomina Miltona, powiedziała sobie. Ale skoro tak… Dlaczego nie napisał do mnie ani jednego listu? Pewnie go wystraszyłam, tak jak potem wystraszyłam wszystkich innych mężczyzn.

Dość, pomyślała, zirytowana na siebie. Nie zamierzała ulegać ani braciom Charton, ani własnej nieporadności. Postanowiła być rozsądna, jak zawsze. A poza tym to było tylko szczenięce zauroczenie…

Jane odetchnęła głęboko i się wyprostowała, gotowa stawić czoło przeszłości.

Odwróciła się i ujrzała Jaspera.

Tyczkowaty piętnastolatek, którego po raz ostatni widziała dziewięć lat wcześniej, stał się mężczyzną, wyższym i mocniej zbudowanym od swojego o rok starszego brata Miltona. W Ameryce, gdzie zgłębiał tajniki handlu bawełną, bardzo się zmienił. Jego szczęka stała się szersza, a twarz nabrała charakteru. Jane już nie mogła nabijać się z jego chudego ciała. Był tak wysoki, że musiała się cofnąć, aby spojrzeć mu w oczy.

W jego jasnobrązowych włosach dostrzegła jaśniejsze pasemka. Na aukcję przyszedł w starannie skrojonym wełnianym fraku z subtelnymi akcentami z czarnego aksamitu na kołnierzu i mankietach. Do kompletu włożył gustowną granatową kamizelkę.

– Witamy w domu, panie Charton. Nie sądziłam, że pan powróci – przemówiła, usiłując zapanować nad drżeniem głosu.

Pomyślała, że najchętniej podskoczyłaby z radości.

– Ja również w to powątpiewałem. – Jasper zdjął elegancki kapelusz z bobrowego futra i ukłonił się nisko, a jego orzechowe oczy zalśniły szczerą radością.

Milton najwyraźniej nie zdołał zatruć bratu umysłu, cokolwiek mu naopowiadał na jej temat.

– Cudownie panią widzieć – dodał Jasper. – Cieszyłem się na tę chwilę. Nie podejrzewałem, że panią tu zastanę.

W niczym nie przypominał chłopca, który niegdyś poradził jej, aby na niego nie czekała, gdy w końcu udało się jej zebrać na odwagę i wyznać, że pragnie czegoś więcej niż tylko przyjaźni.

Z wysiłkiem rozluźniła palce, kurczowo zaciśnięte na jedwabnej torebce. Choć ich ostatnie spotkanie zakończyło się niezręcznie, Jasper był tutaj i nie wydawał się spięty ani niezadowolony.

Zamierzała coś powiedzieć, lecz gorzkie słowa Miltona wdarły się w ich pogawędkę niczym bolesny dla uszu brzęk tłuczonych naczyń.

– To ona kupiła budynek.

Jane nadal się uśmiechała, lecz zauważyła, że Jasper zamarł. W myślach przeklęła Miltona i własną porywczość. Powinna była zrobić lepsze rozpoznanie. Chciała zagrać na nosie wyłącznie Miltonowi, a nie jego bratu.

– W takim razie gratuluję nabytku – powiedział Jasper po chwili milczenia. – Zawsze miała pani talent do zawierania korzystnych transakcji, podobnie jak pani brat. Nie wątpię, że nieruchomość trafiła w dobre ręce i zostanie należycie wykorzystana.

– Ja też w to nie wątpię. – Ponownie przypomniała sobie, jak pamiętnego poranka dwa lata temu państwo Chartonowie poinformowali ją o ucieczce Miltona i przeprosili za zachowanie najstarszego syna. – A teraz przepraszam, muszę uregulować rachunek.

– Naturalnie. – Jasper uchylił kapelusza i odsunął się na bok. – Mam nadzieję, że wkrótce znowu się zobaczymy… Jane.

Jej imię w jego ustach zabrzmiało naturalnie, całkiem jak przed laty. Jane uniosła wzrok, popatrzyła w ciemne oczy Jaspera i dostrzegła w nich łobuzerski błysk. Uśmiechnęła się wbrew sobie. Właśnie takiego Jaspera uwielbiała. Na moment udało się jej zapomnieć o tym, że całkiem wymazał ją z pamięci, kiedy wyjechał z kraju.

– Ja również mam nadzieję, że wkrótce ponownie się zobaczymy, Jasperze – odparła.

Pomyślała z humorem, że ich następne spotkanie raczej nie będzie miało nic wspólnego z gonitwami po ogrodzie Rathbone’ów. Mimo to czuła, że czeka ją wiele przyjemnych chwil.

Odchodząc w towarzystwie pana Connora, Jasper delektował się oszałamiającą wonią perfum Jane. Pachniała gardenią i przyszło mu do głowy, że mógłby wdychać ten zapach od rana do wieczora. Spodziewał się, że dzień będzie obfitował w zdarzenia, lecz przez myśl mu nie przeszło, że spotka Jane. Był tak olśniony, że choć ominęła go życiowa szansa nabycia idealnego do jego celów budynku, niemal tego nie żałował. Spijał słowa z ust Jane, zachwycał się brzmieniem jej głosu i z przyjemnością skonstatował, że już całkiem przestała seplenić. Zmieniły się też jej sylwetka oraz postawa. Kiedyś zachowywała się dość sztywno, teraz jednak zyskała na gracji.

Ich krótka rozmowa sprzed chwili przebiegła w sposób tak naturalny, jakby nie minęło dziewięć lat, lecz zaledwie kilka dni. Musiał przyjąć do wiadomości, że niesforna dziewczyna zmieniła się w młodą damę, która przykuwała jego uwagę nawet z drugiego końca sali.

– To bezczelne dziewuszysko przelicytowało cię, bo cię nie było – warknął Milton.

Jasper w jednej chwili oprzytomniał.

– Coś mnie zatrzymało – odparł.

Spał dłużej, niż zamierzał, wyczerpany po kolejnej pełnej wrażeń nocy. Męczyło go także utrzymywanie pozorów przed rodziną. Jego bliscy nie mogli się dowiedzieć, jak spędzał wieczory.

– I lepiej uważaj, jak się o niej wyrażasz – dodał ostrzegawczym tonem. – To ty wystawiłeś ją do wiatru. Zachowałeś się jak pierwszy lepszy tchórz. Powinieneś się wstydzić. Nic dziwnego, że licytowała przeciwko tobie.

– Zawsze sprzymierzałeś się z nią przeciwko mnie. Widzę, że nic się nie zmieniło. Nadal trzymasz jej stronę. – Milton z irytacją wydął usta.

Nie czuł się ani trochę winny i nie wstydził się tego, co uczynił. Brakowało mu przyzwoitości oraz godności, by przyznać, że postąpił po prostu podle.

Jasper zmarszczył brwi. Nie tylko Jane zmieniła się pod jego nieobecność. Gdy schodził na ląd w Portsmouth, cieszył się na spotkanie z Miltonem. Chciał zwierzyć się bratu z bólu i cierpienia, których doświadczył w Savannah podczas epidemii żółtej febry, lecz Milton nie nadawał się na powiernika. Jasper zorientował się, że gdyby wyznał mu prawdę o Savannah i o Londynie, Milton wykorzystałby tę wiedzę przeciwko niemu, z czystej złośliwości lub dla własnej korzyści. Nie zachowałby w sekrecie zwierzeń Jaspera, choć kiedyś był wyjątkowo dyskretny. W dzieciństwie bardzo się przyjaźnili. Jasper nie wiedział, czym sobie zasłużył na niechęć brata, i z trudem dostrzegał w nim osobę, z którą dorastał w zgodzie i zażyłości. Co więcej, nie poznawał prawie nikogo… z wyjątkiem Jane.

Wypatrzył ją w oddali. Właśnie pochylała się nad biurkiem kancelarzysty, żeby podpisać się w rejestrze zakupów. Nie widział twarzy Jane, lecz zwrócił uwagę na zarys jej dłoni z piórem i na czerwoną suknię, łagodnie spływającą po zaokrąglonych biodrach.

Przez moment żałował, że ani razu nie napisał.

Wziął do ręki cienką broszurkę z ofertą domu aukcyjnego i skupił się na pozostałych nieruchomościach, aby odpędzić od siebie poczucie winy. Przez chwilę studiował kolejne propozycje, po czym westchnął ciężko. Nie znalazł niczego, co odpowiadałoby jego potrzebom. Budynek, który stracił z winy Miltona, był usytuowany przy Fleet Street. Jasper nie mógłby marzyć o lepszej lokalizacji. Miał okazję rozkręcić interes w znacznie atrakcyjniejszym miejscu niż obecnie, a tak przyszło mu obejść się smakiem.

– Przyzwoita dama nawet by się tu nie zjawiła. – Milton strzepnął pyłek z rękawa wełnianego fraka. – Gdyby Jane zachowywała się w sposób godny damy, może bym się z nią ożenił.

Jasper zwinął w dłoniach cienki katalog i z trudem powstrzymał się przed trzaśnięciem nim brata w głowę.

– Trudno uwierzyć, Miltonie, ale jesteś jeszcze głupszy niż przed laty – wycedził, poirytowany.

– I kto to mówi – odparował Milton. – Przypominam ci, że przywiozłeś zza oceanu ładunek taniego barachła, które sprzedałeś z najwyższym trudem, i to tylko dlatego, że nabywcy nie zwrócili uwagi na smród śmierci, którym te okropieństwa przesiąkły.

Jasper z groźną miną przysunął się do niego.

– Jeszcze słowo, a stracisz zęby – warknął.

Milton momentalnie stracił pewność siebie. Jasper cisnął mu katalog pod nogi i odmaszerował. Miał dosyć i brata, i aukcji. Nie mógł czuć się dobrze, skoro wszystkie jego plany legły w gruzach z powodu głupich błędów, które popełnił wraz z Miltonem.

Podszedł do szerokich drzwi wejściowych, po czym stanął na progu i rozejrzał się po ulicy, przepełnionej przykrą wonią kurzu i nieczystości. Obok przejechała kalesza z roześmianymi damami o urodziwych obliczach. Jasper powinien się cieszyć, że wszystko wokół tętni życiem, zwłaszcza że w Savannah panował grobowy spokój. Miał jednak zbyt dużo na głowie, a wspomnienia ciążyły mu na sercu. Niewielu potrafiłoby zrozumieć, przez co przeszedł, a już na pewno nie Milton.

Jasper pomyślał, że jego brat nie miał prawa kpić z zarazy. Ten rozpieszczony dzieciak nie wiedział, jak to jest, kiedy śmierć depcze komuś po piętach, a pieniądze straciły wszelką wartość, gdyż nie da się za nie kupić żywności ani uratować najbliższych.

Zatopiony w ponurych myślach, kątem oka zauważył czerwony błysk. Od razu rozpoznał lando Rathbone’ów, które przetoczyło się przed domem aukcyjnym, z opuszczonym dachem, by pasażerowie mogli się cieszyć piękną pogodą. Jane siedziała naprzeciwko brata i coś mówiła, energicznie gestykulując. Jej ciemnobrązowe loki kołysały się pod czerwonymi wstążkami, które przytrzymywały czepek. Nie zauważyła Jaspera, ale on wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany. Ich spotkanie po długiej przerwie nasunęło mu skojarzenia z przekroczeniem progu domu rodziców, kiedy wrócił z dziewięcioletniego wyjazdu do Ameryki i z lubością odetchnął tak dobrze znanym z dzieciństwa zapachem cynamonu i brandy.

Patrzył na Jane, dopóki lando nie zniknęło wśród innych powozów. Nagle poczuł się przeraźliwie samotny. Zatęsknił za rozbrykaną dziewczynką, która biegała wraz z nim i Miltonem, pewna siebie i pomysłowa. Wspomniał chłopca, którym wtedy był, nieokiełznanego urwisa. Spędził z dorosłą Jane zaledwie jedną chwilę, lecz to wystarczyło, by przypomniał sobie utraconą niewinność. Zastanawiał się, czy nadal potrafiłby być tak beztroski i pogodny. To raczej nie wchodziło w grę. Za dużo przeżył, za bardzo ciążył mu bagaż bolesnych doświadczeń. Nic nie mogło tego zmienić. Pozostałby sobą, nawet gdyby zwierzył się ze wszystkiego w szczerej i otwartej rozmowie z Jane.

Poza tym nie miał prawa przerzucać na nią ciężaru okropieństw ze swojej przeszłości ani tym bardziej zwierzać się przed nią z obecnych oszustw.

Ruszył w dół schodów przed domem aukcyjnym i skierował się do jubilera po drugiej stronie ulicy. Był gotów zapłacić funta, a nawet dwa za elegancką laskę czy też coś równie kosztownego. Czuł się tak, jakby jego dusza tkwiła w rynsztoku, lecz to nie oznaczało, że cała jego reszta również musiała taplać się w nieczystościach. Umknął śmierci, miał zatem prawo znowu cieszyć się życiem i zamierzał z tego prawa korzystać.

– Jane, wydawało mi się, że wraz z panią Townsend uczyłem cię czegoś innego – oświadczył Philip z przeciwnej strony lando, po czym przeniósł spojrzenie na Justina. – Powinieneś był ją powstrzymać.

– To nie moja siostra. – Justin uniósł ręce na znak protestu. – A poza tym jest już na tyle duża, by samodzielnie decydować o swoich pieniądzach.

– Trudno mi się z tobą zgodzić.

– Justin ma rację – wtrąciła się Jane. – Sama najlepiej wiem, na co przeznaczyć otrzymany spadek.

Philip nie odpowiedział. Nie zamierzał wdawać się w spór, do którego dążyła Jane. Chociaż przejęła kontrolę nad finansami, nadal niewiele mogła z nimi zrobić. Jej aktywność ograniczała się do płacenia rachunków za suknie. Dzisiejsze spotkanie z Jasperem przypomniało jej, jak w dzieciństwie przeprowadziła kilka całkiem udanych transakcji wraz z chłopakami od Chartonów. Tamte doświadczenia wyrobiły w niej zamiłowanie do handlu, ale w miarę jak jej suknie stawały się coraz dłuższe, świat wokoło zdawał się kurczyć i w końcu zaczęła odnosić wrażenie, że się w nim dusi. Z kolei świat Jaspera rozszerzył się niemal do granic możliwości, a sądząc z tego, w jakiej odzieży pojawiał się teraz, w jego życiu wszystko układało się pomyślnie. Nie rozumiała tylko, po co wrócił, skoro tak dobrze mu się wiodło w Ameryce.

– Wiedziałeś, że Jasper Charton wrócił, prawda? – zwróciła się do brata.

Philip niemal niezauważalnie zacisnął zęby, lecz zdążyła zauważyć jego reakcję. Zdumiała się, że nie zaprzeczył.

– Tak, wiedziałem – potwierdził.

– Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?

Miała na myśli nie tylko brata, ale i Chartonów, którzy powinni byli hucznie uczcić powrót członka rodziny.

– Pan Charton poprosił, żebym nie rozgłaszał tej wiadomości. Jasper wiele doświadczył w Savannah i potrzebuje czasu, aby odzyskać równowagę. Był bardzo chory po powrocie do domu.

– Nie wątpię.

Swego czasu pani Charton wspomniała o żółtej febrze, która zdziesiątkowała mieszkańców portowego miasta. Jane również martwiła się wtedy o Jaspera i podobnie jak jego matka, z niecierpliwością wyczekiwała listu z nowinami o nim. Co prawda, Jasper nie odzywał się do niej od dziewięciu lat, nie oznaczało to jednak, że wymazała go z pamięci. Oczekiwanie wraz z panią Charton ogromnie kojarzyło się Jane z sytuacją z dzieciństwa, kiedy miała sześć lat i jej matka również zachorowała na febrę. Jane modliła się długimi dniami, nie traciła nadziei i targowała się ze Stwórcą o zdrowie rodzicielki. Bóg jednak nie posłuchał i matka odeszła. Jane nie przestawała sobie wyrzucać, że doszło do tego z jej winy.

– Dlaczego Jasper wrócił? – zapytała.

– Handlował bawełną, lecz interes diabli wzięli, kiedy wybuchła epidemia. Teraz zamierza zrobić użytek z pieniędzy po wuju oraz kapitału, który uzyskał ze sprzedaży nieruchomości i towarów w Savannah. Planuje rozkręcenie nowego biznesu w Londynie. Potrzebuje budynku przy Fleet Street, który kupiłaś, gdyż wiąże z nim przyszłość. Ponieważ ty nie masz takich planów, jutro odwiedzimy Chartonów i zaproponujesz mu odsprzedanie nieruchomości.

– Wykluczone. Sama zamierzam rozwinąć działalność w tym budynku – zadeklarowała stanowczo.

Philip zacisnął palce na gałce laski.

– Jane, bądź rozsądna…

– Jestem rozsądna – przerwała mu. – Nie zamierzam ograniczać się do pielęgnacji ogrodu różanego i wysłuchiwania wrzasków moich rozbrykanych bratanków. Oczekuję od życia czegoś więcej.

– Przecież dałem ci liczne możliwości rozwoju.

– Tak, ale za każdą z nich stałeś ty – ty i twoja reputacja. Nigdy nie mogłam rozwinąć skrzydeł, aby wszyscy zobaczyli, jak dobrze sobie radzę bez niczyjej pomocy.

– Kupcy z Fleet Street szanują naszą rodzinę, ale nie zaakceptują samotnej kobiety w branży – nie ustępował Philip. – Twoje poczynania mogą zaszkodzić nam wszystkim i utrudnić dalszy handel.

Jane wykręciła w dłoniach torebkę, czując, jak gniecie się ukryta w środku umowa sprzedaży budynku. Musiała przyznać rację Philipowi. Rzeczywiście, zarówno kupcy, jak i klienci odwróciliby się od niej, gdyby spróbowała samodzielnie prowadzić własny interes.

Zdesperowana, kolejny raz przeklęła swój panieński stan.

– Nie cierpię twojego praktycznego podejścia do spraw – burknęła.

– Ja zaś nie lubię, kiedy zapominasz o rzeczywistości i dajesz się ponieść fantazji – odparował jej brat.

Minęli dom przy Fleet Street, nowy nabytek Jane. Od razu zwróciła uwagę na okrągły ślad nad drzwiami wejściowymi, pozostałość po szyldzie sklepu tytoniowego, i oparła rękę o drzwi lando, stukając palcami w drewno. Budynek należał do niej i nie zamierzała się go pozbyć. Jej postanowienie było ostateczne. Chciała wykorzystać tę nieruchomość do wprowadzenia zmian w swoim życiu. Ponad wszystko pragnęła się wyrwać z sytuacji, w której traktowano ją jak bezmyślne dziecko. Musiała coś robić, zająć się czymś konkretnym, ale bez pomocy Philipa. Poza tym nie mogła zwracać na siebie uwagi.

Przeniosła wzrok na Justina, który gawędził z Philipem. Może byłby skłonny jej pomóc, choćby dla hecy, ale miał mnóstwo obowiązków zarówno rodzinnych, jak i zawodowych, więc wątpiła, by znalazł czas na wspieranie jej przedsięwzięć.

Musi być ktoś, kto zgodzi się występować jako twarz mojego biznesu.

Przywoływała w myślach wiele znajomych osób, lecz żadna nie wydawała się skłonna uczestniczyć w jej nietypowym planie. Swego czasu tylko Milton i Jasper chętnie przykładali rękę do jej fanaberii.

Jasper.

Jane zamarła. Mogła zostać jego cichą wspólniczką w interesach bez względu na to, co zamierzał zrobić z budynkiem. Byłoby to doskonałe rozwiązanie, tyle tylko że musiałaby zataić prawdę przed wszystkimi, także przed Philipem.

Doszła do wniosku, że lepiej być cichą wspólniczką niż nikim, a poza tym zachowywałaby się cicho wyłącznie publicznie.

Jest jeszcze jedna możliwość, pomyślała. Wystarczy, że szybko znajdę męża.

Wzniosła oczy ku niebu zdumiona absurdem i niedorzecznością swoich pomysłów. Zastanawiała się, czy przypadkiem nie oszalała z nudy, i czy nie zacznie wkrótce kolekcjonować piesków, jak na zidiociałą starą pannę przystało. Gdyby znalezienie odpowiedniego męża było tak proste jak kupno żywego inwentarza, od dawna cieszyłaby się życiem rodzinnym. Nie wspominając już o tym, że jej przyjaciółki i znajome zagarnęły wszystkich wartościowych kandydatów z Fleet Street.

Na placu boju pozostał tylko Jasper.

– Philipie, czy Jasper powrócił z żoną? – zapytała, przerywając rozmowę towarzyszom.

– Nie. Skąd to pytanie?

– Znikąd. Byłam ciekawa.

Philip podejrzliwie zmrużył oczy, lecz Justin ponownie wciągnął go do rozmowy.

A zatem Jasper jest kawalerem. Ponownie oparła łokieć o drzwi i postukała się palcami po brodzie. Lando podskakiwało na kocich łbach. Potrzebuje tylko pieniędzy oraz nieruchomości, a ja mam jedno i drugie. Ciekawe, czy chciałby dostać żonę na okrasę.

Dawno temu się przyjaźnili, a przyjaźń zawsze była dobrym podłożem małżeństwa. Jane próbowała kierować się uczuciami w związku z Miltonem, i nic dobrego z tego nie wynikło. Teraz mogła zaryzykować i postawić na rozsądek. Dziewięć lat temu Jasper odrzucił jej awanse, obecnie jednak nie chodziło o romans, lecz o interes. Powinna w wyważony i racjonalny sposób przedstawić mu propozycję, odwołać się do jego rozsądku i dowieść, jak idealnie logiczna, roztropna i… kompletnie szalona jest ta myśl.

Jane opuściła głowę i przyłożyła dłoń do czoła.

Lepiej kupię sobie psa i zrezygnuję z udawania, że nie postradałam zmysłów.

Nawet gdyby zdobyła się na to, żeby przedłożyć Jasperowi swój plan, i tak nie zechciałby się w to mieszać. A pomijając wszystko inne, dlaczego miałaby wyzwalać się spod wpływu Philipa tylko po to, by podporządkować siebie i swój majątek mężowi?

Lando zjechało z hałaśliwej Fleet Street w cichą St Bride’s Lane. Wieża kościoła St Bride’s rzucała długi cień na budynki po drugiej stronie ulicy. Za wysokim murem otaczającym cmentarz znajdowały się groby rodziców Jane i Philipa.

Westchnęła ciężko, ponownie przypomniawszy sobie, jak przed laty sprawiła im wielki zawód. Teraz też nie byliby z niej zadowoleni.

Nie zostanę starą panną.

Wyprostowała się i wzdrygnęła. Postanowiła za wszelką cenę zdobyć wymarzoną wolność, a także poukładać sobie życie tak, jak będzie jej najwygodniej. Założy dom i rozwinie interes. Poradzi sobie, nawet jeśli nie znajdzie miłości w małżeństwie, ani też wielkiej namiętności, o której marzyła, czytając skandalizujące romanse pożyczone od pani Townsend, wspaniałej matki swojej bratowej.

A poza tym nie potrzebowała serca Jaspera. Zależało jej tylko na jego obecności przed ołtarzem.

Tytuł oryginału

The Secret Marriage Pact

Pierwsze wydanie

Harlequin Mills & Boon Ltd, 2017

Redaktor serii

Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne

Dominik Osuch

© 2017 Georgie Reinstein

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2019

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harpercollins.pl

ISBN 9788327642394

Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.