Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Wybierz się w romantyczną podróż po sześciu krajach Europy wraz z antologią opowiadań o miłości, namiętności, nieoczekiwanych spotkaniach i drugich szansach.
Gorący hiszpańskie wybrzeże, tajemnicze groty na greckiej wyspie, porośnięte gajami oliwnymi wzgórza Toskanii, drewniane wille w cichej Lanckoronie, barwna Wenecja i zamki Rumunii stają się tłem dla romantycznych historii. Czy wspólny wyjazd wystarczy, by uratować rozpadający się związek? Czy jedna podróż jest w stanie odmienić podejście do życia i nadać mu nowy kierunek? Czy wakacyjne romanse są jedynie odskocznią od codzienności, czy może jednak mają szanse przetrwać?
Z dala od domu i rutyny wszystko jest możliwe, a miłość czeka nieraz w najmniej oczekiwanym miejscu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 376
Rok wydania: 2021
Autorki: Liliana Fabisińska, Magdalena Majcher, Natasza Socha, Joanna Szarańska, Edyta Świętek, Magdalena Wala
Redakcja: Magdalena Binkowska
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Katarzyna Borkowska
Skład: Mariusz Kurkowski
Zdjęcia: Shutterstock/EQRoy, Stocksy/Miles Studio;
zdjęcia autorek: Dominika Kawala (Liliana Fabisińska), Weronika Smieszek (Magdalena Majcher), Najka Photography (Natasza Socha), Joanna Szarańska (Joanna Szarańska), Bogusław Hajduk (Edyta Świętek), Aleksandra Wójcik (Magdalena Wala)
Redaktor prowadząca: Natalia Ostapkowicz
Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka
© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal
Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorek bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2021
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl, www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-836-2
Konwersja do eBooka: Jarosław Jabłoński
To miał być najlepszy rok jej życia. Była tego pewna, kiedy w noc sylwestrową patrzyła w niebo, rozświetlane tymi nieszczęsnymi fajerwerkami, przez które psy zrywały się ze smyczy, koty dostawały zawału, a przerażone ptaki traciły życie, rozbijając się o szyby.
Wszystko, co jej nie wyszło, znikało wraz z zeszłorocznym kalendarzem. Miała przed sobą trzysta sześćdziesiąt pięć dni na to, żeby rozbić bank i zgarnąć główną wygraną.
Zaczęło się faktycznie nie najgorzej. Paweł poprosił ją o rękę, a w agencji tłumaczeń, z którą współpracowała od lat, zwolniło się pół etatu.
– Potrzebujemy kogoś, kto będzie w biurze codziennie przez kilka godzin, żeby weryfikować teksty, przeglądać nowe, spływające od klientów, czasami przetłumaczyć coś małego na cito, jeśli nie możemy akurat nikomu tego zlecić – mówił szef, patrząc na nią przez swoje okularki w drucianej oprawie.
Weronika nie zapytała o żadne szczegóły. Ani o godziny pracy, ani nawet o pensję.
– Jasne, biorę tę robotę – odpowiedziała natychmiast, rozśmieszając do łez nie tylko szefa, lecz również sekretarkę, która słuchała całej rozmowy przez uchylone drzwi.
Wiedziała, że od tej pory będzie bohaterką firmowych żarcików, historyjek opowiadanych znajomym, kiedy brakuje tematu, a może nawet jednego z tych memów dla wtajemniczonych, produkowanych hurtowo przez Damiana – młodego informatyka siedzącego w dziupli bez okna między schodami a toaletą.
Prawdę mówiąc, miała jednak to wszystko w nosie. Cztery lata temu uciekła z potwornego, wysysającego z niej całą energię i optymizm etatu w amerykańskiej korporacji i zaczęła pracować na własny rachunek. Co to była za ulga! Brała tyle zleceń, ile chciała, pracowała w nocy i spała w dzień, tak jak lubiła najbardziej. A kiedy miała ochotę wyjechać na trzy dni albo trzy tygodnie, wyjeżdżała.
Tyle tylko, że potem zaczęła się pandemia, a wraz z nią całe tygodnie bez zleceń. Przestała płacić składki na ZUS, zawiesiła działalność gospodarczą. Gdyby nie mama, która odkładała co miesiąc połowę swojej emerytury na czarną godzinę, czasami nie byłoby jej stać na nic oprócz bułek i herbaty. Mama uznała, że czarna godzina właśnie nadeszła, i wspierała córkę dyskretnymi pożyczkami. Zaproponowała też, żeby zrezygnowała z wynajmowania mieszkania i wprowadziła się z powrotem do swojego dawnego pokoju, oczywiście tylko na jakiś czas.
Weronika była gotowa niemal na wszystko, żeby tego uniknąć. Kochała mamę i chętnie ją odwiedzała, nie potrafiła sobie jednak wyobrazić powrotu do życia w rodzinnym domu, w pokoiku z błękitnymi mebelkami i wypłowiałym plakatem Shakiry do dziś wiszącym na szafie.
Mama nic tam nie zmieniała. Ten pokój przypominał nieco muzeum czy raczej izbę pamięci poświęconą nastolatce. Weronice, której nie było już od dawna.
Na szczęście miała jeszcze Pawła, zakochanego w niej po uszy.
– Weźmiemy ślub – oznajmił bez wahania, kiedy przyszła do niego zapłakana po wizycie w ZUS-ie. – Dopiszę cię do mojego ubezpieczenia zdrowotnego, to będzie bardzo praktyczne rozwiązanie.
Jako dziewczynka wyobrażała sobie oświadczyny zupełnie inaczej. Miał być pierścionek, wielki bukiet czerwonych róż, przyklęknięcie na kolano, zapewnienia o dozgonnej miłości. A była… oferta darmowych składek do ZUS-u. Czy tak wyglądał romantyzm czasów pandemii?
– Poprosiłem cię właśnie o rękę, nie zauważyłaś? – Paweł wpatrywał się w nią w napięciu.
Zauważyła, owszem, tylko nie bardzo wiedziała, co na to odpowiedzieć.
On zaś zupełnie nie rozumiał, dlaczego nie płacze ze szczęścia.
– Cieszysz się? – zapytał bezradnie.
– Tak, pewnie. To znaczy… nie wiem. – Naprawdę nie umiała nazwać tego, co czuła. Miała w głowie potworny chaos.
Poznała Pawła jeszcze na studiach. Z początku byli dobrymi kumplami, potem przyjaciółmi, a w końcu parą, już niemal od roku. Kilka razy proponowała, żeby wprowadził się do niej na dobre, ale nie podjął tematu. Wolał mieszkać z kolegami, z którymi wynajmował od kilku lat na spółkę trzy pokoje w samym centrum, a do niej wpadać na weekend albo zostawać czasami na noc w środku tygodnia.
– On tak będzie u ciebie pomieszkiwał bez końca? – pytała mama, wyraźnie zaniepokojona.
Weronika wcale się jednak nie spieszyła do życia z kimś pod jednym dachem. Lubiła mieć Pawła przy sobie, nawet bardzo, ale czasami czuła coś w rodzaju ulgi, kiedy wychodził i zabierał ze sobą całe to zamieszanie, bałagan, nieprzewidywalność.
– Może ty go nie kochasz? – zapytała kiedyś wprost Magda, jej przyjaciółka, słysząc, jak wzdycha z ulgą po weekendzie w towarzystwie Pawła.
– Oczywiście, że kocham. – Weronika nigdy do nikogo nie czuła czegoś takiego. Miała za sobą kilka krótkich, choć namiętnych związków, które nie zostawiły w jej życiu właściwie żadnego śladu. Chwilami musiała się zastanawiać, czy ten blondyn, z którym spotykała się na drugim roku studiów, miał na imię Krzysztof, czy Robert. A ten małomówny Szwed, dla którego robiła przez całą zimę tłumaczenia i który zawsze przychodził je odebrać z bukietem róż? Anders? Chyba tak. Bardzo się starał podbić jej serce, pierwsze noce w jego ramionach były naprawdę gorące… Niestety, szybko się okazało, że nie mają sobie wiele do powiedzenia, a seks za każdym razem jest dokładnie taki sam. Zero fantazji, standardowy zestaw pieszczot i ta sama pozycja… Najwyraźniej Anders był typowym zdobywcą, który starał się tylko do momentu, kiedy kobieta też zaczynała okazywać mu zainteresowanie i spędzała noc w jego sypialni. Weronika była nieco rozczarowana, kiedy to odkryła, nie lała jednak łez w poduszkę i nie cierpiała szczególnie długo. Rozstali się w zgodzie, bez żadnych dramatów. Nawet żartowali na ten temat w czasie ostatniego spotkania przy kawie.
Z Pawłem wszystko rozwijało się powoli. Na początku widziała w nim tylko dawnego kolegę ze studiów. Ale teraz, kiedy byli już razem od prawie roku, nie potrafiła sobie wyobrazić życia, w którym by go nie było. Przyzwyczaiła się do porannego „dzień dobry, moje słoneczko” na Messengerze. Do zdjęć zachodu słońca za jego oknem, które przysyłał co wieczór. Do piosenek na dobranoc, które wybierał dla niej przed snem. Kładąc się do łóżka, klikała otrzymany od niego link, przymykała oczy i dawała się ukołysać delikatnej melodii. Każdej nocy innej, dopasowanej do tego, o czym rozmawiali, do pory roku, do nastroju ich rozmów.
Uwielbiała odwiedzać jego rodziców w domku pod miastem. Czas w ich ogrodzie płynął zupełnie inaczej. Piła herbatę, słuchała ptaków wijących gniazdka w koronach drzew i czuła, że naprawdę wypoczywa. Pan Cezary i pani Joanna byli takimi sympatycznymi, ciepłymi ludźmi. Przyjęli ją, jakby znali się od lat.
Kiedy na nich patrzyła, myślała: „Mając taki wzorzec w domu, Paweł na pewno będzie kiedyś dobrym mężem i ojcem
Kiedyś… Nie przypuszczała, że zaproponuje jej małżeństwo tak szybko. I w taki sposób.
– Potrzebuję czasu – powiedziała szczerze. – Chcę z tobą być, kocham cię, ale moim zdaniem ten ZUS to nie jest właściwy powód, żeby brać ślub. Skoro do tej pory nie byliśmy gotowi, by razem zamieszkać, to chyba nie jesteśmy też gotowi na to. Wprowadź się do mnie, pobądźmy razem przez całą dobę… a potem weźmiemy ślub, bez żadnych wątpliwości.
– Ja nie mam żadnych wątpliwości – oznajmił, wyraźnie urażony.
Od tamtej pory nie wracali do tematu małżeństwa. Do wspólnego mieszkania też nie. Teoretycznie nic się nie zmieniło. Paweł ciągle wpadał do niej w piątek i zostawał do niedzieli lub poniedziałku. Wychodzili razem do teatru albo do kina, czasami umawiali się ze znajomymi na kolację lub urządzali wieczór gier planszowych, przy których zawsze było mnóstwo śmiechu. A jednak Weronika czuła, że coś jest nie tak.
– Pewnie ma do mnie żal, że nie zemdlałam ze szczęścia, kiedy się oświadczył – mówiła do Magdy.
– Powinnaś z nim o tym szczerze porozmawiać, i to jak najszybciej – radziła przyjaciółka. I oczywiście miała rację. Tyle tylko, że dni Weroniki były stanowczo za krótkie. Przyjęła pół etatu w agencji, wstawała wcześniej niż do tej pory, popołudniami siedziała nad tłumaczeniami dla stałych klientów. A że jeden z nich przygotowywał wielką konferencję, z masą folderów, prezentacji i katalogów, przez sześć tygodni nie kończyła pracy przed dwudziestą; siadała też do komputera w soboty i niedziele, kiedy Paweł gotował obiad albo oglądał mecz. Wieczorem miała tylko siłę leżeć przed telewizorem i oglądać hurtowo po kilka odcinków seriali. Ostatnie, czego teraz chciała, to poważne rozmowy o przyszłości.
– Widziałam dziś Pawła na Starym Mieście. – Mama zadzwoniła do niej w środowy wieczór dziwnie zdenerwowana. Ale dlaczego miałaby się denerwować pobytem ukochanego swojej córki na Starym Mieście? Paweł pracował w pobliżu, mógł mieć milion powodów, żeby chodzić w dzień powszedni po staromiejskich uliczkach.
– Nie był sam. – Matka zniżyła głos do szeptu.
Weronika ciągle nie widziała problemu.
– Spotyka się służbowo z różnymi ludźmi – mruknęła, zerkając na zegarek. Naprawdę powinna już kończyć, miała jeszcze dwie strony do przetłumaczenia. Musiała skupić się na pracy. A Paweł… Paweł na pewno sam jej opowie o ciekawym spotkaniu, na którym był na Starym Mieście. O ile w ogóle było to coś godnego uwagi. – To pewnie był służbowy lunch z jakimś klientem albo współpracownikiem. – Naprawdę chciała już się pożegnać i wrócić do tłumaczenia instrukcji obsługi kosiarki.
– Pewnie tak. – W tonie matki pojawiły się dziwne kpiarskie nuty. – O ile jego klienci i współpracownicy są osiemnastoletnimi blondynkami z talią osy i ustami glonojada, wiszącymi na nim i mówiącymi do niego „Pysiaczku”.
Pysiaczku?! Weronika poczuła, że robi jej się ciemno przed oczami.
To musiała być jakaś pomyłka. To przecież nie mógł być Paweł.
– To nie mogłem być ja – oświadczył wieczorem Paweł, kiedy wpadł do niej zdyszany, prosto z siłowni. – Pewnie twoja mama widziała kogoś podobnego do mnie, faceta w garniturze… Średni wzrost, średnia waga, włosy średni blond… Po Starym Mieście chodzą setki moich klonów. A krótka czerwona sukienka tej dziewczyny na pewno z daleka przyciągała uwagę wszystkich przechodniów.
Czerwona sukienka?! Weronika nie wspomniała ani słowem o żadnej czerwonej sukience. W ostatniej chwili ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć tego głośno.
A kiedy Paweł poszedł pod prysznic, zadzwoniła do matki i zapytała szeptem:
– Co miał na sobie ten glonojad na Starym Mieście?
– Czerwoną podkoszulkę, która udawała sukienkę. Ledwo zakrywała jej tyłek!
Weronice zrobiło się ciemno przed oczami już po raz drugi tego dnia.
Chciała sięgnąć po komórkę Pawła i szybko przeszukać jego wiadomości, zdjęcia, listę kontaktów, telefonu jednak nie było ani w pokoju, ani w kuchni. Zabrał go pod prysznic? Chyba po raz pierwszy. Zawsze rzucał go na kanapę albo na blat przy dzbanku, w którym gotował wodę na swoją ulubioną herbatkę z marokańskiej mięty. Cóż, widocznie musiał zawiadomić glonojada, że zostali nakryci i muszą na chwilę ograniczyć kontakty.
Ale właściwie dlaczego musiał? Weronika przecież nie była jego żoną. Nie mieli pięciorga dzieci, wspólnego konta, kredytu ani zamku na Majorce. Paweł miał tylko półkę u niej w szafie na koszulki i skarpetki. I szczoteczkę do zębów w jej łazience. Mógł to zabrać w czterdzieści sekund. I chyba właśnie przyszedł czas, żeby to zrobił.
Kiedy wyszedł spod prysznica, jego T-shirty, bokserki i skarpety były już równo spakowane w reklamówkę. Trzeba było jeszcze tylko dołożyć szczoteczkę z półki przy umywalce.
– Proszę bardzo. Do widzenia – powiedziała, wręczając mu torbę.
– Do widzenia? – powtórzył, nie rozumiejąc, co się stało.
Przyniosła szczoteczkę z łazienki i położyła na wierzchu.
– To chyba już wszystko, co nas łączyło. Jesteś wolny. Możesz wracać do swojej blondi w czerwonej kiecce.
– O czym ty… – zaczął, ale najwyraźniej uświadomił sobie nagle, gdzie popełnił błąd. – Nie powiedziałaś nic o sukience. Nie mogłem wiedzieć od ciebie, że była czerwona… Wkopałem się, tak?
– Do widzenia. – Nie chciała wdawać się w żadne dyskusje.
Paweł wyglądał, jakby uszło z niego powietrze.
– Nika, posłuchaj… to była głupota, durny flirt… i kilka nocy… sam nie wiem, jak to się stało. Nic mnie z nią nie łączy, nie mamy żadnych wspólnych tematów…
– Tylko zjawiskowy seks? – Uśmiechnęła się krzywo, próbując nie rozpłakać się w jego obecności. – Wyjdź już, bardzo cię proszę. I nie próbuj do mnie dzwonić ani pisać, zaraz zablokuję twój numer, e-mail, wyrzucę cię ze znajomych… Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, gnoju!
Naprawdę się starała. Miała nadzieję, że nie wybuchnie, zachowa klasę i godność. Niestety, nie wyszło.
– Rozstania rzadko odbywają się z godnością i klasą – pocieszała ją Magda, wezwana na ratunek chwilę później. – Powinien się cieszyć, że nie strzeliłaś go w twarz albo nie zepchnęłaś ze schodów.
– Ale wypchnęłam go za drzwi – szlochała Weronika.
– No i słusznie. – Magda zaparzyła jej miętę, na widok której Weronika zaczęła płakać jeszcze rozpaczliwiej.
– Marokańska! Jego ulubiona! – wyjaśniła zdumionej przyjaciółce, a ta błyskawicznie wylała gorący napar do zlewu, a niemal pełne opakowanie herbaty z impetem cisnęła do kosza.
– Żegnaj, Pawełku! – zawołała wesoło.
A Weronika znowu zalała się łzami.
Miesiąc później miała wrażenie, że odzyskała już kruchą równowagę. Ciągle co prawda nie mogła patrzeć spokojnie na marokańską miętę, zielone szczoteczki do zębów, czerwone sukienki mini… i na wszystkie mijane blondynki, zwłaszcza te z dużymi ustami, w wieku mniej więcej maturalnym. Wyraźnie jednak wracała do formy. Udawało jej się przesypiać całe noce, jak kiedyś, umiała się już skupić na pracy, a nawet powoli zaczynała znów się uśmiechać.
– Jesteśmy bardzo zadowoleni z twojej pracy. – Szef zaprosił Weronikę do siebie i podsunął jej jakieś wydruki. – Klienci wysoko oceniają twoje tłumaczenia, a od kiedy jesteś codziennie w biurze, mamy znacznie mniej skarg i stresów.
– Bardzo się cieszę, dziękuję. – Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć i czego się spodziewać po takiej informacji. Awansu? Ale na jakie stanowisko? Była tłumaczką, nie chciała robić nic innego, a już na pewno nie widziała się w roli kierownika rozdzielającego pracę i rozliczającego z niej wszystkich współpracowników z surową miną i zegarkiem w ręku. Więc może dostanie podwyżkę? No ale przecież tłumacze zarabiają więcej wtedy, kiedy więcej przełożą. Praca na pół etatu również zobowiązywała ją do przetłumaczenia pewnej liczby stron w tygodniu. Szef nie miał tu chyba zbyt zbyt wielkiego pola do manewru.
– Niestety, nie mogę ci zaproponować znaczącej podwyżki – powiedział, potwierdzając jej przypuszczenia, ale, o dziwo, wcale nie wyglądał na zmartwionego. Wprost przeciwnie, robił wrażenie bardzo zadowolonego. Tylko dlaczego? Nie potrafiła odgadnąć.
– Mogę już wracać do pracy? – bąknęła Weronika, kiedy milczenie się przedłużało.
– Tak, tak, oczywiście. – Szef jakby nagle ocknął się z letargu. – Tylko jeszcze jedno… Nie mogę dać ci podwyżki większej niż kilka procent, ale mam zamiar solidnie zainwestować w twój rozwój.
– To znaczy? – zapytała ostrożnie.
Nagle zaczęła się obawiać, że to jakaś pułapka. Że szef prawi jej komplementy tylko po to, żeby ją skłonić do zrobienia czegoś, na co nie ma najmniejszej ochoty. Chociażby wzięcie na siebie dodatkowych obowiązków bez wynagrodzenia albo przeniesienie się do drugiej siedziby firmy, czy raczej do jej oddziału, dużo dalej od centrum, w blaszanym baraczku, który podobno zamieni się niebawem w nowoczesne biuro… Tyle że, patrząc realnie, nie wcześniej niż za rok czy półtora. Nie chciała jeździć do pracy półtorej godziny zamiast kwadransa, i to tylko po to, żeby siedzieć w kontenerze! Zwłaszcza teraz, kiedy lada moment zacznie się lato. W tej puszce na sardynki musi być strasznie gorąco…
A może szef będzie chciał ją zmusić do pracy na pełnym etacie? Nie była tym zainteresowana, lubiła tłumaczyć we własnym tempie, w domu, z kawą w swoim kubku, w kapciach i dresie albo w puchatym zielonym szlafroku… Chociaż z drugiej strony, może powinna poważnie to przemyśleć? Przecież Paweł zniknął z jej życia na dobre, miała dużo więcej czasu, żadnych randek i weekendy tylko dla siebie, więc może wcale nie byłoby źle siedzieć dłużej w biurze, zamiast snuć się po mieszkaniu z coraz smutniejszymi myślami?
– Postanowiłem cię wysłać do letniej szkoły tłumaczy. – Szef wreszcie odpalił tę swoją wielką bombę. – Będą tam ludzie z różnych krajów, na pewno wiele się od siebie wzajemnie nauczycie. Chciałbym, żebyś przymierzyła się do tłumaczeń kabinowych. Wierzę, że doskonale sobie poradzisz.
Tłumacze kabinowi byli, przynajmniej w oczach Weroniki, prawdziwą elitą. Musieli znać język, ale też mieć te wszystkie szczególne umiejętności, których Nika kompletnie u siebie nie dostrzegała. Spokój, pełną koncentrację, ogromny zasób słów…
– Nie dam sobie rady – oświadczyła i od razu zaczęła się tłumaczyć: – To znaczy… ja bardzo dziękuję za wyróżnienie, za zaufanie. Ale to nie dla mnie, naprawdę. Ja za mało wiem, za mało umiem, ja nie jestem taką osobą…
– Może jeszcze nie jesteś, ale na pewno będziesz. – Szef nie przestawał się uśmiechać. – Nie zamierzam cię do niczego zmuszać. W tej szkole letniej sama wybierasz obszary, którymi chcesz się zająć, specjalizacje, dyskusje, w których weźmiesz udział. Wiele rzeczy dzieje się tam bardzo nieformalnie, bardziej na zasadzie wydarzeń towarzyskich. Byłem na takiej letniej szkole dwadzieścia lat temu i do dziś uważam to za jedno z najlepszych doświadczeń zawodowych i prywatnych.
– Na pewno będzie wspaniale, dziękuję bardzo, naprawdę… – Jeszcze nie umiała się cieszyć, zwłaszcza wizja tłumaczeń symultanicznych ją wystraszyła nie na żarty. No ale i tak nie miała na to lato żadnych szczególnych planów. Nie wyjedzie z Pawłem, nie będzie wybierać ani sukni ślubnej, ani nowych mebli… A więc chyba może wziąć udział w szkole letniej?
– Gdzie to będzie? – zapytała, podnosząc się z krzesła. Słyszała o takiej szkole w Warszawie i w Krakowie. Ale znając jej szczęście, pewnie trafi do centrum konferencyjnego na pustkowiu albo do jakiegoś mało ekscytującego miasta typu Radom. Nie obrażając, rzecz jasna, Radomia.
– Na Krecie – odpowiedział szef, sprawdzając coś w komputerze. – A dokładnie w Heraklionie. To chyba stolica Krety, podobno niezbyt piękna w porównaniu z innymi miejscowościami na wyspie…
– Na Krecie?! – Weronika poczuła, że musi przytrzymać się blatu, żeby nie stracić równowagi. I znowu opadła na krzesło.
Grecja była krajem, który rozpalał jej wyobraźnię od dziecka. Wszystkie te bajkowe mity, dziwaczni bogowie, toczący między sobą niezrozumiałe wojny, białe antyczne budowle… No i wyspy, setki maleńkich wysepek. Kiedy obejrzała film Mamma Mia, aż popłakała się ze złości, że nie ma pieniędzy, żeby natychmiast wyruszyć nad Cyklady, Sporady czy jakikolwiek inny grecki archipelag.
Nie poleciała tam ani wtedy, ani w żadne kolejne wakacje. Po cichu liczyła, że Paweł zapamiętał jej zachwyt tym filmem i filmową wyspą, i że zabierze ją tam na trzydzieste urodziny. Gdyby tam się oświadczył, na pewno nie wahałaby się ani chwili. Uznałaby to za najromantyczniejsze na świecie.
No ale Paweł miał inne plany. I nawet jeśli chciał się zaręczyć, to już na pewno nie z nią.
– I bardzo dobrze, ty dupku – mruknęła do siebie. Pojedzie tam bez niego i będzie się świetnie bawić.
– Słucham? – Szef patrzył na nią zdumiony. Miał oczy okrągłe jak talerzyki.
O matko, chyba nie powiedziała tego głośno? Przynajmniej tego o dupku?!
– Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na wyzwiska…
No tak, oczywiście, jednak to powiedziała!
– Przepraszam… naprawdę, bardzo przepraszam… – Poczuła, że się czerwieni. – To było do kogoś innego…
Mina szefa mówiła jasno, że nie bardzo jej wierzy, okazał jednak litość i nie drążył tematu.
– Rozumiem, że mogę cię zgłosić na ten wyjazd do Grecji? – upewnił się tylko.
– Tak, tak! Oczywiście, że tak. – Uśmiechnęła się szeroko, energicznie kiwając głową. Może los nareszcie się do niej uśmiechnął? Może to faktycznie będzie najlepsze lato w jej życiu, wbrew temu, co działo się przez ostatnie miesiące?
– Fantastycznie, naprawdę! Na pewno opalisz się na czekoladkę i poznasz jakiegoś Greka, który wybije ci z głowy resztkę wspomnień o Pawełku. – Tego samego dnia po południu Magda cieszyła się razem z nią. – Szkoda tylko, że nie lecisz do Aten.
– No, trochę szkoda. – Weronika była pewna, że przyjaciółka doskonale pamięta jej zainteresowanie antykiem jeszcze z podstawówki.
Okazało się jednak, że Magda miała na myśli zupełnie coś innego.
– Konrad rozpaczliwie potrzebuje swojego laptopa. Mogłabyś go zabrać ze sobą i problem byłby z głowy – westchnęła. – Wolałabym nie wysyłać go pocztą czy nawet kurierem… Gdzieś nim rzucą, coś pęknie i będą kłopoty.
Konrad, no jasne! Jej narzeczony wyjechał do Grecji na tydzień na urodziny swojej ukochanej cioci mieszkającej od lat w Atenach. Magda nie dostała urlopu i nie poleciała razem z nim. A on teraz nie mógł wrócić, bo mąż cioci, Grek, poczuł się słabo tuż przed jej przyjęciem urodzinowym i trafił do szpitala z ciężkim udarem, a trzy dni później zmarł, ani na moment nie odzyskując przytomności. Ciocia była w rozsypce, zamiast radosnych obchodów urodzin trzeba było zorganizować pogrzeb, zaczęły się też jakieś skomplikowane sprawy spadkowe… Konrad poczuł się w obowiązku zostać, żeby jej pomóc, bo nie miała oprócz niego właściwie nikogo bliskiego i była całkowicie zagubiona w gąszczu greckich przepisów, obyczajów i w tłumie krewnych, którzy nagle przypomnieli sobie o istnieniu jej męża. Konrad obiecał, że nie zostawi jej z tym całym bałaganem. Tyle tylko, że nie wziął z Polski komputera i właściwie nie mógł zdalnie pracować. Próbował na pożyczonym sprzęcie, próbował w kafejkach internetowych, ale nie wychodziło. A Weronika, mimo szczerych chęci, nie była w stanie mu pomóc.
– Lecę prosto do Heraklionu – powiedziała, próbując zabrzmieć tak, jakby jej było bardzo przykro. Nie było! Nie znosiła latać, nienawidziła przesiadek i bardzo się cieszyła, że lot potrwa tylko trzy godziny i będzie tak mało skomplikowany, jak to tylko możliwe.
Niestety, kilka dni przed wylotem okazało się, że plany się zmieniły. Jakaś mała zagraniczna linia lotnicza, która obsługiwała loty czarterowe na Kretę, właśnie wycofała się z polskiego rynku. Weronika mogła więc lecieć inną linią, ale z Krakowa lub Katowic.
– Dojadę pociągiem, nie ma sprawy – powiedziała agentce, która zadzwoniła do niej z informacją o zmianie planów. – Zależy mi tylko na tym, żeby się pojawić w Heraklionie w sobotę, bo wtedy zaczyna się kurs. Mieszkanie też będzie dostępne od soboty…
Agentka szukała i szukała nowego połączenia, potem rozłączyła się i w końcu zadzwoniła znowu, ale tylko po to, żeby powiedzieć:
– Niestety, to nierealne. Żaden z czarterów, na które mam bilety, nie leci w piątek ani w sobotę. Może pani dotrzeć na Kretę we wtorek wieczorem albo w środę rano.
Ani wtorek, ani środa zdecydowanie nie odpowiadały Weronice. Nie chciała spóźnić się na kurs o pół tygodnia. Nie bardzo też miała pieniądze, żeby polecieć do Heraklionu już trzy czy cztery dni przed kursem i wynająć sobie pokój w hotelu. Zresztą szef na pewno nie byłby zachwycony, gdyby wzięła dodatkowo prawie tydzień urlopu!
– Może też pani oczywiście lecieć z przesiadką, najlepiej przez Ateny – dodała dziewczyna z biura podróży. – Loty są codziennie, z Aten też doleci pani bez problemu na każdą wyspę, nawet dużo mniejszą niż Kreta.
Przesiadka? Tak, to mogło być rozwiązanie… Beznadziejne, jeśli nie lubi się latać samolotami, ale chyba jedyne możliwe.
– No, to naprawdę jest super rozwiązanie! – ucieszyła się Magda, słuchając relacji przyjaciółki. – To znaczy, o rany, wiem, że nie dla ciebie… Ale Konrad mógłby przechwycić swój komputer, choćby na lotnisku. Nawet jeśli będziesz miała tylko chwilę na przesiadkę, może udałoby się to jakoś zorganizować?
Na przesiadkę Weronika miała mieć ponad cztery godziny. Wystarczająco dużo, żeby nie tylko przekazać paczkę, ale nawet wypić kawę z chłopakiem Magdy.
– Nie wiem, jak mam ci dziękować – cieszyła się przyjaciółka. – To naprawdę bardzo ważne dla mojego Konrada. Utknął w tych Atenach, ciotka nie ma nikogo oprócz niego, a on ma za dobre serce, żeby jej odmówić…
Weronika słuchała jednym uchem tych opowieści o rodzinnych i zawodowych kłopotach chłopaka Magdy. Znała je już niemal na pamięć. A przecież miała przed wyjazdem tyle spraw do załatwienia. Musiała pozamykać projekty w pracy, przekazać innym tłumaczom i sekretarce to, czego nie udało się dokończyć, zawieźć do mamy swoje ukochane rośliny, spakować walizkę…
– Może powinnaś kupić jakieś letnie sukienki? – rzuciła Magda. – Tam będzie potwornie gorąco, a ty przecież nie jedziesz na Kretę na wakacje. Nie możesz chodzić owinięta pareo albo nosić szortów ledwo zasłaniających pośladki. Niestety, ale musisz wyglądać dość oficjalnie, a przy tym jakimś cudem jednak się nie ugotować…
Pomysł był dobry, ale Weronika uznała, że musi wystarczyć to, co ma w szafie. Nie planowała tego lata żadnych dalekich wyjazdów, nie miała oszczędności… Wciąż jeszcze odczuwała w portfelu zawirowania w życiu zawodowym sprzed kilku miesięcy. Te w życiu prywatnym zresztą też odbiły się na jej budżecie. Kiedy wściekała się i płakała po rozstaniu z Pawłem, nie była w stanie pracować tak wydajnie jak zwykle. Tłumaczyła mniej, wolniej, odmówiła przyjęcia kilku dużych zleceń, czując, że nie zdoła się na nich skupić.
Nie mogła więc teraz szaleć, wydając pieniądze na wakacyjne ubrania. A nawet jeśli mogłaby sobie pozwolić na jedną czy dwie nowe sukienki, wolała zabrać kilkadziesiąt dodatkowych euro na Kretę. Miała nadzieję, że uda jej się zwiedzić jakieś wykopaliska albo muzeum archeologiczne. Skoro teraz, nareszcie, mogła zobaczyć na własne oczy te starożytne skarby, o których tyle czytała, zamierzała skorzystać z okazji.
A więc żadnych nowych sukienek!
– Ale wrzuciłaś do walizki kostium kąpielowy? – dopytywała Magda, kiedy wpadła do Weroniki dzień przed wyjazdem, żeby przekazać jej komputer Konrada.
– Mam kostium, klapki, pareo i krem z filtrem – zapewniła przyjaciółkę, chowając laptop do bagażu podręcznego. Nie była pewna, jak będą zorganizowane zajęcia i czy w ogóle będzie miała szansę pójść na plażę. Kostium zajmował jednak tak mało miejsca, że postanowiła go zabrać.
– Baw się dobrze. I obiecaj mi, że bzykniesz się z jakimś Grekiem, choćby zupełnie niezobowiązująco, tylko po to, żeby ostatecznie rozprawić się ze wspomnieniami o niewiernym Pawełku – nalegała Magda.
Weronika nie mogła jednak nic obiecać. Nie była typem podrywaczki. Nie wdawała się we flirty z nieznajomymi, na zaczepki, choćby zabawne i kulturalne, reagowała chłodem, który mógł spłoszyć najgorętszego Greka czy Włocha.
Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Zdrada Pawełka sprawiła, że była jeszcze ostrożniejsza i bardziej zachowawcza. Adoratorzy z Krety nie mieli żadnych szans.
– Pani leci z Aten dalej, do Heraklionu na Krecie, prawda? – Stewardesa podeszła do niej jeszcze przed startem. – Bardzo mi przykro, ale druga część pani lotu została przesunięta o siedem godzin. Jeden z samolotów ma awarię, poleci pani innymi liniami, ale dopiero po dwudziestej trzeciej.
Weronika nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Ile jeszcze pechowych sytuacji może ją spotkać w tej podróży, i to zanim dotrze na Kretę?
– Mam siedzieć na lotnisku prawie dwanaście godzin? – zapytała z rezygnacją stewardesę. Po czym błyskawicznie się zreflektowała i przeprosiła: – Wiem, że to nie pani wina. Pani jest tylko posłańcem przynoszącym kiepskie wieści.
– Niech pani to potraktuje jak dobrą informację. – Miła dziewczyna w dopasowanym mundurku wcale nie wyglądała na zagniewaną. – Pani bagaż zostanie przekazany z samolotu do samolotu bez pani udziału. Nie trzeba odbierać i ponownie nadawać. Może pani podjechać do miasta, pospacerować, pozwiedzać, zjeść coś dobrego… Metrem dojedzie pani prosto na plac Syntagma w samym centrum. Ja zawsze jadę zjeść souvlaki, nawet jeśli mam tylko kilka godzin do lotu powrotnego.
Weronika podziękowała z uśmiechem i przeklęła w myślach konieczność wyłączania telefonów w czasie lotu. Mogłaby wykorzystać te dwie godziny na przygotowanie się do zwiedzania: przestudiować plan, sprawdzić, czy jest jakieś muzeum w pobliżu stacji metra i jak daleko od tego centralnego placu, o którym mówiła stewardesa, znajduje się Akropol.
No ale przecież nie będzie narażać samolotu na jakąś koszmarną katastrofę, żeby zgłębić topografię stolicy Grecji. Tak naprawdę zresztą bardzo nie lubiła łamać przepisów, nawet jeśli nie groziło to czymś tak koszmarnym jak rozbity samolot. Nie wolno? No to nie. Pojedzie do centrum, tak jak radziła stewardesa, i tam będzie się martwić, co robić dalej. Poszuka planu w komórce, zapyta kogoś o najciekawsze miejsca, albo znajdzie punkt informacji turystycznej i dowie się w niej wszystkiego, co najważniejsze. Albo… No jasne! Poprosi o radę Konrada. Spotka się z nim na lotnisku, od razu po wyjściu, i wypyta, co warto zwiedzić. A potem ruszy do centrum.
Opadła na fotel, przymknęła oczy i chyba nawet udało jej się zasnąć. Do rzeczywistości przywołał ją dopiero głos kapitana:
– Proszę zapiąć pasy i wrócić na swoje miejsca. Rozpoczynamy podejście do lądowania na lotnisku w Atenach. Macie państwo ogromne szczęście, bo Grecja wita was ulewnym deszczem. A deszcze o tej porze roku naprawdę zdarzają się tutaj bardzo rzadko.
Szczęście, naprawdę? Uśmiechnęła się z niedowierzaniem. Wolałaby chyba go nie mieć…
Kiedy już w terminalu włączyła swoją komórkę, od razu pojawiła się wiadomość od Magdy: „Nie zapomnij, że Konrad przyjedzie po komputer”. „Mam nadzieję, że przyjedzie – pomyślała Weronika. – Inaczej będę musiała taszczyć dodatkowe 3 kilogramy przez cały dzień. I jeszcze się martwić, czy nic się laptopowi nie stanie w tym niezwykle rzadko zdarzającym się deszczu, który będzie miał szczęście mnie zmoczyć”.
Ale kwadrans później, gdy wyszła na parking w towarzystwie Konrada, po deszczu nie było już śladu. Kałuże znikały jedna za drugą w gorącym, suchym powietrzu.
– Masz jedenaście godzin? – Konrad był wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw. – To fantastycznie, zabiorę cię na Plakę, na Agorę i oczywiście na Akropol. Zobaczymy zmianę warty na placu Syntagma, pod parlamentem… zjemy najlepszą musakę w mieście… To znaczy, przepraszam, najlepszą robi moja ciotka, ale ona dzisiaj walczy z prawnikiem o jakiś gaj oliwny, którego spadkobiercą był jej mąż, więc raczej nic nam nie ugotuje.
Konrad najwyraźniej nie zamierzał zostawić jej samej. Chciał po prostu jakoś się odwdzięczyć za komputer, który przywiozła.
– Magda próbowała mi przesłać wszystkie najważniejsze pliki, ale nie mogła znaleźć kilku, na których bardzo mi zależało – tłumaczył. – Niektóre zapisałem w dziwnych miejscach, inne są pewnie załącznikami do poczty… No i mam na dysku aplikacje, których nie ściągnę tutaj na byle jaki wypożyczony sprzęt, bo i tak na nim nie zadziałają. Bez tego laptopa nie jestem w stanie robić online wszystkiego, co do mnie należy. Szefowa już kilka razy sugerowała, że powinienem się zwolnić, skoro nie mogę wrócić do firmy ani w pełni wydajnie pracować na odległość. Teraz już mogę. Uratowałaś mi życie!
Weronika machnęła ręką.
– Gdyby nie te kłopoty z samolotami, nie mogłabym ci pomóc – przypomniała.
– Dwie osoby przed tobą wcale nie chciały mi pomóc, mimo że leciały do Aten – westchnął Konrad, zaciskając usta. – Magda pewnie ci o tym opowiadała. Oświadczyły, że nie wezmą odpowiedzialności za mój komputer. A to przecież nie byli obcy ludzie tylko mój serdeczny kumpel, a tydzień później kuzynka Magdy.
Weronika nie miała o tym pojęcia. Pewnie Magda wolała jej nie straszyć. Nie chciała, żeby nabrała przekonania, że włożenie cudzego komputera do bagażu podręcznego jest czymś wyjątkowo trudnym i ryzykownym.
– Pozwól, że spłacę mój dług, przynajmniej częściowo, i pokażę ci wszystko, co najpiękniejsze w Atenach. – Konrad ukłonił się w pas, śmiejąc się przy tym szelmowsko, po czym zaprowadził Weronikę do auta swojej ciotki.
Siedem godzin później, o zachodzie słońca, siedząc na wzgórzu Likawitos i popijając retsinę, Weronika była gotowa przysiąc, że Ateny są najwspanialszym miejscem na ziemi. Nie przypuszczała, że wystarczy pół dnia, żeby zobaczyć wszystkie najważniejsze punkty na planie miasta. Spacerując po Akropolu i Agorze, miała dreszcze na myśl o historii tych miejsc, o wszystkich stuleciach zapamiętanych przez te białe kamienie, których mogła dotknąć. Na Place zachwycały ją zwieszające się nad wąskimi uliczkami bugenwille. W dzielnicy Anafiotika czuła się jak na maleńkiej wysepce, tej z filmu Mamma Mia. Białe domki z niebieskimi okiennicami, strome schodki prowadzące do kolejnych budynków… Odpoczywała wśród wysokich palm w Ogrodzie Narodowym, by chwilę później poczuć się jak dzieciak, bawiąc się z Konradem w chowanego w zielonych tunelach, w ceglanych kolumnadach.
No i ten oszałamiający zachód słońca, oglądany z Likawitos…
– To był dzień jak ze snu – przyznała, bez protestu przyjmując kolejną szklaneczkę lodowatego białego wina, które pachniało żywicą. Jego smak dziwnie jej się kojarzył z truskawkami jedzonymi w dzieciństwie prosto z krzaka w ogródku prababci. Nigdy ich nie myła, a ziemia zgrzytała jej w zębach. I właśnie teraz, przez moment, na podniebieniu wyraźnie czuła smak tej wilgotnej, truskawkowej ziemi.
– Ja też świetnie się bawiłem. – Konrad pochylił się w jej stronę i popatrzył jej w oczy odrobinę dłużej, niż wypadało. – Nie miałem nawet pojęcia, że jestem taki zmęczony tymi wszystkimi sprawami mojej ciotki, w które się nieoczekiwanie wpakowałem. I że tak bardzo mi brakuje normalnej rozmowy, śmiechu i… flirtu.
– Ja z tobą wcale nie flirtuję! – Weronika gwałtownie zerwała się z krzesła. – Nie mam pojęcia, jak w ogóle mogło ci przyjść do głowy coś tak idiotycznego! Jesteś facetem Magdy, a ja…
A ja? Co niby chciała powiedzieć? „A ja byłam jeszcze niedawno narzeczoną Pawła, ale okazało się, że oprócz mnie ma jeszcze seksowną blondynkę w wieku późno licealnym”? To miał być argument przeciwko flirtowi? Raczej kiepski, musiała to przyznać. A żadnego innego nie umiała wymyślić w tym pośpiechu i gniewie. Urwała więc gwałtownie i z impetem odstawiła krzesło na miejsce, rzucając na stolik 10 euro.
– Mam nadzieję, że tyle wystarczy – sapnęła, nie patrząc Konradowi w oczy. – Dziękuję ci bardzo za ten dzień. Jesteś świetnym przewodnikiem. Przewodnikiem, rozumiesz? Nie przypuszczałam, że możesz uznać mój uśmiech czy fakt, że w ogóle z tobą rozmawiam, za flirt. Nie mam sobie w tej sprawie nic do zarzucenia.
Szybko zrobiła rachunek sumienia. Czy faktycznie nie było w jej zachowaniu nic dwuznacznego? Czy nie odgrywała się na Pawełku? Czy nie sprawdzała, wykorzystując cynicznie obecność Konrada, czy jeszcze może się komuś podobać? Czy to naprawdę nie był rodzaj flirtu?
Nie, nie był! Absolutnie nie podrywała Konrada. Nie patrzyła na niego jak na mężczyznę, chociaż – zwróciła na to uwagę dopiero teraz, po tym jego idiotycznym komentarzu – greckie słońce naprawdę bardzo mu służyło. W Polsce wydawał jej się jakiś nijaki, wypłowiały, trochę bez życia. Dziwiła się nawet, że śliczna Magda wybrała sobie takiego mało energicznego i niezbyt atrakcyjnego faceta. Tu, w upalnych Atenach, opalony, w błękitnej koszuli, z kilkudniowym zarostem i włosami, które chyba nie widziały fryzjera od kiedy przyjechał do Grecji, sprawiał wrażenie silniejszego, bardziej zdecydowanego i znacznie bardziej męskiego.
Ale przecież mama i babcia powtarzały jej często, że żonaty mężczyzna to martwy mężczyzna. I ona nigdy nie złamała tej zasady. Konrad co prawda nie był jeszcze żonaty, ale był narzeczonym Magdy, zajętym, bez cienia wątpliwości. A więc absolutnie jej nie interesował.
– Dziękuję – powtórzyła raz jeszcze, a potem złapała torbę i ruszyła biegiem przed siebie, próbując się zorientować, gdzie może być jakikolwiek przystanek, z którego dostanie się do centrum, a potem na lotnisko.
– Nie wygłupiaj się, Werka! – Konrad pędził za nią w dół wzgórza Likawitos. – Wera, poczekaj, samochód stoi po drugiej stronie…
– Nie pojadę twoim samochodem – parsknęła przez ramię, nie zwalniając ani na moment.
– Werka, litości! Nie miałem na myśli nic złego. – Konrad zrównał się z nią i zasapany biegł teraz tuż obok. – Chodziło mi tylko o to, że miło pośmiać się, pożartować z dziewczyną w moim wieku, w moim języku. Flirt to przecież nie jest synonim zdrady, to była kiedyś zabawa towarzyska…
– Nie chciałam, żeby nasze spotkanie było w jakikolwiek sposób dwuznaczne – Weronika musiała zwolnić, bo też się już solidnie zdyszała, uciekając ze szczytu wzgórza.
– Nie było, przysięgam! – Konrad wyprzedził ją, zastąpił jej drogę, złapał za ramiona i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. – Przecież Magda wie, że tu jesteś, sama cię przysłała… Przecież się z nią przyjaźnisz. Musiałbym być kretynem, próbując cię poderwać.
Poczuła się idiotycznie. Gniew wyparował w ułamku sekundy.
– Nie wiem, co mi strzeliło do głowy – szepnęła i potrząsnęła głową zakłopotana. – Chyba za dużo ostatnio miałam stresów. No i straciłam wiarę w mężczyzn, wiesz…
Nie miała wątpliwości, że Magda opowiedziała swojemu narzeczonemu o jej rozstaniu z Pawłem. Sama nie zamierzała jednak o tym rozmawiać. Przez cały dzień starannie unikała tego tematu. W końcu Konrad nie był nawet jej bliskim kolegą, widywali się czasami u Magdy albo szli we czwórkę do kina: Weronika i Paweł, Magda i Konrad… Żartowali, jedli razem kolację i tyle. Nigdy nie rozmawiała z nim dłużej na żaden poważny temat. Dlaczego więc teraz miałaby mu opowiadać o tym, że Paweł okazał się dupkiem, którego skusiły długie nogi jakiejś blondynki?
– Magda mówiła mi, co się stało – przyznał Konrad, kiedy nareszcie ochłonęła i wsiadła razem z nim do samochodu ciotki. – Bardzo mi przykro, nie przypuszczałem, że Paweł może wywinąć taki numer. Jestem pewny, że już zaczął tego żałować.
– Nic mnie to nie obchodzi – mruknęła Weronika, choć jej głos zdradzał, że jest akurat odwrotnie.
Ale przecież nie musiała tłumaczyć się z niczego chłopakowi swojej przyjaciółki!
Jechali w kierunku lotniska.
– Dziękuję – powiedziała, żeby zmienić temat i rozładować trochę napięcie, które nagle pojawiło się między nimi. – Bardzo ci dziękuję za dzisiejszy dzień, naprawdę był fantastyczny. Zawsze chciałam zobaczyć Ateny, ale nie przypuszczałam, że mogę zwiedzić aż tyle w ciągu jednego dnia.
– Ja też dziękuję. – Tym razem w głosie Konrada nie było absolutnie żadnego podtekstu. Ot, zwyczajna koleżeńska wymiana zdań. – Nigdy nie oprowadzałem nikogo po tym mieście, chociaż w dzieciństwie i nawet jeszcze w liceum spędzałem tutaj naprawdę sporo czasu. Fajnie było popatrzeć na Ateny tak, jakbym znowu poznawał je po raz pierwszy. I fajnie było widzieć twój zachwyt, oglądać je twoimi oczami.
Na lotnisku okazało się, że samolot na Kretę ma dwie godziny opóźnienia.
– Idź już – poprosiła. – Posiedzę, poczytam, nie będę się nudzić.
Konrad jednak nawet nie chciał o tym słyszeć. Został z nią do północy, pijąc kawę i opowiadając o swojej pracy, którą próbował wykonywać na odległość, o pasji, jaką była muzyka poważna, i o ciotce, która z wykształcenia była ekonomistką, ale w czasie wakacji w Bułgarii poznała Greka i wyjechała bez wahania do jakiejś wsi zabitej dechami, gdzie ów Grek uprawiał oliwki.
– Nie mieszkali w Atenach? – zdziwiła się Weronika.
A Konrad wyjaśnił, że do Aten przyjeżdżali tylko na kilka miesięcy, kiedy oliwki nie wymagały ich uwagi. Przez większą część roku zajmowali się swoim gajem. I zamartwianiem się tym, kto go przejmie, kiedy będą chcieli przejść na emeryturę. Nie mieli dzieci, za to Yorgos, mąż ciotki, miał dwanaścioro siostrzeńców i bratanków, gotowych skoczyć sobie do gardeł, żeby odziedziczyć te hektary. I właśnie teraz, po jego śmierci, zaczęła się bezpardonowa walka między greckimi krewniakami.
Weronika śmiała się do łez, słuchając opowieści o kolejnych bratanicach, siostrzenicach i całej reszcie krewnych, z którymi spotykał się Konrad, próbując pomóc ciotce. Nigdy nie przypuszczała, że ma taki zmysł obserwacji i poczucie humoru.
– Ale ty nie opowiedziałaś mi jeszcze o tej letniej szkole, do której się wybierasz. – Konrad dopił trzecią kawę i zerknął na zegarek. – I chyba już dzisiaj nie zdążysz… Może opowiesz mi wszystko w drodze powrotnej? O ile ciągle tu będę, a ty znowu będziesz leciała przez Ateny.
– Mam nadzieję, że uda mi się jednak wracać bezpośrednio z Krety do Polski – powiedziała i natychmiast poczuła, że to nie było zbyt grzeczne. Jakby nie chciała już się z nim spotkać i wypić kolejnej kawy. – To znaczy… przepraszam… nie miałam na myśli nic złego.
– Wiem, wiem. Do zobaczenia! – Uśmiechnął się, odprowadzając ją do kontroli bezpieczeństwa. – W Grecji albo w Polsce.
– Do zobaczenia – odparła, całując go szybko w policzek, po czym wyjęła z torby bilet oraz paszport i przeszła do strefy wyłącznie dla pasażerów, nie oglądając się za siebie.
Potem, już czekając przy bramce, napisała szybko do Magdy: „Misja wykonana, komputer przekazany”.
Wyłączyła telefon z miłym uczuciem, że załatwiła już sprawę, pomogła przyjaciółce. Teraz mogła na dobre zapomnieć o Konradzie.
Czas na Krecie płynął tak szybko, że czasami nie wiedziała, czy jest wtorek, środa czy może piątek. Od rana do nocy była na zajęciach, seminariach, warsztatach, konwersatoriach i wyczerpujących ćwiczeniach z parą nauczycieli przygotowujących ją do tłumaczeń symultanicznych. Kiedy siedziała w swoim pokoju, na ostatnim piętrze hoteliku na tyłach gwarnego targowiska, przez cały czas pracowała nad jakimiś tłumaczeniami, które musiała przygotować na kolejny dzień. Nie miała pojęcia, jakim cudem ludzie z jej grupy znajdują czas, żeby wybrać się razem na plażę, na wino czy małą wycieczkę po mieście. Wyglądało na to, że dla większości kursantów życie towarzyskie było co najmniej równie ważne jak nauka. Dwie czy trzy osoby wręcz traktowały naukę jako pretekst do dobrej zabawy, która zajmowała im zdecydowaną większość czasu. Heidi z Berlina i Gianluca oraz Giovanna, obydwoje z Mediolanu, przychodzili do szkoły codziennie spóźnieni, a w okolicach przerwy na lunch po prostu znikali bez słowa.
Weronika jednak podchodziła do nauki bardzo poważnie. Nie dlatego, że była z natury kujonką – wcale nie! Po prostu uważała, że jest to winna swojemu szefowi, który zainwestował w jej wyjazd, choć wcale nie musiał. Miał w tym swój cel, chciał, żeby wróciła do Polski z nowymi umiejętnościami, zamierzał powierzyć jej dodatkowe obowiązki, a więc musiała się postarać. Na życiu towarzyskim oraz nowych przyjaźniach i tak jej nie zależało, miała dostatecznie dużo dobrych znajomych, dla których zawsze brakowało jej czasu. A co do zwiedzania – zostawiała je na weekendy.
W pierwszą sobotę, którą spędzała na Krecie, pojechała z prawie całą grupą do pałacu w Knossos. To było najsłynniejsze i najbardziej chyba kontrowersyjne miejsce na wyspie. Ruiny wspaniałej budowli, odnowione w sposób dosyć dowolny przez angielskiego archeologa sir Artura Evansa. Mnóstwo betonu i intensywnie czerwone kolumny robiły nieco tandetne wrażenie.
– Starożytny Disneyland dla turystów – mruknęła niezbyt odkrywczo i obiecała sobie, że następnego dnia obejrzy coś znacznie bardziej autentycznego.
Postanowiła po prostu wsiąść w autobus i pojechać gdzieś dalej, poza stolicę wyspy. Ze zdumieniem stwierdziła, że ten styl życia, który prowadziła przez ostatni tydzień, naprawdę dobrze wpływa na jej samopoczucie. Wreszcie nie myśli o tym, co zrobił Paweł, nie odbiera telefonów od znajomych, którzy chcą się dowiedzieć, co się stało i czy to prawda, że nie są już razem.
No właśnie, telefon… Mrugał do niej od pewnego czasu niebieską diodą na znak, że ma jakieś nieodebrane połączenie. Postanowiła sprawdzić, kto dzwonił, dopiero w czasie lunchu. Na razie podziwiała turkusowe morze, które mieniło się za oknem autokaru. Uśmiechnęła się do siebie z zadowoleniem. Nie miała pojęcia, dokąd tak naprawdę jedzie i czy czeka ją tam coś interesującego. W niedzielę wiele autobusów nie kursowało. Poszła na przystanek bez żadnego planu i przepuściła dwa pierwsze pojazdy pełne hałaśliwych turystów w szortach. Trzeci był niemal pusty, wsiadła więc do niego bez zastanowienia. Nie była pewna, czy zawiezie ją na rajską plażę, czy może do jakiejś górskiej wioski w głębi lądu. Uznała jednak, że zaryzykuje. W końcu jak przygoda, to przygoda…
Najwidoczniej kiepsko wybrała. W autobusie było tylko kilku pasażerów i to raczej miejscowych, a więc nie mogła liczyć na to, że ostatni przystanek znajduje się przy zjawiskowej lagunie. Nie mogła chyba liczyć nawet na kamienistą zatoczkę, bo droga nagle skręciła i zamiast turkusowego morza widziała tylko skały, coraz bardziej dzikie. I coraz mniej przemykających obok samochodów. Prosta z początku droga zaczęła się wić i piąć w górę. Wyraźnie jechała na jakieś pustkowie i mogła tylko mieć nadzieję, że będzie stamtąd jakiś kurs powrotny jeszcze tego samego dnia.
Przygoda, naprawdę… Co ją podkusiło? Jakby za mało miała w ostatnich miesiącach przygód!
Wyjęła komórkę, chcąc włączyć nawigację i sprawdzić, gdzie jedzie, a potem… Cóż, trzeba chyba jednak wysiąść i spróbować jak najszybciej wrócić do Heraklionu.
Telefon nie miał zasięgu. Nie dało się uruchomić mapy, żadnej strony internetowej ani nawet Messengera, przy którym wyświetlała się informacja, że czeka na nią szesnaście nowych wiadomości. Szesnaście, serio? Ciekawe od kogo… Nie dowie się tego, dopóki nie wyjedzie z tych gór i nie złapie łączności z jakąś siecią.
W końcu autobus zatrzymał się w maleńkim miasteczku, na placyku przy kilku jednopiętrowych, niezbyt urodziwych domkach. Wszyscy wysiedli, ale dwóch pasażerów zostawiło na fotelach swoje bagaże, jakby zaraz mieli jechać dalej. Weronika rozglądała się niepewnie. Wysiąść? Zostać? Nie miała pojęcia, co powinna zrobić.
Kierowca zawołał do niej po grecku coś, czego oczywiście nie zrozumiała.
– Godzina przerwy – powtórzył koślawym angielskim. – Zamykam, wyjdź.
Zrobiła to, o co prosił. Na zewnątrz uderzyła w nią fala gorącego powietrza. Naprawdę nie miała ochoty stać w pełnym słońcu na tym rozgrzanym chodniku przez calutką godzinę.
– Kawa, jedzenie? – Kierowca zauważył jej niepewny wzrok i pospieszył z podpowiedziami, jak może spędzić ten czas. Wskazał dłonią dwa stoliki wystawione przed przeszklone drzwi. Przy obu siedzieli starsi brodaci mężczyźni, popijając czarną jak smoła kawę i dyskutując o czymś z ożywieniem.
Kierowca podszedł do jedynego wolnego krzesła i klepnął w nie zachęcająco dłonią.
Miałaby siedzieć przy stole z leciwymi Kreteńczykami, nie mogąc zamienić z nimi ani słowa? Nie, chyba jednak nie była gotowa na takie atrakcje towarzyskie.
– Efcharistó. Efcharistó póli – podziękowała, udając zajętą studiowaniem rozkładu jazdy. Rozpoznawała już większość greckich liter, ale ciągle nie miała pewności, dokąd jedzie autobus, który właśnie zrobił sobie przerwę w miasteczku o nieznanej jej nazwie.
Kierowca nie zamierzał zostawić jej w spokoju.
– Idź! Idź nad jezioro! – powiedział po angielsku. A może coś źle zrozumiała? Jezioro? Nie miała pojęcia, że na Krecie są jakieś jeziora…
– Jezioro! Piękne jezioro! Idź, blisko, wrócisz na czas, nie bój się. My czekamy, idź! – zachęcał, machając ręką w kierunku wąskiej uliczki.
Posłusznie ruszyła w tamtą stronę. Nie tyle z ciekawości, jak wygląda greckie jezioro na środku wyspy, co po to, żeby zejść wreszcie z oczu kierowcy. Jego chęć pomocy stawała się już naprawdę męcząca.
Po kwadransie szybkiego marszu zobaczyła zielone jeziorko pośród szarych, surowych gór. Było krystalicznie czyste, a jego tafli nie przecinała nawet najmniejsza zmarszczka. Przykucnęła na kamieniu. Czy to możliwe, że w wodzie naprawdę pływały żółwie? Wpatrywała się w nie z zachwytem. Kawałek dalej zauważyła kaczki. Zerkały na nią z nadzieją, że wyjmie z torby jakieś przysmaki i zechce się nimi podzielić.
– Nic z tego, nie tym razem. – Uśmiechnęła się, próbując uspokoić oddech. Była wyczerpana, a upał dawał jej się we znaki. Chętnie usiadłaby w tej małej tawernie na brzegu, wypiłaby coś zimnego i zjadła sałatkę horiatiki. Wyjęła komórkę, żeby zerknąć na zegarek. Miała jeszcze czterdzieści minut. Na sałatkę marne szanse, ale może zdąży się czegoś napić?
– Kawa frappé z mlekiem i cukrem oraz wyciskany sok z pomarańczy – powiedziała powoli do kelnera.
– Oczywiście, zaraz podam. – Ciemnowłosy przystojniak w niedopiętej na piersi białej koszuli wyglądał tak, jakby celowo próbował się upodobnić się do filmowego Zorby. Błysnął w jej kierunku fantastycznymi śnieżnobiałymi zębami i wskazał miejsce pod parasolem. Z ulgą opadła na krzesło i przez moment wypatrywała w wodzie kolejnych żółwi. Kelner wrócił z dwiema wysokimi szklankami i postawił je tuż obok telefonu, który Weronika odłożyła na stolik.
Telefonu? Jak mogła zapomnieć o tych szesnastu wiadomościach, które czekały na nią na Messengerze! Tutaj chyba powinno jej się udać połączyć z siecią i sprawdzić, kto pisał do niej tak uparcie.
Faktycznie, w cichej tawernie, w której nie było nikogo oprócz niej, zasięg był całkiem niezły. Bez problemu weszła do internetu i otworzyła listę wiadomości. Kilka przyszło z Polski i dotyczyło drobnych spraw, które teraz kompletnie jej nie dotyczyły. Jakiś koncert, jakaś wyprzedaż, spotkanie towarzyskie, na którym rzecz jasna nie zdoła się pojawić. Pozostałe miały dwoje autorów: Magdę i Konrada.
Konrad… Kinga potrząsnęła głową z niedowierzaniem. Od ich spotkania minął tydzień, a on nie napisał w tym czasie nawet zdawkowego: „Co u ciebie?” albo „Jak tam na Krecie?”. Dlaczego właśnie teraz przebudził się z letargu i zarzucił ją wiadomościami?
Pociągnęła przez papierową słomkę duży łyk lodowato zimnej, słodkiej kawy i zaczęła czytać. „Jak tam na Krecie?” – no proszę, pierwsza wiadomość brzmiała dokładnie tak, jak w jej wyobraźni. Oczywiście nie zdążyła na nią odpisać, bo od razu wyświetliły się kolejne, pisane wcześnie rano. „Mam nadzieję, że jeszcze tam jesteś, bo lecę dzisiaj na Kretę w sprawie gaju oliwnego zmarłego wuja”. Nie miała pojęcia, że te hektary porośnięte starymi drzewami oliwnymi, o których tyle jej opowiadał, znajdują się na Krecie. Niemal na pewno o tym nie wspominał. A może to ona nie zwróciła uwagi? „Dziś niedziela. Może masz trochę wolnego czasu i dasz się wyciągnąć choćby na małą kawę?”
– Kawę już mam – mruknęła do siebie i zaraz przeczytała kolejną wiadomość: „Jestem już w Heraklionie. Nie wiem, gdzie cię szukać!”.
Brzmiał prawie jak stęskniony kochanek. Co za bzdura! Przecież obiecali sobie w Atenach, że nie będzie między nimi żadnych dwuznaczności. Obiecali, a skoro tak, to chyba mogli się spotkać i po prostu wypić razem kawę? O ile tylko zdoła wydostać się wreszcie z tej wsi!
Zerknęła na zegar na wyświetlaczu komórki i duszkiem wypiła kawę oraz sok. Miała nadzieję, że jej nie zaszkodzą, pite jednocześnie w takim tempie…
– Gdzie my właściwie jesteśmy? – zapytała młodszą i chyba jednak przystojniejszą wersję Greka Zorby, regulując rachunek.
– Zaros – odparł chłopak, po czym wolniej powtórzył: – Zaros. To nazwa wioski. Na jezioro też wszyscy mówią Zaros, chociaż nazywa się Votomos. Zapisać ci te nazwy?
– Nie, dziękuję – skinęła głową i szybko napisała niezbyt składną wiadomość: „Jestem w Zaros, jadę gdzieś dalej, nie mam pojęcia gdzie. Zaraz wsiadam do autobusu. Mam tu problem z zasięgiem. Góry. Zadzwonię za kilka godzin, jak wrócę do Heraklionu”.
Maszerując wąską dróżką z powrotem do autobusu, pomyślała, że powinna dorzucić jakieś sympatyczne słowo albo dwa. Coś o tym, że się cieszy, że znowu go zobaczy i że z przyjemnością pójdzie na tę kawę. Skoro wszystko między nimi zostało wyjaśnione, nie musiała się chyba hamować? Ale z drugiej strony było jej głupio. Nie chciała robić nic, co mogłoby zdenerwować albo zasmucić Magdę. Czy w ogóle powinna iść na tę kawę?
A Magda… czy ona o wszystkim wiedziała? Pewnie tak… Przecież od niej też przyszło kilka wiadomości, których Weronika nie zdążyła otworzyć.
„Przeczytam je w autobusie. A jeśli nie będzie z nich jasno wynikać, że Konrad poinformował Magdę, że leci na Kretę, po prostu do niej zadzwonię i o to zapytam” – postanowiła, wydłużając krok. Nie chciała przecież zostać w tej górskiej wiosce, nawet jeżeli zaraz za ostatnimi domami rozciągało się prześliczne jezioro.
Kierowca przywitał ją tak, jakby była jego dawno zaginioną ukochaną kuzynką. Wziął pod rękę i zaprowadził na miejsce po lewej, przy oknie – dokładnie to samo, na którym siedziała przed przymusową przerwą w Zaros.
– Jezioro było? – zapytał troskliwie.
Kusiło ją, żeby odpowiedzieć: „Nie było. Zniknęło. Pewnie ktoś je ukradł”. Chciałaby zobaczyć, jak na to zareaguje. Opanowała się jednak i odpowiedziała grzecznie:
– Bardzo ładne, naprawdę. Dziękuję, że mi pan o nim opowiedział.
– Jedziemy. – Kierowca odwrócił się i poszedł w stronę swojego fotela. Widząc to, z kawiarni koło przystanku wypadło kilka osób. Jedna po drugiej zaczęły wsiadać do autobusu.
Weronika wykorzystała ten moment i zawołała do kierowcy:
– A dokąd jedziemy?
– Dokąd? – powtórzył, chyba niepewny, czy dobrze ją zrozumiał. – Pytasz, dokąd jedzie autobus? Jedziesz i nie wiesz?
– Jadę i nie wiem – odpowiedziała, śmiejąc się jak szalona. Ta cała eskapada wydała jej się nagle niezwykle zabawna. Kto wie, może wyląduje w jakiejś fabryce, do której tym autobusem dowozi się robotników? Albo w szpitalu? Hurtowni wody mineralnej z dala od jakichkolwiek miejscowości? Co jej przyszło do głowy, żeby nie sprawdzić trasy?!
– Mátala – kierowca powiedział to z dumą, jakby informował, że zabiera ją prosto na audiencję do królowej. I znowu wyszedł zza kierownicy i stanął przy jej fotelu.
– Mátala. – Weronika pokiwała głową, jakby ta nazwa cokolwiek jej mówiła.
– Mátala dobra. – Kierowca nie rezygnował. – Mátala piękna. Morze, góry, Bob Dylan…
– Bob Dylan? – Nie była pewna, czy dobrze go zrozumiała.
– Bob Dylan. Nobel. Wiesz?
– Wiem – uznała, że nie ma sensu ciągnąć dalej tej konwersacji. – Dziękuję.
Wyjęła z torby komórkę, żeby pokazać, że uważa rozmowę za zakończoną. Zamierzała udawać, że pisze pilną wiadomość, ale nie musiała niczego udawać. Przecież czekało na nią siedem nieodczytanych wiadomości od Magdy.
„Konrad chce się z tobą koniecznie skontaktować, będzie dzisiaj na Krecie” – mówiła pierwsza.
„Odezwij się do Konrada, proszę!” – to była druga.
I dalej w tym samym stylu.
Dopiero w szóstej wiadomości pojawił się konkret: „Chodzi o oliwki. Musi mieć tłumaczenie dokumentów z greckiego na angielski, z polskiego na grecki… Kilka różnych kombinacji. Na cito. Ma nadzieję, że mu pomożesz, bo nie może znaleźć nikogo, kto zrobi to na jutro rano. A ty przecież masz na tym swoim kursie tłumaczy z różnych krajów”.
Weronika poczuła dziwne ukłucie żalu, kiedy zrozumiała, że Konrad szuka kontaktu tylko z powodu tłumaczeń, których potrzebuje. Nie, nie chodziło o kontakty męsko-damskie, już ustalili, że żadne z nich nie ma takich myśli ani planów. Zwłaszcza że w całą sprawę zaangażowana była Magda. Po prostu miło spędzili czas w Atenach i przez chwilę miała wrażenie, że Konrad ma ochotę na powtórkę. Kawę, rozmowę, spacer po plaży.
Nie? No to nie. I tak nie miała na to czasu.
„Jasne, odezwę się do niego, jak tylko wrócę z Mátali. Wszystkim się zajmę. Nie martw się” – obiecała Magdzie.
„Co to jest Mátala?” – zapytała od razu przyjaciółka.
„Nie mam pojęcia” – odpisała zgodnie z prawdą.
.
.
.
...(fragment)...
Całość dostępna w wersji pełnej.
Liliana Fabisińska
Grota z widokiem
Magdalena Majcher
Podróż ostatniej szansy
Natasza Socha
W kolorze Sieny
Joanna Szarańska
Aleja Cichych Szeptów
Edyta Świętek
Na przekór lękom
Magdalena Wala
Dracula w kąpielówkach