30,00 zł
Darko Cvijetić po raz kolejny podejmuje temat wojny w Bośni i Hercegowinie. Autor „Windy Schindlera" opowiada tragiczne losy jednostek ze zwaśnionych bratnich narodów za pomocą krótkich, przejmujących fraz z pogranicza prozy i poezji.
Każdy z trzydziestu dwóch rozdziałów „Czemu na podłodze śpisz" jest osobną mikroopowieścią. Łączy je spojrzenie kilku narratorów, których oczami czytelnik przygląda się obu stronom konfliktu, a bohaterowie jawią się w coraz to innym świetle. Spoiwem powieści są powracające niczym refren zdania podkreślające, że wszystkie historie zbiegają się we wspólnym ludzkim doświadczeniu cierpienia.
Darko Cvijetić, precyzyjnie operując poetyckim językiem, potrafi wydobyć zarówno surowe okrucieństwo wojny, jak i czułość matczynej troski. Szkicowane słowem sceny na długo zostają w pamięci. Przez wojenne zgliszcza przebija czasem krótki wybuch radości okraszonej rakiją, serbska dziewczyna gości w pamięci młodziutkiego żołnierza. Przepalone wojną istnienia starają się przetrwać pod tym samym niebem.
Czas mija, a historia nie daje o sobie zapomnieć, po polu cierniowym bezkarnie chodzić nie można. Pod powiekami na zawsze został obraz zabitej babci („Mnie też nie uczyli strzelać do staruszek”), ciepło ognia wskrzesi spalonych żywcem, w snach nawołują się zabici. Angelo-Andzielo, syn emigrantów, paradoks bratobójczej walki poznawać będzie z ekranu amerykańskiego kina, a na pytanie: „Którzy są nasi?” usłyszy odpowiedź: „Wszyscy, wszyscy są nasi, tylko się między sobą zabijają”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 99
dla Danji i Ljiljany, to moje minuty nieba
Salomon powiada:
Nie ma nowej rzeczy na świecie (...)
wszelka nowość jest tylko zapomnieniem.
Francis Bacon, Eseje, LVIII(przeł. Czesław Znamierowski)
PROLOG 1
W chłodzie jesiennym, kiedy już wszyscy turyści wyjechali znad morza, obserwuję w Splicie, na Bačvicach, smutną procesję dzieci z zespołem Downa, które zmierzają po schodach na piaszczystą plażę, pustą, zranioną wrześniowym bladym słońcem, idą powoli, trzymając się za ręce, w dresach z szachownicą chorwackiej reprezentacji piłki nożnej. Niosą rurki, maski do nurkowania, materace, plastikowe króliczki...
Prowadzi je siostra zakonna, która na nie krzyczy.
PROLOG 2
W moim śnie zjawia się Andzielo G., który z moim bratem był w okopie przez trzy lata. Wysadził się nad Saną pod koniec wojny, wkładając sobie granat do ust.
Pokazuje:
W tym miejscu, na brzegu, dwadzieścia cztery lata później dwaj rybacy czyszczą pozbawione głów ryby i wrzucają, jeszcze drgające, do wiadra.
Do wiadra pełnego skrzydeł.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
(Darko, zdjęcie)
Czasem tylko stoję z ołówkiem w ręce nad napisanym tekstem. Widzę go, ale nie mam ochoty wydrukować na papierze. Nad nicością świata czernią się paznokcie Bożych rąk, po siedmiu dniach stworzenia. W kieszeni z orzechami łagodna jesień zaczyna znowu swoją grę. I figi zalśniły, jakby młoda kobieta, która sprzedaje owoce na targu, splunęła w dłonie i figi wypolerowała. Patrzy na mnie, a ja nie umiem jej sobie wyobrazić.
„Ja go wysłałam na tę wojnę”, tak myśli moja matka każdego dnia o moim bracie. Jaśniejąca figa na ladzie targowej.
Na tylnej stronie fotografii blaknie już stara data w głębokiej ciszy komody. Na fotografii jest brat w mundurze Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, JNA, z białą uprzężą żandarmerii wojskowej. Stoi, obejmując się z innym żandarmem wojskowym, sześć miesięcy starszym, który na sarajewskim dworcu kolejowym zobaczył w nim rekruta i zaprowadził do koszar.
Nad datą na drugiej stronie fotografii w połowie przekreślony tekst, napisany ręcznie przez żandarma z braterskich objęć: „Goran P. – przyjacielowi z wojska, zwanemu Boto, wnukom, ku pamięci”.
Ta data to 8 marca 1992, dzień przysięgi kompana, którą składał ojczyźnie, kiedy w koszarach odwiedzili go ojciec i matka.
W Dzień Kobiet został żandarmem JNA.
A zaledwie kilka dni później stanie się jeńcem w tych samych koszarach Viktor Bubanj[1]. Przyjdzie Armia Bośni i Hercegowiny – wtedy jeszcze niezorganizowana, ale uzbrojona sarajewska „banda” – i odetnie koszary od świata.
Zamkną dopływ wody, prądu, żywności... Otoczą koszary i młodzi żołnierze, na ogół dziewiętnastoletni smarkacze, z kilkoma oficerami, pozostaną całkowicie odizolowani.
Nie wiedzieli ani kto jest wrogiem, ani dlaczego, nie potrafili już powiedzieć ani kto ich atakuje, ani do kogo oni strzelają, ani po co. Wtedy wojskowi żandarmi, Goran P. i mój brat Bota, przysięgną sobie, że jeden uratuje drugiego, gdyby któryś został ranny – nawet za cenę własnej śmierci.
Druga przysięga brata w ciągu miesiąca.
Gdzie nocą wejdzie człowiek, tam pęka światło. Jakby miał być pożar. Jakby ktoś miał spłonąć.
PRZYPISY