Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Góry kryją więcej tajemnic, niż może ci się wydawać.
Podobno każda legenda zawiera w sobie ziarno prawdy. Nie wierzysz? To dobrze, bo dzięki temu kobiety z rodu Cura od wieków mogą w tajemnicy wykonywać swoje zadanie – bronić smoków.
Jedna z nich, nastoletnia Iliana, przeprowadza się w Bieszczady, by pod czujnym okiem przywódczyni trenować swoje umiejętności. Szkoli się na obrończynię, każdego dnia zmagając się z surowym klimatem gór. Jednak to dopiero początek jej przygody…
Pierwsza część „Cymelii smoków” to znacznie więcej niż opowieść o dziewczynie próbującej odnaleźć się w nowej roli. To pełna humoru oraz pikantnych uniesień podróż przez fantastyczny świat pełen magii, niebezpieczeństw i smoków – widzianych z perspektywy, jakiej jeszcze w polskiej fantastyce nie było.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 225
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Chcę podziękować mojemu ojcu Juliuszowi, który tak dzielnie znosił czytanie całej książki w ratach, bym mogła w końcu stworzyć z nich jedną całość.
Stary budynek skojarzył jej się z więzieniem. Kto wie, może przerobiono to miejsce na szkołę, gdy stwierdzono, że lepiej trzymać tu uczniów zamiast więźniów. Miał kształt sześcianu z krótkim i nieproporcjonalnym skośnym dachem, a tuż obok znajdował się drugi, tylko mniejszy, mający też osobne wejście; pewnie mieściła się w nim sala gimnastyczna, którą widocznie dobudowano niedawno.
Do szkoły prowadziła jedna brukowana droga, wzdłuż której usytuowano parking; leżała u samych stóp góry, nieco za miastem, a dookoła niej rosło parę drzew i krzewów. Tuż przed głównym gmachem znajdował się plac, na który wchodziło się po paru długich schodkach zakończonych po obu bokach niskim ceglanym murem. Jak nic pozostałości więzienia – pomyślała. Brakuje tylko drutu kolczastego i strażników z wiatrówkami na dachu.
Trwała zima, śniegu leżało co niemiara, a jakby tego było mało, z nieba cały czas sypało płatkami przypominającymi maleńkie kuleczki styropianu.
Dziewczyna weszła na teren budynku. Ominęła dozorcę, który odśnieżał schody, kiedy kątem oka zauważyła ruch. Odwróciła głowę w jego kierunku i ujrzała chłopaka na snowboardzie zjeżdżającego właśnie ze zbocza góry. Gdy zahamował na progu placu, śnieg widowiskowo wyleciał spod jego deski, obsypując ją od góry do dołu.
No nieźle, zasłona śnieżna – pomyślała. Szczególnie że nie chcę się rzucać w oczy. Powinnam mu za to podziękować.
Odsunęła się od niego, by się otrzepać i aby jej nie zauważył.
Gdy zdjął gogle i kask, zauważyła krótkie ciemne włosy i zielone oczy. Chłopak ściągnął plecak i schylił się, by odpiąć snowboard od butów. Uwolnił nogi i podniósł deskę, stawiając ją obok siebie w pionie.
Wspaniały nadruk – pomyślała, albowiem był to wielki czarny smok na białym tle. Chłopak spojrzał prosto na nią i zaczął iść w jej kierunku.
– Sorry za to, nie do końca jeszcze panuję nad tym hamowaniem. Wiesz, zima się dopiero zaczęła, muszę się wprawić – powiedział ciepłym głosem o całkiem ładnej barwie.
Otrzepywała się dalej, nie podnosząc na niego wzroku w nadziei, że chłopak zrezygnuje i odejdzie, ale wyraźnie oczekiwał odpowiedzi. Powoli uniosła głowę, zerkając na niego z ukosa i pozwalając chłopakowi dostrzec zakrywającą czoło szatynową grzywkę, a tuż pod nią duże brązowe oczy, delikatnie piegowatą twarz o mocno zarumienionych policzkach i lekko rozchylone wydatne usta.
– To jak? W porządku? – zapytał i w tej samej chwili z oczami dziewczyny coś się stało.
Brązowe tęczówki stopniowo jaśniały, aż zmieniły barwę na biało-fioletową, jakby źrenica powiększyła się o tęczówkę oka i zmieniła kolor. Jego usta rozchyliły się, nabrał powietrza, by coś powiedzieć, ale dziewczyna odwróciła się i poszła w kierunku szkoły.
– Siet! – powiedziała do siebie szeptem. – Skup się, dziewczyno, więcej kontroli. – Potarła powieki, by pomóc oczom wrócić do normy, po czym obejrzała się.
Chłopak nadal tam stał i odprowadzał ją zdziwionym wzrokiem.
– Siet! – ponownie zaklęła.
Weszła do budynku i zaczęła się rozglądać po korytarzu za sekretariatem. Wszyscy uczniowie, którzy ją mijali, posyłali jej mierzące spojrzenia. Tak to bywa, gdy w środku roku dołącza ktoś nowy. Mimo wszystko nie przejmowała się tym za bardzo, a nawet starała się ich zrozumieć.
Weszła do sekretariatu, gdzie siedziała starsza pani w marynarce.
– Słucham?
– Dzień dobry, jestem pierwszy dzień i nie wiem, gdzie mam iść – odpowiedziała dziewczyna, starając się zachowywać jak najbardziej przeciętnie.
– Jak się nazywasz, skarbie? – zapytała kobieta, szperając w papierach.
– Iliana Cura, „Cura” przez „u” otwarte.
– Ciekawe nazwisko. Dobrze, zaprowadzę cię do twojej klasy i nowego wychowawcy, a on ci już wszystko wyjaśni. Chodź za mną – rzuciła i wyszła dość żwawym krokiem.
Iliana pobiegła za nią i przeszły korytarzem na drugie piętro. Było tu jeszcze więcej młodzieży i jeszcze więcej patrzących na nią oczu. Weszły w pierwsze drzwi po prawej stronie, gdzie przy biurku nieopodal tablicy siedział wysoki mężczyzna w brązowej marynarce.
– Panie Andrzeju, ma pan nową podopieczną, I-Ilianę Cu-rę. Nie przekręciłam nazwiska, skarbie? – zapytała sekretarka, spoglądając na dziewczynę, i od razu zwróciła się w stronę drzwi.
– Yyy… nie, w porządku. Dzień dobry. – Iliana zwróciła się do nauczyciela.
– Witam, Andrzej Zieliński, nauczyciel geografii – powiedział lekko ochrypłym głosem nauczyciel, unosząc nieco głowę.
Starsza kobieta wyszła już z klasy, a geograf zaczął przebierać w papierach na biurku. W końcu wyciągnął w kierunku dziewczyny dłoń z jakimiś kartkami.
– To twój plan zajęć oraz lista podręczników i lektur.
Wzięła papiery i zaczęła od razu je przeglądać.
Plan lekcji? Normalny.
Lista podręczników? I tak ich nie kupi, bo jej nie stać.
Lektury? Normalne.
– Dziękuję, czy coś jeszcze powinnam wiedzieć?
Nauczyciel spojrzał na nią zdziwiony.
– Jeśli sobie dalej sama poradzisz, to wszystko, a jakbyś miała jakieś pytania lub problemy, to śmiało możesz do mnie podejść, postaram się pomóc. Skąd jesteś, dziecko?
– Z Bydgoszczy, proszę pana.
– Przyjechałaś taki kawał drogi z rodzicami?
– Przyjechałam do babci.
Nauczyciel już chciał zadać kolejne pytanie, gdy rozległ się dźwięk dzwonka.
– Dobrze, to ja lecę na pierwsze zajęcia, dziękuję, do widzenia. – Wyszła szybko z sali, nie czekając na odpowiedź ani pozwolenie.
Na korytarzu był chyba jeszcze większy tłok niż do tej pory, wszyscy pędzili i stadami wciskali się w drzwi do klas. Poczekała, aż tłum się przerzedzi, nim zaczęła szukać sali lekcyjnej. Znalazła. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Nauczyciela nie było, za to prawie wszystkie ławki były pełne.
Podeszła do jedynego wolnego miejsca przy oknie na końcu sali i usiadła, oczywiście wciąż skupiając na sobie wzrok wszystkich obecnych.
Miała ubrane brązowe kozaki na małym obcasie, ciemnozielony płaszcz sięgający do kolan i brązową czapkę lekko przypominającą beret z małym daszkiem, zasłaniającą uszy. Dopiero gdy w pomieszczeniu pojawiła się nauczycielka, uczniowie odwrócili się do przodu. Kobieta rozejrzała się po sali i zaczęła sprawdzać obecność.
– No i mamy nową uczennicę w klasie.
Znów wszystkie oczy skierowały się na Ilianę.
– Której na imię…?
– Iliana – powiedziała krótko, wstając, ale nie podnosząc wzroku.
– A dalej? – ciągnęła nauczycielka.
– Cura – rzuciła jeszcze krócej.
– A skąd jesteś?
– Z Bydgoszczy.
– O rany, to strasznie daleko, może opowiesz nam coś jeszcze o sobie?
– Yyyy… Przyjechałam do babci. – Dziewczyna usiadła z powrotem na krześle. To będzie długi dzień – pomyślała i wyciągnęła zeszyt z plecaka.
– W porządku. Ściągnij czapkę i płaszcz i następnym razem zostaw je w szatni – powiedziała nauczycielka, po czym przeszła do prowadzenia lekcji.
Iliana posłusznie, starając się nie robić zamieszania, wypuściła spod czapki swój długi dobierany warkocz w odcieniach brązu, a ściągnąwszy płaszcz, odkryła czarną sukienkę z ładnym dekoltem i długimi rękawami, kończącą się falbaną nad kolanami. Miała też wełniane rajstopy, ale większość osób zatrzymała się raczej na etapie tego ładnego dekoltu, który ewidentnie miał co pokazywać.
Lekcje się skończyły, więc jak najszybciej wyszła ze szkoły. Była trochę zmęczona ciągłym odpowiadaniem na te same pytania, unikaniem mówienia o sobie i znoszeniem tych wszystkich spojrzeń, które i tak pewnie będą jej towarzyszyć jeszcze przez jakiś czas. Doszła do głównej ulicy w miasteczku, stanęła na poboczu i wyciągnęła mapę. Przestudiowała ją, zaznaczyła długopisem miejsce, w którym znajdowała się szkoła, po czym spakowała mapę i ruszyła przed siebie. Musiała dojść do domku babci, który był gdzieś w górach.
Po dłuższym marszu dotarła do wyciągu narciarskiego. Niestety na przejażdżkę na samą górę nie było jej stać, więc ruszyła na piechotę. Dzięki słupom utrzymującym wyciąg wiedziała, gdzie iść, i miała pewność, że się nie zgubi, a to już coś.
Otoczona pięknym ośnieżonym lasem maszerowała w miarę utwardzoną ścieżką narciarską. Raz na jakiś czas mijał ją z bliska narciarz lub snowboardzista, a nad głową wolno przejeżdżały przeważnie puste ławeczki.
Im dalej szła, tym głębszy stawał się śnieg, w którym się zapadała, a dookoła panowała coraz większa cisza, jeśli nie liczyć szumu wiatru i paru ćwierkających ptaków. Nagle poczuła znajomy dotyk na szyi i lekkie szarpnięcie kaptura swojego płaszcza.
– O! A kto tu wstał? Nie za wcześnie trochę? – powiedziała ironicznie, nie odwracając głowy i nie zmieniając tempa marszu. Ciężar z szyi przeniósł się na ramię, a spod jej włosów wyłoniła się malutka gadzia głowa. Smok wskoczył jej na czapkę i rozejrzał się dookoła, ziewając. Nie był większy od małej fretki, pyszczek miał smukły, lekko wydłużony, zakończony delikatnymi nozdrzami, tuż obok których wystawały kły – maleńkie, ale tak samo ostre jak pazurki na każdej z łap. Uszy i skrzydła spowijała cieniutka miękka błona, a choć każda łuska na jego ciele mieniła się w słońcu tysiącem barw, ostatecznie można było stwierdzić, że stworzenie jest złoto-zielone.
– Recemusie? – powiedziała Iliana, podnosząc wzrok. – Jesteśmy w Bieszczadach, pamiętasz? Idziemy do babci Danki. Dobrze, że to te niższe góry w Polsce, bo byłoby ciężko. Jak tam zmiana klimatu? Dobrze się czujesz?
Recemus ponownie ziewnął, wydał z siebie dziwne mruczenie i zaczął się kręcić w kółko na głowie Iliany, oglądając okolicę. Jego kocie źrenice krążyły wkoło, jakby chciał cały krajobraz ogarnąć w jednej chwili. Czując, że rozwinął skrzydła, dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem, gdy wzbijał się coraz wyżej w powietrze.
– Daleko jeszcze na szczyt?! – krzyknęła za nim, ale zniknął już z oczu.
Gdy pokonała kolejne kilkanaście metrów, malec wrócił. Iliana złożyła obie dłonie przed sobą, by ten mógł na nich wylądować.
– I co? – zapytała.
Recemus kichnął w odpowiedzi, wydając z siebie buch ognia i trochę dymu.
– No wiem, trochę zimniej niż w kujawsko-pomorskim, ale się przyzwyczaimy. No to daleko czy nie?
Smoczek w odpowiedzi skrzeknął cicho, a potem jeszcze raz kichnął.
– Długa odpowiedź, czyli daleko – zinterpretowała. – Właź na głowę albo na ramię, bo chcę sobie ręce ogrzać.
Recemus mruknął i wspiął się po płaszczu na ramię, gdzie przysiadł i rozglądał się dalej. Iliana zdjęła rękawiczki, schowała je do kieszeni płaszcza i upewniła się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Potarła dłonie parę razy, a wewnątrz nich ukazała się czerwona poświata. Przyciągnęła je do ust i chuchnęła, a poświata rozżarzyła się żywym płomieniem.
Nagle dźwięk wydawany przez wyciąg się zmienił. Popatrzyła w górę i dostrzegła, że krzesełka zawracają. Poczuła ulgę, że w końcu dotarła na szczyt. Stojąc twarzą do drogi, którą właśnie przeszła, doznawała dość ambiwalentnych uczuć – cieszyła się, że taki szmat drogi jest już za nią, ale wiedziała, że tę samą drogę będzie musiała pokonać jutro i to dwa razy. Otworzyła mapę i zaznaczyła, gdzie się mniej więcej znajdowała, po czym ruszyła dalej – od wyciągu w lewo.
Idąc, zauważyła odcisk deski na swojej drodze, dość świeży.
Po piętnastu minutach marszu szczytem góry weszła w las, który szybko gęstniał, a chwilę później doszła do ceglanego domu przy brukowanej ulicy. Podeszła do furtki i zadzwoniła. W drzwiach stanęła starsza kobieta w swetrze, okularach i z włosami upiętymi w ciasny kok.
– Tak? – spytała metalicznym głosem.
– Przepraszam, że przeszkadzam. Szukam domu Danki, mieszka gdzieś tutaj?
– Starej Danieli Cury? – spytała z niedowierzaniem w głosie staruszka.
– Tak, to moja babcia – odpowiedziała szybko Iliana, by uprzedzić następne pytania.
– Aha, w takim razie, dziecko, musisz się cofnąć w tamten las i skręcić w pierwszą ścieżkę w lewo. Na jej końcu mieszka pani Daniela, nie powinnaś się zgubić.
– Dziękuję pani bardzo, do widzenia.
– Do widzenia, do widzenia. – Kobieta jeszcze chwilę patrzyła za nią, nim weszła z powrotem do domu.
Iliana bez trudu znalazła ścieżkę prowadzącą w jeszcze głębszy las. Miała tylko nadzieję, że ta podróż nie będzie się ciągnąć w nieskończoność.
Recemus wyłonił się spod jej włosów, rozejrzał się i wtulił swój mały pyszczek w polik dziewczyny. Uśmiechnęła się i westchnęła głęboko.
– Jakoś to będzie, zobaczysz, szybko się przyzwyczaimy. Babcia Danka na pewno nie jest taka zła.
Zaraz po tych słowach jej oczom ukazał się drewniany biały płot i bramka, obok niej skrzynka na listy. Nie dojrzała jednak żadnej tabliczki z nazwiskiem, tylko numer domu – 116b. Ruszyła przed siebie. Na podwórku rosło dużo krzewów i drzew, ścieżka zawijała lekko w lewo i dopiero za zakrętem pojawiła się mała drewniana chatka z półokrągłymi drzwiami, otwartymi okiennicami i kominem, z którego leciał biały dym.
– Genialnie ukryty dom – powiedziała cicho z zafascynowaniem. – Kojarzy się trochę z chatką z piernika czarownicy, co nie, Recemus?
Smoczek warknął w odpowiedzi.
Był to klasyczny parterowy dom z ciemnego drewna, o prostokątnej konstrukcji i wysokim skośnym dachu. Do drzwi prowadził mały ganek, na którym leżało suche drewno.
Zapukała do drzwi. Cisza.
Jeszcze raz. Nic.
– Halo! Jest tu kto?
Drzwi otworzyły się lekko na zewnątrz, buchnął miły powiew ciepłego powietrza w twarz, ale za nimi nie było nikogo. Dziewczyna powoli weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Wewnątrz było bardzo ciepło, światło dawał tylko ogień tańczący w kominku, a w powietrzu unosił się zapach owsianki i cynamonu. Jej oczom ukazała się spora izba: podłoga była drewniana, z grubych desek, po prawej stronie zaraz za drzwiami stał ceglany kominek, naprzeciwko niego mały stolik, a za nim dwuosobowa stara kanapa i fotel na biegunach z poduszką na siedzisku. Pod ścianą stał duży kufer z żelaznymi zawiasami, zamykany na skórzane paski.
Po lewej stronie zobaczyła aneks kuchenny z niewielkim stolikiem obłożonym tysiącem rzeczy, a przy nim dwa równie zawalone różnościami krzesła. Każdy mebel był z prawdziwego drewna, choć prawdę mówiąc, wszystkie wymagały odnowienia. Naprzeciwko drzwi stał duży przepiękny kredens. Aż wstyd jej było, że dostrzegła go na końcu – miał cudowne rzeźbienia, drzwiczki z żelaznymi rączkami i zawiasami, a w górnej części przeszkloną półkę, na której umieszczono okrągłe lustro ze złotawą obręczą. Po obu stronach kredensu znajdowały się zamknięte drewniane drzwi.
– Halo? Babciu Danko?!
Cisza.
– Recemusie, są tutaj?
Smoczek wzbił się w powietrze, podleciał do zamkniętych drzwi i głośno skrzeknął.
– W porządku, rozumiem, że tak. Czyli babcia też tu powinna być. – Podeszła bliżej i zapukała. Cisza. Otworzyła drzwi i cofnęła się o parę kroków w przerażeniu.
Tuż za drzwiami stała nieruchomo staruszka z dziwną, obrzydzającą naroślą na twarzy i całkowicie czarnymi oczami, w których nie było widać białek. Iliana stała sparaliżowana; staruszka wyciągnęła ku niej rękę zakończoną szponami zamiast paznokci i zaczęła powoli kroczyć w jej stronę, wydając przy tym głuchy jęk.
Po kilku krokach zgięła się wpół i wybuchła dzikim, głośnym śmiechem. Chwyciła się za brzuch i śmiała bez opamiętania. Iliana była jeszcze bardziej zdziwiona niż na początku. Po chwili rozluźniła się trochę, przestąpiła z nogi na nogę i głośno przełknęła ślinę.
– Gdy… gdybyś widziała swoją minę – powiedziała staruszka i ponownie wybuchła śmiechem. Widać było, że brzuch już ją boli i nie może złapać oddechu. – O raaany… Ja już nie mogę. Huh. Okej… Już się uspokajam, huuu… Już, spokój. – Babcia zaczęła głęboko oddychać ze zmęczenia. Zapadła cisza, którą szybko przerwało kolejne parsknięcie i kolejna fala nieopanowanego rechotu.
Widząc to, Iliana zdjęła plecak i odłożyła go na ziemię, rozpięła płaszcz, dając babci chwilę na uspokojenie się. Staruszka usiadła na fotelu, dysząc i trzymając się za brzuch jedną ręką, a drugą wachlując twarz. Jej oczy, skóra i paznokcie wróciły do normy. Kobiety patrzyły na siebie przez chwilę, aż Iliana uśmiechnęła się i odetchnęła z ulgą.
– Oj, już cię polubiłam. He he, siadaj, dziewuszka, i przypomnij mi, proszę, swoje imię.
Dziewczyna zdjęła płaszcz i usiadła na kanapie.
– Iliana, babciu.
– Och, Iliana, nie masz pojęcia, jak ja musiałam się wysilić, by się nie roześmiać, jak otwierałaś te drzwi. – Zarżała, a Iliana przewróciła oczami. – Gdzie twój smok? – W końcu zapytała zaciekawiona.
– A, jak zwykle się schował pod moimi włosami. Pokaż się, Recemusie.
Mały smok wychylił ostrożnie pyszczek spod włosów i mruknął jak kociak.
– Chodź, chodź, mały, nie wstydź się.
Recemus wzbił się w powietrze i przysiadł Ilianie na kolanach, przyglądając się babci z zainteresowaniem. Starsza kobieta pochyliła się do niego z uśmiechem.
– Piękny – powiedziała z zachwytem. – Ile ma?
– Skończył rok w zeszłym miesiącu – odrzekła dziewczyna, uśmiechając się, zaraz jednak otworzyła szeroko oczy, poderwała się do góry i zaczęła rozglądać dokoła. – A gdzie torba, którą wysłałam?
– Nic się nie bój, dzieweczko, tam, w pokoju, z którego wyszłam, zaraz za drzwiami. Nie rozpakowywałam, bo nie wiedziałam, jak one tam zawinięte są, jeszcze by mi spadło jakieś przez przypadek.
Iliana poszła do pokoju, a babcia dalej przyglądała się przycupniętemu na oparciu kanapy smokowi.
Pokój, do którego weszła Iliana, był o połowę mniejszy od salonu. Przy lewej ścianie stało jednoosobowe łóżko, a po prawej, pod wychodzącym na podwórze oknem, stare drewniane biurko pokryte masą porozrzucanych notatek, małych buteleczek, wazoników i świec. Po prawej stronie biurka swoje miejsce miał stojak z wielką otwartą księgą oprawioną w skórę; pożółkłe kartki pokrywały ilustracje i napisy po łacinie. Po lewej ciągnęły się regały z tysiącami książek, a oprócz tego w całym pokoju było jeszcze więcej porozrzucanych i pootwieranych tomów.
Na podłodze za drzwiami czekały już na nią dwie spore walizki. Iliana wzięła je i postawiła obok kanapy w salonie. Babcia ciągle przyglądała się smokowi.
– Jak go nazwałaś? – zapytała.
– Recemus – odparła Iliana, otwierając walizkę.
– Recemus? Co? To przecież kiść winogron! – odpowiedziała staruszka z nutką pretensji w głosie. – Dlaczego właśnie tak?
– Chcesz zobaczyć dlaczego? – zapytała dziewczyna z uśmiechem na ustach i nie czekając na odpowiedź, wzięła do rąk plecak i wyciągnęła plastikowe pudełko, a z niego średnią kiść białego winogrona. Podniosła ją na wysokość głowy i trzęsąc, melodyjnie zaćwierkała: – Obiad!
Recemus spojrzał tylko w jej kierunku i wzbił się w powietrze, by podlecieć do owoców. Zawirował wokół kiści tak szybko, że przez chwilę było widać jedynie złotozieloną smugę. Gdy skończył, w rękach dziewczyny została tylko dokładnie obgryziona gałązka. Iliana popatrzyła na babcię, a ta pokiwała ze zdumieniem głową.
– Nie mam więcej pytań – odpowiedziała Danka. – Ten pokój, w którym byłaś, jest moją pracownią i sypialnią. Drugie zamknięte drzwi to łazienka, kuchnię widzisz. Bierz, co chcesz, tylko postaraj się nie przestawiać mi rzeczy. Z wiadomych powodów w domu powinno być zawsze ciepło, więc jak zobaczysz, że w kominku przygasa, to dołóż, drewno jest na tarasie, a jak zabraknie, to za domem są pieńki do porąbania. Nadążasz?
– Tak. A gdzie ja będę spać?
– Obawiam się, że przez parę dni tu, na kanapie, a później… – Babcia wstała i podeszła do narożnika pokoju, wzięła do ręki laskę i walnęła nią w sufit. Niewidoczna wcześniej klapa nagle opadła, otwierając wejście na poddasze. Staruszka jeszcze raz sięgnęła laską, tym razem by zsunąć drabinę.
Iliana od razu zaczęła się pakować na górę. Skos dachu był nieco za niski, aby swobodnie się wyprostować, a powierzchnia użytkowa wynosiła może pięć metrów kwadratowych. Naprzeciwko wejścia widniało małe okno, które wpuszczało wystarczająco dużo światła, by rozświetlić strych. Całe poddasze wyłożone było nagim szarym drewnem i z tego samego materiału wykonano też dwa słupy – jeden przy wejściowej klapie i drugi tuż obok okna.
– I jak? – Usłyszała głos babci z dołu.
– Podoba mi się. I mam coś, co pomoże mi się tu wprowadzić od razu – odpowiedziała z uśmiechem. Obejrzała się i zobaczyła leżące za klapą drewniane kosze; ot zwykłe, kwadratowe pudła z desek. Plan już się zarysowywał.
Wieczór skończył się na butelce grzańca i rozmowie o sprawach organizacyjnych. Wypiły cały litr, pośmiały się i zasnęły spokojnie.
Ranek był przepiękny, słońce świeciło tak mocno, że odbijając się od śniegu, raziło po oczach. Wszędzie unosiła się błoga cisza, którą zagłuszało tylko trzeszczenie śniegu pod jej butami. Dobrze mi to zrobi na mięśnie – pomyślała. Czuła ból ud, pośladków i łydek po wczorajszym marszu. Mimo że bardzo lubiła chodzić, spacer po górach w głębokim śniegu to jednak nie to samo.
Wcześniej zerknęła na mapę i dziś postanowiła spróbować dojść do szkoły krótszą drogą – udało jej się, a droga w dół trwała o godzinę krócej niż w górę. Może jeśli pójdzie tędy z powrotem, trasa będzie o pół godziny krótsza – rozważała – trzeba sprawdzić.
Dzień w szkole był dokładnie taki, jak sobie wyobrażała – a więc nie obyło się bez niezliczonej ilości wpatrzonych w nią oczu i szeptania za plecami. Na szczęście godziny szkolne zleciały szybciej, niż myślała. Gdy usłyszała dzwonek kończący ostatnią lekcję, wyszła z klasy pierwsza i jak najszybciej popędziła na zewnątrz. Doszła do głównej ulicy i tak jak wczoraj wyciągnęła mapę, by przeanalizować drogi i…
– Cześć, Iliana! – powiedział niespodziewanie nieznajomy chłopak, który nie wiadomo kiedy pojawił się zdecydowanie za blisko.
Iliana spojrzała na niego, lekko opuszczając mapę w dół, odsłaniając na wszelki wypadek tylko oczy.
Chłopak był wysoki, miał cerę zniszczoną trądzikiem, wąskie usta, błękitne oczy i krótkie blond włosy postawione na jeżyka. Kilka kroków za nim stała grupka młodzieży z tornistrami wpatrująca się to w nią, to w niego. Chłopak był wyraźnie zniecierpliwiony, bo nawet nie poczekał na odpowiedź.
– Jestem Marcin, chodzimy razem do klasy – rzekł wyraźnie rozbawiony.
Ona tylko patrzyła na niego zza mapy.
– Czytasz mapę? Boisz się, że się zgubisz? Spokojnie, mogę cię odnaleźć w każdej chwili, hi hi hi. – Grupka uczniów za nim również się roześmiała. – I w każdym miejscu – dodał po dłuższym namyśle, jakby dopiero na to wpadł.
Iliana skupiła się, by nic nie poszło w niepożądanym kierunku.
– Dzięki, nie trzeba. – Złożyła mapę i ruszyła przed siebie z dumnie uniesioną głową i wzrokiem wbitym przed siebie, zgrabnie omijając przy tym spojrzenie chłopaka, który był ciągle w nią wpatrzony z idiotycznym uśmieszkiem na twarzy. Przechodząc obok niego, wysiliła mocno umysł i… udało się.
Chłopak poczuł na ramieniu przenikający chłód, jakby lód pokrył jego skórę; to samo uczucie dosięgnęło też tych, pomiędzy którymi przeszła. Chwycili się za ramiona, czując, jak piecze ich skóra. Wszyscy się za nią obejrzeli, jak bez słowa ruszyła przed siebie, pozostawiając tylko to dziwne zjawisko. Osoby, które naznaczyła, nawet nie pomyślały, by za nią pójść, a reszta, zwyczajnie nic nie rozumiejąc, patrzyła po sobie z szeroko otwartymi ustami i oczami.
Iliana nie mogła pójść tą samą drogą co rano – zeszła z góry bezpośrednio na teren szkoły, a nie chciała się wracać i mijać tej grupki uczniów; nie chciało jej się też czekać, aż się rozejdą. Zdecydowała się więc przemierzyć tę samą trasę co wczoraj.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Cymelia Smoków
ISBN: 978-83-8313-899-2
© K.J. Beta i Wydawnictwo Novae Res 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Julia Ryczyńska
KOREKTA: Angelika Kotowska
ILUSTRACJE: Karolina Lewandowska
OKŁADKA: Karolina Lewandowska, Michał Kacprowicz
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek