Cold Water - Bennett Ronnie - ebook + książka

Cold Water ebook

Bennett Ronnie

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co by było, gdyby historia Rey i Nate’a potoczyła się inaczej?

Poznaj na nowo losy bohaterów bestsellerowego Teenage dirtbag!

Renee Delilah Parker opisałaby siebie w trzech słowach – szalona, ambitna, zabawna. Nie należy do grzecznych dziewczynek. Łatwo wpada w tarapaty, dużo imprezuje i często wymyka się nocami z domu. Po zakończeniu nauki zamierza się skupić na tańcu, swojej największej pasji.

Nate Harris jest zbuntowanym przystojniakiem, który, tak się składa, nie cierpi Renee. Opisałby ją w trzech słowach – samolubna, rozpieszczona, arogancka. Od trzech lat chodzą do jednego liceum, a on nadal nie jest w stanie jej znieść.

Łączy ich wspólny cel: przetrwać ostatnią klasę i się przy tym nie pozabijać. Pełni uporu i nienawiści do siebie nawzajem, będą musieli zmierzyć się z emocjami, które mogą wszystko zmienić.

Czy dzielące ich różnice są naprawdę nie do pokonania?

A może pod warstwą nienawiści kryje się coś więcej?

Dowiesz się, czytając Cold water.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 744

Data ważności licencji: 3/21/2028

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla wszystkich moich czytelników. Dziękuję, że daliście mi szansę. Mam nadzieję, że moje książki zawsze odnajdą Was w potrzebie.

ROZDZIAŁ 1

MDLI MNIE NA JEGO WIDOK

REY

– Do dupy to wszystko. – Mój młodszy brat, Jason, wzdycha przeciągle, wchodząc do jadalni w ten smutny poniedziałkowy poranek.

Doskonale go rozumiem, bo właśnie dziś rozpoczynam klasę maturalną. Przede mną dziewięć miesięcy nauki. Jeśli przeżyję i zdam egzaminy, wreszcie będę mogła bez reszty poświęcić się tańcowi.

– Dzień ledwie się zaczął – zauważa nasza gosposia, Rosa.

Krząta się po wyłożonej marmurem kuchni i pakuje nam śniadanie do plastikowych pudełek. Ubiegłe dwa lata nauczyły mnie, że nie warto korzystać ze szkolnego bufetu.

– To prawda, ale i tak jest do dupy – powtarza Jason. – Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem na nogach o tak wczesnej godzinie.

Przyglądam mu się uważnie. Faktycznie, sprawia wrażenie, jakby dopiero co zwlókł się z łóżka. Jego blond loki są w nieładzie, a pod zielonymi oczami widnieją sińce, które zdradzają, że nie spał co najmniej przez pół nocy.

– Lepiej się zbieraj. Nie chcę utknąć w kolejce do sekretariatu. Aha, i pozwól, że udzielę ci siostrzanej rady: zapomnij o beztroskich latach w prywatnej szkole. To koniec.

Wiem, co mówię. Na początku jedenastej klasy zostałam wydalona z liceum katolickiego dla dziewcząt. Moje notoryczne zapominanie mundurka okazało się wykroczeniem tak poważnym, że nawet nie dano mi szansy na poprawę. Obecnie chodzę do szkoły publicznej, do której Jason również złożył papiery, ponieważ, jak twierdzi, ma dość „bogatych snobów”.

– Renee, chyba nie przeżyję tego tygodnia – jęczy.

Przewracam oczami. Użył mojego pełnego imienia, czego nie robi zbyt często – jedynie wtedy, gdy jest prawdziwie zirytowany.

– Pośpiesz się. Musimy jeszcze zgarnąć Jake’a i Sadie, a zależy mi na zdobyciu dobrego miejsca parkingowego.

Kiwa głową i zanurza łyżkę w misce mleka z cornflakesami.

– Dzień dobry.

Odwracam się i widzę naszego ojca. Jak zwykle jest nienagannie ubrany w czarny trzyczęściowy garnitur skrojony na miarę, w ręce trzyma skórzaną teczkę z laptopem i dokumentami.

– Mam ważne spotkanie w Manchesterze. Prawdopodobnie wrócę dopiero jutro koło południa. – Napełnia termos świeżo zaparzoną kawą. – Przelałem wam trochę pieniędzy, choć jestem niemal pewny, że wasza matka ląduje wieczorem na Heathrow.

A tak, „nasza matka”. Nie stawiam tego cudzysłowu dlatego, że jest naszą macochą czy coś takiego. Nie. Po prostu ze względu na jej zawód prawie w ogóle się nie widujemy. Jest gwiazdą filmową, dość dobrze opłacaną w Anglii, a teraz postanowiła pójść za ciosem i poleciała na przesłuchanie do Hollywood.

Zerkam na zegarek i wytrzeszczam oczy.

Jak to możliwe, że jest już tak późno?

– Cholera, Jason. Pora wychodzić.

Rosa wręcza nam pojemniki z drugim śniadaniem. Dziękuję jej i w drodze do drzwi przetrząsam torebkę w poszukiwaniu kluczyków do swojego białego range rovera. W pośpiechu wiążę sznurowadła czarnych trampek i ostatni raz popędzam brata.

Mam kwadrans, aby dotrzeć do Chelsea po swoich przyjaciół, będę więc zmuszona złamać kilka podstawowych przepisów ruchu drogowego.

– Możesz zwolnić? – pyta na wstępie Jason.

– Nie. Jesteśmy spóźnieni.

Jake czeka na nas na podjeździe przed swoim domem. Wygląda na rozdrażnionego, dlatego umyślnie parkuję parę metrów dalej, by jeszcze bardziej go zezłościć. Lubię patrzeć, jak jego gęste ciemne brwi marszczą się w iście teatralnym grymasie.

– Spóźniłaś się, zdziro – wita mnie w charakterystyczny dla siebie sposób, wskakując susem na tylne siedzenie.

– Ciebie też miło widzieć. – Wciskam pedał gazu i z piskiem opon skręcam w lewo. – Gdzie podziałeś brata?

– Zane robi sobie dziś wolne. Ponoć zabiera Gabi na randkę. – Jake wsuwa kędzierzawą głowę między oparcia przednich foteli.

– Co? Niemożliwe. Ona jest taka… niewinna. Nie ma mowy, żeby umówiła się z Zane’em.

– A jednak. Zresztą znasz ten schemat. Grzeczna dziewczyna i niegrzeczny chłopak, bla, bla, bla… – Urywa i zwraca się do Jasona: – Podekscytowany pierwszym dniem w liceum?

– Bardzo – burczy Jason ze wzrokiem utkwionym w umykającym za szybą krajobrazie. – Idę tam tylko po to, żeby poznać jakieś ślicznotki.

– Ja też. – Jake, rozchichotany, przybija z nim piątkę.

– Jesteś gejem – przypominam mu.

Zatrzymuję się obok Sadie. Ma na sobie jeansy i obcisły różowy T­-shirt, który ładnie podkreśla jej proporcjonalne kształty i letnią opaleniznę. Elegancko podcięte i rozjaśnione włosy schowane ma pod czapką bejsbolową z malutkim logo Nike.

– Hej! Jak to dobrze, że się spóźniliście! Dwa razy musiałam poprawiać makijaż! – Całuje mnie w policzek.

– Widzisz? – Spoglądam na Jake’a we wstecznym lusterku. – Przynajmniej ona potrafi okazać odrobinę wdzięczności.

– Ja co najwyżej mogę ci pokazać środkowy palec – żartuje Jake i odwraca się do Sadie: – Czapka z daszkiem, serio?

– Coś z nią nie tak?

– Czy ty przypadkiem nie próbujesz komuś zaimponować? – Jego krzywy uśmieszek się poszerza. – Mówię tu oczywiście o pewnym piłkarzu, którego imię zaczyna się na Ch, a kończy na ase Pierce.

– Może…

Przed szkołą trafiamy na olbrzymi korek. Najwyraźniej wszystkim udało się zrobić prawo jazdy podczas wakacji.

– Jebać to – klnę pod nosem i wyjeżdżam ze sznurka aut.

Jadę pustym pasem pod prąd i jednym zręcznym manewrem parkuję na swoim ulubionym miejscu, tuż przy głównych schodach. Rozlega się dźwięk klaksonu, więc wychylam się przez okno i przywołuję na twarz swój popisowy uśmiech niewiniątka.

– Nie czuję się bezpiecznie, gdy prowadzisz – mamrocze Jake.

– W takim razie od jutra możesz chodzić pieszo… – wzruszam ramionami – albo łapać autobus.

Wysiadam z samochodu i omiatam wzrokiem czteropiętrowy budynek składający się z trzech skrzydeł – wschodniego, północnego i zachodniego. Nic się nie zmienił. Ceglana fasada, kamienne kolumny, niezliczone okna i dwadzieścia dwa stopnie prowadzące do trzech wejść. Całość otoczona przez zielony trawnik z mnóstwem wiekowych drzew i ozdobnych krzewów.

Jake tymczasem zerka na mnie z ukosa.

– Co się dzieje? Skąd ten humor? Czyżby Jett przestał się spisywać w łóżku? – zasypuje mnie gradem pytań.

– Ostatnie dwa tygodnie spędził z rodzicami w Paryżu, więc skąd mogę wiedzieć, jak się spisuje w łóżku?

– Kiedy wraca? – W głosie Jasona pojawia się osobliwa nuta.

Nie wiem, dlaczego tak bardzo nie przepada za Jettem, który jest moim chłopakiem od ponad jedenastu miesięcy. Poruszałam ten temat wiele razy, ale Jason zawsze unikał udzielenia jednoznacznej odpowiedzi. Może tak już po prostu mają młodsi bracia? Choć skoro Jett mnie uszczęśliwia, to czy Jason nie powinien wspierać naszej relacji?

– Jeśli znowu będziemy mieli angielski z panem Andrewsem, to chyba się posikam z radości – trajkocze Jake.

Pan Andrews jest naszym ulubionym nauczycielem. Jego bezwzględność i okrucieństwo są wprost komiczne. Kiedyś na przykład doprowadził do płaczu pewną dziewczynę, bo nie oddała wypracowania na czas.

W końcu dochodzimy do dębowych drzwi, które dla wielu z nas są jak wrota do piekła albo do więzienia o zaostrzonym rygorze. Wszystko jedno.

– Zapamiętaj ten moment, braciszku – nachylam się do Jasona – bo już nigdy nie wyjdziesz stąd żywy.

– Jezu, czy naprawdę może być aż tak źle?

– Sam się przekonaj. – Naciskam klamkę i odsłaniam zatłoczony hol.

Uczniowie są wszędzie, śmieją się i głośno rozmawiają.

Maszerujemy krętym, obwieszonym kolorowymi ogłoszeniami korytarzem i zatrzymujemy się przed szafkami, które ze sobą sąsiadują. Właśnie tak poznałam Jake’a i Sadie i szybko się okazało, że mamy podobne charaktery i doskonale się dogadujemy.

– Pomóc ci znaleźć salę? – pytam Jasona.

– Tak.

Odkładam torebkę na półkę i czekam, aż Sadie poprawi szminkę w lusterku przyklejonym do metalowych drzwiczek. Na szczęście kolejka do sekretariatu nie jest tak długa, jak zakładałam, więc już po pięciu minutach dostajemy plany lekcji.

To pierwsza miła rzecz tego dnia.

– Mamy razem angielski, historię, psychologię i WF. – Porównujemy swoje rozkłady z Jakiem i Sadie.

– WF?! Do kurwy nędzy, nie zapisywałem się na to! – jęczy Jake. – Idę na skargę. – Już niemal odwraca się na pięcie.

– Wyluzuj – uspokajam go, a gdy to nie działa, dodaję: – Spójrz na pozytywy. To łatwa piątka, no i będziesz mógł bezkarnie oglądać męskie nogi w szortach.

– Skoro tak stawiasz sprawę…

Wykorzystuję to jako okazję do sprawdzenia planu Jasona.

– Ooo, historia z panem Greyem. Będzie trudno, ale przynajmniej jego sala jest tuż obok naszej. Chodźmy! – zarządzam.

Jake i Sadie wloką się kilka kroków za nami i kłócą o to, kto jest seksowniejszy – Logan Thompson czy Chase Pierce. Z tego, co słyszę, mają remis.

– Rey, ty zdecyduj.

– Logan czy Chase? Zdecydowanie Logan.

Sadie przewraca oczami, ale jestem już zaabsorbowana czymś innym, ponieważ docieramy przed pracownię historyczną.

– To tutaj. Uważaj, bo pan Grey nie toleruje telefonów w trakcie zajęć, a na geografii nie pytaj, czy możesz wyjść do łazienki, bo zostaniesz wyrzucony z sali. – Szukam w głowie cennych wskazówek, którymi mogłabym się podzielić z bratem. – Aha, i najważniejsze: na wychowaniu seksualnym usiądź z tyłu, inaczej pan Rodgers wybierze cię, żebyś zademonstrował, jak się zakłada kondoma na ogórka.

Jason przytakuje i ma przy tym minę, jakby obdzierano go ze skóry. Mrugam do niego ze współczuciem i odsyłam go do ławki.

– Czuję się, jakby moje dziecko szło do college’u – oznajmia Jake.

– Nic mu nie będzie.

– Chyba że wdał się w starszą siostrę i zaraz uzbiera dwutygodniową odsiadkę w kozie – wtrąca Sadie.

Fakt. W ubiegłym roku udało mi się ustanowić absolutny rekord, jeśli chodzi o czas spędzony w kozie, czego powodem były rozmowy z Jakiem, SMS­-owanie z Jettem i malowanie paznokci.

Wchodzimy we trójkę do sali i zajmujemy ławkę w środkowym rzędzie. Panuje tu radosna atmosfera. Uczniowie wymieniają się opowieściami o swoich podróżach i nadrabiają zaległości z poprzednich dwóch miesięcy. Wyciągam zeszyt oraz długopis i wiercę się na twardym drewnianym krześle.

Spotkanie z Andrewsem będzie drugą miłą rzeczą tego dnia.

– Liczę na to, że nie będziemy musieli niczego czytać.

– Jake, to są lekcje angielskiego – beszta go Sadie.

– Czemu ciągle jesteś przeciwko mnie?

Jake zawsze się tak zachowuje. Uwielbia robić dramy, to prawda, ale taki już jest i właśnie za to go kochamy. Nie boi się dosadnie wyrazić swojej opinii.

Już chcę zainterweniować, gdy nagle zamieram, bo próg pracowni przekracza Nate Harris. Automatycznie marszczę nos.

– O rety – szepczę. – Co on tutaj robi?

– Chodzi z nami na angielski.

– Czy on przypadkiem nie zawalił jakiegoś przedmiotu albo… przedmiotów? Nie powinien powtarzać klasy? – zastanawiam się, ale Jake szybko wyprowadza mnie z błędu.

– Poprawił wszystko podczas wakacji. Zresztą daj spokój i spójrz na niego. To niezłe ciacho.

– Żartujesz? Mdli mnie na jego widok.

Nigdy nie lubiłam Nate’a Harrisa.

Nigdy nie lubiłam i nigdy nie polubię, i ani jego szerokie ramiona, ani blond czupryna, ani urodziwa twarz z niebieskimi oczami i pełnymi wargami nie są w stanie tego zmienić.

Zaczęło się mojego pierwszego dnia w tej szkole, w trakcie przerwy śniadaniowej. Stałam w kolejce do bufetu – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie warto tam jeść – gdzie zamówiłam jogurt grecki i wodę, a ponieważ miałam usta umalowane nowym błyszczykiem, poprosiłam o słomkę do picia. To chyba dość zrozumiałe. Tak więc postawiłam tę otwartą butelkę na tacy, a kiedy się odwróciłam, aby znaleźć wolny stolik, wpadł we mnie Nate Harris. Oczywiście wszystko, co niosłam, wylądowało na nim. Zaczął krzyczeć, jakby to była moja wina, i zasadniczo zrobił z niczego wielką aferę jak rozwydrzony bachor, którym zresztą jest. Na koniec nazwał mnie „głupią smarkulą”, co tak mnie wkurzyło, że też trochę mu naubliżałam. Od tamtego zajścia nasze drogi więcej się nie przecięły – nie licząc lekcji i kilku imprez – za co codziennie jestem wdzięczna losowi.

Teraz patrzę, jak jego atletycznie zbudowana, emanująca energią sylwetka lawiruje zwinnie między zajętymi ławkami i sadowi się obok Logana, z którym nawiązuję kontakt wzrokowy. Jesteśmy dobrymi znajomymi, odkąd chodziliśmy na te same zajęcia taneczne. Niestety zrezygnował z nich parę miesięcy temu, bo stwierdził, że chce się skupić na piłce nożnej.

– Czekaj. – Jake chwyta mnie za łokieć. – Czy Logan jest gejem?

– Hmm, nigdy go z nikim nie widziałam. Skąd to pytanie?

– Kojarzysz Ethana?

– Niezbyt. To ten wysoki koleś z loczkami? Redaktor gazetki?

– Tak. Biedak totalnie buja się w Loganie, ale bez wzajemności.

– I…? – Nie mam pewności, do czego zmierza.

– Iii… skoro ty znasz Logana, a ja znam Ethana, to może powinniśmy ich zeswatać?

– Jake – wzdycham – nawet jeśli Logan jest homoseksualny, to nie oznacza, że spodoba mu się Ethan.

– Zdecydowanie jest. Właśnie odbieram od niego gejowski sygnał, a dobrze wiesz, że mój radar jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.

– To trochę homofobiczne… – zaczynam swoją tyradę o stereotypach, których nie znoszę najbardziej na świecie, ale Jake mi przerywa.

– Wiem, co mówię, Rey. Dowiedz się, proszę.

– Dobrze. Choć to nieco podejrzane. – Mrużę powieki. – Robisz to dla siebie, prawda?

– Logan nie jest w moim typie, za to Ethan, owszem.

– Czyli robisz to dla siebie – konstatuję.

– No i dlaczego mnie osądzasz? Ja nie pisnąłem ani słówka, gdy dwa lata temu obściskiwałaś się z Nate’em!

No tak. Obściskiwałam się z nim na urodzinach Logana. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że byłam wtedy kompletnie pijana, a on pachniał wręcz nieprzyzwoicie dobrze. Nie pamiętałam tej sytuacji, dopóki Sadie nie przypomniała mi o niej nad ranem. Następny tydzień spędziłam na obsesyjnym płukaniu ust płynem antybakteryjnym.

– Lepiej nigdy więcej o tym nie wspominaj – ostrzegam.

– Zdziro, błagam. Mam to zawarte w przemowach na twoje wesele oraz pogrzeb.

– Zamknij się. – Posyłam mu mordercze spojrzenie, które dotąd było zarezerwowane wyłącznie dla mojej matki.

Tym razem Jake postanawia mi odpuścić. Nie z powodu mojego morderczego spojrzenia – tak właściwie to on jest ich mistrzem – ale dlatego, że pan Andrews zasiada za swoim biurkiem. Wygląda, jakby miał nas serdecznie dość, mimo że dopiero nas zobaczył.

– Dzień dobry. A może powinienem był powiedzieć tylko dzień, bo gdyby był dobry, tobyśmy się nie widzieli? – Klaszcze w dłonie. – No dobrze. Znamy się, ale i tak dopełnię formalności. Nazywam się William Andrews i w tym nieprzyjemnym roku szkolnym będę was uczył języka angielskiego. Nie zamierzam akceptować wagarów ani braku zadań domowych. Przez najbliższe dwa miesiące będziecie pracowali w parach, bo mam dość czytania tak wielu wypracowań. W ten sposób skrócę tę udrękę o połowę.

Chcę wymienić z Jakiem rozbawione spojrzenie, ale jest już zaaferowany telefonem, prawdopodobnie z kimś SMS­-uje.

– Nasza pierwsza lektura to Wielkie nadzieje Charlesa Dickensa. Czy ktoś wie, o czym opowiada ta książka?

O dziwo, to Sadie podnosi rękę.

– O ubogim chłopaku, który zakochuje się w bogatej dziewczynie.

– Tak. To dobra odpowiedź, panno Scott. Dobiorę was w pary poprzez losowanie. – Wyciąga z szuflady arkusz karteczek i wypisuje na nich pierwsze nazwiska uczniów. – Na każdej lekcji będziemy czytali po jednym rozdziale, a kiedy skończymy, napiszecie z partnerem esej o symbolach zawartych w powieści. Całość poprzecie argumentami i przykładami z życia.

Po klasie przebiega szmer niezadowolenia. Pierwszy dzień, a my już dostajemy pracę domową.

Czyż to nie cudowny program nauczania?

Pięć minut później rozpoczyna się losowanie. Przygryzam wargę w nadziei, że opatrzność będzie dla mnie łaskawa i wyląduję w parze z Sadie lub z Jakiem.

– Renee Parker z… Loganem Thompsonem.

Uwalniam wstrzymywany oddech. Zalewa mnie fala ulgi na myśl, że nie będę musiała pracować z Nate’em. Z tego, co widzę, on reaguje podobnie, bo rozluźnia zaciśniętą pięść.

Pieprzony idiota.

– Jake Moore z… Nate’em Harrisem. Ha! To będzie dobre. – Nauczyciel śmieje się z własnego, niezbyt śmiesznego żartu.

– RIP – szepczę do Jake’a, ale on tylko przewraca oczami.

– Zane Moore z… Katherine Parker. – Pan Andrews rozgląda się po klasie. – Najwidoczniej żadne z nich nie zaszczyciło mnie dzisiaj swoją obecnością. Założę się, że ich wypracowanie będzie wprost rozkoszne. – Jego głos ocieka sarkazmem.

Katherine jest moją kuzynką i do niedzieli przebywa ze swoją matką na wakacjach w Niemczech.

Gdy w końcu losowanie dobiega końca, rozlega się dzwonek na przerwę, który jest niczym haust świeżego powietrza. Wszyscy od razu zbierają się do wyjścia.

– I nie zwlekajcie z zakupem książki! – woła za nami nauczyciel.

Moją uwagę rozpraszają jednak wibracje telefonu. Wyjmuję go z kieszeni i czytam wiadomość od brata.

Jase: szlug na parkingu?

Rey: daj mi sekundę

Odwracam się do Jake’a i Sadie.

– Idę z Jasonem na papierosa. Dołączycie do nas?

Przytakują, więc we trójkę wychodzimy na zewnątrz. Jason opiera się o maskę mojego samochodu i wygląda, jakby miał ochotę komuś przywalić.

– Aż tak źle? – Podaję mu zapalniczkę, bo wiem, że nie ma własnej.

– Jest taka dziewczyna… – Jason zaciąga się dymem.

– Przerąbane – wtrąca Jake.

– Nie pamiętam jej imienia, ale nabijała się z mojej koszulki. – Spuszcza wzrok. – Co niby jest nie tak z moim polo? W dodatku nazwała mnie dupkiem, bo używałem iPhone’a podczas zajęć, przez co, tak przy okazji, muszę zostać dziś w kozie. Odbierzesz mnie o czwartej? – wspomina mimochodem i podejmuje przerwany wątek: – W każdym razie zapytałem, jaki ma problem, a ona oświadczyła, że nienawidzi bogaczy, którzy uważają się za pępek świata… A ja nawet nic jej nie zrobiłem!

– Cóż, zdecydowanie jest suką. Daj mi znać, gdy ją zobaczysz.

– Widzę ją teraz. Spójrz. – Ruchem głowy wskazuje blondynkę zmierzającą za budynek szkoły, czyli do typowej miejscówki nałogowych palaczy.

– Nie znam jej, ale dowiem się, kim jest, i więcej ci nie podskoczy.

– Nie, nie rób tego. Ostatnie, czego mi trzeba, to plotki, że musi mnie bronić starsza siostra. Sam sobie poradzę… – Zamyśla się. – Rozkocham ją w sobie, a potem złamię jej serce – prycha z przekąsem i depcze niedopałek.

– Świetny pomysł. – Uśmiecham się i już chcę go pocałować w policzek, ale on odsuwa się zmieszany.

– Przestań, Rey. Ludzie patrzą.

Przewracam oczami i gaszę papierosa, po czym niemrawo wracamy do szkoły. Musimy przetrwać jeszcze dwie lekcje do godzinnej przerwy. Jeśli się uda, z pewnością zjem ze smakiem wszystko, co przygotowała dla mnie Rosa.

Wraz z Sadie i Jakiem siedzimy przy naszym ulubionym stoliku w stołówce i rozmawiamy o nadchodzącym naborze do szkolnej drużyny piłkarskiej. Nagle obok nas zjawia się Logan.

– Hej, partnerko!

Jake wyciąga telefon. Jestem pewna, że pisze do Ethana.

– Hej, Logan – witam go, szukając w torebce chusteczek.

– Czy to limitowana kolekcja Hermès? – Wytrzeszcza oczy.

Czuję na sobie wymowne spojrzenie Jake’a.

– Tak. Matka przysłała mi ją niedawno z Włoch.

– Moja siostra męczy o nią naszych rodziców, ale oni stawiają sprawę jasno. Nie kupią jej czegoś, czego cena przewyższa ich roczne zarobki. Padnie, gdy ją u ciebie zobaczy. – Chichocze, lecz zaraz poważnieje. – Co z naszym projektem? Kiedy zaczynamy?

Wzruszam ramionami.

– Może po trzecim rozdziale? Jeśli chcesz, możemy się spotykać u mnie w domu.

– Jasne. Podasz mi adres?

– Kensington W8. Zawiozę cię tam kiedyś po szkole – proponuję, starając się zignorować zdumienie wymalowane na jego twarzy.

Ludzie zawsze tak reagują na wieść o tym, gdzie mieszkam. Kensington to najbardziej ekskluzywna dzielnica w mieście, ale to chyba nie jest powód, by przypinać mi łatkę bogaczki, prawda? Gdybym miała wskazać jedną rzecz, która wzbudza we mnie odrazę, byłoby to ocenianie ludzi po pozorach.

– Czyli ustalone. Masz mój numer?

Przytakuję, a on się odwraca i wpada na zdyszanego Ethana.

– Przepraszam – rzuca Ethan, ale Logan go ignoruje i bez słowa kieruje się do stolika, przy którym zauważam Chase’a, Nate’a i Paige, moją dobrą znajomą z drużyny cheerleaderskiej.

Ethan zajmuje puste miejsce obok Sadie.

– Za późno doszedłem.

– Lepsze to niż dojść za wcześnie – żartuje Jake.

Teraz już wiem, że wcale się nie myliłam i Jake faktycznie zamierza poderwać Ethana, a co więcej, nie traci czasu.

Z myśli wyrywa mnie brzdęk telefonu uderzającego o stolik.

– Mam dość – ogłasza udręczony Jason.

– Co się stało? – Spoglądam na mokrą plamę na jego koszulce.

– Dziewczyna, o której wcześniej wam opowiadałem, wylała na mnie colę – odpowiada. – Celowo.

– Poważnie? Gdzie ona jest?

Kiwa w stronę jedenastoklasistek. Wśród nich rozpoznaję wyłącznie Lunę, młodszą siostrę Logana.

– Dajcie mi chwilę.

Mój mózg przełącza się w tryb zadaniowy. Wstaję z krzesła i pozwalam, by instynkt zaprowadził mnie na drugi koniec stołówki.

– Przepraszam – zwracam się grzecznie do blondynki. – Słyszałam, że źle traktujesz mojego brata.

Dziewczyna wpatruje się we mnie intensywnie niebieskimi oczami. Tak, jest ładna. Szkoda tylko, że ma paskudny charakter.

– No i?

– On ci się podoba czy coś? Po prostu daj mu spokój.

– Po pierwsze, twój brat jest oddalony o lata świetlne od bycia atrakcyjnym. Po drugie, kim ty niby jesteś? Jego obrończynią? – prycha pogardliwie.

– Jakiś problem?

Dźwięk tego głosu sprawia, że jeżą mi się włoski na karku. Oglądam się przez ramię i widzę Nate’a. Stoi za mną, niewzruszony niczym posąg. Przez jego idiotycznie wysoki wzrost jestem zmuszona zadrzeć głowę, aby móc zajrzeć w te jego błękitne oczy, które przeszywają mnie lodowatym spojrzeniem.

Niech to szlag.

– A ty tu czego? – cedzę przez zęby.

– Wygląda na to, że masz jakiś problem z moją siostrą.

Och.

OCH.

– Cóż, to wiele wyjaśnia – mówię.

Nate tymczasem zagaduje siostrę:

– Lilly, o co chodzi?

– Trochę nabijałam się z jej brata. Jest naprawdę urocza, kiedy go tak broni. Wszystko w porządku.

– Serio? – kpi Nate. – To on nie potrafi sam walczyć o swoje? Może zadzwoń po tatusia, żeby zabrał go do domu, zanim się rozpłacze.

Z całej siły powstrzymuję się przed wymierzeniem mu policzka.

– Słuchaj, nie zamierzam się z wami kłócić, skoro najwyraźniej dzielicie jedną parę neuronów – oznajmiam bez emocji i celuję palcem w dziewczynę. – Zachowaj te mądre komentarze dla siebie i przestań się czepiać mojego brata, bo inaczej będziemy miały problem. A wierz mi, nie chcesz tego.

Nate śmieje się pod nosem. Jego siostra wygląda jednak na nieco przerażoną. Biorę to za znak, że z przyjemnością mogę od nich odejść. Na pożegnanie posyłam im ociekający fałszem uśmiech.

– Co się stało? Co im powiedziałaś? – interesuje się Jason.

– Nic takiego, ale jest pewien problem. Teraz mamy w szkole już dwoje rozwydrzonych bachorów o okropnie wybujałym ego.

ROZDZIAŁ 2

CZY ON W OGÓLE MA MÓZG?

REY

– O cholera – klnę na widok lśniącego czarnego bentleya zaparkowanego przed garażem. – Nie miała wrócić dopiero wieczorem?

– O Boże, nie jestem psychicznie gotowy – dodaje Jason.

Nie chcę być źle zrozumiana. Kochamy naszą matkę… na swój sposób. Po prostu ma specyficzny styl bycia. Rzadko spędza z nami czas, a gdy już zdarzy się, że jest w domu, stara się wynagrodzić nam swoją nieobecność drogimi prezentami, zamiast poświęcić nam parę minut na rozmowę.

Zasadniczo wychowała nas Rosa. Pamiętam, jak w ósmej klasie wysłałam ją na wywiadówkę, a kiedy moja matka się o tym dowiedziała, była tak urażona, że przez dwa dni się do mnie nie odzywała, choć obie doskonale wiedziałyśmy, że i tak nie znalazłaby na to miejsca w swoim wypełnionym po brzegi terminarzu.

Wypuszczam wstrzymywane w płucach powietrze i wysiadam z samochodu. Przez chwilę rozważam, czy nie powinnam ponownie złapać za kierownicę i pojeździć sobie po okolicy przez następne kilka godzin. No cóż, jest za późno, bo właśnie otwierają się drzwi, w których staje matka z rozłożonymi ramionami.

– Moje dzieci! – krzyczy na całe gardło, aż bolą mnie uszy.

Przytula nas, a ja niemal się duszę od jej ciężkich perfum. Śmierdzi tak, jakby wylała na siebie pół flakonu chanel no5.

– Przywiozłam prezeeenty – śpiewa, kierując się tanecznym krokiem do salonu. Nawet nie czeka, aż zdejmiemy buty.

Wymieniamy z Jasonem niewzruszone spojrzenia.

Wielka beżowa kanapa zawalona jest torbami ekskluzywnych marek – Zanotti, Moschino, Armani, Ralph Lauren, Burberry, Michael Kors, Hermès, Gucci, D&G… Mogłabym wyliczać bez końca. Jest też jej absolutnie ulubiony Alexander Wang.

– Zapomniałaś Louisa Vuittona – mruczę sarkastycznie.

Prawdopodobnie jestem niewdzięczna, bo kto by nie chciał mieć rodzica, który co miesiąc obsypuje go górą najnowszych ubrań i akcesoriów? Ja jednak marzę o normalnej mamie, z którą mogłabym poplotkować o chłopakach, pójść do kina i porobić te zwyczajne rzeczy, o których tak właściwie nawet nie mam pojęcia.

– O cholera. – Wokół jej orzechowych oczu pojawiają się malutkie zmarszczki nie do końca zniwelowane licznymi zabiegami medycyny estetycznej. – Za to Alexander obiecał przysłać ci część nowej jesiennej kolekcji.

Przytakuję bez entuzjazmu. Oczywiście lubię ładne torebki czy buty, ale to wszystko… to za wiele. Zwłaszcza że ma to być łapówka – rekompensata za jej nieobecność.

– Czarne torby są dla ciebie, Jason, a białe dla Renee. – Uśmiecha się. – Och, a to… – Podaje mi eleganckie pudełko z logo Saint Laurent. – To jest dla Jetta.

Unoszę brwi, ponieważ nie sądziłam, że zna imię mojego chłopaka. Był u nas raz na kolacji, gdy akurat przebywała w domu. Przez cały wieczór nazywała go Jakiem.

Matka woła Rosę, żeby pomogła nam zanieść rzeczy do naszych pokoi. Jason tymczasem krzywi się za jej plecami, ale bierze część prezentów i razem idziemy na piętro. Torby, które udaje mi się unieść, kładę na łóżku, a potem przysiadam na skraju materaca i wzdycham cicho, choć przyznaję, że jestem podekscytowana widokiem pudełka od Zanotti. Ubóstwiam ich trampki, mimo że mają zawyżone ceny. Dziewięćset dolarów za parę butów? W życiu nie wydałabym tylu pieniędzy z własnych oszczędności. Już wolałabym zostać przy najtańszych vansach.

Rozpakowuję skórzaną torebkę Hermès i przygryzam wargę. Szaleństwo. Wyglądem niczym się nie różni od torebek z sieciówek, a cena na metce ma chyba o dwa zera za dużo. Przypominam sobie, jak pewnego razu wybrałyśmy się z matką na zakupy. Chodziłyśmy po najdroższych sklepach, a ja zapytałam ją, czy kupi mi spodnie z Forever 21. Zrobiła mi wtedy awanturę oraz wykład o prawdziwych projektantach mody. Nigdy nie odważyłam się ponowić takiej prośby.

Rosa wkracza do mojego pokoju, żeby pomóc mi wszystko starannie poukładać w garderobie. Przy okazji zagaduje mnie o pierwszy dzień w szkole. Niestety nie mam szansy jej odpowiedzieć, bo przerywa nam matka.

– Rosa? Nie powinnaś teraz przygotowywać obiadu? – pyta, na co gosposia uprzejmie przeprasza i wychodzi na korytarz.

– Okaż jej trochę szacunku. Przecież nam pomaga – zauważam, podchodząc do biurka, na które odłożyłam wcześniej portfel i kluczyki do samochodu.

– Jak ci minął pierwszy dzień w klasie maturalnej? – Ignoruje mój komentarz i mości się w pikowanym fotelu przy regale z książkami. Ma minę, jakby ktoś zmuszał ją do tej pogawędki.

– Naprawdę cię to interesuje czy tylko zgrywasz dobrą matkę?

– Zależy mi, Renee.

– Dobra, w takim razie było do bani. Zadowolona? Nie chce mi się teraz rozmawiać ani o maturze, ani o nieznośnych kolegach z klasy.

– Czy ktoś ci się naprzykrza? – podchwytuje.

Cóż, szkoda, że nie zdążyłam w porę ugryźć się w język.

– Taki jeden koleś, którego nie mogę znieść od jedenastej klasy. Nie znasz go.

Unosi brew.

– Może znam jego rodziców. Jak się nazywa?

– Nate Harris. – Wzruszam ramionami. – Ponoć mieszka w Newham.

Matka marszczy nos, a mnie od razu się to nie podoba. Na pewno wie, że Newham jest jedną z najbiedniejszych dzielnic Londynu, ale ten jej grymas… raczej nie jest konieczny.

– Harris? Czy… czy to nie jest ta rodzina z Irlandii?

– Skąd wiesz?

– To nieważne. Bądź dla niego miła, dobrze? A najlepiej daj mu spokój.

Jestem zaskoczona, że z jej ust padły takie słowa. Niby od kiedy przejmuje się drugim człowiekiem?

– Opowiesz mi coś więcej? – naciska.

Siadam przy biurku, byle jak najdalej od niej.

– Chyba nie, mamo. Dzięki za prezenty, ale teraz muszę się zająć pracą domową – kłamię.

Na szczęście nikt nie zadał nam pracy domowej. Jedyne, co muszę zrobić, to zaopatrzyć się w lekturę, o której opowiadał pan Andrews. W tym roku szkolnym planuję gładko zaliczyć wszystkie przedmioty, bo w poprzednim semestrze prawie oblałam ekonomię i nigdy więcej nie chcę przeżywać takiego stresu.

Posyłam matce wymowne spojrzenie i zastanawiam się, czy zrozumiała aluzję. Jasne, że nie.

– Albo najpierw podjadę do galerii po książkę na angielski – mówię i ruszam prosto do łazienki. Nie obchodzi mnie, czy dalej będzie siedziała w pokoju, czy w końcu pójdzie do siebie. Zamierzam się odświeżyć.

Po szybkim prysznicu i przebraniu się w białą koszulkę i ulubione czarne jeansy z dziurami dzwonię do Jake’a. Nie ma mowy, żebym wybrała się do centrum handlowego bez niego.

Odbiera po pięciu sygnałach i zapewnia, że jest gotowy do wyjścia. Uśmiecham się do lustra. Właśnie dlatego go kocham – służy pomocą zawsze, kiedy go potrzebuję.

– Dokąd idziesz? Chyba mnie tu nie zostawisz? – szepcze Jason.

– Do galerii. Chcesz coś?

– Wydostać się z domu?! Daj mi sekundę, włożę czysty T­-shirt.

Matka nie zadaje sobie trudu, żeby się dowiedzieć, o której wrócimy, bo jest zajęta umawianiem wizyty u osobistej stylistki.

Wsiadamy do samochodu i oboje oddychamy z ulgą. Jason podłącza telefon do radia i włącza techno, ja zaś odpalam silnik i powoli wyjeżdżam z podjazdu.

Jake czeka na nas przed swoim domem. Zatrzymuję się obok niego, a on zaszczyca mnie widokiem perfekcyjnie równych zębów.

– Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo mi się przyda mała terapia zakupowa.

– Co się znowu stało? – Jason ogląda się do tyłu.

– Powiedziałem Ethanowi, że Logan być może jest gejem, i teraz on nie gada już o niczym innym. Żałuję, że to zrobiłem.

– Czekaj. Logan jest gejem? Logan Thompson?

– Być może – odpowiadamy jednocześnie z Jakiem.

– Nie jesteśmy pewni – uściślam.

– Zdziro, wiedział, że twoja torebka jest z najnowszej kolekcji Hermès. Nawet ja tego nie wiedziałem.

– Możemy zmienić temat? Szufladkowanie go na podstawie jego wiedzy czy zachowania nie jest w porządku. Jeśli powie, że jest gejem, to znaczy, że jest gejem – oznajmiam rzeczowo i hamuję przed znakiem „stop”, by za chwilę ponownie wcisnąć gaz.

Droga do centrum handlowego Westfield London zajmuje nam około dwudziestu minut ze względu na uliczne korki. Znacznie prościej byłoby tam pójść pieszo, ale moi leniwi kompani nalegali na jazdę samochodem, a ja tak bardzo lubię prowadzić, że długo się z nimi nie spierałam.

Zostawiamy auto na podziemnym parkingu i nie myśląc o opłaceniu bileciku, maszerujemy do windy.

– Jakie sklepy dziś podbijamy? – W oczach Jake’a błyszczy podekscytowanie.

Nie wspomniałam jeszcze, że terapia zakupowa nie oznacza naszych wspólnych zakupów, o nie – oznacza, że ja kupuję, a Jake krytykuje absolutnie każdą rzecz, którą wezmę do ręki. Na koniec dręczy mnie, żebym kupiła mu coś do jedzenia na pocieszenie.

– Najpierw chodźmy po tę książkę, którą zadał nam pan Andrews. W sumie po to tu przyjechaliśmy – przyznaję.

Jake, zszokowany, niemal potyka się o własne nogi.

– Przyjechaliśmy tu po książkę? – Łapie się za serce. – Jason, czy ty też to słyszałeś? A może to ja popadam w obłęd?

– Wisi mi to. Po prostu się cieszę, że wyszedłem z domu.

Oczywiście przed dotarciem do księgarni na drugim piętrze zaglądamy do butików Calvina Kleina, Chanel i Nike.

Jake i Jason dźwigają swoje i moje torby. Ja tymczasem dochodzę do wniosku, że ta mała terapia zakupowa z pewnością nam nie zaszkodziła. Wszyscy czujemy się znacznie lepiej, gdy półtorej godziny później wchodzimy do księgarni.

– Przepraszam, gdzie znajdę Wielkie nadzieje?

– W dziale literatury angielskiej pod D jak Dickens – odpowiada znudzona ekspedientka.

Dziękuję jej i udaję się we wskazaną stronę.

– Skoro już tu jesteśmy, to potrzebuję tej książki o ptaku… – Jason próbuje sobie przypomnieć tytuł.

– Zabić drozda – podsuwa Jake. – Nudne jak diabli.

Przeglądam wielki regał. Nagle Jason ciągnie mnie za rękaw.

– Rey – szepcze.

– Co?

– Spójrz.

Wraz z Jakiem podążamy za jego wzrokiem i dostrzegamy przy wejściu rodzeństwo Harrisów.

– Co oni tu robią? – syczę do przyjaciela. – To moje terytorium.

– Spokojnie, lwico. – Chichocze.

– Czy oni przypadkiem nie mieszkają w Newham?

Staram się na nich nie gapić. Nie chcę ryzykować, że zabiję ich swoim morderczym spojrzeniem, bo jestem za młoda, by spędzić resztę życia w więzieniu.

– Podobno tak, ale błagam, pozwól im zrobić zakupy.

Przygryzam wargę.

– Ale w księgarni? Serio? Widziałeś go kiedykolwiek z książką?

Jason odwraca się do nich plecami. Jest jednak za późno. Lilly go zauważa i trąca Nate’a łokciem.

Jego wzrok napotyka mój, po czym ląduje na torbach, które trzymam w dłoni. Nate natychmiast przewraca oczami. Chociaż raczej nie należę do religijnych osób, wznoszę krótką modlitwę, żeby pewnego dnia tak mu zostało.

To byłby piękny dzień.

– Chodźmy do kasy – proponuje Jason. – Nie jestem gotowy na kolejną scenę w twoim wykonaniu.

– Scenę? Zrobiłam to dla twojego dobra.

– Nie prosiłem cię o to – ripostuje i chowa się za książką. – To było takie żenujące.

– Cóż, wybacz, że się o ciebie troszczę. Może rzeczywiście powinnam przestać.

– Nie dramatyzuj. Możemy już iść? Znalazłaś swoją książkę?

Przytakuję i idę za nim do kasy.

Stajemy w kolejce, a wtedy czuję coś znajomego… Zapach, przez który skręcają mi się wnętrzności, a gardło zaciska z niesmakiem. Usiłuję nie oglądać się za siebie, lecz Jake obraca się na pięcie, żeby uśmiechem i uściśnięciem ręki powitać Nate’a.

– Czyli naprawdę odrobisz to zadanie od Andrewsa? – zwraca się Nate do Jake’a, zupełnie ignorując mnie i Jasona.

Cholernie to niegrzeczne.

– Słucham? – wtrącam się, zanim Jake zdoła się odezwać. – Mój przyjaciel nie dostanie złej oceny, bo ty jesteś leniwym…

– Spokojnie, księżniczko. – Śmieje się z przekąsem, ostatnie słowo wypowiada szyderczym tonem. – Właśnie zamierzałem zapytać, gdzie znajdę tę książkę. Nie ma potrzeby się tak unosić.

Ależ on ma tupet.

Jason spina się do granic wytrzymałości i wiem, że zaraz straci nad sobą panowanie. Na szczęście nie wymierza ciosu. Przynajmniej na razie.

Jake wskazuje Nate’owi właściwy regał, Lilly tymczasem pyta ekspedientkę o swoją lekturę. Następnie oboje żegnają Jake’a skinieniem głowy, po czym oddalają się w odpowiednim kierunku.

– Uch. – Nerwowym gestem zakładam pasmo kasztanowych włosów za ucho. – Przysięgam, że jeśli na starość będę cierpiała na nadciśnienie, to wniosę przeciwko niemu pozew do sądu.

We wtorkowy poranek Rosa budzi mnie informacją, że za godzinę muszę wyjść do szkoły.

Minęły trzy miesiące ostatniej klasy, a każda minuta była istną mordęgą.

Chwileczkę. Nie.

Tak właściwie minął dopiero jeden dzień.

Ubieram się w strój przygotowany wieczór wcześniej – w szarą koszulkę, luźne jeansy i białe trampki.

Pakując zeszyty, dostrzegam w garderobie dwie niemal identyczne torebki marki Hermès, jedną w odcieniu beżu, drugą – jasnego różu. Bez zastanowienia pakuję tę pierwszą do papierowej sklepowej torby. Następnie wchodzę do kuchni i biorę jabłko z miski z owocami. Jason akurat kończy jeść naleśniki, a Rosa, jak wczoraj, wręcza nam pojemniki z drugim śniadaniem.

Do szkoły docieramy chwilę przed dzwonkiem. Mówię Sadie, że zobaczymy się na ekonomii, i wyruszam na poszukiwania Logana. Prawdopodobnie wyglądam jak zarozumiała snobka z dwiema torebkami Hermès.

Znajduję Logana za szkołą, gdzie pali wraz z Nate’em i Zane’em.

– Hej… mogę cię prosić na moment? – Odciągam go na bok i ze wszystkich sił staram się nie nawiązać kontaktu wzrokowego z Nate’em.

– Hej. – Logan ma zdezorientowaną minę.

– Słuchaj, moja matka przyleciała z Ameryki i przywiozła mi parę rzeczy. Naprawdę chciałabym, żebyś wziął tę torebkę dla swojej siostry. – Podaję mu pakunek.

– O mój Boże. Poważnie?!

– Poważnie – zapewniam go. – I nie bierz tego za jakąś akcję charytatywną czy coś takiego. Po prostu nie potrzebuję kolejnej torebki, a Luna na pewno lepiej ją wykorzysta.

– No cóż, w zeszłym miesiącu miała urodziny. – Logan błyska zębami i mocno mnie przytula. – Bardzo ci dziękuję.

Odwzajemniam uścisk i odwracam się w porę, by ujrzeć, jak Nate przewraca oczami. Odsuwam od siebie pomysł konfrontacji i ze spokojem oraz wysoko podniesioną głową wracam do szkoły.

– Gdzie byłaś? – Sadie zdejmuje sweter z zajętego dla mnie krzesła.

– Dałam Loganowi torebkę, którą przywiozła mi matka.

Wygląda na zaskoczoną.

– Serio?

Wzruszam ramionami, a nauczyciel w tej samej chwili zatrzaskuje za sobą drzwi.

Siostra Logana podchodzi do nas w trakcie przerwy śniadaniowej i natychmiast wiesza mi się na szyi, aby podziękować za torebkę.

– Jak ja ci się odwdzięczę?!

– Może nie rzucaj szkoły i bądź miła dla brata – żartuję, a ona ochoczo kiwa głową i kieruje się do swojego stolika.

– Jesteś dziś nadzwyczaj uprzejma – oświadcza Jake i upija łyk bubble tea. – Czyżby Jett wrócił? – Mruży powieki.

– O cholera, zupełnie o tym zapomniałam, ale faktycznie…

– Jest w szkole? – docieka Jason, a ja ściągam brwi.

Napisał mi wczorajszej nocy, że wylądował na Heathrow, ale nie wspomniał nic o szkole. Choć właściwie, znając jego rodziców, zapewne zmusili go, żeby przyszedł dziś na lekcje.

– Nie wiem. – Wbijam widelec w sałatkę. Do końca dnia pozostały dwie godziny, a dotąd nie widziałam go na żadnych zajęciach.

– O wilku mowa – wtrąca Sadie i wskazuje na podwójne drzwi stołówki.

I oto jest. Mój chłopak, Jett Elmore, z którym spotykam się od ponad jedenastu miesięcy, ubrany w jedną ze swoich wielu koszulek z logo jakiegoś rockowego zespołu, czarne spodnie i conversy. Jego brązowe włosy są ułożone w stylowo potarganą fryzurę.

Wyszczerzam zęby, gdy mnie zauważa, i wstaję od stołu, by do niego podbiec. Od razu bierze mnie w objęcia i obraca dookoła.

– Tęskniłam za tobą – mruczę tuż przy jego wargach.

– Kotku, nie było mnie ledwie dwa tygodnie. – Posyła mi zuchwały uśmieszek i splata nasze palce.

Wracamy do moich przyjaciół. Jett przybija żółwika z Jakiem oraz moim niechętnym bratem, później całuje Sadie w policzek i sadowi się na krześle obok mnie.

– Opłacało ci się przychodzić do szkoły? – zagaja Sadie.

Usiłuję zignorować grymas Jasona, kiedy Jett przypomina nam o dzisiejszym naborze do szkolnej drużyny piłkarskiej.

– O cholera! Ja też muszę dziś przeprowadzić nabór cheer­leaderek. – Krzywię się.

– O trzeciej na sali gimnastycznej – uzupełnia Sadie.

Prawdę mówiąc, przebieranie się w minispódniczkę i ciasny top cheerleaderki, aby oglądać podskakujących ludzi, to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę. I choć doskonale zdawałam sobie sprawę, w co się pakuję, gdy przed wakacjami przejęłam pałeczkę kapitanki, teraz trochę tego żałuję. Na szczęście Paige zaoferowała mi swoją pomoc i razem wybierzemy trzy z trzydziestu kandydatek.

Kontynuujemy rozmowę o aktywnościach pozalekcyjnych, którą, niestety, zaraz zakłóca terkot dzwonka oznaczający powrót do klas.

– Mam tego dość. Odchodzę. – Wzdycham zrezygnowana.

Wraz z Paige siedzimy za stolikiem na śmierdzącej sali gimnastycznej, próbując podjąć decyzję, kogo powinnyśmy wybrać do drużyny, żeby móc jutro wywiesić listę.

Kwalifikacje przeszły gładko. Kandydatki wykonały krótki układ, my zaś oceniłyśmy je w skali od jednego do dziesięciu.

– Nie możesz odejść. Rey Parker nie jest osobą, która łatwo się poddaje. Zresztą wybór jest prosty. Amber, Hannah i Olive.

– Olive? Wykluczone! – protestuję. – W ogóle nie zgrała się z muzyką. Wolałabym Gabi, bo ma naturalną grację i szybko się uczy.

Paige marszczy nos z nieskrywaną pogardą.

– Nie lubię jej.

– Chodzi o Zane’a?

– Nie.

Oczywiście, że tak.

Pół roku temu Paige i Zane spotykali się przez kilka miesięcy, dopóki Zane nie rzucił jej z nieznanego powodu, którym prawdo­podobnie była Gabi. Złamał jej tym serce.

– Słuchaj, żywisz do niej urazę i naprawdę cię za to nie winię, ale jej też nie mogę winić. Jeśli ktoś na to zasługuje, to wyłącznie Zane. To on zjebał sprawę. Proszę, Gabi w to nie mieszajmy.

Paige powoli wypuszcza powietrze z płuc.

– Masz rację. Zresztą już mi przeszło – zapewnia, a ja unoszę brew.

– Jak to?

– Tuż przed rozpoczęciem wakacji… – waha się – tak jakby zaczęłam się z kimś spotykać.

– Co? – Jestem zaskoczona. – Co to niby oznacza: „tak jakby”? I kim jest ten ktoś?

– No wiesz, nie spotykamy się jako tako, ale czasami uprawiamy seks bez zobowiązań.

Kładę dłoń na czole w geście teatralnego omdlenia.

– Kto to?

Patrzy na mnie z niepokojem. Chyba się zastanawia, czy powinna odpowiedzieć.

– Myślę, że wolisz tego nie wiedzieć – odzywa się w końcu.

– No coś ty! Czy on jest z naszej szkoły? – Szukam jakichkolwiek wskazówek. – Chwila, a może to ona? – Uśmiecham się i pokrzepiająco dotykam jej nadgarstka.

– Nie. – Kręci głową z chichotem. – To znaczy nie chodzi o dziewczynę, ale owszem, on jest z naszej szkoły.

– No mów! Nikt nie może być tak zły! Chyba że chodzi o Nate’a, co byłoby… – Milknę na widok jej miny. – Nie – sapię, lecz ona przytakuje. – Nie – powtarzam głośniej. – Nie możesz. Nie, to… Niedobrze mi.

– Och, przestań, Rey. Nate jest naprawdę miły i można z nim porozmawiać na wiele tematów. Nigdy się przy nim nie nudzę.

Uszy mi płoną, oczy łzawią, gardło zasycha.

– Nate Harris nie jest nudny? Czy on w ogóle ma mózg? Nie rozumiem. – Krzyżuję ręce na piersi. – Jak, kiedy, gdzie i dlaczego? – W moim umyśle mnożą się pytania.

– Zaczęło się na tej imprezie, którą urządzili absolwenci po maturze. No wiesz, nie było cię na niej, bo poleciałaś z rodziną na Bali…

– Tak, pamiętam.

– Upiliśmy się i uprawialiśmy seks. Tydzień później znowu się spotkaliśmy i od tamtego czasu sprawy nieco przyspieszyły.

– I teraz jesteście friends with benefits? – ciągnę w nadziei, że to jakiś kiepski przedwczesny primaaprilisowy żart.

– Właśnie.

– Czy Jake cię do tego namówił?

Paige zaciska usta w wąską kreskę.

– Przestań, Rey. Po prostu chciałam, żebyś dowiedziała się ode mnie. Nate naprawdę nie jest taki zły. Nie wiem, czemu tak bardzo go nienawidzisz. Jasne, jest sarkastyczny i zjadliwy, czasami może i arogancki, ale jeśli tylko chce, potrafi być miły i zabawny.

– Przepraszam. Oczywiście cieszę się twoim szczęściem, ale nie umiem powiązać cech „miły” i „zabawny” z Nate’em Harrisem. I wiedz, że jest to pierwszy i ostatni raz, gdy używam tych słów w jednym zdaniu.

Parska śmiechem.

– To twoja granica. Przyjęłam.

Po paru sekundach ciszy wybieramy Gabi zamiast Olive, zbieramy wszystkie kartki i ruszamy do damskiej szatni.

– Powiedz mi jedną rzecz. – Odwracam się do przyjaciółki.

– Hm?

– Czy przynajmniej dobrze używa swojego sprzętu?

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Copyright © 2014 by Ronnie Bennett

Copyright © for the translation by Andżelika Brzezińska

Tłumaczenie

Andżelika Brzezińska @fleanr

Projekt okładki

Aleksandra Kosman

Redaktorka nabywająca

Aleksandra Ptasznik

Adiustacja

Aleksandra Kleczka

Korekta

Magdalena Białek, Agata Lech

Opieka redakcyjna

Natalia Hipnarowicz-Kostyrka

Weryfikacja krindżu

Alicja Dymarczyk @witchybookholic

ISBN 978-83-240-9069-3

Flow Booksul. Kościuszki 37, 30-105 Krakówe-mail: [email protected]

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569

e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski