Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Schizofrenia pogłębia chaos. Ale to twoja nieobecność sprawia, że się w nim gubię.
Po rocznym pobycie w Londynie Elodie Wilson wraca do rodzinnego miasta. Wyjeżdżając na drugi koniec świata, nie przypuszczała, że pojawi się w Los Angeles z pierścionkiem na palcu – jako narzeczona Justina Rootsa.
Maximilian Hackett, jej dawny sąsiad, przyjaciel i obiekt zauroczenia, do tej pory nie pogodził się z jej odejściem. Zostawiła tylko krótką wiadomość i zniknęła z dnia na dzień. Nie potrafił tego zrozumieć. A schizofrenia tylko pogłębiała chaos w jego umyśle.
Teraz Elodie znów mieszka w swoim dawnym pokoju, na który Max patrzył nocami. Obserwował ją, kiedy jeszcze tu była. I obserwuje ją teraz.
Dlaczego odeszła? I czy odkrycie prawdy pozwoli im odbudować to, co zostało zniszczone?
Nie – to słowo powtarzam jak mantrę. Nie działa.
Widzę ją. Widzę przed oczami Elodie, a nie mogę sobie na to pozwolić.
Odejdź ode mnie. Nie podchodź. Proszę, nie chcę cię widzieć.
(…) Robię się zły. Znów to będzie robić. Ona wróciła i znów mnie od tego uzależni, a zacznie się tak jak zawsze. Przypadkiem. Niby niechcący Elodie mnie od tego uzależni.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 367
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jedersafe
Cloven
Wbrew wszystkim informacjom, jakie znajdziesz w wyszukiwarkach internetowych na temat schizofrenii, jest ona kwestią bardzo indywidualną. Przypadki bywają bardzo różne, nie należy się sugerować definicjami w Internecie.
Zbieżność imion, nazwisk oraz zdarzeń jest przypadkowa. Przedstawiona historia to fikcja literacka, należy o tym pamiętać.
Jeśli czujesz się ze sobą źle, nie bój się szukać pomocy wśród innych osób. Nie bój się walczyć o siebie.
Interstellar (Main Theme) – Hans Zimmer
Tourist – Mazoulew
Morning Breeze – Nizar
Sugar – Zubi
Awake – FORXST
Nightingale – C152, trème
Higher – WEVLTH
Heaven And Back – Chase Atlantic
Right Here – Chase Atlantic
Candy – Doja Cat
Dirty Diana – Michael Jackson
Dla mojej córki.
Za wydobycie ze mnie tej lepszej strony.
Zapalam papierosa. Zasuwam rolety w oknach. Grzmoty za oknem budzą mnie ze słodkiego rozmyślania. Luzuję czarny krawat i patrzę w dół. Litery na okładce wskazują tytuł Pan Mercedes – Stephena Kinga. Czytałem kilka razy. Oddycham ciężko, jestem zmęczony. Zaciągam się mocno ostrym dymem papierosów, ale nawet ten nie sprawia, że czuję się gorzej. Łapię się za nasadę nosa, a dziwne uczucie w żołądku powoduje, że trochę mi słabo. Gaszę papierosa, łudząc się, że to jednak przez niego. Odpinam pierwsze guziki białej koszuli. Patrzę na jedną dłoń, jest poobijana. Ledwie co mogę trzymać w niej książkę. Nie przejmuję się i czytam dalej. Deszcz napiera za oknem, piorun uderza, gdy dochodzę do zdania: „Jeśli jestem gnojkiem dlatego, że mówię prawdę, to trudno”.
Zerkam przez ramię i spoglądam na leżącą na łóżku fotografię. Jasnowłosa dziewczyna uśmiecha się do aparatu, dając mi nadzieję, że kiedyś będzie dobrze. Jedyne, co mogę robić, to naiwnie wierzyć w to, że kiedyś znów się spotkamy.
Rozszczepiony
Zeszyt rzucony przeze mnie na drewniane biurko robi zbyt duży hałas. Mogę porównać go do tego, który mam w głowie od kilkunastu dni, ale musiałbym użyć takich zeszytów kilka tysięcy, by oddać to, jaki burdel mam w myślach.
Złości mnie, że kobieta siedząca za biurkiem nie reaguje. Wpatruje się we mnie spokojnymi oczami i cierpliwie czeka. A ja mam ochotę rozwalić stojący za mną regał wypełniony książkami. Z impetem uderzam otwartą dłonią w duży i zielony kalendarz ciemnowłosej kobiety.
– Ostatnimi czasy często się denerwujesz – mówi, patrząc mi w oczy.
Milczę, bo nie wiem, co mógłbym odpowiedzieć. W zamian za to prostuję się i wlepiam wzrok w irytujące mnie powieści na regale, odliczając w głowie do dziesięciu.
– Nie jestem w stanie pomóc ci sama – oświadcza stanowczo i profesjonalnie. Stuka długimi paznokciami w biurko, a mnie doprowadza to do szału. – Musisz współpracować ze mną oraz lekarzem. Tylko tak możemy pracować nad twoją głową. Sądziłam, że po tak długim leczeniu dobrze to wiesz. Opuściłeś dwie sesje. Wspomagasz się tylko lekami, to nie wyjdzie.
– To może zamknij mnie w ośrodku, jak kiedyś – rzucam cierpko. – Będzie łatwiej. I tak powoli umieram. Co za różnica.
Zrezygnowany przysiadam z powrotem na czarnej, skórzanej kanapie, odchylając głowę. Przecieram jedną dłonią twarz i łapię się za nasadę nosa. Jestem zmęczony, bo nie spałem całą noc. Przez cały ten czas leżałem w łóżku, wpatrując się w sufit. Nie pomogły mi tabletki nasenne. Miewałem nawet problem z przymknięciem powiek. Nie potrafiłem. Zasnąłem o ósmej nad ranem, ale tylko na trzydzieści minut. Wyglądałem, jakbym płakał do świtu.
– Jeżeli ty nie widzisz szans na poprawę, może powinieneś skorzystać z kilkutygodniowego…
– Nie – przerywam Ginny, patrząc na nią. – Nie wsadzisz mnie znów do szpitala.
Cicho wzdycha, poprawia okulary korekcyjne na nosie. Zapisuje coś w swoim zeszycie, a potem spogląda w laptopa. Zaczynam się niecierpliwić.
– Jestem kłębkiem nerwów. Czuję, jakbym wariował, jakby moje życie wcale nie było rzeczywistością – wyznaję w końcu. Zwracam tym uwagę kobiety, bo na mnie ukradkiem zerka. – Mam problem ze skupieniem się na jednej rzeczy, przelatuje mi ich przez głowę tyle, że to aż nierealne. Nie mogę spać. Kiedy tylko zasnę, coś mnie budzi. Nie wiem co. To pewnego rodzaju głos w głowie, ale tym głosem jestem ja sam. Nie jestem sam. Jest nas… dwóch.
Ginny milczy, a ja osuwam się na kanapie, rozsuwając szeroko nogi.
– Maximilian, dlaczego omijasz sesje terapeutyczne?
Wzruszam ramionami i bawię się palcami pokrytymi czarnym tuszem.
– Sam nie wiem – odpowiadam szczerze. – Może dlatego, że uważam to za kompletną stratę czasu, albo że robię się zły na samą myśl o rozmowie na mój temat. Męczy mnie to. Chciałbym być normalnym mężczyzną. W pracy już nawet nie pytają, dlaczego pracuję z domu. Wiedzą, że jestem… inny.
– Co robisz, gdy uciekasz?
– Siedzę w sypialni i patrzę przez okno… na nią. – Zawieszam wzrok na przypadkowym punkcie przede mną. – Jeśli ona znajduje się w pokoju, jestem spokojniejszy. Nie przeszkadza mi bezruch, bo ją obserwuję. Mogę zastygać tak na kilkanaście godzin. Obserwuję, jak śpi. Widzę wszystko, ale ona mnie nie. Przynajmniej tak było, dopóki nie wyjechała.
– A teraz? Co robisz, gdy jej nie ma?
– Bardzo się denerwuję. Zamartwiam. Myślę, gdzie jest i z kim. Zastanawiam się, czy o mnie myśli albo czy może nie dotyka jej przypadkowy koleś, na co ona mu pozwala. Bo po co jej mężczyzna taki jak ja, który non stop ucieka? Nieustannie o niej myślę.
– Dlaczego nie mogłeś tego powiedzieć na spotkaniu, które nagminnie odwołujesz?
– Teraz mówię tobie – wycedzam przez zaciśnięte zęby. – Ginny, czy w ogóle jest jakakolwiek szansa na to, że będę mógł żyć normalnie?
– Bardzo dużo osób zmaga się z tą chorobą. Prowadzą biznesy, zakładają rodziny. Naprawdę da się z tym żyć, ale to wymaga pracy i zaangażowania. Odpowiednie leczenie oraz terapia zapewniają szansę na normalne życie, realizację celów i zaangażowanie społeczne. Z tobą nie jest inaczej. Świetnie sobie radzisz. To choroba wracająca etapami. Sam to wiesz.
– Wiem – wyszeptuję. – Po prostu jest mi ciężko, okej? Tak zwyczajnie. Staram się dbać o przyjaciela i swoje najbliższe otoczenie, ale momentami jest to trudne.
– Kiedy masz zaplanowaną następną wizytę z Kalebem?
– W środę.
– Dobrze. Musisz się na nią wybrać, inaczej to nie będzie miało sensu. – Wywracam na to oczami. – Za cztery tygodnie zobaczymy, czy jest poprawa. W przeciwnym razie najlepszą opcją będzie hospitalizacja.
Zgadzam się. A potem wychodzę z kliniki i od razu obrywam deszczem po twarzy.
Wychodzę spod prysznica. Jestem na siłowni z Zane’em. Wycieram się białym ręcznikiem i zakładam czarną koszulkę. Układam włosy przed lustrem. Są za długie, muszę iść do fryzjera. Udaje mi się doprowadzić je do ładu po dwóch długich minutach.
Zane opowiada mi, z kim spał tej nocy. Wyśmiewam go, a on przestaje paplać.
– Znasz ją? – pyta mnie.
Kiwam głową.
Przewieszam przez ramię sportową torbę, wsuwając dłonie do kieszeni ciemnych spodni.
– Pół dzielnicy ją zna – odpowiadam mu i się śmieję. – Czasu nie cofniesz.
Rozkładam ręce, dając znać, jak bardzo mnie to nie rusza, a Zane się krzywi. Uderza mnie otwartą dłonią w potylicę. Strącam mu rękę.
Wychodzimy razem z siłowni. Zakładam okulary przeciwsłoneczne, bo tego dnia w Los Angeles jest bardzo gorąco. Podchodzimy razem do mojego BMW, wrzucamy do bagażnika torby.
– Jedziemy na jakieś żarcie? – pytam, wyjeżdżając z parkingu.
Zane rozsiada się wygodnie, wyciąga telefon i patrzy w ekran. Dostrzegam, jak unosi ramiona. Brunet nie odrywa oczu od komórki. Gwałtownie wykonuję szybki ruch kierownicą. Samochód na krótką sekundę zbacza z trasy. Ktoś na mnie zatrąbił, a Zane’owi wypada smartfon z rąk.
– Kurwa! – klnie, schylając się pod nogi. – Pogięło cię? Naucz się jeździć.
– Pytałem, czy jedziemy coś zjeść – mówię, zachowując się na drodze już tak, jak należy.
Mój przyjaciel odnajduje komórkę, wraca na miejsce i zapina pas. Spogląda na mnie, poprawiając brązowe włosy.
– Może na sushi albo pizzę. I wypiłbym piwo.
– Nie jest ci mało po nocy? – pytam. – Wypiłeś tak dużo, że się zmartwiłem, czy oddychasz.
– Mam mocną głowę – oświadcza, gdy wyprzedzam żółte porsche. – Współczuję ci, Hackett. Nie móc pić alkoholu. To przykra sprawa.
– Potrafię sobie z tym radzić. A poza tym to nie jest tak, że nie mogę pić w ogóle. Jedno słabe piwo mnie nie uzdrowi ani nie sprawi, że się pochoruję.
– Ta – prycha Zane. – Kupię ci na urodziny skrzynkę piwa bezalkoholowego. Będziesz udawać, że się opijasz. Pomogę ci w tym.
Uśmiecham się do siebie, ale Zane tego nie widzi, bo patrzy w telefon. Mijam kolejne samochody. Wybieramy knajpę, do której chodzimy zawsze. Wcześniej odstawiam jednak auto pod dom. Spod niego nie mam daleko do centrum, więc idziemy spacerem.
Wchodzimy do środka. Jest prawie wieczór. W środku znajduje się bardzo dużo osób, ale mi to nie przeszkadza. Robi to natomiast dym papierosa, którym omal nie oberwałem po twarzy, gdy przechodziłem obok pijanego typka. Zajmujemy wolne miejsca blisko baru. Clark pije piwo, ja się na to nie decyduję, zamawiamy też pizzę.
– Stary, Rina była świetna – pepla nadal Zane. Udaję, że go słucham, i zjadam kawałek pizzy. – Długie nogi, małe piersi. A ty gdzie wczoraj zniknąłeś? Widziałem cię, jak gadasz z Lorą. Od kiedy utrzymujesz kontakt ze swoimi byłymi?
– Robię to tylko wtedy, gdy jestem z kimś dłużej niż miesiąc – odpowiadam. – Pytała, czy pójdę z nią na bal maturalny.
Przyjaciel wybucha śmiechem. Zwraca na siebie uwagę gości przy sąsiednim stoliku.
– Wyglądałbyś jak jej starszy brat – mówi. – Ile ona w ogóle jest młodsza od ciebie? Pięć lat?
– Siedem – poprawiam go.
Zane macha na mnie ręką.
– Lora to porażka – drwi. – Nie ma niczego do zaoferowania. Pustostan. Nie zgodziłeś się chyba na ten bal?
– Jasne, że nie. Nie chcę się z nią spotykać, a co dopiero iść na durną potańcówkę dla nastolatków.
– Nie brzmisz przekonująco – dodaje, patrząc na mnie znad kufla piwa. – Ale niech ci będzie. Max, w ogóle jak ty się zapatrujesz na to, że Wilson wraca do Los Angeles?
Zadławiam się sokiem. Kaszlę i prawie przez to umieram. Tak mi się wydaje. Patrzę na chłopaka przed sobą. Kręci głową z dezaprobatą, memlając w ustach pizzę. Obserwuję oczy Zane’a. Staram się zachowywać spokojny ton głosu.
– Nie rozumiem.
Udaje mi się.
– Nie słyszałeś? – pyta mnie.
Bardzo powoli kręcę głową. Czytałem, że to podobno wzbudza u innych zaufanie. Wierzę artykułom w Internecie.
– Podobno już wróciła – wyjaśnia Zane. – Moja matka rozmawiała dziś pod sklepem z jej matką. Nie może się nacieszyć, że znów będzie miała córkę w domu. Przesiaduje w nim całymi dniami sama.
– A co, nie spodobało się księżniczce, że tam pada – mówię do siebie. Z nerwów piję sok szybciej niż przed chwilą, ale Zane tego nie zauważa, jest zbyt rozemocjonowany tematem.
– Przecież jej matka umiera – kontynuuje, a ja sobie o tym przypominam. – To dlatego wróciła. Powiem ci jeszcze coś śmieszniejszego… Elodie ma narzeczonego. Tam, w Anglii.
Clark myśli, że ten temat całkowicie przestał mnie boleć, ale to nieprawda. Zachowuję spokój, mimo że mam ochotę rozwalić wszystko, co znajduje się pod ręką. Uśmiecham się, udając, że bardzo mnie to bawi. Wypijam zdecydowanie za szybko napój. Przestaje mi smakować.
– Zaręczyła się tam z jakimś Anglikiem, jej mama mówiła. Zabawne, bo obstawialiśmy, że nikt się nią nie zainteresuje. Jestem ciekaw, jak wygląda ten cały jej – robi z palców cudzysłów – Anglik. Podobno jest pisarzem.
Z mojego gardła wydobywa się pomruk śmiechu. To chyba, kurwa, jakieś żarty!
– Ach tak.
Nic więcej nie mówię. Wkurzam się. Zane nie może się dowiedzieć. Patrzy na mnie jakiś czas, ale ostatecznie się poddaje. Ciężko oddycham. Zamawiam drugi sok i wmawiam sobie, że to alkohol. Upijam go bardzo szybko. W kiblu patrzę w lustro. Mam metr osiemdziesiąt sześć. Wzrost, który charakteryzuje prawdziwych mężczyzn. Tak piszą w Internecie. Ufam mu. Dlaczego więc znalazła sobie jakiegoś innego typa?
Poprawiam kruczoczarne włosy. Spoglądam na swoje zielone oczy. Opieram pokryte tuszem dłonie o umywalkę i zawieszam głowę. Ta boli mnie od nadmiaru myśli.
Nie – to słowo powtarzam jak mantrę. Nie działa.
Widzę ją. Widzę przed oczami Elodie, a nie mogę sobie na to pozwolić.
Odejdź ode mnie. Nie podchodź. Proszę, nie chcę cię widzieć.
Tak naprawdę bardzo tego chcę. Pragnę ją zobaczyć i uwierzyć, że wcale nie jest zaręczona.
W domu uderzam pięścią o szklany stolik. To dziwne, że się nie potłukł. Chodzę nerwowo po pokoju. Palę zioło, choć nie powinienem, ale tylko to mnie uspokaja. Stukam palcami o biurko. Przygryzam wargi. Zapominam o tym, jaki jestem zmęczony. Przeglądam Internet. Nic nie przyciąga mojej uwagi. W końcu nie wytrzymuję. Gaszę blanta.
Podchodzę do okna. Skradam się. Robię tak, jak robiłem przez ostatnie lata. Ostrożnie wyglądam przez ramię. Widzę jej pokój. Pali się w nim światło. Dostrzegam łóżko, a na nim białą pościel. Zauważam nawet obrazy powieszone na przeciwnej ścianie. Niewielki kwiat wisi nad jej biurkiem. Wygląda na świeży i młody. Na pewno jej mama sprzątała w pokoju i zajmowała się roślinami. Skupiam wzrok, mrużę oczy. Widzę jej walizkę. Różową. Dokładnie tę, którą zabrała ze sobą do Anglii. Na niej naklejone są wlepki. W końcu… widzę tę ode mnie. Flaga Maroko. Elodie się jej nie pozbyła, a nawet zabrała ją do Wielkiej Brytanii.
Robię się zły. Znów to będzie robić. Ona wróciła i znów mnie od tego uzależni, a zacznie się tak jak zawsze. Przypadkiem. Niby niechcący Elodie mnie od tego uzależni.
Powroty są ciężkie
tydzień wcześniej
Patrzę na swoją komórkę, która pokazuje mi temperaturę na zewnątrz. Dwadzieścia jeden stopni. Jak na Londyn nie jest źle, zwłaszcza że mamy czerwiec. Niechętnie przenoszę wzrok w stronę głosu dobiegającego z korytarza. Przymykam oczy na kilka sekund, przełykając dużą gulę w gardle.
Napotykam wzrok Justina. Nie odpowiadam mu na zadane pytanie, więc on je ponawia:
– Nie spakowałaś jeszcze swoich wszystkich książek. Pomóc ci w tym?
Kręcę głową, wymuszając uśmiech. Niezbyt dobrze się dzisiaj czuję, ale nie chcę, by Justin się o tym dowiedział. Za bardzo się o mnie martwi. Kiedy tylko przyznam, że mam gorszy dzień, robi się zbyt przewrażliwiony. Nie czuję potrzeby dziś mu o tym mówić. Nie mamy też czasu na zbędne rozmowy. Za dwa dni lecę do Stanów, wracam do rodzinnego miasta.
Rok temu wyleciałam z pracy na staż do Wielkiej Brytanii. Nie planowałam podczas pobytu tutaj szukać sobie mężczyzny. Justin sam się napatoczył. Ma dwadzieścia osiem lat. Poznaliśmy się podczas jednego wieczoru w pubie. Rozlał na mnie sok, a ja byłam wściekła. Przekupił mnie kilkoma drinkami. Połączyły nas wspólne zainteresowania. Ja książki czytałam, Justin je pisał. Nie wiem, kiedy zgodziłam się za niego wyjść. Dlaczego byłam smutna, kiedy miałam wracać do rodzinnego miasta? Nie dostałam w pracy umowy, wylali mnie. Nie było to spowodowane tym, że nie nadawałam się na tatuatora. Talentu nikt nie mógł mi odmówić. Nie przedłużyli ze mną umowy, bo salon został zamknięty, a wcześniej właściciela oskarżono o molestowanie pracownic. Na moje szczęście, nie dotyczyło to mnie. Miałam szansę w Londynie złapać inną pracę. Justin namawiał mnie, żebym z nim zamieszkała, i tak się stało. Jednak trwało to tylko chwilę.
Telefon z Los Angeles informujący, że z moją mamą jest coraz gorzej, zmusił mnie, by spakować całe swoje roczne życie i wrócić do Stanów. Dla Justina nie było to problemem. Nie chciał lecieć ze mną, czego wcale nie oczekiwałam. Tu miał swoje życie, pracę, przyjaciół, rodzinę. Nie wierzyłam w związki na odległość, ale on też nie musiał o tym wiedzieć. Ostatnimi czasy zaczęłam dostrzegać, że wyidealizowałam obraz Justina.
Mama bardzo ucieszyła się, że wracam. Płakała jednocześnie z radości i smutku, obiecując, że mój dawny pokój na mnie czeka. Nie poznała nigdy osobiście mojego narzeczonego, natomiast gdy wysłałam jej zdjęcie z pierścionkiem na palcu, przeogromnie mi gratulowała. A teraz, po roku spędzonym w Wielkiej Brytanii, miałam wrócić do domu. Prawdziwego domu.
– Mógłbyś? – pytam miękko Justina, gdy wracam do rzeczywistości.
Pakujemy książki razem, mam ich niewiele. Później jemy kolację, dyskutując o najnowszej historii Justina. Pisze o zabójcy, który napada tylko na kobiety.
Wsadzam do ust frytkę, patrząc na niebieskookiego blondyna. Uśmiecha się szeroko, zapominając o jedzeniu. Oraz o mnie samej.
– Nie mogę uśmiercić na końcu głównych bohaterów – mówi pewnym siebie głosem.
– Dlaczego nie? – pytam szczerze zainteresowana.
– Co to byłby za sens tej historii?
– Każda historia się kiedyś kończy – oświadczam. – A zaczyna nowa. I kolejna, kolejna. Sam twierdzisz, że jesteś bardzo przywiązany do bohaterów i chcesz dla nich dobrze. Nie uważasz, że po tym wszystkim, co przeszli, śmierć będzie dla nich odpoczynkiem?
Justin marszczy brwi. Upija łyk ciemnego piwa, wyciągając nogi na dywan. Przekręcam się do niego, pakując sobie do ust frytkę zamoczoną w keczupie.
– Cała fabuła była dla nich bolesna – ciągnę. – Francessa była od początku zastraszana. A Dominic martwił się o nią bez przerwy, ryzykując życiem. Stracili dziecko, zostali rozdzieleni na jakiś czas. Oboje omal nie zginęli… – Kręcę głową do blondyna. – Śmierć po tym wszystkim będzie dla nich odpoczynkiem. I ty sam uwolnisz się od tej historii jako autor. Musisz ją zakończyć, inaczej nie przejdziesz do następnej. Każda historia ma swój koniec.
Justin patrzy na mnie zakłopotany, ale też w jego oczach widzę trochę złości. Milcząc, obraca w dłoniach kufel piwa. Za oknem pada deszcz, w telewizji puszczają wiadomości na temat globalnego ocieplenia. Niebieskie oczy Justina spotykają się z moimi, brązowymi. Jasne włosy upinam w kucyk, wykorzystując chwilę, że narzeczony nic nie mówi.
– Gdybyś ty była na moim miejscu – zaczyna zdenerwowanym tonem – to jak byś ich uśmierciła? Obojga w tym samym czasie? Osobno? Jak ty byś to zrobiła, Elodie?
– Hmm… – Powracam do poprzedniej pozycji, siadając po turecku. Spoglądam na wiadomości. Mówią teraz o zakorkowanej ulicy w Londynie. – Na pewno nie osobno. Nie zasługują na to. Przez te kilka lat przeszli ze sobą piekło, zasłużyli na to, żeby umrzeć razem. Tak jak planowali się starzeć. Też razem. Nie wiem, dlaczego upierasz się przy tym, żeby ich zabić od razu po ślubie. Nie dałeś im się sobą nacieszyć. – Wzdycham ciężko, na co Justin się śmieje. – Ale dobrze… Skoro się upierasz.
– Otruć ich? – proponuje, a w jego głosie słyszę prześmiewczy ton. – Nie wiem, co sobie wyobrażasz, Elodie. Nigdy nie pisałaś książek, ocenianie ich przychodzi ci zbyt prosto. Wiesz, pytałaś mnie kiedyś, dlaczego się ciebie nie doradzam. Może właśnie dlatego, że masz tak idiotyczne pomysły.
Bawię się w palcach kuflem piwa i smutno na niego patrzę. Mam ochotę pozwolić łzom spłynąć po policzkach, ale zamiast tego przełykam gulę w gardle i szepczę:
– Przepraszam. Nie chciałam cię zdenerwować. To był tylko taki pomysł.
– Może zamiast sugerowaniem bezsensownych rad, zajmij się ponownym sprawdzeniem lotu. Pogoda nie będzie go ułatwiać.
Justin wstaje i wychodzi. Wie, że bardzo boję się latać. W końcu pozwalam sobie na pojedynczą łzę. Wpada prosto do alkoholu.
Nie jem śniadania. Jestem zestresowana. Czekam na swój samolot. Justin widzi, że się źle czuję, ale tym razem tego nie ukrywam. Nerwowo stukam butem o wykładzinę, drży mi kolano. Mój narzeczony pomaga mi i kładzie rękę na udzie, choć widzę, że wywraca przy tym oczami.
– Odezwę się, gdy wyląduję – obiecuję mu.
– Będę spał.
Momentalnie smutnieję, a moje serce zaciska się w niewygodnym rytmie. Wymuszam uśmiech, próbując jeszcze raz.
– Odwiedzisz mnie, tak jak mi obiecałeś. – Chwytam go za dłoń, ale wciąż widzę w jego oczach obojętność, która rozsadza mi głowę. – Powiedziałeś, że przetrwamy ten okres i że przylecisz poznać osobiście moją mamę. Ona bardzo chce cię poznać… – załamuje mi się głos. – Justin, będę tęsknić za tobą. Za nami.
Szybko głaska mnie po głowie.
– Uporaj się z tym i wróć – mówi do mnie. – Ślub weźmiemy w Londynie, tu mam rodzinę.
– Ale… – patrzę mu w oczy – ja mam rodzinę w Stanach. Wątpię, by moja mama za kilka miesięcy mogła odbyć tak długi lot. Umówiliśmy się, że o tym porozmawiamy.
– Myślę, że nie ma o czym. – Justin oponuje, a zaraz się ode mnie odsuwa i wkłada dłonie do kieszeni jeansów. – Pobieramy się za pół roku. To jedyny czas, gdy będę miał chwilę wolnego przed premierą mojej dylogii. Tu, w Londynie. To dobra okazja, by się poznać. Święta i grudzień.
– Grudzień – szeptam do siebie, dotykając palcami pierścionka zaręczynowego.
Słyszę, że jestem wywoływana z terminala. Muszę iść. Przytulam ostatni raz Justina, czując się paskudnie.
– Będzie mi ciężko, Justin.
– Do widzenia, Elodie – oświadcza, składa pocałunek na czubku mojej głowy, a następnie odchodzi.
W samolocie jest mi niedobrze. Boję się wrócić do Los Angeles. Nigdy nie chciałam tam wracać z takiego powodu. Chciałam zobaczyć swoją mamę, ale ten cholerny strach i ból nie chciał mnie opuścić.
Mrugam oczami. Po policzku płynie mi łza, prędko ją wycieram. Odwracam głowę i patrzę przez okno. Bardzo boję się startu, więc zaciskam oczy i przez cały czas zastanawiam się, jak będzie wyglądało moje życie w Los Angeles. Gdzie znajdę pracę? Jak przetrwam pół roku bez Justina? Czy moja mama go zaakceptuje? Zastanawiam się, czy przeżyje. Ma zdiagnozowanego raka tarczycy.
Trzęsą mi się dłonie. Próbuję przeczytać książkę, którą Justin wydał dwa lata temu. Spoglądam na okładkę i jej tytuł: Obrońca Nowego Jorku. Czytałam ją kilka razy, to jedna z moich ulubionych. Nie umiem jednak się skupić. Zmęczona i zdołowana, zamykam książkę. Kładę ją na kolanach i zamykam oczy. Przed oczami stają mi wszystkie lata, które spędziłam w Los Angeles. Pamiętam wszystkich i każdego.
Wracam do domu. Prawdziwego domu.
Elodie Wilson
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Nakładem Wydawnictwa Amare ukazały się również:
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Cloven
ISBN: 978-83-8373-738-6
© Jedersafe i Wydawnictwo Amare 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Bogusława Brzezińśka
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
FOTO: freepik.com
rysunki: Natalia Ostapska/natalviabooks,
Wiktoria Juszczyńska/booksbywiktowia
_moonstarskyart_
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek