Sail Away - Marcelina Bobeł - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Sail Away ebook i audiobook

Bobeł Marcelina

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

1270 osób interesuje się tą książką

Opis

Zmanierowana Zołza, stroniący od uczuć Gbur i trzydzieści dni na pokładzie luksusowego statku. To nie może się udać. Prawda?

Harper Bennett nie spodziewała się, że jej trzydzieste pierwsze urodziny przyniosą coś więcej niż dwieście dolarów i kieliszek wina. Tymczasem matka postanowiła zafundować jej... rejs. I to nie byle jaki. Miesiąc na luksusowym statku, który odwiedza najbardziej malownicze porty Europy – i to wszystko w towarzystwie singli marzących o odnalezieniu wielkiej miłości. Brzmi jak bajka? Dla Harper – świeżo upieczonej rozwódki otoczonej grubym murem z ironii i pewności siebie – raczej jak największy koszmar.

Zamiast beztroskiego wypoczynku czekają ją wieczory tematyczne, natrętna animatorka z obsesją na punkcie romantyzmu i pasażerowie z oczami pełnymi nadziei. Jakby tego było mało, Harper już pierwszego dnia wpada na Maxwella Nelsona – oschłego, nieuprzejmego i absolutnie nie zainteresowanego nią faceta, z którym każda rozmowa przypomina pole bitwy.

Choć znaleźli się na pokładzie z zupełnie różnych powodów, z czasem odkrywają, że łączy ich więcej, niż chcieliby przyznać. Między docinkami i napięciem w powietrzu zaczyna kiełkować coś więcej. Coś, czego oboje się nie spodziewali.

Bo nawet najtwardsze serca mogą się rozgrzać pod wpływem morskiej bryzy i... każdej kolejnej namiętnej nocy.

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 40 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Tomasz UrbańskiJanina Czerń

Oceny
4,2 (40 ocen)
25
7
1
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MarzenaZarzycka15

Nie oderwiesz się od lektury

Super historia .Uwielbiam takie bardziej ostre książki ,jednak po kilku takich zawsze lubie przeczytac cos spokojniejszego .Czasami i przy taich można uronić łezke wzruszenia ale właśnie takie książki potrzebne mi są do wyciszenia .
20
Oliwia1211

Całkiem niezła

Moim zdaniem dużo dużo lepsza niż poprzednia trylogia, chociaż też pozostawia wiele do życzenia
20
julkaoksiazkach

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!! Maxwell on top
32
wikikiki03

Nie oderwiesz się od lektury

Świetną książka!! Nie oderwiecie się od niej ❤️
32
Jordie243

Nie oderwiesz się od lektury

świetna komedia romantyczna! 💙
32



Tym, którzy zbyt często gryzą się w język

– nie pozwólcie, by ktokolwiek zamykał wam usta.

Chyba że pocałunkiem.

Od autorki

Książka, którą właśnie trzymacie w rękach, nie jest uroczą opowieścią o uczuciach, motylach w brzuchu i perfekcyjnym dopasowaniu dwóch osób. Maxwell nie jest szarmanckim księciem na białym koniu, tylko markotnym bucem, który zawsze mówi to, co myśli. A Harper? Ona jest jeszcze gorsza. Och, i pije zdecydowanie za dużo alkoholu (musicie ją zrozumieć, jest na wakacjach z open barem). Sail Away to przede wszystkim komedia o dwóch naprawdę trudnych charakterach, których wspólne „żyli długo i szczęśliwie” stawiam pod ogromnym znakiem zapytania. Jeśli szukacie romantyzmu i głębi, ten duet na pewno wam ich nie dostarczy, ale z całą pewnością zagwarantuje wam masę dobrej zabawy.

To jak, wsiadacie na pokład?

1

Moja matka jest wariatką

Harper

Komunikaty, które dostaję od życia, są jasne. Jestem chodzącą katastrofą. Mam trzydzieści jeden lat, tytuł bezdzietnej rozwódki i spędzam swoje urodziny z matką, siostrą oraz czworgiem jej niezwykle irytujących pociech, które wiszą na mnie, jakby nie rozumiały, że nie pałam do nich sympatią. Delikatnie mówiąc.

– Otwórz mój prezent, ciociu! – Piskliwy głos jednej z siostrzenic rani moje uszy, potęgując przy tym towarzyszący mi od rana ból głowy.

– Nie! Najpierw zobacz ten ode mnie. – Tym razem czuję, jak palce nieznośnego czterolatka ciągną mnie za włosy. – Jest dużo fajniejszy! – krzyczy przy mojej twarzy.

To pieprzone laurki. Wszystkie tak samo brzydkie.

Postanawiam jednak nie wyrażać swojej kontrowersyjnej opinii na głos, bo ostatnie, czego w tej chwili potrzebuję, to czwórka płaczących dzieciaków i lamentująca matka krytykująca moje zbyt szczere wyznania. Zamiast tego chwytam więc wciąż jeszcze wilgotną od kleju kartkę, przy okazji obsypując swoją elegancką sukienkę brokatem, i udaję poruszoną staraniami mojego siostrzeńca, a następnie robię to samo z pozostałymi trzema obrazkami.

– Podobają ci się? – pyta najstarsza z dzieci, Stella, i patrzy na mnie tak podejrzliwym wzrokiem, jakby wyczuła, że ściemniam.

– Wyglądają… – …jakby wyrzygała się na nie Wróżka Zębuszka. Zawieszam głos, grając na czas, by dobrać odpowiednie słowa. – Są piękne – łżę dziewczynce prosto w oczy. – Nie mogę się doczekać, aż powieszę je na lodówce.

– Ostatnio mówiłaś to samo, a potem nic na niej nie wisiało – rzuca oskarżająco, wyczerpując przy tym mój dzisiejszy limit cierpliwości.

Kurwa. Nie tak łatwo okłamać sześciolatkę.

Nie pamiętam, żebym już im to obiecywała, ale mam tendencje do przesadzania z winem na rodzinnych przyjęciach. Trudno, by było inaczej, skoro moi bliscy doprowadzają mnie do stanu, w którym potrzebuję silnego znieczulenia.

Nieistotne.

Najważniejsze jest to, żebym zaczęła zapamiętywać wychodzące z moich ust kłamstwa, by nie dać się przyłapać po raz kolejny. Kupię do tego specjalny notes lub zacznę spisywać je w telefonie. Może dzięki temu alkohol nie zdoła już wymazać z mojej pamięci składanych przeze mnie deklaracji.

Korzystam z tego, że jeden z bliźniaków zaczyna płakać, i sięgam po swój smartfon, by utworzyć nową notatkę, którą tytułuję „Drobne kłamstwa”. Na liście pod numerem jeden zapisuję: „Kartki urodzinowe – lodówka”. Mam szczerą nadzieję, że będę pamiętała, co dokładnie miałam na myśli, bo rozpisanie całości zajęłoby mi teraz zdecydowanie zbyt dużo czasu.

– Nie przejmuj się nimi, Harper – wtrąca moja siostra, która przechadza się po salonie, kołysząc na rękach swoją najmłodszą córkę Noel.

W przeciwieństwie do mnie Piper uwielbia dzieci. Albo ominęła wszystkie lekcje edukacji seksualnej, na których mówiono o metodach antykoncepcji. Jak inaczej sensownie wytłumaczyć to, że dorobiła się ich aż czworga? Mogę przysiąc, że przynajmniej jedna z jej ciąż nie była planowana, i jeśli miałabym typować, wskazałabym tę ostatnią, bliźniaczą, której owocem są wyjątkowo głośne bliźniaki Leo i Noel. Chociaż ci dwoje, nawet jednocześnie, nie są tak absorbujący jak jej środkowy syn Damon, którego w myślach pieszczotliwie nazywam demonem, zresztą nie bez powodu. Z całej tej gromadki to Stella wydaje się najspokojniejsza, choć mam co do tego coraz większe wątpliwości.

– Przechodzą ostatnio bunt – kontynuuje, gdy widzi grymas na mojej twarzy, który usilnie próbowałam ukryć.

– Wszyscy naraz?

– Tak. – Wzdycha, przeczesując wolną dłonią już lekko siwiejące włosy. – Przy ich różnicy wieku któreś zawsze będzie wkraczało w nowy etap rozwoju, co nigdy nie przechodzi bez echa.

– Dzięki Bogu za tabletkę „dzień po” – rzucam kpiąco, na co moja siostra natychmiast posyła mi karcące spojrzenie. – No co? Mogłam powiedzieć coś znacznie gorszego.

– Na przykład?

– Na przykład zasugerować ci podwiązanie jajowodów. – Wzruszam ramionami, gdy do moich uszu dobiega pełne oburzenia westchnienie mojej matki. – Ale tego nie zrobiłam, bo jestem dobrze wychowana.

– Mnie w to nie mieszaj, Harper – wtrąca mama, która do tej pory przysłuchiwała się naszej rozmowie w ciszy. – Nie przyznaję się do wykarmienia cię własną piersią. Nie, kiedy wygadujesz takie głupoty.

Prawdę mówiąc, nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że zostałam adoptowana, bo ja i Alice Bennett nie mamy ze sobą nic wspólnego. Absolutnie nic. Ja bywam trudna do okiełznania, momentami zbyt szczera i nie przejmuję się tym, co opuszcza moje usta, podczas gdy moja matka co tydzień zajmuje miejsce w pierwszej ławce w kościele, by odpokutować za moje grzechy.

Może odrobinę przesadzam. Nie jest aż tak rozmodloną dewotką, ale postrzega świat nieco staroświecko. W jej wymarzonym scenariuszu wiodłabym rodzinne życie tak samo jak moja starsza siostra, ale prędzej przyłożę sobie pistolet do głowy, niż pozwolę się usidlić małomiasteczkowemu księgowemu, który dorobił się piwnego brzucha przed czterdziestką. Oczywiście nie obrażając Paula, męża Piper. To równy gość, jeśli pominie się fakt, że co wieczór zalega przed telewizorem ze schłodzonym czteropakiem.

– Oddychaj, mamo. Przecież żartuję – zapewniam, by załagodzić jej oburzenie.

– Obydwie wiemy, że tego nie robisz, Harper. – Kręci głową z niezadowoleniem. – Mogłabyś czasem ugryźć się w język.

– Zawsze powtarzasz, że każda opinia jest wartościowa – kontruję.

– W twoim przypadku ta reguła nie ma zastosowania. – Wzdycha rozgoryczona. – Czasem nie wierzę, że masz już trzydzieści jeden lat, dziecko. Zachowujesz się jak rozwydrzona nastolatka.

– To pomaga mi utrzymać młody wygląd.

To i cholernie drogi krem ze śluzem ślimaka, który raz na miesiąc zamawiam prosto z Francji. Wychodzę z założenia, że sami jesteśmy swoją najlepszą inwestycją, a przynajmniej tak sobie wmawiam, gdy płacę za kolejne zakupy w drogerii, przekraczając tym samym limit na karcie kredytowej, który zwiększam wraz z każdym kolejnym miesiącem. Jak większość kobiet lubię dobrze wyglądać, więc kiedy pojawia się okazja, by nieco poprawić swoją prezencję i oszukać mijający czas, wykorzystuję ją. Nawet jeśli moje półki uginają się już pod ciężarem niezużytych kosmetyków.

– Poddaję się, Harper. Jesteś nie do przegadania – kapituluje.

– Moje urodziny, moje warunki – odpowiadam zadowolona.

– Właśnie o tym mówię – oświadcza. – Ostatnie słowo zawsze musi należeć do ciebie. Naprawdę ciężko z tobą wytrzymać.

– Gdzieś już to słyszałam – rzucam pod nosem.

Mój były mąż powiedział dokładnie to samo zaraz po tym, jak nakryłam go z fiutem wepchniętym w jedną z jego studentek. Cóż, może nie oświadczył tego od razu, bo jak na ogarniętą furią żonę przystało, trzasnęłam drzwiami i pojechałam prosto do naszego mieszkania, by pociąć jego ubrania, a następnie wyrzucić je przez balkon niczym bohaterka hollywoodzkiej komedii. Gdy wrócił do domu, z miną pełną skruchy błagał o szansę na wyjaśnienia. Kiedy jej nie dostał, zrzucił winę na mnie.

Wniosek nasuwa się sam: nie warto wchodzić do cudzego gabinetu bez ostrzeżenia, bo może się okazać, że w środku trwa właśnie zaliczenie na wyższą ocenę.

– Nie miałam tego na myśli – mamrocze mama zażenowana. – Jared zachował się jak drań i nic go nie usprawiedliwia. Nawet twój nie najłatwiejszy charakter.

– Dzięki. – Nie staram się ukryć ironii w głosie. – Może po prostu przejdź do wręczania mi prezentu, bo część z życzeniami nie idzie ci najlepiej – sugeruję z przekąsem.

Mama podnosi się z kanapy, a następnie kroczy w stronę szafki i odsuwa jedną z szuflad, by wyciągnąć z niej ozdobną kopertę, która wygląda tak samo jak ta, którą dostałam w zeszłym roku, a także w jeszcze poprzednim. Odkąd wkroczyłam w pełnoletniość, Alice Bennett przestała się silić na wymyślne podarunki i od dziesięciu lat wręcza mi dwa elegancko zapakowane studolarowe banknoty, dlatego w tym roku nie oczekuję niczego innego.

– Wszystkiego najlepszego, Harper – mówi, posyłając mi ciepły uśmiech, a następnie podaje mi kopertę. – Otwórz.

– Jeszcze pamiętam, jak się prezentuje Benjamin Franklin. – Silę się na żart, nie do końca rozumiejąc, dlaczego każe mi rozpakować prezent, skoro wszyscy doskonale wiemy, co znajduje się w środku.

– W tym roku postanowiłam cię zaskoczyć – oświadcza dumnie.

– To jakaś edycja kolekcjonerska? – zgaduję. – Dobrze wiesz, że nie ma to dla mnie znaczenia. I tak roztrwonię je w kilka minut.

– Po prostu otwórz tę cholerną kopertę, Harper – rzuca już dużo mniej uprzejmie niż jeszcze chwilę temu.

Nie mam zamiaru się z nią sprzeczać, dlatego robię to, o co mnie prosi. Podważam długim paznokciem zaklejony pasek, a następnie zaglądam do środka i z zaskoczeniem odkrywam, że nie ma tam żadnych banknotów. Zaintrygowana wyciągam znajdujący się w kopercie starannie zalaminowany voucher, po czym odczytuję jego treść.

– „Zanurz się w romantycznej podróży”? – mamroczę pod nosem, patrząc na zapisane tłustym drukiem litery. – Co to, kurwa, jest?

– Harper! – upomina mnie Piper i natychmiast zakrywa uszy Damonowi, choć jest już na to odrobinę za późno, bo malec zdążył usłyszeć przekleństwo, które opuściło moje usta.

– Kurwa! – Śmieje się, a następnie zaczyna biegać po salonie. – Kurwa. Kurwa. Kurwa.

– Lepiej bym tego nie ujęła, demoniczny dzieciaku – mówię sama do siebie, po czym znów skupiam uwagę na treści mojego prezentu.

„Marzysz o poznaniu miłości swojego życia? Chcesz odkryć najromantyczniejsze zakątki Europy w towarzystwie wyjątkowych osób? Rusz z nami w rejs w rytmie bijących serc i pozwól swoim uczuciom odpłynąć”.

– Masz mnie, mamo. Prawie się nabrałam – oznajmiam nerwowo. – Teraz możesz dać mi moje dwieście dolarów i skończyć tę farsę.

– To nie żart, Harper – oświadcza z powagą, a mi wcale nie podoba się ton, którym się do mnie zwraca.

– Więc dlaczego tak to brzmi?

Matka bierze głęboki wdech, a następnie kolejny i przez chwilę patrzy na mnie bez słowa, zupełnie jakby odprawiała w międzyczasie jedne ze swoich modłów, po czym rozsiada się wygodniej na kanapie i w końcu zabiera głos.

– Wykupiłam ci miejsce na rejsie dla singli – ogłasza bez krzty wahania, na co na usta ciśnie mi się już milion pytań i wymówek. – I nie, nie oszalałam. Po prostu uważam, że to dla ciebie świetna szansa.

– Na co? – prycham. – Na utknięcie na bujającej się łajbie razem z życiowymi nieudacznikami? Wykluczone. Nie dam się wam zamknąć na Bóg wie ile z ludźmi w kryzysie wieku średniego, których życie miłosne przypomina katastrofę.

– Masz trzydzieści jeden lat i rozwód na koncie – zauważa moja siostra. – Jesteś jedną z nich, Harper – dodaje, za co gromię ją spojrzeniem.

– Nie jestem – odpowiadam. – W przeciwieństwie do nich lubię samotność i nie czuję desperackiej potrzeby szukania drugiej połówki w odległym zakątku świata.

– Piper ma rację, dziecko – wtrąca mama. – Nie stajesz się młodsza, a z każdym kolejnym rokiem znalezienie partnera będzie coraz trudniejsze. Nie powinnaś poddawać się tylko dlatego, że raz ci nie wyszło. Małżeństwo z Jaredem to już historia. Nadszedł czas, by napisać nową.

– Nie mam długopisu. – Usilnie staram się nie parsknąć śmiechem, gdy słyszę jej niemal literackie porównanie, ale nie potrafię się powstrzymać przed choć jednym sarkastycznym komentarzem.

– Dobry Boże – lamentuje, unosząc wzrok, jakby prosiła niebiosa o zesłanie pomocy. – Spójrz na to inaczej, Harper. Możesz potraktować to jako wycieczkę. Luksusowy statek, morza i oceany, piękne miejsca i trzydzieści dni czystego odpoczynku. Tylko ty i szum fal – ciągnie, a ponieważ wciąż nie wyglądam na przekonaną, dodaje: – I open bar czynny całą dobę.

– Miesiąc? – pytam, mając nadzieję, że się przesłyszałam, ale ona kiwa głową, tym samym pozbawiając mnie złudzeń.

To oficjalne. Moja matka jest wariatką.

Nie ma innej logicznej przyczyny, z której miałaby uznać ten pomysł za dobry. Każdy, kto ma w sobie choć odrobinę zdrowego rozsądku, wiedziałby, że wysłanie mnie na ten cholerny rejs nie ma żadnego sensu. Nawet gdybym była na tyle zdesperowana, by rozpaczliwie poszukiwać mężczyzny na morzu, choć nie robię tego nawet na lądzie, to pozostają jeszcze inne kwestie, które mnie przed tym powstrzymują.

Pracuję, na litość boską. Nie mogę tak po prostu wziąć miesięcznego urlopu, tłumacząc się chęcią przeżycia wakacyjnego romansu.

– Możesz pracować z każdego miejsca na ziemi – zauważa matka, a ja szybko się orientuję, że nawet nie wiem, kiedy zaczęłam wypowiadać swoje myśli na głos. – Nie potrzebujesz niczego poza tabletem.

To akurat prawda.

Harper 0, świrnięta matka 1.

Praca graficzki w wydawnictwie ma wiele plusów, a jednym z nich jest niewątpliwie fakt, że nie muszę wychodzić z domu, by ją wykonywać. Mogę tworzyć na kanapie owinięta kocem, na leżaku przy basenie i choć nie przyznam tego na głos, jestem w stanie pracować też na statku podczas pieprzonego rejsu dla desperatów.

– I nie jedziesz tam, by przeżyć wakacyjny romans – dodaje oburzona. – Boże, co za czasy. Czy nikt nie szuka już wartościowej relacji? Ja w twoim wieku miałam już męża i dwójkę dzieci, a tobie chodzą po głowie niezobowiązujące związki i te okropne seksukłady.

– Skąd wiesz o ich istnieniu? – pytam podejrzliwie, na chwilę odsuwając na bok temat tego cholernego rejsu.

– Anne narzekała ostatnio, że jej syn wplątał się w coś takiego – tłumaczy ściszonym głosem, jakby samo mówienie o tym sprawiało, że grzeszy. – Podobno spotyka się z dziewczynami tylko w jednym celu. Nazywa to: kolesie z profitami.

– Kumple z korzyściami – poprawiam ją ze śmiechem.

Nie dziwię się, że tak chętnie zostaje na niedzielne spotkania wspólnoty po mszy, skoro jej koleżanki poruszają takie tematy. Najpierw modlą się gorliwie przez godzinę, a następnie obgadują każdego w promieniu pięciu kilometrów i omawiają życie seksualne swoich dzieci. Na szczęście w przeciwieństwie do syna Anne, koleżanki mojej mamy, ja nie dzielę się ze swoją taką liczbą szczegółów. Cóż, w zasadzie nie mówię jej prawie nic. W końcu im mniej wie, tym lepiej śpi.

– Dobry Boże, Harper, tylko nie mów, że ty także to praktykujesz. – Wzdryga się. – Nie dawaj mi kolejnego powodu do modlitwy w twojej intencji.

– Spokojnie, jestem na to za stara – zapewniam. – Poza tym mamy dwudziesty pierwszy wiek, mamo. Nie trzeba mieć partnera, żeby zaspokajać swoje…

– Nie kończ, dziecko – wchodzi mi w słowo. – Lepiej wróćmy do tematu rejsu.

– Zamknęłyśmy go dawno temu. Nie płynę – oświadczam hardo.

– Płyniesz – kontruje. – Voucher nie podlega zwrotowi, a ja zapłaciłam za niego naprawdę sporo.

– W takim razie ty wybierz się tam za mnie.

– Popłynęłabym, gdybym miała trzydzieści lat mniej – oznajmia. – Natomiast ty nie masz żadnych przeciwskazań, by to zrobić. Jesteś dość atrakcyjna, względnie młoda i nie masz żadnych zobowiązań, które trzymałyby cię kurczowo w Richmond – kwituje, powodując, że po raz kolejny tego popołudnia opada mi szczęka.

Nikt nie podsumuje cię tak celnie jak własna matka.

Następnym razem, gdy będę tworzyła swój opis w aplikacji randkowej, poproszę ją o radę.

– Nie możesz zmarnować tej okazji, Harper – kontynuuje, gdy dostrzega moją wymowną minę. – W najlepszym wypadku znajdziesz sobie męża, a w najgorszym zwiedzisz trochę świata i zyskasz piękną opaleniznę.

Gdybym nie trzymała w dłoni tej cholernej ulotki, która jest tak pełna absurdu, że jej czytanie przyprawia mnie o ból głowy, dałabym się nabrać na to, co mówi. Moja matka ma talent do przedstawiania wszystkiego w pozytywnym świetle, ale znam ją stanowczo zbyt długo, by nabrać się na jej sztuczki. Z doświadczenia wiem, że im kwieciściej o czymś opowiada, tym więcej chce przede mną ukryć, i jestem przekonana, że w tym przypadku nie jest inaczej.

– Nie płynę – powtarzam niczym mantrę, po cichu licząc, że jeśli zrobię to wystarczająco dużo razy, moje słowa w końcu do niej dotrą.

– Obiecaj, że chociaż to rozważysz, dziecko – upiera się. – Nie musisz decydować teraz. Masz jeszcze sporo czasu na przemyślenia.

– Dobrze – wzdycham.

Pozornie kapituluję, ale robię to tylko po to, by dała mi już spokój. Rodzina Bennettów wyczerpała dziś limit mojej cierpliwości i jeśli jeszcze raz usłyszę choć słowo dotyczące tego rejsu, wybuchnę. Dlatego chowam ten piekielny voucher do torebki i zajmuję miejsce na kanapie, po czym przysysam się do swojego kieliszka, który na szczęście został w międzyczasie napełniony przez Piper winem. Matka odpuszcza, myśląc, że wszystko idzie po jej myśli, a ja nie zamierzam wyprowadzać jej z błędu, choć wiem, że nie mogłaby być dalej od prawdy.

Nie popłynę w ten pieprzony rejs.

Koniec kropka.

2

Pierwsza na liście, ostatnia na pokładzie

Płynę w ten pieprzony rejs.

Jeszcze parę tygodni temu zapierałam się rękami i nogami, uparcie twierdząc, że tego nie zrobię, a jednak składam właśnie kolejną ze swoich sukienek w idealną kostkę, by zmieścić ją w bagażu. Spakowałam ich już tak wiele, że dawno straciłam rachubę, choć wypełniona po brzegi walizka wyraźnie sugeruje, że przesadziłam.

Ja pierdolę.

Chociaż moja decyzja jest inna, nastawienie nie uległo zmianie. Wciąż jestem największym krytykiem tego cholernego turnusu dla zdesperowanych singli. Jednak pojawiły się nowe okoliczności, które nieco zmieniły moją sytuację. Brak urlopu, którego tak uparcie używałam jako swojego największego argumentu we wszystkich sprzeczkach z matką, przestał być problemem, bo zostałam zwolniona. Padłam ofiarą brutalnego cięcia etatów, które odebrało mi zatrudnienie, ale w zamian dało sporej wysokości odprawę i masę wolnego czasu.

Chcąc nie chcąc, mój napięty kalendarz, którym tak często się wymawiałam, został całkowicie uwolniony od spotkań i goniących mnie terminów, a tym samym moja matka odniosła swoje wymarzone zwycięstwo, popychając mnie prosto w fale mórz i oceanów. Opierałam się naprawdę długo, ale w końcu pozwoliłam jej wziąć się pod włos, gdy po raz kolejny zasugerowała, że wydała na mój bilet naprawdę sporo oszczędności. Jakimś cudem udało jej się wywołać we mnie poczucie winy, a jeśli już mam je odczuwać, wolę, żeby dręczyło mnie na pokładzie luksusowego wycieczkowca.

Zresztą jeszcze nigdy nie użalałam się nad sobą w żadnej z europejskich stolic, więc równie dobrze mogę wykorzystać tę okazję, by sprawdzić, które państwo słynie z najlepszej aury i co ważniejsze – z mocniejszych drinków. Pozostali będą szukać miłości, a ja swojego osobistego raju na ziemi. To research, którego jestem w stanie się podjąć. Oczyma wyobraźni widzę już nawet tytuł swoich badań: „Szlakiem miejscowych barów i sypialni”. Brzmi obiecująco.

Może ten rejs nie będzie aż tak zły?

Po raz trzeci tego wieczoru siadam na pokrywie walizki, usilnie starając się ją zamknąć, co znowu mi się nie udaje. Już dwukrotnie układałam w niej wszystko od nowa niczym w cholernym tetrisie, by maksymalnie wykorzystać dostępną przestrzeń, a jednak wciąż nie udaje mi się domknąć bagażu. W dodatku gdy znów dociskam go tyłkiem, moich uszu dochodzi niepokojący trzask i z przerażeniem odkrywam, że właśnie zepsułam swoją ulubioną walizkę własnymi pośladkami.

Ignoruję szkodę i skupiam się na tym, co jest znacznie istotniejsze. Podchodzę do lustra, po czym przez naprawdę długi czas przyglądam się swojej pupie okrytej obcisłymi spodniami. Nie wygląda źle, ale to, co się przed chwilą wydarzyło, mówi samo za siebie. Pozwoliłam sobie w tym miesiącu na zbyt wiele małych grzeszków.

Dosyć tego. Od dziś obowiązuje mnie kategoryczny zakaz jedzenia czekolady.

I sera.

I tych krakersów z fikuśnymi pastami, które zamawiam w ramach przystawki w swojej ulubionej knajpie, złudnie zakładając, że są zbyt małe, by zawierać dużo kalorii. Nie byłabym daleko od prawdy, gdyby nie fakt, że potrafię zjeść ich nawet dwanaście w oczekiwaniu na danie główne.

Tak naprawdę nie uważam, że z moją figurą jest coś nie tak. Właściwie sądzę, że wyglądam nawet zbyt dobrze jak na swój wiek. Większość kobiet po trzydziestce odpuszcza, podczas gdy ja z każdym mijającym rokiem prezentuję się coraz lepiej. Nie oznacza to, że jestem częstą bywalczynią siłowni, a już na pewno nie stosuję modnych diet czy detoksów sokowych, ale zmuszam się do absolutnego minimum, które pozwala mi utrzymać wymarzoną sylwetkę. Od czasu do czasu biegam lub ćwiczę jogę, a gdy liczba na wadze przekracza dopuszczalny próg, który ustaliłam sama ze sobą, rezygnuję na kilka tygodni z wyjść do restauracji i zamykam swoją szafkę z przekąskami na klucz.

– Oddychaj, Harper – uspokajam sama siebie. – Dasz radę.

Wyrzucam z walizki wszystko, co do tej pory w nią wepchnęłam, i ogarniam spojrzeniem swoje rzeczy, próbując wytypować te, które wydają się najbardziej zbędne. Jednak to zadanie okazuje się niemal niewykonalne, bo wszystko, co postanowiłam ze sobą zabrać, jest mi niezbędne do przetrwania. Nie zrezygnuję przecież z żadnej z ośmiu par butów czy osiemnastu sukienek, nie wspominając o kostiumach kąpielowych, a już na pewno nie popłynę w miesięczny rejs bez moich dwóch ulubionych wibratorów.

Dzięki Bogu za postęp techniczny. Gdybym miała wskazać mój ulubiony wynalazek dwudziestego pierwszego wieku, z pewnością byłby to stymulator łechtaczki ukryty pod postacią niepozornego pingwinka i nie pozwolę nikomu mi wmówić, że powstało coś lepszego. Nie tylko gwarantuje mi orgazmy po ciężkim dniu, ale zmniejsza też użyteczność gatunku męskiego do minimum, co stanowi dodatkowy plus tego boskiego urządzenia.

To nie podlega negocjacjom, pingwin płynie razem ze mną.

Po kilku godzinach pakowania i rozpakowywania walizki w końcu udaje mi się ją domknąć, co stanowi niewątpliwy sukces. Tak duży, że usprawiedliwiam nim otworzenie pudełka czekoladek, których jeszcze niedawno sobie zakazywałam. Dochodzę jednak do wniosku, że i tak jest już zbyt późno, bym przejmowała się zrobieniem wakacyjnej formy – mój urlop zaczyna się już jutro. Z bombonierką w dłoni siadam na miękkiej kanapie w salonie i kładę nogi na stolik kawowy, a następnie wpycham do ust czekoladkę o smaku słonego karmelu, a potem kolejną i po opróżnieniu połowy opakowania czuję się zrelaksowana.

Jednak ani słodycze, ani lecące w tle odcinki Chirurgów nie pomagają mi oderwać myśli od tego, że zaledwie kilkanaście godzin dzieli mnie od zrobienia najbardziej niedorzecznej rzeczy w całym moim trzydziestojednoletnim życiu. Wciąż nie wierzę, że dałam się wmanewrować w ten idiotyczny pomysł i gdyby nie fakt, że stoczyłam wielogodzinną, nierówną walkę z moją walizką, rozważałabym jeszcze rezygnację. Niestety jest już na to stanowczo za późno, a ja naprawdę niebawem wyruszam w pieprzony rejs.

 

– Kurwa! – klnę pod nosem, kuśtykając po nierównym podłożu.

Nie wiem, dlaczego zdecydowałam się włożyć sandały na wysokim obcasie i krótką sukienkę, ale przed wyjściem z mieszkania nie wydawało mi się to złym pomysłem. Dopiero teraz, gdy wpadam do portu spóźniona piętnaście minut, ciągnąc za sobą trzydziestokilogramową walizkę, zaczynam żałować, że nie włożyłam cholernych adidasów. Byłyby dużo lepszym wyborem do truchtu z bagażem w stronę wycieczkowca.

Na szczęście znalezienie właściwego statku nie jest trudne, bo nie tylko jest on największy ze wszystkich w porcie, ale też przy wejściu na pokład powiewa wielka różowa flaga z logotypem firmy, która organizuje rejs. Gdy tylko przed nim staję, moje oczy odruchowo kierują się ku górze, podziwiając jego ogrom. Spodziewałam się, że matka nie wysłała mnie na wycieczkę byle czym, ale nawet w najśmielszych snach nie podejrzewałam, że zobaczę przed sobą statek żywcem wyjęty z filmów.

Jest wielki. Naprawdę ogromny. Wyglądem i rozmiarem przypomina pływający hotel, a ja potrzebuję kilku chwil, by w całości obrzucić go spojrzeniem. Jestem przekonana, że na jego pokładzie zmieści się nawet kilka tysięcy pasażerów, co jest jednocześnie imponujące i przerażające, bo choć potęga statku zdecydowanie wzbudza mój podziw, to perspektywa znajdowania się w otoczeniu tak wielu osób do mnie nie przemawia. Na szczęście nie ma takiej liczby ludzi, przed którą nie mogłabym schować się w swojej kajucie.

Biorę ostatni uspokajający wdech, po czym razem z moją absurdalnie ciężką walizką pokonuję ostatnie kroki dzielące mnie od nadmiernie pobudzonej kobiety, której koszulkę zdobi ten sam logotyp co flagę obok. Na piersi ma przypiętą plakietkę z imieniem Ruby. Jej uśmiech jest tak promienny, że szereg białych zębów niemal razi mnie w oczy, a pozytywna energia, którą emanuje, mnie przytłacza.

– Harper Bennett – przedstawiam się, gdy staję z nią oko w oko. – Jestem zapisana na rejs – dodaję.

– Ach, wspaniale! – Podekscytowana klaszcze w dłonie. – Kolejne zagubione serce poszukujące pretekstu, by szybciej zabić – oznajmia wysokim głosem, a jej słowa powodują, że mam ochotę stąd uciec i nagle jestem w stanie zrobić to nawet na kilkunastocentymetrowych obcasach.

Zagubione serce?

W co ja się, kurwa, wpakowałam?

Kobieta odznacza moje imię na liście. Jak udaje mi się podglądnąć, liczy ona zaledwie czterdzieści pozycji, co oznacza, że uczestnicy rejsu dla singli stanowią niewielką część wszystkich gości, co naprawdę mnie cieszy. Dzięki temu dużo łatwiej będzie mi wmieszać się w tłum i unikać tej grupy desperatów.

Ruby szykuje dla mnie plik kolorowych broszur, a ja wykorzystuję ten czas, by się jej przyjrzeć. Na pierwszy rzut oku jest w podobnym wieku do mnie, choć wyglądamy zupełnie różnie. Ja prezentuję się tak, jakbym szła właśnie na wystawną kolację, podczas gdy ona ma na sobie różowy T-shirt i dżinsowe szorty. Jej rude włosy są związane w kucyk, a na twarzy aż się roi od powstałych od słońca piegów. Zasadnicza różnica między nami polega jednak na tym, że na moim obliczu maluje się grymas niezadowolenia, a na jej ogromny uśmiech.

– Pierwsza na liście, ostatnia na pokładzie! – Śmieje się głośno ze swojego żartu, a następnie wyciąga do mnie dłoń. – Jestem Ruby. Główna opiekunka rejsu i wasza przewodniczka po oceanie miłości – oznajmia wesoło. – Pozwól za mną, Harper.

Niechętnie podążam za kobietą, której wszystkie słowa brzmią tak, jakby wyczytała je w ciasteczku z wróżbą. Z każdym kolejnym krokiem coraz lepiej rozumiem, jak wielki błąd popełniłam, godząc się na tę cholerną wycieczkę. Nie minęło jeszcze dziesięć minut, a ja już czuję się tak, jakbym znalazła się w samym środku festiwalu kiczu i wiecznego zażenowania, którego samozwańczą królową została Ruby.

– Mam przeczucie, że będziemy się świetnie bawić – oświadcza, zmierzając energicznym krokiem w stronę, jak mi się wydaje, kajut. – Zaplanowałam całe mnóstwo atrakcji. Na samą myśl mam ochotę skakać z radości – wyznaje, po czym rzeczywiście podskakuje w miejscu.

To pewne, ta kobieta je na śniadanie baterie. Nie ma przecież innego wytłumaczenia takich pokładów energii, zwłaszcza o poranku. Zachowuje się jak królik z reklamy Duracell i jeśli mam być szczera, jest do niego całkiem podobna.

– Pozwól, że zdradzę ci sekret, Harper – kontynuuje, całkowicie ignorując to, że nie zareagowałam na jej poprzednią wypowiedź. – W tym roku mamy tu wyjątkowo smakowite kąski. Wiesz, o co mi chodzi… – Porusza sugestywnie brwiami. – Kilku z naszych panów z pewnością wpadnie ci w oko. Nie mogę się doczekać, aż ich spotkasz! Dzisiejszy wieczorek zapoznawczy zapowiada się naprawdę świetnie.

– Wieczorek zapoznawczy? – powtarzam po niej, nie mając zielonego pojęcia, o czym mówi. – Już dziś?

– Oczywiście, kochanie. W końcu twoja miłość jest już na pokładzie. Nie widzę powodów, byś miała zwlekać z jej poznaniem – kwituje z przekonaniem, a następnie wręcza mi pakiet broszur i ulotek. – O mało nie zapomniałam. To rozpiska wszystkich aktywności na kilka kolejnych dni. Chyba nie muszę wspominać, że obecność jest obowiązkowa.

Przestaję jej słuchać w momencie, gdy wbijam wzrok w kolorową kartkę, którą trzymam w dłoni. Czytam zdanie za zdaniem, a w mojej głowie podnosi się cholerny czerwony alarm, gdy dociera do mnie, że plan każdego dnia jest wypełniony po brzegi, a rejs przypomina raczej kolonię dla potrzebujących dyscypliny dzieci niż luksusowy letni wypad. Już sama rozpiska dotycząca dzisiejszego popołudnia powoduje, że mam ochotę wyskoczyć za burtę:

1. Powitalny drink.2. Szybkie randki.3. Wspólna kolacja na górnym pokładzie z muzyką na żywo.

Omiatam wzrokiem tekst, po czym dochodzę do wniosku, że jeden punkt z planu właściwie jest wart mojej uwagi: „Powitalny drink”. I wcale nie zamierzam czekać do szóstej wieczorem, by go zrealizować. Gdy tylko Ruby zostawi mnie w spokoju, udam się na poszukiwania baru, o którego istnieniu zapewniała mnie matka, a następnie sama przywitam się kilkoma kieliszkami mocnego koktajlu.

– Voilà – rzuca Ruby wesoło, stając przed drzwiami jednej z kajut, a następnie otwiera je dla mnie kartą magnetyczną. – To twoje królestwo na najbliższy miesiąc, Harper. Ale nie przyzwyczajaj się do niego za bardzo. Będziesz spędzała tu naprawdę niewiele czasu – oświadcza. – W zasadzie posłuży ci jedynie do spania. Lub nie. – Chichocze i mruga do mnie porozumiewawczo, a na wypadek gdybym nie załapała, co sugeruje, trąca mnie sugestywnie łokciem.

– Seks też jest w harmonogramie? – pytam bez ogródek, na co jej policzki zalewa rumieniec. Cóż, chodząca reklama napoi energetycznych, zwana też Ruby, najwyraźniej nie była gotowa na moją bezpośredniość. – Jeśli tak, upewnij się, że jest zaplanowany przed którymś z posiłków. Po dobrym rżnięciu robię się głodna.

– Cóż, to… – mówi nieco zawstydzona moim wyznaniem i nerwowo stuka palcami o teczkę z dokumentami, którą trzyma w dłoni. Po chwili wraca jednak do swojego poprzedniego stanu, a na jej usta znów wypełza ogromny uśmiech. – To coś, o co musisz zadbać sama.

– Liczyłam na wersję all inclusive – oznajmiam, na co ona jedynie wybucha śmiechem, błędnie zakładając, że się z nią droczę.

Ignoruję jej obecność i rozglądam się po kajucie, która zaskakuje mnie rozmiarem. Nie przypomina pełnowymiarowego pokoju hotelowego, ale jest też dużo przestronniejsza, niż myślałam. Spodziewałam się zobaczyć przed sobą dwumetrową klitkę pozbawioną dostępu do światła dziennego, a tymczasem wchodzę do pomieszczenia z podwójnym łóżkiem, łazienką i niewielkim prywatnym tarasem, z którego mogę obserwować otaczające nas wody.

Ten pokój to pierwszy związany z tym rejsem aspekt, który nie wzmaga we mnie irytacji i sprawia, że mogę odetchnąć z ulgą. Mam dziwne przeczucie, że to pomieszczenie będzie jedynym miejscem, gdzie będę mogła się skryć przed szalejącą na pokładzie niczym huragan Ruby i jej literackimi porównaniami, więc naprawdę doceniam fakt, że mi się podoba. Jestem przekonana, że będę świetnie się komponować z tym wnętrzem z kieliszkiem wina w dłoni.

– I jak? – Pełen ekscytacji ton kobiety przypomina mi o jej obecności i wyrywa mnie z rozmyślań. – Podoba ci się, Harper?

– Jest w porządku – rzucam, starając się wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu, choć w towarzystwie Ruby mówię jak gbur niezależnie od tego, co powiem.

– Superancko!

Superancko?

Chryste, przez ludzi takich jak ona nastolatkowie nazywają trzydziestolatków podstarzałymi, nienadążającymi dziadkami. Nie muszę dłużej z nią przebywać, by wiedzieć, że jest jedną z tych osób, które wciąż dodają zdjęcia na Facebooka i wysyłają obrazki ze śmiesznymi kotami na dzień dobry.

– Rozgość się – poleca. – Masz całe popołudnie dla siebie. Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń. Mój numer jest na broszurze.

– Jasne.

– Widzimy się wieczorem na górnym pokładzie – przypomina radośnie. – Zapowiada się gorący wieczór. – Sposób, w jaki wypowiada słowo „gorący”, celowo przedłużając R, sprawia, że mam ochotę przewrócić oczami. – Zaczynamy punktualnie. Nie spóźnij się. Panowie tego nie lubią.

Omiata mnie wzrokiem, jakby próbowała wyczytać ze mnie coś więcej, a ja poddaję się jej milczącej inspekcji. Mruży delikatnie oczy i zaciska wargi, prawdopodobnie intensywnie nad czymś myśląc, po czym na jej twarzy znów pojawia się powracający niczym bumerang uśmiech.

– Och, Harper? – zaczyna, gdy jest już jedną stopą za drzwiami kajuty.

– Tak, Ruby?

– Zmień nastawienie, kochanie. Wiem, że lata samotności były dla ciebie ciężkie, ale to się wkrótce skończy – oświadcza z powagą. – Kto wie, może już dziś twoje serce zabije w rytmie cza-cza? – dodaje wesoło.

Moje serce z pewnością zabije.

Ją.

– Ahoj, przygodo! – rzuca śpiewnie, po czym odchodzi, zostawiając mnie z przerażającą świadomością, że utknęłam razem z nią na cały miesiąc, w dodatku bez możliwości ucieczki.

Powodzenia, Harper.

Będziesz go potrzebować.

3

Dziesiątka w międzynarodowej skali atrakcyjności

Stukam w ekran smartfona i usilnie próbuję stworzyć w notatniku listę pozytywów, które udało mi się dostrzec w moim pobycie na statku. Liczba powstałych punktów nie powala, choć trzy powody przemawiające za pozostaniem na pokładzie to w moim przeświadczeniu całkiem niezły wynik. Cóż, dwa, bo z rozpędu zapisałam „nielimitowany rum” dwa razy, ale to wciąż więcej niż zero. Jeszcze moment i dorównam swoim optymistycznym nastawieniem Ruby.

– Kolejne daiquiri – proszę zdecydowanie zbyt młodego dla mnie barmana.

– Podwójne? – upewnia się, posyłając mi po raz kolejny tego popołudnia swój, jak mniemam, popisowy uśmiech.

– Skoro nalegasz, Logan. – Kącik moich ust drga delikatnie, gdy odczytuję jego imię z plakietki przypiętej do białej koszulki.

Prawdopodobnie nie powinnam z nim flirtować. Nie tylko z powodu tego, że jestem od niego dobrych kilka lat starsza, ale też dlatego, że nie powinnam psuć sobie relacji z osobą, którą będę widywać podczas tego rejsu najczęściej. Owszem, jest przystojny, nieźle zbudowany i ma w sobie ten chłopięcy urok, który niemal nakazuje mi zagrać z nim w jedną z moich gierek, ale doświadczenie i resztki zdrowego rozsądku zmuszają mnie do trzymania rąk przy sobie.

Jestem w stanie przewidzieć nasze hipotetyczne wspólne losy: on wpadł mi w oko, a ja oczywiście spodobałam się jemu. Sądząc po tym, jak wgapia się w moje cycki, wydaje mu się, że znalazł właśnie gorącą mamuśkę, której zaliczeniem będzie mógł się pochwalić przed kolegami. Nie miałabym nic przeciwko zostaniu jego trofeum, gdyby nie fakt, że po wspólnej nocy odda mi swoje szczeniackie serce, a ja nie będę chciała od niego niczego poza mocnym drinkiem do kolacji, co przyniesie nam wiele niezręczności, których nie jestem fanką.

Zasada numer jeden: nie gryzie się ręki, która cię karmi, a już na pewno nie ujeżdża się fiuta, którego właściciel przyrządza ci darmowe drinki.

– Więc co cię tu sprowadza? – pyta Logan, gdy stawia przede mną kolejny kieliszek.

– Daję nura w ocean uczuć – prycham pod nosem z ironią, przypominając sobie jeden z cytatów z kolorowej broszury Ruby.

– Niemożliwe, nie uwierzę w to. – Zanosi się śmiechem. – Nie wyglądasz na kogoś, kto musi się zamykać na statku, by znaleźć sobie partnera.

– A na kogo wyglądam, Logan? – kokietuję, po czym zanurzam usta w zimnym napoju, nie spuszczając wzroku z chłopaka naprzeciwko mnie.

– Na kobietę, która nie musi nawet kiwnąć palcem, by mężczyźni padali do jej stóp – oświadcza z figlarnym uśmiechem. – Ja z chęcią bym to zrobił.

Zasada numer dwa: zasada numer jeden nie obowiązuje po trzech podwójnych daiquiri.

Wypity rum już mi szumi w głowie, a w dodatku widzę przed sobą apetycznego mężczyznę, który bez skrupułów ze mną flirtuje, i moje pokłady zdrowego rozsądku zaczynają się powoli wyczerpywać. Wygląda na to, że oceaniczna aura już zaczęła wywierać na mnie wpływ. Moje serce, wbrew zapowiedziom Ruby, nie bije jeszcze w miłosnym rytmie, ale inne części mojego ciała są nadmiernie zainteresowane młodym przystojnym barmanem.

– Myślisz, że ci na to pozwolę?

– Mam taką nadzieję – odpowiada pewnie, nawet przez moment nie poddając się intensywności mojego spojrzenia.

– Muszę cię zmartwić, Logan. Nie jestem jedną z twoich łatwych dwudziestoletnich koleżanek – ciągnę, po czym celowo przerywam, by otrzeć opuszką wilgotną od drinka wargę, przyłapując go tym samym na wpatrywaniu się w moje usta. – Jestem dużo gorsza.

– To ostrzeżenie czy obietnica?  

Imponuje mi swoim uporem i tym, jak podejmuje rzucaną przeze mnie rękawicę. Wielu mężczyzn, nawet starszych od niego, zazwyczaj odpada w przedbiegach, gdy trafiają na śmiałą kobietę, obawiając się porażki. Zresztą słusznie. Niewielu facetów wychodzi zwycięsko z potyczki ze mną.

– Zrób mi jeszcze jednego drinka, a przekonasz się o tym – oświadczam sugestywnie, na co on bez wahania sięga po butelkę rumu i z zawadiackim błyskiem w oku zaczyna szykować dla mnie kolejny koktajl.

Kończę moje daiquiri, śledząc wzrokiem ruchy Logana, który już szykuje dla mnie następne, gdy zza moich pleców dobiega słodki irytujący głos, który momentalnie powoduje, że się spinam.

– Harper? Co ty tu jeszcze robisz? – karci mnie Ruby. – Zaczynamy za dwie minuty.

Kurwa.

Okazuje się, że bar nie jest jednak najlepszą kryjówką, choć specjalnie wybrałam ten na dolnym pokładzie, licząc, że uniknę w ten sposób czujnego oka koordynatorki rejsu. Cóż, może przebywanie na widoku nie było najmądrzejszym pomysłem i jeśli chciałam pozostać niezauważona, powinnam się zaszyć w kajucie, ale chęć ukojenia zszarganych nerwów wygrała z potrzebą ukrywania się, za co płacę teraz niezręczną konfrontacją z Ruby.

Nie czeka na moją odpowiedź, jakby wiedziała, że nie będzie zadowolona z niczego, co opuści moje usta, i po prostu ciągnie mnie za sobą w stronę schodów. Przez całą drogę nie daje mi dojść do głosu nawet przez moment, zarzucając mnie przy tym pokrzepiającymi cytatami i wizjami dotyczącymi znalezienia męża w tłumie zebranych na statku singli.

Zostawia mnie samą dopiero wtedy, gdy docieramy w wyznaczone miejsce. Korzystając z braku jej uwagi, zaszywam się na samym końcu, by jak najdłużej pozostać incognito. Opieram się o barierkę i przesuwam wzrokiem po pokładzie, starając się ocenić sytuację.

Jestem mile zaskoczona, gdy dostrzegam, że większość uczestników wygląda dość normalnie. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Zakładałam, że spotkam tu bandę indywidualistów, którzy są tak odpychający, że randkowanie pośrodku oceanu jest dla nich jedyną szansą, by ich partnerzy nie uciekli ze spotkania przed jego końcem, a jednak mam przed sobą grupę zwyczajnych osób. Jest to zarówno pocieszające, jak i niepokojące, bo choć ich wygląd nie odstrasza, już snuję domysły odnośnie do ich wybrakowanych osobowości, które doprowadziły do tego, że musieli zapisać się na ten cholerny rejs.

– Witajcie! – Donośny głos Ruby wraz z dźwiękiem sprzęgającego się mikrofonu dobiega do moich uszu, przerywając mi tym samym wstępną analizę tłumu. – Tak się cieszę, że zdecydowaliście się wziąć udział w tegorocznej edycji Rejsu Miłości. Dziś jesteście dla siebie jeszcze nieznajomymi, ale za miesiąc możecie widzieć w sobie miłość swojego życia. To takie ekscytujące!

Nie wiem, kto dał tej kobiecie mikrofon, ale powinien cofnąć swoją decyzję jak najszybciej. Jestem przekonana, że jej ton jest tak piskliwy, że oprócz nas rozumieją ją też pływające w oceanie delfiny.

– Kto wie, może właśnie teraz stoicie obok swojej bratniej duszy? – rzuca w stronę uczestników z tym swoim ogromnym, oślepiającym uśmiechem.

– Akurat. – Z mojej prawej strony dobiega parsknięcie, które o dziwo, nie wychodzi z moich ust. – Co to za pierdolenie?

Odruchowo odwracam głowę, by zobaczyć, kto tak samo jak ja nie jest zwolennikiem przesłodzonych deklaracji i disneyowskich obietnic rudowłosej. Z największą dyskrecją, na jaką tylko potrafię się zdobyć po trzech naprawdę mocnych drinkach, zerkam przez ramię i lustruję mężczyznę obok mnie.

Stoi niespełna pół metra ode mnie, również wspierając się o burtę, i prezentuje się tak, jakby nie chciał tu być jeszcze bardziej ode mnie. Spogląda na Ruby znad czarnych okularów, które osunęły mu się na nosie, i trzyma obydwie ręce w kieszeniach, co dodaje mu pewnej nonszalancji. Ma na sobie granatowe eleganckie szorty i białą koszulę, której część guzików pozostaje rozpięta, odsłaniając fragmenty torsu, a spod podwiniętego do łokcia rękawa wyłania się kawałek tatuażu.

To, co widzę, podoba mi się na tyle, że nie mam ochoty odrywać wzroku od nieznajomego. Wręcz przeciwnie, kontynuuję swoją małą inspekcję, tym razem skupiając uwagę na jego twarzy. Jego cera jest śniada, jakby spędził na statku o kilka dni więcej ode mnie, a włosy niechlujnie zaczesane do tyłu, choć niektóre z brązowych kosmyków opadają mu na czoło. Mocno zarysowaną szczękę zdobi kilkudniowy nieprzystrzyżony zarost, który wydaje się tak samo szorstki jak jego właściciel.

Jasna cholera, Ruby nie kłamała.

Są tu naprawdę smakowite kąski.

Może i moje serce w dalszym ciągu pozostaje niewzruszone, ale sukienka sama się ze mnie zsuwa na jego widok.

– Nawet o tym nie myśl – odzywa się niskim głosem, gdy przyłapuje mnie na wgapianiu się w jego tors.

– O czym?

– Nie jestem nią – oświadcza, a później prawdopodobnie dostrzega konsternację na mojej twarzy, bo wyjaśnia: – Twoją bratnią duszą.

Dopiero wtedy dociera do mnie, co ma na myśli. Nawiązuje do słów Ruby sprzed chwili, gdy mówiła o tym, że nasza druga połówka może stać teraz obok nas. Czekam, aż zacznie się śmiać, ale on wcale tego nie robi, co oznacza, że jest stuprocentowo poważny i wziął mnie za jedną z obecnych tu poszukiwaczek miłości, a w dodatku uważa, że widzę w nim potencjał na stworzenie czegoś więcej.

– Jestem dla ciebie nieosiągalny – dodaje, czym sprawia, że zaczynam się irytować.

To, że podejrzewał mnie o bycie jedną z zafiksowanych na punkcie miłości wariatek, było nawet zabawne, ale gburowaty ton, jakim się do mnie zwraca, zupełnie nie wydaje mi się śmieszny. W zasadzie jego słowa wraz z wymalowaną na twarzy arogancją powodują, że mężczyzna momentalnie traci na atrakcyjności. Ten facet ma zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie o sobie, a ja nie zamierzam pozwolić, by traktował mnie z wyższością.

– To dość odważna deklaracja jak na kogoś, kto gra w dużo niższej lidze ode mnie – odpowiadam bez wahania i nawet przez moment nie spuszczam z niego wzroku.

Poprawia czarne okulary, wsuwając je wyżej na nos, i przez dłuższą chwilę przypatruje mi się w milczeniu, bez skrępowania badając wzrokiem każdy centymetr mojego ciała. Przynajmniej wydaje mi się, że to robi, bo choć nie widzę jego oczu, czuję na sobie jego oceniające spojrzenie – wszędzie, począwszy od nóg, a kończąc na twarzy i perfekcyjnie ułożonych włosach.

– Nie sądzę, by tak było – oznajmia w tak bezczelny sposób, jakby wystawiał mi właśnie ocenę niedostateczną za niezaliczony sprawdzian.

Nadęty, zapatrzony w siebie buc.

Mężczyźni tacy jak on są idealnym potwierdzeniem, że to, co widoczne dla oka, nawet absurdalnie atrakcyjne, nie ma żadnego znaczenia. Może olśniewać idealną szczęką i opalonym, umięśnionym torsem, ale wystarczy, by choć na moment otworzył usta, i okazuje się, że poza wyglądem nie ma zupełnie nic do zaoferowania. W dodatku stojący obok mnie Pan Gbur musi mieć poważne problemy ze wzrokiem i wybujałe ego, skoro nie uważa mnie za wystarczającą.

Jestem Harper Bennett, do cholery.

Pieprzona dziesiątka w międzynarodowej skali atrakcyjności.

– Jestem w typie każdego – mówię równie lekceważącym tonem co on, po czym odpycham się od barierki i odchodzę od niego powolnym krokiem.

– W takim razie szkoda, że nie jestem każdym – krzyczy za mną, ale nie reaguję na jego kąśliwy komentarz, zbyt zajęta kręceniem tyłkiem na odchodne.

Gbur, cham i prostak.

Dziękuję sobie sprzed pół godziny za wypicie trzech drinków, bo gdybym była w tym momencie trzeźwa, z pewnością awanturowałabym się z nim jeszcze długo. Na szczęście jestem już dużo bardziej odprężona niż podczas wejścia na pokład i nie zamierzam marnować alkoholowego znieczulenia, o które sama zadbałam, by sprzeczać się z kimś, kto nie jest wart mojego czasu i uwagi.

Niestety moja ucieczka od aroganckiego dupka kończy się wkroczeniem w tłum rozentuzjazmowanych uczestników rejsu, którzy dobierają się właśnie w pary, by za moment rozpocząć szybkie randki. Nim się orientuję, zostaję posadzona przy jednym z rozstawionych stolików, a naprzeciwko mnie pojawia się pierwszy kandydat.

– Andrew – przedstawia się i wyciąga dłoń w moim kierunku.

– Harper – rzucam, gdy odwzajemniam jego gest.

– Więc, Harper, opowiedz mi coś o sobie – zachęca, a ja już wiem, że nie jest mężczyzną dla mnie.

Nikt, kto zaczyna rozmowę w ten sposób, nim nie jest.

Facetom się wydaje, że to świetny sposób, by zagadnąć kobietę, przy okazji zdejmując z siebie ciężar prowadzenia konwersacji, choć w rzeczywistości potwierdzają tak tylko swój brak polotu. Wolałabym usłyszeć nawet najprostsze, a precyzyjne pytanie zamiast tak ogólnego, na które równie dobrze mogę odpowiedzieć, zdradzając swój ulubiony kolor, co wykładając całą historię swojego życia.

Nie mam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć. Pomijając już moją niechęć, którą dla dobra ogółu usilnie staram się ignorować, nasz czas jest limitowany, a ja nie słynę z umiejętności wywierania najlepszego pierwszego wrażenia. Może wizualnie zachęcam do podjęcia rozmowy, ale gdy najpierw mówię, a później myślę, tracę swój urok. I właśnie to dzieje się w przypadku szybkiej randki z Andrew.

– Jestem bezdzietną bezrobotną rozwódką – oświadczam, dając tym samym poznać się z najgorszej możliwej strony.

Świetnie, Harper.

Mogłaś dodać jeszcze, że wcale nie chcesz tu być.

Zgodnie z moimi przewidywaniami rozmowa z Andrew już do samego końca się nie klei. Moje nieokiełznane usta w połączeniu z jego brakiem zdolności do prowadzenia konwersacji sprawiają, że przez resztę czasu siedzimy w milczeniu, udając, że nie czujemy się przy tym cholernie niezręcznie. Kiedy Ruby uderza w gong, sygnalizując w ten sposób czas na zmianę partnera, mężczyzna niemal odbiega od mojego stolika, a ja czekam, aż zjawi się przy nim kolejny kandydat, z którym przecież musi pójść mi o wiele lepiej.

Szybko okazuje się jednak, że wcale nie musi. Jest nawet gorzej, choć tym razem nie z mojej winy. Mój obecny partner, Josh, może i nie zadaje mi nieprecyzyjnych pytań, ale nie zadaje także tych szczegółowych. W zasadzie daje mi jedynie szansę na podanie swojego imienia, po czym sam zabiera głos.

– Będę z tobą szczery, Harper – zaczyna. – Przyjechałem tu znaleźć nie tylko żonę, ale też matkę moich przyszłych dzieci. Mam już czterdzieści lat i naszedł czas, bym w końcu zbudował dom, zasadził drzewo i spłodził syna. Chciałbym wyjechać stąd zaręczony.

Ja chciałabym wyjechać stąd bez załamania psychicznego, ale powoli przestaję wierzyć, że to możliwe.

– W takim razie nie jestem odpowiednią kandydatką dla ciebie – wyjaśniam zgodnie z prawdą. – Nie przepadam za dziećmi.

To spore niedopowiedzenie. Nie znoszę ich, ale randka z Andrew nauczyła mnie, że czasem nie warto za bardzo się otwierać.

– Rozumiem, choć nie ukrywam, że to dość rozczarowujące – mówi, przesuwając wzrokiem po moim ciele. – Twoje kształty są wręcz idealne do rozrodu – oświadcza bez ogródek. – Masz niezłe biodra – dodaje, co powoduje, że na myśl nasuwają się mi natychmiast dwa pytania.

Co to, do cholery, znaczy? I czy ten facet szuka na statku miłości czy surogatki?

– Dziękuję? – rzucam, nie do końca wiedząc, jak zareagować na jego wyznanie. – Powodzenia w dalszych poszukiwaniach inkubatora, Josh – oznajmiam, po czym nie czekając na sygnał Ruby, wstaję od stolika i czym prędzej ewakuuję się z górnego pokładu.

Wzięcie udziału w tych przeklętych szybkich randkach było największym poświęceniem, na które mogłam się dziś zdobyć, nawet jeśli wytrwałam tam tylko przez dwa spotkania. Cóż, właściwie jedno i pół, ale to wciąż więcej, niż zamierzałam. Teraz przynajmniej nikt nie może mi zarzucić, że nie spróbowałam, prawda?

Zbiegam po schodach na tyle szybko, na ile potrafię zrobić to na obcasach, a następnie żwawym krokiem kieruję się w stronę swojej kajuty. Ostatnie, czego chcę, to znów zostać przyłapana na próbie uniknięcia zapewnionych przez organizatorów atrakcji, dlatego przemykam przez pokład niezauważona, z każdą sekundą zbliżając się do jedynego bezpiecznego miejsca na tym wycieczkowcu: do mojego pokoju.

Wbijam wzrok w podłogę, by nie ściągnąć na siebie niczyjej uwagi spojrzeniem. Wszystko idzie zgodnie z planem, a od kajuty dzieli mnie już tylko kilkanaście metrów, kiedy przez nieuwagę zderzam się z czymś dużym i twardym, co staje mi na drodze. Klnę siarczyście, odruchowo sięgając dłonią do bolącego od kolizji nosa, po czym spoglądam ku górze, by odkryć, na co właśnie wpadłam. A raczej, jak się okazuje, na kogo.

Napotykam spojrzeniem Pana Gbura, którego twarz zdobi taka sama arogancka mina, jaką uraczył mnie podczas naszej nieprzyjemnej wymiany zdań zaledwie trzy kwadranse wcześniej. Wciąż ma na nosie ciemne okulary, przez co nie mogę zobaczyć jego oczu, ale sądząc po zaciśniętych w linię wargach, jest równie niezadowolony z naszego kolejnego spotkania jak ja.

– Już po randkach? – pyta prześmiewczo. – Czyżby się okazało, że istnieje ktoś jeszcze, w czyim typie nie jesteś?

– Bez obaw, wciąż jesteś jedynym ślepym głupcem na tym statku – odpowiadam, po czym go wymijam i odchodzę, nim zdąży powiedzieć coś, co zirytuje mnie jeszcze bardziej.

4

Wielkie tyłki są teraz w modzie

Harper

Moje próby wmówienia sobie, że tkwienie pośrodku oceanu w towarzystwie gromady naprawdę szurniętych singli nie jest najgorszym, co mogło mnie spotkać, a ja powinnam traktować ten miesiąc jak zasłużony urlop po wielu latach pracy, sypią się w gruzy dokładnie o szóstej pięć dzisiejszego ranka, gdy budzi mnie melodia jednej z najbardziej irytujących piosenek wszech czasów.

Uptown girl

She’s been living in her uptown world

I bet she never had a backstreet guy

I bet her mama never told her why...

Śpiew Billy’ego Joela w połączeniu z głośnym gwizdaniem skutecznie zaburza mój spokój i całkowicie przerywa sen. Nawet próba podduszenia się poduszką kończy się niepowodzeniem, bo ani w kilkunastu procentach nie wygłusza popisów mojego sąsiada, który okazuje się miłośnikiem kawałków z lat osiemdziesiątych.

Pierdol się, Billy Joel.

I ty także, cholerny gwizdaczu.

Obiecałam sobie jednak, że począwszy od dziś, postaram się zmienić nastawienie na bardziej pozytywne lub przynajmniej, co bardziej prawdopodobne w moim przypadku, na neutralne. Wciąż pozostaję przeciwniczką głupich aktywności Ruby i jej podejrzanie wielkich zasobów energii, ale zamierzam się skupić na okolicznościach, w których się znajduję. Na luksusowym wycieczkowcu, jedzeniu i drinkach wliczonych w cenę oraz na słońcu, które zapewni mi zjawiskową opaleniznę.

Postanawiam, że wczesna pobudka nie ostudzi mojego nowo wykrzesanego zapału. Właściwie zamierzam wykorzystać ją na swoją korzyść. Skoro udaje mi się zwlec z łóżka chwilę po szóstej, mogę zjeść samotne śniadanie, nim pozostali goście zjawią się w restauracji, dzięki czemu uniknę zbędnych konfrontacji i niezręcznej wymiany spojrzeń z facetami, z którymi wczoraj odbyłam nieudane randki.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

5

Kręci cię bondage, Zołzo?

Dostępne w wersji pełnej

6

Nie jesteś odrobinę za stara na spacer wstydu?

Dostępne w wersji pełnej

7

To naprawdę ładne cycki

Dostępne w wersji pełnej

8

Zamknij usta, Harper

Dostępne w wersji pełnej

9

Nadęty buc i jego atrakcyjna gęba

Dostępne w wersji pełnej

10

Muszę trzymać się od niej z daleka

Dostępne w wersji pełnej

11

Myślałem, że lubisz kłopoty

Dostępne w wersji pełnej

12

Czas podnieść standardy, Gburze

Dostępne w wersji pełnej

13

Dasz mi kolejnego klapsa?

Dostępne w wersji pełnej

14

Trzymam cię, Zołzo

Dostępne w wersji pełnej

15

Mogłabyś być jego matką

Dostępne w wersji pełnej

16

Udowodnij

Dostępne w wersji pełnej

17

Nie prowokuj mnie, Harper

Dostępne w wersji pełnej

18

Miłosne limbo

Dostępne w wersji pełnej

19

Skończmy tę farsę

Dostępne w wersji pełnej

20

Żadnych komplikacji

Dostępne w wersji pełnej

21

Chcesz się o tym przekonać, Gburze?

Dostępne w wersji pełnej

22

Słodkie tortury

Dostępne w wersji pełnej

23

Po prostu bądź ostrożna

Dostępne w wersji pełnej

24

Jesteś podejrzanie miły

Dostępne w wersji pełnej

25

Właź na pokład, Harper

Dostępne w wersji pełnej

26

Gówno prawda

Dostępne w wersji pełnej

27

Sprawiasz, że tracę kontrolę

Dostępne w wersji pełnej

28

Znalazłaś sobie męża

Dostępne w wersji pełnej

29

A jeśli wypali?

Dostępne w wersji pełnej

30

Stałaś się moim wyjątkiem

Dostępne w wersji pełnej

31

Gotowanie jest jak seks

Dostępne w wersji pełnej

32

Nie sypiam z kobietami na pierwszej randce

Dostępne w wersji pełnej

33

Nie jestem taki jak on

Dostępne w wersji pełnej

34

Wracam do domu

Dostępne w wersji pełnej

35

Nie dała mi szansy

Dostępne w wersji pełnej

36

Nie musisz cały czas zgrywać twardzielki

Dostępne w wersji pełnej

37

Naprawdę lubię naszą historię

Dostępne w wersji pełnej

38

Szaleńczo się w tobie zakochałem

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Zawsze sięgam po to, co najlepsze

Dostępne w wersji pełnej

EPILOG

Wyłącznie dobre wspomnienia

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Playlista

Dostępne w wersji pełnej

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Agnieszka Fiedorowicz

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Bożena Sęk

Projekt okładki: Adelina Sandecka

Zdjęcie na okładce: © Ekaterina Anisimova; © Butter Bites;

© designer_an; © SilhouetteForge / Stock.Adobe.com

Grafiki w książce: © Inga Bulgakova; © Studicon / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © KPstudio; © Vita / Stock.Adobe.com

Copyright © 2025 by Marcelina Bobeł

Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-228-5

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa: Marcelina Bobeł, Sail Away

Od autorki

Moja matka jest wariatką

Pierwsza na liście, ostatnia na pokładzie

Dziesiątka w międzynarodowej skali atrakcyjności

Wielkie tyłki są teraz w modzie

Kręci cię bondage, Zołzo?

Nie jesteś odrobinę za stara na spacer wstydu?

To naprawdę ładne cycki

Zamknij usta, Harper

Nadęty buc i jego atrakcyjna gęba

Muszę trzymać się od niej z daleka

Myślałem, że lubisz kłopoty

Czas podnieść standardy, Gburze

Dasz mi kolejnego klapsa?

Trzymam cię, Zołzo

Mogłabyś być jego matką

Udowodnij

Nie prowokuj mnie, Harper

Miłosne limbo

Skończmy tę farsę

Żadnych komplikacji

Chcesz się o tym przekonać, Gburze?

Słodkie tortury

Po prostu bądź ostrożna

Jesteś podejrzanie miły

Właź na pokład, Harper

Gówno prawda

Sprawiasz, że tracę kontrolę

Znalazłaś sobie męża

A jeśli wypali?

Stałaś się moim wyjątkiem

Gotowanie jest jak seks

Nie sypiam z kobietami na pierwszej randce

Nie jestem taki jak on

Wracam do domu

Nie dała mi szansy

Nie musisz cały czas zgrywać twardzielki

Naprawdę lubię naszą historię

Szaleńczo się w tobie zakochałem

Zawsze sięgam po to, co najlepsze

Wyłącznie dobre wspomnienia

Podziękowania

Playlista

Karta redakcyjna