Bogowie, demony i inni... - R.K.Narayan - ebook

Bogowie, demony i inni... ebook

R.K.Narayan

0,0

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 
Zbiór mitów i legend staroindyjskich jest potwierdzeniem wszechstronności talentu Narayana. Jest to barwna, żywa opowieść o problemach nurtujących starożytnych Hindusów, jakże bliskich i współczesnemu człowiekowi. Postacie herosów indyjskich, będąc nosicielami pewnych idei, przeżywają jednocześnie silnie swoje wzloty i upadki, zazdrość, miłość, nienawiść. Są to problemy przekraczające granice czasu.
[Opis wydawnictwa] 

 

 

Książka dostępna w zasobach: 

Biblioteka Miejsko-Powiatowa w Kwidzynie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Rok wydania: 1982

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

R.K.Narayan

BOGOWIE, DEMONY I INNI...

 

R.K.Narayan

BOGOWIE,DEMONY

I INNI...

Przełożył

Zdzisław Reszelewski

 

Tytuł oryginału:

Gods, Demons and Others

Copyright © R. K. Narayan, 1964

© Copyright far the Polish edition by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982

ISBN 83-08-00551-9

 

Kilka opowiadań zawartych w tym tomie zawdzięcza swoje powstanie Mahabharacie. Są to: Jajati, Draupadi, Nala, Sawitri, Śakuntala, Hariśczandra i Sibi. Trzy z nich wzięto z Ramajany: Wiśwamitra, Rawana i Walmiki. Źródłem Lawany i Czudali jest Joga-Wasiszthdj Dewi — Dewibhagawacie; a „Manmatha” — „Siwapuranie”. „Bransoleta bez pary” oparta jest na tamilskim eposie „Silapadikharam”.

 

Świat gawędziarza

Jest nieodłączną częścią indyjskiej społeczności wiejskiej, która żyje nieco z dala od głównych prądów współczesności. Najbliższa stacja kolejowa znajduje się w odległości sześćdziesięciu mil, można do niej dotrzeć korzystając z przypadkowych autobusów jadących szosą, do której na przełaj przez kanał jest co najmniej godzina marszu. W ten sposób odcięta jest od świata niemal setka bezładnie rozrzuconych domów tworzących sześć krzywych uliczek. Na zachód od wsi, aż do lesistych zboczy gór, rozciągają się pola ryżowe. Elektryczność doprowadza się właśnie lub doprowadzono do sąsiedniej wsi odległej zaledwie o trzy mile; wodę czerpie się z odkrytej studni, znajdującej się na placu w środku wsi. Przez cały dzień mężczyźni i kobiety pracują w polu, kopiąc, orząc, sadząc lub zbierając plony. O siódmej wieczorem (lub już po południu, jeśli rozeszły się słuchy, że w pobliżu grasuje tygrys ludożerca) wszyscy są w domu.

Postronny obserwator może pomyśleć, że mieszkańcy wsi tęsknią za powabami cywilizacji; ale im samym wydaje się, że ich brak nie jest tak wielką stratą; wprost przeciwnie, sprawiają wrażenie tajemniczo zaczarowanych. Źródłem tego zaczarowania jest gawędziarz, dostojny starzec, żyjący w chacie na skraju wsi, w której mieszkali jego przodkowie. Rzadko ją opuszcza, chyba że wychodzi do ogrodu lub przed dom do maleńkiego sadu z kilkoma palmami kokosowymi, czy też w zupełnie wyjątkowych przypadkach, kiedy udaje się do jednego z sąsiadów, jeśli wymagają tego jego obowiązki kapłana. Za dnia siedzi zazwyczaj ze skrzyżowanymi nogami na chłodnej glinianej podłodze w swej chacie i wyprostowawszy się, uważnie czyta grubą księgę w sanskrycie, która spoczywa na drewnianej podstawce, lub pochyliwszy się ku słońcu padającemu przez otwór w drzwiach studiuje jakiś stary manuskrypt z liści palmowych. Jeśli ludzie po skończonej robocie w polu chcą posłuchać opowieści, zbierają się w milczeniu przed jego domem, szczególnie w takie wieczory, kiedy blask księżyca lśni na liściach palm kokosowych.

Na takie okazje pociera czoło świętym popiołem i owija się zielonym szalem, a jego pomocnicy wynoszą na werandę oprawioną w ramki podobiznę któregoś z bogów; stawiając na specjalnym postumencie, przystrajają girlandami z jaśminu i okadzają wonnościami. Po zakończeniu wszystkich przygotowań zjawia się sam gawędziarz i siada przed latarniami; w takich chwilach wygląda władczo i budzi respekt. Rozpoczyna modlitwą i modli się tak długo, aż wszyscy obecni przyłączą się do niego i dolina rozbrzmiewa pieśniami zagłuszającymi krzyki Szakali. Były czasy, że jego opowieściom towarzyszyła gra na instrumentach muzycznych, ale teraz może liczyć tylko na siebie.

— Kino zabrało nam wszystkich skrzypków i śpiewaków; kto teraz ma czas stać za plecami starca i wypełniać muzyką jego pauzy w opowieściach — powiada często.

Ale w rzeczywistości nigdy nie przeszkadzał mu brak pomocników czy zastępcy, gdyż jest samowystarczalny; zna na pamięć wszystkie dwadzieścia cztery tysiące strof ,,Ramajany”, sto tysięcy strof „Mahabharaty” i osiemnaście tysięcy strof „Bhagawaty”. A jeśli trzyma przed sobą otwartą księgę sanskrycką, to głównie po to, aby zademonstrować swej publiczności, że opowieści jego oparte są na autorytatywnych źródłach.

Pandit (jak go nazywają) jest z reguły bardzo starym człowiekiem, pielęgnującym wygląd i tradycje sprzed tysiąca lat, cały jego przyodziewek stanowią dwa kawałki bawełnianej materii. (Niekiedy jednak wykazuje doskonałą znajomość współczesnego życia dzięki uważnej lekturze paczki gazet, które co czwartek po południu dostarcza mu listonosz.) Goląc głowę (tylko w te dni, które wyznaczone są w kalendarzu) pozostawia na czubku mały kosmyk, albowiem w starych świętych księgach, śastrach, napisano, że mężczyzna nie powinien mieć więcej włosów, niż można przewlec przez srebrny pierścień, który nosi na palcu; a że nosi na palcu srebrny pierścień, tego możecie być pewni, bo o tym także napisano w śastrach. Całą jego egzystencję określają śastry; z tego powodu nie może żyć we współczesnym mieście — znaczyłoby to porzucić dom, w którym jego przodkowie ściśle przestrzegali zasad zawartych w śastrach. Dwa razy dziennie obmywa ciało przy studni, trzy razy na dzień modli się zwróciwszy twarz na Wschód lub Zachód, w zależności od pory dnia; odżywia się zgodnie z zasadami kalendarza. Co dwa tygodnie przez cały dzień zachowuje ścisły post przerywając go zielonym bobem zagotowanym w słonej wodzie. Godziny wolne od modlitw i rozmyślań spędza nad księgami.

Jego dzieci nie mogły, oczywiście, akceptować tego sposobu życia, wybrały inne drogi i rozjechały się do różnych odległych miast szukając możliwości zarobku. On sam żyje z tego, co dają dwa akry ziemi, kilka palm kokosowych i z darów, które przynoszą mu ludzie z wdzięczności za jego opowieści, kiedy liczne przygody dobiegają do szczęśliwego końca, lub kiedy bóg zstępuje na ziemię w postaci nowo narodzonego dzieciątka, albo żeni się z boginią. Pandit żyje w zgodzie z samym sobą i z całym światem. Święcie wierzy w nieomylność Wed, które zaczął studiować, gdy miał siedem lat. Dwanaście lat życia poświęcił tylko na to, żeby nauczyć się je recytować. Opanował także wszystkie tajniki gramatyki sanskryckiej, znaczenie słów i podział ich na sylaby.

Nawet w życiu codziennym powołuje się na autorytet Wed, albowiem zawierają one nie tylko modlitwy i wiersze, ale także wskazówki dotyczące najprostszych spraw. Jeśli na przykład uznaje, że jego słuchacze w odpowiedzi na żart śmieją się zbyt długo i głośno, natychmiast przytacza odpowiedni wers, który poucza, że śmiech powinien być raczej odświeżający, pełen godności niż zbyt ostentacyjny. Bez skrępowania udziela napomnienia tym, którzy drapią się w głowę, powołując się na odpowiedni ustęp w Wedach, który mówi, że czując swędzenie, człowiek powinien poczekać, aż zostanie sam, a potem posłużyć się raczej końcem jeleniego rogu niż własnymi paznokciami. Pandit nie ma żadnych wątpliwości, że Wedy zostały stworzone tchnieniem boga i zawierają wszystko, co chce poznać dla zbawienia własnej duszy, w jakichkolwiek warunkach się znajdzie.

Nawet legendy i mity Puran, z których osiemnaście jest szczególnie ważnych, wydają mu się potwierdzeniem zasad moralnych i prawd duchowych zawartych w Wedach.

— Kto nie posiądzie głębokiej znajomości Wed, nie jest w stanie zrozumieć żadnej opowieści z naszej mitologii — twierdzi często.

Wszystko jest wzajem zależne. Opowieści, święte księgi, etyka, filozofia, gramatyka, astrologia, astronomia, semantyka, mistycyzm i zasady moralne — wszystko tę są elementy składające się na życie i nieodzowne dla wszechogarniającego zrozumienia bytu. Literatura nie jest jakąś oderwaną, bez związku z innymi, dziedziną nauki, powołaną dla duchowego udoskonalania uczonych mężów, lecz uniwersalnym środkiem ekspresji posługującym się obrazem artystycznym jednakowo dostępnym zarówno dla wykształconych jak i dla analfabetów. Prawdziwe dzieło literackie może oddziaływać poprzez nieskończoną różnorodność sposobów: każdą ze strof „Ramajany” można śpiewać w takt muzyki; rozpisać na role i przetworzyć w piękny dramat; analizować naukowo, „żeby ocenić wszystkie subtelności języka i gramatyki, lub starannie oddzieliwszy zagadnienia pierwszoplanowe od drugoplanowych, starać się posiąść jej tajemny sens.

Bohaterowie eposów są prototypami lub modelami, na podobieństwo których stworzona jest cała ludzkość, i pozostają wzorami po wsze czasy. Każda opowieść zawiera głęboki filozoficzny sens i jakąś naukę moralną, która uczy rozróżniania zła od dobra. Dla narratora i słuchaczy opowieści te są nie tyle literaturą, co raczej kronikami życia: ich odległych przodków, których czyny przesyca tak głęboki sens, że stały się częścią składową historii ludzkości. W każdej opowieści dobro w końcu tryumfuje, nie ma więc miejsca na tragedię w rozumieniu Greków; dopóki scena usłana jest trupami kurtyna nie opadnie ostatecznie. Każdy wie, że nawet jeśli w pewnym momencie demon zwycięża, cierpienia maluczkich i pobożnych są tymczasowe. W końcu sprawiedliwość zatryumfuje; Jeśli nie natychmiast, to za tysiąc lub za dziesięć tysięcy lat; jeśli nie na tym, to na którymś z innych światów.

W przerażającym bezmiarze czasu i przestrzeni każde wydarzenie nabiera właściwej perspektywy. Cierpienie jest skutkiem pewnych czynów popełnionych w łańcuchu wcieleń zdeterminowanych przez prawo Karmy. Silny człowiek obdarzony złą wolą czyni zło niebaczny na następstwa, aż własne jego czyny przywiodą go do zguby. Zło samo w sobie zawiera chytrze ukryty, niezawodny pierwiastek samounicestwienia. Jakkolwiek niezwyciężony wydawać się może demon, jego własne złe skłonności skazują go na nieuchronny koniec — głęboko pogodna i pokrzepiająca jest filozofia nieustannie przemawiająca do naszego ludu, który nigdy nie pyta: — Jak długo, och, jak długo jeszcze będziemy musieli czekać, żeby ujrzeć upadek zła?

Bohaterowie mitów indyjskich żyją według własnego kalendarza, w którym tysiące i dziesiątki tysięcy lat mijają jak dzień; dokonują swoich wielkich czynów w wielu światach, widzialnych i niewidzialnych. Jednakże w porównaniu z jeszcze większą skalą tworzenia i burzenia, to bezmierne rozciągnięcie w czasie, i przestrzeni nie wydaje się czymś wyjątkowym. Brahma, Bóg o czterech twarzach, Stwórca Wszechświata, który w głębokiej zadumie spoczywa na łożu z płatków lotosu i wyłącznie siłą woli stwarza wszystko, ma własną miarę dnia i nocy. Zbudziwszy się w pierwszej połowie dnia, stwarza Wszechświat, który przechodzi w swym rozwoju cztery ściśle rozgraniczone stadia zwane jugami1. Potem Brahma zasypia i wszystko, co stworzył, rozpada się. Zasypia na dwanaście godzin, budzi się, proces tworzenia zaczyna się na nowo i znowu powtarza się pełen cykl czterech jug.

Życie samego Brahmy trwa sto niebiańskich lat2; na końcu tego okresu Brahma umiera — i nic nie pozostaje po dziele i jego Stwórcy. Słońce i gwiazdy gasną, oceany gigantyczną falą zalewają lądy. Z kolei ogromne masy wody parują i znikają. Następuje wielki bezruch i absolutna ciemność. Wszechświat przemienia się w nicość. Ponad tymi kosmicznymi przewrotami stoi Najwyższy Bóg, nie podlegający czasowi i przestrzeni, dla którego między stworzeniem a unicestwieniem świata mija jedno mgnienie zaledwie. Nazywają go Narajana, Iśwara lub Mahaśakti. Jest źródłem wszystkich rodzajów tworzenia — filozofii, świętych ksiąg, opowieści, bogów i demonów, bohaterów i epok, i sam kładzie kres temu, co powołał do istnienia.

W celu urzeczywistnienia pewnych swych zamierzeń ten Nieskończony Byt zstępuje w postaci Trójcy: Brahmy, Wisznu i Śiwy, a każdy z tych bogów pełni specyficzne funkcje. Brahma jest stwórcą, Wisznu — opiekunem, a Siwa — burzycielem; wszyscy oni odgrywają ważną rolę w indyjskiej mitologii, podobnie jak całe zastępy pomniejszych bogów (z Indrą na czele) i jeszcze większa liczba nosicieli złych sił — asurów, i rakszasów, nazywanych demonami, oraz królowie i mędrcy tej ziemi. Zderzenie się tych różnorodnych bóstw, ich skomplikowane wzajemne stosunki w różnych płaszczyznach określają treść i styl naszej książki.

Początkowo istniały one tylko jako przekazy ustne, dopiero z czasem pojawiły się przekazy piśmiennicze. Każda opowieść zaczyna się zazwyczaj od ogólnego pytania, które dociekliwy bohater zadaje swemu bardziej oświeconemu rozmówcy. Podstawową treść „Ramajany” stanowi odpowiedź mędrca Narady na pytanie Walmiki (który potem spisał ten epicki poemat): „Kto jest człowiekiem doskonałym?” Narada usłyszał tę opowieść od Brahmy, a Brahma od samego Wielkiego Boga na naradzie bogów. W ten sposób każdy mit sięga coraz głębiej w przeszłość, aż do głównego narratora, który mógł być naocznym świadkiem wydarzeń3. Od niego opowieść rozprzestrzenia się koncentrycznie jak fale na wodzie i w końcu trafia do wiejskiego pandita, który przekazuje ją dzieciom, w ten sposób dziewięćdziesiąt procent mitów zna, ceni i rozumie każdy mieszkaniec Indii, niezależnie od tego, czy potrafi czytać i pisać czy nie (problem ten nawet się nie pojawia).

Wszyscy wiedzą, czego dokonać może bohater przy pomocy boga i jaki koniec czeka demona. Jednak mity zawierają taką niewyczerpaną siłę życiową, że ludzie gotowi są słuchać ich wciąż od nowa; nie ma w naszym kraju człowieka, który powiedziałby: „Dosyć! Słyszałem to już przedtem!” Słuchają ich ludzie wiele razy, pomagają im bowiem głębiej zrozumieć sens życia, śmierci i przeznaczenia.

Akcja większości tych historii zaczyna się zazwyczaj w jakimś malowniczym miejscu: w cienistym gaju nad brzegiem rzęki lub w leśnych ostępach, gdzie zebrali się mędrcy po długiej pokucie, która przyniosła oczekiwane rezultaty. Zjawia się wędrowiec z daleka. Po wymianie pozdrowień mędrcy pytają: „Skąd przybywasz? Co godnego uwagi wydarzyło się u takiego-a-takiego króla podczas składania ofiar? Opowiadaj o wszystkim czego warto posłuchać.” I wędrowiec zaczyna swą opowieść. W ten sposób wędrowny uczony mąż Sauti, błądząc po lesie, znalazł się w pobliżu nieznanej pustelni i w odpowiedzi na pytanie mędrców opowiedział „Mahabharatę”. To on także oświadczył, że Wjasa (autor „Mahabharaty”) podyktował całą tę historię swemu sekretarzowi, którym był nie kto inny jak sam Ganesia, bóg o głowie słonia, który zgodził się zapisać opowieść pod warunkiem, że autor nie bodzie się zacinać ani robić pauz. Wjasa przyjął jego warunek i dyktował tak szybko, że Ganesia musiał złamać jeden ze swoich kłów, aby zapisać tekst na liściach palmowych. Po dzień dzisiejszy Ganesia, bóg o głowie słonia, przedstawiany jest z ułamanym prawym kłem.

Wszystkie mity mają pewne elementy wspólne, mianowicie: mędrcy zazwyczaj spędzają życie w lesie dążąc do uszlachetnienia życia poprzez surową prostotę i pełne skupienia medytacje (zwane tapas). Demony także naznaczają sobie ciężkie pokuty, nabierając niezwykłej, nieograniczonej siły, która pozwala im nękać nie tylko ludzi, ale także bogów, aż nie pojawi się zbawiciel i nie pozbawi ich życia. W tej książce tego rodzaju istotami są demony Rawana, z opowiadania o tej samej nazwie i Taraka, z opowiadania „Manmatha”.

Królowie z tych opowiadań to ludzie czynu: prowadzą wojny, dążą, do rozszerzenia swych królestw, co jest ich prawowitą, publiczną działalnością. Król rządzi swymi poddanymi, przestrzegając ściśle zasad zawartych w śastrach. Niekiedy łamie je i wtedy bywa ciężko doświadczany (jak bracia Pandawa z opowiadania „Draupadi” którzy przejawiali słabość do gier hazardowych, lub bohater opowiadania „Nala”). Niekiedy król udaje się na polowanie, zgubiwszy swą świtę popada w opresję, która zmusza go do zasadniczej zmiany w życiu, jak w opowiadaniach „Hariśczandra” i „Śakuntala”.

Innym wspólnym elementem tych opowieści jest ceremonia swajamwary, znaczące wydarzenie w pałacu, podczas którego księżniczka, osiągnąwszy pełnoletność, może wybrać sobie męża. Do najdalszych zakątków rozsyła się wiadomość o zamiarze księżniczki wyjścia za mąż. Najznamienitsi książęta z wszystkich stron świata przybywają do stolicy i zajmują miejsca w sali posłuchań. O oznaczonej porze na środku sali pojawia się księżniczka, trzymając w ręce girlandę z kwiatów, przygląda się obecnym i podaje ją temu, kogo wybrała. Swajamwara odgrywa ważną rolę w takich opowiadaniach, jak „Draupadi”, „Walmiki” i „Nala”.

Gdy źli ludzie dążą tylko do wzbogacenia się i do władzy, rzecznicy idealizmu, w poszukiwaniu trwałych wartości, wyrzekają się wszystkiego z własnym ,,ja” włącznie, jak w opowiadaniach „Czudala” i „Jajati”. Samowyrzeczenie uważane jest za najbardziej skuteczny środek osiągania wyższych stadiów życia i w określonych etapach akceptują je wszyscy cnotliwi bohaterowie.

Ponieważ nigdy nie rezygnowano z dydaktyzmu, każdy mit zawiera jakąś naukę, niczym kwiat, który posiada nie tylko piękną formę, ale także miły aromat.

Włączyłem do tej książki tylko te mity, które zawierały opowieści o ludziach niezwykłych. Wierzę, że człowiek pozostaje człowiekiem niezależnie od okoliczności i tego, co go otacza, i że charakterystyczne cechy tej czy innej epoki, tej czy innej literatury, związane są przede wszystkim z ludzkim charakterem, niezależnie od tego czy mowa jest o 3000 roku p.n.e., czy o 2000 roku naszej ery. Chciałem przedstawić w tej książce możliwie najszerszą galerię osób, aby dać najpełniejszy obraz indyjskiej mitologii. Jak wspomniano w przedmowie do każdej z pięciu części książki, opowiadania zostały zgrupowane według tematów lub według znaków szczególnych głównych bohaterów, na przykład opowiadania o idealnych władcach lub cnotliwych żonach.

Zanim dokonałem wyboru tego czy innego mitu, słuchałem ich kilkakrotnie w wykonaniu panditów podobnych do tych, których opisałem, potem swój zapis porównywałem z oryginałem, odczytywanym mi przez jakiegoś znawcę sanskrytu, i chociaż starałem się być jak najwierniejszy oryginałowi, opowiadania te w żadnym razie nie mogą być uważane za tłumaczenie. Przede wszystkim dlatego, że zmuszony byłem opuścić liczne teologiczne i dydaktyczne dygresje, rozciągające niekiedy przekaz jednego mitu na dwa lub trzy dni, jeśli narrator zatrzymywał się na jakimś szczególnie interesującym go zagadnieniu i robił dygresje pod adresem współczesnych postaw lub by wyłożyć swą filozofię; musiałem surowo przestrzegać kanwy tematycznej, chociażby dlatego, by książka ta nie przekroczyła jej obecnych rozmiarów. Moja metoda polegała na tym, żeby traktować mity jak rzeczywistość, przepisać je z pamięci własnymi słowami, to jest pisać tak, jak pisałbym każde inne opowiadanie o życiu otaczających mnie ludzi. Aby nie naruszać tradycji zachowałem na drugim planie narratora, który od czasu do czasu zaopatruje opowieść w niezbędne wyjaśnienia lub wstęp.

 

Bogowie, których czytelnik spotka na kartach książki

Iswra, Narajana, Mahaśakti: Trzy imiona Najwyższego Boga, który nie miał początku, nie podlega przemianom i nie będzie miał końca. W sferę życia ziemskiego zstępuje w postaci Trójcy:

Brahma — Stwórca, praojciec wszystkich żywych istot, jego środkiem lokomocji jest łabędź. Jego żoną jest Saraswati, bogini wiedzy. Spośród jego licznego potomstwa wyróżniają się: Siedmiu Mędrców, bóg mądrości Brihaspati, Pradżapati i Daksza.

Wisznu — Obrońca, przebywający w swoim własnym świecie, Waikuncie. Jego małżonką jest Lakszmi, bogini dobrobytu. Kiedy tylko siły zła grożą światu zagładą, Wisznu w jednym ze swych wcieleń (które noszą nazwę awatarów) zstępuje na ziemię i zbawia ludzkość. W mitologii indyjskiej opisano dziewięć awatarów Wisznu; do najważniejszych z nich należą: Rama, bohater „Ramajany” i Kriszna, który pomógł Pandawom, bohaterom „Mahabharaty”, pokonać ich przewrotnych kuzynów. O narodzinach Kriszny i jego wczesnej młodości mówi „Bhagawata”.

Śiwa — Surowy bóg, którego działalność określa się szerokim terminem „burzyciel”. Jego małżonka Parwati przebywa na górze Kailas. Śiwa ma dwóch synów: Subramanję, który pokonał demona Tarakę, i Ganesię, boga z głową słonia, który spisał „Mahabharatę” pod dyktando Wjasy; panuje przekonanie, że modlitwa skierowana do Ganesi usuwa wszystkie przeszkody.

Indra — Przełożony młodszych bogów, czyli dewów, których jest trzydzieści trzy miliony.

Waruna — Pan oceanów, powietrza i wody.

Agni — Bóg ognia.

Jama (znany także jako Jama Dharma) — Bóg śmierci i sprawiedliwości.

Surja — Bóg słońca.

Aświnowie — Bliźniaczy synowie słońca lub nieba, obdarzeni wieczną młodością, urodą i inteligencją.

Waju — Bóg wiatru, ojciec Bhimy (z „Mahabharaty”) i Hanumana (w „Ramajanie”).

Kama (Manmatha) — Bóg miłości.

Kali i Dwapara — Młodsze boginie, z których każda panuje w określonej epoce, czyli judzę, nazwanej jej imieniem.

Część pierwsza

Lawana

Czudala

Jajati

W trzech tych opowieściach, które otwierają książkę „Bogowie, demony i inni...”, mowa będzie o „Innych”; ingerencja bogów jest tu nieznaczna. Każda z opowieści odsłania jedną ze stron sfery duchowej człowieka: w „Lawanie” jest to poznanie natury czasu; w „Czudali” — przeobrażeń psychiki; w „Jajati” — odwieczny problem poszukiwań nie przemijającej młodości.

 

Lawana

Tego popołudnia pandit zamiast jak zwykle odczytywać manuskrypty zapisane na liściach palmowych, czytał gazetę. Popołudnie było spokojne, jaskrawobłękitne, jego ulubione cielątko przywiązane do kołka w pobliżu żuło garść siana, które wrzucił mu do żłobu. Pandit odłożył gazetę, zdjął okulary z nosa i powiedział: — Straciłem trochę czasu, żeby przeczytać reportaż o człowieku, którego wyrzucono w kosmos, aby okrążył Ziemię — dziwnych rzeczy próbują ludzie na Zachodzie! Przecież ten człowiek zamiast czekać, aż Ziemia zwróci się ku Słońcu lub odwróci od niego, sam leci wokół niej i stwarza własne następstwo dnia i nocy. Okres między jednym światem a drugim nie trwa u niego dwadzieścia cztery godziny jak u nas, ale pół dnia lub może dwa dni, kto to może wiedzieć. Wszystko to zmusiło mnie do zastanowienia się ponownie nad naturą czasu. Czym jest dzień? Czym są dwa dni? Całe życie? Aby to wyjaśnić, opowiem wam historię o Lawanie.

Istniało onegdaj, ciągnął, starożytne królestwo Uttar Pandawa, którego władcą był Lawana. Była to bogata i piękna kraina. Król był zadowolony ze swych poddanych, a poddani byli równie zadowoleni ze swego króla. Codziennie po południu miał zwyczaj przyjmować w sali zebrań ministrów, sekretarzy, gości i poddanych z prośbami. Pewnego dnia w sali przyjęć zjawił się nieznany człowiek. Był to bosonogi, wychudły starzec o zmęczonej twarzy; czoło oznaczone świętymi znakami i rzadko spotykany kaszmirski szal wskazywały na to, że był to człowiek godny szacunku. Na przegubie jego ręki pobłyskiwała złota bransoleta wysadzana drogocennymi kamieniami, a na szyi wspaniały różaniec nanizany na złoty łańcuszek; długie, siwe włosy opadały mu do samych ramion; tych, „którzy na niego patrzyli, napawał lękiem. Posadzono go wśród uczonych mężów.

Król nie mógł oczu oderwać od niego.

— Kto to jest? — zapytał ministra.
— To mag, prosi o audiencję.
— Niech się zbliży.

Mag zbliżył się do króla i wygłosił kwieciste powitanie.

— Co potrafisz? — zapytał król. — Chciałbym zobaczyć coś nowego.
— Chcę pokazać coś, o czym nikt nie odważył się nawet myśleć — odparł mag.

Lawana uśmiechnął się cynicznie.

— Widziałem już, jak pod ręcznikiem wyrasta drzewo mangowe. Nie chcę tego oglądać jeszcze raz.
— To będzie co innego, panie.
— Nie chcę patrzeć na linię wiszącą w powietrzu, po której ktoś się wspina.
— To nudny i banalny trick. Nie ośmieliłbym się narzucać go Waszej Wysokości
— Byłem świadkiem jak mangusta i skóry martwych kobr wracały do życia i walczyły.

Robiłem te sztuki, kiedy byłem ośmioletnim chłopcem. Nie ośmieliłbym się zaproponować tej wyświechtanej rozrywki tak dostojnemu zgromadzeniu

— Czyżbyś miał nam pokazać coś nowego? Nie cierpię kobiet przecinanych na pół, ani mężczyzn wznoszących się do sufitu: jestem znudzony i zmęczony tym wszystkim.
— Możesz rozkazywać, Wasza Wysokość, odciąć mi głowę, jeśli nie potrafię pokazać nic ponadto.
— Dlaczego? Tak mało cenisz swą głowę, że chcesz ją oddać tak tanio?
— Wasza Wysokość, po prostu wiem, że mogę zaproponować coś zupełnie innego.
— Jeśli to prawda, możesz prosić o najwyższą nagrodę. A teraz zaczynaj. Przynieś swą torbę.
— Nie mam torby.
— To dobry znak. Nie masz czarodziejskiej torby? Więc co masz?
— Tylko to — powiedział mag wskazując na swe szeroko otwarte oczy.

— Tylko co? — zapytał król wpatrując się w niego.

Kiedy oczy Lawany spotkały się z oczami maga, wszystko uległo zmianie. Pierwszy minister, który zawsze stał po jego prawicy, zniknął. Sala posłuchań z dywanami i złotymi kolumnami, rozpłynęła się. Zniknął nawet tron, na którym siedział. Król znalazł się na rozległym polu, na którym pasł się czarny jak smoła koń z rozwianą grzywą i wlokącym się po ziemi ogonem. Oczy jego pobłyskiwały dziko, z pyska spływała piana. Rwał się, podskakiwał i rył kopytami ziemię. Królowi wydawało się, że koń go wyzywa. Uświadomił sobie, że mruczy pod nosem: „Jeśli nie potrafię schwytać i poskromić tego konia, nic nie jestem wart”.

Ostrożnie zbliżył się do konia, ale ten odskoczył, dumnie potrząsnąwszy głową, poczekał, aż król ponowi próbę i znowu odskoczył. Pogoń tak pochłonęła króla, że nie zauważył, jak bardzo się oddalił. Koń przywiódł go za sobą w nieznane okolice. W końcu rozgniewało to króla, skoczywszy nieoczekiwanie do przodu, uchwycił się bujnej grzywy i wskoczył na grzbiet. Koń pomknął przed siebie. Ze świstem mknął przez powietrze, przechodząc z kłusa w galop, jakby nie przeszkadzały mu ziemia, powietrze, pola. Ciął piersią powietrze i mknął przez dżungle, przez żywopłoty, doliny i łąki.

Oślepiony Lawana z trudem łapiąc oddech, przywarł do grzbietu konia. Piętami ściskał jego boki, rękami objął szyję, rozpłaszczył się na grzbiecie. Koń poruszał się nie tylko w kierunku poziomym, ale i pionowym, wzbijając się w powietrze, a wtedy gałęzie drzew uderzały Lawanę po głowie. Ujrzawszy konar, który groził okaleczeniem twarzy, wyrzucił ręce przed siebie i nagle poczuł, że wisi nad ziemią, chwytając się powietrza dla ratowania życia.

„Co za dziwne rzeczy dzieją się ze mną! — pomyślał Lawana. — Gdzie ja jestem?” W dole nie było nic oprócz zielonej otchłani i trudno byłoby mu powiedzieć, gdzie znalazłby się, gdyby spadł w dół. Podciągnął się do dwóch skrzyżowanych gałęzi i usiadł na nich. Nie miał pojęcia, jak długo tak siedział. Spojrzawszy w górę, ujrzał nad sobą rodzinę małp. Ojciec leżał na grzbiecie, matka wyszukiwała wszy w jego sierści, a synek hasał to w górę, to w dół; w obawie, aby nie upadł, często jeden lub drugi z rodziców przyciągali go ku sobie za ogon. Nagle zastygli w bezruchu wpatrując się w przybysza. Wydawało mu się, że dostrzega w ich oczach drwinę.

„One są we własnym świecie, a ja zabłąkałem się tutaj przez pomyłkę — pomyślał. — Kim ja w ogóle jestem? Byłem królem. Miałem władzę, pałac; ludzie kłaniali się przechodząc obok mnie, lub znikali, kiedy byłem niezadowolony, a teraz znalazłem się na drzewie, jakbym sam był małpą. Być może małpy na drzewie ważniejsze są od królów i będę musiał pogodzić się z tym stanem rzeczy. Jeśli spróbuję wspiąć się wyżej, jestem przekonany, że małpy wdrapią się jeszcze wyżej i nadal będą patrzeć na mnie z góry. Zanim się sytuacja pogorszy, wolę się stąd wydostać, choćby mi przyszło zginąć”.

Popatrzał w dół. W dzikiej zieleni poniżej wszystkiego mógł się spodziewać! Drapieżników, które mogłyby go połknąć jednym kęsem, gadów lub dzikusów, którzy może będą go męczyć. Puścił gałąź i poleciał w dół, listowie zmniejszyło siłę upadku. Zadrapania na twarzy krwawiły, nogi bolały od siły upadku, ale był szczęśliwy, że znowu czuje ziemię pod nogami, że nie mknie na koniu, że stracił z oczu drwiące małpy. Nie wiedział dokąd iść, jaki wybrać kierunek. Ale musiał stąd iść. Odczekał chwilę i nagle ruszył przed siebie.

Szedł, wciąż szedł naprzód. Kiedy zbliżała się noc, kładł się na ziemię i zasypiał. Stracił rachubę dni, nie wiedział skąd, i dokąd idzie. Jedyną rzeczą, którą sobie uświadamiał, była ścieżka przed nim i ból w stawach; jego szaty zmieniły się w łachmany, ciało pokryte było ranami. Dręczył go głód i pragnienie. Kiedy nie miał już sił zrobić ani kroku, omdlały padł na twardą ziemię, mając nadzieję, że wkrótce umrze. Ale nie wszystkie trudności kończą się tak prosto. Nie miał pojęcia, jak długo leżał, ale kiedy odzyskał przytomność i otworzył oczy, zobaczył stojącą nad nim młodą kobietę przypatrującą mu się z zaciekawieniem. Jej ciało okryte było strzępem materii, w ręce trzymała nieduży koszyk.

— Kim jesteś? — zapytał.
— A bo co? — zapytała ona.
— Jestem głodny i chce mi się pić — powiedział. — Co masz w koszyku?

— Jadło dla ojca, który rąbie drzewo w lesie.

— Co to za jadło?
— Zwyczajne — odpowiedziała. — Nie mam żadnych smakołyków.
— Oj, daj mi! — zawołał. — Ratuj mnie! Umieram; daj mi choć kęs.
— To dla ojca — powiedziała dziewczyna zdecydowanie.
— Nie masz serca?
— Nie, nie mam — odpowiedziała. — Kim jesteś?

Król pamiętał wtedy jeszcze, kim był.

— Jestem królem — powiedział — to jest... byłem królem... Nie zwracaj na to uwagi. Daj mi jeść. Wynagrodzę cię, gdy tylko wrócę do mego królestwa.
— Ty może jesteś królem, ale ja nie jestem królową... — powiedziała kobieta. — Należę do najniższej kasty. Mój ojciec jest czandalą! Nie możemy dzielić się jedzeniem z takimi jak ty. Popełnię grzech, jeśli dam ci strawę skalaną moim dotknięciem. Nie chcę popełnić grzechu i dostać się do najniższej kasty czandalów.4
— Zapomnij, że padło tu słowo „król”. W rzeczy samej też jestem czandalą. Zażartowałem. Czy wyglądam na króla?
— Nie obchodzi mnie, na kogo wyglądasz — powiedziała. — Mam kawałek wieprzowiny, który zagotowałam z dzikim ryżem i trawami uzbieranymi w dżungli.

Kiedy opisywała strawę, chociaż nie były to rzeczy wymyślne, usta Lawany napełniły się śliną.

— Opowiedz coś jeszcze o tym kawałku mięsa — poprosił.

Dziewczyna opowiedziała, jak upolowano dziką świnię, której mięso ugotowała. Jak kilku ludzi z ich wsi zapędziło ją, a potem zakłuło włócznią, mięso przyniesiono do domu i podzielono, i jak potem gotowała mięso z dzikim ryżem, który znalazła w polu, jak smarowała je smalcem, suszyła na słońcu i przechowywała w gahiku zakopanym w ziemi.

Król przerwał jej z rozpaczą:

— Umieram! Daj mi jeść!
— Nie — powiedziała. — Robię tak, jak powinien postępować człowiek z mojej kasty. Nie mogę naruszyć prawa, które zabrania mi karmić kogokolwiek z wyższej kasty. Nie chcę iść do piekła. Nawet jeśli umierasz z głodu, nie mogę ci nic pomóc...

Król padł przed nią na kolana.

— Zlituj się nade mną! Ratuj mnie! — błagał.
— Mogę cię uratować tylko pod warunkiem, że zrobisz to, co powiem. Jeśli ożenisz się ze mną, będziesz mi równy, wtedy mogę cię nakarmić. Ale najpierw muszę porozmawiać z ojcem.

Król zastanowił się; propozycja wydawała mu się prosta, słuszna i całkowicie rozsądna.

— Zgadzam się — powiedział. — Gotów jestem pójść z tobą i porozmawiać z twoim ojcem, ale nie jestem w stanie iść. Jestem bardzo zmęczony.
— Co z tego, że jesteś zmęczony, zmęczysz się trochę więcej, i to wszystko. Jeśli pod pozorem tej wymówki nie chcesz ożenić się ze mną, umieraj z głodu.
- Och! Kobieto, źle mnie zrozumiałaś! Marzę tylko o tym, żeby ożenić się z tobą. Uwielbiam cię. Pójdę z tobą.

Kiedy znaleźli się w głębi lasu, spotkali przygarbionego starca rąbiącego drzewo. Dziewczyna zbliżyła się do niego i wyjaśniła sytuację.

— Chcesz wyjść za tego człowieka? — zapytał ojciec patrząc na Lawanę.
— Nie chcę wychodzić za nikogo, ale jego trzeba ratować — powiedziała dziewczyna.

Ojciec spojrzał na króla i zapytał:

— Chcesz się ożenić z tym brudasem? Jest brzydka, nieokrzesana, ma zajęczą wargę i jest czandalą. Jej matka była moją konkubiną. Nie pamiętam, kim była jej matka. Ale jeśli chcesz ożenić się z nią, nie mam nic przeciwko temu.
— Chcę jeść! — zawołał król.
— Ona cię nakarmi, kiedy zostaniesz jej mężem — powiedział drwal.

Po upływie pewnego czasu życie Lawany ustabilizowało się, jako zięć starego drwala zamieszkał wraz z jego rodziną w chacie krytej palmowymi liśćmi. Pewnego wieczora drwal zmarł; następnego dnia pogrzebali go na podwórzu, a Lawana stał się głową rodziny. Polował z oszczepem na leśną zwierzynę, własnoręcznie odzierał ją ze skóry, zapewniając wyżywienie rodzinie. Niekiedy chodził do lasu rąbać drzewo. Wkrótce zapomniał o swej przeszłości. Jeśliby go ktoś zapytał, kim jest, odpowiedziałby:

— Żyjąc w lesie jestem, oczywiście, myśliwym, a ta dobra kobieta jest moją żoną.

Nie dostrzegał nie tylko swej własnej przeszłości, ale i tego, że jego żona jest czandalą z zajęczą wargą. Stał się jej niewolnikiem, a ona z upływem lat urodziła mu czterech synów. Za przyodziewek służyła mu kora drzew, włosy stały się długie i splątane, a jego paznokcie upodobniły się do szponów.

Na kraj spadł wielki głód. Pousychała wszelka roślinność. W stawach woda wyschła. Większość zwierząt ratowała się ucieczką, a te nieliczne, które nie mogły opuścić tego porażonego głodem zakątka świata, padały martwe, a ciała ich były tak wysuszone, że trudno było znaleźć na nich mięso zdatne do jedzenia. Drzewa stały wyniszczone i nagie, a pewnego dnia w gaju bambusowym pojawił się mały języczek ognia i szybko rozprzestrzenił się po całym lesie: Lawana wraz z rodziną musiał wyruszyć w drogę. Król niósł na głowie kosz z resztkami dobytku: noże myśliwskie, kopie, wysuszone skóry, znoszoną odzież. Jego synowie byli już całkiem dorośli.

— Drodzy chłopcy — powiedział. — Nie jestem w stanie utrzymywać was dłużej. Musicie sami dawać sobie radę. Ja pójdę swoją drogą, wy — swoją.
— Jak śmiesz tak mówić do dzieci! — w tym momencie napadła na niego żona. — Serca nie masz, że chcesz ich przepędzić?
— Dzieci! Dzieci! — zawołał król. — Przyzwyczaili się być dziećmi. Są już dorośli. Czy nie widzisz, że starszy to już dojrzały człowiek? Wciąż uważasz ich za dzieci?!
— Tak, uważam! — powiedziała kobieta. — A twoim obowiązkiem jest troszczyć się o nich, aż sami od nas nie odejdą. Chcę, żeby wszystkie moje dzieci zostały ze mną.

Król nie cierpiał trzech starszych synów, którzy zwykle siedzieli przy matce i plotkowali, jemu pozostawiając troskę o pożywienie i wodę. Ale bardzo kochał najmłodszego syna, który miał teraz dwadzieścia lat. Wędrowali więc nadal razem nie rozłączając się.

Szli i szli bez pożywienia i wody, do czasu kiedy nie mogli już dalej wędrować jako rodzina.

Trzej starsi synowie; opuścili go jeden po drugim, kiedy przekonali się, że ojciec nie jest w stanie ich wyżywić. Król był krańcowo wyczerpany, szczególnie dokuczało mu gderanie żony:

— Co z ciebie za mężczyzna! Jeśli nie potrafisz utrzymać rodziny, po co się żeniłeś? Myślisz, że dzieci można po prostu wyrzucić po urodzeniu? Och, ty potworze! Wypędziłeś trzech moich synów. Nawet nie wiem, gdzie są.

Król znosił to cierpliwie. Powtarzał jedynie:

— Znajdziemy gdzieś przystań. Dalej tak nie może być. Musi być gdzieś skrawek zieleni. Jak tylko do niego dotrzemy i osiądziemy tam, wrócę i poszukam naszych synów.

Wciąż szli i szli, aż do dnia, kiedy król poczuł się tak zmęczony, że nie był w stanie zrobić ani kroku dalej, ale ujrzał, że jego syn leżący na ziemi jest na wpół żywy. Pochylił się nad nim i powiedział:

— Bądź dzielny, chłopcze! Zaraz dostaniesz coś do zjedzenia.
— Skąd weźmiesz? Tu nic nie ma — wyszeptał chłopiec. — Chcę mięsa... gotowanego... trochę mięsa...

Prawie majaczył.

— Dobrze, zagotuję ci trochę. Poczekaj... — powiedział król.

Zbliżył się do żony, która leżała ospale pod drzewem, i rzekł:

— Pójdę zdobyć mięso dla ciebie i naszego syna. Bądź tutaj przez pół godziny, potem zajrzyj za tamtą skałę. Znajdziesz tam mięso, będzie ugotowane i przygotowane do zjedzenia. Jeśli masz sól, przypraw je i zjedzcie.
— A co z tobą? — zapytała żona.

Był poruszony jej troską. Po raz pierwszy od wielu dni okazała zainteresowanie jego odczuciami.

— Nie martw się o mnie — powiedział. — Coś wymyślę. Ale pod żadnym pozorem nie ruszaj się stąd, zanim nie będę gotowy. Wkrótce z tamtej strony skały ujrzysz ognisko, kiedy wygaśnie, przyjdź, a znajdziesz gotowe po-: żywienie. A na razie śpij.

Potem pogłaskał syna i powiedział:

— Wkrótce będziesz miał jedzenie, synku. Śpij spokojnie.

Odchodząc zwrócił się do żony:

— Nie zapomnij dać chłopcu tyle jedzenia, ile zechce. Tyle mięsa, ile zechce.

Za skałą zebrał stos chrustu i suchych liści, wykrzesał ogień i rozpalił ognisko. Kiedy ognisko wystarczająco potrzaskiwało, krzyknł do żony:

— Nie ruszaj się! Przyjdź, kiedy ognisko zgaśnie.

Mówiąc to skoczył w ogień i zawołał przenikliwie:

— Nie bierz mięsa, póki nie będzie dobrze ugotowane! Przygotuj sól.

W tym momencie król ocknął się. Ujrzał, że siedzi na swym zwykłym miejscu w sali posłuchań. Ministrowie siedzieli wokół niego. Obrzucił ich wzrokiem i zapytał:

— Przez cały czas byliście tutaj?
— Tak, Wasza Wysokość, nie ruszaliśmy się stąd — odpowiedzieli ministrowie.
— Nic nie rozumiem — powiedział Lawana. Jak długo to trwało?
— Co, Wasza Wysokość? — zapytał jeden z ministrów.

— Jak długo spałem?

— Minutę albo dwie, Wasza Wysokość, nie dłużej.
— A przeżyłem siedemdziesiąt lat! Przeżyłem całe, siedemdziesiąt lat trwające, życie. Tak czy nie? — zawołał król, rozejrzał się dookoła i głośno zapytał: — Gdzie jest mag?

Wszyscy zaczęli rozglądać się, ale maga nigdzie nie było.

Czudala

Młody książę Sikhi-Dhwadża bardzo lubił zabawy, gry ruchowe i ćwiczenia wojskowe. Mając szesnaście lat przedsięwziął kilka wypraw wojennych i powiększył królestwo swego ojca. Gdziekolwiek zjawiał się, przyjmowano go z honorami i uznawano zwycięzcą, a tam gdzie go nie przyjmowano w ten sposób, siłą zmuszał ludzi do uznania swej wyższości.

Zajęty taką działalnością zupełnie nie dostrzegał wdzięków kobiet. Ale kiedy skończył osiemnaście lat, zaczął zwracać uwagę na wpływ i subtelności natury, obserwował ptaki i nauczył się rozumieć ich miłosne zawołania. Spostrzegłszy, że syn ma nowe zainteresowania, ojciec doprowadził do ślubu z księżniczką Czudalą z królestwa Saurasztry. Przekonawszy się, że młodzi są ze sobą szczęśliwi, król przekazał władzę księciu i usunął się do lasu.

Dla księcia zaczął się teraz okres szczęśliwości. Czudala była bardzo dobrze ułożona, piękna, pełna wdzięku i młodości. Podróżowali razem do pięknych zakątków, słuchali muzyki, zwiedzali wodospady, góry i rzeki; kiedy byli razem, piękno natury wydawało się tysiąckroć piękniejsze, i radości życia także. Zdawało się, że wszystkie te przyjemności dawały tylko jeden rezultat: wiązały ich bardziej z sobą i wciągały w nie kończące się uciechy miłosne i poszukiwania nowych rozkoszy.

Mijał rok za rokiem, aż nagle takie życie przestało sprawiać im zadowolenie.

— Jak długo mogą trwać te nie kończące się rozkosze i jak to się skończy? — pytali się nawzajem. — Wszystko to jest tylko przejawem młodości, ale młodość ucieka z każdą sekundą. Czas pomyśleć o sprawach poważniejszych.

W nastroju przesytu i ostatecznego wyrzeczenia, zdecydowali się zacząć życie od nowa.

Cały swój czas Czudala poświęcała teraz na studia, dążyła do poznania samej siebie i spraw ostatecznych; poprzez zdyscyplinowanie własnego umysłu osiągnęła stopień oświecenia i samoświadomości. Spłynął na nią wielki spokój i nowy blask zajaśniał na jej twarzy. Sikhi-Dhwadża był wstrząśnięty zmianą, jaka w niej zaszła.

— Co to za nowy blask, który widzę na twojej twarzy? — zapytał. — Czy już nie jesteś moją żoną? Masz innego?
— Od czasu do czasu przeglądam się w lustrze, ale nie zauważyłam zmian — odpowiedziała. — Widzę wciąż tę samą maskę na twarzy. Ale wyraźniej widzę to, czego ty nie dostrzegasz: moje „ja”, które jest jak światło słoneczne lub jak dusza, która porusza najmniejsze nawet stworzenie. Daje mi to poczucie spokoju i wspólnoty ze wszystkim, co istnieje; radość, którą odczuwam patrząc na obłok, jest wewnętrzną radością, która żyje wiecznie w samym obłoku i w każdym stworzeniu na ziemi.

Mówiła tak i przerwała dopiero wtedy, kiedy spostrzegła, że mąż nie nadąża za jej myślą. Zrozumiała, że chociaż oboje postanowili poświęcić swoje życie duchowemu doskonaleniu się, mężowi nie udało się to.

Sikjii-Dhwadża był dobrym i sumiennym władcą, rządził sprawiedliwie, lecz jego rozwój duchowy był zahamowany i to smuciło Czudalę. Przykładnie wypełniała wszystkie obowiązki żony. Potajemnie jednak cierpiała z powodu ograniczenia męża. Każde jej słowo brał dosłownie. Ale nie rozpaczała. Wiedziała, że prędzej czy później osiągnie zrozumienie. Kiedy swoim zwyczajem zauważał: „Stałaś się zupełnie inna”, czuła się szczęśliwa, mając nadzieję, że dojrzał, ale potem, gdy psuł wszystko dodając: „Zastanawiałem się, czy nie używasz jakichś nowych kosmetyków”, starała się nie zwracać uwagi na jego żartobliwy ton i mówiła o sprawach poważnych. Niekiedy zaczynał się przechwalać:

— Potrafię myśleć samodzielnie. Lubię wyciągać własne wnioski. Kiedy znajduje się prawdę, trzeba ją umieć rozsądnie zastosować — i zapuszczał się w banalne -roztrząsania i spory usiłując zmęczyć żonę.

Słuchała jego niedorzeczności z wyrozumiałością i w głębi duszy modliła się, aby oświeciła go zorza mądrości.

 

 

Pewnego dnia opuściło go nagle samozadowolenie. Nieustanna walka z gorącymi porywami swego ciała znużyła go. Stał się niespokojny, niezadowolony i narzekał:

— Nie jestem w stanie rozmyślać, nie jestem w stanie rozpamiętywać, wszystko wydaje mi się zwidem.

Szukał pocieszenia słuchając recytacji świętych ksiąg, skupił wokół siebie uczonych mężów i w swej obecności zechęcał do filozoficznych dysput, polecił urządzać święta religijne z obrzędami rytualnymi i ofiarami, głośno rozbrzmiewały dziękczynne hymny. Ale kiedy milkły echa tego wszystkiego, wracało poczucie samotności i braku bezpieczeństwa.

Sytuacja stawała się nie do zniesienia i pewnego dnia Sikhi-Dhwadża powiedział do żony:

— Nie mogę dłużej zostać, brak mi tu spokoju. Pozwól, że usunę się do lasu i oddam medytacjom.
— Tego, czego nie możesz osiągnąć tutaj, nie osiągniesz nigdy i w lesie. Skąd wiesz, że tam ci będzie lepiej? — zapytała Czudala. — Ponadto jesteś królem i masz swoje obowiązki, których nie powinieneś porzucać.

Na wszystkie sposoby odradzała mu to. W końcu pewnego ranka zbudziwszy się, ujrzała, że połowa łoża jest pusta. Sikhi-Dhwadża odszedł.

Pomimo iż była kobietą mądrą i wyrozumiałą, rozstanie z mężem było dla niej wstrząsem. Potajemnie płakała i żaliła się, ale ponieważ w wysokim stopniu opanowała umiejętność panowania nad własnym „ja”, mogła dzięki właściwościom swej psychiki podążać za nim podczas jego wędrówek po dalekich lasach i górach. Zasmucały ją jego trudności, ale pojmowała, że do doskonałości ducha powinien dążyć własną drogą.

Podczas nieobecności króla krajem rządziła Czudala. Opanowała sztukę przemieniania się i przybierania dowolnej postaci, teraz przemieniła się w młodego ascetę i zjawiła się przed mężem, który miotał się jak szalony w leśnych ostępach, szukając wewnętrznego spokoju.

— Kim jesteś? — zapytał ujrzawszy młodego ascetę.
— Nazywam się Kumbha — odpowiedział młodzieniec. — Ćwiczyłem surowość ducha pod okiem mistrzów rzadkiej mądrości i osiągnąłem niemałe sukcesy. Rozumiem twój problem. Twój cel jest słuszny, ale szamoczesz się, bo brak ci guru. Rady zacnego guru pomogą ci osiągnąć to, czego pragniesz.
— Gdzie mam go szukać?
— Tutaj, stoi przed tobą. Skorzystaj z jego usług.
— Masz na myśli siebie?
— Tak, przyszedłem tutaj, żeby ci pomóc. Zostanę z tobą tak długo, jak tylko zechcesz. Czy zamierzasz słuchać moich rad?

Sikhi-Dhwadża natychmiast poprosił młodego człowieka, by został jego przyjacielem, nauczycielem i przewodnikiem i z biegiem czasu osiągnął korzyści duchowe. Kumbha wyjaśnił mu, że samo wyrzeczenie się rzeczy doczesnych nie wystarcza. Trzeba także nauczyć się żyć w całkowitym odosobnieniu, żeby osiągnąć równowagę umysłu, która nie poddaje się sprzecznościom takim, jak: dobro i zło, cierpienie i radość, strata i zysk, bo tylko wtedy człowiek osiąga panowanie nad sobą, uspokojenie i niewzruszony spokój, jeśli jego życie duchowe wolne jest od zewnętrznych wpływów i doświadczeń. Od czasu do czasu Kumbha pod pierwszym lepszym pozorem opuszczał swego ucznia, wracał do stolicy, tam przybierając postać królowej zajmował się sprawami państwa.

Pewnego razu wróciwszy do lasu Czudala zastała męża w stanie transu, samadhi, ciało jego było zupełnie wycieńczone. Chociaż wiedziała, że jest to oznaką dojrzałości wewnętrznej — tak w kurczącym się i wysychającym owocu dojrzewa ziarno — widowisko to napełniło ją goryczą. Usiłowała przywrócić mu świadomość, ale nie udało jej się. Wróciła do stolicy, a kiedy po upływie kilku dni zjawiła się znowu w lesie, zastała go w tym samym stanie. Z jej delikatnej piersi wyrwał się simba nada, jakby ryk lwa, dotarł do niebios, odbił się echem po lesie, płosząc dzikie Zwierzęta i zmuszając do ucieszki. Lecz trans królewski nie został zakłócony.

Czudala była zadowolona, a jednocześnie pragnęła, żeby mąż się ocknął. Zaczęła nim potrząsać z całej siły, ale z takim skutkiem, jakby potrząsała martwym drewnem. Postanowiła użyć ostatecznego środka. Opuściła swe własne ciało, przeniosła się do jego ciała i obudziła go od wewnątrz. Otwierał powoli oczy. Czudala tymczasem wróciła do swego ciała i znowu przybrała postać Kumbhy, potem siadła w pobliżu męża i zaczęła śpiewać melodię