Błędne łąki - Szczyżowski Jarosław - ebook + książka

Błędne łąki ebook

Szczyżowski Jarosław

0,0
44,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NA IZERSKICH SZLAKACH NIKOMU NIE MOŻNA UFAĆ. NAWET WŁASNEMU UMYSŁOWI.

Głuchy trzask. Wołanie o pomoc. I cisza, która aż dzwoni w uszach.

Polanę otoczoną kamiennymi wałami spowija gęsta mgła. Górski szlak znaczą drewniane krzyże, a wszystkie drogi prowadzą w to samo miejsce – gdzie niektórzy zostają już na zawsze.

Na błędnych łąkach nikt nie jest bezpieczny.

Podczas pobytu w Górach Izerskich dwoje studentów etnologii znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Rok później Aleks Lipski, dziennikarz z Wrocławia, wyrusza do Chatki Górzystów i próbuje rozwikłać zagadkę, której nie udało się rozwiązać policji. Na miejscu spotyka Kaśkę, detektywkę amatorkę i popularną youtuberkę, której irytująca dociekliwość może okazać się niezastąpiona.

Wszystko wskazuje na to, że błędne łąki to niejedyna tajemnica tych mrocznych gór. Chociaż racjonalny umysł Aleksa nie chce tego przyjąć, odpowiedź może kryć się w lokalnych wierzeniach i ludowych podaniach sprzed wieków…

Jedno jest pewne – od niektórych szlaków lepiej trzymać się z daleka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 262

Data ważności licencji: 3/26/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pamięci Willa Ericha Peuckerta

Trzeba uważać, by do obcych, którzy nie z nas są i ani z ciała, ani z krwi się nie składają, jak my, ludzie, zanadto się nie zbliżać. Trzeba uważać, by w lesie nie przebywać samemu. Las jest zły. Zdobywa władzę nad ludzkim życiem i bytem.

Will Erich Peuckert, „Der Wanderer im Riesengebirge”1

1. Will Erich Peuckert, Carl Hauptmann, „Der Wanderer im Riesengebirge” 1923, nr 5, s. 27.

Prolog

Góry IzerskiePaździernik 2022

Światło czołówki niknęło w gęstej mgle. Miliardy mikrosko­pijnych kropelek tworzyły lepki całun otulający stary świerkowy las. Kamil zabłądził. Porośnięte gęstymi lasami góry, choć niepozorne, budziły niepokój, jakby było w nich coś, co wymykało się spod kontroli człowieka i żyło własnym życiem. Zdawało się, że poplątane i meandrujące leśne dukty i ścieżki oraz rozstaje dróg tylko czekają, żeby wciągnąć nierozważnego wędrowca w głębię górskich torfowisk.

Kamila uderzyło, że w ogóle nie słychać tu śpiewu ptaków ani nawet bzyczenia owadów. Być może dlatego, że była późna jesień, a zmęczone latem słońce coraz bardziej zbliżało się do linii horyzontu. Jelenie nie zaczęły jeszcze swojego wieczornego spektaklu. Wokół panowała głucha cisza i Kamil miał nieprzyjemne uczucie, jakby był obserwowany przez coś lub kogoś w półmroku.

Stanął zdezorientowany na środku leśnego skrzyżowania. Wyciągnął z kieszeni telefon, aby sprawdzić, czy pojawił się zasięg. Zaklął. Wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze z płuc. Nagle w ciszy rozległ się suchy trzask łamanej gałęzi. Kamil się odwrócił, lecz nikogo nie dostrzegł. Jego czołówka nie miała szans z mleczną zasłoną mgły spowijającą las.

– Nikola! – krzyknął. – Nikola, gdzie jesteś?!

Las odpowiedział ciszą. Kamil zdecydował, że pójdzie w lewo. Dokądś na pewno w końcu dojdzie. Według mapy, którą ściskał w dłoni, do Chatki Górzystów górą prowadził niebieski szlak, a dołem czerwony. Problem polegał na tym, że od dłuższego czasu na drzewach nie było widać żadnych oznaczeń, i Kamil zupełnie nie wiedział, gdzie się znajduje.

Przyspieszył kroku, próbując cokolwiek dostrzec w rozproszonym świetle czołówki. Nagle z głębi lasu doszedł go łoskot podobny do przewracającego się drzewa. Przystanął i wstrzymał oddech, by wyostrzyć słuch. Po chwili ciszę przerwał delikatny, a później narastający szum wiatru. Drzewa wydały z siebie charakterystyczne skrzypienie. Łupnęło jeszcze raz. Tym razem bliżej. Kamil uspokajał myśli, tłumacząc sobie, że może ktoś po prostu korzysta z niesprzyjających warunków i kradnie drzewo z lasu. Ale… czy wobec tego nie powinien usłyszeć odgłosów siekiery albo piły?

Po chwili doszedł do kolejnego rozwidlenia dróg. Do złudzenia przypominało to, na którym był kilkanaście minut temu. Z ciemności dobiegało ciche kwilenie. Nikola? Nie, jakby… ptak? kocię? dziecko? Kamil poczuł, że paraliżuje go strach. Był wściekły, że nie wziął ze sobą niczego do obrony. Rozejrzał się i chwycił leżący przy drodze kamień wielkości pięści. Za sprawą jego chłodnego ciężaru w dłoni chłopak poczuł się trochę pewniej. Kwilenie dochodziło z ciemności i przeplatało się z pojękiwaniem. Nie miało wiele wspólnego ani ze zwierzęcymi, ani z ludzkimi odgłosami. Kamil słyszał, że dźwięk jest coraz bliżej i bliżej. Spanikowany zaczął biec. Byle tylko się wydostać z tego pieprzonego lasu, pomyślał.

Nagłe ukłucie bólu w boku sprawiło, że niemal zgiął się wpół. Gnał przed siebie, ledwo widząc na oczy. Kolka dźgała go, promieniując aż do obojczyka, a płuca paliły żywym ogniem, jakby ktoś nasypał do nich gorącego popiołu. W myślach przysiągł sobie, że jak tylko się stąd wydostanie, zacznie regularnie biegać. Przystanął na chwilę, by złapać oddech. Serce tłukło się niespokojnie, gotowe wyskoczyć przez gardło. Krew pulsowała w skroniach, a na czoło wystąpiły krople potu. W ustach czuł nieprzyjemną, gorzką suchość.

Głębia lasu wydała z siebie kolejny niepokojący dźwięk. Jakby ktoś walił młotem w kowadło. Kamil zdecydował się ruszyć dalej. Leśna droga zwężała się i wkrótce zamieniła w wąską ścieżkę, by po chwili rozpłynąć się w ciemności i zniknąć. Chłopakowi zdało się, że las zamknął go w swoich mrocznych ramionach i nie ma zamiaru wy­puścić. Nie było jednak sensu zawracać w górę. Kamil jeszcze raz sprawdził telefon w nadziei, że złapie choć jedną kreskę, ale tak jak przeczuwał, zero zasięgu. Ogarniało go coraz większe przerażenie.

Kilkadziesiąt metrów dalej na jego drodze wyrósł potężny kamienny wał. Gdzieś z tyłu znów dobiegały go ciche zawodzenia i pojękiwania narastające z każdą sekundą. Spojrzał na kamienną budowlę, próbował ocenić, czy da radę się na nią wdrapać. Kamienie były pokryte mchem i na dodatek mokre. Zaczął iść wzdłuż wału, licząc, że zaraz znajdzie jego koniec. Głosy z głębi lasu się wzmagały, a wał zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Po dłuższej chwili Kamil postanowił mimo wszystko zaryzykować wspinaczkę. Poruszał się powoli, bo niektóre kamienie były dość luźno osadzone i każdy fałszywy krok groził upadkiem.

W końcu chłopak wspiął się na górę. Ciężko sapał, a pot zalewał mu oczy. Po drugiej stronie spostrzegł leśną drogę. Niewiele myśląc, zeskoczył na ziemię. I to był błąd. Stopa wpadła mu pomiędzy kamienie. Poczuł przeszywający ból i już wiedział, że w najlepszym wypadku skręcił kostkę. Zawył i wbił palce w mokre podłoże. Łzy napłynęły mu do oczu. Wściekły na siebie zaczął wrzeszczeć i kląć, gdy nagle z daleka dobiegł go głos Nikoli. Podniósł się i próbował stanąć na nogi, ale fala bólu zalała go aż po czubek głowy.

– Kamil! – usłyszał wołanie dziewczyny.

– Nikola! Gdzie jesteś?! – odkrzyknął.

– Kamil! Pomóż mi!

Zaczął kuśtykać w kierunku, z którego dochodził głos. Ból był nie do zniesienia. Kamil postanowił nie czekać dłużej i wybrał w telefonie numer alarmowy.

– Potrzebuję pomocy! – wyjęczał.

Po drugiej stronie rozlegały się jedynie trzaski i zniekształcone dźwięki.

 – Chyba złamałem nogę i zgubiłem się w lesie. Jestem gdzieś pomiędzy Chatką Górzystów a Stacją Turystyczną Orle, w Górach Izerskich! Nie mam zasięgu! Moja dziewczyna się zgubiła. Słyszałem, jak woła o pomoc! Słyszycie mnie?! – krzyczał zachrypłym głosem.

Trzaski i piski brzmiały jak przerywane fale radiowe, aż nagle ucichły. Za plecami usłyszał złowieszczy szept:

– Odejdź.

Kamil spojrzał na smartfon, ale ekran zgasł i urządzenie odmówiło posłuszeństwa.

– To jakiś obłęd! – stęknął.

– Kamil, gdzie jesteś?! Błagam, tu ktoś jest!

– Nie ruszaj się z miejsca, idę do ciebie! – Mimo bólu dalej uparcie kuśtykał w stronę dobiegającego z ciemności głosu dziewczyny. Spomiędzy drzew wyłaniał się prześwit. To stamtąd zdawała się wołać Nikola.

– Kamil, boję się! Tu ktoś jest!

– Idę do ciebie!

Adrenalina płynąca w żyłach znacznie znieczuliła ból w kostce. Las w końcu się rozstąpił i Kamil wyszedł na leśną łąkę, pośrodku której rosło wysokie, bezlistne drzewo. Jego konary przypominały rozcapierzone ramiona szkaradnego olbrzyma mającego za chwilę rzucić się do ataku. Przez głowę chłopaka przemknęły słowa: „Las jest zły. Las potrafi nami zawładnąć. Strzeżcie się tych, którzy ani z krwi, ani z kości ludzkiej nie są zbudowani”.

– Nikola! – Przyspieszył kroku i zamarł.

– Oni tu umarli, ale wciąż tu są. – To było ostatnie, co usłyszał. Po chwili wszystko spowiła ciemność.

W ciągu najbliższych dni nagłówki portali informacyjnych i telewizyjne paski zdominował jeden temat. Góry Izerskie – spokojne, choć mroczne pasmo na południowo-zachodnich krańcach Polski – stały się nagle centrum medialnego zamieszania:

TAJEMNICZE ZAGINIĘCIE STUDENTÓW

W GÓRACH IZERSKICH. CO UKRYWAJĄ WŁADZE?

ŚLAD PO DWÓJCE STUDENTÓW URYWA SIĘ NA SZLAKU.

CZY TO TYLKO WYPADEK?

LEGENDA O IZERSKIM WIDMIE POWRACA.

KOLEJNE OSOBY ZNIKAJĄ BEZ ŚLADU.

Pierwsze informacje o zaginięciu studentów były chaotyczne. Policja uspokajała, że młodzi ludzie pewnie zboczyli ze szlaku i zgubili zasięg. Gdy jednak na miejsce przybyli ratownicy GOPR i psy tropiące, sprawa przybrała zupełnie inny obrót.

– Psy zatrzymywały się w jednym miejscu, coś je ewidentnie powstrzymywało. Na wysokości potoku Kobyła ślad urywał się nagle, jakby studenci rozpłynęli się w powietrzu – powiedział na wizji jeden z ratowników Grupy Karkonoskiej GOPR.

W sieci nie mogło zabraknąć teorii spiskowych. Jedni pisali o tajnych eksperymentach wojskowych, inni o kultach i rytuałach odprawianych w górskich lasach. Pojawiła się też wymyślona na poczekaniu legenda o Izerskim Widmie, które rzekomo miało grasować po okolicy.

Na Instagramie i TikToku zaroiło się od krótkich filmików: zbliżenia ciemnego lasu, rozmyte zdjęcia mgły unoszącej się nad górskimi łąkami, a w tle szeptane: „To tu, tu ich ostatnio widziano”. Profile niektórych influencerów ros­ły w siłę, a ich twórcy żerowali na strachu i tajemnicy.

Zaginięcie studentów często porównywano do filmu Blair Witch Project, a ci, którzy bardziej interesowali się legendami i górską tematyką, wskazywali na podobieństwa do słynnych zaginięć z lat sześćdziesiątych na Wysokim Kamieniu w Górach Bardzkich.

– Niepokoi mnie to, że media zaczynają przesuwać granicę między informacją a sensacją – podkreśliła w jednym z programów publicystycznych doktor Agata Leszczyńska, antropolożka kultury z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Góry Izerskie zawsze były postrzegane jako tajemnicze, niemal mistyczne, ale teraz każda plotka rozprzestrzenia się jak wirus.

Tymczasem media nie ustawały w próbach odkrycia prawdy. Reporterzy odwiedzili Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, gdzie studiowali zaginieni młodzi ludzie.

– To byli bardzo zaangażowani studenci – stwierdziła profesor Maria Zawadzka, ich wykładowczyni. – Zwłaszcza pani Nikola interesowała się legendami i dawnymi wierzeniami z tego rejonu Gór Izerskich. Oboje z panem Kamilem planowali tam zbierać materiały do swoich prac badawczych.

Zapłakani rodzice obojga zaginionych apelowali do swoich dzieci o powrót do domu, a do każdego, kto wiedziałby cokolwiek na temat miejsca pobytu Kamila i Nikoli, o przekazanie tej informacji odpowiednim służbom. Na nic się to jednak nie zdało. Nie znaleziono studentów – ani żywych, ani martwych.

Dzień pierwszy

Rok później

Na szafce przy łóżku zawibrował telefon. Aleks Lipski miał wrażenie, że dzielą go od niego lata świetlne. Na oślep wymacał urządzenie i niemrawo uniósł jedną powiekę, by spojrzeć na ekran. Dzwonił Marek Wolski, redaktor naczelny i ojciec dyrektor miesięcznika „Tajemnicze Dolnośląskie”, dla którego Lipski pracował na pół etatu jako autor reportaży i artykułów dotyczących teorii spiskowych o Dolnym Śląsku, głównie z okresu drugiej wojny światowej. Choć od tamtych wydarzeń minęło już ponad osiemdziesiąt lat, tajemnice kompleksu Riese, Złoty Pociąg, ukryte depozyty oraz tajna broń Hitlera wciąż rozpalały wyobraźnię miłośników niewyjaśnionych zagadek i historycznych sensacji.

Aleks zastanawiał się, czy nie oddzwonić później. Ostatniego wieczora znowu przesadził z alkoholem. Wiedział, że Wolski dzwoni w sprawie artykułu o wrocławskich skarbach wywiezionych przez nazistów, który miał wylądować w jego skrzynce do północy. Ale Lipski w dupie miał nazistów i skarby Wrocławia i najchętniej zostawiłby tę robotę. Chyba jedynym, co go trzymało w „Dolnośląskim”, była systematycznie wpływająca na konto pensja.

Aleks usiadł na łóżku i sięgnął po telefon.

– Halo – wymamrotał, czując w ustach nieprzyjemny posmak strawionego alkoholu.

– Wiesz, która jest godzina? Gdzie mój tekst? – usłyszał głos w słuchawce.

– Czas to pojęcie względne, kolego – odparł. – Do południa ci wyślę.

– Południe jest za pół godziny – zauważył Wolski.

– Daj mi się ogarnąć. Została mi tylko niewielka korekta.

– Pospiesz się, bo cię starość dopadnie.

– Na szczęście nie dożyję starości – bąknął i wsunął stopy w klapki.

– Przez grzeczność nie będę się kłócił. Ale dzwonię w jeszcze innej sprawie. Pamiętasz zaginięcie dwójki studentów w ubiegłym roku w Górach Izerskich?

– Pewnie. Było o tym dość głośno. A o co chodzi?

– No właśnie. Niedługo minie rok, a sprawa wciąż nie została wyjaśniona. Policja rozkłada ręce, dzieciaki jakby zapadły się pod ziemię. Chcę, żebyś tam pojechał i zrobił materiał. Popytasz, powęszysz. Tam są różne dziwne historie, może ktoś opowie ci jakąś bajkę, to powołasz się na „zeznania lokalnych świadków” i czytelnicy będą sikać z emocji. Poza tym przyda ci się trochę świeżego powietrza. Załatwiłem ci nocleg w Chatce Górzystów. O tej porze roku będziesz miał tam spokój.

– Hola, hola, poczekaj… Chyba zapomniałeś, że okolice Jeleniej Góry omijam szerokim łukiem – sarknął Lipski.

– Chryste! To pojedziesz od strony Zgorzelca!

– Chrystusa w to nie mieszaj. Chłop już swoje wycierpiał.

– Aleks, za ten materiał zapłacę ci ekstra premię. – Wolski najwyraźniej postanowił zignorować jego ciętą ripostę. Kompletny brak poczucia humoru. Jak facet się na czymś zafiksował, to nic do niego nie docierało. – Nie pożałujesz.

– Czy ty zawsze musisz mnie uraczyć jakimś gównem? – westchnął Lipski. Ale już wiedział, że pojedzie. Poza tym naczelny miał rację, przyda mu się trochę świeżego powietrza. – Kiedy wyjazd?

– Najlepiej dzisiaj. Nie chcę, żeby ktoś nam sprzątnął temat sprzed nosa. Wyślę ci wszystkie pinezki. Samochód zostawisz w Świeradowie na parkingu przy uzdrowisku. Bezpłatny, niestrzeżony, ale pod kamerami. Odbierze cię stamtąd koleś z Chatki Górzystów. Powinieneś go łatwo rozpoznać. Jeździ zieloną ruską buchanką. Dałem mu twój numer, ale na wszelki wypadek zaraz ci wyślę na niego namiar. Sorry, nie zdążyłem załatwić ci pozwolenia na wjazd do lasu.

– Wiesz, Mareczku, że jesteś pieprzoną mendą, co dałaby sobie ogolić jaja za złotówkę?

– Lepiej tego nie mogłeś ująć. A teraz zbieraj dupę w troki, bo potrzebuję tego tekstu do najnowszego numeru. I wyślij mi ten cholerny artykuł o zaginionych skarbach Wrocławia.

– Niech cię szlag, Wolski. – Lipski rozłączył rozmowę, rzucił telefon na łóżko i otworzył okno, żeby przewietrzyć pokój.

Powlókł się do łazienki, opłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Z mieszaniną zmęczenia i pretensji patrzył na niego stamtąd człowiek, który wczoraj wypił butelkę jima beama i od trzech dni się nie golił. Pod orzechowymi oczami widniały cienie, a jasnobrązowe włosy wyglądały, jakby gołąb uwił sobie w nich gniazdo. Jak wiadomo, gołębie są beznadziejne w wiciu gniazd. Lipski westchnął przeciągle. Minęły już czasy, gdy po całonocnym pijaństwie wstawał z łóżka i wyglądał jak młody bóg. Dopiero gorący prysznic przywrócił go do jako takiego stanu.

Lipski włączył ekspres do kawy i radio w laptopie. I tak oto piękny dzień poszedł się jebać, zaklął w duchu. Usiadł do komputera, przeskrolował napisany w nocy tekst. Dlaczego zawsze robił wszystko na ostatnią chwilę? Na szczęście poprawek nie było dużo.

W radiu zapowiadali zmianę pogody. Wiatr miał wiać w porywach do osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, a na Śnieżce nawet do stu. W bonusie przelotne opady deszczu i deszczu ze śniegiem.

Aleks zawsze chciał zostawić Wrocław, zamieszkać bliżej gór i odwalać całą robotę zdalnie, jak najdalej od ludzi, ale los zdecydował inaczej i kazał mu się do Sudetów nie zbliżać. Góry Przeklęte, pomyślał. Ta nazwa krążyła mu po głowie od dawna i wiedział, że kiedyś zrobi z niej użytek. Ale na razie musiał skupić się na pracy.

Kilka lat temu był już bliski tego, by przenieść się w jakieś przyjemniejsze miejsce. To było wtedy, gdy jego reportaż o historii wydobycia uranu w Sudetach odniósł sukces. Lipski zatytułował go: Napromieniowany raj. Książka, wydana przez duże wydawnictwo specjalizujące się w literaturze faktu, wzbudziła ogromne zainteresowanie, posypały się zaproszenia na spotkania i wywiady. Aleks swoim dziennikarskim śledztwem wbił kij w mrowisko i wywołał dyskusję. To było to, o czym zawsze marzył – robienie dziennikarstwa, które coś zmienia w ludziach i świecie. Ale cena, jaką za to zapłacił… Nie obeszło się też bez pogróżek, bo zazwyczaj prawda uwiera jak ciasne buty, zwłaszcza tych, którzy bez względu na wszystko chcą utrzymać się na stołkach. Naraził się lokalnej sitwie, a życie straciła za to niewinna kobieta. Nie on, który rozpętał aferę, tylko Karolina. Piękna, wrażliwa, inteligentna dziewczyna, za młoda na śmierć. Choć próbował sobie to tłumaczyć, wiedział, że nic takiego by się nie stało, gdyby nie jego ambicje. A potem, rok później, w wypadku samochodowym zginęła Magda, jego przyjaciółka i koleżanka po fachu. Czasami Lipski myślał sobie, że wisi nad nim jakieś pieprzone fatum i wkrótce być może on sam pożegna się z życiem w niewyjaśnionych okolicznościach. Mijały tygodnie, a on, zamiast wziąć się w garść, coraz bardziej pogrążał się w odmętach depresji i alkoholu.

W najtrudniejszym czasie w jego życiu pojawił się Marek Wolski. Ogarnął go, wysłał na terapię, załatwił mu mieszkanie i robotę u siebie, choć Aleks nie był łatwym pracownikiem. Zawsze płynął pod prąd, zawsze musiał się wyróżniać. Być może dlatego nie miał wielu przyjaciół, wszyscy z jego otoczenia już się ustatkowali. Praca, rodzina, dom na kredyt, samochód na kredyt, telewizor na kredyt i wakacje na kredyt. Życie na kredyt. Oczywiście Lipski był dumny z tego, że – jak to określał – nie usrał się w tradycyjne schematy. Co jeszcze bardziej zniechęcało do niego tych, którym wygodniej było trzymać się nurtu.

Aleks skończył korektę tekstu, wysłał plik Wolskiemu, spakował potrzebne rzeczy na wyjazd (wśród nich oczywiście butelkę ulubionego burbona) i zszedł do samochodu. Gęstniejące nad Wrocławiem ciemne chmury zwiastowały deszcz. Na chodnikach pożółkłe i brązowe liście wirowały niczym pies goniący swój ogon. Mimo wszystko – jak stwierdził z pewnym zaskoczeniem – było całkiem przyjemnie, jesiennie i ciepło. Aleks siadł za kółkiem, włączył płytę Dead Can Dance i wyjechał na Karkonoską, po której ciągnął się sznur samochodów.

Gdy wreszcie skręcił w kierunku autostrady A4, poczuł odprężenie i zatopił się we własnych myślach. Działo się tak zawsze, gdy tylko opuszczał zatłoczony i brudny Wrocław. W krajobrazie w oddali majaczyła Ślęża.

– Montes Silenti, Góra Milczenia – wymamrotał pod nosem jej dawną, tajemniczo brzmiącą nazwę. Może dlatego tak lubił tę górę? On też nie przepadał za czczą gadaniną i miał swoje tajemnice. Tylko że Aleks twardo stąpał po ziemi, a Ślęża w zamierzchłych czasach stanowiła jeden z najważniejszych ośrodków kultu przedchrześcijańskiego w regionie. Obok niej wznosiła się niższa Radunia, także otaczana niegdyś czcią. Ślęża była miejscem męskiego kultu solarnego, Radunia zaś lunarnego i przypisywanego kobietom. Patrząc na nie, Aleks powtarzał sobie, że nie mógłby mieszkać z dala od tych gór.

Zresztą cały Dolny Śląsk lubił milczeć. Zwłaszcza gdy miał coś do ukrycia. Swoje tajemnice trzymał zamknięte w piwnicach, na strychach poniemieckich domów, pałaców, folwarków, zamków albo w górach. Lipski uległ czarowi tej krainy dawno temu. Gdy chodził jeszcze do podstawówki, dostał od rodziców w prezencie książkę o legendach Karkonoszy i okolic. Przez wiele lat była jego najcenniejszym skarbem. Gdy inni ślęczeli przed komputerami, Aleks kończył czytać ostatnią stronę i zaczynał wszystko od początku przy dźwiękach ulubionego wówczas zespołu Tangerine Dream. Od tamtego czasu każdy weekend chciał spędzać w górach, poznawać je i odkrywać ich tajemnice.

Młodemu chłopcu wychowanemu w mieście wyjazd w Karkonosze przypominał wyprawę na koniec świata. Już na kilka dni przed podróżą Aleks pakował plecak, dbając, aby niczego w nim nie zabrakło. W miarę jak dorastał, zaczął głębiej interesować się historią gór i Dolnego Śląska – zrobił nawet kurs przewodnicki, choć zawodowo nigdy nie poszedł w tę stronę.

Lubił wiedzieć, dlatego węszył. Nie odpuszczał i był w tym cholernie dobry. Napędzał go niezaspokojony głód odkrywania i dociekania prawdy. Gardził wyssanymi z palca opowieściami z pogranicza teorii spiskowych. Nie znosił historii o Złotym Pociągu, muchołapce z Ludwikowic Kłodzkich ani tych foliarskich, o latających talerzach z Gór Sowich i tajnych bazach nazistów na Antarktydzie.

Najbardziej wkurzało go, że te bzdury wciąż miały całą rzeszę zagorzałych zwolenników i dało się na nich zarobić dużo więcej niż na porządnej reporterce. Aleks wstydził się sensacyjnych bajdurzeń, które produkował dla Wolskiego, i oczywiście robił to tylko pod pseudonimem Krzysztof Franke. Kiedyś próbował namówić Marka na poważniejsze tematy, zaangażowane społecznie, ale ten był nieugięty i argumentował, że gówno prawda jest atrakcyjniejsza od prawdy, a przede wszystkim lepiej płatna. Od tamtej pory Aleks nazywał Wolskiego redaktorem bezczelnym, choć nie bez pewnej czułości, bo w głębi duszy wiedział, że wiele mu zawdzięcza.

Lipski zjechał z autostrady w kierunku Strzegomia i Jeleniej Góry. W oddali było widać kontrastującą z szarym kraj­obrazem ceglaną wieżę neogotyckiego kościoła w Osieku i wiejskie budynki, również z czerwonej cegły. Na horyzoncie odznaczały się granatową linią Góry Sowie, Wałbrzyskie i te najbardziej oddalone – Karkonosze.

Wszystko wokół wydawało się ospałe i ciężkie. Niebo wisiało, trzymając się resztkami sił, jakby za chwilę miało runąć na ziemię. Kontrastu dodawały drzewa zabarwione błyskami czerwieni i żółci.

Za Strzegomiem krajobraz zaczął się powoli garbić. Pośród wyrastających gór i przełęczy snuły się malowniczo położone wioski, a wzdłuż nich wiły się kręte drogi.

Aleksowi przeszło przez myśl, czy nie ominąć czasem Jeleniej Góry i nie pojechać dookoła, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Zza Przełęczy Radomierskiej na pierwszym planie wyraźnie odznaczały się dwie bliźniacze góry: Sokolik i Krzyżna Góra, zwane potocznie w środowisku turystów i wspinaczy Piersiami Lollobrigidy. W oddali Karkonosze były częściowo przykryte chmurami. Nad szczytami przewalał się wał fenowy zwiastujący zmianę pogody.

Jelenia Góra przywitała Lipskiego szarością i smutnymi wspomnieniami. Mijał osiedlową dzielnicę Zabobrze, przypominającą z daleka osiedle paczkomatów, by po chwili przenieść się na obrzeża starego miasta, gdzie ponad dachami zabytkowych kamienic prężyły się dumnie wieże kościołów i ratusza.

Czuł, jakby kamień, który od paru lat ciążył mu na żołądku, zaczął rosnąć, w miarę jak znajome widoki przywoływały kolejne wspomnienia. Tak bardzo chciał zapomnieć i wymazać to wszystko z pamięci. Tak długo trzymał się od tych miejsc z daleka. A teraz był tu znowu.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Copyright © by Jarosław Szczyżowski

Projekt okładki Magda Kuc

Fotografie na okładce © Rafał Kotylak | www.kotylak.pl

Fotografia autora © Olga Orlińska-Szczyżowska

Ilustracje w książce © King / AdobeStock

Redaktorka inicjująca Dominika Kardaś

Redaktorka prowadząca Alicja Kędzior

Redakcja Dominika Kardaś

Adiustacja Anna Smutkiewicz

Korekta Maria Zając, Katarzyna Dragan

Opieka produkcyjna i przygotowanie do druku Maria Gromek, Maria Król

Opieka promocyjna Bogna Piechocka

ISBN 978-83-8367-483-4

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Plik przygotował Woblink

woblink.com