The Cheat Sheet - Adams Sarah - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

The Cheat Sheet ebook i audiobook

Adams Sarah

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

50 osób interesuje się tą książką

Opis

POZNAJ URZEKAJĄCY ROMANS FRIENDS – TO - LOVERS, KTÓRY STAŁ SIĘ HITEM TIKTOKA!

Bree Camden, beznadziejnie zakochana w swoim przyjacielu i gwieździe futbolu Nathanie Donelsonie, nie chce tkwić we friendzone.
Niestety nie potrafi przyznać się do prawdziwych uczuć, bo on widzi w niej tylko przyjaciółkę bez szans na związek, a Bree nie ma zamiaru zniszczyć ich relacji. Ale te mięśnie…
Nie! Tylko stara, dobra, platoniczna przyjaźń, żadnego dotykania najseksowniejszego mężczyzny na świecie! Poza tym Bree ma większe problemy. Jest właścicielką studia baletowego i marzy o tym, by je rozwinąć. Niestety jeszcze jedna podwyżka czynszu i będzie musiała pożegnać się ze studiem.
Nathan jak zwykle przychodzi z odsieczą i wykupuje cały budynek. Upartej Bree w ramach buntu postanawia wychylić parę shotów tequili – no dobra, może więcej niż parę.
Niestety jej plan bierze w łeb i pijana Bree wyznaje swój największy sekret dziennikarce portalu plotkarskiego. Nagranie trafia do sieci i staje się hitem, a cały świat zaczyna postrzegać Bree i Nathana jako parę idealną. Agentka Nathana wychodzi z propozycją kontraktu, który rozwiązałby problemy finansowe Bree. Ale jest jeden haczyk – Nathan i Bree będą musieli udawać zakochaną parę. Przez całe trzy tygodnie.
Co się stanie, gdy Bree w końcu ulegnie uczuciom, które za wszelką cenę próbuje ukryć? I czy w ogóle weźmie pod uwagę, że Nathanowi ten związek może się podobać? W tej emocjonującej komedii romantycznej Sarah Adams zapewnia roz(g)rywkę na najwyższym poziomie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 50 min

Lektor: Sarah Adams
Oceny
4,1 (3854 oceny)
1790
1117
632
246
69
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozena_1952

Z braku laku…

Taka książka w której niby dużo się działo, ale tak jakby nic się nie działo. Nuda 🥱
197
marta8081

Nie oderwiesz się od lektury

friends to lovers. Jest śmiesznie,przeuroczo ❤️i też jest kilka poważniejszych scen 💔 Bije od tej książki ciepłem! szczerzej polecam!
186
Mkubik8

Nie polecam

Ulepek skladajacy sie w sumie z 2 zdan:kocham mojego przyjaciela/przyjaciolke,ale nigdy mu/jej tego noe wyznam,zeby nie zepsuc przyjazni.poza tym tresci brak
123
dzulajla

Z braku laku…

książka płytka, zero głębi, postacie jednowymiarowe. Bohaterzy drugoplanowi stanowią tło, nikt się nie wyróżnia
147
RimaK

Nie polecam

Strasznie waniliowa, od tej całej dobroci, robilo się niedobrze. Książka dla nastolatków, a nie dorosłego czytelnika. Pomiędzy bohaterami zero chemii, a tylko wielka przyjaźń.
93

Popularność




 

 

 

UWAGA

 

 

 

 

*TREŚĆ ZAWIERA SPOILERY*

 

Należy zaznaczyć, że książka przedstawia opisy ataków paniki. Sama doświadczam lęków oraz na­padów paniki i mam nadzieję, że udało mi się podejść do tego tematu z troską i należytym ­szacunkiem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego najlepszego przyjaciela Chrisa.

Dziękuję za to, że Twoje żarty nie znają granic,

i jestem wdzięczna, że zapewniłeś

mi materiał na tę książkę.

Przy okazji jest z Ciebie niezłe ciacho.

A to też ważne.

 

Ściąga

 

Kartka, którą rozgrywający trzyma na nadgarstku, przymocowana opaską, żeby przeprowadzić ustalone zagrania.

 

 

 

 

1

 

BREE

 

 

 

Otwieranie drzwi, gdy ma się w rękach dwa kubki z gorącą kawą i pudełko pączków, wcale nie jest takie proste. Ale jakoś daję radę – w końcu jestem najlepszą przyjaciółką, jaką można sobie wymarzyć. I nie omieszkam wytknąć tego Nathanowi, jak tylko dostanę się do jego mieszkania.

Kiedy przekręcam zamek w drzwiach, odrobina kawy przez przypadek rozlewa się po moim nadgarstku. Syczę z bólu. Mam jasną karnację, więc na bank skończy się to wściekle czerwoną plamą.

Gdy tylko wkraczam do mieszkania Nathana (które nie powinno być nazywane mieszkaniem, ponieważ ma rozmiar pięciu apartamentów), jego znajomy, świeży zapach uderza we mnie jak rozpędzony autobus. Znam tę woń tak dobrze, że gdyby mój przyjaciel zaginął, mogłabym iść za jej śladem jak pies tropiący.

Zamykam drzwi z trzaskiem, który ma ostrzec Nathana, że wkroczyłam na jego włości. UWAGA, SEKSOWNI ROZGRYWAJĄCY! ZAKRYWAĆ TE GORĄCE CIAŁKA! ZJAWIŁA SIĘ BABA ŁAKNĄCA BOSKICH WIDOKÓW!

Z kuchni dobiega wysoki pisk. Dziwne. Wyglądam zza ściany i za długim marmurowym blatem, na samym końcu pomieszczenia, zauważam dziewczynę w jasnoróżowej piżamie składającej się z krótkich spodenek i koszulki na ramiączkach. A przy piersi trzyma ostry nóż. Rozdziela nas wielka wyspa kuchenna, ale laska jest tak przerażona, jakbym wkroczyła tu z identycznym nożem i przystawiła go do jej szyi.

– ANI KROKU DALEJ! – wrzeszczy.

Przewracam oczami. Po co te piski? Dziewczyna brzmi tak, jakby nawdychała się helu, a na nosie miała spinacz do prania.

Podniosłabym ręce, żeby mnie nie zadźgała, ale jestem obładowana łakociami na śniadanie – niestety te pyszności są przeznaczone wyłącznie dla mnie i Nathana, a nie dla Piszczałki. To nie jest moje pierwsze spotkanie z dziewczynami Nathana, więc robię to, co zwykle – uśmiecham się do Kelsey. Znam jej imię, ponieważ jest z Nathanem od dwóch miesięcy i kilka razy miałyśmy okazję się spotkać, mimo że ona za każdym razem udaje, że mnie nie pamięta. Nie mam pojęcia, jak on z nią wytrzymuje. Kelsey to przeciwieństwo dziewczyny, którą bym dla niego wybrała. Zresztą jak one wszystkie.

– Kelsey! To ja, Bree. Pamiętasz?

Przyjaźnię się z Nathanem od liceum. Jestem dziewczyną, która była tu przed tobą i będzie długo po tobie. Pamiętasz mnie?!

Dziewczyna wzdycha dramatycznie, jakby kamień spadł jej z serca.

– O rany, Bree! Przeraziłaś mnie na śmierć. Myślałam, że do domu włamała się jakaś świruska. – Odkłada nóż, unosi idealnie wyskubaną brew i dodaje ironicznie: – Ale z drugiej strony… trochę ją przypominasz.

Mrużę powieki i odwdzięczam się sztucznym uśmiechem.

– Nathan już wstał?

Jest wpół do siódmej we wtorek i dam głowę, że on już nie śpi. Każda dziewczyna Nathana powinna wiedzieć, że jeśli tego dnia chce w ogóle go zobaczyć, to musi wstać tak wcześnie jak on. I dlatego Kelsey stoi teraz w satynowej piżamce w kuchni i wygląda na rozdrażnioną. Nathan uwielbia wstawać wcześnie. Cóż, ja również. Ale my nie jesteśmy normalni.

Dziewczyna powoli odwraca głowę w moją stronę, a w jej błękitnych oczach płonie nienawiść.

– Tak. Bierze prysznic.

Bierze prysznic przed bieganiem?

Kelsey patrzy na mnie tak, jakby wyjaśnienie kosztowało ją wiele wysiłku.

– Kilka minut temu weszłam do kuchni i przez przypadek na niego wpadłam. Trzymał szejka proteinowego i… – Lekceważąco macha ręką i pozwala mi się domyśleć reszty: Wylałam szejka na Nathana. Wydaje mi się, że przyznanie się do ludzkiej niezdarności sprawia jej fizyczny ból, więc postanawiam się nad nią zlitować i odpuścić. Odkładam pudełko z pączkami na ogromną wyspę kuchenną.

Kuchnia Nathana prezentuje się zjawiskowo. Została urządzona w klasycznych kolorach czerni, kremowego i miedzi, a z wielkiego okna rozciąga się widok na ocean. Uwielbiam tu gotować, nie to co w położonej pięć przecznic dalej klitce, którą nazywam swoim mieszkaniem. Ale ta klitka jest tania i znajduje się blisko mojego studia baletowego, więc nie narzekam.

– Na pewno nic się nie stało. Nathan nie przejmuje się takimi bzdurami – zapewniam Kelsey, po raz ostatni wyciągając do niej przysłowiową rękę.

Ona jednak chwyta za samurajski miecz i mi ją odcina.

– Przecież wiem.

No to spoczko.

Upijam łyk kawy, która mnie rozgrzewa, bo spojrzenie Kelsey mrozi do szpiku kości. Pozostaje mi bezczynnie czekać, aż Nathan się zjawi, żebyśmy mogli podtrzymać naszą wtorkową tradycję, która została zapoczątkowana w trzeciej klasie liceum. Wówczas byłam outsiderką, i to na własne życzenie – ale nie dlatego, że nie znosiłam towarzystwa, po prostu balet był całym moim życiem i nic więcej mnie nie obchodziło. Mama od czasu do czasu zachęcała mnie, bym opuściła trening i poszła na imprezę albo wyszła gdzieś ze znajomymi. „W liceum trzeba korzystać z życia i cieszyć się, że jeszcze jesteś dziec­kiem, bo to nie będzie trwać wiecznie. A balet to nie wszystko. Warto mieć życie poza nim”, tłumaczyła niejednokrotnie. Oczywiście jak każda zbuntowana nastolatka nie posłuchałam.

Nie miałam czasu na przyjaciół, bo uczęszczałam na zajęcia do szkoły baletowej i pracowałam w restauracji. A potem poznałam Nathana. Chciałam popracować nad kondycją, więc postanowiłam biegać po szkolnym torze przed lekcjami. Pasowały mi tylko wtorki. Kiedy zjawiłam się na miejscu o nieludzkiej porze, na widok innego ucznia stanęłam jak wryta. I to nie byle kogo – samego kapitana drużyny futbolowej. Największego przystojniaka w szkole. (Nathanowi udało się uniknąć nieatrakcyjnej nastoletniej fazy przejściowej i w wieku szesnastu lat wyglądał na dwudziestopięciolatka. Totalnie nie fair).

Szkolni sportowcy powinni, zgodnie ze swoim stereotypem, być bezczelni, szowinistyczni i nadęci. Ale nie Nathan. Ujrzał dziewczynę w rozwalonych butach, kręconych włosach zwiniętych w niechlujny kok na czubku głowy i się zatrzymał. Podszedł do mnie, obdarzył swoim popisowym uśmiechem, przedstawił się i zapytał, czy chciałabym biegać razem z nim. Buzie nam się nie zamykały. Z miejsca zostaliśmy przyjaciółmi, mimo że pochodziliśmy z różnych światów.

Tak, zgadliście – on wychował się w bogatej rodzinie. Jego ojciec jest prezesem firmy technologicznej i nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania synem, chyba że chciał się popisać potomkiem przy kolegach od golfa. A jego matka cisnęła go, by coś w życiu osiągnął, bo chciała znaleźć się w centrum uwagi razem z synem. Jego starzy zawsze byli przy kasie, ale dopóki Nathan nie stał się gwiazdą sportu, brakowało im pozycji społecznej i sławy. Nie przepadam za jego rodzicami, w razie gdybyście nie zdążyli się domyślić.

W każdym razie tak zaczęła się nasza wtorkowa tradycja. Ponadto jestem w stanie wskazać ­dokładny moment, gdy zakochałam się w Nathanie. Co do sekundy.

Podczas naszego pierwszego wspólnego biegu, przy ostatnim okrążeniu, Nathan nagle złapał mnie za rękę i zatrzymał, a potem przyklęknął, żeby zawiązać mi sznurówkę. Mógł po prostu powiedzieć, że się rozwiązała, ale nie… On taki nie jest. Nie ma znaczenia, kim jesteś ani jak bardzo on jest sławny; jeśli rozwiązał ci się but, to on zawiąże go za ciebie. Jeszcze nigdy nie poznałam kogoś takiego. Tamtego dnia zadurzyłam się w nim po uszy.

Pomimo młodego wieku oboje byliśmy pracowici i ambitni. On zawsze chciał dostać się do National Football League, a ja zamierzałam studiować na Juilliardzie i później tańczyć w zespole. Jedno z tych marzeń się spełniło, a drugie nie. Niestety w trakcie studiów straciliśmy kontakt (niech będzie, to przeze mnie go straciliśmy), ale po rozdaniu dyplomów przez przypadek trafiłam do Los Angeles – koleżanka napomknęła o koleżance, która chce zatrudnić asystentkę instruktora tańca w swoim studiu. W tym czasie Nathan podpisał kontrakt z LA Sharks i również się tam przeprowadził.

Wpadliśmy na siebie w kawiarni, a on zapytał, czy chcę pobiegać z nim we wtorek, jak za dawnych czasów. Reszta to już historia. Nasza przyjaźń wskoczyła na dawne tory, jakbyśmy w ogóle się nie rozstali. Niestety moje serce dalej tęskniło za nim tak jak kiedyś.

Zabawne jest to, że Nathan nigdy nie miał parcia na wielką karierę. Nathan Danielson dostał się do drużyny zawodowej dopiero przy siódmym naborze i przez dwa lata grzał ławkę rezerwowych. Ale nigdy się nie zniechęcił. Pracował dłużej, trenował ciężej, by być gotowym na przejęcie roli rozgrywającego w swoim czasie. Tak właśnie Nathan podchodzi do wszystkiego: dając z siebie sto procent.

A potem wysiłek się opłacił.

Podczas meczu Daren, poprzedni rozgrywający, złamał kość udową i trener musiał wystawić do gry Nathana. Gdy zamknę oczy, wciąż wyraźnie widzę tamten moment. Daren został zniesiony z boiska na noszach. Trener rzucił się pędem do Nathana. Nathan zerwał się z ławki i z uwagą słuchał instrukcji trenera. A potem… tuż przed włożeniem kasku i rozpoczęciem meczu, który okazał się kluczowy dla jego kariery, Nathan spojrzał na trybuny, żeby mnie odnaleźć. (Wtedy jeszcze nie miał przypisanej loży dla swoich najbliższych). Wstałam, a gdy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, zauważyłam, że ­Nathanowi chyba zbiera się na mdłości. Postanowiłam więc zrobić jedyną rzecz, która zawsze go rozluźnia: śmieszną minę z wywalonym językiem.

Jego twarz od razu przeciął uśmiech od ucha do ucha, a potem poprowadził drużynę do zwycięstwa. To był ich najlepszy mecz w sezonie. Później Nathan do końca roku obejmował pozycję rozgrywającego. Dzięki niemu wygrali mistrzostwa Super Bowl. Te miesiące okazały się punktem zwrotnym w jego karierze. Właściwie w mojej również, ponieważ w tamtym okresie ze zwykłej instruktorki tańca stałam się właścicielką studia.

Dzisiaj przyszłam pobiegać z Nathanem. Wczoraj podczas meczu nie poszło mu najlepiej, więc wiem, że trening będzie wyjątkowo ostry. Jego drużyna wygrała (i oficjalnie zakwalifikowała się do play-offów), ale dwa podania Nathana zostały przechwycone przez przeciwnika, a Nathan na boisku jest perfekcjonistą, więc… cóż, po prostu wiem, że cały dzień będzie chodził nabzdyczony.

Nagle ze wspomnień wyrywa mnie piskliwy głos Kelsey.

– Wiesz, nie bierz tego do siebie, ale… co ty tu właściwie robisz?

A mówiąc: „Nie bierz tego do siebie”, miała na myśli raczej: „Nie ma w tym ani grama uprzejmości, bo wlałam tam dodatkową porcję jadu”. Szkoda tylko, że przy Nathanie nie zachowuje się w ten sposób; gdy on jest obok, robi się przesłodka.

Posyłam jej promienny uśmiech. Nie chcę, by popsuła mi dobry humor z samego rana.

– A jak ci się wydaje?

– Zachowujesz się jak stuknięta stalkerka, która w sekrecie podkochuje się w moim chłopaku i włamuje się do jego mieszkania, żeby przynieść mu śniadanie.

Widzicie, właśnie w tym problem. Wypowiada słowa „mój chłopak” z taką wyższością, jakby rzucała na stół najlepsze karty, które zapewnią jej wygraną, a ja mam krzyknąć z przerażenia i zakryć usta dłońmi.O matulu! Wygrała!

Niestety Kelsey nie ma pojęcia, że jej karty są guzik warte. Nathan zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Ja natomiast znałam go na długo przed pojawieniem się dwulicowej Kelsey i będę przy nim, gdy ona zniknie, ponieważ to ja jestem jego najlepszą przyjaciółką. Mnie i Nathana łączy wiele wspólnych przeżyć: niezbyt atrakcyjna nastoletnia faza przejściowa (w moim przypadku, on tego nie doświadczył), zapisy do uczelnianej drużyny futbolowej, wypadek samochodowy, który wpłynął na moją przyszłość, każda choroba, która dopadła nas w przeciągu ostatnich sześciu lat, dzień, w którym zostałam właścicielką studia tańca, i moment, gdy Nathan wygrał mistrzostwa Super Bowl i stał w deszczu konfetti.

Ale co ważniejsze, jestem jedyną osobą na całym świecie, która wie, skąd Nathan ma pięciocentymetrową bliznę pod pępkiem. Mała podpowiedź: to bardzo żenująca historia i jest związana z domową depilacją. Kolejna podpowiedź: wymyśliłam dla niego wyzwanie i musiał to zrobić.

– Tak! – odpowiadam z przesadnie szerokim uśmiechem. – To by się zgadzało. Stalkerka, która w duchu jest zakochana w Nathanie. Wypisz, wymaluj ja.

Dziewczyna wybałuszyła oczy, bo sądziła, że wprawi mnie w zakłopotanie. Ale prawda nie może mnie zranić, Kels! Cóż, jedynie z tą stalkerką nie do końca się zgadzam.

Odwracam się od Kelsey i czekam na Nathana. Kiedyś próbowałam zaprzyjaźniać się z jego dziewczynami. Ale to już przeszłość. Żadna z nich mnie nie lubiła. Nieważne, co robię, by zyskać ich sympatię, one z góry pałają do mnie nienawiścią. Rozumiem to, serio. Uważają mnie za zagrożenie. Niestety prawda jest dobijająca.

Wcale nie stanowię zagrożenia.

To one mają okazję być z Nathanem w sposób, o którym ja mogę tylko pomarzyć.

– Wiesz – zaczęła, po raz kolejny próbując podchwycić moją uwagę – może lepiej oszczędź sobie wstydu i po prostu zniknij. Bo gdy Nathan wyjdzie z łazienki, poproszę go, by cię wyrzucił. Do tej pory byłam cierpliwa, ale twoje zachowanie przy nim jest superdziwne. Uczepiłaś się go jak rzep psiego ogona.

Kiwam głową na zgodę, starając się jednocześnie nie zachowywać protekcjonalnie. Zapomniałam o jednej rzeczy: nie jestem zagrożeniem dla tych kobiet… chyba że poproszą Nathana, by dokonał wyboru. Wtedy robię się niebezpieczna jak bomba brokatowa, która porazi każdego, a drobinki będą nie do zmycia. Może i nie sypiam w łóżku Nathana, ale zaskarbiłam sobie jego lojalność. A dla niego nie ma w życiu nic ważniejszego.

Kelsey prycha i krzyżuje ramiona na piersi. Stoimy pogrążone w walce na mordercze spojrzenia, gdy nagle za mną rozlega się głos Nathana.

– Mmm, wyczuwam kawę i pączki. To oznacza, że Serek Bree tu jest.

Posyłam Kelsey pełne wyższości spojrzenie. Spojrzenie zwycięzcy.

 

 

 

 

 

 

2

 

BREE

 

 

 

Nathan wchodzi do kuchni w samych czarnych spodenkach i bez koszulki. Na widok jego wyrzeźbionej, opalonej klaty, która może należeć tylko do profesjonalnego sportowca, oraz boskiej V-ki, każda laska by się zarumieniła. Jego włosy wciąż są mokre i lśniące, a ramiona lekko czerwone od gorącej wody. Mimo że widziałam go po prysznicu wiele razy, na jego widok wciąż zapominam języka w gębie.

Nathan trzyma w ręce ręcznik i wyciera nim falujące włosy w kolorze czekolady. Zazdroszczę temu ręcznikowi. Czupryna Nathana jest tak bujna i cudowna, że dzięki niej dostał kontrakt wart pięć milionów dolarów za reklamę męskich produktów do włosów. Po emisji – Nathan wychodzi z kabiny w szatni, ma na sobie tylko ręcznik owinięty wokół pasa, krople wody spływają po jego twardych mięśniach, a w ręce trzyma butelkę szamponu – kobiety rzuciły się jak głupie do sklepów i kupiły produkt, licząc, że szampon magicznie zmieni ich mężczyzn w Nathana. Albo chociaż chciały, by włosy ich facetów pachniały jak Nathan. Tyle że ja znam pewien sekret – włosy Nathana wcale nie pachną jak ten szampon, bo on woli tani produkt w zielonej butelce, którego używa od osiemnastki.

– Pomyślałam, że pewnie ci się przyda – oznajmiam, wręczając Nathanowi kubek z parującą kawą, którą kupiłam w jego ulubionej kawiarni znajdującej się kilka przecznic stąd. Następnie otwieram pudełko pączków jak skrzynię pełną skarbów. Polewa lśni w promieniach słońca.

Nathan jęczy głośno i przekrzywia głowę, a w kącikach jego ust czai się delikatny uśmiech. Rzuca ręcznik na blat.

– Myślałem, że dzisiaj to ja stawiam kawę i pączki. – Wyciąga z pudełka słodki krążek pokryty syropem klonowym i nachyla się, żeby przelotnie cmoknąć mnie w policzek, tak jak zawsze. To zupełnie platoniczne zachowanie. Brat zrobiłby tak samo.

– Tak, ale obudziłam się dzisiaj ze skurczem łydki i nie mogłam ponownie zasnąć, więc po prostu wstałam i poszłam do sklepu.

Liczę na to, że Nathan kupi moje kłamstwo.

Prawda jest jednak taka, że nie mogłam spać, bo wczoraj zerwałam ze swoim chłopakiem i boję się powiedzieć o tym Nathanowi. Dlaczego? Ponieważ wiem, że będzie tak długo drążyć, aż pozna prawdę. A prawda jest taka, że zerwałam z Martinem, bo nie był Nathanem.

Może gdybym zmrużyła oczy, zatkała uszy i przekrzywiła głowę, wmówiłabym sobie, że Martin jest jak mój przyjaciel. Ale tak się nie da żyć. Nie mówiąc już o tym, że nie byłoby to fair w stosunku do mnie i Martina. Dlatego od teraz moim nowym celem w życiu jest znalezienie mężczyzny, który będzie podobał mi się bardziej niż Nathan. Szukam prawdziwego boga. I polecę tylko na totalnie seksowne ciacho.

Nathan unosi gęstą brew.

– Trzeba było zjeść przed spaniem banana.

Przewracam oczami.

– Tak, tak, ale moja odpowiedź pozostaje taka sama: nie znoszę bananów. Są miękkie, oślizgłe i smakują jak… banany.

– To bez znaczenia. Widać, że brakuje ci potasu…

Kelsey odchrząkuje i w tym momencie zauważamy jej naburmuszoną minę.

– Przepraszam bardzo. Nie wydaje ci się dziwne, że przyszła tutaj o wpół do siódmej rano z kawą i pączkami, mimo że nocuje u ciebie dziewczyna?

I znowu słowo na D. Dobra, niech będzie, może powinnam była się domyślić, że zastanę tu Kelsey, i może trzeba było poczekać na Nathana w kawiarni. Moja wina. Czasami zapominam, że nie łączy nas zwykła przyjaźń.

Nathan odchrząkuje.

– Przepraszam, Kelsey, ale we wtorki zawsze biegam z Bree. Wydawało mi się, że o tym pamiętasz.

– Tak – rzuca z sarkazmem i przewraca oczami. – Jak mogłabym zapomnieć, że wychodzisz z nią w dosłownie każdy wtorek. Twój jedyny wolny poranek w sezonie.

To brzmi jak prywatna rozmowa, w której nie powinnam brać udziału. Właściwie się z nią zgadzam. To dziwne, że Nathan i ja jesteśmy tak blisko. Wcześniej wielokrotnie próbowałam wymiksować się ze spotkań, żeby mógł spędzać więcej czasu ze swoją dziewczyną, ale on nigdy na to nie pozwala. Gdybym ja była jego dziewczyną, spędzałabym z nim każdą wolną chwilę.

Niemal każda profesjonalna drużyna futbolowa ma we wtorki wolne. Ale nie wszyscy gracze znają pewną tajemnicę: ci najlepsi w wolne dni i tak nie odpoczywają. Wykorzystują ten czas, by skupić się na własnych słabościach, spotkać z fizjoterapeutami, przeglądają stare nagrania z meczów – robią wszystko, co się da, by nie wypaść z rytmu. We wtorki Nathan nigdy nie leży do góry brzuchem, ale zaczyna dzień nieco później, żeby mieć czas pobiegać ze mną.

– A nie możesz zrobić sobie wolnego chociaż dzisiaj? – pyta, podkreślając każde słowo. Naprawdę nie wiem, jak on znosi jej piski.

Nathan ściąga brwi i zakłada ramiona na piersi. Mam ochotę stąd prysnąć, bo wiem, co się teraz stanie.

– Nie sądzę. Muszę się wyżyć podczas biegu, żeby odreagować wczorajszy kiepski mecz.

Kelsey rozdziawia usta.

– Kiepski mecz? Skarbie, o czym ty mówisz? Przecież wygrałeś!

– Ale dwa podania zostały przejęte – odpowiadamy jednogłośnie z Nathanem.

Ups! Kelsey się to nie spodobało, bo mruży oczy w wąskie szparki.

– Pięknie. Widzisz, co miałam na myśli? To nie jest normalna przyjaźń. I wiesz co? Mam już dosyć tego, że ciągle muszę z nią konkurować. Nadszedł czas, byś w końcu – Nie mów tego, Kelsey!– wybrał. Albo ona, albo ja.

Dziewczyna mruga powiekami, więc odwracam się, żeby zapewnić jej odrobinę prywatności w tak przykrym dla niej momencie. Moi kochani, zebraliśmy się tutaj, by uczcić minutą ciszy nic nieznaczący, bezwartościowy związek Nathana i Kelsey.

– Kelsey… od początku byłem z tobą szczery. Nie szukam teraz poważnego związku, a ty odparłaś, że ci to pasuje… – Nathan zawiesza głos.

Rany, jak ja mu współczuję. Naprawdę. Zrywanie z dziewczyną zawsze go dobija, bo w głębi serduszka jest wielkim, pluszowym misiem. Szkoda, że nie mogę go wyręczyć, ale mam przeczucie, że wtedy dostałabym w twarz żeliwną patelnią.

– Pogięło cię? – piszczy Kelsey. – Wybierasz ją zamiast mnie?

Dobra, to już lekka przeginka.

– Tak – odpowiada rzeczowo mój przyjaciel.

Para niemalże bucha jej uszami.

– W takim razie nie uwierzę, że z nią nie sypiasz!

– Nie sypia, wierz mi – zapewniam. Po chwili dociera do mnie, że zabrzmiałam jak rozczarowana, więc szybko dodaję: – Poważnie. Łączy nas tylko przyjaźń. Nie pasujemy do siebie. Jesteśmy jak brat i siostra. – Fuj, słowa smakują goryczą na moim ­języku.

Nathan kiwa głową, a po chwili wahania delikatnie się do mnie uśmiecha.

– Tak. My nigdy nie… – urywa. Zauważam, że przełyka ślinę, bo nawet nie potrafi wyobrazić nas sobie w ten sposób. – …byliśmy przyjaciółmi od seksu.

Nic. Ani razu. Nada. Przenigdy. Zilch. Nathan nigdy nie pokusił się o coś więcej niż buziak w policzek i dlatego wiem, że na mnie nie leci. Facet, który byłby zakochany po uszy w kobiecie, nie potrafiłby trzymać rąk przy sobie podczas wieczorów filmowych, a przez sześć ostatnich lat miał ku temu niejedną okazję. Zawsze trzymaliśmy ręce przy sobie.

Teraz się wkopałam i muszę robić wszystko, by udowodnić mu, że tylko przyjaźń mi nie przeszkadza. Ale w rzeczywistości jest odwrotnie. Czy chciałabym za niego wyjść i urodzić mu wielkie, muskularne dziec­i? Oczywiście. Bez wahania. Wiem jednak, że nie jest mi to pisane. Gdyby się dowiedział, że się w nim podkochuję, zrobiłoby się między nami dziwnie i zniszczyłabym wieloletnią przyjaźń, bo on z pewnością ma już numer do następnej modelki, z którą zamierza się wkrótce spotykać.

Najgorsze jest to, że gdybym faktycznie ­wyznała mu swoje uczucia, dałby mi szansę, bo naprawdę mu na mnie zależy. Możliwe, że spotykałby się ze mną przez kilka tygodni, a potem odszedł do innej, która naprawdę go pociąga, a ja przestałabym być najlepszą przyjaciółką. Gra niewarta świeczki.

Dlatego dobrze mi tak, jak jest.

W końcu znajdę sobie kogoś równie pociągającego.

(Chociaż wątpię).

– No dobra. W takim razie… życzę udanej, dziwnej przyjaźni. Bo ja wychodzę. – Kelsey milknie, ale nie słyszę kroków. Chyba czeka, aż on ją zatrzyma. Domyślam się, że wszystkim jest teraz niezręcznie. – Poważnie. Zaraz stąd wyjdę i nie wrócę, Nathan.

Nieeee, nie odchodź!, myślę nieszczerze.

Dziewczyna wypada z kuchni. Nathan podąża za nią, przypomina, że ma na sobie tylko piżamę i chyba najpierw powinna zabrać swoje rzeczy. Ona oznajmia, że Nathan ma je do niej wysłać, bo ona już nie może na niego patrzeć. To się nazywa dramatyzm.

Słyszę trzask drzwi i podskakuję z zachwytu. Krzyżyk na drogę!

 

Ja: I kolejna uciekła z krzykiem. Kelsey już nie ma!

Lily: Wytrwała dłużej, niż się spodziewałam.

Ja: I tak za długo.

Lily: Zachowuj się! Może on cierpi.

Ja: Eee… ja zawsze się zachowuję, odczep się.

Lily: Idę o zakład, że pewnie szczerzysz się ­złośliwie.

 

Kiedy Nathan w końcu wraca do kuchni, silę się na markotną minę wbrew temu, co sądzi Lily.

– Przykro mi.

– Wcale nie jest ci przykro – wytyka ze śmiechem i opiera się o szafkę.

Naprawdę wolałabym, żeby miał na sobie więcej ubrań. Patrzenie na kogoś tak pięknego, kogo jednocześnie nie możesz dotknąć, jest bolesne. Skóra Nathana kojarzy mi się z rozgrzanym złotym piaskiem na egzotycznej plaży, a na widok jego wyrzeźbionej sylwetki staję w płomieniach. Nie bez powodu został okrzyknięty najseksowniejszym mężczyzną i trafił na okładkę numeru „Pro Sports Magazine”, w którym redaktorzy oceniali ciała profesjonalnych sportowców i komentowali, co powinni robić, by utrzymać formę. Zdjęcie przedstawiało zupełnie nagiego Nathana, ustawionego tak, by zakryć newralgiczne miejsca. Mimo że posiadam pięć kopii tego magazynu, nigdy nie byłam w stanie zajrzeć do środka (na okładce widać go tylko od pasa w górę). Istnieją pewne granice, których nie można przekroczyć w przyjaźni. Jedną z nich jest nagość.

Biorę pączka i wpycham go do ust, żeby ukryć uśmiech.

– Nie! Mówiłam poważnie. Kelsey wydawała się… fajna.

– Wczoraj w loży wystawiłaś jej język.

– Jezu! Czy Avengersi wiedzą, że masz nadludzki wzrok?

Uśmiecha się i wyciąga rękę, żeby pociągnąć za mój niesforny kucyk.

– Czy Kelsey była dla ciebie niemiła, kiedy nie patrzyłem? Tylko nie kłam.

Nathan ma czarne oczy. Nie czekoladowe, nie brązowe. Po prostu w kolorze nieprzeniknionej czerni. I kiedy skupia się na mnie w ten sposób, zawsze mam wrażenie, że się duszę. Nie potrafię odwrócić wzroku.

Wzruszam ramieniem i upijam łyk kawy.

– Nie można nazwać jej miłą, ale to nic takiego.

– Co powiedziała?

– To bez znaczenia.

Podchodzi bliżej.

– Bree – mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Nathan – odpowiadam z taką samą zaciętością. – Widzisz, ja też tak potrafię.

Milczy… jakby pogrążony w myślach. Nasze klatki piersiowe dzieli zaledwie dziesięć centymetrów.

– Przepraszam, jeśli sprawiła ci przykrość. Nie wiedziałem, że tak cię traktuje, bo inaczej zerwałbym z nią już wieki temu.

Czuję w sercu delikatne ukłucie. Skoro tak bardzo zależy mu, bym była częścią jego życia, to dlaczego na mnie nie leci?O nie, mowy nie ma, nie zamierzam nad tym rozmyślać. Nie chcę być tego typu dziewczyną. Jesteśmy przyjaciółmi i cieszy mnie to. Jestem wdzięczna. I może kiedyś życie naprowadzi mnie na mężczyznę, który będzie mnie kochał równie mocno jak ja jego. Na razie jest okej.

– Cóż, moja obecność na pewno w niczym nie pomogła. Chyba nie powinnam była tu przychodzić i wpuszczać się do środka. – Biorę duży kęs czekoladowego pączka. – Trzeba wprowadzić jakieś zasady.

– Chyba tak – potwierdza. Jego głos wydaje się śmiertelnie poważny, ale kiedy unoszę głowę, zauważam, że się uśmiecha. Ma nawet dołeczek w prawym policzku.

Żartobliwie szturcham go w rękę.

– No co? W takim razie powinnam zabrać ci klucz do mojego mieszkania. Żeby tam również obowiązywały pewne zasady.

Dokańcza pączka, nie przestając się szczerzyć.

– Życzę powodzenia. Nigdy ci go nie oddam. – Kiedy mnie mija, jego ręka ociera się o moją. Zastanawiam się, czy naruszyłabym zasady, gdybym przykleiła się do jego ciała jak mucha do lepu.

Chyba powinnam pobiegać dłużej od niego, ale z innych powodów.

 

 

 

 

 

 

3

 

NATHAN

 

 

 

Spoceni i zmęczeni po biegu opadamy na podłogę przed moją wielką białą kanapą. Po lewej znajduje się panoramiczne okno, za którym rozciąga się ocean – widok wart miliony – ale po prawej mam osobę, którą chciałbym oglądać do końca życia. Oczywiście Bree nie wie, co do niej czuję.

Szturcham ją w kolano, tuż obok poszarpanej blizny, która odmieniła jej życie.

– Masz jakieś plany na później? Chcesz się spotkać na lunch w CalFi?

CalFi do stadion mojej drużyny. To miejsce, w którym trenujemy i pracujemy w ciągu tygodnia, a ostatnio utworzono tam punkt gastronomiczny, w którym pracują najlepsi szefowie kuchni w branży sportowej. W razie gdybyście jeszcze się nie zorientowali, jestem jak wielki szczeniak, który łaknie uwagi Bree i ciągle chce się z nią bawić.

Moja przyjaciółka przenosi na mnie łagodny czekoladowy wzrok. Bree ma długie, kręcone włosy w kolorze miodowego brązu, duże dołeczki w policzkach i boski szeroki uśmiech jak u Julii Roberts – wyjątkowy i zachwycający, do którego inne uśmiechy nawet się nie umywają. Opieramy się o kanapę, nasze głowy niemal się stykają. Mam ochotę się pochylić, żeby zmniejszyć dystans. To tylko pięć centymetrów. Chcę poczuć jej usta.

– Nie mogę. O jedenastej mam zajęcia tańca dla dziec­i.

Ściągam brwi.

– Przecież nigdy nie prowadzisz zajęć we wtorki.

Wzrusza ramionami.

– Musiałam zorganizować dodatkowe poranne zajęcia dwa razy w tygodniu, żeby pokryć czynsz. W zeszłym miesiącu wynajmujący skontaktował się ze mną, by oznajmić, że podatki znowu poszły w górę i musi podnieść mój czynsz o kilka stów.

Bree próbuje wstać, ale łapię ją za koszulkę i sadzam ponownie obok siebie. Sądząc po jej szeroko otwartych oczach, to nie był dobry ruch – zbyt kokieteryjny. Szybko kontynuuję temat, żeby odwrócić jej uwagę.

– Ale przecież już i tak prowadzisz zbyt dużo ­zajęć.

Bree zatrudnia jednego instruktora, który uczy stepowania i jazzu, ale powinna znaleźć jeszcze kogoś do pomocy. Jej studio działa bardziej w charakterze organizacji non profit, a koszty ogólne przytłaczają, bo w Los Angeles nie da się wynająć studia tanio. To nie fair, że w tym mieście mieszka tak wielu ludzi, którzy zarabiają za mało i nie mają pieniędzy na podstawowe potrzeby. Bree od zawsze pragnęła stworzyć miejsce dla dziec­i, których nie stać na lekcje, a w jej studiu mogą korzystać z bardzo tanich zajęć, które nie nadszarpną domowego budżetu.

Problem w tym, że przy obecnym modelu biznesowym Bree bierze za mało pieniędzy za lekcje. Jest tego świadoma, ale mam wrażenie, że utknęła w sytuacji bez wyjścia. Nie podoba mi się to, że rozwiązuje problem, biorąc na siebie więcej pracy, żeby zarobić na czynsz, skoro mógłbym jej pomóc.

– Udzielam tylu lekcji, ile przeciętny instruktor – warczy. To ostrzegawczy ton, chociaż w jej ustach brzmi tak jak z ust kreskówkowego króliczka. Jej oczy robią się większe i błyszczące, a ja w tym momencie kocham ją jeszcze bardziej.

Przygotowuję się, bo wiem, że zamierzam poruszyć drażliwy temat, dlatego używam swojego najłagodniejszego głosu:

– Wiem, że sobie poradzisz. I wiem, że jesteś twarda jak skała, ale jako twój przyjaciel muszę powiedzieć, że nie znoszę patrzeć, jak pracujesz z bólem w kolanie. I nie zaprzeczaj, bo widziałem, jak dzisiaj podczas biegu oszczędzałaś prawą nogę. Ostatnio bardziej ci dokucza. – Uspokajająco unoszę dłonie. – Nie bądź na mnie zła, proszę cię. Po prostu staram się o ciebie zadbać, gdy ty dbasz o innych.

Ucieka wzrokiem.

– Nic mi nie jest – burczy.

– Na pewno? Powiedziałabyś mi, gdyby coś się z tobą działo?

Niebezpiecznie mruży oczy.

– Robisz z igły widły, Nathan.

Wymawia moje imię tak, jakby chciała mi sprawić ból, ale skutek jest odwrotny – chce mi się śmiać. Bree jest jedną z najsilniejszych osób, jakie znam, a zarazem jest bardzo łagodna. Nigdy w życiu nie podniosła głosu ani na mnie, ani na nikogo.

– I co z tego, że nadwyrężyłam kolano? Przecież mi nie odpadnie. Trochę bólu mi nie zaszkodzi. Dobrze wiesz, że nie mam wpływu na czynsz, więc jeśli chcę zapewnić dziec­iakom tanie lekcje, to muszę brać dodatkowe godziny, dopóki nie znajdę innego sposobu. Koniec historii. I… o nie, nie, nie! – Unosi palec i przyciska go do moich ust, kiedy widzi, że chcę się wtrącić. – Nie zamierzam przyjąć od ciebie pieniędzy. Przerabialiśmy to setki razy. Chcę to zrobić po swojemu.

Wzdycham z rezygnacją. Jedyne, co mnie pociesza w tym sporze, to fakt, że jej skóra dotyka moich ust. Mógłbym złożyć śluby milczenia, byle tylko nigdy się nie odsunęła. I kiedy czuję na sobie jej dotyk, nie muszę mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że od lat spłacam część jej czynszu za studio. (To nie jest do końca prawda… i tak gryzie mnie sumienie).

Wynajmujący już kiedyś podniósł jej czynsz, tuż po tym, jak wynajęła studio. Tamtego dnia siedziała zapłakana na mojej kanapie, bo nie było jej stać na wynajem (podobnie jak teraz), i myślała, że będzie musiała znaleźć tańsze studio poza miastem, co kłóciłoby się z jej pomysłem taniego studia dla dziec­iaków z miasta.

Powiedzmy tylko, że jej wynajmujący magicznie zmienił zdanie i następnego dnia zadzwonił do niej, żeby oznajmić, że pociągnął za sznurki i już nie musi podnosić jej czynszu. Jeśli Bree kiedykolwiek dowie się, że co miesiąc dopłacam kilka stów do jej czynszu, urwie mi ulubioną część ciała. Pewnie nie powinienem był tego robić, ale nie mogłem patrzeć, jak jej marzenia biorą w łeb. Znowu.

Tuż przed rozdaniem dyplomów w liceum Bree została przyjęta do Juilliarda na studia taneczne. Była taka podekscytowana jak jeszcze nigdy w życiu. Mnie powiedziała pierwszemu. Wziąłem ją w ramiona i okręciłem. Śmialiśmy się, chociaż w duchu bałem się, co to będzie oznaczać dla naszej przyjaźni. Ona miała przeprowadzić się do Nowego Jorku, a ja wyjechałbym na Uniwersytet Teksański, bo tam dostałem stypendium sportowe. Nie chciałem wyjeżdżać, nie wyznawszy jej najpierw uczuć. Liczyłem na to, że będziemy parą. W końcu byłem gotowy na coś więcej.

A potem doszło do wypadku.

Któregoś razu, gdy Bree wracała ze szkoły, jakiś typ przejechał na czerwonym i wpakował się w jej samochód od strony kierowcy. Na szczęście wypadek nie skończył się tragicznie, ale Bree straciła szansę na karierę w balecie. Wyszła z tego z roztrzaskanym kolanem, a ja nigdy nie zapomnę jej słów, gdy zapłakana zadzwoniła do mnie ze szpitala: „To koniec, Nathan. Nigdy się po tym nie ­pozbieram”.

Bree przeszła ciężką operację, ale najgorsza była fizjoterapia, która trwała całe lato. Przez nią moja przyjaciółka straciła iskrę, a ja nie potrafiłem jej na nowo rozniecić. Jesienią nie chciałem zostawiać jej samej – dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że miałbym spełniać swoje marzenia, podczas gdy ona utknie w domu i nie będzie w stanie podążać za swoimi. A co więcej, pragnąłem być z nią. Futbol wcale nie był dla mnie ważniejszy od niej.

Potem oddaliliśmy się od siebie. A raczej ona zerwała ze mną kontakt. Nie dała mi wyboru i musiałem zacząć studia w Teksasie, tak jak planowałem. Kiedy się przeprowadziłem, przestała odbierać moje telefony i odpisywać na wiadomości. Było to dla mnie najgorsze zerwanie w życiu, chociaż nawet nie byliśmy parą. Nie rozmawialiśmy przez cztery lata i do tej pory nie wiem, dlaczego się rozstaliśmy. Teraz Bree jest zadowolona ze swojego życia, więc nie wracamy do przeszłości. A ja za bardzo boję się usłyszeć wyjaśnienia.

Po studiach dostałem kontrakt w drużynie LA Sharks i przeniosłem się do Kalifornii. Okazało się, że ona również tu mieszka. Wierzę, że los nas ze sobą połączył, choć to naciągany i durny pomysł. Któregoś dnia wszedłem do kawiarni, nad moją głową rozległy się dzwonki, a Bree, która siedziała po drugiej stronie pomieszczenia, uniosła wzrok. Ten widok podziałał na moje serce jak defibrylator. Bum. I od tamtej pory organ już nigdy nie bił tak samo.

Tamtego dnia odnalazłem swoją przyjaciółkę. Okazała się jeszcze bardziej pełna życia i ­energiczna niż przed wypadkiem. Wyzdrowiała, jej ciało nabrało zdrowych, kobiecych kształtów, których wcześniej nie miała, a kolano odzyskało sprawność na tyle, że mogła pracować we własnym studiu jako instruktorka tańca. Niestety miała wtedy chłopaka. Nawet nie pamiętam jego imienia, ale to przez niego nie zaprosiłem jej na randkę.

Później wróciliśmy do naszej wtorkowej tradycji i od tamtej pory tkwiłem w bezdennej dziurze zwanej friendzone. Boję się, że umrę, tkwiąc w niej, bo Bree nieustannie przypomina mi, że nie interesuje jej romantyczna relacja ze mną. Niemal każdego dnia powtarza teksty typu:

Tylko przyjaciele.

Praktycznie jak brat.

Nie pasujemy do siebie.

Dwa ziomeczki.

W każdym razie właśnie dlatego pomogłem jej finansowo. Nie potrafiłem stać bezczynnie i patrzeć, jak traci coś tak ważnego, skoro mogłem temu zaradzić. Opłacam jej czynsz w tajemnicy, a ona wścieknie się, gdy pozna prawdę.

Później będę musiał zadzwonić do wynajmującego.

Nagle Bree zabiera palec z moich ust.

– Poważnie, nie przejmuj się! Coś wymyślę, jak zawsze. Na razie będę brać tabletki przeciwbólowe, a pomiędzy zajęciami robić okłady z lodu. Nic mi nie będzie. Przysięgam.

Jestem jej jedynym przyjacielem, więc nie mam wyboru i unoszę rękę na znak kapitulacji.

– W porządku, w takim razie odpuszczam. Więcej nie będę proponować ci pieniędzy.

Delikatnie kiwa głową.

– Dziękuję.

– Hej, Bree?

– Tak? – pyta podejrzliwie.

– Chcesz się do mnie wprowadzić?

Jęczy głośno i opiera głowę o kanapę.

– Nathaaaan. Daj spokój!

– Ale poważnie, przemyśl to. Żadne z nas nie przepada za twoim mieszkaniem…

– To ty za nim nie przepadasz.

– Bo żaden człowiek nie powinien tam mieszkać! Jestem na tysiąc procent pewien, że jest tam pleśń, a schody okropnie się lepią, nie wiedzieć czemu. No i ten smród! Co to w ogóle jest?

Bree robi skwaszoną minę, bo doskonale wie, o czym mówię.

– Ktoś z bloku podejrzewa, że szop dostał się do wentylacji i zdechł, ale nie wiadomo. A może… – robi wielkie oczy – to rozkładającesięludzkiezwłoki. – Ostatnie słowa mamrocze jednym tchem. Mam ochotę zmusić ją, by zamieszkała w moim czystym mieszkaniu, w którym nie uświadczysz pleśni.

– Najlepsze w tym wszystkim jest to, że jeśli tu zamieszkasz, zaoszczędzisz na czynszu. A wtedy nie będziesz tyle pracować. – To sposób na to, by zmniejszyć jej wydatki tak, bym nie musiał dawać jej pieniędzy.

Bree przygląda mi się długo. Chyba zaczyna przekonywać się do tego pomysłu.

– Nie.

Ona jest jak igła, a ja jak nadmuchany balon, który przebija.

– Dlaczego? Przecież i tak niemal tu mieszkasz. Nawet masz własny pokój.

Unosi palec i poprawia mnie:

– Ale to wciąż pokój gościnny. Gościnny!

To jej pokój. Każe mi nazywać go pokojem gościnnym, ale trzyma tam swoje ubrania, kosmetyki, a nawet ozdobiła go kolorowymi poduszkami. Sypia tam przynajmniej raz w tygodniu, kiedy oglądamy filmy do późna i jest zbyt zmęczona, by wrócić do siebie. No właśnie – jej mieszkanie znajduje się zaledwie pięć przecznic stąd (tak, pięć przecznic robi różnicę w mieście tak wielkim jak L.A.), więc w sumie jesteśmy współlokatorami, rozdzielonymi setkami innych współlokatorów. Logiczne, nie?

– Nie, mówię poważnie. Odpuść – rozkazuje tonem, który wskazuje, że zaczynam się robić zbyt natarczywy i apodyktyczny, więc mam wyluzować.

Niektórzy myślą, że moją pracą na pełen etat jest sport zawodowy. Ale się mylą. Nic nie pochłania mojego czasu tak, jak próby powściągnięcia swoich zapędów – w duchu szaleję za Bree, ale za nic na świecie bym tego nie okazał. To okrutna tortura. Jakby ktoś zmusił cię do patrzenia w słońce i zakazał mrugać, mimo że promienie cholernie palą.

Och, a wspomniałem, że kilka tygodni temu przez przypadek widziałem ją nago? No właśnie, to mi nie ułatwiło życia. Bree nie ma o tym pojęcia, a ja nie zamierzam jej powiedzieć, bo zrobi się niezręcznie i będzie mnie unikać przez cały tydzień. Mamy klucze do swoich mieszkań, więc ostatnio wpuściłem się do środka, tylko że przyszedłem bez zapowiedzi. Wyszła z łazienki zupełnie naga, a potem wróciła tam i nawet nie zauważyła, że stoję w korytarzu ze szczęką przy podłodze. Natychmiast się odwróciłem i wyszedłem, ale ten piękny obraz wypalił się – nie, potrzebuję lepszego słowa – wyrył się w mojej pamięci na zawsze.

– Podaj jeden dobry powód, dla którego nie chcesz tu mieszkać, i wtedy odpuszczę. Słowo harcerza. – Unoszę prawą rękę.

Bree walczy z uśmiechem, ale zahacza małym palcem o mój palec.

– Nigdy nie byłeś harcerzem, więc twoje słowo nic dla mnie nie znaczy. Nie mogę z tobą zamieszkać, bo to byłoby zbyt dziwne. Proszę bardzo, masz swoją odpowiedź. A teraz odpuść. – Bree podnosi się z podłogi i tym razem jej na to pozwalam. Kiedy idzie do kuchni, kręcone włosy zebrane w kucyk podskakują w powietrzu, a luźne kosmyki przylepiają się do spoconej szyi.

Podążam za nią, bo jeszcze nie jestem gotowy odpuścić. Wydaje mi się, że chyba znalazłem dobry powód.

– A kto twierdzi, że byłoby dziwnie? Ty czy Martin? Twój chłopak na pewno wie, że nie ma czym się martwić, bo do niczego między nami nie dojdzie. – Nie znoszę typa. On na nią nie zasługuje. W sumie ja też nie, ale to nie jest teraz ważne. Co za chłopak pozwala swojej dziewczynie mieszkać w obskurnym budynku i nawet nie zaproponuje, by się do niego przeniosła?

Bree ucieka wzrokiem, a jej usta wykrzywia grymas. Zastanawia się nad czymś. Wyczekująco unoszę brwi.

– No więc?

Odwraca się i wkłada do wielkiej torebki rękę, jak zawsze owiniętą licznymi plecionymi bransoletkami.

– Wspomniałam, że mam coś dla ciebie? Na pewno poprawi ci to humor po zerwaniu z Piszczałką… to znaczy Kelsey. – Chichocze ze swojego żartu, a ja staram się ukryć uśmiech. Mam gdzieś zerwanie z Kelsey. Bardziej martwi mnie, dlaczego Bree tak nagle postanowiła zmienić temat.

Grzebie w czeluściach torebki i grzebie, aż w końcu domyślam się, o co chodzi. Bree ma obsesję na punkcie błyskotek. Jeśli znajdzie taką, która będzie jej się kojarzyć z przyjaciółmi lub rodziną, natychmiast ją kupuje, a potem wpycha do tej wielkiej torby – która musi być magiczna, jak ta należąca do Mary Poppins – i wyciąga w odpowiednim momencie. Mam już dwie półki bibelotów, które dostałem od niej przez ostatnie lata. Jej siostra Lily ma trzy. Kiedyś się założyliśmy o to, kto ma więcej Breeskotek, jak je nazywamy, i niestety przegrałem. Lily zebrała siedem więcej.

W końcu z bezdennej torby wyciąga to, czego szukała – kulę z przepowiedniami, zwaną „Magic 8”.

Bree stuka w nią tęczowymi paznokciami i delikatnie kładzie na mojej wyciągniętej ręce, mówiąc cicho:

– Numer osiem. Bo wiesz, to twój numer w drużynie. – Odkładam przedmiot tuż przy karcie do gry z ósemką, kieliszkiem z numerem osiem i świeczką urodzinową z ósemką. – Przy okazji, zerwaliśmy z Martinem.

Chwila. Że co?

Świat staje w miejscu. Jest tak cicho, że można by usłyszeć przelatującą muchę. Mam wrażenie, że wszyscy na świecie zwrócili się w naszą stronę. Z całych sił staram się zachować neutralny wyraz twarzy. Instynkt podpowiada mi, że moja reakcja będzie kluczowa, jeśli nie chcę skopać naszej przyjaźni. Tylko tego nie spieprz, Nathan.

– Od kiedy nie jesteście razem?

– Od wczoraj. Zerwaliśmy po meczu – wyrzuca słowa z prędkością karabinu maszynowego. – Cóż, tak naprawdę to ja z nim zerwałam po meczu. Ale on nie stawiał oporu. To było polubowne rozejście.

Nie do wiary.

– Dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś?

Wzrusza ramionami i przenosi uwagę na bransoletki. Zaczyna przesuwać nimi po ręce w górę i w dół.

– Wypadło mi z głowy.

– Kłamiesz. Nie da się zapomnieć, że zerwało się z osobą, z którą było się w związku przez pół roku.

Bree zgrzyta zębami i wzdycha.

– Dobra! Po prostu nie chciałam nic mówić, okej? To nic takiego. Nie mieliśmy dla siebie czasu, a poza tym… był nudny. Nudziliśmy się w swoim towarzystwie. Nie było chemii. Nie mogłam już tak dłużej. – Bree wypowiada te słowa zblazowanym tonem, podczas gdy ja muszę przypominać sobie, jak się oddycha – powoli, miarowo, wdech, wydech, jak normalny człowiek. Jakbym wcale nie przeżywał w środku zawiechy.

To pierwszy taki moment od sześciu lat, gdy oboje jesteśmy singlami. Do tej pory, kiedy jedno z nas kończyło związek, drugie już było w kolejnym. Dziwne zrządzenie losu.

A teraz… oboje nikogo nie mamy.

W tym samym czasie.

I widziałem ją nago (ta myśl nie ma żadnego związku z tematem, po prostu co jakiś czas odzywa się w moim umyśle).

Czy pozwoliłaby mi się teraz pocałować? Czy jednak skrzywiłaby się z obrzydzenia? A może rozpłynęłaby się w moich ramionach i wtedy nasza platoniczna relacja raz na zawsze by się skończyła? Te pytania nie dają mi spokoju.

Niestety nie mam okazji poznać odpowiedzi, bo nagle Bree bierze torebkę z blatu i zakłada ją na ramię.

– Cóż, teraz już wiesz. W takim razie… do zobaczenia przy następnej okazji – oznajmia i się wycofuje. O dziwo jej twarz jest wściekle zaczerwieniona.

Podążam za nią do wyjścia.

– Widzimy się jutro – przypominam jej, zaciskając palce na magicznej kuli. – Idziemy na urodzinową kolację Jamala, pamiętasz? Miałem po ciebie przyjechać. – Członkowie mojej drużyny uwielbiają Bree. Wołają na nią „maskotka Sharksów”. Ja bym nigdy jej tak nie nazwał.

Bree potyka się o leżący na podłodze but, ale w porę przytrzymuje się ściany. Brązowa kitka smaga ją po twarzy.

– To jutro? Och, no tak, zapomniałam. Ale spoko, przyjedź po mnie! – Dziwnie się zachowuje. A raczej… dziwniej niż zazwyczaj. – W takim razie… do zobaczenia jutro!

Uśmiecham się szeroko, kiedy próbuje wyjść, ale zahacza torebką o klamkę i staje w miejscu. Szybko jednak się uwalnia i wybiega z domu.

Wzdycham ciężko i patrzę na nową Breeskotkę.

– No dobra, magiczna kulo, a ty co sądzisz? Powinienem wyznać przyjaciółce, że ją kocham?

Obracam kulę i pojawia się napis: „Zapytaj inaczej lub spróbuj później”.

 

***

 

Następnego dnia nie mogę skupić się na treningu, bo wyznanie Bree zajmuje każdą moją myśl. Nie udaje mi się złapać niemal żadnej piłki. Jamal – nasz biegacz – zaczyna wołać na mnie „Nathan dziurawe ręce” i wszyscy mu wtórują. Chłopaki cisną z tego bekę, bo nigdy nie szło mi tak kiepsko. Trener wydaje się zaniepokojony i chyba sądzi, że się pochorowałem. Wysyła mnie do drużynowego lekarza, żeby zmierzył mi temperaturę. Mężczyzna robi to przy linii bocznej, na oczach wszystkich. Czuję się jak idiota.

– Po prostu coś mnie ostatnio dręczy – wyjaśniam Jamalowi po treningu, kiedy kumpel nie chce przestać mnie maglować o powód mojej dzisiejszej nieudolności.

Prycha pod nosem i zapina koszulę. Już się zdążyłem ubrać i siedzę na ławce pośrodku szatni, czekając na zaproszenie do salki, w której zebrali się dziennikarze chcący wypytać mnie o nadchodzący mecz.

– Czy to ma jakiś związek z rozstaniem z Kelsey?

Natychmiast unoszę głowę.

– Skąd o tym wiesz? Zerwałem z nią wczoraj rano.

Posyła mi wymowne spojrzenie mówiące: „Masz mnie za idiotę?”.

– Ogłosiła to wczoraj na Instagramie, a także załączyła link do artykułu na stronie magazynu plotkarskiego.

– Niech to szlag. – Nie powinienem był się z nią spotykać. Kelsey to modelka, która z początku wydawała się spoko, ale przy bliższym poznaniu ­wyszło na jaw, że laska lubi być w centrum zainteresowania. Chociaż jeśli mam być szczery, nie przeszkadza mi to, że kobieta chce się ze mną spotykać ze względu na moją popularność. Tak naprawdę spotykam się z innymi tylko dlatego, że Bree również z kimś jest. Tyle że… właśnie zerwała ze swoim chłopakiem. A skoro nie potrafię znaleźć kobiety chociaż w połowie tak wspaniałej jak ona, chyba najwyższa pora przestać szukać.

Poza tym mam już dosyć tego, że wszystkie moje dziewczyny są niemiłe dla Bree. Czuję się wtedy, jakbym przyglądał się osobie, która próbuje zrobić coś przykrego i okrutnego, na przykład zabić motyla. Nagle zaczynam martwić się tym artykułem z innych powodów. Mam gdzieś, czy Kelsey obsmarowała mnie gównem w internecie, ale jeśli choćby wspomniała o Bree, w mgnieniu oka ściągnę swoich prawników.

– Czytałeś ten artykuł? – pytam Jamala, który przegląda się w lustrze.

Wybucha gardłowym śmiechem i domyślam się, że odpowiedź mi się nie spodoba.

– Oczywiście. Nie będziesz zadowolony.

Natychmiast się prostuję.

– A wspomniano o Bree?

Jamal zerka na moją ofensywną postawę i kręci głową.

– Nie. Jesteś żałosny, wiesz? Spójrz tylko na siebie. Chcesz się mścić za kobietę, której nawet nigdy nie pocałowałeś. Gościu, ogarnij się. Albo uderzaj do Bree, albo zostaw ją w spokoju. Widać, że jesteś sfrustrowany, co odbija się na twojej grze, a nie możemy sobie na to pozwolić, ponieważ zaraz są play-offy. PLAY-OFFY. – Wymachuje rękami, jakby w ten sposób chciał mi przemówić do rozumu. Jakbym nie wiedział, że play-offy są ważne.

Postanawiam go jednak zignorować.

– Ale chcę mieć pewność: w tym artykule na pewno nie wspomniano o Bree?

Patrzy na mnie zrezygnowany.

– Nie. Twój obiekt pożądania jest bezpieczny i nie spotka go publiczny lincz. Ale co do ciebie… – Śmieje się złośliwie, jak przyjaciel, który widzi, że masz pod nosem gila, ale nie zamierza cię uświadomić.

Ponownie go olewam.

– W takim razie w dupie mam ten artykuł. – Mój wizerunek nigdy nie był dla mnie ważny. Liczy się dla mnie tylko rozegranie dobrego meczu. – Poza tym spotykałem się z nią tylko przez kilka miesięcy. Raczej nie ma na mnie zbyt dużo brudów. Najpewniej dlatego, że jestem nudny. Nie chodzę na imprezy. Nie piję w trakcie sezonu. Wcześnie kładę się spać i wcześnie wstaję.

Jamal wygląda, jakby nie mógł się doczekać, aż przekaże mi soczyste ploteczki. Uśmiecha się jak Grinch, porusza sugestywnie brwiami i teraz naprawdę zaczynam się pietrać, co Kelsey mogła nagadać dziennikarzom. Wychodząc z szatni, klepie mnie po ramieniu.

– Daj znać, gdy będziesz gotowy poznać prawdę. Nie chciałbym przegapić twojej miny.

Kiedy Jamal wychodzi, kolejny kumpel z drużyny przemierza szatnię w drodze do łazienki. Śmieje się pod nosem, patrząc w telefon.

– Coś ciekawego, Price? – pytam, kiwając głową, mimo że on na mnie nie patrzy.

Jego śmiech przybiera na sile, kiedy mnie mija.

– Najwyraźniej masz „mały” problem.

Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ale coś mi mówi, że odpowiedź mi się nie spodoba.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

Tytuł oryginału: The Cheat Sheet

 

Copyright © 2021 by Sarah Adams

 

Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: © Ash Vidal

Ilustracja: © Sarah Adams

 

Redakcja i korekta: Sylwia Chojecka | Od słowa do słowa

Skład i łamanie: Tomasz Chojecki | Od słowa do słowa

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-318-1

 

 

Wydawnictwo FILIA

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

SERIA: HYPE