Ballada o koronie krwi i zdrady. Tom 1 - Wyrobek Klaudia - ebook

Ballada o koronie krwi i zdrady. Tom 1 ebook

Wyrobek Klaudia

3,6

Opis

Ismore – wyspa, gdzie władza to broń, a polityka sprowadza się do walki na śmierć i życie.

Elsolis i Carmina – dwa królestwa napędzane magią, krwią i żądzą dominacji – od wieków toną we wzajemnej wrogości. Sojusze są tutaj ulotne, a gniew pochłoniętych przez mrok władców – silniejszy niż jakiekolwiek traktaty.

Młodzi następcy tronów dorastają w ogniu konfliktu, wiedząc, że pewnego dnia to oni będą rządzić… albo zginą. Elfy Adaliah i Ernesh odkrywają prawdę o terrorze, który ich ojciec zasiał w Elsolis. Czarodziej Donovan desperacko walczy o uznanie w oczach króla Carminy, gotów zrobić wszystko, by udowodnić swoją wartość.

Los prowadzi tę trójkę przez krew i zdradę, wciągając w brutalną grę, w której nie ma miejsca na słabość. Przejęcie przez nich władzy miało zaprowadzić pokój, ale czy to w ogóle możliwe, gdy świat płonie od nienawiści?

Na Ismore wygrywa ten, kto wykaże się sprytem i zdoła przetrwać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 541

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (35 ocen)
12
8
7
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paulinaw899

Z braku laku…

Czytałam bardzo długo, musiałam sobie robić od niej przerwy. Przede wszystkim to nie jest romantasy. Sama sobie jestem winna, poniewaz gdzieś na insta widziałam, ze sa watki miłosne i dlatego sięgnęłam. Za dużo wszystkiego: chimery, olbrzymy, elfy, czarodzieje, mnóstwo bitew, walk, przemocy.
20
Monniq1983

Z braku laku…

Czuć, że to debiut, choć na tle innych nowicjuszy tutaj przynajmniej nie ma tragedii, jeżeli chodzi o język i styl. Pomysł na fabułę był, ale coś mi w tej książce nie zagrało, tak że ostatecznie jej nie skończyłam.
20
glass123

Całkiem niezła

Jakoś nie dałam rady... pomysl fajny, język całkiem znosśny ale za dużo wszystkiego ,bezsensowne okrucieństwo, bohaterowie silni i słabi jednocześnie, próby do wykonania, konflikty rodzinne...jakoś te wątki się plączą . Przebrnęłam przez jakieś 60%,może potem jest lepiej ale nadal nic się nie wyłania...
20
oliwczak

Nie oderwiesz się od lektury

Poznajcie bliźnięta Ernesha oraz Adaliah. Następców tronu Elsolis. Są sobie bliscy tak bardzo, że ich więź jest niezwykła. Z drugiej strony mamy Donovana – syna króla czarodziejów, którego serce zżera nienawiść do elfów. I kiedy te dwa światy się zderzają… cóż. Szykujcie się na Emocjonalny Rollercoaster... 🌟 Wojna I Polityka 🌟 Elfy i Czarodzieje 🌟 Emocjonalny rollercoaster 🌟 Mroczna Magia Ismore, czyli wyspa, na której rozgrywa się akcja, to nie tylko tło tej historii. Każde miejsce jest dopracowane, każdy ród ma swoją historię, każda zasada rządzi się własną logiką. Klaudia wykonała ogrom pracy nad światotwórstwem i to naprawdę czuć. To fantasy zbudowane na solidnych fundamentach. Czytając tą książke towarzyszyło mi wiele emocji, gdyż bardzo często utożsamiałam się z bohaterami. Bliźnięta pokazały nam nowy rodzaj bólu, który można odczuwać przy takiej książce. Wraz z nimi przeżywałam wszystko. Musiałam często odkładać książke na kolejny dzień, gdyż moje emocje sięgały ...
00
Kitsunek

Nie oderwiesz się od lektury

Mózg na ścianie
00

Popularność




Copyright © for the text by Klaudia Wyrobek

Copyright © for this edition by Wydawnictwo KDW

Redakcja:

Agata Bogusławska

Korekta:

Joanna Błakita

Korekta po składzie:

Alicja Szalska-Radomska | Studio Ale buk!

Skład i korekta techniczna:

Mateusz Cichosz | Studio Ale buk!

Projekt okładki, oprawa graficzna:

Justyna Knapik | fb.com/justyna.es.grafik

ISBN: 978-83-975092-1-4

Wydanie I

Kontakt: [email protected]

IG: https://instagram.com/wydawnictwo_kdw/

FB: www.facebook.com/WydawnictwoKDW

www.wydawnictwokdw.com

Dla tych, któ­rzy przez ból osa­dzony głę­boko w sercu za­po­mnieli już, czym jest praw­dziwe szczę­ście. Oby­ście od­na­leźli w tej książce zro­zu­mie­nie.

Oraz dla mamy, któ­rej za­wdzię­czam wszystko.

OSTRZEŻENIE

Książka za­wiera tre­ści, które mogą być nie­od­po­wied­nie dla osób wraż­li­wych, ta­kie jak: sa­mo­oka­le­cza­nie, próby sa­mo­bój­cze, mo­le­sto­wa­nie sek­su­al­nie, silne ataki pa­niki, nę­ka­nie oraz sceny tor­tur, walk i śmierci.

Opi­sana hi­sto­ria to fik­cja li­te­racka.

Au­torka nie po­chwala za­cho­wań przed­sta­wio­nych w po­wie­ści.

ROZDZIAŁ 1

DONOVAN

Nie­na­wi­dzi­łem el­fów.

Nie­na­wi­dzi­łem ich ca­łym ser­cem od dnia, kiedy za­czą­łem poj­mo­wać po­li­tykę wy­spy i swo­jego kró­le­stwa. Od­kąd pa­mię­tam, wpa­jano mi, aby ich uni­kać, uwa­żać na nie. Że nie ma miej­sca na so­ju­sze cza­ro­dzie­jów z nimi. Były sprytne, nik­czemne, zdra­dliwe, nie­godne za­ufa­nia, dzi­kie wręcz – tego mnie uczono.

A mimo to mój oj­ciec po­sta­no­wił za­pro­sić ro­dzinę kró­lew­ską el­fów na bie­siadę. Dla­czego? Dla­czego po­stę­po­wał tak lek­ko­myśl­nie?

Elfy w na­szym kró­le­stwie! Pod­czas na­szej za­bawy! Ab­surd! Nie­ważne, jak bar­dzo usi­ło­wa­łem uświa­do­mić ojcu fakty, on nie słu­chał. Twier­dził, że to ko­nieczne, lecz nie za­mie­rzał roz­wi­nąć przede mną swo­ich pla­nów, my­śli. Po­zo­sta­wił mnie w nie­wie­dzy, za to wy­dał je­den ja­sny roz­kaz – pod­czas bie­siady nie po­wi­nie­nem zwra­cać na sie­bie uwagi. Mia­łem mil­czeć, ob­ser­wo­wać, za­cho­wy­wać się jak książę i na­stępca tronu. Ukryć swoją nie­na­wiść do el­fów w głębi serca, za­siąść do stołu ra­zem z nimi, jeść przy nich.

Może jesz­cze każą mi z nimi pić? Nie. Nie pla­no­wa­łem speł­niać tych ocze­ki­wań. W po­rządku, mo­głem mil­czeć, jed­nak nie za­mie­rza­łem prze­by­wać bli­żej el­fów, niż to ko­nieczne, nie za­mie­rza­łem z nimi roz­ma­wiać, nie za­mie­rza­łem z nimi pić czy się ba­wić.

Nie zgło­si­łem sprze­ciwu, kiedy służba za­pro­siła mnie do kom­naty ła­zieb­nej. Wsze­dłem do wanny i w mil­cze­niu pa­trzy­łem w mar­twy punkt, pod­czas gdy dwie cza­ro­dziejki ob­my­wały de­li­kat­nie moje ciało. Mi­mo­wol­nie za­ci­ska­łem szczęki, du­ma­jąc nad tym, co nas wszyst­kich czeka. Sama myśl o el­fach… o ich szczu­płych cia­łach, szpi­cza­stych uszach, ostrych ry­sach i bla­dych ce­rach… Ta myśl po­ru­szała struny w moim sercu oraz wzbu­dzała gniew.

– Ab­surd – mruk­ną­łem pod no­sem, za­po­mniaw­szy, że nie je­stem sam.

Cza­ro­dziejki zer­k­nęły na mnie ze zdzi­wie­niem, na chwilę prze­ry­wa­jąc pracę. Wi­dzia­łem, jak wy­mie­niły zdzi­wione, nie­pewne spoj­rze­nia. Za­ci­sną­łem dło­nie na kra­wę­dzi wanny.

– Wyjść – roz­ka­za­łem. – Obie. Na­tych­miast.

– Ale, kshen­tar…1 – za­częła, lecz na­tych­miast jej prze­rwa­łem.

– Wyjść!

Służki po­spiesz­nie skie­ro­wały się w stronę drzwi. Po­krę­ci­łem głową, kiedy je za sobą za­mknęły.

Wy­sko­czy­łem z wanny i się­gną­łem po ręcz­nik. Owi­ną­łem go w pa­sie, a na­stęp­nie prze­sze­dłem do sa­lo­niku. Na­wet nie spoj­rza­łem na cza­ro­dziejkę, która stała z boku, cze­ka­jąc na mnie. Roz­czo­chra­łem mo­kre włosy, po czym ciężko opa­dłem na krze­sło przy stole.

– Je­steś wście­kły – ode­zwała się wresz­cie.

– Ow­szem – od­par­łem i w końcu unio­słem na nią wzrok. Wzru­szy­łem ra­mio­nami, krę­cąc głową. – Ale czy mo­żesz mnie wi­nić, Hope?

Prze­stu­dio­wa­łem uważ­nie jej wy­gląd. Za­uwa­ży­łem, że z oka­zji bie­siady splo­tła ciemne włosy w dwa luźne war­ko­cze, które spły­wały na ra­miona, a z przodu wy­pu­ściła siwe ko­smyki. Wło­żyła też bar­dziej ele­gancką suk­nię niż zwy­kle, w ko­lo­rze in­ten­syw­nego fio­letu, który ide­al­nie pa­so­wał do oczu w tym sa­mym od­cie­niu. Miała pra­wie pięć­set lat, a wciąż po­tra­fiła za­cho­wać wdzięk, mimo swo­jej po­zy­cji słu­żą­cej. Po­ki­wa­łem głową z uzna­niem, lecz na­dal bra­ko­wało mi bi­żu­te­rii na jej szyi.

– Po­winni dać ci złoto – mruk­ną­łem. – Pa­so­wa­łoby. – Prze­tar­łem dło­nią twarz ze zmę­cze­nia.

– Do­no­va­nie, de­trot2, wiem, że je­steś wście­kły, ale mu­sisz ­za­cho­wać po­zory. – Hope się zbli­żyła. Po dro­dze zgar­nęła przy­go­to­waną dla mnie szatę. – Wy­ko­rzy­staj to. Spraw, aby król był z cie­bie dumny.

– Nie po­trze­buję tego! – Ude­rzy­łem pię­ścią w stół. Po chwili uświa­do­mi­łem so­bie, jak za­re­ago­wa­łem, jak wielki gniew mnie opa­no­wał. Wes­tchną­łem, uno­sząc prze­pra­sza­jąco dłoń. – Wy­bacz.

Cza­ro­dziejka ski­nęła głową ze zro­zu­mie­niem. W ge­ście po­cie­sze­nia po­ło­żyła mi dłoń na ra­mie­niu, a moją szatę po­wie­siła na krze­śle obok. Wsta­łem bez słowa, by nie wsz­czy­nać kłótni. Ubie­ra­łem się w mil­cze­niu, kiedy Hope po dru­giej stro­nie po­koju szy­ko­wała bi­żu­te­rię kró­le­stwa. Stała od­wró­cona ty­łem, by dać mi pry­wat­ność, dla­tego od­rzu­ci­łem ręcz­nik.

Wcią­gną­łem luź­niej­sze spodnie i wsu­ną­łem wy­so­kie skó­rzane buty – lu­bi­łem, jak no­gawki marsz­czyły się tuż nad ich kra­wę­dzią. Wło­ży­łem ulu­bioną ele­gancką szatę z dłu­gim rę­ka­wem, się­ga­jącą do ko­lan. Głę­boka czerń ide­al­nie pa­so­wała do zło­tych zdo­bień. Wzią­łem ciężki pas, który po­dała mi Hope, i za­pią­łem go na bio­drach. Z nie­chę­cią odło­ży­łem po­chwę z mie­czem, po­nie­waż wie­dzia­łem, że nie po­wi­nie­nem za­bie­rać broni na bie­siadę.

Cza­ro­dziejka za­pięła mi złote na­szyj­niki, za­ło­żyła kol­czyki, a moje dło­nie ozdo­biła błysz­czą­cymi pier­ście­niami. Na sam ko­niec się­gnęła po szczotkę z twar­dym koń­skim wło­siem.

– Usiądź, pro­szę – po­le­ciła. – Spró­buję coś zro­bić z two­imi koł­tu­nami.

– Wiesz, że to prze­grana walka, prawda? – Uśmiech­ną­łem się, ale speł­ni­łem prośbę.

Roz­pro­sto­wa­łem nogi i w lu­strze ob­ser­wo­wa­łem, jak Hope roz­cze­suje moje fa­lo­wane, kru­cze pu­kle. Gra­na­towe pa­semka skryte w tej czerni owi­jała wo­kół pal­ców, by jesz­cze bar­dziej je za­krę­cić. Wal­czyła z tym cha­osem, pró­bu­jąc za­do­wo­lić samą sie­bie, jed­nak w końcu dała za wy­graną. Za każ­dym ra­zem koń­czyło się tak samo.

Za­chi­cho­ta­łem ci­cho.

– Nic nie mów – po­wie­działa ze zre­zy­gno­wa­niem. Rzu­ciła szczotkę na stół i po­pa­trzyła na moje od­bi­cie. – Kie­dyś obe­tnę ci te ku­dły.

– Nie mia­ła­byś od­wagi.

– Ra­cja. Nikt jed­nak nie po­wstrzyma mnie przed kry­ty­ko­wa­niem tego koł­tuna na two­jej gło­wie.

Sta­ną­łem przed Hope, aby mo­gła oce­nić mój wy­gląd. Unio­sła rękę, po czym po­ru­szyła nią na znak, abym okrę­cił się wo­kół wła­snej osi. Prze­wró­ci­łem oczami i roz­cią­gną­łem usta w iro­nicz­nym uśmie­chu, ale wy­ko­na­łem po­le­ce­nie. Roz­ło­ży­łem ra­miona na boki w te­atral­nym ge­ście. Mi­nęła długa chwila, a cza­ro­dziejka wciąż mru­żyła po­wieki, ob­ser­wu­jąc mnie uważ­nie. W końcu się uśmiech­nęła trium­fal­nie.

– My­ślę, że je­steś go­towy.

– Nie py­tam na­wet, jak wy­pa­dam, bo po twoim wzroku wno­szę, że osza­ła­mia­jąco – rzu­ci­łem z gry­ma­sem na twa­rzy.

– Do­no­va­nie, pro­szę cię, uwa­żaj na słowa przy el­fach. Nie za­wiedź ojca. Mam dość opa­try­wa­nia two­ich ran.

Spo­waż­nia­łem na jej słowa pełne tro­ski. Wiele ką­śli­wych uwag ci­snęło mi się na usta, ale w końcu po­sta­no­wi­łem tego nie ko­men­to­wać.

– Idziemy? – zmie­ni­łem te­mat.

Nie cze­ka­łem na od­po­wiedź, tylko ru­szy­łem do wyj­ścia z mo­ich kom­nat. Przy drzwiach cze­kał Ne­zad – mój pry­watny straż­nik. Po­sła­łem mu szyb­kie, kry­tyczne spoj­rze­nie i bez zbęd­nych dys­ku­sji zmie­rza­łem w stronę Wiel­kiej Sali, gdzie już ja­kiś czas temu roz­po­częła się bie­siada.

Hope i gwar­dzi­sta po­dą­żali za mną w mil­cze­niu, bo mieli świa­do­mość, że roz­mowa to w tej chwili prze­grana sprawa. Wie­dzieli, że le­piej po pro­stu zo­stać z tyłu.

Prze­cho­dząc przez kręte ko­ry­ta­rze, na­wet nie pa­trzy­łem na boki. Do­sko­nale zna­łem każdy ob­raz, każde złote zdo­bie­nie na fi­la­rach, każdy długi, szkar­łatny dy­wan oraz wy­soki su­fit ­in­kru­sto­wany zło­tem. Zsze­dłem po sze­ro­kich scho­dach pię­tro ni­żej i kro­czy­łem da­lej.

Ko­ry­tarz był wy­peł­niony miesz­kań­cami, któ­rzy przy­szli do zamku, aby się za­ba­wić. Bie­siady cza­ro­dzie­jów wszyst­kim do­star­czały roz­rywki, za­równo szlach­cie, jak i zwy­kłym oby­wa­te­lom. Ci, któ­rzy nie zdo­łali wejść do Wiel­kiej Sali, stali na ze­wnątrz, po­pi­ja­jąc trunki ze zło­tych kie­li­chów, śmie­jąc się lub roz­ma­wia­jąc. Cza­ro­dzieje ubrani w piękne szaty, cza­ro­dziejki przy­odziane w bu­fia­ste, ko­lo­rowe suk­nie. Każde z nich wy­glą­dało na go­towe do tańca albo wzię­cia udziału w kon­kur­sie pi­cia wina.

Igno­ro­wa­łem ze­bra­nych, lecz ci, któ­rzy mnie roz­po­znali, zło­żyli mi ukłon. Ne­zad i Hope wciąż po­dą­żali za mną, męż­czy­zna od­su­wał na­pie­ra­jącą ciżbę. W końcu do­tar­li­śmy do Wiel­kiej Sali. Straż­nicy pil­nu­jący wej­ścia skło­nili głowy, po czym je­den z nich otwo­rzył usta, go­towy za­po­wie­dzieć moje przy­by­cie.

– Keh­rega3. Nie po­trze­buję wścib­skich spoj­rzeń.

Wsze­dłem do środka, w tłum za­ję­tych za­bawą miesz­kań­ców. Nikt nie zwró­cił na mnie uwagi, nie wie­dzieli, że do­łą­czył do nich książę. Wy­pa­try­wa­łem ojca, a gdy zo­ba­czy­łem, że jego miej­sce przy stole, na końcu po­miesz­cze­nia, jest pu­ste, ode­tchną­łem. Jesz­cze nie do­tarł. Mo­głem na­dal po­zo­stać nie­zau­wa­żony i sku­piony na so­bie.

El­fów rów­nież nie za­uwa­ży­łem, za­tem mu­sia­łem wy­ko­rzy­stać ten czas, żeby przy­go­to­wać się psy­chicz­nie na ich przy­by­cie.

Za­tar­łem ręce i po­to­czy­łem wzro­kiem po zgro­ma­dzo­nych cza­ro­dzie­jach i cza­ro­dziej­kach. Zer­k­ną­łem w stronę Hope i Ne­zada, któ­rzy pa­trzyli mi w oczy z nie­okre­ślo­nymi wy­ra­zami twa­rzy.

– Odejdź­cie – po­wie­dzia­łem z le­dwo sły­szalną prośbą w gło­sie. – Gdy­bym znik­nął wam z pola wi­dze­nia, szu­kaj­cie mnie… gdzieś. Obie­cuję, że ni­czego nie znisz­czę, ni­kogo nie zra­nię, ­ni­komu nie po­wiem złego słowa i tak da­lej. Po­trze­buję wina.

– Do­no­va­nie, nie po­wi­nie­neś pić. – Hope po­krę­ciła głową. – Nie dzi­siaj.

– Och, wła­śnie że to zro­bię.

Non­sza­lancko mach­ną­łem jej ręką i wsze­dłem w tłum. Chcia­łem znik­nąć, nim służka zdą­ży­łaby mnie po­wstrzy­mać. Ode­tchną­łem głę­boko, wdy­cha­jąc uno­szący się w po­wie­trzu za­pach je­dze­nia i wina.

Wszy­scy tań­czyli, chi­cho­tali, śpie­wali. Me­lo­dia grana przez mu­zy­kan­tów wy­peł­niła po­miesz­cze­nie, dud­niła w ser­cach ze­bra­nych. Wie­dzia­łem, że to wy­łącz­nie kwe­stia czasu, nim za­bawa zy­ska na dy­na­mice. Zwy­kle wy­star­czyło, żeby król skoń­czył jeść, a go­ściom pusz­czały ha­mulce i bie­siada na­bie­rała sza­lo­nego tempa. Na ra­zie jed­nak było spo­koj­nie jak na za­bawy w Car­mi­nie. Sze­dłem da­lej, prze­dzie­ra­łem się przez tłum, aż zo­ba­czy­łem cza­ro­dzieja ze służby nio­są­cego tacę z wi­nem. Za­trzy­ma­łem go, po czym na jego oczach jed­nym hau­stem opróż­ni­łem kie­lich. Od­sta­wi­łem go, a po­tem wzią­łem ko­lejny, lecz ten za­bra­łem ze sobą i z sze­ro­kim uśmie­chem na twa­rzy ru­szy­łem da­lej.

– Dzięki, Benny! – rzu­ci­łem przez ra­mię.

Za­śmia­łem się na wi­dok pięk­nej cza­ro­dziejki, która tań­czyła sama w tłu­mie. Ują­łem dłoń ko­biety i ob­ró­ci­łem ją wo­kół wła­snej osi, po­sy­ła­jąc przy tym cza­ru­jący uśmiech. Kiedy do­tarło do niej, kim je­stem, sap­nęła z za­chwy­tem, ale nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć, by­łem już gdzie in­dziej. Upi­łem łyk wina, po czym po­szu­ka­łem wzro­kiem zna­jo­mych twa­rzy.

– Kshen­tar! – usły­sza­łem.

Spoj­rza­łem w stronę grupy mło­dych cza­ro­dzie­jów, któ­rzy sie­dzieli przy jed­nym ze sto­łów, pi­jąc i się śmie­jąc. Gray­har dał znak, abym do nich do­łą­czył. Nie mu­siał pro­sić dwa razy. Mi­ną­łem ko­lejne tań­czące cza­ro­dziejki, pusz­cza­jąc do nich oczko, i do­łą­czy­łem do przy­ja­ciół.

Opa­dłem na krze­sło, które od­su­nął mi De­trev, i unio­słem kie­lich.

– By­leby prze­żyć tę noc – mruk­ną­łem.

– Czyż­byś nie był za­do­wo­lony z wi­zyty el­fów? – De­trev szturch­nął mnie łok­ciem, na co po­krę­ci­łem głową.

– Nie waż­cie się wspo­mi­nać o el­fach przy tym stole.

– W po­rządku, w po­rządku. – Atrelti uniósł ręce w uspo­ka­ja­ją­cym ge­ście. – Bez obaw, książę. Dzi­siaj mamy dla cie­bie coś spe­cjal­nego. Wie­dzie­li­śmy, że bę­dziesz… de­li­kat­nie mó­wiąc… zde­ner­wo­wany.

Gray­har od­chy­lił poły sza­ra­wej szaty i wy­jął fiolki z elik­si­rami. Mru­ży­łem oczy, pa­trząc na dro­binki pły­wa­jące w ja­snych cie­czach, a kiedy zro­zu­mia­łem, co przy­ja­ciele zdo­byli na tę noc, na moje usta wpły­nął sze­roki uśmiech. Od­chy­li­łem się na opar­cie krze­sła i za­śmia­łem pod no­sem. Upi­łem ko­lejny łyk wina.

– No pro­szę, pro­szę… – sko­men­to­wa­łem z za­do­wo­le­niem. – Cza­sem je­ste­ście bar­dziej uży­teczni, niż chciał­bym przy­znać.

Cza­ro­dzieje wy­buch­nęli trium­fal­nym śmie­chem. Chwy­cili za kie­li­chy, unie­śli je oraz zer­k­nęli na mnie psot­nie. Od­su­ną­łem się z krze­słem, by za­rzu­cić nogi na stół. De­trev po­dał mi jabłko, które szybko ci­sną­łem w tłum plą­sa­ją­cych cza­ro­dzie­jów. Tra­fiło jed­nego z tań­czą­cych w głowę, co wy­wo­łało ko­lejną salwę śmie­chu. Par­sk­ną­łem ci­cho, po czym znów siorb­ną­łem z kie­li­cha.

Słu­cha­łem roz­mów i żar­to­wa­łem z przy­ja­ciółmi. Atrelti wy­lał wino na Gray­hara, De­trev przy­cią­gnął do sie­bie młodą cza­ro­dziejkę i po­sa­dził na swo­ich ko­la­nach. Pa­trzy­łem na nich wszyst­kich, za­jęty je­dy­nie po­pi­ja­niem, ale nie by­łem w sta­nie w pełni się roz­luź­nić. My­ślami wciąż błą­dzi­łem wo­kół el­fów, które lada chwila przy­będą do Car­miny.

W końcu Gray­har za­uwa­żył moją za­dumę i po­dał mi jedną z fio­lek, które po­ka­zał wcze­śniej.

– Wy­pij to – po­le­cił. – Od razu po­czu­jesz się le­piej. Ta­kiego to­waru jesz­cze nie bra­li­śmy. Za­ufaj mi.

Zer­k­ną­łem na niego, za­nim ostroż­nie ode­bra­łem mik­sturę.

– Ni­gdy ci nie za­ufam. – Unio­słem brew.

– Tym le­piej! – Wy­buch­nął śmie­chem oraz po­kle­pał mnie po ple­cach.

Od­sta­wi­łem kie­lich z wi­nem i od­krę­ci­łem fiolkę. Jed­nym hau­stem wy­pi­łem elik­sir, po czym ob­ser­wo­wa­łem, jak ro­bią to przy­ja­ciele. Wy­krzy­wi­łem usta, gdy po­czu­łem kwa­śny smak na ję­zyku, ale kiedy po moim ciele roz­prze­strze­niło się przy­jemne cie­pło, ode­tchną­łem. Wie­dzia­łem, że to tylko kwe­stia czasu, nim śro­dek odu­rza­jący za­cznie dzia­łać, a ja za­po­mnę o gnie­wie oraz po­wzię­tych środ­kach ostroż­no­ści. Z po­wro­tem się­gną­łem po kie­lich.

Wtem po Wiel­kiej Sali roz­niósł się głos straż­nika sto­ją­cego przy wej­ściu.

– Elfy z Rodu Sre­bra ro­dziny kró­lew­skiej El­so­lis! – ogło­sił hucz­nie.

Wszy­scy spoj­rzeli w stronę dwóch mło­dych el­fów wcho­dzą­cych do sali. Roz­mowy i śmie­chy na chwilę uci­chły, za­prze­stano też tań­ców.

– Książę Er­nesh oraz księż­niczka Ada­liah, dzieci króla ­Er­thana i kró­lo­wej Adel.

Część ze­bra­nych za­częła się kła­niać, a inni szep­tali mię­dzy sobą, kiedy elfy szły, pro­wa­dzone przez straż­nika. Ja jed­nak nie za­da­łem so­bie trudu, aby cho­ciaż wstać. Par­sk­ną­łem tylko iro­nicz­nie pod no­sem. Od razu do­strze­głem po­do­bień­stwo mię­dzy ro­dzeń­stwem. Er­nesh i Ada­liah byli wręcz iden­tyczni, jak bliź­niaki.

– Hej, ty! – za­wo­ła­łem do cza­ro­dzieja, który za­sła­niał mi ­wi­dok. – Zrób trzy kroki w bok. Na­tura nie uczy­niła cię nie­wi­dzial­nym.

Na moje słowa cza­ro­dziej się zgar­bił i mru­cząc pod no­sem prze­pro­siny, od­szedł. Zi­gno­ro­wa­łem go i utkwi­łem wzrok w ro­dzeń­stwie el­fów, pro­wa­dzo­nym przez całą salę do wy­zna­czo­nych im miejsc.

Chcia­łem wie­dzieć, z czym mam do czy­nie­nia. Sku­pi­łem uwagę naj­pierw na elfce, która usia­dła po­woli przy stole, a na­stęp­nie do­kład­nie się ro­zej­rzała. Była dum­nie wy­pro­sto­wana, ubrana w ele­gancką czarną suk­nię na cien­kich ra­miącz­kach, z roz­cię­ciem na boku. Głę­boki de­kolt eks­po­no­wał jej oboj­czyki i klatkę pier­siową, na którą spły­wały liczne srebrne łań­cuszki, w tym ­je­den z za­wieszką księ­życa. Na czole elfki błysz­czała srebrna ozdoba przy­po­mi­na­jąca li­ście i cier­nie, na le­wej ręce wid­niał czarny ban­daż, od łok­cia aż po same palce, na dru­giej zaś, na ra­mie­niu i nad­garstku, lśniły srebrne bran­so­lety. Jej dłu­gie ciemne włosy z wie­loma bia­łymi pa­smami swo­bod­nie opa­dały fa­lami na plecy. Miała bladą cerę, wą­ską ta­lię, szpi­cza­ste uszy oraz smu­kłe palce, na któ­rych błysz­czały srebrne pier­ście­nie. Mimo to naj­bar­dziej za­in­te­re­so­wały mnie oczy – jedno w od­cie­niu mleka, dru­gie o ko­lo­rze przy­po­mi­na­ją­cym wę­giel.

Upi­łem ko­lejny łyk wina i na­dal ob­ser­wo­wa­łem Ada­liah z nie­chę­cią.

– Ich piękno jest aż… od­ra­ża­jące – mruk­ną­łem do przy­ja­ciół.

– Tę księż­niczkę to po­rwał­bym do tańca. – Atrelti za­re­cho­tał.

– Le­piej milcz, głup­cze. Nie bądź obrzy­dliwy.

Prze­nio­słem wzrok na księ­cia el­fów, który za­jął miej­sce obok bliź­niaczki. On rów­nież się ro­zej­rzał, a po­tem na­chy­lił do sio­stry i po­wie­dział jej coś na ucho. Od razu zwró­ci­łem uwagę na jego zimne, białe oczy, któ­rymi prze­cze­sy­wał te­ren w sku­pie­niu. Był szczu­pły, tro­chę wyż­szy niż Ada­liah. Skrzy­wi­łem się na wi­dok ele­ganc­kich, czar­nych spodni i nie­za­pię­tej ma­ry­narki w tym sa­mym ko­lo­rze, le­żą­cej mu swo­bod­nie na ra­mio­nach. Na na­giej klatce pier­sio­wej elfa błysz­czało wiele srebr­nej bi­żu­te­rii. Nie umknęło mo­jej uwa­dze, że no­sił rów­nież na­szyj­nik z za­wieszką księ­życa oraz ozdobę kró­lew­ską na skro­niach. Czarno-białe loki opa­dały mu na czoło, spi­cza­ste uszy zo­stały przy­ozdo­bione srebr­nymi kol­czy­kami. Był rów­nie blady, jak jego sio­stra.

Po­krę­ci­łem głową, po czym od­wró­ci­łem się w stronę przy­ja­ciół. Nie za­mie­rza­łem dłu­żej pa­trzeć na elfy. Ich piękno i ele­gan­cja mnie przy­tła­czały.

– Nie po­wi­nie­neś ich po­wi­tać? – za­py­tał Gray­har.

– Nie – od­po­wie­dzia­łem krótko. – Nie zejdę tak ni­sko.

Cza­ro­dzieje wy­buch­nęli śmie­chem. Kiedy wszy­scy wzno­wili za­bawę, my wró­ci­li­śmy do pi­cia.

Nie za­przą­ta­łem so­bie głowy el­fami, które tkwiły na swo­ich miej­scach, wszystko ob­ser­wu­jąc. Pra­gną­łem o nich za­po­mnieć, więc po­zwo­li­łem winu i elik­si­rom za­wład­nąć moim umy­słem. Nie chcia­łem, aby ostroż­ność i gniew ze­psuły mi tę noc. To byłby grzech.

Do­pi­łem tru­nek z kie­li­cha, po czym z hu­kiem od­sta­wi­łem na­czy­nie. Zdją­łem nogi ze stołu i wsta­łem. Żar­to­bli­wie ude­rzy­łem otwartą dło­nią w głowę De­treva, śmie­jąc się gło­śno, na co ten mnie po­pchnął i rzu­cił w moją stronę czymś, czego na­wet nie roz­po­zna­łem. Mach­ną­łem na to ręką.

– Chodź­cie, chłopcy – za­chę­ci­łem ich. – Może ja­kieś piękne cza­ro­dziejki ze­chcą z wami za­tań­czyć.

– Chyba że wszyst­kie padną ofiarą wiel­kiego księ­cia!

– Albo uciekną, kiedy zo­ba­czą te wście­kłe, złote oczy – par­sk­nął Atrelti.

Kop­ną­łem nogę jego krze­sła, przez co upadł do tyłu. Wy­dał z sie­bie okrzyk zdu­mie­nia, na co po­zo­stali za­re­ago­wali śmie­chem.

We­szli­śmy w tłum, by do­łą­czyć do tań­ców. Cał­ko­wi­cie za­po­mnia­łem, kim je­stem oraz co na­leży do mo­ich obo­wiąz­ków. Po­zwo­li­łem, aby za­wład­nęła mną fala za­bawy. My­śli zwol­niły, ob­raz wi­ro­wał przed oczami na sku­tek dzia­ła­nia elik­siru i wina. Za­po­mnia­łem o el­fach, za­po­mnia­łem o ojcu. Sku­pi­łem się wy­łącz­nie na tej chwili.

ERNESH

Car­mina była… inna. Bar­dziej su­rowa, ale jed­no­cze­śnie in­try­gu­jąca dzięki wy­so­kim, ce­gla­nym i drew­nia­nym bu­dyn­kom oraz wi­szą­cym nad gło­wami prze­chod­niów mo­stom, które pro­wa­dziły z wieży do wieży. Wo­kół nie za­uwa­ży­łem zbyt wiele ro­ślin­no­ści, zwie­rzęta trzy­mano w za­gro­dach za mia­stem. Pod sto­pami czu­łem nie­rów­no­ści bru­ko­wa­nych ście­żek, a na wy­so­kie lampy pa­trzy­łem z po­dzi­wem. Nic tu­taj nie przy­po­mi­nało El­so­lis.

Roz­glą­da­łem się uważ­nie, chło­nąc za­pa­chy, dźwięki i ko­lory mia­sta, kiedy w po­wol­nym tem­pie prze­jeż­dża­li­śmy przez nie na ko­niach. Ni­gdy wcze­śniej nie mia­łem oka­zji prze­by­wać po dru­giej stro­nie mu­rów kró­le­stwa cza­ro­dzie­jów, dla­tego te­raz nie mo­głem ukryć za­chwytu.

– To mia­sto musi pięk­nie wy­glą­dać nocą – sko­men­to­wa­łem i spoj­rza­łem w górę, na wą­skie drew­niane mo­sty.

Ada­liah, która w ci­szy je­chała na wierz­chowcu obok, zer­k­nęła na mnie z po­wagą i ski­nęła głową. Spoj­rze­niem rów­nież po­wę­dro­wała w tym sa­mym kie­runku co ja.

Moją uwagę przy­kuło dwóch mło­dych cza­ro­dzie­jów. Stali mię­dzy do­mami i ba­wili się ma­gią. Od­cie­nie zie­leni i fio­letu tań­czyły ze sobą, kiedy mło­dzieńcy wy­cią­gali ręce. Po dru­giej stro­nie do­strze­głem star­szą cza­ro­dziejkę nio­sącą stos gru­bych, sta­rych ksiąg. Jesz­cze da­lej mał­żeń­stwo za­ba­wiało swoje małe dzieci przy po­mocy ma­gii.

Wszy­scy wy­da­wali się uśmiech­nięci, roz­luź­nieni, swo­bodni w spo­so­bie by­cia, a ich ko­lo­rowe ubra­nia to od­zwier­cie­dlały – piękne, bo­gate szaty, bu­fia­ste suk­nie… Byli ubrani na­prawdę eks­tra­wa­gancko. Na­wet nie zwra­cali na nas uwagi.

W końcu prze­nio­słem wzrok na za­mek, do któ­rego zmie­rza­li­śmy. Mru­ży­łem oczy, pa­trząc na dość wą­ską, ale wy­jąt­kowo wy­soką bu­dowlę z mnó­stwem łu­ko­wa­tych okien oraz wie­żami zwień­czo­nymi spi­cza­stymi da­chami, na któ­rych po­wie­wały złote cho­rą­gwie. Gma­szy­sko zbu­do­wano z ciem­nych ce­gieł.

Pra­gną­łem to ja­koś sko­men­to­wać, na­prawdę mia­łem wiele do po­wie­dze­nia, jed­nak wi­dok ojca z przodu, ja­dą­cego na je­le­niu, mnie po­wstrzy­mał. Ski­ną­łem więc tylko głową do sa­mego sie­bie i po­świę­ci­łem uwagę oto­cze­niu.

Po wy­je­cha­niu z mia­sta sta­nę­li­śmy przed sze­roką, czarną bramą. Nim nasi dwaj straż­nicy zdą­żyli się ode­zwać, wrota sta­nęły otwo­rem, jakby pchane przez nie­wi­dzialną siłę. Do­piero gdy spoj­rza­łem w dół, do­strze­głem smugi ja­snej ener­gii. Straż­nicy po­pa­trzyli po so­bie nie­pew­nie, ale w końcu ru­szyli do przodu, żeby po­pro­wa­dzić nas przez dzie­dzi­niec.

Zer­k­ną­łem na uzbro­jo­nych cza­ro­dzie­jów, roz­sta­wio­nych w róż­nych czę­ściach po­dwó­rza. Ubrani byli w cięż­kie pan­ce­rze, w po­chwach przy­tro­czo­nych do pa­sów mieli mie­cze, w rę­kach zaś włócz­nie – każdy z nich wy­glą­dał, jakby lada mo­ment za­mie­rzał iść na wojnę. Tylko ich oczy… nie zdra­dzały zu­peł­nie nic. Żad­nych emo­cji.

By­łem cie­kawy, co po­my­śleli na wi­dok ro­dziny kró­lew­skiej el­fów w Car­mi­nie, dla­tego się­gną­łem do umy­słu jed­nego z nich. Czy król Do­no­tred po­stą­pił słusz­nie, za­pra­sza­jąc ich?, snuł roz­wa­ża­nia, spo­glą­da­jąc ku nam pu­stym wzro­kiem. Wszy­scy mu­szą być ostrożni dzi­siej­szej nocy.

Par­sk­ną­łem pod no­sem. Scep­ty­cyzm cza­ro­dzie­jów wzglę­dem el­fów cza­sem był ab­sur­dalny. Nie­na­wi­dzili nas od wie­ków i tego nie ukry­wali. Na­sze ga­tunki za­wsze po­zo­sta­wały w kon­flik­cie, ale spo­sób, w jaki cza­ro­dzieje te­raz pa­trzyli, wy­glą­dał za­baw­nie. Oba­wiali się, czuli obrzy­dze­nie, jed­no­cze­śnie ra­czyli kpi­nami, wy­ty­kali pal­cami, ale rów­nież po­dzi­wiali. A to wszystko po­wo­do­wało u nich nie­na­wiść i ostroż­ność. Do­prawdy nie­sa­mo­wite.

– Królu Er­tha­nie.

Prze­nio­słem wzrok na star­szego cza­ro­dzieja, który pod­szedł. Rów­nież miał na so­bie zbroję, jed­nak gruby, złoty pas wy­róż­niał go spo­śród in­nych straż­ni­ków. To do­wódca.

– Wy­bacz, że wi­tam was ja, a nie kró­lew­ski na­miest­nik, jed­nak on musi być obecny gdzie in­dziej.

– Jak ci na imię? – mruk­nął mój oj­ciec. Zer­kał na cza­ro­dzieja z góry.

– Ro­tvel, mój pa­nie.

Cza­ro­dziej skło­nił głowę, co wy­ko­rzy­sta­łem, aby nieco le­piej mu się przyj­rzeć. Nie był zbyt wy­soki, do tego miał dłuż­sze siwe włosy oraz nie­przy­strzy­żony za­rost. Wy­glą­dał dość nie­chluj­nie oraz na okrut­nie zmę­czo­nego.

– Za­pro­wa­dzę was do środka – po­wie­dział, gdy znów sta­nął pro­sto. – Ko­nie i… je­le­nia ktoś za­bie­rze do stajni.

Dwaj nasi straż­nicy ze­sko­czyli ze swo­ich wierz­chow­ców jako pierwsi. Za nimi po­dą­żył Owen. Pod­szedł do mnie i Ada­liah, pod­czas gdy po­zo­stali sku­pili się na po­mocy Er­tha­nowi i Adel.

Owen wy­cią­gnął rękę w stronę Ada­liah, jed­nak ta po­słała mu skromny uśmiech i zgrab­nie ze­sko­czyła na zie­mię.

– Vaty4 – po­wie­działa ci­cho, pa­trząc na niego.

– Gdyby nie te wszyst­kie za­sady i pro­to­koły, to ty po­ma­ga­ła­byś zejść z sio­dła mnie. – Owen za­śmiał się ser­decz­nie. – Nie­stety te­raz wszystko nas obo­wią­zuje… ka­si­stina5.

– To po to są te roz­cię­cia w two­ich suk­niach? – za­py­ta­łem, kiedy ze­sko­czy­łem ze swo­jego ogiera.

– Dzięki nim ła­twiej się­gnąć po szty­let – wy­ja­śniła bez­ce­re­mo­nial­nie.

– Cóż… Mo­głem się spo­dzie­wać ta­kiej od­po­wie­dzi.

– Owe­nie – wark­nął Er­than, spo­glą­da­jący przez ra­mię.

Wszy­scy sta­nę­li­śmy na bacz­ność, uśmie­chy znik­nęły nam z twa­rzy. Od­ru­chowo przy­su­ną­łem się bli­żej Ada­liah. Owen, nim od­szedł, ski­nął do nas ostroż­nie głową. Pa­trzy­łem, jak wy­mie­nia z moim oj­cem kilka zdań, jed­nak nie by­łem w sta­nie usły­szeć, o czym mó­wią. Wy­star­czyło jed­nak, że wi­dzia­łem sze­roko otwarte oczy na­miest­nika i na­pięte mię­śnie Er­thana.

Mil­cza­łem, kiedy ru­szyli za do­wódcą straży kró­lew­skiej. Adel do­trzy­my­wała im kroku, na­to­miast ja i Ada­liah, ra­mię w ra­mię, szli­śmy za nimi. Dwaj straż­nicy chro­nili nas od tyłu, wy­pa­tru­jąc moż­li­wego za­gro­że­nia. Splo­tłem ręce za ple­cami, Ada­liah okrę­cała na pal­cach pier­ścionki. W ci­szy po­ko­ny­wa­li­śmy ko­lejne me­try, za­cho­wu­jąc spo­kojne wy­razy twa­rzy.

Kiedy we­szli­śmy do zamku, dys­kret­nie po­to­czy­łem wzro­kiem po sze­ro­kim ko­ry­ta­rzu. Na pod­ło­dze le­żały szkar­łatne dy­wany, fi­lary były zdo­bione zło­tem, a na ścia­nach wi­siały ogromne ob­razy przed­sta­wia­jące ważne sceny z hi­sto­rii Car­miny lub człon­ków rodu kró­lew­skiego czy po­staci znane z le­gend.

To jed­nak nic w po­rów­na­niu ze zdo­by­czami wo­jen­nymi króla Do­no­treda. Ga­bloty usta­wiono w głów­nym holu, w po­je­dyn­czych rzę­dach po obu stro­nach ko­ry­ta­rza. Od­nio­słem wra­że­nie, że te sze­regi nie mają końca. A łupy? Było tam wszystko – po­cząw­szy od ma­łego szty­letu wy­sa­dza­nego ka­mie­niami, a skoń­czyw­szy na czaszce króla sy­ren, który po­legł z ręki Do­no­treda.

Przy­sta­ną­łem przy ga­blo­cie z czaszką, by po­dzi­wiać zdo­bycz. Sy­reny to po­tężne stwo­rze­nia. Fakt, że Do­no­tred zdo­łał za­bić ich władcę w po­je­dynkę, za­słu­gi­wał na po­dziw. Król był po­tęż­nym cza­ro­dzie­jem, na­le­żało się li­czyć z jego siłą. Nie bez po­wodu ­Er­than za­cho­wy­wał wo­bec niego ostroż­ność. Nie po­wie­dział­bym, że czuł przed nim re­spekt, ale wy­ka­zy­wał goto­wość do walki, gdyby za­szła taka po­trzeba. A wy­czuw­szy na­pię­cie mię­dzy na­szymi kró­le­stwami, sko­rzy­stał z otrzy­ma­nego za­pro­sze­nia, aby mieć cza­ro­dzie­jów na oku. Nie cho­dziło o za­bawę, tego by­łem pe­wien.

– Wy­gra­nie bi­twy z kró­lem sy­ren to nie lada wy­czyn – sko­men­to­wała Ada­liah, gdy sta­nęła obok.

– Zro­bimy taką ko­lek­cję zdo­by­czy wo­jen­nych, gdy przej­miemy wła­dzę po ojcu? – za­py­ta­łem, po­sy­ła­jąc sio­strze psotny uśmiech.

– Za­cho­wuj się, bra­ciszku – skar­ciła mnie, ale też unio­sła ką­ciki ust.

– Ni­sis!6 – za­wo­łała ła­god­nie na­sza matka, kiedy za­uwa­żyła, że zo­sta­li­śmy tro­chę w tyle.

Spoj­rza­łem w jej per­łowe oczy, przy­ją­łem bar­dziej do­stojną po­stawę.

– Ja i wasz oj­ciec udamy się te­raz do króla Do­no­treda oraz kró­lo­wej Li­rii, aby po­mó­wić z nimi na osob­no­ści. Wy zo­sta­nie­cie za­pro­wa­dzeni do Wiel­kiej Sali. Owen pój­dzie z wami. Pro­szę, god­nie re­pre­zen­tuj­cie nasz ród.

– Oczy­wi­ście, matko – po­wie­dzie­li­śmy zgod­nie.

Adel zer­k­nęła na Er­thana i kiedy zy­skała pew­ność, że ten dys­ku­tuje z Owe­nem oraz do­wódcą straży kró­lew­skiej cza­ro­dzie­jów, po­de­szła ku nam. Cienka biała suk­nia su­nęła za nią po ziemi. Matka od­gar­nęła za­błą­kane pa­sma bia­łych wło­sów na plecy, wes­tchnęła ci­cho i po­pa­trzyła to na mnie, to na Ada­liah. Pró­bo­wała ukryć lęk pod ma­ską sto­ic­kiego spo­koju, ale na darmo.

Zmru­ży­łem oczy i spoj­rza­łem na nią z tro­ską. Nie mu­sia­łem za­glą­dać w jej my­śli, aby wie­dzieć, że wiele rze­czy ją tra­piło. Nie po­ru­szy­łem jed­nak tego te­matu. Zda­wa­łem so­bie sprawę, że w tej chwili nic by to nie zmie­niło, kró­lowa nie chcia­łaby roz­ma­wiać. Mu­sie­li­śmy się za­jąć waż­niej­szymi spra­wami.

– Nie za­wiedź­cie ojca – po­wie­działa ci­cho. – Pro­szę… Je­śli coś pój­dzie nie tak, on…

– Bez obaw, fil­ta­ely7 – prze­rwała Ada­liah, by ją uspo­koić. – Nie za­wie­dziemy go. Wiemy, na ile ważna jest dy­plo­ma­cja. Szcze­gól­nie w kon­tak­tach z Car­miną.

– Chcemy dla El­so­lis naj­le­piej, tak samo jak oj­ciec – do­da­łem. – To na­sze kró­le­stwo, mamo. Wiemy, że w tej kwe­stii nie ma miej­sca na błędy.

Na te słowa Adel po­słała nam blady uśmiech, jed­nak to wciąż nie uspo­ko­iło jej w pełni. Ujęła moją twarz w dło­nie i zło­żyła czuły po­ca­łu­nek na czole. Sta­nęła przed Ada­liah i po­pa­trzyła na nią py­ta­jąco, jakby pro­siła o po­zwo­le­nie. Do­piero kiedy ta ski­nęła głową, Adel ujęła jej po­liczki naj­de­li­kat­niej, jak mo­gła, i przy­ci­snęła usta do skroni córki. Na­stęp­nie do­łą­czyła do Er­thana, który już na nią cze­kał.

Wy­mie­ni­li­śmy z Ada­liah po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Mie­li­śmy świa­do­mość, że to spo­tka­nie na­leży trak­to­wać ni­czym próbę. Próbę, którą mu­simy przejść po­myśl­nie.

Tak jak chwilę wcze­śniej za­po­wie­działa matka, straż­nik Car­miny za­pro­wa­dził nas do Wiel­kiej Sali. Do­sta­li­śmy jedno za­da­nie do wy­ko­na­nia pod­czas tej bie­siady, tylko jedno… Od te­raz nie mo­gli­śmy się roz­pra­szać ani tra­cić czuj­no­ści. Mu­sie­li­śmy za­cho­wać spo­kój i kon­cen­tra­cję.

Cza­ro­dziej przy­sta­nął przed wej­ściem do po­miesz­cze­nia, skąd do­bie­gały krzyki, śmie­chy i gło­śna mu­zyka. Od­chrząk­nął, by oczy­ścić gar­dło.

– Elfy z Rodu Sre­bra ro­dziny kró­lew­skiej El­so­lis! – ogło­sił hucz­nie.

W po­miesz­cze­niu za­pa­dła głu­cha ci­sza, wszy­scy prze­nie­śli wzrok na nas.

– Książę Er­nesh oraz księż­niczka Ada­liah, dzieci króla Er­thana i kró­lo­wej Adel.

Straż­nik wszedł do środka, po czym dał sy­gnał ręką, aby­śmy po­dą­żyli za nim. Mi­jani cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki re­ago­wali róż­nie: jedni się kła­niali, inni zer­kali zmie­szani, jesz­cze inni szep­tali. Szli­śmy przed sie­bie, na­wet nie zer­ka­jąc na boki.

„Ni­gdy nie po­zwól­cie, aby lu­dzie po­czuli, że są waż­niejsi lub sil­niejsi od was”, po­wta­rzał nam oj­ciec, od­kąd pa­mię­tam. „To mo­głoby was zgu­bić szyb­ciej, niż są­dzi­cie. Chodź­cie wy­pro­sto­wani, z dum­nie unie­sio­nymi gło­wami. Pa­trz­cie na in­nych z wyż­szo­ścią”.

Uczono nas tego wszyst­kiego od dnia dwu­dzie­stych uro­dzin, za­tem li­stę za­sad i pro­to­koły kró­lew­skie przy­swo­ili­śmy już dawno. Nie mo­gli­śmy ich zła­mać ani pod­wa­żyć. W prze­ciw­nym ra­zie dla wła­snego do­bra mu­sie­li­by­śmy po­nieść kon­se­kwen­cje. Tak nam tłu­ma­czono. Nikt nie miałby od­wagi tego za­kwe­stio­no­wać.

Straż­nik za­trzy­mał się na sa­mym końcu Wiel­kiej Sali i od­wró­cił ku nam.

– Ten stół jest prze­zna­czony dla obu ro­dzin kró­lew­skich. Pro­szę, zaj­mij­cie swoje miej­sca. – Wska­zał na krze­sła usta­wione przy jed­nym krańcu. – Nie­ba­wem do­łą­czą do was pary kró­lew­skie. W tym cza­sie mo­że­cie się ro­zej­rzeć lub za­cze­kać. Wy­bór na­leży do was, Dzieci Sre­bra.

– Dzię­ku­jemy. – Ski­ną­łem głową.

Po­de­szli­śmy bli­żej, a na­stęp­nie spo­czę­li­śmy na wy­zna­czo­nych fo­te­lach. Owen, który przez cały ten czas po­dą­żał za nami w ci­szy, sta­nął za na­szymi ple­cami i splótł ręce przed sobą. Przez chwilę wszy­scy troje mil­cze­li­śmy. Da­li­śmy so­bie mo­ment na po­dzi­wia­nie Wiel­kiej Sali. Tu­taj cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki no­sili jesz­cze bar­dziej ko­lo­rowe ubra­nia. Na ich twa­rzach wid­niały ru­mieńce, włosy mieli po­tar­gane na sku­tek dzi­kiej za­bawy.

– Chciał­bym zo­ba­czyć elfy tak szczę­śliwe – mruk­ną­łem.

– Nie wia­domo, co przy­nie­sie przy­szłość. – Ada­liah wciąż lu­stro­wała wzro­kiem oto­cze­nie.

– Od stu pięć­dzie­się­ciu lat nie do­świad­czy­li­śmy żad­nej bie­siady czy choćby wie­cze­rzy w na­szym kró­le­stwie. Gdyby Ha­rit nie za­pra­szał nas re­gu­lar­nie do Ala­tusa pięć­dzie­siąt lat temu, ni­gdy nie za­zna­li­by­śmy ra­do­ści, Ad. Ile jesz­cze przyj­dzie nam wy­trzy­mać, aby do­znać tego w El­so­lis? Jak mamy ko­rzy­stać z mło­do­ści, gdy je­ste­śmy rzu­cani na głę­boką wodę?

– Za­da­jesz py­ta­nia, na które znasz od­po­wiedź.

– To py­ta­nia re­to­ryczne. Skoro już cze­kamy, to chcę ja­koś wy­ko­rzy­stać ten czas. Po­trze­buję wy­ra­zić swoje nie­za­do­wo­le­nie. Nie je­stem w sta­nie po­jąć, dla­czego za­wsze po­zo­sta­jesz tak spo­kojna, fe­len­tiny8.

– Ro­bię to, abyś ty nie mu­siał. – Ada­liah po­pa­trzyła na mnie z tro­ską. – Ro­zu­miem twoją fru­stra­cję, na­prawdę… ale te­raz po­win­ni­śmy sku­pić uwagę na tym, co tu i te­raz.

– Wiem. – Wes­tchną­łem. – Do­sko­nale zdaję so­bie z tego sprawę…

Znów spoj­rze­li­śmy na ba­wią­cych się cza­ro­dzie­jów. Wszy­scy wy­bu­chali gło­śnym śmie­chem, kpili z sie­bie na­wza­jem, tań­czyli każdy z każ­dym, prze­kli­nali, roz­le­wali na­około wino…

Zmarsz­czy­łem brwi i zer­k­ną­łem na Ada­liah. Mimo spo­koj­nego wy­razu twa­rzy w jej oczach błysz­czało de­li­katne za­cie­ka­wie­nie. Oboje ocze­ki­wa­li­śmy od­ręb­nej kul­tury, nie są­dzi­li­śmy jed­nak, że ta od­mien­ność bę­dzie tak dra­styczna.

Na­chy­li­łem się do sio­stry.

– Ich głowy to istny chaos – po­wie­dzia­łem ci­cho po tym, jak usi­ło­wa­łem prze­chwy­cić kon­kretne my­śli ko­go­kol­wiek obec­nego na sali. – Sku­pieni są je­dy­nie na tym, aby się upić. Mają słabe, lek­kie umy­sły. To do­bry znak… Skoro za­wsze wy­ka­zują taką sko­rość do za­bawy i pi­cia, a wszel­kie prze­my­śle­nia na­kie­ro­wują na szczę­ście i bez­tro­skę, mu­simy o tym pa­mię­tać. Są­dzę, że przej­ście w stan go­to­wo­ści do walki mo­głoby im chwilę za­jąć.

Ada­liah przy­tak­nęła de­li­kat­nie.

– To wciąż za mało in­for­ma­cji – za­uwa­żyła. – Mu­simy się do­wie­dzieć, czy książę Do­no­van jest rów­nie… otwarty. To on sta­nowi nasz główny obiekt za­in­te­re­so­wa­nia. Jak jed­nak wi­dzimy, nie za­dał so­bie trudu, aby tu przy­być, co tro­chę utrud­nia nam pracę.

– Być może uznał, że uraża go ko­niecz­ność prze­by­wa­nia w po­bliżu el­fów – mruk­ną­łem i opa­dłem na opar­cie krze­sła. – Oboje sły­sze­li­śmy, co o nim mó­wią. Nie ocze­kujmy zbyt wiele.

– Je­śli nie przyj­dzie, sami bę­dziemy mu­sieli go zna­leźć. Lub zwa­bić.

– Wtedy ja się tym zajmę i wam po­mogę – wtrą­cił Owen, który słu­chał na­szej wy­miany zdań.

Ski­ną­łem głową. Wciąż pa­trzy­łem przed sie­bie, wró­ci­łem do ob­ser­wo­wa­nia miesz­kań­ców. Stu­dio­wa­łem ich za­cho­wa­nie, na­wyki, roz­mowy do­la­tu­jące do mo­ich uszu. Z głę­bo­kiego sku­pie­nia wy­rwał mnie do­piero dźwięk głosu straż­nika, sto­ją­cego przy drzwiach do Wiel­kiej Sali.

Prze­nio­słem spoj­rze­nie w tamtą stronę.

Gdy zo­ba­czy­łem idące przez po­miesz­cze­nie dwie pary kró­lew­skie, wzią­łem głę­boki wdech i men­tal­nie przy­go­to­wy­wa­łem się na to, co cze­kało mnie oraz Ada­liah. Wszy­scy skła­niali głowy i spusz­czali wzrok. Kiedy nasi ro­dzice wraz z kró­lem i kró­lową Car­miny po­de­szli do stołu, jed­no­cze­śnie z Ada­liah wsta­li­śmy z krze­seł i rów­nież zło­ży­li­śmy ukłony, by oka­zać pe­łen sza­cu­nek. Po­tem zer­k­nę­li­śmy naj­pierw na ojca, póź­niej na Do­no­treda. Król cza­ro­dzie­jów dał znak ręką, aby­śmy wszy­scy usie­dli.

– Miło w końcu zo­ba­czyć twoje dzieci – zwró­cił się do Er­thana Do­no­tred, a po­tem zer­k­nął na nas. – Er­nesh i Ada­liah… Wiele o nich sły­sza­łem w ostat­nim cza­sie.

– Rze­czy­wi­ście, dbam o ich re­pu­ta­cję. Chcę, aby całe Ismore wie­działo, do czego są zdolni, za­nim ofi­cjal­nie mia­nuję ich na­stęp­cami tronu.

– Więc będą wła­dać… ra­zem?

– Ow­szem. – Er­than ski­nął głową. – Po dłu­gich ob­ser­wa­cjach ich tre­nin­gów i de­cy­zji po­li­tycz­nych do­sze­dłem do wnio­sku, że we dwójkę są sil­niejsi. To bliź­niaki. Ich du­sze sta­no­wią jed­ność. Dla­tego oboje włożą ko­rony na skro­nie.

– Ro­zu­miem… – mruk­nął Do­no­tred.

Król cza­ro­dzie­jów mru­żył oczy, pa­trząc na nas. Nie drgnę­li­śmy pod jego spoj­rze­niem, znie­śli­śmy je z nie­na­gan­nym spo­ko­jem.

Pró­bo­wa­łem się­gnąć do umy­słu mo­nar­chy, aby móc od­czy­tać my­śli, jed­nak mury, ja­kie wzniósł wo­kół niego, były zbyt wy­so­kie, zbyt grube. Od­pu­ści­łem, gdy po­czu­łem, że to prze­grana walka.

– Znasz już mo­ich dzie­dzi­ców – za­uwa­żył Er­than i opadł na opar­cie krze­sła. Chwy­cił kie­lich z wi­nem i prze­niósł wzrok na króla Car­miny. – Co po­wiesz o swoim? Z tego, co wiem, masz jed­nego syna. Do­my­ślam się więc, że to on przej­mie wła­dzę. ­Książę Do­no­van… Czyż nie?

Do­no­tred za­ci­snął szczęki na dźwięk imie­nia wła­snego po­tomka. Nie umknęło mo­jej uwa­dze, że zer­k­nął prze­lot­nie w stronę krze­sła, na któ­rym po­wi­nien za­siąść Do­no­van. A więc ich re­la­cja była… na­pięta. Ta cenna in­for­ma­cja mo­gła się przy­dać w przy­szło­ści.

Nie tylko ja to za­uwa­ży­łem. Ada­liah i Er­than pa­trzyli na ­Do­no­treda w mil­cze­niu, ze spo­ko­jem cze­kali, aż po­wie coś na te­mat syna.

– Je­śli mamy być szcze­rzy, nie my­ślimy tak przy­szło­ściowo – wtrą­ciła Li­ria.

Wszy­scy prze­nie­śli­śmy wzrok na kró­lową Car­miny. Jej ró­żowe oczy wy­glą­dały na za­ska­ku­jąco zimne, mimo tak przy­jem­nego od­cie­nia.

– Nie prze­wi­du­jemy, aby Do­no­tred mu­siał szybko ab­dy­ko­wać lub zo­stał siłą strą­cony z tronu, dla­tego cze­kamy z ogło­sze­niem dzie­dzica. Chcemy, aby Do­no­van na­cie­szył się mło­do­ścią.

– Dla­tego go tu z nami nie ma? – za­py­tał Er­than.

– Do­łą­czy do nas nie­ba­wem – wy­ce­dziła Li­ria.

Kłam­stwo. Było ja­sne, że ze­łgała. Nie mu­sia­łem w pełni się­gać do jej umy­słu, by to wie­dzieć. Gniew w oczach kró­lo­wej zdra­dzał wszystko. Mło­dość Do­no­vana to nie po­wód nie­obec­no­ści księ­cia i nie­chęci ro­dzi­ców do ogło­sze­nia go na­stępcą tronu. Nad­cho­dziła wojna, wszy­scy o tym wie­dzie­li­śmy. Za­bez­pie­cze­nie tronu oraz wła­dzy po­winno być prio­ry­te­tem w tak nie­pew­nym okre­sie, jed­nak Do­no­tred wy­glą­dał, jakby wo­lał za­ry­zy­ko­wać.

Chcąc zmie­nić te­mat, król kla­snął w dło­nie. Spoj­rzał na służbę i ski­nął głową, by dać sy­gnał, aby przy­nie­śli je­dze­nie dla go­ści. W Wiel­kiej Sali roz­brzmiały szmery, kiedy lo­kaje wno­sili po­trawy. Na ta­ler­zach było samo mięso – pie­czeń z je­le­nia, wą­troby, serca wo­łowe, ozory, steki… Do­strze­głem nie­wiele wa­rzyw czy owo­ców. Wes­tchną­łem ze zre­zy­gno­wa­niem, na co ką­ciki ust Ada­liah ­po­wę­dro­wały ku gó­rze.

– Chyba obej­dziemy się bez po­siłku – po­wie­działa tak, abym tylko ja mógł ją usły­szeć.

– Je­stem prze­ko­nany, że tu­tejsi ku­cha­rze wie­dzieli, iż elfy nie ja­dają mięsa. – Zer­k­ną­łem na nią. – Za to chęt­nie skosz­tuję wina.

Ada­liah ski­nęła głową.

Do­no­tred wstał z krze­sła, czym zwró­cił na sie­bie uwagę ze­bra­nych. Wszel­kie roz­mowy uci­chły, mu­zyka rów­nież prze­stała grać. Na twa­rzach miesz­kań­ców wid­niały uśmie­chy pełne ocze­ki­wa­nia.

– Dzi­siej­sza bie­siada to wy­jąt­kowa uro­czy­stość. – Głos Do­no­treda roz­brzmiał w Wiel­kiej Sali. – Są z nami człon­ko­wie Rodu Sre­bra, ro­dzina kró­lew­ska El­so­lis. Uczcijmy tę noc, po­każmy im, jak po­winna wy­glą­dać praw­dziwa za­bawa. Ugo­śćmy ich, nim krew el­fów zo­sta­nie prze­lana na woj­nie.

Cza­ro­dzieje i cza­ro­dziejki za­częli wi­wa­to­wać, unie­śli kie­li­chy. Adel wes­tchnęła ciężko, Ada­liah prze­chy­liła głowę na bok i zer­kała na Do­no­treda, na­to­miast sam Er­than za­śmiał się pod no­sem. Jego czarne oczy bły­snęły gnie­wem, pal­cami ner­wowo bęb­nił w stół, ale po chwili chwy­cił pu­char wina i przy­tknął go do ust, wpa­trzony wrogo w prze­ciw­nika. Na­pię­cie mię­dzy nimi wzro­sło gwał­tow­nie.

Do­strze­głem, że Owen, który wciąż stał za mną oraz Ada­liah, po­ło­żył rękę na rę­ko­je­ści mie­cza, jed­nak wzrok sku­pił na na­miest­niku Car­miny, który zmie­rzał do stołu. Wy­mie­ni­łem z Ada­liah po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia. Nie drgnę­li­śmy. Nie po­wie­dzie­li­śmy słowa. Tylko uważ­nie wszystko ob­ser­wo­wa­li­śmy.

– Bawmy się! – za­wo­łał Do­no­tred, jakby wzno­sił to­ast.

ADALIAH

W Wiel­kiej Sali było znacz­nie ci­szej, kiedy wszy­scy je­dli. Roz­glą­da­łam się uważ­nie, po­pi­ja­jąc wino. Słu­cha­łam Er­ne­sha, który zdra­dzał mi swoje spo­strze­że­nia. Nie za­bie­ra­li­śmy jed­nak głosu w roz­mo­wie pro­wa­dzo­nej po dru­giej stro­nie stołu, gdzie Do­no­tred dys­ku­to­wał z Er­tha­nem, a Li­ria – z Adel. To nie na­sze za­da­nie. My mie­li­śmy zna­leźć księ­cia Do­no­vana, ale jego jak na złość nie szło ni­g­dzie do­strzec.

Er­nesh do­tknął de­li­kat­nie mo­jej dłoni pod sto­łem, więc zwró­ci­łam na niego uwagę. Le­dwo wi­docz­nie ski­nął w stronę króla cza­ro­dzie­jów, da­jąc mi znak, że je­ste­śmy lu­stro­wani. Nie od­wza­jem­ni­li­śmy spoj­rze­nia. Tak długo, jak sam nie na­wią­zał z nami kon­taktu, nie za­mie­rza­li­śmy się wy­chy­lać. Zna­li­śmy za­sady. Wie­dzie­li­śmy, że mu­simy być wi­doczni, ale nie sły­szani, chyba że nas o to po­pro­szono.

– Po ile ma­cie lat? – za­gad­nął w końcu Do­no­tred, kro­jąc por­cję swo­jego mięsa.

– Po sto pięć­dzie­siąt, pa­nie – od­po­wie­dzia­łam ze spo­ko­jem.

– Je­ste­ście w wieku Do­no­vana…

Kiedy król Car­miny spu­ścił wzrok na ta­lerz, przyj­rza­łam mu się uważ­nie. Jego dło­nie wy­glą­dały na twarde i po­zna­czone bli­znami, a broda oraz pro­ste włosy za­cze­sane na lewą stronę przy­brały sre­brzy­sty ko­lor. Mimo to ciem­no­nie­bie­skie oczy wciąż zda­wały się pełne ży­cia. Do­strze­głam przy nich zmarszczki, a na pra­wym po­liczku króla wid­niała gruba bli­zna. Li­czył so­bie sie­dem­set lat, a od czte­ry­stu spra­wo­wał wła­dzę i uczy­nił Car­minę jed­nym z sil­niej­szych kró­lestw na wy­spie. Był o po­łowę star­szy ode mnie i Er­ne­sha, kiedy prze­jął tron. Od tego czasu ze­brał sporo do­świad­cze­nia i urósł w siłę. Przede wszyst­kim jed­nak ce­cho­wały go od­waga i go­to­wość do po­dej­mo­wa­nia ry­zyka.

Zła­pa­łam kon­takt wzro­kowy z oj­cem. Zna­łam to spoj­rze­nie. Śle­dził każdy mój ruch. Ni­czym dra­pież­nik cze­ka­jący na błąd swo­jej ofiary.

– Po­wiedz­cie mi… W ja­kiej walce się spe­cja­li­zu­je­cie? – za­py­tał Do­no­tred. Wciąż na nas pa­trzył. – Wasz oj­ciec jest wszech­stronny, więc cie­kawi mnie, jaką bro­nią wy wła­da­cie.

– Miecz to mój wy­bór – od­po­wie­dział Er­nesh.

– Ja na­to­miast upodo­ba­łam so­bie szty­lety – do­da­łam.

– Wśród płci pięk­nej nie­czę­sto spo­ty­kam wo­jow­niczki. Po­wiedz mi, Ada­liah… Nie czu­jesz się za­gro­żona? Je­steś elfką. Z tego, co mi wia­domo, twoja matka nie po­trafi wo­jo­wać. Dla­czego ty ­po­sta­no­wi­łaś pod­jąć się tej na­uki?

Zer­k­nę­łam na Adel, która spu­ściła wzrok z za­wsty­dze­nia, usły­szaw­szy uwagę o jej braku umie­jęt­no­ści. Chcia­łam bro­nić matki, wie­dzia­łam jed­nak, że to nie miej­sce i czas na to, dla­tego kiedy znów prze­nio­słam spoj­rze­nie na króla Car­miny, wy­raz mo­jej twa­rzy po­zo­stał nie­zmienny.

– Skło­niły mnie do tego świa­do­mość licz­nych nie­bez­pie­czeństw, idą­cych w pa­rze ze spra­wo­wa­niem wła­dzy oraz pro­wa­dze­niem po­li­tyki, i moż­li­wość sa­mo­obrony w ob­li­czu za­gro­że­nia – wy­ja­śni­łam. – Uwa­żam, że płeć piękna może wal­czyć rów­nie do­brze jak mę­scy przed­sta­wi­ciele.

– Bzdury. – Do­no­tred się za­śmiał. – Do obo­wiąz­ków płci pięk­nej za­li­czam za­do­wa­la­nie nas, dba­nie o dzieci i dom. Walka nie leży w wa­szej na­tu­rze.

Nie od­po­wie­dzia­łam, tylko pa­trzy­łam na cza­ro­dzieja ze spo­ko­jem, kry­jąc urazę. Zer­k­nę­łam na straż­ni­ków pil­nu­ją­cych ­po­rządku w Wiel­kiej Sali – nie do­strze­głam w ich sze­re­gach żad­nych żeń­skich osob­ni­czek. Co in­nego wśród służby. To by wy­ja­śniało ­po­dej­ście Do­no­treda.

Wy­glą­dało na to, że w Car­mi­nie cza­ro­dziejki nie były wo­jow­nicz­kami, a je­dy­nie po­słu­gacz­kami lub skrom­nymi isto­tami, które mają w lot zga­dy­wać po­trzeby męż­czyzn i do­brze wy­glą­dać u ich boku.

Do­no­tred wró­cił do roz­mowy z Er­tha­nem, więc się­gnę­łam po kie­lich i upi­łam ko­lejny łyk wina. Wi­dzia­łam, że Er­nesh zer­kał na mnie ką­tem oka. Za­pewne chciał coś po­wie­dzieć, jed­nak wie­dział, że póki sie­dzimy przy stole z oby­dwiema pa­rami kró­lew­skimi, po­win­ni­śmy za­cho­wać mil­cze­nie. Spoj­rza­łam na niego i de­li­kat­nie ski­nę­łam głową, by dać znak, że wszystko w po­rządku.

Nie­któ­rzy zdą­żyli już wstać od stołu i wyjść na par­kiet, mu­zy­kanci grali co­raz gło­śniej. Ob­ser­wo­wa­łam to z mie­szanką cie­ka­wo­ści i czuj­no­ści. By­łam pewna, że gdy wszy­scy za­siądą do je­dze­nia, do­strzegę gdzieś księ­cia Do­no­vana, jed­nak on wciąż po­zo­sta­wał nie­wi­doczny dla mo­ich oczu.

– Er­tha­nie, może przed­sta­wię to­bie oraz Adel swo­jego naj­droż­szego przy­ja­ciela i za­ra­zem na­miest­nika? – za­pro­po­no­wał Do­no­tred po prze­łknię­ciu ostat­niego kęsa da­nia. – To­bris na pewno chciałby was po­znać.

– Z przy­jem­no­ścią. – Mój oj­ciec wy­krzy­wił usta w prze­sad­nym uśmie­chu.

Pa­trzy­łam, jak obie pary kró­lew­skie po­dą­żają w stronę wyj­ścia z Wiel­kiej Sali. Ci, któ­rzy sie­dzieli, za­częli się pod­no­sić i kła­niać, roz­mowy na chwilę uci­chły.

Wes­tchnę­łam de­li­kat­nie, kiedy zo­sta­łam przy stole tylko z bra­tem. Zer­k­nę­łam przez ra­mię na tkwią­cego za nami Owena.

– Usią­dziesz? – za­py­ta­łam.

– Nie, Ad. Nie chciał­bym na­ra­żać sie­bie, a przede wszyst­kim was.

Ski­nę­łam głową ze zro­zu­mie­niem. Znów po­to­czy­łam wzro­kiem po tłu­mie roz­tań­czo­nych cza­ro­dzie­jów i cza­ro­dzie­jek. Moją uwagę przy­cią­gnął mło­dzie­niec – sza­lał na par­kie­cie ra­zem ze swo­imi przy­ja­ciółmi, trzy­ma­jąc w gó­rze kie­lich z wi­nem. Przyj­rza­łam się bu­rzy czar­nych wło­sów, w któ­rych mi­gały gra­na­towe pa­semka, oraz zło­tym oczom. Miał na so­bie ele­gancką, bo­gato zdo­bioną szatę, a na bio­drach złoty pas. Wszy­scy obecni byli do­brze ubrani, lecz odzież oraz do­datki no­szone przez tego cza­ro­dzieja wy­glą­dały na o wiele cen­niej­sze.

– Do­no­van – mruk­nął Er­nesh, on rów­nież go za­uwa­żył.

– Chyba świet­nie się bawi wśród swo­ich lu­dzi i nie pa­mięta o kró­lew­skich obo­wiąz­kach. 

Unio­słam lekko brwi.

Przez chwilę w mil­cze­niu ob­ser­wo­wa­li­śmy, jak książę Car­miny pląsa i pije hau­stami wino. Po­ry­wał do tańca cza­ro­dziejki, żar­to­wał ze swo­imi przy­ja­ciółmi i wy­bu­chał gło­śnym śmie­chem, za nic ma­jąc za­sady czy pro­to­koły. Zszo­ko­wała mnie jego im­per­ty­nen­cja. Naj­wy­raź­niej nie my­ślał o swoim ojcu i wra­że­niu, ja­kie wy­wie­rał na go­ściach spe­cjal­nych, czyli na nas.

– Na­stępca tronu… – za­kpił Er­nesh, krę­cąc głową.

Książę opróż­niał kie­lich za kie­li­chem.

– Chyba jest w bli­skiej re­la­cji z wi­nem – za­uwa­ży­łam.

– Wiele nam o nim mó­wiono, ale to prze­kra­cza wszel­kie gra­nice.

– Cie­kawa je­stem, co po­wiemy ojcu. Chciał, aby­śmy ob­ser­wo­wali Do­no­vana, uważ­nie słu­chali jego słów, zwra­cali uwagę na ge­sty, a wi­dzimy, jak książę pije i tań­czy. My­ślę, że to go nie za­do­woli.

– Rze­czy­wi­ście, pew­nie nie ta­kich in­for­ma­cji ocze­ki­wał.

Pa­trzy­li­śmy na Do­no­vana przez długi czas, li­cząc na to, że jed­nak sta­nie na wy­so­ko­ści za­da­nia i wej­dzie w rolę księ­cia, on tym­cza­sem z każdą chwilą był co­raz bar­dziej pi­jany. Czu­łam, że w tym sta­nie nie dałby rady z nami po­roz­ma­wiać na te­mat po­li­tyki. Lekko pod­pi­tego mo­gli­by­śmy wy­ko­rzy­stać i spro­wo­ko­wać, aby zdra­dził nam ja­kieś po­ufne dane, lecz te­raz żadna dys­puta nie miała sensu.

Wes­tchnę­łam ze zre­zy­gno­wa­niem.

Er­nesh, który mil­czał przez długi czas, opadł na opar­cie krze­sła. Bęb­nił pal­cami w stół i prak­tycz­nie nie mru­ga­jąc, wpa­try­wał się w księ­cia cza­ro­dzie­jów. Po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem, dla­tego spoj­rza­łam na niego py­ta­jąco.

– W my­ślach Do­no­vana jest tylko roz­pu­sta – oznaj­mił, prze­cie­ra­jąc dłońmi oczy ze zmę­cze­nia. W gło­sie brata po­brzmie­wała re­zy­gna­cja. – Ża­łuję, że się­gną­łem do jego umy­słu.

– Nie zna­la­złeś nic przy­dat­nego. – Bar­dziej stwier­dzi­łam, niż za­py­ta­łam. Po­pra­wi­łam srebrne pier­ścionki na pal­cach. – Te­raz spro­wo­ko­wa­nie go nie wcho­dzi w grę. Je­dyne, co mo­żemy zro­bić, to cze­kać, aż wy­trzeź­wieje. Może do rana wróci mu odro­bina roz­sądku.

– W ta­kim wy­padku… – Er­nesh po­woli wstał ze swo­jego krze­sła. Po­pra­wił ma­ry­narkę, prze­cze­sał pal­cami loki i po­pa­trzył na mnie z góry. – Za­tań­czysz ze mną, sio­strzyczko?

Po­sła­łam mu de­li­katny uśmiech i rów­nież pod­nio­słam się z miej­sca. Nim jed­nak zdą­ży­łam choćby od­po­wie­dzieć czy ująć dłoń brata, za­uwa­ży­łam, że w na­szą stronę chwiej­nym kro­kiem zmie­rza Do­no­van. Uniósł wy­soko czarę z trun­kiem.

– El­l­ra­fhe!9 – za­wo­łał.

– Och, na le­śne ja­gódki – mruk­nął Er­nesh.

Tuż przed sto­łem Do­no­van się po­tknął i wy­lał na mo­jego brata resztę za­war­to­ści kie­li­cha. Er­nesh od­ru­chowo zro­bił krok w tył, po czym zer­k­nął na wino, które spły­wało po jego klatce pier­sio­wej. Sto­jący obok Owen po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu, jakby chciał go po­wstrzy­mać przed moż­liwą re­ak­cją. Ale mój brat do­sko­nale wie­dział, że musi za­cho­wać spo­kój. Wziął głę­boki wdech.

Oboje spoj­rze­li­śmy na Do­no­vana, który od­sta­wił pu­ste na­czy­nie na stół, za­no­sząc się przy tym gło­śnym śmie­chem. Był wy­raź­nie roz­ba­wiony za­ist­niałą sy­tu­acją i jak wi­dać, nie in­te­re­so­wało go, że jego za­cho­wa­nie jest po­zba­wione sza­cunku, ocze­ki­wa­nego od księ­cia Car­miny.

Po­de­szłam do Er­ne­sha, aby miał świa­do­mość, że tkwimy w tym ra­zem. De­li­kat­nie do­tknę­łam ra­mie­nia brata, a on zer­k­nął na mnie prze­lot­nie i dał znać, że wszystko w po­rządku, że to nie wy­trą­ciło go z rów­no­wagi.

Do­no­va­nowi od nad­miaru al­ko­holu aż błysz­czały oczy, ale mimo to roz­po­zna­łam w nich gniew, może na­wet obrzy­dze­nie. Nie był po­zy­tyw­nie na­sta­wiony i nie po­do­bała mu się na­sza obec­ność w Car­mi­nie. Nie ra­dził so­bie z tymi uczu­ciami na­wet mimo po­kaź­nej ilo­ści al­ko­holu we krwi. Roz­cią­gnął usta w sze­ro­kim, choć nie­szcze­rym uśmie­chu, peł­nym iro­nii, wręcz pa­skud­nym.

– Wi­taj­cie w Car­mi­nie, el­l­ra­fte. – Cza­ro­dziej te­atral­nie roz­ło­żył ręce na boki, po czym wska­zał na mo­jego brata. – Książę Er­nesh! Ten słynny Er­nesh, po­gromca trolli! Tak, tak, sły­sza­łem hi­sto­rię o tym, jak wy­bi­łeś wszyst­kie trolle, które się wy­do­stały z Ter­re­no­usa. Wszyst­kie! Włącz­nie z ich przy­wódcą! Na­to­miast ty, księż­niczko… – spoj­rzał na mnie – po­mo­głaś ali­som ode­przeć atak go­bli­nów i chro­ni­łaś ich króla, prze­le­wa­jąc wła­sną krew. Cóż za szla­chetny czyn…

– Cie­bie rów­nież miło po­znać, książę Do­no­va­nie – po­wie­dzia­łam ze spo­ko­jem. – Za szla­chetny czyn można uznać twoją de­cy­zję o po­wi­ta­niu nas.

Cza­ro­dziej zmru­żył oczy. Wy­pro­sto­wał się nie­zgrab­nie, wzrok miał roz­bie­gany.

Er­nesh wziął ofe­ro­waną przez Owena chu­stę i nie od­ry­wa­jąc spoj­rze­nia od Do­no­vana, wy­cie­rał wino ze swo­jej ma­ry­narki. Cze­ka­li­śmy, aż książę Car­miny coś doda. Wie­dzie­li­śmy, że cza­ro­dziej każde wy­po­wie­dziane przez nas ­zda­nie mógł uznać za pro­wo­ka­cję.

– Sły­sza­łem rów­nież, że elfy są po­zba­wione po­czu­cia hu­moru, i to naj­wy­raź­niej prawda – mruk­nął Do­no­van, wsparł­szy ręce na stole. Pa­trzył ostro, jakby usi­ło­wał zaj­rzeć nam w głąb dusz.

Er­nesh wes­tchnął, krę­cąc głową, dla­tego chwy­ci­łam go pod ra­mię. Zer­k­nął na mnie, po­tem na Owena, wy­raź­nie chciał coś po­wie­dzieć, ale nim zdą­żył, Do­no­van po­now­nie za­brał głos:

– Po­wia­dają też, że miesz­kańcy Ismore wy­pa­trują mo­mentu, aż wszy­scy za­sią­dziemy na tro­nach swo­ich kró­lestw.

Spoj­rze­li­śmy na sie­bie z Er­ne­shem, słowa Do­no­vana przy­kuły na­szą uwagę. Wi­dzia­łam, jak źre­nice brata się roz­sze­rzają. A więc jed­nak książę Do­no­van był w sta­nie mó­wić o po­li­tyce…

– Na­dej­dzie dzień, gdy przyj­dzie nam ze sobą wal­czyć, a wtedy… nie bę­dzie­cie tak pewni sie­bie, a wa­sze czyny… tak chwa­lebne – cią­gnął Do­no­van ze zło­śli­wym uśmie­chem pod no­sem. – Książę Er­nesh, przy­szły król, oraz księż­niczka Ada­liah, przy­szła kró­lowa, będą przede mną klę­czeć i bła­gać o li­tość. Ale to, oczy­wi­ście, tylko po­gło­ski… – Uśmiech na jego twa­rzy wy­glą­dał na jesz­cze szer­szy.

Er­nesh otwo­rzył usta, by od­po­wie­dzieć, ale po­ło­ży­łam mu rękę na klatce pier­sio­wej i zmu­si­łam do zro­bie­nia kroku w tył. Po­pa­trzy­łam mu pro­sto w oczy, niemo prze­ka­zu­jąc prośbę o za­cho­wa­nie spo­koju.

Wziął głę­boki wdech i znów prze­niósł wzrok na Do­no­vana, tym ra­zem bez emo­cji.

– Usi­łu­je­cie być tak nie­na­ganni, że aż mi nie­do­brze. – Cza­ro­dziej za­chi­cho­tał. Kpił z nas. – Tacy piękni, dumni… a tak ­ża­ło­śni i…

– Kshen­tar! – prze­rwał mu sta­now­czy głos.

Zmie­rzała ku nam cza­ro­dziejka i mie­rzyła Do­no­vana ostrym spoj­rze­niem. Lu­stro­wa­łam ją, pró­bu­jąc wy­ba­dać, z kim mamy do czy­nie­nia.

Była star­sza, ubrana dość skrom­nie w po­rów­na­niu do in­nych obec­nych na sali. Nie na­le­żała też do ro­dziny kró­lew­skiej, a mimo to Do­no­va­nowi zrze­dła mina, gdy usły­szał jej za­wo­ła­nie.

Zer­k­nął na nią z unie­sio­nymi brwiami.

– Hope! – za­krzyk­nął z oży­wie­niem.

Zro­bił krok w stronę cza­ro­dziejki, ale za­chwiał się, dla­tego ta chwy­ciła księ­cia mocno pod ra­mię i wbiła palce w jego skórę, jakby pró­bo­wała go otrzeź­wić.

– Re­tore thara10 – wy­ce­dziła. – Po­wie­dzia­łeś już wy­star­cza­jąco. – Za­częła od­cią­gać go na bok. Na od­chodne rzu­ciła nam prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie.

Pa­trzy­łam za nimi, do­póki nie znik­nęli w tłu­mie, po czym prze­nio­słam wzrok na Er­ne­sha i Owena. Obaj stali mil­czący, chyba nie bar­dzo wie­dzieli, jak sko­men­to­wać tę sy­tu­ację.

Wpraw­dzie po­dej­rze­wa­li­śmy, że roz­mowa z Do­no­va­nem nie bę­dzie prze­peł­niona sym­pa­tią, jed­nak nie są­dzi­li­śmy, że cza­ro­dziej okaże nam taki brak sza­cunku. Kom­plet­nie nas zlek­ce­wa­żył, kpił i był go­towy ru­szać na wojnę z na­szym kró­le­stwem.

– Cza­ru­jący ten książę – sko­men­to­wał w końcu Owen.

Er­nesh od­chrząk­nął, le­dwo po­wstrzy­my­wał śmiech. Wy­po­wiedź na­miest­nika wręcz ocie­kała iro­nią.

Po­krę­ci­łam głową. Wciąż pa­trzy­łam w stronę, gdzie Do­no­van znik­nął ze star­szą cza­ro­dziejką. Mój umysł pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach, kiedy się za­sta­na­wia­łam, w jaki spo­sób za­ini­cjo­wać roz­mowę, w któ­rej mo­gła­bym po­ru­szyć z księ­ciem Car­miny te­mat po­li­tyki. Chyba jed­nak mo­gli­śmy wy­ko­rzy­stać to, że był nie­trzeźwy. Wie­dzia­łam jed­nak, że Er­nesh nie miał do tego cier­pli­wo­ści, a Do­no­van po­tra­fił zbu­rzyć jego spo­kój, dla­tego po chwili na­my­słu po­sta­no­wi­łam wziąć to na swoje barki.

– Zajmę się księ­ciem – oznaj­mi­łam bez­ce­re­mo­nial­nie. – Ty w tym cza­sie, bra­ciszku, ob­ser­wuj straże. Zaj­rzyj do ich umy­słów, przej­rzyj ich wspo­mnie­nia, je­śli to ko­nieczne. Na­to­miast ty, Owe­nie, znajdź drogę do kró­lew­skiego na­miest­nika Car­miny. Może zdo­łasz go na­kło­nić do po­ga­wędki na osob­no­ści. Wie­cie, czego ocze­kuje od nas król. Pa­mię­ta­cie, na co zwra­cać uwagę. Do rana po­zo­stało jesz­cze kilka go­dzin.

Er­nesh uśmiech­nął się pod no­sem, w jego bia­łych oczach bły­snęły psotne ogniki. Zer­k­nął na Owena.

– Ada­liah przej­muje do­wo­dze­nie – po­wie­dział. – Do­no­van nie wie, na jak cienki lód zo­sta­nie we­pchnięty. Pra­wie, ale tylko pra­wie mi go żal…

– Je­steś pewna, że chcesz się z nim mie­rzyć, Ad? – Owen ­spo­waż­niał, na jego twa­rzy do­strze­głam mie­szankę tro­ski i de­ter­mi­na­cji.

– To nie kwe­stia wy­boru, to kwe­stia obo­wiązku. Ro­bimy, co do nas na­leży.

– Już mó­wisz jak kró­lowa.

Zer­k­nę­łam na niego i ski­nę­łam głową z wdzięcz­no­ścią. Mój wzrok zła­god­niał.

Ja i Er­nesh za­wsze ce­ni­li­śmy so­bie uwagi Owena, jego wspar­cie było nie­za­stą­pione, a on sam ni­gdy nie za­wo­dził. Słowa na­miest­nika dzia­łały mo­ty­wu­jąco, nie po­zo­sta­wia­jąc miej­sca na wa­ha­nie czy na­mysł.

Roz­glą­da­jąc się po Wiel­kiej Sali, szybko ob­my­śli­łam plan dzia­ła­nia. Od­cze­ka­łam jesz­cze chwilę, po­ło­ży­łam rękę na ra­mie­niu brata i po­sła­łam mu po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie. Mi­nę­łam go, po czym ru­szy­łam w stronę stołu, przy któ­rym Do­no­van ­sie­dział z przy­ja­ciółmi.

DONOVAN

Pa­trzy­łem na Hope z mie­sza­niną roz­ba­wie­nia i iry­ta­cji, kiedy od­cią­gała mnie od Ada­liah i Er­ne­sha. Mimo to nie pró­bo­wa­łem wy­rwać ra­mie­nia z jej uchwytu, gdy zmie­rza­li­śmy przez tłum do wyj­ścia z Wiel­kiej Sali, wręcz prze­ciw­nie – po­czu­łem rozba­wie­nie. Od­bie­ra­łem bi­jące od niej na­pię­cie, wi­dzia­łem zmar­twie­nie i złość w oczach służki.

Na ko­ry­ta­rzu po­tkną­łem się o wła­sne nogi, ale cza­ro­dziejka wzmoc­niła uścisk, bym nie upadł. Wy­pro­sto­wała mnie i oparła ple­cami o ścianę, aby móc spoj­rzeć mi w oczy.

Od­chy­li­łem głowę i za­chi­cho­ta­łem ci­cho.

– Skąd twój gniew, droga Hope? – za­gad­ną­łem, nim zdą­żyła co­kol­wiek po­wie­dzieć. Zro­bi­łem krok do przodu, by ją wy­mi­nąć, jed­nak zo­sta­łem pchnięty z po­wro­tem na ścianę. – Och, daj spo­kój! Po­win­naś się w końcu za­ba­wić.

– Czy ty w ogóle zda­jesz so­bie sprawę z tego, co uczy­ni­łeś? – wark­nęła.

– Ow­szem. Po­wi­ta­łem te kre­atury i…

– Re­tore – ucięła.

Prze­wró­ci­łem oczami, ale uśmiech znik­nął z mo­jej twa­rzy. Zer­k­ną­łem na Hope, pró­bu­jąc zro­zu­mieć po­wód jej wzbu­rze­nia.

– Spójrz na mnie.

– Prze­cież pa­trzę – mruk­ną­łem co­raz bar­dziej zi­ry­to­wany.

– Nie. Twój wzrok jest za­mglony. Ile wy­pi­łeś?

Wzru­szy­łem ra­mio­nami. Nie po­tra­fi­łem od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie, a nie chcia­łem kła­mać. Gwał­tow­nie wcią­gną­łem po­wie­trze, kiedy Hope chwy­ciła moją twarz w dłoń. De­li­kat­nie, jakby nie chciała zra­nić, wbiła mi palce w po­liczki i pró­bo­wała mnie zmu­sić, abym sku­pił na niej wzrok.

Spoj­rza­łem jej w oczy, choć wciąż by­łem oszo­ło­miony.

– Coś ty zro­bił, de­trot… – W źre­ni­cach Hope bły­snęło zmar­twie­nie.

– Ostrze­ga­łem, że nie za­mie­rzam uda­wać za­chwytu obec­no­ścią el­fów. Nie po­winni tu przy­jeż­dżać.

– Ro­zu­miem cię, chłop­cze, ale twoje po­stę­po­wa­nie ściąga na cie­bie kon­se­kwen­cje, które po­nie­siesz, gdy bie­siada do­bie­gnie końca.

– Nie dbam o to – wy­ce­dzi­łem.

Hope wes­tchnęła ciężko. Ode­pchną­łem się od ściany i wska­za­łem na nią pal­cem.

– Sama po­win­naś coś wy­pić. – To po­wie­dziaw­szy, po­woli ru­szy­łem w stronę Wiel­kiej Sali. Chcia­łem za wszelką cenę wró­cić do za­bawy.

– Do­kąd idziesz? – za­py­tała z nie­do­wie­rza­niem Hope.

– Mam jesz­cze kilka win do skosz­to­wa­nia.

– Win? Do­no­va­nie… A obo­wiązki? Co z twoim oj­cem?

Wzru­szy­łem te­atral­nie ra­mio­nami, ale nie od­wró­ci­łem się w stronę cza­ro­dziejki. Nim zdą­żyła mnie za­trzy­mać, wsze­dłem do sali i znik­ną­łem w tłu­mie roz­tań­czo­nych miesz­kań­ców Car­miny. Uto­ro­wa­łem so­bie drogę do stołu, przy któ­rym wcze­śniej pi­łem z przy­ja­ciółmi.

Kiedy do nich do­tar­łem, wznie­śli to­ast, aż roz­lali wino. Ze śmie­chem opa­dłem na krze­sło.

Gray­har od razu po­dał mi kie­lich. Wzią­łem go i kil­koma hau­stami opróż­ni­łem za­war­tość, na co wszy­scy żywo za­re­ago­wali. Nie mógł­bym prze­cież od­mó­wić.

Od­chy­li­łem się na opar­cie krze­sła i roz­luź­ni­łem. Otwo­rzy­łem sze­rzej oczy, kiedy na moim ko­la­nie usia­dła cza­ro­dziejka. Była znacz­nie młod­sza ode mnie, ale dość atrak­cyjna. Spoj­rza­łem na nią spod zmru­żo­nych po­wiek.

– Mój pa­nie… – po­wie­działa za­lot­nym gło­sem, do­ty­ka­jąc koł­nie­rza mo­jej szaty. – Po mie­ście cho­dzą słu­chy, że lada chwila bę­dziesz szu­kał żony, która to­wa­rzy­szy­łaby ci w dro­dze do ob­ję­cia wła­dzy po królu Do­no­tre­dzie.

– I ty zgła­szasz swoją kan­dy­da­turę, tak? – za­py­ta­łem, a na­stęp­nie po­pa­trzy­łem na przy­ja­ciół z roz­ba­wie­niem.

Ich chi­choty nie znie­chę­ciły mło­dej cza­ro­dziejki.

– Mogę cię za­do­wo­lić…

– Wino bar­dziej mnie za­do­wala. Odejdź stąd.

– Ale mój książę… – Dziew­czyna po­gła­dziła mnie po po­liczku.

Zer­k­ną­łem na nią z iry­ta­cją. Moje oczy bły­snęły szkar­ła­tem, co spra­wiło, że od­sko­czyła do tyłu. Po­kło­niła się i ode­szła, by nie ścią­gnąć na sie­bie wię­cej ksią­żę­cego gniewu.

Wszy­scy wy­buch­nęli śmie­chem, po­kle­py­wali się po ra­mio­nach oraz sztur­chali łok­ciami. Ewi­dent­nie ich roz­ba­wi­łem.

– Je­steś wy­bredny, książę – za­kpił De­trev. – Cho­ciaż może ta cza­ro­dziejka fak­tycz­nie była za młoda.

– Nie szu­kam dzi­siaj to­wa­rzy­stwa – oznaj­mi­łem.

– Nie? Skąd ta de­cy­zja? Na pewno wszystko w po­rządku?

– Milcz.

De­trev uniósł ręce w ge­ście ka­pi­tu­la­cji, ale za­śmiał się ci­cho pod no­sem. Mimo pod­łego na­stroju mu za­wtó­ro­wa­łem.

Pod­czas roz­mowy z przy­ja­ciółmi zdą­ży­łem już za­po­mnieć o nie­po­koju Hope i o swo­jej słow­nej kon­fron­ta­cji z el­fimi bliź­nia­kami.

W pew­nym mo­men­cie mój wzrok przy­kuła Ada­liah, która bez­sze­lest­nie prze­szła obok na­szego stołu. Spoj­rza­łem na nią spod wpół­przy­mknię­tych po­wiek. Zwró­ci­łem uwagę na wy­pro­sto­waną po­stawę elfki, czarne i białe pa­sma wło­sów opa­da­jące fa­lami na jej plecy, na spo­sób, w jaki ciemna suk­nia pod­kre­ślała wą­ską ta­lię. Za­ci­ska­łem dłoń na kie­li­chu, ob­ser­wu­jąc, jak elfka ze sto­ic­kim spo­ko­jem zmie­rza w stronę drzwi ta­ra­so­wych.

Wy­łą­czy­łem się z roz­mowy i ude­rza­łem ner­wowo pal­cami o blat. Ada­liah w tym cza­sie wy­szła na ta­ras, do­tarła do ba­rie­rek i po­pa­trzyła w niebo. Wy­glą­dała nie­win­nie, lecz po­dej­rze­wa­łem, że to tylko fa­sada. Pod­stęp. El­fom nie można ufać, po­nie­waż za ich czy­nami za­wsze stoi nie do końca czy­sta mo­ty­wa­cja.

Bez słowa wsta­łem z krze­sła. Za­chwia­łem się, jed­nak z de­ter­mi­na­cją ru­szy­łem w stronę ta­rasu.

Gray­har po­słał mi py­ta­jące spoj­rze­nie i uniósł rękę.

– Do­kąd cię znowu nie­sie?! – za­wo­łał za mną. – Do­no­van?

Zi­gno­ro­wa­łem go, mi­ną­łem kilku tań­czą­cych cza­ro­dzie­jów, aż w końcu do­brną­łem do prze­szklo­nych drzwi. Mach­ną­łem ręką w stronę straż­nika, który tkwił nie­opo­dal, pil­nu­jąc po­rządku na sali.

– Nie po­zwól elfce opu­ścić ta­rasu – roz­ka­za­łem.

– Oczy­wi­ście, książę. – Ski­nął głową.

Wy­sze­dłem na otwartą prze­strzeń i ro­zej­rza­łem się ostroż­nie na boki. Chcia­łem mieć pew­ność, że ja i Ada­liah je­ste­śmy tu sami. Pod­sze­dłem do niej, choć na­dal utrzy­my­wa­łem dy­stans. Przez chwilę ob­ser­wo­wa­łem, jak stoi z unie­sioną głową, spo­glą­da­jąc na księ­życ wi­szący wy­soko na nie­bie. Srebrne świa­tło pod­kre­ślało jej bladą skórę i wy­raźne rysy twa­rzy, a oczy błysz­czały bla­skiem, któ­rego nie po­tra­fi­łem okre­ślić. Wy­glą­dała na taką… spo­kojną.

Po­now­nie się za­to­czy­łem. Wciąż czu­łem skutki wy­pi­tego w nad­mia­rze wina i elik­siru mo­ich przy­ja­ciół. Sta­ną­łem obok Ada­liah, po czym rów­nież za­dar­łem głowę, by po­pa­trzeć w niebo. Ob­li­za­łem wargi, z mo­ich ust ule­ciał pe­łen iro­nii śmiech.

– Co jest tak za­bawne? – za­py­tała Ada­liah. Jej głos był… iry­tu­jąco opa­no­wany, tak samo jak cała po­stawa elfki.

– „Co jest tak za­bawne”? – po­wtó­rzy­łem. – Sama wa­sza obec­ność tu­taj.

– Wy­bacz więc na­szą obec­ność, wielki książę.

Zwrot, któ­rego użyła, spra­wił, że za­ci­sną­łem szczęki. Spoj­rza­łem na elfkę, pró­bu­jąc ją roz­czy­tać, jed­nak ona na­dal wbi­jała wzrok w księ­życ. Jej sa­mo­kon­trola za­słu­gi­wała na po­dziw, ale jed­no­cze­śnie wy­pro­wa­dzała z rów­no­wagi. Iry­to­wało mnie, że nie mo­głem roz­szy­fro­wać księż­niczki. A ona o tym wie­działa.

Od­wró­ci­łem się i opar­łem ty­łem o ba­rierki, aby utrzy­mać rów­no­wagę. Skrzy­żo­wa­łem ręce na piersi. By­łem pe­wien, że gdy znik­niemy z oczu cza­ro­dzie­jów i cza­ro­dzie­jek, gdy zy­skamy pew­ność, że oj­co­wie nas nie ob­ser­wują, po­stawa Ada­liah ule­gnie zmia­nie. Że księż­niczka za­cznie mó­wić, może na­wet do­strzegę gniew czy od­razę w jej oczach. Nic z tego jed­nak nie za­szło. I nie do końca wie­dzia­łem, co o tym my­śleć.

– Cie­kawi mnie… Twoja wście­kłość wy­nika tylko z tego, że je­stem elfką, czy jed­nak ma na to wpływ rów­nież fakt, że gdy w przy­szło­ści za­sią­dziemy na tro­nach, bę­dziemy zmu­szeni wal­czyć, aby chro­nić swoje kró­le­stwa?

– Ty? – Unio­słem brew. – Ty bę­dziesz kró­lową El­so­lis?

– Za­wsze ist­nieje ry­zyko, że nie zo­sta­niesz mia­no­wany na­stępcą – od­parła Ada­liah, igno­ru­jąc moje py­ta­nie. – Być może wła­śnie to wy­trąca cię z rów­no­wagi.

– Je­stem je­dy­nym sy­nem. Prę­dzej czy póź­niej będę kró­lem.

– Co na to kró­lew­ski na­miest­nik? Nie wy­gląda, jakby po­pie­rał tę ideę.

– To­bris nie ma z tym nic wspól­nego – wy­ce­dzi­łem. – Nie on po­dej­muje osta­teczne de­cy­zje. Może nie po­pie­rać tej idei, jed­nak jego zda­nie, nim doj­dzie do króla, jest we­ry­fi­ko­wane przez Li­rię. A moja matka to… – urwa­łem, uświa­do­miw­szy so­bie, jak Ada­liah wzięła mnie pod włos. Jak ła­two spro­wo­ko­wała. Wino roz­wią­zało mi ję­zyk i nim zdą­ży­łem się zo­rien­to­wać, o czym roz­ma­wiamy, było już za późno.

Ada­liah ode­rwała wzrok od księ­życa. Jej po­stawa i mi­mika nie ule­gły zmia­nie.

Po­krę­ci­łem głową, za­ci­ska­jąc szczęki ze zło­ścią.

– Pod­stępna elfka – wy­ce­dzi­łem przez zęby, a po­tem ner­wowo prze­cze­sa­łem włosy.

– Cie­kawy do­bór słów. – Splo­tła dło­nie w oko­licy brzu­cha. Jej dwu­ko­lo­rowe oczy po­zo­sta­wały zimne. – Nie je­stem pewna, czy aku­rat dziś po­wi­nie­neś kar­mić swój gniew. Cza­ro­dziejka, która od­cią­gnęła cię od nas, wy­glą­dała na… za­nie­po­ko­joną.

– Służka nie może wpły­nąć na moje czyny. Hope może się trosz­czyć, ale to nie ma zna­cze­nia.

Ada­liah zmru­żyła po­wieki.

Prze­klą­łem w du­chu, bo do­tarło do mnie, że zdra­dzi­łem, kim jest Hope. Za­ci­sną­łem pię­ści i ob­rzu­ci­łem elfkę zim­nym, in­ten­syw­nym spoj­rze­niem. Wy­sze­dłem do niej na ta­ras, chcąc wy­ko­rzy­stać oko­licz­no­ści i… Co ja so­bie w ogóle my­śla­łem? Mo­głem zo­stać przy stole. Da­łem się wcią­gnąć w jej grę, sam wla­złem w pu­łapkę, jak głu­piec.

Mu­sia­łem ob­ró­cić sy­tu­ację na swoją ko­rzyść. Spra­wić, abym to ja był na wy­gra­nej po­zy­cji, na­wet je­śli tylko roz­ma­wia­li­śmy. Zro­bi­łem krok w stronę Ada­liah. Gó­ro­wa­łem nad nią, jed­nak to nie zbu­rzyło jej spo­koju i pew­no­ści sie­bie. Wciąż mia­łem za­ci­śnięte pię­ści, co do­strze­gła, a mimo to nie drgnęła. Zno­siła mój wzrok bez mru­gnię­cia okiem i samo to spra­wiało, że krew z każdą chwilą wrzała we mnie co­raz bar­dziej, od­bie­ra­jąc zdrowy roz­są­dek.

Mu­sia­łem się opa­no­wać, bo ina­czej z nią nie wy­gram.

– My­ślisz, że je­steś sprytna, prawda? – za­py­ta­łem wy­zy­wa­ją­cym to­nem.

– To twoje słowa, Do­no­va­nie. – Jej sto­no­wany głos ode­bra­łem jak po­li­czek.

– Wy, elfy… za­wsze tak pod­stępne, ostrożne, tak obrzy­dli­wie do­stojne. My­śli­cie, że je­ste­ście lepsi od nas, że El­so­lis prze­bija Car­minę. Ale od ty­sięcy lat ży­je­cie w błę­dzie. Bli­żej wam do dzi­kich kre­atur, które po­winny za­miesz­ki­wać wśród le­śnych zwie­rząt, a nie po­sia­dać wła­sne kró­le­stwo. Są­dzi­cie, że za­słu­gu­je­cie na wła­dzę ab­so­lutną. A dla­czego? Bo roz­ma­wia­cie ze zwie­rzę­tami i bie­ga­cie po drze­wach jak cie­nie? Ab­sur­dalne… Obrzy­dliwe…

Ada­liah słu­chała tych obelg w mil­cze­niu. By­łem pe­wien, że to ugo­dzi w jej dumę, zła­mie ją i zmusi do po­rzu­ce­nia ma­ski opa­no­wa­nia, jed­nak tak się nie stało. Wręcz prze­ciw­nie – ką­ciki ust elfki po­wę­dro­wały w górę, oczy bły­snęły sa­tys­fak­cją. Pierw­szy raz tej nocy. Ada­liah po­ka­zała ja­kie­kol­wiek emo­cje, a to zszo­ko­wało mnie bar­dziej, niż po­winno. Przez chwilę nie wie­dzia­łem, co po­wie­dzieć, jak za­re­ago­wać. Nie­spo­koj­nie prze­stą­pi­łem z nogi na nogę, szu­ka­jąc słów, które mógł­bym rzu­cić w jej stronę, ale za­czą­łem so­bie uświa­da­miać, że to próżny trud. Księż­niczka była po­nad to. Fru­stru­jące.

– W co ty po­gry­wasz, elfko? – za­py­ta­łem, krę­cąc głową.

– Mo­gła­bym za­dać ci to samo py­ta­nie, wielki książę.

Mi­nęła mnie, prze­szła bez­sze­lest­nie na drugi ko­niec ta­rasu i po­pa­trzyła w stronę mia­sta. Znów za­ci­sną­łem pię­ści. Jesz­cze przez ja­kiś czas ga­pi­łem się na miej­sce, gdzie przed chwilą stała elfka, a póź­niej od­wró­ci­łem wzrok w stronę okien. Za­bawa na sali trwała w naj­lep­sze. Od­na­la­złem w tłu­mie Ne­zada, który tkwił z boku i śle­dził każdy mój ruch. Dał mi de­li­katny sy­gnał – pró­bo­wał na­kło­nić, abym wró­cił do środka, ale nie mo­głem tego zro­bić. Jesz­cze nie te­raz.

Od­wró­ci­łem głowę w stronę Ada­liah, zdzi­wiony, że stała ty­łem do mnie z ta­kim spo­ko­jem. Nie wy­glą­dała na prze­stra­szoną, a prze­cież prze­by­wała na te­re­nie wroga.

– Czego chcesz? – za­da­łem ko­lejne py­ta­nie i ru­szy­łem w kie­runku elfki.

– To ty po­sta­no­wi­łeś się przy­łą­czyć, gdy spo­strze­głeś, że zmie­rzam na ta­ras.

– Nie je­stem na­iwny.

– Trzeźwy rów­nież nie – po­wie­działa, pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Skrzy­wi­łem usta na tę bez­po­śred­niość.

– Nie ra­dzę prze­kra­czać gra­nic – ostrze­gła. – Moi straż­nicy może i są w cie­niu, ale ob­ser­wują wszystko, każdy twój ruch. Je­śli uznają, że sta­no­wisz dla mnie za­gro­że­nie, wy­cią­gną broń. Chyba nie chciał­byś, aby pod­czas bie­siady two­jego ojca wy­bu­chła ­wojna? Nie byłby dumny z czy­nów syna, je­dy­nego na­stępcy tronu, nie uwa­żasz?

– Pod­stępna wiedźma – wy­ce­dzi­łem.

– Po­wi­nie­neś po­pra­co­wać nad sa­mo­kon­trolą, wielki książę.

– Jak śmiesz…

– Dzię­kuję jed­nak za tę roz­mowę – po­wie­działa Ada­liah. – Uzy­ska­łam kilka cen­nych in­for­ma­cji, a przede wszyst­kim ­po­zna­łam dwie z two­ich sła­bo­ści.

– Co? – Czu­łem, jak krew od­pływa mi z twa­rzy. – Ja­kie ­sła­bo­ści?

– Nie­na­wiść do el­fów oraz za­dzi­wia­jący ego­izm.

Rzu­ciła mi ostat­nie spoj­rze­nie, po czym ru­szyła w stronę ­wyj­ścia na salę.

Przez chwilę sta­łem onie­miały, my­śląc nad tym, co po­wie­działa, ale ock­ną­łem się w ostat­niej chwili. Do­pa­dłem do księż­niczki i chwy­ci­łem ją za nad­gar­stek, nim otwo­rzyła drzwi. Wbi­łem palce w czarny ban­daż, który miała na le­wej ręce. Elfka za­ci­snęła szczęki, lecz by­łem zbyt wście­kły, aby to do­strzec.

– Nie tak prędko – wy­sy­cza­łem. – Jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy roz­ma­wiać.

ADALIAH

– Nie tak prędko – wy­sy­czał Do­no­van. Jego złote oczy po­ciem­niały ze zło­ści. Mo­głam się do­my­ślić, że nie po­zwo­liłby mi tak po pro­stu odejść, nie po tym, co po­wie­dzia­łam. – Jesz­cze nie skoń­czy­li­śmy roz­ma­wiać.

– Och, czyżby? – Unio­słam de­li­kat­nie brwi. – Puść.

Spoj­rza­łam na jego dłoń, którą za­ci­skał mi na nad­garstku. Serce przy­spie­szyło. Chro­nił mnie ban­daż, lecz mimo to świa­do­mość, że Do­no­van owija palce wo­kół mo­jej ręki, wzbu­dziła lęk. Nie da­łam jed­nak tego po so­bie po­znać. Na twa­rzy za­cho­wa­łam spo­kój, tylko w oczach można było do­strzec złość.

– My­ślisz, że je­steś prze­bie­gła, prawda? – wark­nął Do­no­van, za­cie­śnia­jąc chwyt. – My­ślisz, że mo­żesz tak so­bie drwić?

– Ostat­nie ostrze­że­nie, Do­no­va­nie. Puść mnie.

– Co, je­śli tego nie zro­bię?

Wy­rwa­łam mu się, jed­nak zdo­łał zła­pać za mój drugi nad­gar­stek. Od­dech uwiązł mi w płu­cach, kiedy po­czu­łam do­tyk jego pal­ców na na­giej skó­rze. W od­ru­chu się­gnę­łam do roz­cię­cia sukni i chwy­ci­łam rę­ko­jeść szty­letu. Wy­cią­gnę­łam ostrze, a na­stęp­nie przy­tknę­łam je do gar­dła Do­no­vana.

Od razu mnie pu­ścił i uniósł dło­nie w ge­ście ka­pi­tu­la­cji. Ką­ciki jego ust po­wę­dro­wały ku gó­rze, oczy bły­snęły gnie­wem ­wy­mie­sza­nym z za­in­te­re­so­wa­niem.

– A za­tem wcale nie sta­no­wisz je­dy­nie ozdoby dla El­so­lis – za­kpił.

– Ostrze­ga­łam cię – przy­po­mnia­łam zimno. Nie za­bra­łam jesz­cze broni, by mieć pew­ność, że Do­no­van zro­zu­miał.

– Czy ty w ogóle wiesz, jak po­praw­nie uży­wać tego no­żyka?

– Nie chcesz tego spraw­dzić.

– Jed­nak masz cha­rak­ter… – Par­sk­nął. – Cie­kawe.

Za­bra­łam szty­let, po czym wsu­nę­łam go za opa­skę na udzie. Wy­pro­sto­wa­łam się i po­pa­trzy­łam apa­tycz­nie na Do­no­vana. Nie za­mie­rza­łam po­zwo­lić, by po­now­nie wy­pro­wa­dził mnie z rów­no­wagi. Po­sta­wi­łam ja­sną gra­nicę – to mu­siało wy­star­czyć.

– W po­li­tyce brak miej­sca na ta­kie żarty, Do­no­va­nie. Dość już tych two­ich obelg. To nie przy­bliży cię do wła­dzy, która ci umyka.

Książę znów wy­buch­nął śmie­chem, tyle że tym ra­zem ner­wo­wym. Wie­dział, że mam ra­cję. Po­now­nie ude­rzy­łam w jego czuły punkt. Jesz­cze przez chwilę na niego pa­trzy­łam, jed­nak kiedy nie od­po­wie­dział, we­szłam na salę, a Do­no­vana zo­sta­wi­łam z sza­le­ją­cymi my­ślami.

Prze­ci­snę­łam się przez tłum i wró­ci­łam do stołu. Nim zdą­ży­łam usiąść, do­padł do mnie Er­nesh. Wy­cią­gnął rękę w moją stronę, chcąc chwy­cić za ra­mię, ale jego dłoń za­wi­sła w po­wie­trzu.

– Aete­lia mare11, fe­len­tiny? – za­py­tał z tro­ską. – Ob­ser­wo­wa­łem was od ja­kie­goś czasu. Wi­dzia­łem, że cię zła­pał.

– Aete­lia mare. – Po­woli ski­nę­łam głową.

Er­nesh ujął moje nad­garstki, a na­stęp­nie po­tarł kciu­kami skórę i ban­daż na dru­giej ręce, pa­trząc mi w oczy. Przez mo­ment sta­li­śmy w ta­kiej po­zy­cji, aż w końcu mnie pu­ścił i od­su­nął krze­sło, abym mo­gła usiąść. Za­raz też za­jął miej­sce obok.

– Jesz­cze tro­chę i ko­niec.

– Masz to, czego szu­ka­łeś? – za­py­ta­łam.

– My­ślę, że tak. A ty?

– Rów­nież.

– Do­brze. Prze­sie­dzimy resztę bie­siady przy stole i nim się obej­rzymy, bę­dziemy w dro­dze do El­so­lis.

– Na­stą­piła zmiana pla­nów – usły­sze­li­śmy za ple­cami.

Oboje zer­k­nę­li­śmy py­ta­jąco na Owena, który do nas do­łą­czył.

– Zo­sta­jemy tu na noc, to de­cy­zja Er­thana. Ka­zał za­pro­wa­dzić was do kom­nat go­ścin­nych, które wcze­śniej wska­zał mi je­den ze straż­ni­ków Car­miny. – Po­kle­pał Er­ne­sha po ra­mie­niu, a mnie ob­da­rzył ła­god­nym spoj­rze­niem. – Chodź­cie, dzieci. Dość już tego cha­osu.

Wsta­li­śmy od stołu i ru­szy­li­śmy za Owe­nem. Po­zwo­li­li­śmy, aby uto­ro­wał nam drogę przez tłum tań­czą­cych miesz­kań­ców Car­miny i wy­pro­wa­dził z Wiel­kiej Sali.

Ro­zej­rza­łam się dys­kret­nie w po­szu­ki­wa­niu ro­dzi­ców lub cho­ciaż Do­no­treda, jed­nak ni­g­dzie ich nie było. Nie wie­dzia­łam, gdzie znik­nęli, ale je­śli oj­ciec pod­jął de­cy­zję, że wszy­scy zo­stają w Car­mi­nie do świtu, mu­siał mieć ku temu do­bry po­wód.

Gdy szli­śmy dłu­gimi ko­ry­ta­rzami oświe­tlo­nymi je­dy­nie bla­skiem świec, mil­cze­li­śmy. By­li­śmy wy­koń­czeni tą bie­siadą, a do tego wciąż tra­wi­li­śmy zdo­byte in­for­ma­cje. Dzika ener­gia cza­ro­dzie­jów od­ci­snęła na nas piętno, a fakt, że na­wet w ta­kich oko­licz­no­ściach mu­sie­li­śmy się zaj­mo­wać po­li­tyką, do­dat­kowo po­zba­wił sił.

Gdy w końcu we­szli­śmy na pię­tro po krę­tych, ka­mien­nych scho­dach, Owen przy­sta­nął pod drzwiami zdo­bio­nymi zło­tem. Pchnął je i dał znak ge­stem, aby­śmy we­szli do środka. Sam po­dą­żył za­raz za nami, a po­tem za­mknął za sobą, dzięki czemu zo­sta­li­śmy od­cięci od wszel­kich spoj­rzeń, ha­ła­sów czy in­nych do­cho­dzą­cych z par­teru od­gło­sów za­bawy.

Ode­tchnę­łam ci­cho i we­szłam głę­biej do po­miesz­cze­nia.

– To­bris, kró­lew­ski na­miest­nik Car­miny, oso­bi­ście przy­dzie­lił nam te po­koje – po­in­for­mo­wał na­miest­nik. – Mamy wspólny sa­lon, trzy sy­pial­nie i osobne kom­naty ła­ziebne. Mo­żemy tu od­po­cząć, nim o świ­cie opu­ścimy mia­sto.

Sa­lon był dość duży. Sze­ro­kie ka­napy wy­glą­dały na wy­jąt­kowo mięk­kie i wy­godne, stół miał złote nogi, a le­żący pod nim dy­wan z niedź­wie­dziej skóry wy­da­wał się za­dbany. Na ten wi­dok po­krę­ci­łam głową z dez­apro­batą. Naj­wy­raź­niej cza­ro­dzieje po­lo­wali na dzi­kie zwie­rzęta, aby po­tem móc wy­ko­rzy­sty­wać za­soby dla wła­snych ko­rzy­ści.

Zwró­ci­łam rów­nież uwagę na liczne ob­razy na ścia­nach, ko­mi­nek, w któ­rym już roz­pa­lono ogień, fo­tele oraz książki na stole. Spoj­rza­łam na trzy pary drzwi – praw­do­po­dob­nie pro­wa­dziły do sy­pialni.

– Nasz oj­ciec zdra­dził, dla­czego po­sta­no­wił prze­no­co­wać w Car­mi­nie? – Er­nesh zer­k­nął na Owena, po czym usiadł w fo­telu.

Na­miest­nik par­sk­nął z iro­nią.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ka­zał Adel iść do kom­naty, która zo­stała im przy­dzie­lona, sam zaś udał się do­kądś wraz z Do­no­tre­dem i Li­rią. Wy­dał ja­sny roz­kaz…

– „Nie wy­chodź­cie z kom­nat. Ma­cie po­cze­kać do świtu” – ­do­koń­czył Er­nesh.

– Znów czy­tasz mi w my­ślach, chłop­cze.

– Wy­bacz. Zaj­rza­łem tylko na chwilę. By­łem cie­kaw, jak prze­bie­gła twoja roz­mowa z Er­tha­nem – wy­ja­śnił, pa­trząc nie­win­nie na elfa. Roz­siadł się wy­god­niej i ode­tchnął głę­boko. – Cóż… ­Wy­gląda na to, że ten dzień wresz­cie do­biegł końca.

– Nie mo­żemy jed­nak stra­cić czuj­no­ści – wtrą­ci­łam, czym zwró­ci­łam na sie­bie uwagę ich obu. Splo­tłam ręce na pier­siach. – Nie, kiedy je­ste­śmy na te­re­nie wroga. Mu­simy być ostrożni aż do mo­mentu prze­kro­cze­nia mu­rów Car­miny, a może na­wet dłu­żej.

– Będę czu­wał przez resztę nocy – za­pew­nił Owen. – Wy od­pocz­nij­cie, za­słu­gu­je­cie na to. Nie mar­tw­cie się już o nic. O tym, co usta­li­li­śmy, po­roz­ma­wiamy nad ra­nem, gdy wsta­nie­cie, jesz­cze za­nim opu­ścimy Car­minę.

Po­pa­trzy­łam uważ­nie na Owena. Nie chcia­łam go ska­zy­wać na trzy­ma­nie warty, jed­nak po jego mi­nie po­zna­łam, że nie ma szans, by zmie­nił zda­nie. Prze­nio­słam więc wzrok na brata. ­Er­nesh ski­nął głową i wstał. Kiedy mi­jał na­miest­nika, po­ło­żył mu rękę na ra­mie­niu oraz po­słał zmę­czony uśmiech. Na­stęp­nie pod­szedł do mnie, ujął moją dłoń i za­mknąw­szy oczy, ze­tknął na­sze czoła. Sta­li­śmy tak przez mo­ment, czer­piąc ra­dość z pa­nu­ją­cego wo­kół spo­koju.

– Od­pocz­nij, fe­len­tiny – wy­szep­tał.

Ode­rwa­li­śmy się od sie­bie, wy­mie­ni­li­śmy ostat­nie spoj­rze­nia i po­szli­śmy każde do swo­jej kom­naty. Po­to­czy­łam wzro­kiem po sy­pialni. Nie było tam nic prócz ogrom­nego łoża i ław, na któ­rych pło­nęły świece. Nie za­mie­rza­łam ich ga­sić. Po­dob­nie jak nie za­mie­rza­łam spać.

Wy­cią­gnę­łam zmę­czone ciało, ode­tchnę­łam głę­boko, wbi­łam oczy w su­fit i roz­my­śla­łam nad zdo­by­tymi in­for­ma­cjami.

1kshen­tar (z car­mi­nar­skiego, da­lej: carm.) – książę [wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od au­torki, chyba że za­zna­czono ina­czej]

2de­trot (z carm.) – dziecko, chłop­cze

3keh­rega (z carm.) – milcz, ci­sza

4vaty (z el­sol­tań­skiego, da­lej: z els.) – dzię­kuję

5ka­si­stina (z els.) – księż­niczka, córka ko­rony; księż­niczko

6nisis (z els.) – dzieci

7fil­ta­ely (z els.) – matka; matko

8fe­len­tiny (z els.) – sio­strzyczka; sio­strzyczko

9el­l­ra­fte (z carm.) – elfy

10re­tore thara (z carm.) – dość tego

11aete­lia mare (z els.) – w po­rządku, niech bę­dzie