Anioł uwięziony w mroku - Marzena Miłek - ebook + książka

Anioł uwięziony w mroku ebook

Miłek Marzena

4,0

Opis

Powrót z urodzin przyjaciółki stał się dla Claire prawdziwym dramatem.

Mimo iż cudem wyrwała się ze szponów psychopaty, nie radzi sobie z traumą.

Dwa lata po tragedii decyduje się, by skończyć edukację z dala od rodzinnego miasta. Życie w Nowym Jorku wydaje się lepsze – nowi ludzie, szkoła… Wszystko płynie spokojnym rytmem, aż nagle…

"Według doniesień naszego korespondenta ciało znalezione minionej nocy w parku przy Brixton Rd należy do siedemnastolatki. Jak potwierdza policja, to już jedenasta ofiara poszukiwanego od dwóch lat seryjnego mordercy, który cechuje się szczególnym okrucieństwem. Ostatni atak miał miejsce pięć miesięcy temu, a ciało również zostało znalezione w tej okolicy. Skąd ta pewność, że właśnie z nim mamy do czynienia? Otóż dziewczyna ma charakterystyczną bliznę."

 

Czytelniku, poznaj historię trzymającą w napięciu od pierwszego zdania po ostatnią kropkę. W tej książce nic nie jest oczywiste. Zajrzyj do głów bohaterów i pozwól, by pokazali Ci swój mrok, gdyż opowieść ta jest wielowątkowa, a rodząca się miłość to jedynie dopełnienie całości. Polecam z całego serca! - Anett Lievre, autorka

 

Och, ale to było dobre. Zagadkowa, wciągająca i pełna uroku oraz intryg. Wejdź do świata powieści Marzeny Miłek Anioł uwięziony w mroku. Prawdziwy sztos, polecam z całego serducha. - Wasza madziara.malfoy, Magdalena Spirydowicz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (15 ocen)
8
3
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
za_czy_ta_na

Nie oderwiesz się od lektury

Znacie twórczość Marzeny Miłek? Jeżeli nie to gorąco zachęcam was do zapoznania się z książkami autorki, a zacząć możecie śmiało od „Anioła uwięzionego w mroku”. Jest to thriller psychologiczny na naprawdę wysokim poziomie. Książka, która zabierze was w podróż w głąb pogrążonego w mroku umysłu psychopatycznego mordercy oraz pozwoli wam poczuć emocje targające jego ofiarą, dziewczyną, która mierzy się z przeogromną traumą po spotkaniu ze śmiercią. Claire wciąż nie może otrząsnąć się z traumatycznych wydarzeń, które dwa lata temu rozegrały się w jej życiu. Cudem uciekła z rąk mordercy, stając się jego jedyną żyjącą ofiarą. Nawet na moment nie opuszcza ją wrażenie, że On czai się gdzieś blisko i czeka na dogodny moment, by ją dopaść i dokończyć to, co zaczął... Claire wyjeżdża do Nowego Jorku, by tam z dala od rodzinnego miasta, wśród nowych ludzi dokończyć edukację. Wygląda na to, że wszystko zaczyna się układać. Dziewczyna uczy się, chodzi na imprezy i coraz rzadziej wraca myślami do ...
00
muckers

Z braku laku…

To chyba książka o głupocie policji😀 ,zero wiarygodności .
00
Maveric666

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka mega gorąco i serdecznie polecam
00

Popularność




Copyright © by Marzena Miłek, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Patrycja Kiewlak

Zdjęcie na okładce: © by Pixel 4 Images/Shutterstock

Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-194-8

Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

PROLOG

ROZDZIAŁ 1 NOWY POCZĄTEK

ROZDZIAŁ 2 MIRANDA

ROZDZIAŁ 3 ZEZNANIE

ROZDZIAŁ 4 POSZUKIWANIA

ROZDZIAŁ 5 SZARE OCZY

ROZDZIAŁ 6 PIĘĆ TYSIĘCY

ROZDZIAŁ 7 KOSZMARY

ROZDZIAŁ 8 NIE SŁUCHAŁ OSTRZEŻEŃ

ROZDZIAŁ 9 POPRAWA

ROZDZIAŁ 10 KONTROLA

ROZDZIAŁ 11 ĆPUN

ROZDZIAŁ 12 NICZYM SIĘ NIE RÓŻNIMY

ROZDZIAŁ 13 NIE MAM ZŁUDZEŃ

ROZDZIAŁ 14 OCHRONIARZ

ROZDZIAŁ 15 NICZEGO O MNIE NIE WIESZ

ROZDZIAŁ 16 BĘDĘ TWOIM OCHRONIARZEM

ROZDZIAŁ 17 JA NIE PROSZĘ

ROZDZIAŁ 18 NIKOMU NIE POWIEM

ROZDZIAŁ 19 KTO MNIE PRZEBRAŁ?

ROZDZIAŁ 20 DARUJ SOBIE

ROZDZIAŁ 21 ZAJMĘ SIĘ CLAIRE

ROZDZIAŁ 22 NIE TRAKTUJ TAK KOBIET

ROZDZIAŁ 23 NIE TWOJA SPRAWA

ROZDZIAŁ 24 DEBBIE JEST W CIĄŻY

ROZDZIAŁ 25 JESZCZE TEGO POŻAŁUJESZ

ROZDZIAŁ 26 CHCIAŁAŚ COŚ?

ROZDZIAŁ 27 CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE, BARTON?

ROZDZIAŁ 28 DOŁĄCZYSZ?

ROZDZIAŁ 29 WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, CLAIRE

ROZDZIAŁ 30 LEA

ROZDZIAŁ 31 TO MOJA WINA

ROZDZIAŁ 32 PRZEPRASZAM

ROZDZIAŁ 33 GABRIEL

ROZDZIAŁ 34 PRZEŁOM

ROZDZIAŁ 35 PLAN

ROZDZIAŁ 36 ŻAŁUJESZ?

ROZDZIAŁ 37 ZRÓBMY TO

ROZDZIAŁ 38 KOCHAM CIĘ

ROZDZIAŁ 39 NIEPEWNOŚĆ

ROZDZIAŁ 40 JESTEŚ MI PRZEZNACZONA

ROZDZIAŁ 41 OPUŚĆ BROŃ, CHŁOPCZE

ROZDZIAŁ 42 KONIEC

PODZIĘKOWANIA

Playlista

Magdalenie, która nie przestała we mnie wierzyć

PROLOG

Claire

– Co takdługo?

– Nic nie mów – sapię z wysiłku, odstawiając karton z książkami. – Jakbyś mi trochę pomógł, szłoby znacznieszybciej.

Teo przewraca oczami na moją aluzję, lecz nadal nie garnie się do pomocy. Typowy Teo. Znamy się od dzieciństwa i mój przyjaciel nigdy nie splamił się ciężką pracą. W sumie to żadną pracą. Jak był dzieckiem, chętnie wszystkim pomagał. Zwłaszcza ciotce, mojej dawnej sąsiadce, przyjeżdżał do niej w każde wakacje. Teraz zwyczajnie jest leniwy. Na wspomnienie dziecięcych lat lekko sięuśmiecham.

Rozglądam się po małym nowojorskim mieszkanku, od tej pory będę tumieszkać.

Powinnam się cieszyć samodzielnością, lecz tak nie jest. Wcale nie chciałam się tu przeprowadzać. Rodzice mnie do tego przekonali. Oni iterapeuta.

Stwierdzili, że nowe miasto i otoczenie mi pomogą. Jak niby izolacja od najbliższych ma mipomóc?

Nie było jednak innego wyjścia. Nie po tym, co stało się dwa latatemu.

Ponadto powinnam wreszcie skończyć studia, a właściwiezacząć.

I tak oto z Londynu przeniosłam się do NowegoJorku.

– Claire? Wszystkookej?

Drgam lekko, czując dłoń Teo na ramieniu. Odsuwam się szybko, żeby nie zauważył mojejreakcji.

Chyba już nigdy nie przywyknę do dotyku. Jakiegokolwiek.

– Tak. Jest okej. Zamyśliłam się tylko. – Silę się na uśmiech. – To jak? Uczynisz ten zaszczyt i pomożeszmi?

– Niech się zastanowię. – Drapie się po brodzie, jakby rzeczywiście rozpatrywał tępropozycję.

Już po chwili obydwoje wybuchamy śmiechem i razem ruszamy do jego auta po resztę moichrzeczy.

– Wiesz, trochę ci zazdroszczę, że będziesz mieszkać sama. Ja nadal muszę użerać się z rodzicami iTrevorem.

W odpowiedzi wyłącznie się uśmiecham. Owszem, Teo jest moim przyjacielem, ale nie wie o mnie wszystkiego. Żyje w przekonaniu, iż przeprowadziłam się tutaj, by dokończyć edukację, a moi wyluzowani rodzice nie mieli nic przeciwko. Na prośbę mamy i taty jego znająca prawdę ciotka także obiecaładyskrecję.

Żeby tylkowiedział…

On

Żarówka smętnie zwisa podłączona do długiego przewodu. Jest tu jedynym źródłem światła. Małe uchylne okienka tuż pod sufitem pełnią funkcjęwentylacji.

Przesuwam ostrzem po skórze. Krem do golenia spływa po moimpoliczku.

Jeszcze kilka ruchów, a moja głowa będzie zupełnie gładka, tak jaktwarz.

Błyszczące ostrze noża połyskuje odbitym światłem, gdy kontroluję każdy ruch w lustrze. Nawet teraz o niej myślę. Widzę jej ciało. Słodkie, gibkie, dziewicze. Sztywnieję na wspomnienie tamtejnocy.

Krzyczała, ale ja wiem, że było jej tak samo cudownie jakmnie.

Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, uśmiechała się. Wracała wtedy ze szkoły. Wystarczył ten jeden uśmiech, bym zrozumiał, że to ta jedna, ale mi jązabrali…

Mrugam kilka razy, gdy uświadamiam sobie, że rozbiłem lustro. Już mam pozbierać kawałki szkła, kiedy słyszę płacz, a właściwielament.

Odwracam się, by spojrzeć na tę marną imitacjękobiety.

Podchodzę bliżej materaca, na którym leży, i chwytam pukiel jasnychwłosów.

Prycham, gdy dziewczyna zwija się w kłębek, jakby myślała, że jej to w czymśpomoże.

Nie jest już takawaleczna.

Nie jest już taka piękna jak wcześniej. Bawiła się tymi wszystkimi żałosnymi chłopaczkami, którzy błagali o jej uwagę, a teraz co? Teraz jestnikim!

Uśmiecham się, zobaczywszy kilka cięć na jej zapłakanych i brudnych od krwi policzkach. Zbyt płytkie, by zabić, a zarazem zbyt głębokie, by mogły się samezasklepić.

Widząc to, zaciska usta, tłumiszloch.

Wiem to dobrze, każda takrobi.

Te nic niewarte dziwki tylko kokietują, prowokują, brak im skromności. Nie szanują siebie ani innych. Są tanie i łatwe. Moja Claire jest inna! Niewinna i krucha… ale ją zabrali… ukryli przedemną…

Zaciskam pięść. Znajdęją…

– Proszę…

Wbijam wzrok w to ścierwo. Jak ona śmie się do mnieodzywać?!

Szybkim ruchem podnoszę się, stawiając ją do pionu. Prawie upada, dlatego chwytam ją zagardło.

– Czy pozwoliłem ci się odzywać? – warczę jej wtwarz.

Minimalnie kręci głową. Tylko na tyle, na ile jejpozwalam.

Przesuwam wzrokiem po trzęsącym sięciele.

Czuję coraz większąodrazę.

Ostrze samo rwie się do roboty. Znaczę krwawy ślad od ramienia do splotu słonecznego. Kobieta szarpie się w moim uścisku i skomle jak suka, którą w sumie jest. Odpycham ją tak, że ląduje z powrotem na materacu. Widzę, jak stara się być twarda. Unosi spojrzenie niebieskichoczu.

Bawi mnie to tak bardzo, że mój donośny śmiech roznosi się po całympomieszczeniu.

– Puść mnie, typsycholu!

Na jej słowa przestaję się śmiać, lecz nadal uśmiecham się szeroko. Nie jestem żadnym psycholem. Jestem sprawiedliwością. Jestem tu, aby karać takie jak ona, bo niegodne są, by stąpać po tej samej ziemi co mojaClaire.

Jednym płynnym ruchem zatapiam ostrze w jej brzuchu, sunę nim w dół, by rana byławiększa.

Jeszcze tylko jedno spojrzenie w jej szeroko otwarteoczy…

ROZDZIAŁ 1 NOWY POCZĄTEK

Claire

– Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – Teo nie odpuszcza, a ja wiem, że nie jestem na razie gotowa, by o tym mówić. – Tak, możesz już iść dosiebie.

Mimo to nie jestem przekonana, czy chcę zostać sama. Jakby wbrew sobie, nogi same niosą mnie do małego przedpokoju, by odprowadzićTeo.

– Nadal nie wiem, po co ci aż trzy zamki. – Teo ogląda je uważnie, a ja nie mam pojęcia, copowiedzieć.

„Boję się przeszłości”? „Boję sięwszystkiego”?

– Teo, to Nowy Jork, potrzebujesz więcejargumentów?

Mam nadzieję, że to mu wystarczy, bo nie mogę znaleźć żadnych argumentów. Nie w tymmomencie.

– No bez przesady. Miasto jak każde inne, ale co ja ci będę mówił. – Unosi ręce w obronnym geście. – Ale wiesz, jeśli potrzebujesz ochrony, to jachętnie.

Jego sugestywne poruszanie brwiami skutecznie odciąga mnie od czarnychmyśli.

Zaczynam się śmiać i wręcz siłą wypycham na korytarz równie rozbawionegochłopaka.

Uwielbiam jego poczucie humoru. Jest świetnym przyjacielem, ale to wszystko. Zwyczajnie nie jest w moim typie. Co ja wygaduję!? Ja nawet nie wiem, kto jest w moim typie… Wiem za to, że między mną a Teo nie będzie niczego poza przyjaźnią. Nie chcę nawiązywać takich kontaktów, ani z nim, ani z nikiminnym…

Upewniam się, że zamki są zamknięte, i wyruszam na poszukiwanie czegoś, co nadawałoby się napiżamę.

W małej, ale za to dobrze wyposażonej łazience szykuję się dokąpieli.

Ten dzień był pełenwrażeń.

Pożegnanie z rodzicami, okraszone długą rozmową na temat bezpieczeństwa. Przeprowadzka.

Najbardziej jednak obawiam się nocy. Pierwszy raz od dwóch lat spędzę ją sama w domu. Nie ma znaczenia, że mam dwadzieścia lat. Nie ma znaczenia, że w budynku, a nawet na tym samym piętrze mam sąsiadów. Nic nie ma znaczenia, kiedy ktoś uczy się od nowa, jakżyć.

Owijam się szczelnie kocem i układam na kanapie z nadzieją, że telewizja odwróci moją uwagę. Kogo jaoszukuję?

Według doniesień naszego korespondenta ciało znalezione minionej nocy w parku przy Brixton Rd należy do siedemnastolatki. Jak potwierdza policja, to już jedenasta ofiara poszukiwanego od dwóch lat seryjnego mordercy, który cechuje się szczególnym okrucieństwem. Ostatni atak miał miejsce pięć miesięcy temu, a ciało również zostało znalezione w tej okolicy. Skąd ta pewność, że właśnie z nim mamy do czynienia? Otóż dziewczyna ma charakterystycznąbliznę.

– Bliznę nad lewąpiersią.

Dopiero teraz orientuję się, że mówię to na głos, jednocześnie dotykając skóry nad lewą piersią. Wyraźnie czuję wypalone znamię. Moje oczy zachodzą łzami. Onwrócił…

Teo

– Gdziebyłeś?

– A od kiedy cię to interesuje? – odpowiadam mojemu starszemu bratu, który zalega na kanapie wsalonie.

– Od kiedy rodzice wyjechali i jesteś pod moją opieką – stwierdza.

Prycham głośno. Opiekun od siedmiu boleści sięznalazł.

– Mam dwadzieścia lat i jeśli z nas dwóch ktoś potrzebuje opieki, to raczej ty – odszczekuję.

Trevor ma dwadzieścia osiem lat i nadal jest na garnuszkurodziców.

– Śmieszne, bardzo – rzuca zprzekąsem.

– Nie powinieneś być teraz z tym swoim dziwnym kumplem? – pytam.

Potyczki słowne z moim bratem nigdy nie kończą siędobrze.

– Nie interesuj się nim. – Jego do tej pory dobry humor odchodzi wzapomnienie.

Bez słowa zrywa się z kanapy, jakby właśnie sobie o czymśprzypomniał.

Wzruszam ramionami. To takie w jego stylu. Wychodzi. Wraca późno w nocy albo wcześnierano.

Ten jego kumpel Jared… Właściwie to niczego o nim nie wiem. Jedynie słyszałemplotki.

Podobno miejscowi się go boją, a zwłaszcza uliczne gangi, choć on sam do żadnego nie należy. Nie wiem, co zrobił, żeby zyskać taką opinię, i ile jest prawdy w tych plotkach, ale martwi mnie, że mój brat się z nim zadaje. Właściwie czego ktoś tak groźny jak Jared może chcieć od takiego idioty jak Trevor? Rodzice nie wiedzą o kontaktach i przyjaźniach mojego brata. Mamy umowę i choćby nie wiem, jak mnie wkurwiał, nie mogę jejzłamać.

Claire

Nie minęło piętnaście minut od emisji wiadomości, a dzwoni mójtelefon.

Mama.

Czyliwidziała.

Mogłam się tego spodziewać. Śledzi każde wydarzenie czy to w najdalszych zakątkach Londynu, czy tu, w Stanach, a tym bardziej w Nowym Jorku. I tak już od dwóchlat.

Staram się opanować i udawać, że wcale nie oglądałam wiadomości. Wciskam zielonąsłuchawkę.

– Cześć, mamo!

– Claire, skarbie, jak tamprzeprowadzka?

Jej na pozór spokojny ton ma na celu wybadanie mojego stanu. Oj, mamo, przecież dobrze cięznam.

– W porządku. Jutro się rozpakuję dokońca.

– Claire… córuś…

– O co chodzi, mamo?

Przeczuwam, co chcepowiedzieć.

– Myślę, że źle zrobiliśmy, każąc ciwyjechać.

Wzdychamciężko.

– Mamo, ja wiem, że onwrócił…

– Claire…

– Mamo, w porządku. Nie znajdzie mnie tu – przekonuję, ale sama nie wiem, czy ją, czysiebie.

Mimo to moje palce w nerwowym geście suną po lekko wypukłejbliźnie.

– Dzwoniłam do porucznika Andresa. Ma skontaktować się z kimś z Nowego Jorkui…

– Mamo! Nie chcę, żeby policja ciągle mnie przesłuchiwała – mówię zżalem.

Porucznik Andres to idealny przykład, że policjanci z anegdot istnieją. Niewysoki, grubawy amator pączków, który notatki robił na druczkach do wystawianiamandatów.

Przesłuchiwał mnie dwa razy, bo za pierwszym zapomniał włączyć dyktafon. Na samą myśl, że i tu trafię na tak niekompetentne osoby, chce mi siępłakać.

Nie chcę jednak dokładać zmartwieńmamie.

Już swojewycierpiała.

– Proszę cię. – Nie ustępuje. Ja i tak nie mam zamiaru się jej sprzeciwiać. – Chociaż spróbuj. Jeśli chcesz, to poproszę doktora Hadsona, żeby przyjechał na czaszeznań.

– Będę współpracować, ale bez doktora Hadsona – mówięstanowczo.

Nie mam nic do niego, ale chcę zeznawać na moich warunkach. Przy nim czułabym presję. Wyczekiwałby, że otworzę się całkowicie, a ja nie mam na to teraz ochoty. Powiem wszystko, co może pomócpolicji.

– Dobrze. – O dziwo nie oponuje, a nawet jej głos staje się znacznie spokojniejszy. – Późno już. Sprawdź, czy zamknęłaś drzwi, i idź spać. Dobranoc, córciu.

– Dobranoc, mamo.

ROZDZIAŁ 2 MIRANDA

Miranda

– Mirr, to nie jest zabawne. – Głos Carla drży. Śmieszne. – Odepnij tekajdanki.

Szarpie rękami. Na darmo, tylko robi sobie krzywdę, z czego z pewnością zdaje sobie sprawę. Może ból sprawia mu więcej przyjemności, niżmyślałam.

Przewracam oczami, ale i tak nie spełniam jegożyczenia.

Zamiast tego opieram się na rękach tuż nad jego skrępowanym ciałem. Moje wargi delikatnie ocierają się o jego lekko zarośniętypoliczek.

– Wiem, że ci to wcale nie przeszkadza – szepczę tuż obok niego, a ciche westchnienie, które opuszcza jego rozchylone usta, jedynie mnie w tymutwierdza.

Siadam na nim okrakiem i skanuję jego twarz uważnymspojrzeniem.

Jest przystojny, ale czasem męczy mnie jego skłonność do monotonii. Ja nie znoszę monotonii! Zwłaszcza że odkryłam jego mały fetysz. Bardzo powoli rozpinam moją bluzkę. Guzik po guziku, by rzucić ją gdzieś za siebie. Gorące spojrzenie Carla skupia się na moim biuście ukrytym pod czarną koronką. Tak, patrzsobie…

Zagryzam wargę i przechodzę do niego. Przez skrępowane ręce muszę zadowolić się jedynie rozpiętą koszulą, trudno. To, co najważniejsze, ukryte jestniżej.

Przesuwam się, by mieć lepszy dostęp, i już po chwili spodnie mojego towarzysza podzielają los mojejkoszuli.

– Mir… – jęczy, szarpiąc kajdankami. – Pozwól mi siędotknąć!

Nie odpowiadam mu. Jedyne, co dostaje, to uśmiech i mnie bez krępującej ruchyspódniczki.

W sumie bielizna też już nie jest nampotrzebna.

Gdy uwalniam jego sztywnego z podniecenia fiuta, Carl zagryza wargę. Wszystko, byleby nie jęknąć. Zapomina o tym, że ja doskonale znam jegosłabości.

Bez zbędnych słów chwytam jego męskość tuż u nasady i mocnościskam.

Teraz już nie może niezareagować.

Gardłowy dźwięk opuszcza jego usta. Carl nie ma jednak okazji, by przyzwyczaić się do tego uczucia, bo wkładam do buzi jego czubek i lekko podgryzam. Wsuwam go dalej, nie szczędząc trącaniazębami.

Mmm…

Poruszam głową. Mam go coraz głębiej, końcówka toruje drogę do gardła, a ja przyspieszam swoje ruchy. Czuję, jak pulsuje. Jestblisko…

– Miranda!

Cierpki, ni to słony, ni gorzki, płyn zalewa moje gardło. Wyciągam powoli penisa z buzi i zlizuję ostatniekropelki…

Widząc, jak Carl cały drży i ledwo odzyskuje oddech, nie mogę ukryć uśmiechusatysfakcji.

Unoszę się, by złączyć nasze usta w namiętnympocałunku.

– Gotów na drugą rundę? – pytam.

– Jak widzisz – odpowiada Carl, wskazując głową na sztywnegopenisa.

Mój uśmiech znika z chwilą, gdy słyszę dźwięk służbowegotelefonu.

– Miranda Barton – warczę, bo hej, to mój wolny dzień, a właściwienoc.

– Pani detektyw, przepraszam, że przeszkadzam o tak późnej porze, ale komisarz prosi panią o poprowadzenie sprawy tego seryjnego mordercy zLondynu…

– Z Londynu? A co my mamy z tym wspólnego? To Nowy Jork, docholery!

– Komendant oczekuje pani wcześnie rano. Jedyna żyjąca ofiara od wczoraj mieszka w naszymmieście…

*

Moje przyjemności musiały poczekać. Z samego rana udaję się nakomisariat.

Nawet nie podchodzę do swojego biurka, tylko od razu kieruję się do gabinetuprzełożonego.

– Wejść! – Słyszę jego szorstki głos jakąś sekundę po tym, jak cicho zapukałam w drewnianąpowłokę.

– Dzień dobry, komisarzu – witamsię.

– Siadaj, Barton. – Wskazuje mi krzesło. – Nie mam czasu na pierdoły. Londyński wydział zabójstw przekazał nam dokumenty dotyczące sprawy tego psychola od młodychkobiet.

– Rozumiem, ale czy są jakieś podejrzenia, że przeniesie się doStanów?

– Niestety tak. Przez ostatnie pięć miesięcy nie wykazywał aktywności, aż do wczoraj. On jest nieobliczalny. Nie zostawia śladów ani włosów czy czegokolwiek, co zawierałoby DNA. Kompletnienic.

– Emma przekazała mi, że ktoś przeżył jego atak. Czy ta kobieta to powód naszejinterwencji?

– Tak. Od wczoraj przebywa w naszym mieście. Nie jesteśmy wprawdzie pewni, że on jej szuka, ale nie możemy tego wykluczyć. Jest jego ofiarą, a jednak udało jej się uciec. Może czuć się w jakiś sposóbzagrożony.

– Chyba pan nie chce, żebym została jejnianią!

Tego byłoby za wiele. Od trzech lat piastuję stanowisko starszego detektywa na tym posterunku i żadną niańką niebędę.

– Nie. Oczywiście, że nie. Chcę, żebyś ją przesłuchała. Jesteś kobietą i może przed tobą się bardziej otworzy. Miałem to nieszczęście poznać oficera, który do tej pory prowadził śledztwo, i to kompletny gamoń. Nie mam pojęcia, jak mogli przydzielić go do tej sprawy. Na szczęście podobno już naprawili tenbłąd.

– W takim razie z nią porozmawiam i spiszę zeznania – stwierdzam lekkozrezygnowana.

– Właśnie tego oczekiwałem. – Komendant uśmiecha się przymilnie. Nie znoszę wykorzystywania faktu, że jestem kobietą. – To dane przesłane przez Brytyjczyków. – Podaje mi teczkę. Na pierwszy rzut oka widzę, że niewiele tegojest.

– Czy mam się kontaktować z tym, jak pan to ujął, gamoniem? – pytam.

– Nie. Nie trzeba. Podobno już nie zajmuje się tą sprawą. Specjalny zespół powołany do śledztwa sam się do nas odezwie, jak coś ustalą. Nadal się dziwię, że nie zrobili tego odrazu.

Ostatnie zdanie mówi bardziej do siebie niż domnie.

Kiwam głową i już mam wychodzić, gdy zatrzymuje mnie głosszefa.

– Mirando… pamiętaj, że chociaż minęły już dwa lata od ataku, to dziewczyna wciąż może miećtraumę…

– Poradzę sobie – stwierdzam.

Najpierw przydziela mnie do zadania, a później ma wątpliwości, czy sobieporadzę.

Niedorzeczność.

Wsiadam za kierownicę mojej lekko wysłużonej hondy i otwieramteczkę.

Claire Tavel, urodzona…

Bla, bla…

Zamieszkała…

Znaleziona w stanie wskazującym nanapaść.

Hospitalizowana.

Raport medyczny

Poszkodowana zostałazgwałcona.

Oprócz licznych zasinień i płytkich nacięć, nad lewą piersią wypalona blizna w kształciekrzyża.

Zalecane leczenie w poradnispecjalistycznej.

Od słów o gwałcie zupełnie nie mogę się skupić. Nie mam pojęcia, jak tej dziewczynie udało się uciec ze szponów tego popaprańca, ale rozumiem już, dlaczego komisarz tak mnieprzestrzegał.

Biedna…

ROZDZIAŁ 3 ZEZNANIE

Miranda

Stoję przed niewielką kamienicą przy ulicy Jackson Height w jednej z dzielnicQueens.

To tutaj mieszka ClaireTavel.

Wchodzę do środka i kieruję się na drugie piętro. Mieszkanie numersiedem.

Sięgam do kieszeni po odznakę i pukam dodrzwi.

– Kto tam? – dobiega nieśmiały głosdziewczyny.

Nie ma zamiaru otworzyć, a wcale mnie to niedziwi.

– Pani Tavel, jestem z policji. Nazywam się Miranda Barton – odpowiadam, unosząc odznakę na wprostwizjera.

Jakiś czas później słyszę dźwięk otwieranych zamków. Wieluzamków.

Drzwi lekko się uchylają, na tyle, na ile pozwala łańcuch – jedno zzabezpieczeń.

Przede mną staje dziewczyna. Na oko pięć stóp. Długie czarne włosy i niesamowicie ciemne oczy, niemalczarne.

Bardzoładna.

Cóż, psychopaci mają to do siebie, że gustują w pięknych kobietach. W sumie jak wszyscymężczyźni.

– Proszę pokazać odznakę – mówitwardo.

Trochę mnie tym zaskakuje, ale wyciągam dłoń zblachą.

Ogląda ją uważnie i dopiero potem wpuszcza mnie domieszkania.

– Pani Tavel, jak się pani zapewne domyśla, jestem tutaj, ponieważ londyńska policja rozpoczęła z nami coś na wzór współpracy – zaczynam. – Moimzadaniem…

– Proszę – przerywa, wskazując krzesło w kuchni, bym usiadła – miejmy to już zasobą.

Kiwam głową i wyjmuję teczkę otrzymaną naposterunku.

– Pomińmy zatem dane personalne. – Nie chcę jej zanadto męczyć bezsensownymi pytaniami o datę urodzin i tak dalej. – Pani Tavel, czy może mi pani opowiedzieć, co wydarzyło się dwudziestego pierwszego września dwa tysiące siedemnastegoroku?

Dziewczyna już na mnie nie patrzy. Błądzi wzrokiem po pomieszczeniu. Daję jej czas na odpowiedź. Czekam.

– To była sobota… Abby, moja koleżanka z klasy, miała urodziny… To nawet nie było tak, że wracałam pijana, nie wypiłam więcej niż jedno piwo. Ja naprawdę nie lubię alkoholu – tłumaczy, jakby w swoim zachowaniu szukała powodu tego zajścia. – Abby i Kris, jej chłopak, odprowadzili mnie na przystanek. Abby zmarzła, więc kazałam im wracać. Do przyjazdu autobusu zostało mi tylko kilka minut. Było około północy i zostałam sama. Dwie latarnie oświetlały to miejsce. Nie czułam się zagrożona… Wtedy przyszedł. Stanął jakieś dziesięć stóp ode mnie. Miał na głowie kaptur, ale było zimno i nie pomyślałam, że… Rzucił coś na mnie… nie wiem co… Krzyczałam… szarpałamsię…

Chwytam jej leżącą na stole dłoń. Cała drży. Słyszałam już wiele podobnych historii, ale te emocje… Mam wrażenie, że ona ciągle żyje w tymkoszmarze.

– Zamknął mnie w bagażniku – kontynuuje.

Jej wzrok staje się jeszcze bardziejnieobecny.

Już wiem, że tam jest. Znów w tamtymczasie.

– Nie wiem, jak długo tam byłam, czas jakby zwolnił. W pewnym momencie chyba zasnęłam, bo jak otworzył bagażnik, to… Byłam zdekoncentrowana. Wszędzie było tak ciemno. I to echo. Nic sobie nie robił z moich krzyków. A im bardziej krzyczałam, tym bardziej hałas był nie do zniesienia. W końcu już tylko płakałam. A on… on… on zaczął do mnie mówić… szeptał…

– Co szeptał? – Zanim się powstrzymuje, pytanie samo ucieka z moichust.

– Moja… jesteś moja… moja, Claire. – Przełyka ciężko ślinę, jakby zbierało jej się nawymioty.

Notuję te słowa. Chciałabym to przerwać, ale nie mogę. Muszę dowiedzieć się wszystkiego, jeśli mam jej pomóc. Jeśli mam pomóckomukolwiek.

– Claire – decyduję się zwracać do niej po imieniu – czy pamiętasz może jakiś szczegół jego wyglądu? Z zeznań wynika, że nie widziałaś jego twarzyi…

– Cały czas miał kaptur… tylko przez chwilę widziałam jego brodę i uśmiech… Tam było bardzo ciemno. To był jakiś magazyn, były okna, ale tak wysoko, że jedynie księżyc przez niewpadał.

– Rozumiem, spokojnie. – Gładzę pocieszająco jej dłoń. – Co wydarzyło siępóźniej?

– On… Tam był materac. Rzucił mnie na niego i zaczął chodzić dookoła. Chciałam uciec, ale wszędzie było tak ciemno, nie wiedziałam, gdzie jest wyjście… Ja naprawdę chciałam uciec… – mówigorliwie.

– Nikt cię za to nie wini… Nie mogłaś nic zrobić. – Tym razem to ja próbuję przekonaćją.

– Mogłam! Mogłam dalej walczyć! – unosi się, a po jej bladych policzkach spływają łzy. – Wtedy by tego niezrobił…

– Zapewniam cię, że tacy jak on tylko czekają, by skrzywdzić, i nic, co byś zrobiła, by go nie powstrzymało. Walka pomaga, ale nie zawsze, niestety… Musisz przestać się za to winić… Cokolwiek uczyniłaś wcześniej i wtedy, nie dało mu do tego prawa. – Patrzę w jej załzawione oczy. – Nic, rozumiesz?

Kiwa lekko głową i pociągając nosem, kontynuuje:

– On… jak to robił… jak mnie… cały czas mówił, że jestem jego… że już zawsze będziemy razem… a po wszystkim wziął nóż… Pamiętam tylko, że jak się obudziłam, bolało mnie całe ciało, ale najbardziej… najbardziej to. – Odchyla dekolt bluzki na tyle mocno, by pokazać około dwucalową, już zagojoną, bliznę w kształcie krzyża, tuż nad lewąpiersią.

Spuszcza wzrok i prędko ją zasłania. Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim się z tym oswoi, o ile w ogóle tozrobi.

– Myślę, że na dzisiaj już koniec – oznajmiam.

Nie tak to sobie wyobrażałam. Miałam to załatwić szybko. Porównać zeznania z tymi z londyńskiego śledztwa, przeprowadzić analizę dowodów i pozostałych zeznań, po czym napisać raport. Wszystko w mniej niż trzy dni, ale teraz… Teraz widzę, że prywatne piekło tej dziewczyny stało się po częścimoim.

– Przełóżmy to… no nie wiem, napiątek?

– W porządku – odpowiadacicho.

Ja zaś, nie pytając o zgodę, puszczam jej dłoń i wstaję, by znaleźć jakąś szklankę. Nalewam wody i podajędziewczynie.

Jakieś pół godziny później, gdy mam pewność, że Claire jest jako tako stabilna i spokojna, opuszczam jejmieszkanie.

To będzie trudnasprawa.

ROZDZIAŁ 4 POSZUKIWANIA

On

Nienawidzę wychodzić tak wcześnie, ale to jedyna możliwość, żeby się czegoś dowiedzieć. Mimo późnego popołudnia jest dość widno. Idę za tą kobietą od samego domu. Ukryli ją, ukryli mojego aniołka… To dlaniej…

Przyglądam się, jak jej matka zajmuje miejsce przy jednym ze stolików miejscowej kawiarni wystawionych na zewnątrz. Przez myśl przechodzi mi, że może umówiła się tu z moim aniołem, z moją Claire, ale tak nie jest. Zamiast niej zjawia się jakaś kobieta, chyba już ją widziałem. Mijam prowizoryczny płotek, który ogradza to miejsce, i siadam na tyle blisko, by słyszeć ich rozmowę. Naciągam kaptur jeszcze bardziej, mam gdzieś, jak to wygląda. Nie martwię się, że ktoś mnie będzie o cośpodejrzewać.

– I jak Claire sobie radzi? – pyta nieznajoma, a ja utwierdzam się w tym, że to był dobry pomysł, by tuzostać.

– Twierdzi, że jest dobrze, ale ja wiem, że to pozory – stwierdza jejmatka.

Claire jest do niej podobna. Też ma długie i czarne włosy. Ale jest o niebo piękniejsza. I taka niewinna. Jej duże ciemnobrązowe oczy kryją prawdziwyblask.

– Na szczęście niedługo zacznie się rok szkolny i Claire przestanie myśleć o tym, co zrobił jej tenzwyrodnialec…

Zaciskam pięści. Jak ona może tak mówić. To, co łączy mnie z Claire, jest wyjątkowe. Gdyby nie ona, pewnie bylibyśmy teraz razem. To oni kazali jej uciec odemnie!

– Dobrze, że ma Teo. Szybciej oswoi się z nowymmiastem.

Teo?! Nowe miasto? Jeśli jakiś facet dotknie mojej anielicy, gorzko tegopożałuje.

Krew buzuje w moichżyłach.

– Tak, to prawda. Dobrze, że będą chodzili do tej samejszkoły…

Ściskam rękojeść noża ukrytego pod obszernąbluzą.

Moja Claire. W innym mieście zjakimś…

– Co panupodać?

Przy moim stoliku zjawia się kelnerka ostentacyjnie żująca gumę. Krótka spódniczka i głęboki dekolt. Długie rude włosy i gruba warstwa wulgarnego makijażu. Od razu budzi mójwstręt.

– Halo?! Copodać?

– Nic – warczę.

– Skoro nic, to proszę stąd iść, bo miejsce pan zajmuje – rzuca ostrym tonem, a ja mam chęć splunąć w plugawą twarznierządnicy.

Stoi tak dłuższą chwilę i przewierca mniewzrokiem.

– Zamawiasz czy wezwać ochronę? – pyta pewnym głosem, opierając dłoń nabiodrze.

Bezczelna. Pyskata zdzira. Kara będziesroga.

Wstaję i odchodzę. Już i tak niczego się dzisiaj niedowiem.

Miranda

Od wertowania wciąż tych samych dokumentów bolą mnie jużoczy.

Jedyny wspólny mianownik to trasa od Brixton Rd po Kennington Rd, której trzyma się ten psychol, i fakt, że wszystkie ofiary w momencie napaści znajdowały się albo w parkach, albo na jakichkolwiek terenach zielonych. Każda z nich zgwałcona i bestialsko zamordowana poprzez długie i głębokie rozcięciebrzucha.

Wszystkie też mają znamiona w kształcie krzyża, tak jak ClaireTavel.

Poza tym żadnych śladów. Żadnych odcisków. Wracam do dnia znalezienia Claire. Nawet miejsce, w którym leżała, nie naprowadziło śledczych na nic nowego. Sprawdzili magazyny w promieniu kilkuset jardów, bo według nich w tym stanie nie miałaby możliwość przejść większej odległości z takimi obrażeniami. Znalazła ją jakaś kobieta wyprowadzająca psa i wezwałapogotowie.

Jest możliwość, że po ucieczce Claire sprzątnął miejsce zbrodni, i dlatego niczego nie dało się ustalić. Musi być skrupulatny. Psychopatycznych morderców cechują staranność i opanowanie w organizacjidziałań.

Tyle pytań, a tak małoodpowiedzi.

On

– Błagam… błagam…wypuść mnie… proszę.

Nie mogę opanować uśmiechu, gdy takskomle.

Kilka godzin temu nie była taka uległa. Zdzira. Nic niewarte ścierwo, niegodna, by stąpać po tejziemi.

Ignoruję jej zawodzenie i odpalampalnik.

Czas, by naznaczyć ją krzyżem zbawienia. Już wkrótce otrzyma karę, na którązasługuje.

Obserwuję, jak ostrze noża rozgrzewa się niemal doczerwoności.

Tak, jeszczechwila…

Pochylam się nad nią. Cofa się odruchowo, ale nadaremnie. Ślizga się na ubrudzonej krwią folii, którą wyłożyłem pomieszczenie, aż w końcuupada.

Chwytam jej rude włosy i szarpię, by postawić nanogi.

– Co jest? Może masz ochotę wezwać ochronę? – drwię.

Jest jeszcze bardziej, o ile to możliwe, przerażona. Jej mina mówi mi, iż zrozumiała. Już wie, że wypowiedziała zbyt wiele słów i popełniła o jeden grzech zadużo…

Przykładam rozgrzane ostrze do jej skóry powyżej piersi i tworzę pionowąlinię.

Ruda uderza z łoskotem o posadzkę, tracąc przytomność. Szkoda.

Chciałem, by widziała, jak dokonuje siępokuta.

Trevor

Stukam palcami w kierownicę, co chwilę zerkając na zegar wkomponowany w deskęrozdzielczą.

To już ostatni raz… to musi być ostatniraz.

Trzask zamykanych drzwi samochodu sprawia, że aż mimowolniepodskakuję.

– Czego się tak boisz? – Jared kpi z mojegozachowania.

Spoglądam na niego ze skwaszoną miną i odpalamsilnik.

Może wreszcie będę mógł wrócić dodomu.

– Jeszcze jedno miejsce. Jedź naBrooklyn.

Kiwam tylkogłową.

Słowa mężczyzny niszczą wszelkie nadzieje na spokojny sen tejnocy.

Kolejne godziny za kółkiem, podczas gdy on będzie spokojnie drzemał. Super. Czy ja już do końca życia będę spłacał tendług?

ROZDZIAŁ 5 SZARE OCZY

Claire

– I jak ci siępodoba?

– Może być. Szkoła jak szkoła – stwierdzam.

Mimo spokojnego tonu przyciskam do piersi opasłe tomisko, które chwilę wcześniej wypożyczyłam zbiblioteki.

Kilkanaście minut temu skończyło się rozpoczęcie roku szkolnego. Zostałam z Teo dłużej, by mógł mnie oprowadzić. Jak pomyślę, ile straciłam przez te dwa lata… Teraz będę najstarsza w klasie. Obawa, jak zostanę przez to odebrana, nawet na moment mnie nieopuszcza.

– Wiesz, że będziemy widywać się na przerwach? – pyta Teo, jakby odczytał każdą moją ponurąmyśl.

Uśmiecham się do niego ciepło. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym go niemiała.

Kończymy rekonesans i kierujemy się do wyjścia. Po drodze mijamy kilku innych uczniów, zapewne jak ja zapoznających się zbudynkiem.

– Zapomniałem ci powiedzieć, że Trevor nasodbierze.

Lekko sięspinam.

Znam Trevora trochę, w sumie bardziej z widzenia. Jest starszy ode mnie i nigdy nie mieliśmy dłuższegokontaktu.

Przechodzimy przez dziedziniec wprost naparking.

Brat Teo już na nasczeka.

– Cześć – mówię do chłopaka, gdy jesteśmy już wystarczająco bliskoauta.

Unosi na mnie spojrzenie znad telefonu i kiwagłową.

W odróżnieniu ode mnie Teo zupełnie nie wita się zbratem.

Wsiadamy do środka, ja oczywiście na tylnesiedzenie.

Ledwo wyjeżdżamy, a wnętrze auta wypełnia dźwięk telefonuTrevora.

Mężczyzna odbiera, co nie bardzo mi się podoba, przecież prowadzi, docholery.

– Nie mogę teraz – burczy. Widocznie się zdenerwował, a szum dochodzący z jego komórki świadczy, że i rozmówca nie jest zbyt spokojny. – Mówię, że nie mogę… Dobra, niechbędzie!

Trevor skręca nagle w inną ulicę. Wiedząc, że tą drogą na pewno nie dojadę do domu, zaciskam ręce na książce, która leży na moich kolanach, i zaczynam wpadać wpanikę.

– Trevor? Dokąd? – Przełykam ślinę. – Dokąd myjedziemy?

– Zabierzemy po drodze mojego znajomego, to tylko chwila – odpiera, patrząc na mnie we wstecznymlusterku.

Wcale mnie nie uspokaja jegoodpowiedź.

To nie tak, że boję się wszystkich ludzi. Przecież w szkole będzie ichmnóstwo.

Ja po prostu nie lubię niespodzianek iniejasności.

Podjeżdżamy pod jakąśkamienicę.

Na widok mężczyzny w kapturze robi mi się słabo. Serce wyrywa mi się z klatki piersiowej, a oddech grzęźnie wpłucach.

Mężczyzna rzuca na ziemię niedopałek papierosa i podchodzi do drzwi od strony pasażera. Bez zastanowienia otwiera je i nachyla się nadTeo.

– Dotyłu.

Donośny i zachrypnięty głos mężczyzny roznosi się pownętrzu.

Do tej pory milczący Teo jak oparzony wyskakuje z wcześniej zajmowanego miejsca i błyskawicznie przesiada się obok mnie. Jestem pewna, że wie, kim jestnieznajomy.

Nowo przybyły ściąga kaptur i siada obok Trevora. Ja nadal mam problem z oceną sytuacji. Na szczęście obecność Teo choć trochę mnieuspokaja.

Obcy zachowuje się, jakby nas nie było. W sumie dobrze. Brat Teo kieruje się ulicami, które jużrozpoznaję.

Chwilę później jesteśmy namojej.

Z ulgą przyjmuję ten fakt i czym prędzej wysiadam zauta.

Z tego wszystkiego zapominam o książce. Gdy się odwracam, krzyżuję spojrzenie znieznajomym.

Dopiero teraz mam okazję zobaczyć jego twarz. Mocno zarysowane kości policzkowe i szczęka. Wąskie usta. Całość okalana lekkim zarostem, idealnie komponującym się z ciemnobrązowymi włosami, które w totalnym nieładzie, spowodowanym zapewne przez kaptur, wyglądają drapieżnie. Tak naprawdę jednak to jego oczy robią na mnie największe wrażenie. Przeszywające na wskroś, szare, niczym burzowe niebo, tęczówki. Przechodzi mnie dreszcz pod ciężarem tego spojrzenia, więc szybko uciekamwzrokiem.

– Teo? Podasz mi książkę? – odzywam się pochwili.

Mój lekko zachrypnięty głos brzmi tak dziwnie, aż sama jestemzaskoczona.

Odbieram swoją zgubę od Teo, rzucam ciche „Cześć” i udaję się w stronę swojegomieszkania.

Jared

Czy muszę wszędzie jeździć zTrevorem?

Nie.

To po prostu jedyna możliwość, żeby mógł spłacić swójdług.

Oprócz prowadzenia auta nie przydaje mi się do niczego. Dług to jednak dług, a je trzebaregulować.

Właśnie dlatego dzwonię do niego za każdym razem, gdy mamzlecenie.

Tak jakdzisiaj.

Nie spodziewałem się wprawdzie, że będzie miał pełny samochód. No ale cóż. Gówno mnie toobchodzi.

Tak samo jakpasażerowie.

Do tego stopnia mam to gdzieś, że dopiero pod jedną z kamienic, gdzie się zatrzymuje, orientuję się, że z tyłu siedziała dziewczyna. Z czystej ciekawości zerkam nanią.

Nie za wysoka, ciemnowłosa, o dość zgrabnej sylwetce. Posyła mi spojrzenie. Jej duże, prawie czarne oczy świdrują moją twarz z zawziętością. Zastanawiam się, co ona robiła w towarzystwie Trevora. Nie wygląda jak panienki, z którymi się spotyka. Wręczprzeciwnie.

Czarna koszulowa bluzka i dość eleganckie spodnie. Może to dziewczyna tego całego Teo? Hmm… Myślałem, że togej.

ROZDZIAŁ 6 PIĘĆ TYSIĘCY

Jared

Trevor parkuje w ciasnej uliczce na zapleczu klubu. Gdy wysiadam, cofa auto, tak żeby zasłaniały jeśmietniki.

Rozglądam się za ewentualnym towarzystwem, a kiedy upewniam się, że takowego nie ma, podchodzę do starych, odrapanych z farbydrzwi.

Uchylają się prawie natychmiast. Z wnętrza wynurza się facet, na oko wyższy o głowę i napompowany sterydami tak, że jego napięta koszulka aż prześwituje. Patrzy na mnie z góry z grymasemniezadowolenia.

– Spóźniłeś się – burczy.

Przewracam oczami na jego słowa i przepycham się obok, trącając go ramieniem w ten wielki cycek, który dla niektórych jest częściąklaty.

Idę w głąbkorytarza.

Jest tak ciemno, że muszę iść na wyczucie. Prześwit światła spod drzwi pokazuje mi mójcel.

Podchodzę więc ipukam.

Tym razem otwiera mi dziewczyna. W sumie tutaj to norma, tak samo jak to, że ma na sobie tylko stringi, a jej wzrok jest dziwnie nieobecny. Naćpana.

Przepuszcza mnie w drzwiach, które za mną zamyka, i wraca na swoje, jak się domyślam, miejsce, czyli kolana starego dziada. Ale nie dla niego tu jestem. Mój wzrok odnajduje Vazkeza. Koleś ma jakieś czterdzieści lat, a już trzęsie kilkoma większymi dzielnicami. Dziwki, koks, haracz. Tymi oto słowami można opisać mojegozleceniodawcę.

Tak, pracuję dla niego. Ale nie tak jak Trevor dla mnie. Ja mogę odejść. Wiem, co się mówi o gangach, że jeśli raz wejdziesz w ten świat, już nigdy z niego nie wyjdziesz, chyba że nogami do przodu. Ze mną jest inaczej. Vazkez ma ze mną swego rodzaju układ. Można powiedzieć, że dług honoru. Mogę odejść, kiedy zechcę, ale niechcę.

– Jared. – Uśmiecha się krzywo na mój widok. Żadna nowość. – Siadaj.

Wskazuje mi wolne miejsce obok jakiejś nagiejdziewczyny.

Gdy tylko się rozsiadam, ta przysuwa się do mnie i kładzie rękę na moim udzie. Nie powiem, żeby była brzydka lub żeby jej ciało nie było pociągające, ale mnie nie kręcą takie laski. Nie lubię, gdy jest łatwo. Mężczyźni to łowcy. Uwielbiają polować. Jaka przyjemność jest w zdobywaniu kobiety, która sama pcha się do łóżka? Inna sprawa, że ja wcale nie chcę dziewczyny, przynajmniej nie na stałe. Zdobywam, pieprzę i żegnam. Tyle w temacie. Tak, jestemchujem.

Dlatego też nie odtrącam tejpanny.

Niech robi, co chce. I tak zaraz wychodzę, więc nie dostanie tego, na czym jej terazzależy.

– Wzywałeś mnie – kieruję słowa do Vazkeza. – Jakaśrobota?

Szef w odpowiedzi kiwa głową i rzuca na stół złożonąkartkę.

Rozwijam papier i czytamnazwisko.

– Ile? – pytam, nadal odczytującinformacje.

– Pięć tysięcy – odpieraVazkez.

Kiwam głową i wstaję z miejsca w akompaniamencie jęku dziewczyny, która zdążyła mi już rozpiąć pasek odspodni.

– Jared! – wola za mną szef, gdy już chwytam za klamkę. – To jego drugie ostrzeżenie. – Sugestywnie kiwa w stronę trzymanej przeze mnie kartki. – Połam mupalce.

Claire

Wszędzie jest tak ciemno. Jasne smugi nad sufitem rzucają snopy księżycowego blasku, niestety na tyle wysoko, że widać jedynie metalowe wzmocnienie sufitu. Jest mi zimno, chociaż nie czuję przeciągu, przeciwnie, jest tu wręcz duszno i czuć stęchlizną. I ta cisza. Poddałam się, a właściwie moje gardło się poddało i nie krzyczę. Do tego to echo. Każdy najmniejszy dźwięk dudni mi wuszach.

– Moja.

Warkotliwy szept dociera do mniezewsząd.

Kulę się na czymś, co przypomina mi materac, i modlę, żeby to był tylko złysen…

– Moja.

Szloch opuszcza moje gardło. A myślałam, że już nigdy nie zdołam wydać z siebiedźwięku.

– Moja.

Czuję dotyk naramionach.

Szarpię się. Wyrywam.

– Moja.

Jest silny. Bez problemu przygniata mnie swoimciałem.

– Moja.

Jego ochrypły, pełen żądzy głos huczy mi w uchu, o które się terazociera.

– Moja.

Krzyczę, gdy wdziera się do mojego wnętrza, żeby bezpowrotnie odebrać mi coś, czego nigdy nie chciałam stracić w ten sposób. Odziera mnie zgodności…

Krzyczę… Krzyczę, nie zważając na bóluszu…

Krzyczę…

Budzę się zlana potem… Kolejny raz śniłam oprzeszłości.

Już nie zasnę tejnocy…

Jared

– Pytałem o coś – syczę, trzymając w ręku włosy chłopaka, gdy jego głowaopada.

Nie pozwalam mu odpłynąć. Musi zrozumieć mójprzekaz.

Jego załzawione oczy patrzą na mniebłagalnie.

Rozcięta warga drży, kiedy ten próbuje wycharczećodpowiedź.

Lewą rękę przyciska do swojej wychudzonej klatki piersiowej, jakby miało to zniwelować ból połamanychpalców.

Tak, to moja zasługa, ale taka jest cena, gdy nie płaci siędługów.

– Tak – chrypi.

– Masz tydzień. – Zerkam na zegarek na moim przegubie. – Od teraz. Potem połamię ci nie tylkopalce.

Puszczam jego włosy i pozwalam mu opaść z głuchym łoskotem naposadzkę.

Szloch opuszcza jego gardło. Już wie, że narkotyki to syf. Szkoda, że tak późno. Vazkez lubi takich jak on. Wabi ich obietnicą idealnego odlotu. Daje im go, a później odbiera wszystko. Nie, ja odbieram. Jestem jegoegzekutorem.