Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
43 osoby interesują się tą książką
Życie Amary to nie bajka. Prawdziwy koszmar ma się jednak dopiero zacząć.
Gdy codzienność boli bardziej niż najdotkliwsza rana, a najbliżsi zawodzą raz po raz, Amara robi coś, czego nikt się po niej nie spodziewa. W cieniu śmierci w jednej chwili zawiera układ, który może kosztować ją wszystko.
Żniwiarz przychodzi nocą. Mroczny. Nierealny. A Amara jest zbyt zmęczona, by się bać.
To nie będzie historia o ratowaniu świata. To opowieść o dziewczynie, która chciała się poddać. Albo… wreszcie zawalczyć o siebie.
Poruszające romantasy o tym, że nadzieja pojawia się czasem w najmniej oczekiwanym momencie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 98
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niniejszy tekst jest fikcją literacką zawierającą połączenie różnych wierzeń na temat demonów i bogów zestawione wedle pomysłuautora.
Amara
Przewracałam kolejne strony podręcznika do biologii i starałam się skupić na czytanej przeze mnie treści, jednak za żadne skarby nie potrafiłam się skoncentrować. W piersiach czułam ucisk sprawiający, że nie mogłam swobodnie oddychać. Sama nie wiedziałam, skąd brał się ten niepokój, czy może przesadzałam, czy jednak podświadomie przeczuwałam, że coś złego może się wydarzyć. Przesunęłam dłońmi po twarzy i siedząc na krześle obrotowym, odjechałam kawałek od biurka, po czym westchnęłam ciężko i przygryzłam dolną wargę. W domu panowała totalna niczym niezmącona cisza. Wbrew pozorom to nie był dobry znak. Tak jak dla rodziców małych dzieci dla mnie również stanowiła sygnał ostrzegawczy. Nim jednak zdążyłam podjąć jakiekolwiek kroki, by sprawdzić, dlaczego jest tak cicho, zawibrował mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Layli, z którą przyjaźniłam się tak długo, że nasze początki zostały zamazane przez czas i słabąpamięć.
Na końcu wiadomości dwie buźki zaśmiewały się do łez, jakby pokazywały reakcję dziewczyn na wyświetlany film. Ja też miałam iść na seans, jednak tata Layli dostał w pracy tylko dwa bilety, a mnie nie było stać na kupienie sobie wejściówki. Ponownie musiałam obejść się smakiem, zamiast wyjść z przyjaciółkami. Mimo iż doskonale znały mają sytuację finansową, szczególnie trudną po śmierci ojca… a przynajmniej świadomość taką miała Layla, to nie przejmowały się zbytnio moimimożliwościami.
Odpisałam, czując ból rosnący w klatce piersiowej. Nie winiłam dziewczyn, świetnie się bawiły, były młode. Ja chwilami czułam się tak, jakbym miała na karku przeżytych czterdzieści siedem lat, zamiast widniejących w metryce siedemnastu. Odrzuciłam telefon na łóżko, nie przejmując się kolejnymi przychodzącymi wiadomościami, i byłam święcie przekonana, że Layla z Luizą wyruszą zaraz na jakiś shopping czy inny spacer po galerii, a następnie znów odezwą się wieczorem, by pochwalić się upolowanymi zdobyczami. Myśl o tym od razu wywołała lawinę wspomnień, kiedy ostatni raz sama sobie coś kupiłam. Doliczyłam się już trzech miesięcy wstecz, gdy usłyszałam głośne pukanie, niemal walenie do drzwi. Spięłam się, bo wiedziałam, że to nie wróży niczegodobrego.
Miałam dwa wyjścia: iść i sprawdzić, o co chodzi, chociaż w mojej głowie już wszystko się rozrysowało i byłam pewna, co usłyszę, lub w skrajnie drugą stronę, udawać, że mnie nie ma. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy i w dwóch krokach pokonałam swój malutki pokoik, moją bezpieczną przystań, która nie dawała mi schronienia i spokoju pomimo pomalowanych na zielono ścian. Nasze dwupokojowe mieszkanie było niewielkie, a walające się po podłodze butelki sprawiały, że wydawało się jeszcze mniejsze. Idąc do drzwi, zapisałam sobie w głowie, że muszę koniecznie posprzątać pokój matki, nim wróci, żeby nie potknęła się o którąś ze swoichflaszek.
Spojrzałam przez judasza i moim oczom ukazała się sąsiadka z drugiego piętra. Zamrugałam zaskoczona i otworzyłam jejdrzwi.
– Dzień dobry, pani Meyer. Stało sięcoś?
– Amara, dziecko, już myślałam, że cię nie ma, chciałam dzwonić na komórkę do ciebie! – zawołała, niemal załamując ręce. Nadal jednak nie wyjaśniła mi powodu swojegoprzybycia.
– Stało się coś? – powtórzyłam pytanie, wpatrując się uważnie wkobietę.
– Twoja mama, dziecko. Twoja mama leży na podwórku, pijana – wyjaśniła, wwiercając we mnie badawczywzrok.
Niemal poczułam, jak z mojej twarzy odpływa krew, a serce przyspiesza swoje bicie. Cisza w domu zwiastowała, że matka wyszła, ale miałam nadzieję, że tym razem jej spacer skończy siętrzeźwością.
Znów siępomyliłam.
Bez słowa minęłam sąsiadkę i zbiegłam z trzeciego piętra, na którym znajdowało się nasze mieszkanko. Szarpnęłam drewniane drzwi klatki schodowej i wypadłam na podwórko jak przeciąg. W oknach stali sąsiedzi, rozmawiając między sobą o tym, jak taka wspaniała kobieta mogła się tak stoczyć. Miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć, by się od niej odczepili, jednak najpierw musiałam zlokalizować ją wzrokiem. Dopiero po chwili mi się to udało, kiedy dostrzegłam jednego z sąsiadów, który też uwielbiał stan nietrzeźwości. Siedział obok mojej mamy i ją również starał się unieść z ziemi do siadu. Natychmiast ruszyłam w ich stronę, ze wszystkich sił powstrzymując panikę rosnącą pod wpływem rozważań, jak zaprowadzę matkę na trzeciepiętro.
– Mamo…
– Ama-ara, dziecko. Ja tu po-omagam twojej matce. Sa-ama widzisz – wybełkotał sąsiad, a mnie stać było tylko na kiwnięciegłową.
Złapałam mamę pod pachy i podniosłam, zaraz wsunęłam się pod jedno jej ramię. Skrzywiłam się, czując odór alkoholu niemal wylewający się z jejust.
– Mamo… Mamo – powtórzyłam, próbowałam ją ocucić, jednak ona bełkotała tylko cośnieświadomie.
Odetchnęłam ciężko, przymknęłam na moment oczy. Nabrałam sił i ruszyłam do przodu, by zaciągnąć matkę dodomu.
Żaden z sąsiadów nie opuścił swojego ciepłego i bezpiecznego domostwa, by mi pomóc. Z jakąś chorą satysfakcją oglądali, jak siedemnastolatka, zamiast siedzieć w domu i się uczyć bądź chodzić z koleżankami po parkach i galeriach, wciąga na górę bezwładne ciało pijanej matki. Resztkami sił walczyłam sama ze sobą, by się na ich oczach nie rozpłakać. Musiałam być silna, powinni wierzyć w to, że takie sytuacje mnie nie złamią. Że można zarzucić mi wszystko, ale nie to, że jestemsłaba.
W ich oczach byłam superbohaterką. I taką miałam pozostać, za wszelkącenę.
***
Udało mi się wprowadzić mamę do domu. Z trudem doczłapałam się do jej łóżka i ją tam położyłam. Moja rodzicielka była praktycznie nieprzytomna i tylko płytki oddech zapewniał mnie, że żyje. Kucnęłam przy niej i ściągnęłam z jej stóp buty i skarpetki, by następnie zabrać się do zdejmowania spodni. Upojenie alkoholowe okazało się tak mocne, że nawet nie protestowała, choć nieraz walczyła ze mną podczas tej czynności, krzyczała i się broniła. Nawet mnie to cieszyło, bo wiedziałam, że resztkami świadomości walczy z potencjalnym zagrożeniem. Jednak dziś ktoś mógłby ją skrzywdzić bez słowa sprzeciwu z jej strony. Na samą myśl wzdrygnęłam się i podniosłam. Z kuchni przyniosłam jeszcze miskę i szklankę wody, na wypadek nocnej pobudki matki. Czułam się tak, jakbym to ja była dorosła, nieona.
Postawiłam szklankę na nocnej szafce, miskę na podłodze i spojrzałam na rodzicielkę. Jak ją zostawiłam na łóżku, tak nadal leżała, w tej samej pozycji. Nachyliłam się nad nią i odgarnęłam kosmyki czarnych włosów z jejtwarzy.
– Dobrej nocy, mamo – mruknęłam, chociaż wiedziałam, że mnie niesłyszy.
Złapałam koc i narzuciłam na jej ciało, a potem wróciłam jeszcze do drzwi. Gdy prowadziłam mamę, nie miałam możliwości zamknąć mieszkania. Może nie posiadałyśmy zbyt wiele i potencjalny złodziej raczej przyniósłby nam bochenek chleba, niż chciał nas okraść, ale wolałam nie kusić losu. Przekręciłam klucz w zamku i poszłam do swojego pokoju. Gdy ponownie mijałam łóżko mamy, upewniłam się, że śpi i oddycha, a potem wślizgnęłam się do siebie. Odetchnęłam cicho i zostawiłam otwarte drzwi, na wszelki wypadek, gdyby w nocy coś się u mamy działo. Jednak mój organizm błagał o wytchnienie, chwilowe zapomnienie, ulgę. Wiedziałam, że nie mogę mu tego dać, że przez najbliższe godziny będę czuwać i tylko na chwilę zapadać w płytki sen. Nie miałam pewności, czy mama prześpi spokojnie choćby kilkadziesiąt minut, musiałam być czujna. Zgarnęłam z biurka książkę do biologii i rzuciłam ją na łóżko, tuż koło świecącego się telefonu, przypominającego o wiadomości, która musiała przyjść, gdy szłam po matkę. Nie chciałam jej od razu czytać, przekonana, że to któraś zprzyjaciółek.
Nikt inny do mnie niepisał.
Na spokojnie przebrałam się w piżamę i wróciłam do łóżka, po czym wzięłam komórkę do ręki. Tak jak się spodziewałam, na wyświetlaczu pojawiły się dwie wiadomości od dziewczyn, z kilkoma zdjęciami ich nowych modowych zdobyczy. Automatycznie pogratulowałam im zakupów, wiedziałam, że przecież tego ode mnie oczekują. Żadna z nich nie czekała na smutną informację o kolejnym niepowodzeniu, nie chciały wiedzieć o tym, że jest mi źle. Liczyło się to, że im siępowodzi.
Odłożyłam telefon pod poduszkę i otworzyłam podręcznik. Ocierając nagromadzone w oczach łzy, przewróciłam kolejną stronę, powtarzałam sobie szeptem ostatnie tematy. Wiedziałam, że pani Morris, nauczycielka biologii, może zarządzić kartkówkę, od dłuższego czasu marudziła, jak to mało wystawiła nam dotychczas ocen. Wolałam być przygotowana, byleby nie mieć na głowie kolejnego problemu w postaci szkoły i zaległości. Co jakiś czas zaglądałam do matki, by się upewnić, że śpi, nie wymiotuje. Nie byłam nawet pewna, o której zasnęłam. Gdy ostatni raz patrzyłam na zegarek, ten wskazywał czwartą nad ranem. Zmęczenie w końcu ze mną wygrało. Odpłynęłam, ostatkiem świadomości pamiętając o nastawieniubudzika.
Amara
Budzik zadzwonił zdecydowanie zbyt szybko. Choć wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić, wcisnęłam chyba ze trzy drzemki, które wcale mi jakoś specjalnie nie pomogły. W końcu udało mi się zwlec z łóżka. W pierwszej kolejności zajrzałam do matki, jednak ta nadal spała. Miska na wymiociny była pusta, tak samo jak szklanka powodzie.
Dobrze wiedzieć, że przyjmowała płyny inne niżwódka.
Podniosłam koc z podłogi i przykryłam mamę. Nawet się nie obudziła, jedynie obróciła się na drugi bok z chrapliwymodgłosem.
„Przynajmniej żyje” – przeszło mi przez myśl i wróciłam do swojego pokoju, by się ogarnąć do szkoły. Wrzuciłam do plecaka wszystkie potrzebne rzeczy, a ze skarbonki wyciągnęłam malejące już oszczędności. Dzięki paru odłożonym dolarom mogłam kupić sobie wodę i coś do jedzenia. Czułam palące uczucie wstydu i złości, że musiałam chować przed własną matką te kilka drobnych, by sięgać po nie w sytuacjachawaryjnych.
– Mamo, wychodzę do szkoły – rzuciłam, kiedy wkładałam w małym przedpokojutrampki.
Odpowiedziała mi cisza. Sama nie wiedziałam, po co w ogóle daję jej znać, dokąd idę i po co. Robiłam tak od zawsze, jeszcze gdy żył tata, i tak jakośzostało.
Zamknęłam drzwi na klucz, mama miała swój przy sobie, chyba że przepiła nawet ten bezużyteczny dla innych kawałek metalu. Brakowało mi już pomysłów, jak z nią rozmawiać, jak namówić do walki o siebie i o mnie. Od śmierci taty z dnia na dzień robiło się po prostu coraz gorzej. Mama nie interesowała się tym, czy w domu jest coś do jedzenia, czy nie odcięli nam prądu. Najważniejszy był alkohol, możliwość zdobycia go i wypicia, tych kilka godzin zapomnienia o całym świecie, również omnie.
Schodziłam po schodach, pogrążona we własnych myślach, kiedy z mieszkania wyszła sąsiadka ze swoimczworonogiem.
– Amara, kochanie – przywitała się ostrożnie, patrząc namnie.
Wiedziałam, że kobieta pracuje całe dnie, więc nie widziała sytuacji na żywo, ale wieść o eskapadach mojej matki z pewnością już się rozniosła po wszystkich piętrach budynku. Równie dobrze usłużni sąsiedzi mogli po prostu przykleić kartkę do tablicy informacyjnej przy drzwiachwejściowych.
– Dzień dobry. – Kiwnęłam głową kulturalnie i automatycznie kucnęłam przy małymkundelku.
Uśmiechnęłam się na jego widok i przypomniałam sobie, jak bardzo pragnęłam mieć psa. Niestety, mama zawsze była na nie, a tata nie zdążył zmienić zdania. Pogłaskałam pupila sąsiadki po pyszczku, cieszyłam się z jegoradości.
– Mogłabyś dziś z nim wyjść? Będę do późna siedziała w biurze, nie mam jak się zwolnićwcześniej.
– Oczywiście, bez problemu – zgodziłam się i wstałam z kolan. – Jak go odbiorę z pani z mieszkania? – spytałam, obawiając się, że nie wpuści mnie do środka pod swojąnieobecność.
– Zostawię go u pani Meyer, jeśli nie będziesz mogła przechować go u siebie, to odprowadzisz go też do niej – wyjaśniła sąsiadka, potwierdzając mojeprzypuszczenia.
Do tej pory nie miała problemu, bym przebywała u niej w domu. Niejednokrotnie dawała mi zapasowy klucz do swojego mieszkania, a ja zabierałam stamtąd psa i tam go zaprowadzałam, czasami też zostawałam nieco dłużej, by trochę posprzątać. Zawsze dostawałam za to parę dodatkowych dolarów. Jednak im więcej moja matka piła, im częściej musiałam ją zbierać z podwórka na oczach sąsiadów, tym rzadziej dostawałam propozycje samotnego przesiadywania w ich domach. Jakby to, że moja matka piła na umór, dyskwalifikowało mnie z życiaspołecznego.
Pożegnałam się z kobietą, wiedziałam, że u niej już byłam skreślona. Szłam szybko na przystanek, czując napływające do oczu łzy. Walczyłam z nimi, by nie popłynęły po policzkach. Traciłam zaufanie sąsiadów, wszyscy po kolei się ode mnie odsuwali. Oceniali mnie przez pryzmat matki, a nie tego, jak każdego dnia walczyłam o siebie, o nią, o przetrwanie. Odetchnęłam ciężko i wsiadłam do autobusu, który nadjechał. Mój humor, po przebudzeniu całkiem znośny, spadł na dno. Wyciągnęłam telefon z nadzieją, że dziewczyny już coś napisały na wspólnym czacie, że jakoś podniosą mnie na duchu. Obie jednak zaraz po ogólnym przywitaniu się przeszły do rozmów na temat wczorajszego wyjścia i zaczęły planować kolejne. Odpisałam im tylko, że mój poranek nie należał do najłatwiejszych, ale jestem wdrodze.
Luiza zwieńczyła wypowiedź uśmiechniętą emotką. Odetchnęłam cicho, wpatrywałam się w wiadomość i zastanawiałam, czy to ze mną jest coś nietak.
Dlaczego żadna z nich nie odniosła się do mojego poranka? Czy przesadzałam, oczekiwałam zbyt wiele? Wydawało mi się, że potrzebuję tylko minimum uwagi, zrozumienia, zainteresowania, a może jednak wymagałam za dużo? Chciałam móc się wygadać dziewczynom, jednak coraz częściej odnosiłam wrażenie, że ich to nie obchodzi. Miały swoje życie na dobrym poziomie i ich największym zmartwieniem była pała z jakiegoś przedmiotu, bo rodzice mogliby cofnąć kieszonkowe. Już niejednokrotnie ratowałam je na kartkówkach czysprawdzianach.
Gdy podjechałam pod szkołę, dziewczyny już na mnie czekały. Ich radość widziałam nawet z daleka, przeżywały to, o czym rozmawiały. Poprawiłam pasek torby na ramieniu i podeszłam donich.
– Cześć, dziewczyny – rzuciłam.
Layla i Luiza odwróciły się do mnie z uśmiechami i jak zawsze na powitanie musnęły ustami moje policzki. Wykrzesałam z siebie resztki wesołości i sama posłałam im lekkiuśmiech.
– Właśnie rozmawiałyśmy o wczorajszym filmie – wyjaśniła Luiza, płynnie przechodząc do opowiadania fabuły i nietylko.
Layla wtrącała się co rusz i przypominała Luizie o szczegółach akcji, którą razemodtwarzały.
– A tych dwóch chłopaków co siedziało przed nami? Jak się patrzyli co chwilę, uśmiechali. – Layla mówiła jak najęta, aż w końcu wyłączyłam się ze słuchania i przeszłam na zamartwianie się tym, co dzieje się wdomu.
Czy mama jużwstała?
Zjadłacokolwiek?
Nie odpaliła papierosa, by zaraz o nimzapomnieć?
Wyszła zmieszkania?
Napiłasię?
Znalazła pieniądze, któreschowałam?
Pytania kłębiły się w mojej głowie, jedno nachodziło na drugie, a i tak nie miałam poznać odpowiedzi, dopóki nie wrócę. Jeszcze kilka godzin i będę mogła sprawdzić, w jakim stanie jest nasze lokum. Już raz gasiłam ogień, który mama zaprószyła od niedopałka papierosa. I chociaż byłam wtedy w domu, dopiero poczuwszy smród palonej tkaniny, domyśliłam się, że dzieje się coś złego. Teraz matka została sama, mogła zrobić wszystko, zniszczyć mieszkanie albo stracićżycie.
Przed salą stała już cała klasa. Uczniowie w mniejszych grupkach rozmawiali ze sobą, krzyczeli i żartowali jeden przez drugiego. Zazdrościłam im tej swobody, radości z życia i braku poważnych problemów. Byli dziećmi, nie opiekowali się swoimi rodzicami. Ja czułam, że nie mam wyjścia. Odwróciłam się tyłem do pozostałych uczniów i zamrugałam zaskoczona tym, że Layla i Luiza nadal rozmawiają o swoim poprzednimwieczorze.
– Musimy koniecznie umówić się na kolejny wypad, jest jeszcze tyle ubrań, których nie obejrzałyśmy i nie przymierzyłyśmy – powiedziała Luiza, niemal podskakując wmiejscu.
Layla natychmiast jejprzytaknęła.
– Oczywiście! Może dzisiaj? – zaproponowała, jednak nie doczekała sięodpowiedzi.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek na lekcje, a naszym oczom ukazała się idąca w kierunku klasy nauczycielka biologii. Praktycznie bez słowa weszliśmy do sali i od razu zajęliśmy swoje miejsca w trzyosobowych ławkach. Ściany gabinetu biologicznego miały pasujący do przedmiotu zielony kolor. Przy biurku nauczycielki stał oczywiście szkielet, a przy ścianach, naprzeciwko suchościeralnych tablic, znajdowały się szklane szafki z biologicznymi eksponatami i naczynkami do doświadczeń. Usiadłam w środku, jak zawsze, co podobało się moim przyjaciółkom. W razie ewentualnego sprawdzianu czy kartkówki mogłam pomóc imobu.
Jakby czytając w moich myślach, nauczycielka sprawdziła obecność, po czym wstała i podeszła dotablicy.
– A teraz wyciągamy karteczki i się podpisujemy. Zrobimy sobie sprawdzianik… Ale co to za jęki, spokój ma być! – oburzyła się kobieta, usłyszawszy protestyklasy.
Ja w milczeniu wykonałam to, o co prosiła. Luiza i Layla od razu zaczęły jedna przez drugą nerwowoszeptać:
– Cholera, nic nieumiem.
– Ja też nie. Że też musiała dzisiaj wymyślić tękartkówkę.
– Ojciec mnie zabije, jeśli złapię kolejnąjedynkę.
– Moja matka nie zgodzi się na dzisiejszewyjście.
– Amara? Umiesz coś? – spytała zdenerwowana Layla, patrząc na mniebłagalnie.
Wzruszyłam lekko ramionami, pochylona nad swojąkartką.
– Coś tam się wieczoremuczyłam.
– Pomożesz nam? – wtrąciła natychmiast Luiza, kładąc dłoń na mojejdłoni.
Spojrzałam na jedną przyjaciółkę, potem na drugą. Na końcu języka miałam już zdanie, że na pewno im nie pomogę, w końcu ta kartkówka była zapowiadana od tygodnia, tylko że bez konkretnego terminu, a mimo to żadna z nich się nieprzygotowała.
– Pewnie, pomogę – szepnęłam, zaciskając pod ławką dłoń w pięść. Jak mogłam znów sięzgodzić?
Nauczycielka podyktowała trzy tematy i usiadła za biurkiem, by poprzeglądać jakieś szkolne dokumenty. Nim zdążyłam chociaż rozpocząć pierwsze zadanie, Luiza i Layla podsunęły mi swoje kartki. Odetchnęłam cicho, tak, by żadna z nich tego nie zauważyła, i zabrałam się do rozwiązywania zadań. Pytania na szczęście dotyczyły tego, co powtarzałam wczoraj, jednak napisanie trzech odpowiedzi dla trzech osób to razem dziewięć… w piętnaście minut. Oddałam dziewczynom ich sprawdziany i popatrzyłam na zegarek. Zostały mi tylko trzy minuty na przelanie na papier własnych odpowiedzi. Niemal rzuciłam się na kartkę, starałam się pisać w miarę czytelnie, a równocześnie zamieścić jak najwięcejinformacji.
– Koniec czasu, moi drodzy, odkładamy długopisy. Ostatnie ławki, podajecie kartki do przodu, kolejne ławki to samo – powiedziała nauczycielka i wstała odbiurka.
Zamknęłam oczy i posłusznie odłożyłam długopis. Nie zdążyłam odpowiedzieć na półtora pytania, wiedziałam, że dostanę co najwyżej tróję, podczas gdy moje przyjaciółki będą mogły się pochwalić swoim rodzicom piątkami. Wyciągnęłam z torby zeszyt i podręcznik, a pani profesor przeszła płynnie do tematu lekcji. Na jej zajęciach zawsze panował spokój, nikt nie rozmawiał ani nie przeszkadzał. Czekałam do końca lekcji z nadzieją, że może tym razem dziewczyny będą wdzięczne zapomoc.
Gdy tylko rozdzwonił się dzwonek, a nauczycielka pozwoliła, zaczęliśmy siępakować.
– Rany, te zadania były takie trudne. Praktycznie nie zrozumiałam, o co w nich chodzi – powiedziała Luiza i zarzuciła torbę naramię.
Layla pokiwała głową zuśmiechem.
– Ja też nie. Przerabialiśmy to już wogóle?
– Tak, tydzień temu – odpowiedziałam i zerknęłam wymownie nadziewczyny.
Obie wzruszyły ramionami i wyszły pierwsze z Sali, a ja podążyłam zanimi.
– Najważniejsze, że z kartkówki wpadnie piąteczka. – Layla uśmiechnęła się szerzej i zbiła z Luizążółwika.
– No ba! Mój tata będzie ze mnie zajebiście zadowolony. – Luiza prawiepodskoczyła.
– Czyli dzisiejsze spotkanie w galerii aktualne! Amara, idziesz z nami? – spytała Layla, zaszczycając mniespojrzeniem.
W odpowiedzi pokręciłamgłową.
– Nie mogę, mam problemy w domu i po szkolemuszę…
– Szkoda, może innym razem. Luiza, idziesz do sklepiku? – przerwała mi Layla i złapała przyjaciółkę podramię.
Zatrzymałam się i zaskoczona patrzyłam, jak obie idą w kierunku szkolnego bistro, a mnie zostawiają i nawet nie oglądają się za siebie. Moje oczy momentalnie zaszły łzawą mgłą i nawet szybkie mruganie niewielepomagało.
Próbowałam im powiedzieć, zwierzyć się ze swoich problemów w domu, ale one nie dały mi dokończyć. Nie zapytały wcześniej, co się stało, że poranek nie zaczął się dla mnie łaskawie, a teraz nie były nawet w minimalnym stopniu wdzięczne za pomoc na biologii. Jakby ratowanie ich ocen należało do moich obowiązków. Zacisnęłam palce na pasku torby i spuściłam głowę, szłam powoli w stronę następnej sali. Mój umysł wypełniały najróżniejsze emocje, jednak wszystkie mogłam nazwać negatywnymi. Powoli traciłam siły do jakiejkolwiek walki, dni zaczynały być do siebie bliźniaczo podobne, a w każdym chodziło tylko o jedno: przeżyć. Czy gdybym nagle odeszła, ktokolwiek by się przejął? Odwiedziłby mój grób? Zapłakałby zamną?
Nie, nie mogłam odejść. Kto zająłby się matką? Nie była wzorem rodzica, ale miała tylko mnie, a jają.
Kiedyś mogłam z dumą powiedzieć, że ja i Layla wiemy o sobie wszystko, przyjaźnimy się i zawsze będziemy razem, na dobre i na złe. Aż pojawiła się Luiza, która zamieszkała niedaleko mojej przyjaciółki. To one zaczęły razem chodzić lub jeździć do szkoły, razem wracały, często zbaczając z drogi i kończąc w galerii na lodach czy obiedzie. Ja dowiadywałam się o tych spontanicznych wyjściach przypadkiem, czasami po paru dniach. Początkowo Layla rzucała szybkie przeprosiny i tłumaczyła, że chciała dać mi znać, potem jednak i to się skończyło. Coraz bardziej czułam się jak piąte koło u wozu, niepotrzebny gratis, który po zakupach i tak rzuca się w kąt. Ale w szkole poza nimi nikt więcej ze mną nie rozmawiał, choć w większości kończyło się to na rozmowach o ich spotkaniach, ich ocenach i pomocyim.
Rzuciłam plecak na podłogę i przycupnęłam obok, objęłam ramionami kolana. Oparłam brodę o ręce i patrzyłam na siedzące naprzeciwko dziewczyny z równoległej klasy. Też były we trzy, ale jedna przez drugą opowiadały sobie różne historie. Którakolwiek zaczęła temat, pozostałe dwie słuchały jej z uwagą, śmiały się z jakichś docinków. Były prawdziwymi przyjaciółkami, takie rzeczy się czuło. Jeszcze do niedawna mogłam tak powiedzieć o sobie i dziewczynach. Tych samych, które usłyszałam na końcu korytarza, jak wybuchają śmiechem, wracając ze sklepiku. Wiedziałam, że albo nie poznam historii, z której tak się zaśmiewają, albo jej niezrozumiem.
Coraz częściej nie pojmowałam, co wciąż robię na tymświecie.
Żona Żniwiarza
Copyright © Klaudia Świerczewska
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025r.
ebook ISBN 978-83-7995-843-6
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Paulina Kalinowska
Korekta: Joanna Błakita
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Najtaniej kupisz na www.madbooks.pl