Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Data ważności licencji: 2/7/2029
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus
Redakcja: Irma Iwaszko
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Justyna Techmańska, Renata Jaśtak
© for the text by Anna Krystaszek
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2024
Na potrzeby fabuły pewne realia związane z miejscami, w których rozgrywa się akcja, zostały zmienione. Wszelka zbieżność imion, nazwisk i postaci z rzeczywistymi jest przypadkowa.
ISBN 978-83-287-3009-0
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2024
Czytelnikom
TurawaSierpień 2020 roku
Prawie północ, a my wciąż siedzieliśmy nad jeziorem. To były moje najlepsze wakacje. Pierwszy raz wybrałam się z taką ekipą na melanż. Początkowo mieliśmy tu przyjechać tylko z Gośką i jej chłopakiem. To ja wymyśliłam Turawę. Kiedy byłam dzieckiem, a moi rodzice jeszcze się trzymali, przyjeżdżaliśmy tu kilka razy na wakacje. Pamiętam, że zawsze tu były udane imprezy. Miałam może dziewięć, może dziesięć lat, ale rodzice ostro balowali ze znajomymi i rodziną. Było tu wszystko, co trzeba. Woda, domki, grille i mnóstwo obcych ludzi, którzy przyjeżdżali po to samo: żeby się opalać i balować. Pewnie, to nie to, co morze, ale nas nigdy nie było stać na wyjazd nad polskie morze. A tu było tanio i blisko. Rodzice nas nie pilnowali. Zajęci byli sobą. My z kuzynkami biegałyśmy wszędzie i robiłyśmy, co tylko chciałyśmy. Tu pierwszy raz zapaliłam papierosa i napiłam się piwa. Poczęstował nas jakiś obcy facet.
A teraz przyjechałam w to samo miejsce już jako dorosła kobieta. Miałam zamiar wykorzystać ten czas na maksa. Wynajęliśmy domek dla czwórki osób. Nad dużym jeziorem. Tuż przy brzegu. Kolejnego dnia dojechała do nas jeszcze trójka znajomych. Przywieźli materace. Mieściliśmy się bez problemu. Właściciel nie pojawił się ani razu. Pierwszego dnia zapłaciliśmy mu za cały tydzień i tylko to się dla niego liczyło. Chyba większość wczasowiczów tak robiła. W domku obok też było może z osiem osób. Trochę starsi od nas, ale całkiem w porządku. Poza tym, że słuchali disco polo, można było się dogadać. Jedna laska tylko ciągle kłóciła się w nocy ze swoim facetem. Czasem nie mogłam przez to zasnąć, bo ściany były cienkie. Zazwyczaj wychodziłam posiedzieć na brzegu i wypalić kilka fajek. Kiedy wracałam, było już cicho. Reszta znajomych spała pijana. Ja piłam najmniej. Do alkoholu miałam uraz przez swoich rodziców. Byli alkoholikami, a ja nie chciałam skończyć jak oni. Wolałam zapalić sobie zioło, niż uchlać się i wstawać nad ranem z bólem głowy.
Spojrzałam na zegarek. Po pierwszej w nocy. Wszyscy moi znajomi już spali. Przyszliśmy do domku dosłownie kwadrans temu, a oni popadali jak kawki. Ja nie mogłam zasnąć, a sąsiedzi znów się kłócili. Tym razem głośniej niż zwykle. Usłyszałam uderzenie pięścią w ścianę. Ktoś z ich towarzystwa chyba się wtrącił. Nie chciało mi się słuchać tego gówna. Wzięłam piwo, fajki, koc i wróciłam nad jezioro. Woda mnie uspokajała. Patrzyłam na nią i mimo że było głośno, bo ludzie z innych domków wciąż imprezowali, ja niemal zatapiałam się w szumie. Odpływałam w swoich marzeniach. O tym, że w końcu poznam fajnego faceta, zakocham się z wzajemnością i wszystko się ułoży. Moje koleżanki od dłuższego czasu już kogoś miały. Mnie szczęście nie dopisywało. Zawsze trafiałam na jakieś szumowiny. Albo mnie zdradzali, albo za dużo pili i ćpali. Po ostatnim rozstaniu postanowiłam, że znajdę kogoś normalnego. Może bardziej nudnego, ale takiego, który o mnie zadba.
Nagle zauważyłam motocykle. Cztery choppery. Lśniące i przyozdobione kolorowymi naklejkami. Faceci w skórzanych kamizelkach niczym z innej epoki. Trochę starsi ode mnie. Chyba tutejsi. Widziałam ich tu już kilka razy. Pewnie sprzedawali dragi albo liczyli na łatwe dziewczyny. Jeden mi się nawet podobał. Szczupły, przypakowany, z niewielkim zarostem i niemal całymi rękami w tatuażach. Pod kamizelką miał koszulkę bez rękawów. Pił piwo i śmiał się z kumplami. Nagle spojrzał na mnie. Speszyłam się. Znów zwróciłam uwagę na faceta, który jest pewnie chodzącą katastrofą. Po chwili jednak nieśmiało zerknęłam, a on wciąż patrzył w moim kierunku. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam uśmiech. Zszedł z motoru i powiedział coś do kumpli. Tamci zaczęli klepać go po plecach. Jeden zarechotał głośno. A on ruszył w moją stronę. Niósł dwa piwa. Szedł, uśmiechając się szeroko. Bardzo mi się podobał. Choć obiecałam sobie, że nie będę się zadawać z takimi „złymi chłopcami”, moje ciało przeszył przyjemny dreszcz. Na samą myśl, że mógłby mnie pocałować, czułam podniecenie. Wyciągnęłam kolejnego papierosa. Chyba żeby zakryć zdenerwowanie. Usiadł obok mnie bez słowa i podał mi piwo. Przez chwilę patrzyliśmy na jezioro w ciszy. Zastanawiałam się, co zrobić. Czy powinnam coś powiedzieć, czy czekać na jego ruch? Wtedy się odezwał:
– Czemu siedzisz tu sama?
Znów się uśmiechnął. Napiłam się piwa i zaciągnęłam fajką.
– Nie mogę zasnąć.
– Noc jeszcze wczesna.
– Moi znajomi już śpią, a ja lubię patrzeć na wodę.
Przedstawił się. Zaczęliśmy rozmawiać. Po jakiejś godzinie jego kumple odjechali. Było mi z nim tak miło, że straciłam poczucie czasu. W głowie wciąż mi kołatało, że to nie jest dobry pomysł… Że dla takich gości zawsze kumple są na pierwszym miejscu i generalnie kłopoty to ich chleb powszedni. Czułam jakiś wewnętrzny niepokój, ale zagłuszało go podniecenie. Zapytał, czy chcę się przejechać, a ja nie od razu się zgodziłam. Przecież to był zupełnie obcy facet. W dodatku podejrzany. Kolejne piwo dodało mi jednak odwagi. Pomyślałam: jebać to! Jestem na wakacjach. Z dala od wszystkich problemów. Chcę przeżyć zajebistą przygodę! Przecież nie muszę z nim być. Seks bez zobowiązań to przecież nic złego…
Później mnie pocałował. Przestałam myśleć trzeźwo. Nie było już nikogo. Świtało, wszyscy spali po nocnej imprezie. Wsiadłam z nim na motocykl. Długo jeździliśmy po jakichś odludnych miejscach. Trzymałam się go kurczowo i myślałam tylko o jednym. Marzyłam o seksie. O wakacyjnej przygodzie. Przeżyłam ją… i nigdy nie było mi już dane wrócić do normalności.
TurawaWtorek, 28 września 2021 roku
Iryna
W tym domu zawsze czułam się tak, jakbym była niewidzialna. Jak podmuch wiatru, który szybko zbiera w wir śmieci i zostawia za sobą zapach świeżości. I nie mogłam patrzeć na tego lenia. Siedział całymi dniami przed monitorem i grał. Albo jeździł z kumplami po okolicy. Później balowali tu do rana. Zostawiali taki syf, że co tydzień szłam do niego, wyklinając przez całą drogę. On nawet nie płacił za moją pracę i nigdy też za nią nie dziękował. Zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie było. Miał wszystko, czego tylko zapragnął, nie robiąc od urodzenia kompletnie nic. Ten piękny dom, motor, samochód i wszystko inne dostał od rodziców. Tymczasem ja przyjechałam do tego kraju, zapierdalałam jak mały samochodzik, żeby odciążyć rodziców od wydatków związanych z moimi studiami i potrzebami młodej kobiety.
Do Turawy przyjechałam na całe wakacje i zarabiałam, sprzątając domki pod wynajem i dwa domy właścicieli. U nich musiałam zrobić generalne porządki, ale gospodarz był miły. Dostałam od niego nawet premię, bo spodobała mu się moja dokładność. Sezon wakacyjny się kończył. Później będę tu dojeżdżać tylko raz w tygodniu na sprzątanie tych dwóch domów. Tak umówiłam się z właścicielem. We wrześniu jednak wciąż było pełno gości. Najczęściej w weekendy. Na dłużej przyjeżdżali jeszcze ludzie z małymi dziećmi i starsze osoby. Pogoda wciąż dopisywała. I choć wieczorami było już chłodniej niż w sierpniu, dni wciąż były upalne i zachęcały do wypoczynku nad wodą. Ten weekend zakończy sezon na dobre.
Cieszyłam się, że jeszcze tylko kilka dni i będę mogła skupić się na nauce. Zaczynałam w końcu studia. Nigdy nie bałam się ciężkiej pracy, w Ukrainie dorabiałam, już mając piętnaście lat, ale zawsze lubiłam się uczyć. Nauka była dla mnie odpoczynkiem. Wiedziałam, że dzięki niej może kiedyś będę mogła pracować lżej. A przynajmniej zajmować się czymś innym niż robienie porządków u obcych ludzi. Ryzyko wojny w mojej ojczyźnie stawało się coraz bardziej realne. Przynajmniej tak uważali nasi dziadkowie. Ludzie nie chcieli w to wierzyć. Wojna w tych czasach? Mówili, że na pewno do tego nie dojdzie. Dziadek od dwóch lat namawiał rodziców, żeby wyjechali. W końcu mu się udało. Pracowali w Polsce od ponad roku. Mieliśmy tu jakichś dalekich krewnych. Nie zaoferowali rodzicom miejsca u siebie, ale pomogli z potrzebnymi dokumentami i załatwianiem pracy. My zostaliśmy z dziadkami, żeby skończyć szkoły. Studia początkowo planowałam w Ukrainie, ale babcia namówiła mnie na wyjazd do Polski. Mojego młodszego brata również. On skończył właśnie zawodówkę. Był stolarzem. Dziadek twierdził, że w Polsce może w tym zawodzie zarobić dobre pieniądze. Od razu znalazł pracę, z której był bardzo zadowolony. Dziadkowie obiecali, że sami również do nas przyjadą. Okazało się jednak, że nie jest to takie proste.
Wciąż bałam się tej zmiany. Czy uda mi się tu zaaklimatyzować? Czy się odnajdę w zupełnie innej rzeczywistości? Czy nie będę miała problemu z językiem i nauką? Czy wybrałam dobry kierunek studiów? Rodzina z Polski znów nam pomogła. Rodzice mieli tu już stałą pracę, więc było łatwiej. Nie było mi za to łatwo rozstać się z dziadkami. Mieszkaliśmy z nimi. Wychowywali nas. Kochałam ich bardzo i strasznie przeżywałam, że jeszcze ich tu nie ma. Teraz jednak byłam tutaj. W Polsce. Musiałam skupić się na sobie. Niestety, nie wszyscy byli do nas przyjaźnie nastawieni, niektórzy twierdzili, że zabieramy im pracę. Starałam się o tym nie myśleć, bo choć spotykały mnie czasem przykrości, miałam tu lepsze perspektywy. Studia, pracę i spokój. Rodzicom miesiąc temu udało się uzyskać niewielki kredyt hipoteczny. Mieli trochę oszczędności, odkładali też pieniądze przez ten rok. Kupili mieszkanie w bloku czteropiętrowym. Niewielkie, ale mama stawała na głowie, żeby było przytulnie. Z urządzeniem mojego pokoju czekała, aż wrócę. Starszy brat wynajął mieszkanie ze swoją narzeczoną w Krakowie. Przyjechali tu razem. Jej wujek robi meble kuchenne i to właśnie on zatrudnił Daniła. Nie mogłam się doczekać, kiedy znów się z nimi zobaczę. Jeszcze kilka dni i będziemy razem.
Gdybym mogła, zasłoniłabym sobie twarz maseczką, żeby nie czuć tego smrodu. Mieszanka piwa, potu, fajek, marihuany… Strach pomyśleć, czego jeszcze. Okna jak zwykle były zamknięte i zasłonięte roletami. Nie pozwalał ich otwierać. Jak on tu żył w tym smrodzie? Jak to możliwe, że mu to nie przeszkadzało? Co tydzień to samo, syf nie do ogarnięcia. Zaczęłam podnosić z podłogi brudne ciuchy i wrzucałam je do kosza na pranie. Zbierałam kolejne brudne majtki tego jełopa i w końcu nie wytrzymałam. Rzuciłam pod nosem:
– Cholerny brudas. Leń śmierdzący.
Wydawało mi się, że powiedziałam to cicho, a on, zajęty graniem, nie usłyszy. Nagle jednak zapauzował grę i spojrzał na mnie – pierwszy raz w życiu. Zerknęłam na niego, ale szybko opuściłam wzrok. Ze strachu. Zmierzył mnie spojrzeniem od góry do dołu, zatrzymując się na moim dekolcie. Miał w oczach coś niepokojącego. Pożałowałam, że w ogóle się odezwałam.
– Coś ci nie pasuje? To twoja robota, młoda zdziro – powiedział z uśmiechem na twarzy.
Nie wytrzymałam.
– Jeszcze raz tak do mnie powiesz, a…
– A co? – Wstał, a ja cofnęłam się o trzy kroki. – No co?
– Będziesz sobie sam sprzątał ten syf – nie odpuszczałam – bo więcej mnie tu nie zobaczysz. Mam dosyć.
– To moja sprawa, jak tu jest. – Powoli ruszył w moim kierunku. – A ty tu tylko sprzątasz, ukraińska dziwko.
Rzuciłam ścierkę od kurzu na podłogę i sięgnęłam po torebkę leżącą na krześle. Nie ta praca, to inna. Trudno. Nikt nie będzie mnie tak traktował.
– No to się doigrałeś! Sprzątaj sobie sam, a mnie widziałeś dziś ostatni raz! – krzyczałam.
Byłam wściekła i ta wściekłość zagłuszyła moją czujność. Odwróciłam się, żeby wyjść, ale wtedy stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała: złapał mnie za włosy i mocno szarpnął. Później czułam już tylko ból. Walnął moją twarzą w ścianę. Nawet nie zdążyłam krzyknąć. Jedyne, co pamiętam, to to, że pożałowałam, że tu jestem. Czułam, że tracę wszystko. Nie tylko przytomność, ale i życie. To była ostatnia myśl, zanim zawładnęła mną całkowita ciemność.
Częstochowa, TrójkątCzwartek, 30 września 2021 rokuGodziny poranne
Czarny
Kiedy zadzwonili do mnie z propozycją objęcia stanowiska naczelnika, od razu przekazałem swoje zdanie na ten temat. Zaraz później poinformowałem, kto najlepiej nadaje się u nas na tę funkcję i kto świetnie ją wypełnia w zastępstwie. Rozmowa jednak zakończyła się zdaniem: „Proszę to sobie jeszcze przemyśleć, bo poza panem na liście mamy kogoś z zewnątrz”. Nie zastanawiałem się zbyt długo. Wyszedłem i zaprosiłem wszystkich obecnych do swojego gabinetu. Każdy liczył na wieści dotyczące nowego naczelnika, więc nie musiałem długo czekać. Zrobiło się u mnie tak tłoczno, że niemal nie było czym oddychać. Iga pojawiła się ostatnia i stała oparta o drzwi. Czułem w kościach, że liczy na ten awans. Robiła wszystko, żeby się wykazać, od kiedy zastępowała naczelnika. Spojrzałem na nich przeciągle, wstałem i oparłem się o ścianę za biurkiem.
– Właśnie dostałem propozycję przejęcia gabinetu Wilka – oświadczyłem – wiecie najlepiej…
– Dobrze, że nikt z zewnątrz – przerwał mi ktoś z tłumu.
Nawet nie chciałem wiedzieć kto.
– No chyba sobie żartujecie – zaśmiałem się. – Przecież wiecie dobrze, że nie przyjmę tej oferty. Ja się nie nadaję na naczelnika! W ogóle nie nadaję się do wystąpień, podziału obowiązków, a już tym bardziej do siedzenia na tyłku i roboty papierkowej. Macie tu osobę, która jest idealna na to stanowisko, i jest nią Iga! Zresztą świetnie sobie radzi na zastępstwie.
Połowa zebranych spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
– No co? – wycedziłem z wściekłością. – Żal wam dupska ściska, że miałaby wami dyrygować baba? Wszyscy wiemy, że Iga była najbliżej Wilka. Wspólnie decydowali o różnych sprawach. Niektórzy pewnie powiedzą, że liczył się tylko z jej zdaniem, ale to świadczy o tym, że miał do niej ogromne zaufanie. Nie do was, kurwa, tylko do niej! I nie rozumiem, skąd pomysł, żebym to ja był jebanym naczelnikiem! Tym bardziej że to Iga teraz kieruje wydziałem. Sami zresztą tego chcieli! A teraz co? Nagle zmieniają zdanie? Jak oni tam na to wpadli? W ogóle się tego nie spodziewałem i nie mam zamiaru się na to godzić…
– Słuchaj, Igor, przemyśl to – przerwał mi jeden z kolegów. – Nie chcemy tu nikogo obcego…
– Powtórzę wam to głośno i wyraźnie: ja się do tego nie nadaję! I absolutnie tego nie chcę!
– Iga to dobry pomysł – powiedział głos, który nie bardzo rozpoznawałem.
Iga wyglądała, jakby się zapowietrzyła. Czekałem, aż w końcu coś powie, ale ona uznała chyba, że nie warto się wtrącać. Żałowałem, że nie ma tu Janka, bo na pewno by mnie poparł. Ale tym debilom przeszkadzało, że baba będzie im mówiła, co mają robić. Tak naprawdę każdy z nich chciał tego awansu. No, może poza Tomczykiem. I każdy z nich dobrze wiedział, że to, co mówię, jest jedyną dobrą opcją. W innym wypadku istniało ryzyko, że dostaniemy kogoś z zewnątrz. A tego nikt sobie nie życzył. Nigdy nie wiadomo, na jakiego chuja byśmy trafili.
– Słuchajcie, już nie będzie tak samo, jak z Pawłem czy Dębem. – Iga w końcu się odezwała. – Ale Czarny ma rację. Z nim nie będzie ani łatwo, ani przyjemnie, jeśli będzie musiał siedzieć w gabinecie.
Ktoś roześmiał się gromko. Niektórzy zaczęli potakiwać. Kilka osób zwyczajnie mnie tu nie lubiło i nie miało ochoty spędzać ze mną zbyt wiele czasu. Iga kontynuowała:
– Ze mną będzie spokojniej. Nie będzie też tak jak z Pawłem. – Posmutniała. – Jego nikt nie zastąpi i to, co się stało, jest tak okropne, że trudno znaleźć jakiekolwiek słowa zrozumienia czy pocieszenia. Mogę wam jedynie obiecać, że będę się starała, żeby było nam tu dobrze, a zwłaszcza żeby wszystkie sprawy zostały rozwiązane. Zaczynając od jego śmierci. Jeśli mnie poprzecie, zrobię wszystko, żeby o was zadbać.
Kiedy skończyła, zapanowała złowroga cisza. Spodziewałem się akceptacji. Ludzie szeptali po kątach, mówili, że trzeba się nad tym zastanowić.
– Róbta, co chceta! – Nie wytrzymałem. – Skoro wasze ambicje nie pozwalają wam zaakceptować baby na stołku wyżej od was, to mam nadzieję, że dadzą nam tu takiego skurwysyna, że się nie pozbieramy. Zobaczycie, jak może być z nowym, chujowym szefem.
– Igor, a może to jeszcze przemyśl – padło skądś z tyłu.
– Nic nie muszę przemyśliwać. – Zaśmiałem się szyderczo. – Ja zostaję tu, gdzie jestem. Jeśli nie zbierzemy podpisów za Igą w tempie natychmiastowym, spodziewajcie się na dniach zmian. Wasz problem. Spierdalajcie mi stąd, bo nie mogę na was patrzeć!
Większość zebrała się od razu i z oburzeniem opuściła mój gabinet. Tomczyk zaśmiał się i klepiąc mnie po ramieniu, powiedział jedno zdanie:
– To racja, że z tobą nie byłoby tu bezpiecznie, stary.
Iga czekała za drzwiami. Kiedy wszyscy już wyszli, zamknęła drzwi i usiadła naprzeciw mnie.
– Dzięki za poparcie. – Uścisnęła mi dłoń. – To sporo dla mnie znaczy.
– Nie wiem, kto tam u góry wpadł na to, żebym to ja był naczelnikiem! – zaśmiałem się. – Jestem tu najkrócej i myślałem, że nie mam dobrej opinii.
– Paweł zawsze stał za tobą murem – odparła. – Myślę, że najbardziej to brali pod uwagę.
– No to szkoda, że nie za tobą. – Wkurzyłem się. – Nie byłoby tej chorej dyskusji.
– Ja się tak nie narażałam jak ty. – Uśmiechnęła się lekko. – Nie ryzykuję, kiedy nie trzeba…
– I na to też powinni spojrzeć – powiedziałem poważnie. – Szefowanie nie jest dla kogoś, kto jak ja nie potrafi trzymać jęzora za zębami i zbyt często włazi tam, gdzie nie trzeba. Patrz, jakie zamieszanie wywołałem.
Spojrzeliśmy za drzwi. Ludzie stali skupieni w jednym miejscu i dyskutowali. Niektórzy dość głośno, ale nie miałem zamiaru tego słuchać. Pewnie jakiś ambitny wysuwał swoją kandydaturę, bo przy mnie zabrakło mu jaj, żeby się odezwać. Nagle zobaczyłem, że przekazują sobie jakąś kartkę. Pomyślałem, że szybko ich przekabacił. Zastanawiałem się tylko który. Mnie było wszystko jedno, kto tu będzie naczelnikiem. Zamierzałem wykonywać swoją pracę tak jak do tej pory. O zwolnienie się nie bałem. Miałem poparcie kilku osób i Hejdy, a każdy wiedział, że jego zdanie się tu liczy.
– Może sprawdzę, o co chodzi? – odezwała się Iga.
– Nie musisz. Już niosą jakąś kartkę. Ciekawe, który jest taki przekonujący, że urobił resztę. Zaraz się przekonamy. Chcę, żebyś wiedziała, że od razu powiedziałem o tobie. Mam nadzieję, że tam na górze ktoś mądry przemyśli moje słowa.
W pokoju pojawił się Tomczyk z uśmiechem na twarzy. Zamknął za sobą drzwi. Patrzył na trzymaną przed sobą kartkę i wciąż się do nas uśmiechał.
– No, pokaż w końcu, który mądry nadaje się bardziej od Igi – rzuciłem, sięgając po kartkę. – I który nie ma jaj, żeby powiedzieć o tym publicznie, tylko knuje po kątach. Co zresztą nie zapowiada dobrego początku.
– Decyzja była niemal jednogłośna. – Wciąż się uśmiechał. – Ja tylko wyjąłem kartkę i podpisałem się pierwszy. Kilku protestowało, ale przez chwilę, i zachowam dla siebie kto.
Tomczyk podał kartkę nie mnie, tylko Idze. Wstałem zza biurka i zajrzałem jej przez ramię. Na górze widniał duży napis: Iga Banasz na naczelnika!
Tomczyk poklepał mnie po ramieniu.
– Wszyscy są zgodni: nie nadajesz się na ten stołek i dobrze, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Zaśmialiśmy się.
– Ale ten świstek Iga może co najwyżej oprawić sobie w ramkę i powiesić w gabinecie na pamiątkę – powiedziałem poważnie. – Musimy to napisać w oficjalnej formie. A ty idź im podziękuj. My z Tomczykiem przygotujemy odpowiednie pismo, żeby skan wysłać im jak najszybciej. Nie ma na co czekać.
Iga poprawiła marynarkę i pewnym krokiem ruszyła do kolegów i koleżanek. Kilka osób uścisnęło jej dłoń lub klepało ją po ramieniu. Zupełnie jakby już objęła to stanowisko. To nie było jednak takie oczywiste. Miałem nadzieję, że nasze podpisy na coś się zdadzą. Sam również wolałem nie spierać się z jakimś nowym idiotą o swoje racje. Spojrzałem na tabelkę, którą naprędce zrobił Tomczyk. Miała zawierać nasze dane i podpisy. Oby tylko coś to dało…
Częstochowa, dom HejdówMniej więcej w tym samym czasie
Prokurator Jan Hejda
Minęło zaledwie kilka dni od ostatniego wyczynu Izki i na szczęście nie miałem z nią żadnego kontaktu. A raczej to ona przestała kontaktować się ze mną. Ostatnią rzeczą była pocztówka znaleziona w skrzynce w noc zabójstwa naczelnika. Nie było pewności, że to Izka zabiła Wilka. Jak zwykle zresztą. Monitoring zarejestrował wychodzącą z kamienicy kobietę, która pomachała w kierunku kamery, ale jej twarz nie była na tyle wyraźna, by z całą pewnością stwierdzić, że to Izabela Rychter. Ja nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Groziła, że zabije bliskie mi osoby, a naczelnik Paweł Wilk do nich należał. To, co zrobiła, nie mieściło mi się w głowie. Nie sądziłem, że posunie się do zabójstwa kogoś na wysokim stanowisku. Okazało się, że dla niej nie miało to najmniejszego znaczenia. Zabiła dobrego człowieka i pozostawiła jego rodzinę w rozpaczy. Poza wyrzutami sumienia miałem przez nią również problemy. To z mojego telefonu Wilk dostał SMS, gdzie ma się zjawić. Tam zginął, a mój telefon znaleziono na miejscu zbrodni. Na szczęście w tym czasie byłem gdzie indziej: w mieszkaniu Wilka, gdzie leżała martwa Olga Dąb. Widziało mnie wiele osób: Iga, technicy, kilku funkcjonariuszy i oczywiście Czarny. Dodatkowo Igor, moja żona i Iga zeznali, że zgubiłem telefon. Wzięto pod uwagę tylko zeznanie Igi, ponieważ z pozostałą dwójką łączą mnie relacje rodzinne i przyjacielskie. Izka na pewno o tym wiedziała, ale chciała jak zwykle narobić mi kłopotów. Chyba źle zrobiłem, nie przyjmując jej pomocy. Gdybym z nią współpracował, Wilk by żył, a ja nie miałbym jego śmierci na sumieniu.
– Znów myślisz o Pawle.
Moja żona przytuliła się do mnie. Zesztywniałem, ale chyba przywykła do tego ostatnio, bo przestała się dopytywać, co się ze mną dzieje.
– Ano – odparłem, biorąc ją za rękę. – Chyba nigdy nie przestanę się o to obwiniać.
– Wciąż ci powtarzam, że to wina tylko i wyłącznie tej psychopatki, ale rozumiem cię. Sama pewnie czułabym dokładnie to samo.
– Boję się o was, o Czarnego i Zuzkę – westchnąłem. – O to, że ten pieron znów się pojawi i zrobi coś strasznego. Najchętniej wypierdoliłbym z wami wszystkimi na drugi koniec świata, ale przypuszczam, że i tam by nas znalazła. – Czułem totalną bezsilność na samą myśl o tej kobiecie. – Dlaczego ona wcześniej mi nie powiedziała, że jest moją przyrodnią siostrą? Przeca wszystko mogłoby się potoczyć inaczej.
– Janku, kochanie. – Kaśka spojrzała na mnie z troską. – Pewnie nie byłoby inaczej, nawet gdybyś był dla niej miły. Ona nie rozumie i zapewne nie odczuwa normalnych ludzkich emocji. Gdyby tak nie było, nie grałaby z tobą w jakieś gierki, tylko zwyczajnie pogadała.
– Czas do roboty – przerwałem rozmowę, spoglądając na zegarek. – Nie chcę się spóźnić. Ania nadal cieszy się na pierwszy dzień w przedszkolu?
– Już nie może się doczekać. Dziś idzie na dwie godziny. Codziennie będziemy przedłużać, żeby od przyszłego tygodnia była już do zakończenia zajęć poobiednich.
– Zadzwoń, jak wyglądało wejście. – Pocałowałem żonę w czoło.
– Jak zdążę. Od razu wsiadam w samochód i jadę do Turawy. Prosili o pomoc psychologa śledczego. Pierwsze poważniejsze zlecenie, więc się stresuję. Danka odbierze małą. Dobrze, że jeszcze jest.
– Do Turawy aż jedziesz? – zdziwiłem się.
– Tak. Znaleźli trudne do zidentyfikowania ciało. Jeśli to Ukrainka, która zaginęła dwa dni temu, nie będę zaskoczona, jak zostaniecie włączeni w śledztwo. Na razie nie wiem zbyt wiele.
– Współpraca z żoną jak zwykle mi się podoba. Tylko bez folgowania. – Uśmiechnąłem się. – Ale co my mamy do tego?
– Rodzice mieszkają w Częstochowie. Mają stałą pracę. Dziewczyna z bratem dojechali niedawno. Jeśli zgłoszą zaginięcie, będziecie mogli się tym zająć.
Znów ją pocałowałem. Kaśka cmoknęła mnie w usta namiętnie i zmierzwiła mi włosy, które natychmiast poprawiłem. Widziałem, że jest dumna, i bardzo mi się to podobało. Nie będzie musiała przyjmować wielu zleceń, żeby zarabiać tyle, ile w prokuraturze. Hanka zaś bardzo się ucieszyła z umowy na czas nieokreślony. Postarałem się o to. Dotąd była tylko na zastępstwie za moją żonę na czas urlopu macierzyńskiego. Dziewczyna się sprawdziła. Można powiedzieć, że nawet w najtrudniejszych momentach. Wytrzymała ze mną, kiedy chlałem w biurze, i potrafiła ogarniać większość spraw bez niepotrzebnego zawracania mi dupy. Kaśka tylko czasem przebąkiwała, że jest zbyt atrakcyjna. Zaśmiałem się na myśl, że miałbym być Hanki absztyfikantem. Może i dziołcha była ładna, ale co mnie to obchodziło. Miałem przecież piękną i mądrą żonę. Nie byłem też typem szukającym przygód. Rodzina była dla mnie najważniejsza. Ona, nasza córeczka Ania i moja matka, która zastanawiała się nawet, czy nie sprzedać mieszkania w Tarnowskich Górach i kupić coś blisko nas. Choć nam w ogóle nie przeszkadzało, że ostatnio ciągle z nami mieszkała. Instytucja babci okazała się nieoceniona. Tym bardziej że Ania miała tylko jedną omę, a ja byłem szczęśliwy, że uwielbia spędzać z nią czas. Po śmierci ojca oddaliłem się od matki. Teraz na nowo czułem jej wsparcie. Każdego dnia pokazywała nam, jak bardzo jesteśmy dla niej ważni. Poszedłem na górę ucałować córkę i życzyć jej miłego dnia w przedszkolu. Włożyłem marynarkę, mimo że było ciepło. Ruszyłem do prokuratury gotowy na kolejny dzień.
TurawaWtorek, 28 września 2021 roku
Iryna
Ocknęłam się. Miałam skrępowane z tyłu dłonie. Kiedy próbowałam się szarpnąć, okazało się, że siedzę na krześle, a moje nogi również są skrępowane w kostkach. Dodatkowo uda miałam przywiązane grubym sznurem do krzesła. Byłam więc do niego przytwierdzona. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w jakimś jasnym pomieszczeniu. Przede mną stała wielka wanna. Napełniona wodą. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę kosmyk włosów. Chyba. Przynajmniej tak to wyglądało. Ale nie skupiałam się na tym. Na podłodze przy wannie stało kilka butelek ze sprejem. Takim do czyszczenia, jak płyny do szyb. W ogóle śmierdziało tu jak w szpitalnym kiblu. Detergentami. Na wprost mnie były metalowe drzwi. Poruszyłam bosymi stopami i coś zaszeleściło. Spojrzałam na podłogę i się rozpłakałam. Cała posadzka obłożona była folią. Grubą folią. Co mi przyszło do głowy, żeby pyskować?! Dokąd ten skurwiel mnie zabrał? I dlaczego mnie skrępował? Czy zamierzał mnie zabić? Na to wyglądało. Inaczej po co by mnie wiązał i umieścił w takim miejscu? Kurwa! Przecież ja mu tylko zwróciłam uwagę, żeby sprzątał swoje brudne majtki. Tylko dlatego postanowił mnie zabić?
Przypomniałam sobie, jak złapał mnie za włosy i uderzył kilkakrotnie głową o ścianę. Straciłam przytomność. A teraz ocknęłam się tutaj. Iryno, myśl, myśl! – krzyczałam na siebie w myślach, płacząc. Muszę wykombinować, jak się stąd wydostać. Przecież musi być jakiś sposób! W pomieszczeniu nie było okien. Tylko te metalowe drzwi, ale może otwarte? Łudziłam się tą myślą, bo co mi pozostało. Dobra, muszę jakoś zluzować więzy na dłoniach, żeby się uwolnić, a później sprawdzę drzwi. Jeżeli będą zamknięte, to poszukam tu czegoś do obrony i kiedy on tu wróci, dźgnę go albo walnę i ucieknę. Coś tu musi być. Może w tej wannie coś znajdę? Zaczęłam kręcić dłonią, ale więzy były silne. Nie byłam w stanie wyczuć, czy jestem związana jakąś liną, czy czymś innym. Spojrzałam na stopy. Tak, to był cienki sznurek. Owinięty kilkukrotnie. Postanowiłam spróbować go poluzować na dłoniach. Wtedy dotarło do mnie, że nie jestem zakneblowana. Może powinnam wzywać pomocy? Ale jeśli zacznę krzyczeć, on tu przyjdzie i mnie zabije. Najpierw spróbuję poluzować więzy. Kręciłam dłonią z tyłu na wszystkie strony. Wydawało mi się, że sznurek popuszcza. Próbowałam włożyć palce między niego, bo jeśli uda mi się przecisnąć dłoń przez jedną warstwę, wyswobodzę ręce. Walczyłam jak lwica, nasłuchując co chwila, czy ktoś nie idzie. Miałam wrażenie, że trwa to wieczność, ale w końcu się udało. Jedna pętla sznurka została pokonana. Wyciągnęłam dłoń. Sznurek opadł na podłogę, a ja mimo zmęczenia zabrałam się do stóp. Znalazłam węzeł i zaczęłam go odplątywać.
Byłam już cała spocona. Mimo że miałam na sobie tylko bluzkę na ramiączkach, w której sprzątałam. Pot kapał mi z nosa i oddychało mi się coraz trudniej. Przez ten smród detergentów. Kiedy w końcu oswobodziłam stopy i odwiązałam sznur na udach, ostrożnie ruszyłam w stronę wanny. Folia pod stopami hałasowała, a ja nie wiedziałam, czy słychać to za tymi metalowymi drzwiami. Wtedy wydało mi się, że coś usłyszałam. Chyba kroki. Zamarłam, ale szybko uświadomiłam sobie, że nie ma czasu na strach. Muszę znaleźć coś do obrony, żeby się stąd wydostać. Zajrzałam do wanny i odskoczyłam, zatykając sobie usta, żeby nie krzyknąć głośno z przerażenia. W środku była kobieta. Wyglądała, jakby się utopiła, ale nie miała zanurzonej całej twarzy. Tylko usta, nos był ponad poziomem wody. Miała zamknięte oczy i była bardzo blada, ale nie sina. Usłyszałam szczęk otwieranego zamka. Powstrzymując obrzydzenie, zaczęłam szukać przy wannie czegoś oprócz nagiego ciała kobiety. Wtedy usłyszałam cichy głos.
– Pomocy.
Spojrzałam na nią. Ona żyła. Ledwie, ale żyła. Dotknęłam jej czoła. Ciało miała zimne niczym lód, ale żyła! Chyba resztką sił. Myśli przelatywały mi w głowie z prędkością myśliwców. Odsunęłam się szybko od wanny i chwyciłam za butelkę ze sprejem. Dokładnie w tym samym momencie, gdy otworzyły się drzwi.
TurawaCzwartek, 30 września 2021 rokuOkoło godziny dziesiątej
Kaśka Hejda
Po rozmowie z tutejszym komendantem pojechałam na miejsce odkrycia zwłok. Sprawa nie była prosta. Znaleziona kobieta nie miała odcisków palców. Sprawca najprawdopodobniej pozbawił ją opuszek, tak by nie była możliwa jednoznaczna identyfikacja. Twarz kobiety była silnie okaleczona. Nie chciałam oglądać zdjęć. Pojadę później do patomorfologa i zobaczę zwłoki. Informacje przekazywane przez policjanta mogły być zbyt uproszczone albo pozbawione istotnych dla mnie szczegółów. Wolałam sama się przekonać. Teraz wiedziałam jedno: nie było pewności, że kobieta wyłowiona z jeziora to zaginiona Ukrainka. Ponadto w tym samym czasie jakimś cudem z pobliskiego więzienia dla kobiet zbiegła morderczyni. Nie udało się jej odszukać.
– Najgorsze jest to, że sezon trwa – powiedział policjant, który miał mi pokazać miejsce odnalezienia zwłok. – Widzi pani, ile tu ludzi. – Wskazał na deptak i chronioną część plaży, gdzie kąpało się mnóstwo osób, w większości dzieci. – Kobieta, która uciekła z więzienia, zabiła młodego faceta w biały dzień. Zwiększyliśmy liczbę patroli, ale istnieje ryzyko, że kogoś zaatakuje…
– Jeśli nie jest już daleko stąd – przerwałam mu. – Nie sądzę, żeby to ona zamordowała tę topielicę. Raczej zastanawiałabym się, czy to nie ją wyłowiono z jeziora. Nie ryzykowałaby przebywania tak blisko więzienia. Nawet jeśli nie jest zbyt bystra, to instynkt samozachowawczy prędzej podpowiadał jej, żeby spierdalać jak najdalej.
– A ja mówiłem komendantowi, że wynajęcie psychologa to strata kasy – zaśmiał się. – No dobra, jesteśmy na miejscu.
Podeszliśmy bliżej.
– Ciało zatrzymało się tutaj. – Wskazał zarośla zabezpieczone taśmami. – Głowa oparła się o ten konar i zapewne dlatego nie popłynęło dalej. Na szczęście, bo zobaczyłoby je więcej ludzi. Pływają tam rowerkami wodnymi. Z dziećmi. A tak obyło się przynajmniej bez większej afery. Topielicę znalazł starszy mężczyzna. Zareagował mądrze: zamiast wszczynać alarm, pobiegł od razu poszukać policji. Dzięki niemu nie zbiegło się zbyt wielu gapiów. Akurat mieliśmy odjechać na patrol, kiedy nas zaczepił. Zdążyliśmy wszystko zabezpieczyć, zanim ludzie wpadliby na pomysł, żeby robić zdjęcia. Starszy pan był przerażony. Okaleczona twarz tej kobiety pewnie będzie mu się śniła po nocach. Sam nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Dobrze, że nie znalazły jej jakieś dzieciaki. Widok był okropny.
– Są spisane zeznania starszego pana? – zapytałam.
– Tak. Był tu ostatni dzień. Chciał połowić ryby, zanim wyjadą do domu. To nie ja go przesłuchiwałem, ale z tego, co pamiętam, był z żoną. Chyba pochodzą z Opola.
– Dobrze. Przejrzę sobie później zeznania. Czy macie jakieś zdjęcia gapiów, którzy się zebrali?
Policjant spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Sprawcy często lubią się przyglądać swojemu dziełu – tłumaczyłam. – Przychodzą w miejsce znalezienia zwłok.
– Zebrało się sporo ludzi, ale nie robiliśmy zdjęć. Zakazałem fotografowania, choć pewnie kilku nie posłuchało. Teraz uwielbiają filmować, zamiast pomagać. W zeszłym roku topiła się tu dziewczyna, tylko jeden facet rzucił jej się na pomoc. Reszta stała z telefonami w dłoniach. Paranoja! Gdyby nie ten gość, dziewczyna by się utopiła i mnóstwo ludzi by to uwieczniło. Aż trudno w to uwierzyć, ale takie mamy teraz czasy.
– Zgadza się – przyznałam ze smutkiem. – A zabezpieczyliście jakieś ślady? Odciski opon albo butów? Tutaj czy w najbliższej okolicy?
– To już musi pani pytać komendanta. Ja tu stałem i pilnowałem porządku. Musiałem dbać, żeby nikt się nie zbliżał do miejsca zbrodni.
– No tak, rozumiem – powiedziałam z wyraźną dezaprobatą. – Przejrzę również internet. Może ktoś, kto fotografował lub filmował, zamieścił jakiś filmik, na którym widać będzie gapiów. Jest szansa, że tam odnajdziemy podejrzanego…
– Najwięcej było turystów – przerwał mi – ale znalazło się też kilku lokalsów. Później spiszę na kartce, kogo zapamiętałem. Może się przyda.
– Będę wdzięczna. – Ucieszyłam się. – Warto będzie przejrzeć ich konta w mediach społecznościowych, jeśli mają. Czasem to coś daje.
– To co, zbieramy się już? – zapytał. – Podwiozę panią do patomorfologa.
– Nie, dziękuję. – Ruszyłam w kierunku komisariatu. – Pojadę sama. Ale to miłe z pana strony.