W cieniu terapeutki - Krystaszek Anna - ebook + książka

W cieniu terapeutki ebook

Krystaszek Anna

4,4
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Data ważności licencji: 7/17/2026

Oceny
4,4 (217 ocen)
127
59
25
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
crazybritney

Całkiem niezła

Fabuła całkiem niezła, może nieco przewidywalna, ale wciągająca. Natomiast nieustanne zwracanie się do siebie bohaterów w wołaczu wywoływało u mnie ból zębów. Pełna hiperpoprawność u wszystkich postaci, niezależnie od wykształcenia, wykonywanego zawodu, wieku i sytuacji powodowało pewną sztuczność w odbiorze i wybijało mnie z rytmu, w wyniku czego nie bylam w stanie w 100% zaangażować się w tekst.
20
Meggy19865

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca trzymająca w napięciu historia o zazdrości, poczuciu krzywdy, obsesji, która niszczy ludzkie życie….
10
JoannaFlorczyk

Nie oderwiesz się od lektury

świetna od początku do końca, czekam na kolejne książki autorki
10
AgnieszkaFor

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna. Bardzo mi się podobała!😊
10
olajab112

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę czyta się jednym tchem. Wciągająca i porywająca. Pełna niespodziewanych akcji. Polecam.
10



Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Irma Iwaszko

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Barbara Milanowska/Lingventa

© for the text by Anna Krystaszek

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

ISBN 978-83-287-1843-2

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Mężowi i synom

Prolog

CzęstochowaKamienica przy ul. Warszawskiej23 marca 2012 roku, godz. 21.40

KAMILA

Szłam dziarskim krokiem w stronę wskazanego przez informatora miejsca. Noc była ciemna, a niebo niemal całkowicie zachmurzone, bez ani jednej gwiazdy. Tylko blask księżyca co jakiś czas wyzierał spomiędzy czarnych jak smoła chmur. Cały dzień dziś lało i zapowiadało się, że za chwilę znów rozpada się na dobre. Szybko pożałowałam, że mam na sobie tylko ten śmierdzący sweterek i bluzkę z długim rękawem. Kurtkę zostawiłam w samochodzie, żeby wydać się bardziej wiarygodna. Paweł nie odbierał, więc nagrałam mu się na pocztę. Pewnie usypiał dziecko albo kochał się z Kingą. Na tę myśl poczułam ukłucie zazdrości. Wiedziałam jednak, że kiedy odsłucha wiadomość, w kilkanaście minut dotrze na miejsce. Podałam mu dokładny adres. Wyjaśniłam też, że mam zamiar udawać mieszkankę tych okolic, która szuka zaginionej córki. Zmyłam w komendzie makijaż, tak by zostały ślady po tuszu, i rozczochrałam włosy. Teraz musiałam napić się wódki z piersiówki, którą miałam w ręce, żeby czuć było ode mnie alkoholem. Pociągnęłam spory haust i przełknęłam ze wstrętem. Resztę wyrzuciłam do kosza. Nienawidziłam pić wódki bez przepitki, ale nie miałam wyjścia. Nagle w mojej kieszeni zawibrował telefon. Odebrałam.

– Mam ci przypominać, że Warszawska jest dzielnicą cudów? – zaczął Paweł bez powitania. – Komu jak komu, ale chyba tobie nie muszę tego mówić! Już nie pamiętasz tej skatowanej kobiety sprzed kilku lat? To przecież ta sama kamienica! – niemal na mnie krzyczał, a ja uśmiechałam się pod nosem: wścieka się, bo się o mnie troszczy.

– Paweł, uspokój się. Idę, żeby zobaczyć, czy jest tam Woźnicki. Zabrałam z firmy jakiś łachmaniarski sweter. Wejdę tylko na melinę i spytam, czy widzieli moją zaginioną córkę, a przy okazji zorientuję się, kto jest w środku. Obiecuję, że zaraz wyjdę i będę czekała na ciebie i ewentualne wsparcie.

– Kama, siedź w samochodzie i się nie ruszaj. Będę za góra dziesięć minut…

– Przestań. Już tam idę. Samochód zaparkowałam na Starym Rynku. Jeśli Woźnicki będzie, to załatwimy wszystko w try miga. A jak go zgarniemy, poświęcisz mi pół godziny na sprawę Różyckich?

– Poświęcę ci nawet godzinę, pod warunkiem że teraz na mnie poczekasz.

– Przestań, kurwa, pierdolić! Zachowujesz się, jakbym była nowicjuszką! – Odwróciłam się, bo przez chwilę miałam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Nikogo jednak nie było. – Dobra, już jestem. Wchodzę i po obczajce czekam na dole przed kamienicą. Będę palić fajkę i udawać awanturę z córką przez telefon.

– Masz chociaż broń?

Nie odpowiedziałam. Rozłączyłam się i oczami wyobraźni widziałam, jak jedzie, łamiąc wszelkie przepisy i przeklinając pod nosem.

Weszłam do kamienicy i od razu usłyszałam głośną imprezę. Już miałam otworzyć drzwi, gdy wybiegła z nich młoda dziewczyna i zwymiotowała mi tuż przed stopami. Spojrzała na mnie przećpanymi oczami i zwymiotowała drugi raz, na szczęście tym razem się odwracając. Miała może czternaście lat. Trudno uwierzyć, że taki dzieciak jest w tej melinie, ćpa, pije i pieprzy się pewnie ze starszymi chłopakami. Weszłam do środka i na początku nikt mnie nie zauważył. W przedpokoju migdaliła się jakaś para. Nawet na mnie nie spojrzeli. W pokoju, do którego weszłam, było kilkanaście osób. Paru chłopaków grało na konsoli. Jakaś nastolatka leżała na wersalce w samej bieliźnie i ledwie kontaktowała, co się dzieje dookoła. Jeden z chłopaków coś wciągał przy stole, a obok niego siedział nasz Mateuszek. Pewnie właśnie zaopatrzył ekipę w towar. Strzał w dziesiątkę. Zaraz go zgarniemy. Nagle stanął przy mnie napakowany łysy gach koło dwudziestki, a po chwili uwiesiła się na nim rzygająca przed chwilą małolata.

– Czego tu, kurwa, chcesz?

Kilka osób na mnie spojrzało.

– Szukam córki. – Starałam się być wiarygodnie roztrzęsiona. Stanęłam blisko, niemal przyklejając się do niego, żeby poczuł alkohol. Patrzyłam mu prosto w oczy. Podałam imię znanej nam małolaty z pogotowia opiekuńczego, stałej bywalczyni takich miejsc. – Widzieliście Martynkę? Proszę. Nie ma jej już kilka dni. Od wczoraj jej szukam. Zabiorą mi ją do ośrodka. Wywiozą gdzieś i już jej w ogóle nie zobaczę.

Chłopaki zarechotały, a łysy cwaniaczek, który zastawiał mi drogę, odtrącił mnie i siadł przy stole.

– Spierdalaj stąd. Idź do monopolowego. Napij się jeszcze, to przestaniesz się martwić. Twoja Martynka to lubi, jak się jej dupę przerżnie, i to konkretnie.

Kilku z nich znów się zaśmiało i przybiło sobie piątki.

– No, spierdalaj stąd, szmato! – usłyszałam głos rzygającej małolaty. – My tu imprezę mamy.

Dziewczyna usiadła okrakiem na łysym i zaczęła go całować. Zebrało mi się na wymioty – przed chwilą puściła pawia, a teraz wciska język w paszczę tego buca. Poczułam wibrację telefonu. Wyszłam do przedpokoju. Jakiś obcy numer. Odebrałam, ale zaraz za mną pojawiła się dziewczyna w bieliźnie, wyciągnięta przez naszego dilerka. Oparł ją o ścianę i opuścił spodnie. Ma chyba małego fiuta, skoro musiał się ukryć przed pozostałymi. Nagle usłyszałam głos w telefonie.

– Jak chcesz coś wiedzieć o Różyckich, to wyjdź szybko przed dom.

– Halo, halo, kto mówi? Gdzie mam wyjść? – Próbowałam jeszcze coś usłyszeć, ale mimo że połączenie nadal trwało, nikt się nie odzywał.

Zbiegłam po kilku stopniach i wyjrzałam na zewnątrz. Przez chwilę zastanawiałam się, czy opuszczać klatkę schodową, bo na dworze było tak ciemno, że mimo świateł lamp docierających z głównej ulicy i kilku w oknach nie widziałam zbyt wiele. Bałam się, ale postanowiłam zaryzykować. Wyszłam. Nikogo nie było, a przynajmniej nikogo nie widziałam. Zapaliłam papierosa i postanowiłam sprawdzić, co dzieje się przed kamienicą od strony ulicy.

Poczułam wibrację telefonu. Pewnie znów dzwonił Paweł. Sięgnęłam ręką do kieszeni i nagle poczułam rozdzierający ból. Ktoś jednym precyzyjnym ciosem wbił mi nóż w plecy na wysokości nerki. Ostrze weszło w moje ciało jak w masło. Trzonek dotykał skóry. Zrobiło mi się słabo. Wszystko zaczęło wirować, oblał mnie zimny pot. Omal nie upadłam. Próbowałam się odwrócić. Napastnik wyszarpnął nóż. Czułam, jak po plecach strumieniem spływa mi krew. Zaczęłam atakować na oślep, złapałam za pistolet, ale bandzior zadał kolejny cios: tym razem w brzuch. Osunęłam się na kolana, a on odkopnął moją broń w głąb ciemności. Ból rozrywał mi ciało. Nigdy nie sądziłam, że może być tak silny. Klęczałam z nożem w brzuchu, robiło mi się gorąco i zimno na przemian. Cała się trzęsłam. Byłam przerażona, ale o dziwo, myślałam całkiem trzeźwo.

Widziałam przed sobą zakapturzoną postać. Nie byłam jednak w stanie rozpoznać, czy jest to ktoś znajomy, a nawet czy to kobieta, czy mężczyzna. Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Chciałam wybrać ostatnie połączenie, żeby dać Pawłowi jakikolwiek znak, ale napastnik znów mnie zaatakował. Tym razem, zanim wyciągnął mi nóż z brzucha, zdążyłam odtrącić jego rękę. Szarpnęłam za kaptur. Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Czy to prawda, czy może już przedśmiertne majaki? Ból pomału ustępował, a mnie robiło się coraz słabiej i zimniej. Ostatni raz czułam się tak, zanim zemdlałam, będąc w ciąży prawie dwadzieścia lat temu. Mój umysł jednak nadal pracował na pełnych obrotach. Zaczęłam się zastanawiać, jak odeprzeć kolejny atak. W głowie miałam jedno: sprawdzić, czy to, co widzę, jest realne.

– To… ty? – Okazało się, że mówienie sprawia mi ogromną trudność.

– Tak, ja, a ty niepotrzebnie się wpierdalałaś.

Nożownik zdjął kaptur i spojrzał mi głęboko w oczy. Widziałam w jego oczach wściekłość i determinację, a także coś w rodzaju przyjemności. Znów próbowałam po omacku odnaleźć telefon, ale mój oprawca podniósł go, wyłączył, zabrał z ziemi coś jeszcze, nasunął kaptur i znikł w ciemności. Krótką chwilę cieszyłam się, że znów jestem bezpieczna. Potem poczułam, że odpływam. Moje spodnie już całkowicie przesiąkły krwią płynącą z obu ran. Być może też bezwiednie oddałam mocz. Upadłam, uderzając głową o chodnik. Wszystko stawało się coraz ciemniejsze. Próbowałam się skupić, żeby nie stracić przytomności. Miałam nadzieję, że lada chwila pojawi się tutaj Paweł i wezwie pogotowie. A jeśli pobiegnie najpierw do meliny? Było tak ciemno, że zanim mnie tu znajdzie, mogę już nie wytrzymać. Starałam się wydać jakikolwiek dźwięk, ale czułam, jakby na gardle zaciskała mi się niewidoczna obroża z kolcami. Czy to znaczyło, że umieram? Nie mogłam ruszyć ręką ani nogą, a ciemność zaczynała mnie otaczać niczym dym wydobywający się z pożaru. W ostatniej chwili próbowałam chociaż zamrugać, ale ból w klatce piersiowej, który pojawił się nagle, rozdarł moje ciało z siłą wybuchającego wulkanu. Myślałam o Waldku, Pawle i Kubie, o tym, jak bardzo ich kocham, a powieki same mi się zamykały. Zanim otoczyła mnie całkowita ciemność, poczułam, że umieram. Wtedy zobaczyłam twarz Pawła, która po chwili również zniknęła w ciemności.

Rozdział 1

KrakówPiątek, 2 lutego 2018 roku

MAGDA

Jadąc na superwizję, wypaliłam prawie całą paczkę swoich ulubionych mentoli. Czułam się teraz tak, jakbym wyszła z zadymionego pubu. Tym bardziej że zima była w pełni i otwarcie szyby w samochodzie, choć oczywiście możliwe, nie wydawało mi się najkorzystniejszym rozwiązaniem. Przyjemniej na pewno byłoby wziąć prysznic po przyjeździe, ale nie miałam na to czasu. Jak zwykle wyjechałam tak, by zjawić się dokładnie o umówionej porze. Choć miałam wielu znajomych w Krakowie, głównie z czasów studiów, nie bardzo uśmiechało mi się rozmawianie z kimkolwiek poza moją superwizorką.

Jedynym sposobem na odstresowanie się po wyjściu od niej był posiłek w ulubionym barze mlecznym i upolowanie czegoś ciekawego w ciucholandach, które zawsze lubiłam odwiedzać. Wszystkie te, do których chodziłam, znajdowały się przy ulicy równoległej do Dietla, więc mogłam sobie zafundować kilka godzin w swoich „odmóżdżaczach”. Stać mnie było na lepsze ciuchy, ale ja zwyczajnie lubiłam te sklepy. Uwielbiałam znaleźć coś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju. Wolałam takie zakupy niż sieciówkowe powielacze.

Dobrze, że choć przez chwilę udało mi się pomyśleć o czymś przyjemnym. Od wczoraj byłam totalnie roztrzęsiona i ciągle się zastanawiałam, od czego mam zacząć. Jak to zwykle w Krakowie bywa, nie mogłam znaleźć miejsca na zaparkowanie. Jeździłam po ulicy Dietla, gdzie odbywały się moje spotkania z Marią, aż w końcu mi się udało. Musiałam kawałek dojść, więc wypaliłam kolejnego papierosa. Często specjalnie parkowałam dalej, bo lubiłam spacery po Krakowie, ale dziś było wietrznie i mokro, i choć temperatura jak na luty była dość wysoka, strasznie marzła mi dłoń. Wchodząc do kamienicy, w której się spotykałyśmy, potknęłam się na schodach i niemal upadłam. Spróbowałam wcisnąć w siebie na siłę kawałek wygrzebanego z torebki wafla ryżowego. Przeżułam kęs, a resztę wrzuciłam z powrotem do torebki – od rana jakiekolwiek jedzenie podchodziło mi do gardła. Wyjęłam mocno miętową gumę do żucia. Stojąc przy drzwiach, znów pomyślałam o papierosie. Te trzy minuty, które zostały do spotkania, wystarczyłyby do wypalenia choćby połowy, ale chciałam jak najszybciej usiąść na skórzanej sofie i zacząć mówić. Zapukałam i weszłam, nie czekając na odpowiedź.

– Jesteś wcześniej. – Maria od razu przypomniała mi o settingu, ale nie obchodziło mnie to.

– Tak, bo postanowiłam nie truć się kolejnym papierosem – spróbowałam zażartować, ale wyszło mi dość nieudolnie. Skrzywiłam się, widząc zatroskaną minę Marii. – Tak naprawdę chcę już usiąść i zacząć mówić. Jadąc tutaj, wypaliłam prawie całą paczkę papierosów i teraz marzę, żeby się umyć, bo czuję się nieświeżo – dosłownie wypluwałam z siebie potok słów. – Pomyślałam, że muszę o tym powiedzieć, bo to zapewne też coś znaczy. Dziękuję, że zgodziłaś się spotkać ze mną dzisiaj, mimo że według planu sesję mamy dopiero za dwa tygodnie.

– Chodzi o terapię Adama?

– Tak. – Opuściłam na moment głowę, ale już za chwilę wystrzeliłam jak z armaty: – Tak! Brakuje mi już sił do tego człowieka. Każda sesja z nim kosztuje mnie tyle, że w tym miesiącu poprzekładałam wszystkich pozostałych pacjentów, żeby po jego terapii mieć już spokój. I rozumiem, że w pewnym sensie poddałam się w ten sposób jego kontroli, ale zrobiłam tak, bo kiedy on wychodzi, ja po prostu nie mam już energii na rozmowę z nikim innym. Wspominałam też ostatnio, że od kilku tygodni jest we mnie coraz więcej złości na niego, że jeszcze nie zrezygnował. Najchętniej bym mu powiedziała, żeby spierdalał i zostawił mnie już w spokoju! Żeby znalazł sobie inną terapeutkę, której będzie opowiadał te swoje psychopatyczne brednie! Po co on w ogóle do mnie przychodzi? W dodatku już tak długo! I jak dotąd przez te trzy cholerne lata nie odwołał żadnego spotkania! Zawsze jest i z tym swoim sztucznym uśmieszkiem lub miną zbitego psa opowiada wszystkie te obrzydliwe historie. Czasem tylko pojawia mu się taki błysk w oku. Pamiętasz? Mówiłam ci kiedyś, że po tym zaczęłam rozpoznawać, która z tych opowieści jest dla niego bardziej znacząca, a może raczej, która jest ważniejsza. Ja rozumiem, bo już dawno to omówiłyśmy, że to osobowość antyspołeczna z rysem narcystycznym, że jednocześnie prezentuje poczucie władzy, ale też pustki, że żaden człowiek nie jest go w stanie zadowolić, że ta relacja ze mną to budowanie relacji z jakąkolwiek kobietą, że matka była niewydolna, a on odnalazł we mnie kobietę silną, i że muszę mu pokazać, jak ważne jest pozostanie w relacji – mówiłam tak szybko, że z trudem łapałam oddech między słowami – ale to dla mnie za wiele! I chyba już rozumiem, dlaczego matka nie dawała rady…

– Myślę, że doszło do identyfikacji projekcyjnej – przerwała mi Maria – czyli w końcu zidentyfikowałaś się z jego agresywną częścią…

– Wiedziałam, że to powiesz! Kurwa, jaka identyfikacja projekcyjna?! – Tym razem ja jej przerwałam, a ona szeroko otworzyła oczy, słysząc moje bluzgi. – Mario, proszę cię! Ja po prostu uważam, że nikt nie jest w stanie być z nim w relacji. To skurwysyn! W dodatku tak bezczelny, że… – Zorientowałam się, ile jest we mnie złości, i spróbowałam się opanować. – Mario, myślę, że on się mną bawi, że on mnie bada i obserwuje, jak na prawdziwego psychopatę przystało. Coraz bardziej jestem tego pewna. Nie wiem, co się zadziało w tej jego chorej głowie, ale uwierz mi, ja się boję. Zwyczajnie się, kurwa, boję o siebie. Przychodzi do mnie i mówi, że praktycznie nie wychodzi z domu, tylko raz w tygodniu na sesje do mnie i do sklepu, kiedy musi kupić coś niezbędnego do życia, po czym w tym tygodniu spotykam go trzy razy!!! Rozumiesz, trzy razy, w tym w ciemnej uliczce. Idzie za mną i podaje mi ogień! – Zamilkłam i pokręciłam głową z bezsilności.

Maria jak zwykle przez chwilę milczała, zbierając myśli, a mnie nosiło, jakbym miała ADHD. Wierciłam się na ugniecionej sofie, próbując znaleźć jakąś wygodną pozycję, ale żadna mi nie pasowała. Najchętniej bym wstała i spacerowała po niewielkim pokoju tam i z powrotem, ale musiałam się powstrzymać.

– Uważam, że on próbuje się asymilować, i to wskazuje na niezwykły postęp w terapii. Pamiętaj, że jesteś jedyną osobą, z którą rozmawia. Dosłownie jedyną. W związku z tym powinnaś potraktować to jak sukces. Zaczął wychodzić z domu. Być może mieszka blisko tych miejsc, w których go spotkałaś? Częstochowa to małe miasto, więc te spotkania zapewne były przypadkowe. A strach, który się u ciebie pojawia, odbija jego przerażenie. Jeżeli do tej pory wychodził z domu tylko do ciebie i do jednego sklepu, to spróbuj sobie wyobrazić, jak trudne było dla niego poruszanie się w miejscach zupełnie do tej pory obcych. – Maria spojrzała mi głęboko w oczy. – Dobrze, zacznijmy spokojnie od początku. Opowiedz o tym pierwszym spotkaniu.

– Z jednej strony czuję, że to, co mówisz i co ja również po pierwszym spotkaniu pomyślałam, ma sens. – Złapałam się za głowę. – Ale z drugiej coś we mnie krzyczy, że to nie są przypadki, że on to robi świadomie.

– Spotkanie – ponagliła Maria.

– Sesje z nim mam w czwartki. Nie chcę pracować codziennie, więc przyjmuję pacjentów w trzy dni tygodnia: poniedziałki, wtorki i czwartki. W poniedziałki spotykam się z nastolatkami, a w pozostałe dwa dni z dorosłymi. Wydłużyłam sobie wtorki, żeby, tak jak już mówiłam, w czwartek nie przyjmować już nikogo po nim. Nigdy się nie pomylił i nigdy nie przychodzi wcześniej. Zjawia się punkt trzynasta i od razu wchodzi do mojego gabinetu.

– Skąd o tym wiesz?

– Bo zwykle po każdym pacjencie wychodzę do toalety albo zrobić sobie coś do picia lub jedzenia, a najczęściej na papierosa. Nigdy nie widziałam go czekającego na korytarzu i dopiero tuż przed wejściem do gabinetu zdejmuje kurtkę, czapkę, szalik, co tam ma na sobie zależnie od pogody.

– To świadczy również o tym, że odsłania się tylko przy tobie, jeśli chodzi o ubranie. A co do siedzenia na korytarzu, może po prostu tego nie lubi i nawet kiedy jest wcześniej, woli poczekać na zewnątrz. Na przykład obawia się, że spotka kogoś w poczekalni, że będzie musiał obok niego usiąść. Pytałaś go o to kiedykolwiek? Bo jeśli nie, może powinnaś poruszyć ten temat?

– Nie wiem, może kiedyś powinnam. Na razie chciałabym przede wszystkim dowiedzieć się od ciebie, jak powinnam z nim rozmawiać po tym spotkaniu w ciemnej ulicy. Muszę wyjść zapalić. Mogę?

Było to kompletnie do mnie niepodobne, ale nie byłam w stanie się skupić. Zupełnie jak zestresowana nastolatka przed egzaminem maturalnym. Zaczęłam się zastanawiać, na ile moje zachowanie rzeczywiście odbija jego stan psychiczny.

– Stracisz czas. Już dawno nie widziałam cię tak zdenerwowanej, ale teraz nie jest dobry moment na papierosa. Najpierw opowiedz mi o pierwszym spotkaniu.

– Okay. Mówiłam, że nigdy dotąd nie czekał na korytarzu. A w ten czwartek wyszłam z gabinetu po pacjentce, którą mam przed nim, i on tam był, a to było dwadzieścia minut przed czasem. Nic nie powiedział, nawet dzień dobry, tylko uśmiechał się do mnie. Kiedy wróciłam z toalety, nie było go i pojawił się jak zwykle o trzynastej. Wracając do spotkania: we wtorki pierwszego pacjenta, Kubę, mam o dziewiątej. Z daleka widziałam, że pod budynkiem stoi dwóch mężczyzn. Kiedy podeszłam, pierwszy odezwał się Kuba, witając mnie. Ten drugi stał oparty o ścianę, tyłem do mnie, w kapturze na głowie. Otworzyłam drzwi i kiedy Kuba wszedł, on odwrócił się, uśmiechnął i powiedział tylko, że właśnie jest na spacerze. Mnie zamurowało, a on odwrócił się i odszedł.

– Czyli chciał ci się pochwalić, że wyszedł na spacer…

– Mario, przyszedł mi się pochwalić, poważnie? On tam na mnie czekał. W dodatku kiedy podeszłam, stał do mnie tyłem i dopiero gdy wpuściłam pacjenta, odwrócił się zakapturzony! Zawsze przychodzi do mnie ubrany schludnie! Nigdy nie miał na sobie bluzy z kapturem. Wiem, że to nic nie znaczy, i w sumie po tym spotkaniu też przyszło mi do głowy, że chciał się pochwalić, ale teraz już tak nie myślę! Rozumiesz?! Uważam, że on to robi z jakiegoś powodu, celowo!

– Magdo, wchodzisz tutaj pięć minut przed czasem…

– Trzy – przerwałam jej.

– Dobrze. Trzy minuty przed czasem, naładowana złością, którą dosłownie strzelasz jak z karabinu maszynowego. Jesteś doświadczoną terapeutką i powinnaś wiedzieć, że nie jest to twoja złość…

– Nie moja?! – krzyknęłam. – Z całym szacunkiem, ale tym razem jest to tylko i wyłącznie moja złość i strach, że mój pacjent, który śni mi się po nocach, zaczął mnie śledzić!

– Tego nie wiesz. To mógł być zbieg okoliczności. Poza tym nigdy nie mówiłaś o tym, że on śni ci się po nocach. Możesz to wytłumaczyć?

– Tak. – Słowa Marii znów na moment ustawiły mnie do pionu. – Po tym, jak spotkałam go w tej bramie w nocy, miałam sen, że zamiast przypalić mi papierosa, zaczął mnie dusić i napawał się moim strachem. Miał tę samą minę co zawsze: uśmiechał się, patrząc, jak mnie brakuje powietrza. Właśnie tak patrzył na mnie, obserwując moje zdziwienie i strach, kiedy go tam dostrzeg­łam stojącego z odpaloną zapalniczką. Może mi wyjaśnisz, po co mu zapalniczka, skoro nie pali? Nosi ją tak na wszelki wypadek? À propos papierosa, jeśli zaraz nie zapalę, to rzucę się na ciebie! Mówię poważnie. Muszę wyjść na chwilę.

– Zapal tutaj i powiedz, jak wyglądały kolejne dwa przypadkowe spotkania z Adamem.

– Poważnie mam tu palić? Gdybym wiedziała…

– Dziś pozwolę na to wyjątkowo. – Maria spojrzała na mnie bezsilnie. – Zwykle nikt tu nie pali, ale po tobie zamykam. Do jutra wywietrzeje, a wolę, żebyś mówiła to, co od razu pomyślisz, niż to, co przetworzysz, paląc na dole.

– Już wiem, jak mam kierować rozmową, żebyś mi pozwoliła tu zapalić następnym razem – zaśmiałam się, a Maria uchyliła okno i odsunęła swoje bujane krzesło dalej od zimnego powietrza, które buchnęło z zewnątrz.

– Następnego razu nie będzie, a ty, proszę, kontynuuj. Może ten ziąb trochę ostudzi twoje dzisiejsze emocje.

– Dobra. We wtorek zostałam na mieście, bo chciałam spotkać się z przyjaciółką i kupić sobie płaszcz w galerii. Musiałam trochę odreagować wyznanie Kuby, ale dziś nie chcę o tym mówić. Po zakupach byłyśmy w kawiarni. Potem weszłyśmy do empiku, bo ona szukała jakiejś książki, i właśnie tam go znów spotkałam. W tłumie ludzi, Mario. Oglądał płyty z muzyką. Wyglądało na to, że mnie nie widział. Patrzyłam na niego przez chwilę. Był już inaczej ubrany niż rano. Kiedy się odwróciłam, miałam wrażenie, że on na mnie patrzy, ale nie chciałam tego sprawdzać. Po prostu wyszłam na papierosa, mówiąc Oldze, że poczekam na nią przed sklepem. Później się rozstałyśmy i pojechałam do domu. W czwartek postanowiłam nie poruszać tego tematu. Pomyślałam, że zaczekam, aż to on wspomni o spacerze we wtorek rano, ale tego nie zrobił. Przez całą sesję opowiadał mi o kolejnym psychopatycznym śnie i na koniec stwierdził, że tak w ogóle mimo tego snu poczynił ogromne postępy, że czuje się o wiele lepiej, a lęki są coraz rzadsze. Na koniec dodał, że jest bardziej gotowy na zajęcie się jego przeszłością, i wyszedł minutę przed czasem. Nigdy tak nie robił. Myślę, że to zdanie specjalnie zostawił na koniec, żeby je powiedzieć i wyjść. Żebym nie mogła już o nic dopytać. – Zamilkłam, zbierając siły na zrelacjonowanie ostatniego spotkania, a Maria poprosiła:

– Opowiedz ten sen, który przedstawił na sesji.

– Jak zwykle rzeźnia. – Zorientowałam się, jak gwałtownie gestykuluję, więc opuściłam dłonie na kolana. – Poprzestanę na najistotniejszych fragmentach, bo gadał o tym przez całe trzy kwadranse, ciągle wracając do tych właśnie wątków. Śnił, że jest w lesie. Konkretnie, że idzie przez las. Nie był to gęsty las, bo w pobliżu widział kilka domów. Było ciemno, a pogoda paskudna, zima i sporo śniegu. Ciężko mu się chodziło po tym śniegu, ale czuł się tam dobrze. Miał wysokie buty, coś jakby gumowce: tak je określił. Patrzył do góry i podziwiał gwiazdy i księżyc. Czuł się wolny, oddychał głęboko i był szczęśliwy, choć gdzieś w środku tłamsił go przybierający na sile lęk. Długo stał nieruchomo i nagle w niedużej odległości zobaczył uciekającą sarnę, a za nią wilka. To znaczy początkowo myślał, że to wilk, ale kiedy się przyjrzał, zauważył, że to pies rasy owczarek kaukaski. Po przebudzeniu wyszukiwał w necie rasy psów, żeby sprawdzić, bo bardzo go to interesowało. Kurwa, jakby nie mógł powiedzieć, że po prostu był to pies, a nie wilk. – Pokiwałam głową, nie kryjąc złości. – Ważne jest jednak to, że on się tego owczarka kaukaskiego nie bał. Stał tak dalej, spokojnie obserwując. Pies zaatakował sarnę, która w popłochu biegła w jego kierunku. Pies gryzł ją po nogach, ale gdy zobaczył Adama, spłoszył się i uciekł. Adam podkreślał, że pies zaatakował sarnę, a przed nim uciekł. No cóż, to sen, choć czasem się zastanawiam, czy nie jego bujna wyobraźnia lub psychoza. Sarna była ranna w tylne nogi i usiadła na moment. On poczuł, że musi jej pomóc. I jak myślisz, co zrobił?

– Nie wiem, ty mi powiedz. – Spokój Marii był niewiarygodny.

– Podszedł do niej i postanowił ją zabić, żeby się nie męczyła. Wyjął nóż, przycisnął jej głowę ręką i poderżnął gardło. Czuł wtedy ogromne podniecenie. Powtarzał to kilka razy. Kiedy sarna się wykrwawiała, on czuł się bardzo podniecony. Wstał, odwrócił się i zobaczył, że w jednym z domów nieopodal świeci się światło. Chciał podejść bliżej, ale w oknie balkonowym stała kobieta. Nie widziała go, zasłoniła okno, a on się obudził. Podkreślił, że po przebudzeniu był nadal niebywale podniecony, ale też wystraszony. Włączył głośną muzykę, żeby się uspokoić. To tak w większym skrócie. Dużo mówił o ruchach umierającej sarny…

– Widzisz w tym jakieś wątki?

– Oczywiście erotyczny. Patrzył na mnie tak, jakby chciał ze mną uprawiać seks. Myślę, że chodzi o wyrażenie pragnień sadystycznych. Kobieta, którą utożsamił ze zranioną sarną. Zadawanie jej bólu i silne trzymanie głowy, tak by go nie widziała, podniecało go najbardziej, a jej konwulsyjne ruchy były dla niego wyrażeniem samego aktu seksualnego. – Zamilkłam, zanim wypowiedziałam na głos swoje obawy. – Mario, myślisz, że on mógłby zgwałcić kobietę w lesie? Ten sen tak wygląda. Jak gwałt, który ma przypadkowego świadka: kobietę, która być może ze strachu nie chce tego widzieć.

– Pies widziany w taki sposób we śnie to symbol męskiej agresywnej seksualności. Co do gwałtu: to dlatego tak się go wystraszyłaś?

– Chyba przez to późniejsze spotkanie. – Zrozumiałam, co Maria sugeruje. – Było ciemno. Gdyby na mnie napadł, pewnie nikt by nawet nie usłyszał. On jest silny, wysportowany, a ja byłam wystraszona jak ta sarna we śnie.

– A pomyśl o tym tak, że to była jego próba sprawdzenia, czy naprawdę go akceptujesz. Że bada, czy kiedy mówi o swoich sadystycznych upodobaniach, ty się wystraszysz. Ta kobieta zasłaniająca okno to ktoś, kto tego nie akceptuje i nie chce tego widzieć. Na przykład jakaś kobieta z przeszłości, która go zostawiła, gdy odsłonił przed nią swoje upodobania. Mogą to być też jego obawy co do tego, że nie znajdzie kobiety, która to w nim zaaprobuje. Albo jego strach przed samym sobą, kiedy nie będzie w stanie kontrolować emocji. Twierdzi, że jest gotów na analizę przeszłości, ale chce sprawdzić, czy kiedy się przed tobą naprawdę otworzy, ty się nie wystraszysz. Nie zostawił ci miejsca na analizę tego snu. Czy nie powinnaś na najbliższej terapii zacząć od tego? Mogłaś mu również przerwać i rozpocząć analizę, ale tego nie zrobiłaś, pokazując mu jednocześnie swoje obawy, które go spłoszyły, i dlatego wyszedł przed czasem. W ten sposób pozwoliłaś się też skontrolować, a on pozostawił cię ze swoim snem na tydzień, do kolejnej sesji. Być może chciał ci pokazać, że powinien być dla ciebie ważny. Te spotkania chyba są dla niego również próbą sprawdzenia, czy ta relacja, która dla niego jest istotna, jest tak samo ważna dla ciebie. Może warto podczas analizy snu odwołać się również do zasad settingu, które dobrze zna, ale które zaczyna przekraczać? Pokazać mu na konkretnych przykładach, że on tę relację narusza, i skłonić, żeby spróbował wyjaśnić, co takiego się dzieje. Zwrócić uwagę na niepozostawienie czasu na omówienie snu, a później kolejnych spotkań. Wytłumaczyć, że tak naprawdę sam siebie skazuje na mierzenie się przez tydzień z problemem bez jasnego omówienia ważnych aspektów terapii. Krok po kroku. Nie chodzi o pozostawienie ciebie na tydzień ze snem i spotkaniami, ale o jego brak refleksji na ten temat. Co o tym sądzisz?

– On nie zostawił mnie na tydzień z analizą snu, bo tego samego dnia wieczorem pojawił się w tej ciemnej uliczce. Mario, on zostawił mnie z analizą snu o gwałcie, a później ze strachem, że gdyby chciał, mógłby to zrobić ze mną. Tak właśnie się czuję.

– Dobrze, to opowiedz o tym ostatnim spotkaniu, które tak cię przestraszyło.

– Byłam w czwartek w strasznym nastroju. Ten tydzień był ciężki, jeśli chodzi o pacjentów, a poza tym zbliża się rocznica… Sama wiesz. I do tego ten jego sen. Zostałam dłużej w gabinecie. Chciałam poczytać książkę, ale przez godzinę cofałam się ciągle do tej samej strony i nadal nie mogłam się skupić. Pomyślałam, że spotkam się z Olgą, ale po chwili stwierdziłam, że potrzebuję się napić. Tym razem nie w samotności. Wróciłam do domu samochodem. Przebrałam się i pojechałam taksówką do pubu. Było dużo ludzi, ale na szczęście znalazłam pusty stolik. Kupiłam drinka: jednego, drugiego, trzeciego. Nie liczyłam. Kilka osób próbowało się przysiąść, ale mówiłam, że czekam na kogoś i nie mam ochoty rozmawiać. Chciałam po prostu się napić i poobserwować ludzi, ich zachowania. Przez chwilę pobyć w tłumie. Parę razy wychodziłam na papierosa. Za którymś razem ktoś zajął mi stolik. Nie miałam ochoty na sprzeczkę, więc wyszłam. Zamierzałam przez bramę wydostać się na główną ulicę. Grzebałam w torebce, szukając jednocześnie papierosów i telefonu, żeby zadzwonić po taksówkę. Kiedy próbowałam zapalić papierosa, on się pojawił. Nie zauważyłam, z której strony przyszedł. Czy był za mną, czy przede mną? Stał na wprost z odpaloną zapalniczką i się uśmiechał. Byłam mocno wstawiona, ale zapytałam, co tutaj robi. Odpowiedział coś w stylu, że nie spodziewał się spotkać mnie w takim miejscu i że musi już iść, ale cieszy się, że mógł mi pomóc. Nie zadzwoniłam po taksówkę, dopóki nie znalazłam się na oświetlonej ulicy. Tam, w tej wnęce, było kilkoro drzwi prowadzących do mieszkań lub wynajmowanych w kamienicy lokali. Mógł przecież mnie tam wciągnąć. Bardzo się wystraszyłam. I jeszcze ten sen. Kiedy wstałam rano, postanowiłam zadzwonić do ciebie z prośbą o dodatkową superwizję.

– Magdo, czy poza strachem czułaś wtedy coś jeszcze?

– Nie wiem, nie myślałam o tym. Teraz mówię już o tym spokojniej, dlatego że pomogłaś mi trochę ochłonąć. Wypiłam sporo drinków, bo rano łeb mi pękał. Przypominam sobie, że czułam głównie strach i zdziwienie.

– Zadam to pytanie, bo muszę się upewnić: czy wypiłaś aż tak dużo, że mogłaś go pomylić z kimś obcym?

– Nie! – niemal krzyknęłam. – To znaczy jestem absolutnie pewna, że to był on. Przecież nawet chwilę z nim rozmawiałam. Kiedy piję alkohol w miejscu publicznym, zawsze wiem, kiedy mam przestać, żeby się nie zbłaźnić i żeby nie zrobić czegoś, czego mogłabym później żałować…

– Czego na przykład? – przerwała mi.

– Na przykład nie wylądować w obskurnym kiblu, żeby uprawiać seks z gościem dziesięć czy piętnaście lat młodszym od siebie. A później nie pamiętać nic oprócz jego fiuta i myśli, czy użył gumki, żeby nie zarazić mnie jakimś syfem.

– A robiłaś już tak kiedyś?

– Raz, ale nie w pubie. Na imprezie u znajomych dwa lata temu. – Nie odważyłam się patrzeć jej w oczy, mówiąc o tym. – Bardzo tego żałowałam, a raczej żałuję, i jest mi wstyd. Teraz nie piję aż tyle, żeby sobie na to pozwolić. To było jakieś głupie odreagowanie. Po prostu miałam ochotę na seks bez zobowiązań, ale nie chcę nigdy powtarzać takiego błędu. To nie dla mnie.

– Magdo, a jeśli ten strach jest związany właśnie z tym, o czym mówisz? Może miałaś ochotę na seks i dlatego poszłaś do tego pubu, a wtedy pojawił się on. Sama mówiłaś, że jest silny, wysportowany, młodszy od ciebie. I wystraszyłaś się, że mogłabyś spojrzeć na niego w taki sposób? Jak go postrzegasz, jeśli chodzi o jego fizyczność, jako kobieta?

– O matko! Nie myślałam o tym. – Wbiłam się w sofę. – To odrażające, ale ma trochę sensu. Ludzkie pragnienia, które muszą znaleźć ujście, i seksualność, która steruje wszystkim, jak to postrzegał Freud. – Na chwilę odebrało mi mowę i dech w piersi. Poczułam zażenowanie i obrzydzenie do samej siebie. – Może masz rację, że to mógł być podświadomy strach przed odczuciem pożądania w stosunku do niego. W dodatku po przeanalizowaniu tego samego dnia snu sugerującego jego upodobania strach się spotęgował.

– Czy uznałabyś, że jest atrakcyjny, gdyby jako obcy mężczyzna zaprosił cię na randkę? Chciałabyś się z nim spotkać?

– Wiesz, że nie. Nie chcę już z nikim się spotykać ani być z kimkolwiek w związku.

– A pod wpływem alkoholu, mając ochotę tylko na seks na imprezie?

– Ja pierdolę! – To słowo najlepiej oddawało szok, jakiego doznałam po tym, co powiedziała Maria. – Trudno mi się do tego przyznać, ale pewnie zwróciłabym na niego uwagę. Jest atrakcyjnym mężczyzną, więc gdybym go nie znała…

– Opisz go – przerwała mi, chyba głównie po to, żebym nie ominęła tego wątku.

– Jest wysoki i szczupły, ale ma wysportowaną sylwetkę. Ma ciemne krótkie włosy i brązowe oczy: jasne, raczej piwne, przenikliwe, ale jednocześnie… hmm… nie wiem, jak to określić, jakby wypełnione trudami życia, ale też jakąś nadzieją. Czasem jest zadowolony i uśmiechnięty, widać jednak, że to próba zamaskowania bólu i trudu, z jakimi się zmaga. Jest zawsze ogolony i czysty. Ma zgrabny nos i wydatne kości policzkowe, co nadaje mu trochę surowości. Ma ciemną karnację i tatuaż na jednej ręce. Poczekaj, chyba prawej. Tak, na prawym przedramieniu. Mówił też, że na dolnej części brzucha ma wytatuowany napis „Thug Life”. To był pierwszy tatuaż, który sobie zrobił. Podobno taki sam, jaki miał raper, którego słucha. Jest zadbany i przystojny, więc gdybym go nie znała, na pewno zwróciłabym na niego uwagę. – Spojrzałam na czubki swoich butów, mierząc się z własnym wstydem. – Chyba masz rację. Dlatego tak bardzo się wystraszyłam?

– Mówiłaś, że patrzył na ciebie pożądliwie, kiedy opowiadał sen?

– Tak. Zresztą nie pierwszy raz. Coraz częściej zaczynam to odczuwać. Że coś wisi w powietrzu między nami. Myślę tu o pożądaniu, ale ono nie jest moje. Tego jestem pewna. – Zamilkłam na krótką chwilę. – Mario, jeśli jest tak, jak on mówi, to od kilku lat nie uprawiał seksu. Przed masturbacją również się powstrzymuje. Kiedyś poruszaliśmy ten temat i twierdził, że aby nad sobą zapanować, słucha głośnej muzyki i ćwiczy. Zrobił sobie w mieszkaniu siłownię.

– Jesteś młodą i atrakcyjną kobietą.

– No już nie przesadzaj. – Rozbawiły mnie jej słowa.

– Nie masz jeszcze czterdziestu lat i wbrew temu, co o sobie myślisz, jestem przekonana, że podobasz się wielu mężczyznom. W dodatku od trzech lat jesteś w jego życiu jedyną kobietą, z którą ma kontakt. Może te przypadkowe spotkania to próba przekraczania granic, próba zwrócenia na siebie uwagi nie jak na pacjenta, ale jak na mężczyznę?

– Nigdy tak na niego nie patrzyłam i z całą pewnością nie będę!

– Ale podświadomie ten strach mógł się pojawić. Do tego dochodzi sen, który postrzegasz jako gwałt, i wszystko się w tobie skumulowało. A strach wynika stąd, że mamy tutaj do czynienia z przeniesieniem erotyzowanym. Tego się przelękłaś. Magdo, żebyśmy się dobrze zrozumiały: ja nie twierdzę, że on nie jest niebezpieczny, i musisz na niego uważać. Przypomnieć i wytyczyć granice relacji terapeutycznej i zapytać go o spotkania. Jeśli nadal będziesz czuła, że coś jest nie tak, jak powinno być, i nadal będziesz się bała, to rzeczywiście trzeba się zastanowić, co dalej. Nigdy nie spotkałam nikogo z tak dobrą intuicją jak ty, dlatego uważam, że musisz się nią kierować. Nie wiesz o nim wszystkiego, tylko to, co chce ci powiedzieć, a na podstawie tego, co o nim mówiłaś, uważam, że jest człowiekiem, który może być niebezpieczny dla innych lub dla siebie.

– Wiesz, tak naprawdę od sześciu lat mam w dupie, czy coś mi się stanie, i nie boję się śmierci, ale wolałabym już, żeby mnie ktoś zadźgał nożem, niż zgwałcił i torturował, udając, że jestem kimś ważnym i wspaniałym. Bo w tym przypadku mam obawy, że tak właśnie jest. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak czułam. – Nagle przypomniałam sobie te emocje. – Chyba zaraz po wypadku, gdy zadzwonili z policji. – Przerwałam. – Kurwa, od tego czasu jest mi wszystko jedno, czy żyję i jak moje życie wygląda. Nie boję się już, że palenie czy picie mnie zabije. Czasem nawet chciałabym, żeby tak się stało. Po tym, jak zraziłam do siebie wszystkich bliskich, w tym rodzinę, pewnie wielu osobom by ulżyło, że już mnie nie ma. Co ja w ogóle gadam? Nie jestem przecież na terapii. Chcę tylko powiedzieć, że on wyzwolił we mnie strach i złość. Bardzo dawno nie czułam tak silnych emocji…

– Trochę jakbyś wróciła do życia. – Maria patrzyła na mnie badawczo, ale z troską i radością w oczach. – Magdo, przed wypadkiem właśnie taka byłaś: żywiołowa, bezczelna, ale przy tym ogromnie spostrzegawcza. Miałaś gdzieś, co myślą i mówią inni, kierowałaś się własną intuicją, dzięki czemu stałaś się świetną terapeutką. Twoje przeżycia uciszyły tę żywiołowość i pasję. Wróciłaś do pracy tylko dlatego, żeby mieć jakieś zajęcie, by nie tkwić w domu z samą sobą. Musisz się teraz zastanowić, co się dzieje w relacji między tobą a Adamem. Bo ona obudziła w tobie wszystko to, co chciałaś uśpić. Wiem, że się zdenerwujesz tym pytaniem, ale zastanawiałaś się może nad terapią dla siebie? Myślę tu o przynajmniej kilku spotkaniach.

– Widzisz, zaskoczę cię i się nie zdenerwuję. Myślałam o tym. Na razie pozostaje to w sferze pomysłu, co do którego muszę podjąć decyzję. Nie wiem, ile mi to zajmie, ale pocieszę cię, że się zastanawiam. Pierwszy raz od sześciu lat przyszło mi to do mojej pustej głowy. – Zaśmiałam się głośno, widząc zadowolenie na twarzy Marii.

– To dobrze. Cieszę się. A przychodzi ci do głowy, co mogło się zadziać w tej relacji terapeutycznej, że twoje emocje zaczynają wracać?

– Nie. Teraz przyjęłam do wiadomości, że muszę go zapytać o te spotkania, wrócić do omówienia zasad relacji terapeutycznej i zaobserwować jego reakcję. Omówić też sen i dopytać o sadystyczne upodobania.

– A nie masz co do nich pewności?

– Masz rację, chyba powinnam to po prostu stwierdzić i poczekać na jego komentarz.

– A może ty się boisz, że on poczuł do ciebie coś więcej?

– Strachem bym tego nie nazwała. W sumie pewnie nawet bym się ucieszyła, bo miałabym pretekst, żeby przekierować go do innego terapeuty. Tylko wiem, że wówczas znów zmieniałby terapeutów co chwila.

– Wiesz? – zdziwiła się Maria.

– Tak było, zanim przyszedł do mnie. Próbował u kilku terapeutów, ale oni po jakimś czasie przekierowywali go do kogoś innego. – Przekrzywiłam głowę i uśmiechnęłam się z przekąsem. – Jakoś mnie to nie dziwi.

– I ty najchętniej poszłabyś ich śladem?

– Tak. Najbardziej na świecie chciałabym się go pozbyć.

– To dlaczego jeszcze tego nie zrobiłaś?

– Nie wiem. Może dlatego, że tak naprawdę mam wszystko w dupie, że posłuchanie czasem takiego psychopaty to zawsze jakaś atrakcja w tym moim nędznym życiu.

Maria spojrzała na mnie ze złością, a ja wycofałam się ze swoich słów.

– Przepraszam. Wiesz, że tak nie myślę. Lubię ten zawód. Coś jednak mnie w Adamie ciekawi… Wkurwia mnie, że przychodzi, ale też zastanawia, co on tak naprawdę przeżył. Z jakiegoś powodu uznał, że potrzebny mu terapeuta.

– Terapeutka – poprawiła mnie Maria.

– No tak, terapeutka, bo zawsze wybierał kobiety, ale to już kiedyś omawiałyśmy. Myślę, że on doświadczył dużo złego. Tak czuję. Czasem jak na niego patrzę, to jest mi go ogromnie żal. Chyba dlatego jeszcze nie zrezygnowałam: skoro tyle czasu przychodzi, może jestem w stanie jednak jakoś mu pomóc i to właśnie przebija strach i sprawia, że nie rezygnuję. Widzę w jego oczach nadzieję na lepsze. – Spojrzałam na zegarek. – Dobra, czas się kończy, więc spadam. Widzimy się za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że nie będę cię wcześniej niepokoić.

– A bierzesz taką ewentualność pod uwagę?

– Cały czas mam z tyłu głowy, że jednak coś jest nie tak. No, zobaczymy, jak będzie wyglądała następna sesja z Adamem. Dzięki jeszcze raz. Do widzenia.

– Trzymaj się ciepło i nie pal tyle.

– Dzięki. Postaram się. Jak dojadę, zrobię przelew. Pa.

Opuściłam gabinet Marii spokojniejsza i gotowa na zakupowe okazje. Uwielbiałam tę kobietę. Już na studiach, kiedy miałam szczęście być w jej grupie warsztatowej, zyskała moją ogromną sympatię. Zdania były oczywiście podzielone. Jedni ją kochali, inni nienawidzili. Zasłużyła sobie na to swoją głęboką analizą wszystkiego i wszystkich. Nie dawała za wygraną, kiedy ktoś próbował się wymigać. Wiele osób sobie z tym nie radziło. Mówiły, że jest z nią trudno, ale przecież o to właśnie chodziło. Każdy, kto wybierał ten zawód, powinien wiedzieć, że najpierw musi sobie poradzić z samym sobą, a później pomagać innym, tak żeby ich nie krzywdzić. Maria ciągle nam o tym przypominała. Była jednocześnie surowa i wspierająca. Wraz ze mną cztery osoby z grupy miały okazję ją poznać na intensywnym treningu rozpoczynającym studia. Trzy dni od rana do nocy z Marią i pracą nad własnymi emocjami i doświadczeniami. Kiedy sprawdziłam na liście, że prowadzi warsztaty w mojej grupie, wiedziałam, że lepiej nie mogłam trafić. Wiele się od niej nauczyłam. Miała koło pięćdziesiątki. Nigdy nie pytałam jej o wiek, ale jeśli była starsza, to świetnie się trzymała. Była wysoka, farbowała się na blond i od czasu do czasu zmieniała długość włosów, ale nigdy krócej niż do podbródka. Nosiła okulary, a od mojego powrotu do pracy zaczęła chyba korzystać ze szkieł kontaktowych. Szkoda, bo okulary pasowały do niej idealnie. Kiedy wybrałam ją na superwizorkę, szczerze się ucieszyła. Przez te wszystkie lata poznała mnie bardzo dobrze. Ja nie wiedziałam o niej zbyt wiele, ale czułam się przy niej jak przy starszej siostrze: dobrze i spokojnie.

Adam ciągle tkwił mi w głowie, nie wywoływał już jednak tak skrajnych emocji jak niespełna godzinę temu. Pomyślałam o jego dziwacznym, sztucznym uśmiechu i o smutku w oczach. Znów zrobiło mi się go żal, jak zawsze do tej pory. Myślałam o wszystkim, o czym rozmawiałyśmy: o jego niewesołym samotnym życiu i lęku przed ludźmi, o przymusie kontrolowania wszystkiego, przez co nie wychodzi z domu. O tym, że skoro zaczął chodzić choć na spacery, to jako jego terapeutka powinnam się tym radować, a nie bać i poddawać podejrzeniom. Przyszło mi do głowy, jak bardzo moje obecne życie jest podobne do jego egzystencji. Jestem równie samotna, z tą tylko różnicą, że na własne życzenie, z własnego wyboru, a nie z powodu lęku, którego już dawno się wyzbyłam.

CzęstochowaWtorek – trzy dni wcześniej

KUBA

Usiadłem na fotelu i choć starałem się być wyluzowany jak zawsze, gdy spotykałem się z Magdą, dziś zwyczajnie się denerwowałem. Cholernie denerwowałem. Całkiem jak przed maturą lub w trakcie obrony pracy dyplomowej. Pociły mi się dłonie, a serce waliło mi tak, że słyszała je pewnie nie tylko Magda, ale i cała kamienica. Nie wiedziałem, czy usiąść, kładąc nogę w poprzek drugiej, jak często mi się zdarzało, czy oprzeć się o fotel i patrzeć w sufit. Wtedy jednak nie widziałbym jej reakcji, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Zamierzałem powiedzieć jej coś dla mnie istotnego, ale Magda była dzisiaj jakby zaabsorbowana czymś innym. Miałem wrażenie, że myślami jest zupełnie gdzie indziej. Mimo to odezwałem się:

– Chciałem porozmawiać dziś z tobą o czymś ważnym. Od dawna już o tym myślę…

– Zanim zaczniesz, powiedz mi, czy ten gość długo czekał przed budynkiem?

Była podenerwowana, co mnie zmartwiło.

– Nie wiem. Kiedy przyszedłem, już tam był. A coś się stało? To ktoś znajomy?

– Chciałam tylko wiedzieć, czy był tam długo. O której przyjechałeś?

– Chwilę przed tobą. Widziałem, jak podjeżdżasz, kiedy wychodziłem z parkingu. Zastanawiałem się, czy nie zaczekać, ale na pewno zaczęłabyś terapię od tego, że to jest nieprofesjonalne, więc postanowiłem podejść pod budynek. On już tam stał. W sumie dziwny typek. Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz na zaniepokojoną.

– No proszę, jak ty mnie dobrze znasz. Może powinieneś być moim terapeutą? – Wróciła do swojej zwyk­łej oschłości.

– Przestań. Zwyczajnie się martwię.

– Kubo, masz rację, że to nie jest profesjonalne z mojej strony, bo zabieram ci twój czas, ale – zamyśliła się na moment – po prostu musiałam zapytać. A ty nie powinieneś się o mnie martwić. Jestem twoją terapeutką.

– No tak, ciągle mi o tym przypominasz.

– Bo ty ostatnio ciągle o tym zapominasz, prawda?

– Jak zwykle mnie rozgryzłaś. Byłem wczoraj na randce.

Chciałem zobaczyć w jej oczach choć iskrę zazdrości, ale ona tylko spojrzała na mnie z zainteresowaniem. Wiedziałem, że troszczy się o mnie jak terapeuta, ale niestety nie jak kobieta, na czym bardzo mi zależało. Czekałem, aż zapyta o nowo poznaną dziewczynę, ale tego nie zrobiła. Jedynie się uśmiechała. Dawno nie byłem na randce, choć mnie na to namawiała. Dzisiaj chciałem jej wytłumaczyć dlaczego. Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Ja patrzyłem na nią, a ona na mnie. Lubiłem takie momenty ciszy z nią, kiedy nie trzeba nic mówić, a jest tak bezpiecznie i dobrze. Czasem milczeliśmy dość długo. Ona wiedziała, że tego potrzebuję.

– Powiesz coś więcej?

– Nie wiem, czy chcę, ale spróbuję. Ma na imię Zuza. Poznałem ją u znajomych, wymieniliśmy się telefonami. To było kilka miesięcy temu. Młodsza ode mnie i bardzo atrakcyjna dziewczyna. Zdziwiła się, kiedy zadzwoniłem, bo uznała, że nie bardzo się nią zainteresowałem, i chyba tak było, ale pomyślałem, że spróbuję. I było fajnie. Poważnie, było fajnie. Poza tym, że jest ładna, okazała się też dowcipna i inteligentna. Poszliśmy do knajpy coś zjeść, a później na spacer. Potem ona zaproponowała, żebyśmy się czegoś napili, więc wstąpiliśmy do baru. Dziwiłem się sam sobie: jak to się stało, że jestem z taką świetną dziewczyną w barze? Widziałem, że niejeden koleś mi zazdrości, a ja – zebrałem się w sobie, by powiedzieć to, co najważniejsze – nie chciałem od niej nic więcej. Nie planowałem się z nią znów spotkać, nie chciałem nawet iść z nią do łóżka, choć pewnie byłoby świetnie. To znaczy miałem ochotę na seks, ale nie chciałem jej wykorzystać, bo wiedziałem, że już więcej się z nią nie umówię.

– Dlaczego? Przecież podobno było ci z nią dobrze? Dlaczego nie chcesz spróbować?

– Hmm… – Wciąż nie mogłem tego z siebie wydusić, a im dłużej zwlekałem, tym trudniej było zacząć ten temat. – Po co mam próbować, skoro wiem, że nic z tego nie będzie?

– Kubo, tego nie wiesz…

– Wiem – przerwałem jej stanowczo.

– Nigdy nie będziesz szczęśliwy, jeśli nie pozwolisz innym na to, by cię uszczęśliwili. Jesteś młodym, przystojnym facetem…

– Naprawdę tak uważasz? – przerwałem jej z radością, której nie potrafiłem ukryć.

– Dlaczego pytasz?

Zobaczyłem niepokój w jej oczach. Bałem się powiedzieć jej to, co sobie zaplanowałem. Patrzyła na mnie badawczo.

– Naprawdę nie wiesz, dlaczego cię o to pytam?

– Będziemy teraz grali w zgadywankę? Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– Umów się w końcu ze mną.

Nigdy nie widziałem jej takiej. Nie wiedziała, jak zareagować. Zawsze miała na wszystko gotową odpowiedź, ale nie teraz. Opuściła wzrok i pokręciła głową, ale nadal nic nie mówiła, więc ja kontynuowałem, nie tracąc nadziei, że istnieje choć cień szansy na to, że się ze mną umówi.

– Przecież te spotkania od dawna są bardziej przyjacielskie niż terapeutyczne. Ja wiem, że starasz się zachować pozory terapii, przypominając mi co jakiś czas, jakie są zasady i jak powinno być.