Zakręt w twórczą stronę -  - ebook

Zakręt w twórczą stronę ebook

0,0
24,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Zaczęło się od nauki lutowania z tatą, potem było tłumaczenie przez jednego z trenerów, czym jest kondensator, a skończyło się na połączeniu sprężarki ze starego solarium z mikroprocesorem i częściami drukarki, które razem grały kilkanaście pierwszych dźwięków piosenki Kolorowe kredki. (…) Od paru lat tworzę systemy chmurowe na potrzeby firm z Doliny Krzemowej”.

To w dużym skrócie historia jednego z bohaterów książki – absolwenta niezwykłego Ośrodka Twórczej Psychoedukacji DAMB w Gdańsku. Jak potoczyły się losy innych, którzy wkroczyli do samoorganizującej się DAMB-owej piaskownicy i znaleźli się w strefie inspiracji Doroty Hazuka-Furgalskiej i innych współtwórców ośrodka?

Ponad dwadzieścia opowieści napisanych z okazji 25-lecia DAMB-u przedstawia metamorfozy uczestników zajęć. Osoby pełne lęku przed wszelkimi zmianami, takie, do których w szkole przylgnęła etykietka nieśmiałych, zarozumiałych lub krnąbrnych, przegrani na starcie w systemie szkolnym leworęczni czy dyslektycy zmieniali się w ludzi umiejących organizować swój czas i rozwijać swoje pasje, bez trudu nawiązujących relacje interpersonalne, ufających swojej intuicji, pewnych siebie oraz przekonanych, że gdziekolwiek pójdą, będą w stanie się tam odnaleźć. Jako lingwiści, informatycy czy artyści na drugim końcu świata, ale także jako mężowie, ojcowie i szefowie firm.

Wielu reprezentantów DAMB-u to medaliści finałów światowych Odysei Umysłu i zdobywcy nagrody Ranatra Fusca, przyznawanej za wybitną kreatywność. Ale, jak wspomina jedna z uczestniczek, „czasami wygrywamy, a czasami się uczymy”: tolerancji, akceptacji, ciekawości innych, okazywania wsparcia potrzebnego do przekraczania wszelkich barier oraz życia w harmonii z sobą i ze światem.

Odyseja Umysłu to wyjątkowe i ponadczasowe narzędzie edukacyjne. Mądrze poprowadzona drużyna Odyseuszy zapewnia młodym ludziom unikalną przestrzeń rozwoju kompetencyjnego, intelektualnego, emocjonalnego i społecznego. W DAMB-ie potrafią to robić w sposób niezrównany! (Dość powiedzieć, że „dambersi” zdobyli przez lata w sumie aż 27 spośród 89 medali wywalczonych przez Polaków na odysejowych Finałach Światowych.) Na przestrzeni ćwierć wieku w Ośrodku swoją przygodę z Odyseją Umysłu przeżyły setki pozytywnie nakręconych, kreatywnie zakręconych dzieci i nastolatków. Czasem przychodziły osoby nieśmiałe, czasem nieświadome swoich talentów, czasem nieodnajdujące się w rutynie szkolnej codzienności. Zawsze wychodzili dambitni marzyciele, myśliciele i twórcy, którym żaden dambaras niestraszny. To wielka wychowawcza spuścizna Doroty i jej zespołu, którzy stworzyli miejsce legendę, niepodrabialne i wyjątkowe w skali całego kraju. - Wojciech Radziwiłowicz – honorowy prezes Fundacji Odyssey of the Mind Polska

Dorota Hazuka-Furgalska – psycholog, trenerka Odysei Umysłu, właścicielka Ośrodka Twórczej Psychoedukacji DAMB, stworzonego w 1995 roku, założycielka Fundacji Promocji Dzieci Zdolnych „Odyseusz”, edukatorka dramy. Specjalizuje się w pracy z uczniem zdolnym, a jej szczególną pasją jest kreatywny rozwój dzieci i młodzieży. Ze swoimi drużynami zdobyła 21 tytułów mistrza Polski w Odysei Umysłu oraz 8 złotych medali i 4 srebrne, a także 4 prestiżowe nagrody Ranatra Fusca za oryginalne rozwiązania techniczne na finałach światowych.

Prowadzi treningi kreatywnego myślenia dla młodzieży, nauczycieli oraz firm. Stworzyła koncepcję kompleksowej opieki nad uczniem zdolnym w gimnazjach i liceach w ramach projektu „Zdolni z Pomorza”. Specjalizuje się także w treningach EEG Biofeedback poprawiających pamięć, koncentrację, elastyczność myślenia oraz zdolność panowania nad stresem. Za swoją innowacyjną działalność otrzymała certyfikat Re-imagine Learning Challenge Pacesetter w prestiżowym ogólnoświatowym konkursie Ashoka Changemakers i Fundacji Lego. Inne jej pasje to teatr, literatura, fotografia, śpiew, jazda na nartach i tenis stołowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 188

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja: Dorota Hazuka-Furgalska

Zakręt w twórczą stronę

HISTORIE PRAWDZIWE

Sopot 2020

Copyright © 2020 by Wydawnictwo Smak Słowa and Dorota Hazuka-Furgalska

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Redakcja polonistyczna i korekta: Anna Mackiewicz

Opracowanie graficzne i skład: Piotr Geisler

Okładka: &visual

Ryciny na okładce i wewnątrz książki: Julia Kul

Rycina na stronie 199: Marek Kudła

Ośrodek Twórczej Psychoedukacji DAMB

Aleja Wojska Polskiego 18/2A

80-277 Gdańsk

tel. 509-99-11-09

www.damb.org

Smak Słowa

ul. Boh. Monte Cassino 6A

81-805 Sopot

tel. 507-030-045

ISBN 978-83-66420-43-4

Zapraszamy do księgarni internetowej wydawnictwa

www.smakslowa.pl

www.festiwalksiazkipsychologicznej.pl

…PRZEZ MOJĄ GŁOWĘ PRZELECIAŁO TORNADO

Dorota Hazuka-Furgalska

Jestem szczęściarą! Przyznaję to z pełną odpowiedzialnością. Realizuję najbardziej nawet nieprawdopodobne pomysły, i to już od 25 lat, odkąd założyłam z koleżankami Ośrodek DAMB. Tak też było z wydaniem tej książki…

– Pani Doroto! – zwraca się do mnie z uśmiechem Prezydent Gdańska podczas spotkania z drużyną, która skonstruowała wyjątkowy pojazd o napędzie hemisferycznym. – Widzimy się kolejny rok, poznałem już wielu zdolnych ludzi, którzy zdobywają medale na światowych finałach, ale ciekawi mnie, co się z nimi dzieje dalej, co robią w życiu, czy to ma jakiś wpływ na ich wybory. Niech pani zbierze te historie i napisze książkę. Pomogę.

I właśnie wtedy uświadomiłam sobie, jak wiele ciekawych i utalentowanych osób poznałam w DAMB-ie, jakich wielkich zmian byłam świadkiem i jak młodzi ludzie przeobrażali się na moich oczach i wzbijali wysoko na skrzydłach swojej kreatywności. Pomysł wydania książki bardzo mi się spodobał.

Minęło kilka kolejnych finałów, kilka niezwykłych wynalazków i kilka sukcesów… Ania Świtajska zaprosiła mnie na organizowany przez siebie Festiwal Książki Psychologicznej, gdzie prowadziłam warsztaty kreatywnego myślenia w dniu poświęconym pokoleniu iGen. Świetnie się bawiłam z uczestnikami podczas tworzenia wynalazków dla Agenta 007 w otoczeniu książek w klimatycznej księgarni na Monciaku. I nagle przyszła mi do głowy myśl. Zupełnie jak w Pomysłowym Dobromirze. Przecież Ania ma Wydawnictwo Smak Słowa! Poczułam dreszcz ekscytacji. Wszystko stało się jasne…

I zaczęło się. Niesamowite rozmowy do nocy, cudowne wspomnienia, wspaniałe słowa, których nigdy wcześniej nie słyszałam. A przy okazji mnóstwo inspiracji, rozważań, humoru i śmiechu. Chyba wszystkim udzielił się ten entuzjazm. Jeszcze bardziej zapragnęłam, żeby inni usłyszeli te historie, przeczytali o niezwyk-łych młodych ludziach, których miałam szczęście spotkać na swojej drodze.

– Marzenia się spełniają! – krzyczę i skaczę z radości jak dziecko, które właśnie dostało wymarzony prezent. Hmm… może troszkę trzeba im pomóc, może nawet bardziej niż troszkę, ale przecież chodzi o to, że ostatecznie się spełniają i już! Moje postanowiły zrobić to po raz kolejny i to właśnie teraz – w 25 urodziny Ośrodka Twórczej Psychoedukacji DAMB.

A jak to się zaczęło…?

Prosto po studiach, z głową w chmurach, pełną nowych idei (prawdę mówiąc, nadal z tego nie wyrosłam), rzuciłam się w wir pasjonujących wyzwań. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że staną się one początkiem niezwykłych przemian tak wielu osób i sensem mojego życia.

Jako psycholog, świeżo zatrudniony w poradni psychologiczno-pedagogicznej, szukałam ciekawych szkoleń i zapisałam się na kurs dramy prowadzony przez Holendrów ze Szkoły Dramy w Arn-hem. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie doświadczyłam! To było jak piorun, który przeszedł przez każdą cząstkę mojego ciała. Emocjonalny i kreatywny wulkan! Chwilę po kursie poznałam Adama Jagiełło-Rusiłowskiego, twórcę Teatru Wybrzeżak, i na fali wcześniejszych emocji zapisałam się na stworzone przez niego Podyplomowe Studium Dramy Pedagogicznej.

Drama dała mi najlepszy warsztat pracy z grupą, jaki kiedykolwiek zdobyłam, i do dziś czerpię z tego doświadczenia pełny-mi garściami. Dlatego bez żadnego zastanowienia, nie wiedząc praktycznie nic o Odysei Umysłu, wraz z koleżanką z poradni – Basią, przygotowałam swoją pierwszą grupę niezwykłych dzieciaków do konkursu. I tu szok! Wygrana w Polsce i udział w finałach światowych. Wreszcie młodzież mogła odkrywać swoje pasje i rozwijać różne talenty. I nagle… kolejny szok! Nie możemy prowadzić dłużej zajęć w poradni!

– To niemożliwe! – krzyknęłam, a przez moją głowę przeleciało tornado. – Co dalej z tymi wszystkimi dzieciakami nieprzystającymi do rzeczywistości?! – Wiele z nich spotkałam po raz pierwszy podczas diagnozy psychologicznej. Kiedy 8-letni Jędrek opowiadał dzieciom o historii, a potem chował się pod ławką, pukały się w czoło. Kiedy 7-letni Michał narysował fioletowego króliczka i radośnie pobiegł pokazać go pani, usłyszał: „Michał, nie ma fioletowych króliczków, proszę to zmienić!”. Przestał rysować na kilka lat. Kiedy 6-letni Adaś robił dzieciom wykład z paleontologii, krzywiły się: „On jest jakiś dziwny”. I Jędrek, i Michał, i Adaś, a także inne dzieci, nie znajdując partnerów do rozmów i zrozumienia, czuły się wyobcowane w grupie rówieśników. Po pewnym czasie stawały się bardzo samotne albo zaczynały dostosowywać się do otoczenia, żeby zyskać akceptację, kosztem swoich niezwykłych pomysłów, zdolności oraz kosztem siebie i swojej indywidualności.

Zauważyłam też, że dzieci zaciekawione poznawczo często nudzą się w szkole, zadają nauczycielom trudne pytania, a gdy nie otrzymują odpowiedzi, tracą motywację i biernie uczestniczą w lekcjach albo zaczynają przeszkadzać w prowadzeniu zajęć, przez co są uważane za krnąbrne i zarozumiałe. Sami domyślacie się, co dzieje się dalej…

Zrodził się we mnie bunt. Trzeba coś z tym zrobić! Nie mogę zostawić tych dzieciaków, które dzięki Odysei odnalazły sens, otworzyły się, zaczęły rozwijać swoje zdolności – takie myśli kłębiły mi się w głowie. Oprócz mnie były wtedy jeszcze trzy cudowne koleżanki, które też chciały działać, i rodzice z pierwszej konkursowej grupy, którzy nie odpuścili i namówili nas na założenie działalności. Tak oto w 1995 roku powstał Ośrodek DAMB! Dzieło Doroty, Alicji, Majki i Basi.

Muszę przyznać, że DAMB to ludzie niepowtarzalni, intrygujący, ciekawi świata, myślący niestandardowo indywidualiści, ludzie, którzy wychodzą poza ramy i którzy często z powodu tej odmienności nie mogą odnaleźć się w swoim środowisku. Bo wychodzenie poza ramy nie jest łatwe. Cała masa ludzi ze wszystkich sił i w każdym momencie stara się wciągnąć Cię z powrotem w te ramy. Nie zawsze potrafisz się temu oprzeć, zaufać swojej intuicji, swoim pasjom i swojej indywidualności. Jak to zrobić, żeby przetrwać, nie zatracić prawdziwego siebie, a jednocześnie nie być samotnym? Receptą jest wiara w siebie, zbudowana dzięki możliwości działania w bezpiecznym środowisku, które zaakceptuje, a nawet doceni odmienność i różnorodność, zapewni przestrzeń do eksperymentowania i pielęgnowania indywidualności, w środowisku, które będzie inspirowało, stwarzało warunki do kreatywnego myślenia, stawiało wyzwania oraz jasne cele, a jednocześnie uczyło współdziałania w zespole i doceniania pomysłów innych. To jest właśnie idea zajęć warsztatowych, która przyświecała powstaniu Ośrodka DAMB.

Podczas zajęć młodzi ludzie poznają siebie i swoje mocne strony, uczą się nieszablonowego myślenia i podejmują różne kreatywne aktywności, m.in. techniczne, literackie, aktorskie, muzyczne czy graficzne. Stawiane przed nimi wyzwania są zawsze rozbieżne, dające możliwość myślenia dywergencyjnego i generowania wielu ciekawych rozwiązań. Ocena pomysłów czy wytworów odbywa się dopiero na samym końcu procesu, kiedy to grupa wybiera najbardziej oryginalne rozwiązania i sprawdza, w jaki sposób można zastosować je w praktyce. Nie ma żadnych barier w uczeniu się kreatywnego myślenia: ani intelektualnych, ani emocjonalnych, ani wiekowych. Jedynym ograniczeniem jest nasz wewnętrzny krytyk, który często mówi nam: „to się nie uda, to jest niemożliwe, to głupi pomysł…!” I właśnie nad tym krytykiem mocno pracujemy podczas warsztatów, żeby wydobyć na światło dzienne najróżniejsze, nawet absurdalne pomysły, nie odrzucać ich i dopiero na końcu zastanawiać się, co zrobić, żeby te pomysły urzeczywistnić.

Podczas zajęć jesteśmy poszukiwaczami kreatywnych pomysłów, wzajemnie się inspirujemy, mamy otwarte głowy, żegnamy „nie mogę” i oswajamy „niemożliwe”.

Przemiany uczestników, a nawet metamorfozy, są widoczne gołym okiem już po kilku miesiącach. Ale najbardziej spektakularne zmiany obserwuję w grupach konkursowych Odysei Umysłu. To jest dopiero eksplozja talentów i osobowości!

Cudownie jest wydobywać z ukrytych zakamarków ludzkiej psychiki zdolności i towarzyszyć młodym ludziom w tej niezwyk-łej podróży intelektualnej i emocjonalnej. Udziela mi się wtedy dziecięca radość tworzenia i wspólnego wymyślania. Cały ten twórczy proces – szalone ćwiczenia, ekscytacja towarzysząca powstawaniu nowego pomysłu czy wynalazku, poszukiwanie nietypowych materiałów, pierwsze projekty, prototypy, a potem udoskonalenia, improwizacje, próby przedstawienia, determinacja, pokonanie stresu i towarzyszące temu nieustanne odkrywanie siebie oraz budowanie poczucia własnej wartości krok po kroku… Fascynujące! Zapewne nie bez powodu usłyszałam kiedyś na za-jęciach: „Pani to się czasem bawi lepiej od nas!”. A na urodziny dostałam stworzony przez drużynę pomysłowy poradnik „Jak zajarać panią Dorotę?”. I niesamowita jest myśl, że to wszystko promieniuje dalej, na inne osoby, które przekazują sobie tę pozytywną energię.

Od dziesięciu lat jestem sama kapitanem na tym okręcie kreatywności i przetrwałam wszystkie sztormy. A to dzięki pozytywnemu myśleniu, niepoddawaniu się, uporowi i niezwykłym trenerom. Nie zatonęłam nawet wtedy, gdy moje pomysły zakiełkowały w głowie innej osoby i przeżyłam krótką chwilę załamania. Szybko jednak przeszłam do konstruktywnego działania, dzięki któremu DAMB rozkwitł jeszcze bardziej – nowi, wspaniali trenerzy, nowe, nadzwyczajne dzieciaki, nowe, świeże pomysły, kolejne wyzwania, zapał, cudowna atmosfera, a w tym roku także nowiusieńka, śliczna siedziba… Każdą porażkę można przekuć w sukces dzięki pozytywnemu podejściu i szukaniu różnych rozwiązań, czego z pewnością nauczyła mnie Odyseja Umysłu.

Z wielką ekscytacją oddaję w Wasze ręce tę książkę, która zawiera dwadzieścia prawdziwych historii absolwentów Ośrodka DAMB, historii ich osobistych przemian, odnalezienia bezpiecznej i inspirującej przestrzeni do rozwoju. Opowiedzą Wam, jak obudzili swój kreatywny potencjał i jak go wykorzystują w doros-łym życiu. Dowiecie się również, jak podążanie tą twórczą drogą wygląda z punktu widzenia rodziców oraz niezwykłych osób zaprzyjaźnionych z Ośrodkiem DAMB. W tej czytelniczej podróży spotkacie różne style pisania, różne emocje i perspektywy, które podkreślają indywidualność autorów i ich ciekawe osobowości. W ciągu 25 lat wszystkie te osoby, należące do różnych pokoleń, osiągnęły jeden wspólny sukces: mistrzostwo i/lub wicemistrzostwo drużynowe na Światowych Finałach Odysei Umysłu. Ale tak naprawdę zyskały też coś znacznie cenniejszego – szczególne miejsce wśród wspaniałych przyjaciół i swoją osobistą zmianę, którą podzielą się z Wami w tej książce.

Przeczytacie opowieści o ludziach, którzy przekraczając swoje granice, wyszli ze strefy komfortu, odkryli swój kreatywny potencjał, uwierzyli w siebie, nauczyli się działać w zespole i doświadczyli tego szczególnego, niepowtarzalnego klimatu tworzenia w zgranej grupie.

Komiksowe ilustracje do każdej z historii stworzyła jedna z pierwszych uczestniczek DAMB-owej i odysejowej przygody – Julia Kul, absolwentka i pracownik Akademii Sztuk Pięknych oraz stypendystka Polsko-Amerykańskiej Komisji Fulbrighta. Całość podsumował naukowym komentarzem Adam Jagiełło-Rusiłowski – doktor psychologii, prodziekan na Wydziale Nauk Społecznych UG, innowator oraz działacz Ashoki i programu Odyseja Umysłu.

Przekazujemy Wam także garść kreatywnych zadań, zapamiętanych z zajęć lub specjalnie stworzonych przez absolwentów, do wykorzystania w Waszych twórczych działaniach. Znajdziecie tu ćwiczenia integracyjne, słowne, dramowe i techniczne, które mogą rozwinąć w uczestnikach różne zdolności oraz dostarczyć wspaniałej zabawy całemu zespołowi.

Mam nadzieję, że przedstawione tu historie będą dla Was inspiracją, wywołają błysk w oku, a może nawet spowodują, że dołączycie do tej pozytywnie zakręconej grupy ludzi i obudzicie swoje twórcze możliwości lub staniecie się następnym pokoleniem Poławiaczy Kreatywności.

KREATYWNOŚĆ TO DOPIERO POCZĄTEK

Krzysztof Kwapisiewicz

W pokoju nauczycielskim są Panie i reklamują program dla uzdolnionych czy coś takiego. Kto się czuje inteligentny, niech idzie – od tych słów wychowawczyni zaczęła się moja przygoda z Odyseją Umysłu. Był rok 2005, uczyłem się w pierwszej klasie gimnazjum i nie umiałem za bardzo nic „odysejowego”, byłem raczej wycofanym nastolatkiem – matematycznym kujonem. Od tamtej pory minęło ponad 14 lat i w tym czasie brałem udział w niezliczonych konkursach krajowych i międzynarodowych jako uczestnik, sędzia i organizator. Poznałem masę ludzi (w tym moją żonę), zwiedziłem kawałek świata i, co najważniejsze, zmieniłem się nie do poznania.

Moja zmiana rozpoczęła się od podróży do Afryki, a konkretnie – do Parku Narodowego Wirunga w Kongo, gdzie jako Ziom zmierzyłem się ze złowrogimi Tumanami Kurzu. Zanim jednak doszło do tej scenicznej podróży, musieliśmy jako drużyna zmierzyć się z bardziej przyziemnymi trudnościami. Jak zrobić stroje? Czy możliwe jest stworzenie scenografii, która byłaby jednocześnie wnętrzem pociągu i dżunglą? Jak napisać scenariusz, który będzie śmieszny? Okazało się, że poznanie siebie nawzajem może sprawić, że nawet największy problem zostanie rozwiązany. Ktoś może okazać się kryptofanem maszyny do szycia, urodzonym stand-uperem czy utalentowaną malarką. Moją zaletą było, przynajmniej według współtowarzyszy, „bycie technicznym”, więc przypadło mi w udziale zbudowanie stelaża do scenografii. Wyszło okropnie. Całość ledwo stała, śruby sterczały dookoła, a miejscami widać było taśmę klejącą. Mimo wszystko konstrukcja spełniała swoją funkcję – prezentowała piękne obrazy innych osób i potrafiła przeistoczyć wnętrze pociągu w dżunglę.

Po ogromnym sukcesie moich rozwiązań technologicznych w konkursie trafiłem do drużyny, która postawiła sobie za cel rozpracowanie problemu techniczno-teatralnego. Naszym zadaniem było kreatywne przedstawienie procesu wyginięcia dinozaurów. Stworzyliśmy scenariusz, w którym jaszczury żyjące w czarno-białym świecie kredy zostają zgładzone przez napływające z innego świata kolory. Jednym z urządzeń siejących zniszczenie była maszyna wydająca „kolorowe dźwięki”. Proces powstawania tego ustrojstwa zaczął się od „hej, a co jeśli byśmy zmusili drukarkę do grania na fletni Pana?”. Jako że wieść o moich technicznych umiejętnościach dotarła do uszu innych członków zespołu, dostałem zadanie wcielenia tej idei w życie. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić, więc od razu się zgodziłem. Zaczęło się od nauki lutowania z tatą, potem było tłumaczenie przez jednego z trenerów, czym jest kondensator, a skończyło się na połączeniu sprężarki ze starego solarium z mikroprocesorem i częściami drukarki, które razem grały kilkanaście pierwszych dźwięków piosenki Kolorowe kredki. Na konkursie w USA otrzymaliśmy za to rozwiązanie nagrodę Ranatra Fusca za wybitną kreatywność, jednak to nie ona zapadła mi głęboko w pamięć. Tym, co zrobiło na mnie szczególnie silne wrażenie, było chóralne odśpiewanie wyżej wymienionej piosenki przez blisko stupięćdziesięcioosobową reprezentację Polski w tym konkursie w chwili, gdy nasza drużyna na scenie odbierała puchar.

W następnym roku, w ciut zmienionym składzie drużyny, po-nownie podjęliśmy próbę pogodzenia ciekawej i śmiesznej historii z nietuzinkowym rozwiązaniem technicznym. Tym razem chodziło o stworzenie robota-zwierzęcia, który będzie wykonywał czynności „zwierzęce”, takie jak chodzenie, podnoszenie się czy wyrażanie emocji mimiką. Zbudowaliśmy żyrafę, która robiła wszystkie te rzeczy i była przeurocza. Niestety jej urok był tak samo duży jak stopień jej awaryjności. Bez przerwy coś się w naszej żyrafie psuło. Także podczas przedstawień. Z tego powodu musieliśmy się wykazywać niezwykłą elastycznością. Czasami trzeba było wyciąć z danej sceny jedną postać, bo akurat regulowała ona silnik od napędu CD, który miał zaraz mrugać okiem. Tutaj z pomocą przychodziły nam treningi improwizacji. Wystarczyło jedno lub dwa spojrzenia i już wiedzieliśmy, co mamy robić i jak zagrać, żeby z zewnątrz nie było widać, że coś jest nie tak. Ani razu nie zdarzyło się, żeby ktoś nam powiedział: „ej, tam coś nie zadziałało, prawda?”.

W ostatniej klasie liceum planowałem zrobić sobie przerwę od Odysei, skupić się na maturze, wybrać studia, pouczyć się. Jednak moje plany pokrzyżował pewien odyseusz. Wyciągnął mnie na szybki obiad i zupełnie przypadkiem miał ze sobą streszczenia tegorocznych problemów długoterminowych. Powiedział: „trzeba zrobić latające pojazdy”, następnie starał się mnie przekonać, abym rozważył wzięcie udziału, taka szybka przygoda na zakończenie liceum, nie musimy się bardzo angażować. Tak naprawdę wcale go nie słuchałem, bo w głowie snułem już plany, co i jak będzie latać. Żeby pogodzić to jakoś z maturą, postawiliśmy na minimalizm. Brak strojów, tylko czarne kalesony i T-shirty w tym samym kolorze, scenografia tworzona na bieżąco z naszych ciał i tak mało urządzeń, jak się da. Gdy zostało nam do wymyślenia ostatnie urządzenie, które miało wykonać lot, kilka razy zmieniając prędkość, postawiliśmy na kawałek foliowej torebki, w którą dmuchaliśmy od dołu. Udało się, dostaliśmy za to maksymalną liczbę punktów w tej kategorii.

W późniejszych latach występowałem w drużynach studenckich. Wówczas współzawodnictwo zeszło na dalszy plan, by zro-bić miejsce dla integracji wewnątrz zespołu i poza nim. Równoleg-le pomagałem też organizować konkursy, żeby pozostać w kontakcie z innymi osobami wkręconymi tak jak ja, ale również by podtrzymać piękną tradycję Odysei Umysłu w Polsce. Okazało się, że bycie kreatywnym – kluczowe dla uczestnika – stało się wręcz zbędne podczas organizowania konkursu. Trzeba było wykonywać często nużące i powtarzalne zadania przez kilkanaście godzin dziennie. Takim zadaniem było noszenie krzeseł. Tysiąca krzeseł. A to na scenę, a to na ceremonię zakończenia. Potrafi to doprowadzić do sytuacji, w której pod koniec dnia człowiek jest w stanie wydusić z siebie tylko: „to już ostatni konkurs, jestem na to za stary, więcej nie wracam”. Każde takie oświadczenie łatwo jednak poddać próbie, wystarczy stanąć po ceremonii zakończenia przy wyjściu i obserwować twarze rozpromienionych uczestników.

Podsumowując: co dała mi Odyseja Umysłu? Jak przekłada się to na „prawdziwe” życie, w tym zawodowe? Od paru lat tworzę systemy chmurowe na potrzeby firm z Doliny Krzemowej. Często trzeba przygotować jakiś prototyp rozwiązania „na już” i wtedy bardzo przydaje się umiejętność skupiania się na tym, co „jest oceniane”, bez rozpraszania się i zajmowania mniej ważnymi rzeczami. Jeśli miałbym wymienić najważniejszą lekcję dla ludzi wchodzących na rynek pracy, to wybrałbym właśnie tę.

Na pewno też nie boję się podejmować wyzwań, tak jak to było ze scenografią dla Zioma czy z grającymi fujarkami. Trochę takie „fake it till you make it”. W pracy zawodowej nieraz zdarzyło mi się zgłosić na stanowisko, na które nie miałem kwalifikacji. Cały czas podejmuję się w życiu zadań, do których – jak mi się wydaje – nie jestem przygotowany. Raz się udaje, a raz nie.

Ostatnią rzeczą, o której chcę wspomnieć, są kontakty z ludźmi, które nawiązałem przez te wszystkie lata. Poznając nowe osoby z różnych krajów i środowisk, poznałem różne sposoby widzenia świata. Myślę, że mogę powiedzieć, że w Odysei Umysłu znalazłem przyjaciół z całego świata, z którymi utrzymuję kontakt do dziś.

Jeszcze tylko w ramach postscriptum. W momencie kiedy piszę te słowa, trwa sezon odysejowy i po raz pierwszy od bardzo dawna nie jestem zaangażowany w żadnej roli.

Przede mną największe dotychczasowe wyzwanie – wychowanie dziecka! Jakie wartości wyniesione z Odysei Umysłu przydadzą się w roli ojca?

W PODRÓŻY ŻYCIA

Nikos Kotowicz

Dziś piszę tekst do książki, jutro prowadzę lekcje w kinie dla kilkuset uczniów, w przyszłym tygodniu prowadzę warsztaty z wystąpień publicznych, za dwa tygodnie jestem konferansjerem na imprezie jednej z firm, która swoją siedzibę ma w szklanym domu, a za trzy tygodnie kręcę film instruktażowy dla firmy z branży motoryzacyjnej. Byłem wodzirejem, fakt, że raz, ale byłem. Zbierałem pieniądze od ludzi na ulicy, nie dlatego, że potrzebowałem, ale dlatego, że chciałem. Mam swój kanał na YouTubie, nawet dwa, zagrałem w serialu sensacyjno-dokumentalnym emitowanym na CANAL+ Discovery. W szufladzie mam stos poezji, a na dysku gigabajty materiałów do montażu. W głowie zaś jeszcze więcej pomysłów na to, jak przedstawić świat, w którym żyję, jak go podbić (w sensie podboju ludzkich serc), komu go zaprezentować i jak sprawić, by dotarło to do szerszego grona widzów, a przy tym jak być słuchanym. Te pytania zadaję sobie dziś, ale co sprawiło, że jestem tu, gdzie jestem, i mogę się nad tym wszystkim zastanawiać?

Mam 28 lat. W wieku 9 lat trafiłem na zajęcia w szkole, podczas których ławki były ustawione inaczej niż na lekcjach. Nie mogę narzekać na moją edukację, zawsze chodziłem do dobrych szkół, szkoła nigdy nie była dla mnie traumą, a nauczyciele w większości wykonywali swoją pracę z pasją. Tutaj wszystko wyglądało inaczej – stoły poprzewracane do góry nogami, krzesła pod ścianą. Nie pamiętam już, co dokładnie tam robiliśmy, ale pamiętam, że to był mój początek przygody z DAMB-em – ośrodkiem, który będzie mi towarzyszył nieprzerwanie przez następnych siedem lat, który wpłynie na mnie w decydujący sposób i ukształtuje mój charakter oraz zaważy na dalszych życiowych wyborach. W ośrodku przygotowywaliśmy się do konkursu Odysei Umysłu, ale to nie konkurs był najważniejszy, lecz relacje, jakie między sobą bu-dowaliśmy. Na samym początku byłem jednym z najmłodszych uczestników i wtedy inspirowali mnie starsi koledzy. Po latach role się odwróciły i sam nie wiem kiedy stałem się inspiracją dla młodszych kolegów. Z częścią ludzi trzymam się do dziś, z innymi spotykam się sporadycznie, czasem przypadkiem wpadniemy na siebie na ulicy. Jest między nami jakaś ciekawa więź, która nie pozwala nam przejść obok siebie obojętnie. Jedna ze znajomości przerodziła się w przyjaźń, która trwa pomimo tego, że każdy z nas robi w życiu zupełnie inne rzeczy. To wspólnie spędzone chwile zdecydowały o tym, że byliśmy na siebie skazani w pozytywnym znaczeniu tego słowa.

Nieodłącznym elementem uczestnictwa w DAMB-ie były obozy, na które jeździliśmy zarówno zimą, jak i latem. To tam budowaliśmy tratwy, to tam po raz pierwszy przebrałem się za kobietę, to tam każdy mógł się wygłupiać i dać upust fantazji i kreatywności. Organizowaliśmy podchody, kręciliśmy filmy, improwizowaliśmy, chodziliśmy na piesze wycieczki, paliliśmy ogniska podczas kuligów, jeździliśmy na nartach, uciekaliśmy do pokojów dziewczyn. To tam odbywały się pierwsze dyskoteki i to tam poznawaliśmy się i uczyliśmy, jak można spędzać wolny czas, używając swojej wyobraźni. Pamiętam też jednego chłopaka, bardzo skrytego i nie-pewnego siebie. Atmosfera obozu pozwoliła mu otworzyć się i być sobą – swoimi odpowiedziami Adam wprawiał nas w osłupienie i podziw. To nauczyło mnie, że każdy ma w sobie ogromny potencjał, tylko u niektórych widać go od razu, a inni potrzebują więcej czasu, aby go odkryć.

Odyseja kojarzy mi się również z podróżowaniem. Jako 13-latek poleciałem pierwszy raz do Stanów. Wyjazd ten rozbudził we mnie chęć odkrywania świata. Na finałach światowych czułem się jak bohater filmu o czarodziejach – tysiące dzieci w moim wieku, z całego świata, które wymieniają się PIN-ami, uśmiechają się, pozdrawiają i machają do siebie. Samo uczestnictwo w konkursie wiąże się z ogromnymi emocjami. Takich emocji, jakie daje konkurs Odysei, nie dało mi do tej pory chyba nic. W ciągu kilku tygodni człowiek mógł przeżyć euforię, złość, satysfakcję, rozgoryczenie i szczęście. Mógł przeżyć, ale także mógł się tych emocji uczyć. Wyjazd do Stanów na finały uczył i inspirował na każdym kroku. Poczułem, że jestem takim samym dzieckiem jak dzieci z innych kontynentów, z innych państw. Łączy nas ten sam problem do rozwiązania, targają nami te same emocje. Niczym się nie różnię od dzieci z całego świata, a dzieci z całego świata niczym nie różnią się ode mnie. Jestem Polakiem, ale jestem też obywatelem świata. Do dziś podróżuję, zwiedzam świat. Kiedyś podczas studiów byłem na wycieczce na południu Polski i oglądając mapę, zorientowałem się, że obok jest miejscowość, do której jeździłem na obozy DAMB-owe. Co zrobiłem? Zacząłem szukać miejsca, w którym tyle przeżyłem, nie pamiętałem, gdzie to było, nie byłem nawet pewien, czy to ta miejscowość, ale w końcu dotarłem po nitce do kłębka w miejsce, z którym wiązało się tyle wspomnień.

Obecnie nie tylko podróżuję, ale też zajmuję się kręceniem krótkich filmów, teledysków, mam swój kanał na YT. Kamera jest jednym z moich narzędzi pracy, a to właśnie na obozie kręciliśmy swoje pierwsze filmy i montowaliśmy. Pamiętam nawet, że Pani Dorota (jedna z trenerek oraz właścicielka ośrodka) użyczyła nam swojego samochodu, dzięki czemu mogłem poczuć się jak 14-letni gangster, który zakochał się w pewnej niewieście o imieniu Róża. Mieliśmy pełną swobodę w tworzeniu materiału wideo i pamiętam do dziś niektóre filmy, których nie powstydziłyby się festiwale form jednominutowych.

W liceum nie brałem udziału w Odysei, ponieważ chciałem przygotować się do egzaminów do szkoły teatralnej. Wydawało mi się, że w aktorstwie znajdzie upust moja kreatywność. Dostałem się za drugim razem do PWST w Krakowie filia we Wrocławiu i okazało się… że trochę się myliłem. W zawodzie aktora kreatywność może i jest dość istotna, ale na pewno nie jest na pierwszym miejscu. Aktor odtwarza, wykonuje polecenia reżysera, jest częścią całości i nie ma zbyt dużej swobody. Stwierdziłem jednak, że nie ma sensu rzucać szkoły, trzeba ją skończyć i zdobyć warsztat. Po skończonej szkole zacząłem poszukiwać form, w których mógłbym się spełniać. Stąd pomysł pójścia na zaoczną reżyserię, to tam zrozumiałem, że bardziej chcę aktywnie uczestniczyć w tworzeniu dzieła, a nie w występowaniu. Uwielbiam występować, ale jeszcze bardziej lubię tworzyć. Proces tworzenia jest czymś, od czego chyba się uzależniłem już w najmłodszych latach. Szukam własnej formy, za pomocą której mógłbym korespondować z widownią, i bardzo się cieszę, że jeszcze jej nie znalazłem, bo wiem, czego szukać, a jak już to znajdę… to pewnie zabawa zacznie się od nowa. Takie ciągłe poszukiwanie daje mi motywację, trochę jak u Gombrowicza: „[…] nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę […]. Przed pupą zaś w ogóle nie ma ucieczki”. Ja na razie skupiam się na ciągłej ucieczce, bo ucieczka nie pozwala nam wpaść w rutynę.

Po skończonej szkole miałem także swój epizod jako trener. Była to dla mnie niesamowita przygoda, podróż w czasie, zmiana warty i nagła teleportacja. W tej samej sali, w której kiedyś wymyślałem z moimi kolegami przedstawienie, siedzę dziś i mam być trenerem, mam inspirować młodych do tego, aby coś stworzyli. Szedłem za swoim doświadczeniem i za intuicją. Na początku byłem pewien, że uczestnicy będą mi mówili na ty, bo przecież ja w głowie mam ciągle 14 lat, a tu nagle słyszę: „Panie Nikosie”… Zdębiałem, nie wiedziałem, co odpowiedzieć, i tak zostało na kilka miesięcy. Dopiero gdy polecieliśmy do Stanów, powiedziałem wraz z drugim trenerem, że jeśli zdobędą tyle (i tutaj podałem jakąś bardzo dużą liczbę) punktów za przedstawienie, to będą mogli mówić nam na ty… Tak się spięli, że na ty przeszliśmy. Następnego dnia powiedziałem, że jak zdobędą mistrzostwo świata, to będę chodził jak pająk i do każdego z nich zwracał się per Pan i Pani. Ku mojej euforii i ich satysfakcji chodziłem jak pająk i na najbliższe minuty Laura, Ola, Andrzej, Mateusz, Marek i Tymon stali się dla mnie Państwem.

Od kilku lat prowadzę imprezę, która odbywa się pierwszego dnia finałów. Niestety nie mam czasu na co dzień zajmować się Odyseją, ale co roku jestem na finale, by poczuć ten magiczny klimat i dać innym choć trochę swojej energii. Uwielbiam patrzeć, jak rozwijają się dzieciaki, ale też jak rozwija się sam konkurs. Kiedy zaczynałem swoją przygodę z Odyseją, w mojej konkurencji było zaledwie kilka drużyn. Dziś to ogólnopolskie wydarzenie, które swoją logistyką i zaangażowaniem wielu ludzi może niejednego zaskoczyć. Jeśli miałbym do czegokolwiek porównać Odyseję i ośrodek, w którym się przygotowywałem, to byłaby to piaskownica lub podwórko. Z czasem moim podwórkiem stał się cały świat.

KREATYWNOŚĆ JEST JAK MASZYNA

Kinga Marszałkowska

Kreatywność jest jak maszyna, którą każdy ma w sobie. U niektórych znajduje się na samym wierzchu, dumnie wyeksponowana i rozgrzana do czerwoności z powodu nadmiernej eksploatacji. U innych stoi schowana gdzieś głęboko lub leży zardzewiała czy po prostu zapomniana. Okazuje się jednak, że fizycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby ruszyć jedną z jej zębatek, która uruchomi reakcję łańcuchową i odblokuje całą maszynę. Każdy ma w sobie ten mechanizm i każdy może go używać. Jedni wykorzystują go częściej, inni rzadziej, ale temu właśnie służy trening, czyli – mówiąc wprost – technika używania maszyny, żeby wiedzieć, jak ją odblokować i – co równie ważne – jak o nią dbać. 

Rozbudowuję dalej tę analogię, żeby obrazowo wytłumaczyć, czym była dla mnie, siedmiokrotnej uczestniczki, Odyseja Umysłu. Pokrótce: jest to konkurs, w którym siedmioosobowa drużyna wybiera temat (zwany problemem; np. techniczny, teatralny itd.) przedstawienia i przygotowuje się do niego kilka miesięcy. Cały proces przygotowań to bardzo intensywne spotkania polegające na wymyślaniu, tworzeniu i współpracy z drużyną. Na tym etapie uczymy się używania naszych maszyn tak, aby produkowały mnóstwo unikatowych pomysłów. Dzięki nieustają-cej inspiracji wzajemnymi przemyśleniami dotyczącymi klimatu przedstawienia czy ciekawymi rozwiązaniami nasze maszyny są stale utrzymywane na wysokich obrotach. Myślimy wtedy nie tylko o tym, aby po prostu wykonać zadanie, ale też o tym, by czymś zaskoczyć lub lepiej oddać realia wymyślonego przez nas świata. A więc olejem napędowym maszyn jest ciekawość tego, co tym razem wymyślimy, oraz chęć zrobienia czegoś nowego i szalonego. 

Początki

Gdy przyszło do wybierania problemów długoterminowych, byłam przekonana, że jako drużyna nowicjuszy w DAMB-ie wybierzemy temat teatralny, czyli to, co zwykle, gdy byłam odyseuszką w szkole. Technicznego nawet nie przeczytałam, bo wcześniej zawsze mi powtarzano, że: po pierwsze, nie mamy warunków do wykonywania prac technicznych, a po drugie, nie mamy szans, bo to jest bardzo trudne. Okazało się jednak, że większość mojej drużyny była „zajarana” budowaniem pojazdu. A ja? Czułam raczej przerażenie, bo nie miałam pojęcia o elektronice, mechanice… po prostu nie wiedziałam, jak zrobić tak, żeby rzeczy działały. Wtedy też pewnie nikt z nas nie wiedział, co powinniśmy byli umieć. Jednak mimo wszystko zdecydowanie łatwiej byłoby sobie odpuścić, niż podjąć wyzwanie i przyznać się, że nigdy nie miało się w rękach wiertarki, że się nie wie, co to jest tokarka ani – przede wszystkim – jak napędzić pojazd. Silnik? Może, ale jak go podłączyć? Pod okiem naszego mentora uczyliśmy się tych wszystkich podstaw. Pokazał nam, jak używać narzędzi, tłumaczył fizykę i prąd tak, że rozumieliśmy to na tyle, żeby samemu dojść do rozwiązania. Na początku czułam się niepewnie, bo brak wiedzy technicznej wydawał mi się przeszkodą nie do pokonania. Nigdy wcześniej nie miałam okazji obcować z techniką w taki sposób. Nauczyłam się jednak planu działania i wtedy przekonałam się, że mnie to naprawdę ciekawi. Najpierw wymyślamy niestworzone, nierealne, niesamowicie „odjechane” projekty pojazdów, napędów, sposobów poruszania się. Siedzimy po kilka godzin, dyskutujemy, inspirujemy się i z entuzjazmem ulepszamy swoje pomysły. Potem dopiero zastanawiamy się, jak to zrobić, szukamy rozwiązań. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy najpierw mieli przebrnąć przez podstawy tych wszystkich technicznych dziedzin, żeby później, jak już to opanujemy, spróbować wykorzystać tę wiedzę. Lepiej nie, bo byśmy się dowiedzieli, że to, co planujemy, nie zadziała. A gdy nie wiemy i podchodzimy do tego z zapałem, to się udaje. I udało się, grupa czternastolatków bije konkurencję na głowę i jedzie do Stanów ze swoim pojazdem-kołem i automatyczną hydrauliczną dłonią. 

To wszystko było jak sen, ale żeby zrobić te niestworzone rzeczy, potrzeba mnóstwa zapału, który pozwoli przetrwać godziny wyczerpującej pracy. Nie wiem, czy są tacy, którym udaje się od razu zrobić coś, o czym nie mają pojęcia, ale ja na mojej drodze ciągle się potykałam. Pracujemy metodą prób i błędów (próbujemy, aż nam wyjdzie). Czasami od razu widzimy, co trzeba zrobić, a innym razem musimy wypróbować masę rzeczy, nim dojdziemy do rozwiązania. I tak właśnie pracujemy, sami testujemy swoje możliwości, co wymaga ogromnej siły i wytrwałości w działaniu. Dzięki temu zyskujemy swoje metody, nie schematy wymyślone wcześniej przez kogoś innego, ale własną wiedzę i doświadczenie, które są bezcenne. 

Sukcesy i porażki

Zdobyliśmy dwa złote medale na finałach światowych, nagrodę Ranatra Fusca za wybitną kreatywność i nagrodę Omera za postawę fair play. I to są duże osiągnięcia, które, jak można sobie łatwo wyobrazić, generują ogromne oczekiwania. Na drużynę, która wygrała w jednym sezonie, wywierana jest niejawna presja. Tymczasem zdarzyło się, że pomimo włożenia trzy razy tyle pracy w kolejnym roku, zajęliśmy trzecie miejsce na finałach ogólnopolskich. Rodziny już czekały, aby zobaczyć, jak podczas gali wchodzimy na scenę i odbieramy puchar – przepustkę na finały światowe, ale tak się nie stało. Nie wygraliśmy i byliśmy tym przybici, zwątpiliśmy w swoje umiejętności. Tylko że tak naprawdę czasami wygrywamy, a czasami się uczymy. Podobnie jak wtedy, gdy zajęliśmy czwarte miejsce na finałach światowych, mijając się z podium o jeden punkt. Wówczas przekonaliśmy się na własnej skórze, że doświadczenie to najsurowszy nauczyciel – najpierw daje test, a potem tym, którzy nie obrażą się na cały świat, przeklinając jego niesprawiedliwość, daje lekcję. Każdemu indywidualną: mnie, żeby się nie poddawać i dążyć do celu, bo to, że wydaje się nieosiągalny, to najmniejszy problem. Zawsze można się od kogoś dowiedzieć, podpytać, douczyć, ale wytrwałością nikt się z nami nie podzieli, bo nie da się jej wytłumaczyć, jej trzeba doświadczyć.

Co dalej?

Cała Odyseja jest przeładowana wrażeniami, inspiracjami, energią, sukcesami, emocjami. Kiedy się skończyła, zaczęłam się zastanawiać, co ja zrobię z tymi kilkoma godzinami dziennie, nad czym będę się głowić całymi tygodniami. Gdzie będą uciekały moje myśli? Nie będę już odliczać dni do maja i nie zadzwonię do drużyny z pomysłem na pojazd na następny rok. Trudnością jest teraz dla mnie znalezienie równie pochłaniającego zajęcia, które utrzyma moją maszynę na wysokich obrotach i nie pozwoli odłożyć jej na bok ani zmarnować lat zdobytego doświadczenia.