Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najpierw przychodzi paczka. Potem strach.
W Puławach znów leje się krew, ale tym razem nie ma żadnych wątpliwości – ktoś odgrywa w mieście wyjątkowo chory spektakl. W eleganckich, starannie zaadresowanych przesyłkach kurierzy dostarczają… ludzkie szczątki. Ofiary są przypadkowe. Albo nie. Sprawca bez twarzy, bez śladów, bez granic – media szybko nadają mu przydomek: Wyrzynacz.
W sam środek tej psychotycznej układanki trafia Ewa Jędrycz – policjantka z bliznami, których nie widać na pierwszy rzut oka. Wie, że nie mierzy się tylko z mordercą. Mierzy się z kimś, kto zna każdy jej ruch. A zegar tyka, paczki trafiają do coraz to nowych adresatów, a demony – te z zewnątrz i te własne – nie odpuszczają ani na chwilę.
Krzysztof Jóźwik znów w formie, której nie da się podrobić. „Wyrzynacz” to thriller, po którym długo nie spojrzysz Spokojnie na żadną przesyłkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2025 KRZYSZTOF JÓŹWIK
All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone
Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja: MAŁGORZATA STAROSTA
Korekta: KATARZYNA KUSOJĆ
Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS
Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, MAŁGORZATA SZOSTAK
Fotografia wykorzystana na okładce: SHUTTERSTOCK
Lektor audiobooka: WOJCIECH MASIAK
WYDANIE I
ISBN 978-83-68205-45-9
Wydawnictwo INITIUM
www.initium.pl
e-mail: [email protected]
facebook.com/wydawnictwo.initium
Było cholernie zimno. Grube narciarskie rękawice skutecznie ograniczały czucie i pewność chwytu. Kiedy ramieniem próbował otworzyć drzwi do komórki, poczuł, że drewniany trzonek umyka mu z rąk. W ostatniej chwili przykucnął i tylko cudem przytrzymał ciężki tasak, by nie upadł na podłogę. Wetknięta pod pachę piła i elektryczna wyrzynarka do drewna uzupełniały arsenał. Potrzebował tych narzędzi, w weekend bowiem planował coś specjalnego. Po kilkunastu tygodniach milczenia nadszedł czas, by znów pokazać miastu, na co go stać.
Był koniec stycznia i Puławy już powoli zapominały o jego wyczynach sprzed trzech miesięcy. To za długo. Trzeba wziąć się do roboty, wykazać wyobraźnią, pomysłowością i przebiegłością. Tak żeby wszyscy znów o nim mówili. By ze zgrozą przekazywali sobie z ust do ust informacje o tym, do czego zdolny jest Wyrzynacz. By pełni lęku zastanawiali się, czy geniusz jego działań dotknie także ich.
Drzwi do szopy zaskrzypiały z chrzęstem, odgarniając śnieg, który spadł w ciągu ostatnich godzin. Mężczyzna wszedł do środka i położył na drewnianym stole narzędzia. Potem spojrzał na leżącą pod grubym kocem postać. Człowieka, który teraz należał tylko do niego. Z którym mógł zrobić, co tylko chciał.
Oprawca uśmiechnął się do siebie i kopnął leżącego w nogę.
– Zimno, co? – rzucił.
Wewnątrz było trochę cieplej, ale z ust i tak leciała para. W nocy temperatura na zewnątrz schodziła poniżej minus kilkunastu stopni. To była prawdziwa zima stulecia. No, może dekady.
Mężczyzna westchnął i rozejrzał się po komórce. Pociągnął nosem, jakby chciał poczuć zapach drewna. Mimo mrozu do jego nozdrzy, oprócz przyjemnego zapachu drewna, wdarł się także zapach krwi, odchodów i ludzkiego ciała.
– Nic nie odpowiesz? – wznowił dialog, spoglądając na legowisko pod ścianą. – Jesteś przecież dobrze opatulony. To jest specjalny wojskowy koc. Wytrzymuje nawet największe mrozy. Dałem za niego aż pięć stów.
Żadnej odpowiedzi.
– Nie powinieneś narzekać, przecież mógłbym ci go zabrać – padło z wyrzutem i ironią. Na twarzy mężczyzny wykwitł brzydki, złośliwy uśmiech. – Widzę, że złapałeś focha. No nic… jak nie chcesz, to się nie odzywaj… Twoja sprawa…
Mężczyzna w końcu stracił zainteresowanie swoim więźniem i zaczął rozkładać narzędzia. Zmarszczył czoło, zastanawiając się, od czego zacząć. Miał już co prawda ułożony w głowie wstępny plan działania, ale zawsze mógł zrobić to inaczej, niż pierwotnie zakładał.
Obrzucił wzrokiem dostępny arsenał sprzętów i pokręcił głową.
Doszedł do wniosku, że oryginalny pomysł jednak był dobry. Nawet bardzo dobry.
Nie było sensu tego zmieniać w ostatniej chwili. Wszystko było już obmyślone i zaplanowane. To był świetny plan.
– No dobrze – rzucił znów wesoło w kierunku prowizorycznego posłania. – To do roboty.
Potem wziął ze stołu elektryczną wyrzynarkę i podłączył ją do prądu. Zbliżył się do swojego więźnia. Mruknął coś pod nosem i przypatrzył się leżącej postaci.
– Wiem, że nie możesz mówić – zachichotał jak dzieciak, ciesząc się ze swojego żartu. – Tak się tylko z tobą drażnię. Wybacz mi to. Tę moją zabawę. Wiem, że jestem trochę pojebany.
Sprawdził palcem, czy ząbkowany nóż dobrze trzyma się w uchwycie narzędzia. Było w porządku. Na próbę uruchomił więc sprzęt, by mieć pewność, że nie odmówi mu posłuszeństwa. Pomarańczowa wyrzynarka zazgrzytała ostrym dźwiękiem, pokazując, że jest sprawna i gotowa do działania. Mężczyzna z uznaniem pokiwał głową. To był dobry, markowy sprzęt. Warto było w niego zainwestować.
– Nie miej do mnie żalu za to, co za chwilę zrobię – rzucił nieco smutno. – Chodziło mi to po głowie od dawna i w końcu się zdecydowałem. Wiesz przecież, że nie jesteś pierwszy. Już próbowałem i wiem, jak bardzo jest to przyjemne. Teraz już nie potrafię się zatrzymać. Kręci mnie to…
Ostatnie słowa mężczyzna wypowiedział już weselej, jakby znów chciał uderzyć w dowcipny ton i obrócić wszystko w żart. Nie kontynuował jednak, tylko zacisnął usta i pokiwał do siebie głową.
– No to do dzieła! – zachęcił sam siebie i ruszył w kierunku swojej ofiary.
Po chwili jazgot potępieńczo wyjącej wyrzynarki przecinającej ciało i kości, rozchlapującej na boki mięśnie, ścięgna i krew, zagłuszył wszystkie inne odgłosy.
Obudził się w środku nocy.
Zbudziły go nie hałasy i nie głód, lecz ciężkie powietrze przesycone dymem tytoniowym, które wypełniało jego dziecięcy pokoik. Smród musiał dostawać się przez szczelinę pod drzwiami.
Trzylatek bardzo chciał zapłakać, jednak wytrzymał i zapanował nad tym odruchem. Z czasem nauczył się powstrzymywać od płaczu, bo wiedział, że skończy się laniem. Nie chciał ich prowokować. Nie chciał, by wyładowywali swoją złość na nim. Bo to bolało. I to bardzo.
Rozbudzony chłopiec nadstawił uszu. Z drugiego pokoju dochodziły dźwięki muzyki, urywane rozmowy i brzęk szkła.
Trzylatek podniósł się z posłania i złapał za szczebelki łóżeczka.
Przez chwilę zastanawiał się, co zrobić.
W końcu przeszedł przez drewnianą barierkę i stanął bosymi stópkami na zimnej podłodze wyłożonej linoleum. Podszedł do drzwi i przyłożył ucho, nasłuchując dźwięków z zewnątrz.
Wiedział, że powinien wrócić do łóżka i spróbować znów zasnąć, żeby nie narażać się na nieprzyjemności. Ciekawość wzięła jednak górę. Nie potrafił się powstrzymać.
Sięgnął do klamki i wyszedł z pokoiku.
Zakradł się do przedpokoju i kucnął przy futrynie drzwi prowadzących do dużego pokoju. Były zamknięte, ale i tak było wiadomo, że w pomieszczeniu jest kilka osób. Ze środka dochodziły hałasy i unosił się smród papierosów.
Chłopiec wiedział, że nie powinien tego robić, ale przynaglony ciekawością przyłożył oko do sporej szczeliny majaczącej między drzwiami a metalową futryną. Otwór był na tyle duży, że dało się zobaczyć większą część pomieszczenia. Już zdarzyło mu się kilka razy podglądać, więc miał wprawę.
W pokoju było kilku mężczyzn i jego mama.
Na stole walały się butelki po alkoholu, szklanki i kieliszki. Na wielkim talerzu chłopiec dostrzegł pokrojoną kiełbasę, kromki chleba i kiszone ogórki.
Mężczyźni stali wokół łóżka i na coś patrzyli.
Niektórzy z nich byli nago, inni tylko w majtkach.
Dwóch z nich robiło coś z jego mamą leżącą na łóżku. Całkiem gołą i rozkraczoną.
Chłopiec z ciekawości aż mocniej przywarł do drzwi, wlepiając wzrok w odbywającą się scenę. Scenę dla trzylatka niezrozumiałą, ale ciekawą i intrygującą.
Mama jęczała, domagając się czegoś więcej. Poklepywała swoich kolegów po pośladkach, rytmicznie ruszając całym ciałem. Jednego z nich trzymała za penisa. Pozostali dopingowali swoich kompanów, wykrzykując co chwilę „Mocniej!”, „Wsadź jej w tyłek!”, „Ruchaj ją!”.
Trzylatek nic z tego nie rozumiał, ale nie potrafił oderwać się od szczeliny w drzwiach. Hipnotyzująca scena była tak nierealna i tak niespotykana, że nie był w stanie przestać patrzeć. Choć tego jeszcze nie rozumiał, to fascynowało go to, co robili dorośli.
Nagle sytuacja zmieniła się i stała się niebezpieczna.
Jeden z nagich mężczyzn powiedział, że „idzie się odlać”, i ruszył w stronę drzwi.
Chłopiec nie czekał, tylko momentalnie zerwał się ze swojej pozycji i pędem rzucił w kierunku dziecięcego pokoju. Drzwi zamknął w ostatniej chwili.
Z bijącym sercem wdrapał się do łóżeczka i padł na poduszkę.
Ciężko mu było zasnąć.
Obrazy alkoholowej orgii wyświetlały mu się przed oczami jeszcze bardzo długo.
W autobusie było tłoczno. Zaduch miał swoje źródło w nigdy niepranych zimowych grubych kurtkach, płaszczach, kożuchach, czapkach i szalikach.
Poniedziałkowy, szarobury i niezwykle mroźny poranek nikogo nie zwalniał od konieczności pójścia do pracy, więc, jak zwykle o tej porze, autobus był mocno nabity. Ludzie deptali współpasażerom po stopach, ocierali się o siebie, zahaczali plecakami i trzymanymi na ramionach torbami.
Mocno wymalowana i modnie ubrana, wyglądająca na pięćdziesiąt kilka lat kobieta już od kilku minut z nieukrywaną złością spoglądała na młodą, stojącą obok niej dziewczynę. Bez czapki, z poczochranymi włosami i nieprzytomnym wzrokiem wyglądała na taką, która dopiero co urwała się z imprezy. Ledwo stała na nogach, ściskając w jednej ręce szary plecak, a drugą niepewnie trzymając się żółtej poręczy. Lecz nie jej stan i nieobecne spojrzenie irytowały starszą kobietę, tylko fakt, że dziewczyna niemal pokładała się na współpasażerce, co doprowadzało ją do szału.
– Niech się pani o mnie nie opiera! – kobieta w końcu nie wytrzymała. Chwyciła młodą za ramię i bezceremonialnie odsunęła od siebie. – Trzeba było w nocy spać, a nie balować.
Dziewczyna nie zareagowała.
Wyglądała tak, jakby była zamroczona alkoholem albo nafaszerowana narkotykami. Miała mętny i nieprzytomny wzrok. Przez moment stała prosto, ale po chwili znów osunęła się na niezadowoloną pasażerkę. Położyła się na niej bezwładnie i uderzyła plecakiem w jej nogi.
– No niech pani się ode mnie odczepi! Do cholery jasnej!
Starsza kobieta już teraz nie przebierała w środkach, tylko zdecydowanym ruchem szarpnęła dziewczynę, odpychając ją od siebie, czym dodatkowo wzbudziła protesty innych pasażerów.
Dziewczyna nawet się nie odezwała.
Ledwo stała, kiwając się w rytm poruszającego się autobusu.
Nagle sytuacja się zmieniła.
Gdy starsza kobieta spojrzała na swoje jasnobeżowe, zamszowe kozaki, na jej twarzy pojawiła się furia.
– Co to jest, do kurwy nędzy?!!! – rozdarła się, pokazując na swoje buty. – Pobrudziłaś mi kozaki, gówniaro jedna!
Kilka osób z zainteresowaniem spojrzało w dół, na zabrudzone buty. Ci stojący najbliżej zauważyli ciemne plamy wykwitające na zamszowym materiale. Z plecaka dziewczyny na brudną podłogę autobusu kapały ciemne, gęste krople. Ludzie momentalnie się rozstąpili, obawiając się dalszych konsekwencji awantury. Mimo tłoku wokół dziewczyny szybko zrobiło się luźniej.
– Zapłacisz mi za to, smarkulo! – wrzasnęła zdenerwowana kobieta. – Jeśli to jest czerwone wino, to buty są do wyrzucenia! Kosztowały czterysta złotych! Mam świadków, więc się z tego nie wykręcisz!
– Niech się pani uspokoi… – zaczął jakiś młody mężczyzna słabym głosem, ale natychmiast zamilkł pod wpływem wściekłego spojrzenia kobiety. Szybko ocenił, że kłótnia nie ma sensu. To w końcu nie była jego sprawa. I nie jego buty.
Dziewczyna nie odpowiedziała, jakby była kompletnie nieobecna. Dalej kiwała się, trzymając się poręczy jedną ręką. Nagle autobus zahamował i jej plecak znów zatoczył się w kierunku awanturującej się kobiety. Kilka kolejnych kropli ciemnego płynu kapnęło na kremowy płaszcz.
Kobieta, rozwścieczona, wyrwała plecak z dłoni młodej pasażerki i bezceremonialnie cisnęła go na ziemię. Musiał być słabo zawiązany, bo ze środka coś wypadło i pacnęło na upaćkaną pośniegowym błotem podłogę.
Minęła sekunda, może dwie.
Potem w środku pojazdu rozległ się przeraźliwy, paniczny wrzask.
Krzyczała właścicielka pobrudzonych butów i płaszcza, krzyczały inne, stojące opodal osoby. Pasażerów opanowało przerażenie i wstręt na widok odciętych męskich genitaliów, które wypadły z przesiąkniętego krwią plecaka. Ludzkie szczątki leżały teraz na brudnej podłodze autobusu.
Ewa i Hubert dojechali na miejsce dziesięć minut po otrzymaniu informacji. Gdy zaalarmowany kierowca autobusu zatrzymał pojazd i pozwolił wyjść spanikowanym makabryczną sceną pasażerom, jeden z nich natychmiast zadzwonił na policję i podnieconym głosem doniósł o przerażającym znalezisku. Część ludzi od razu rozbiegła się, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego miejsca, ale niektórzy ciekawscy zostali, przyglądając się temu, co wypadło z plecaka dziewczyny.
Ona sama, zatrzymana przez przestraszonego, ale przytomnie myślącego kierowcę, siedziała na jednym z siedzeń na początku autobusu. Domniemana studentka nie protestowała. Wyglądała tak, jakby nie zorientowała się, że z jej plecaka wypadł penis i jądra. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje.
Policjanci weszli do środka.
Przedstawili się i wylegitymowali. We wnętrzu pojazdu znajdował się kierowca, nieświadoma niczego młoda sprawczyni zamieszania, właścicielka ubrudzonych krwią butów, kilka innych osób oraz mężczyzna, który stał najbliżej obu kobiet i widział całe zajście.
– To ona, panie aspirancie! – Pokrzywdzona kobieta tylko czekała na okazję, by oskarżycielsko wyciągnąć palec w stronę zamroczonej blondynki. Trzymała się od niej w pewnym oddaleniu, jakby się jej brzydziła. – Zamordowała jakiegoś nieszczęśnika i obcięła mu fiuta!
– Proszę o spokój – powiedziała zimno Ewa, obrzucając ją ostrzegawczym spojrzeniem. Z ust policjantki wydobyły się kłęby pary wodnej. W autobusie zdążyło się już ochłodzić i było prawie tak samo zimno jak na zewnątrz.
– Czy może pan zamknąć wszystkie drzwi? – poprosiła kierowcę Jędrycz już łagodniejszym tonem. Mężczyzna skinął tylko głową i poszedł do szoferki. Po chwili drzwi zamknęły się, zapewniając więcej prywatności.
Hubert i Ewa obejrzeli leżące na brudnej podłodze szczątki i spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Obok leżał zakrwawiony plecak. Nikt nie śmiał go dotykać. Ani jego, ani leżących na podłodze genitaliów.
– Za chwilę przyjedzie pan prokurator – wyjaśniła spokojnie Ewa, obrzucając wzrokiem najpierw starszą kobietę. – Wtedy dokładnie pani opowie, co tu się wydarzyło.
– Spóźnię się do pracy – warknęła paniusia. – Jestem główną księgową i nie mogę zawalać moich obowiązków.
– Dostanie pani na piśmie policyjne usprawiedliwienie – odpowiedziała z przekąsem policjantka, skutecznie hamując dalsze pretensje kobiety.
Prokurator Zatorski nie kazał zbyt długo na siebie czekać. Minutę później zapukał w drzwi autobusu, po czym został wpuszczony do środka. Jak zwykle zasapany i z wielkim brzuszyskiem, wtarabanił się do pojazdu i od razu dostrzegł leżące na środku podłogi resztki człowieka.
Złapał się za głowę.
– O Jezu… – zaintonował z nieudawanym obrzydzeniem. – A już był spokój w tym mieście… A tu znowu to samo…
Mężczyzna przerwał i z głośnym westchnięciem rozejrzał się po autobusie. Nawet nie zamierzał się przedstawiać. Uznał, że sam widok garnituru, białej koszuli i w pośpiechu krzywo zawiązanego krawata jednoznacznie wskazywał na piastowane wysokie stanowisko.
– Co tu się wydarzyło? – zapytał w końcu, kierując swój wzrok na dwoje policjantów.
– Ta siksa musiała kogoś zabić i poćwiartować – wyrwała się księgowa, znów wyciągając dłoń w kierunku dziewczyny. – Na szczęście wpadła i teraz mamy tego seryjnego mordercę…
– Bardzo panią proszę! – Ewa podeszła do awanturującej się kobiety, aż tamta, przestraszona, zamilkła i potulnie usiadła. – Jeśli będziemy mieć do pani pytania, na pewno o tym poinformujemy.
Podziałało, bo już się nie odezwała.
Wtedy Hubert postanowił przejąć inicjatywę. Podszedł do dziewczyny i schylił się nieco, by skrócić dystans. Od razu zauważył, że pasażerka ma czyste dłonie. Na jej ubraniu także nie było śladu krwi.
– Jak się pani nazywa? – zapytał.
Nie doczekał się żadnej reakcji.
– Ma pani przy sobie jakieś dokumenty?
I znów nic. Młoda kobieta nawet nie okazała oznak zainteresowania pytaniami policjanta. Miała nieprzytomne, puste spojrzenie.
– Czy to pani plecak? – rzucił wtedy prokurator, przychodząc Hubertowi z pomocą. – Proszę odpowiedzieć.
Tym razem także nikt nie doczekał się odpowiedzi.
Dziewczyna trwała w jakimś trudnym do wytłumaczenia stuporze.
– Proszę pani – ponowił próbę Zaniewski. Spróbował nawiązać z przesłuchiwaną kontakt wzrokowy, lecz bez sukcesu. – Musimy w takim razie panią przeszukać. Proszę wstać. Halo. Słyszy mnie pani?
– To nic nie da – padło znienacka.
To był ten pasażer, dobrze zbudowany młody mężczyzna, który jechał w tłumie obok obu kobiet i który wcześniej próbował nawiązać dialog z pokrzywdzoną księgową.
– Proszę wyjaśnić.
– Ona od początku tak się zachowuje. Wygląda na naćpaną. Pewnie w ogóle nie wie, co się wokół niej dzieje. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś podrzucił jej to do plecaka. Ona nie wygląda mi na mordercę…
– To już zbada policja i prokuratura – bezceremonialnie przerwał te wywody Zatorski.
Zarówno Ewa, jak i Hubert doskonale wiedzieli, że na tym etapie nic nie jest pewne. Wręcz przeciwnie: wszystko jest możliwe. Łącznie z tym, że ta niewinnie wyglądająca dziewczyna z zimną krwią kogoś zabiła i poćwiartowała. Lub była świadkiem takiego zdarzenia i pod wpływem emocjonalnego wstrząsu oraz szoku wpadła w stupor. Oczywiście, wyjaśnienie tej sytuacji mogło być zupełnie inne…
– Zadzwonię po karetkę – przytomnie zaproponowała Ewa, wyciągając telefon. – Dziewczynę musi jak najszybciej obejrzeć specjalista. Jeśli jest w szoku, to może jej grozić niebezpieczeństwo.
Policjantka zadzwoniła i poprosiła o jak najszybsze przysłanie lekarza. Potem została z dziewczyną, bacznie ją obserwując, a Hubert z prokuratorem oraz pozostałymi pasażerami przeszli na tył autobusu, by spisać ich zeznania. Zajęło im to prawie pół godziny. Musieli wypytać świadków o wszystko, co się dało, póki ich pamięć była świeża. Dzięki temu udało się ustalić, na którym przystanku wsiadła właścicielka szarego plecaka. Spisano odpowiednie protokoły i dopiero wtedy wypuszczono świadków.
No, prawie…
Policjanci napotkali pewien problem z wystylizowaną księgową, która upomniała się o zaświadczenie wypisane przez śledczych, by pracodawca, jak to się określiła, „nie truł jej dupy z powodu spóźnienia do pracy”.
– A co z moimi butami? – zadała pytanie, gdy już wręczono jej dokument, o który prosiła. Wcale się jej nie spieszyło, by opuścić autobus.
– O czym pani mówi?
– No o tym! – Paniusia pokazała z wyrzutem pobrudzone czerwienią zamszowe kozaki. – Przecież one są już do wyrzucenia! Ta morderczyni musi za nie zapłacić! Inaczej stąd nie wyjdę!
Jędrycz rzuciła okiem na Huberta, ale ten tylko wzruszył ramionami.
– Mamy pani numer telefonu – twardo oświadczyła Ewa, nie wdając się w dalsze negocjacje. – Ktoś w tej sprawie do pani zadzwoni i zaproponuje rekompensatę. Teraz nie mamy czasu się tym zajmować.
– Ale…
– Zadzwonimy do pani – Jędrycz nie dała szansy na dalsze protesty. Jej sroga mina i zdecydowany głos zrobiły swoje. Księgowa w końcu odpuściła, żachnęła się i ostentacyjnie opuściła pojazd bez pożegnania.
Potem przyjechała karetka oraz dodatkowy patrol policji, żeby pomógł odeskortować dziewczynę do szpitala. Gdy ją zabierali, udało się ją przeszukać. Na szczęście miała przy sobie dokumenty – była studentką i mieszkała w Puławach.
W trakcie działań operacyjnych przyjechał także technik fotograf, by zrobić zdjęcia do dokumentacji i odpowiednio je opisać. Sytuacja była dziwna: nie wiedzieli, do kogo należą szczątki ani gdzie popełniono przestępstwo, jednak policjanci spotkali się już z takimi przypadkami, więc teraz z pełnym profesjonalizmem wykonywali swoje zadania.
Zabezpieczono sam plecak i odciętą część ludzkiego ciała. Ubrudzone genitalia pojechały do lubelskiego zakładu medycyny sądowej na szczegółowe badania. Technik nie miał tu już nic więcej do zrobienia.
Zeszło się z tym kawał czasu, ale gdy już było po wszystkim, prokurator i dwoje policjantów z komendy powiatowej wymienili jeszcze kilka zdań.
– Cholera – zaczął Zatorski z przejęciem w głosie. – Już było trochę spokoju, a tu znowu ten świr atakuje. Znów będziemy mieli na głowie tych z wojewódzkiej z Lublina. Kolejna ofiara, kolejne morderstwo. Czy ten Wyrzynacz nie może przenieść się do innego województwa?
Gdyby te słowa powiedziane były żartem, to nawet by jeszcze uszły, ale Ewa i Hubert od razu zrozumieli, że prokurator mówi serio. To było w jego stylu. Już przy sprawie Druciarza i Barona popisywał się takimi słownymi niezręcznościami.
– Na tym etapie nie wyciągałabym takich wniosków. Nie wiemy, czy to ten sam sprawca – odparowała szybko Ewa.
– Dokładnie – zawtórował Hubert. – Zaczekajmy na wyniki badań. To może być coś zupełnie nowego. Na przykład zemsta dziewczyny na chłopaku, który ją zdradził albo stosował przemoc.
Zatorski nie wyglądał na przekonanego. Pogładził się po brzuszysku i skrzywił się.
– Zamiłowanie do ćwiartowania zwłok to nie jest taki częsty przypadek. Myślę, że to ten sam świr. Ten Wyrzynacz. Do tej pory nie dowiedzieliśmy się, kim są jego poprzednie ofiary. To jakiś diabeł wcielony.
Ewa i Hubert nie odpowiedzieli. Zwłaszcza Ewa, która ponad dwa miesiące wcześniej już prawie miała mordercę w garści. Albo jej się tylko wydawało. Wtedy była już blisko odkrycia tożsamości sprawcy, ale on nagle przyczaił się na kilka długich tygodni. Czyżby wtedy wyczuł zagrożenie i w porę się wycofał? A teraz znów się uaktywnił? Ale dlaczego w taki dziwny sposób? I czy to on podłożył te szczątki do plecaka dziewczyny?
– To musi znów być Wyrzynacz – prokurator upierał się przy swoim. – To musi być on…
– Adrianna Leszczyńska, lat dwadzieścia dwa, zamieszkała w Puławach… – zaczął referować Hubert, gdy zebrali się we trójkę na komendzie. Ich szefowa, komisarz Anna Głowacka, od rana wisiała na telefonie i telekonferencjach z komendą wojewódzką w Lublinie. Szokujący meldunek z siódmej trzydzieści rano pobudził ekipę śledczych pracujących nad sprawą Wyrzynacza. Niemal przez cały październik i listopad policjanci z Puław i Lublina harowali ramię w ramię, by złapać mordercę bawiącego się w ćwiartowanie swoich ofiar i rozrzucanie ich szczątków po całym mieście. Niestety, bez sukcesu. Teraz wyglądało na to, że zabójca mógł się znów uaktywnić.
– Właśnie przyszły ze szpitala wyniki badań toksykologicznych – mówił dalej Zaniewski, siedząc za swoim biurkiem. Nogi chudzielca jak zwykle nie mieściły się pod stołem, więc wyciągnął je daleko poza obręb blatu. – Już wiemy, dlaczego tak dziwnie się zachowywała i dlaczego nie było z nią kontaktu. W jej krwi odkryto silnie działający syntetyczny narkotyk oparty na benzodiazepinach. Mocna dawka. Aż dziwne, że serce wytrzymało.
– Jak ona się czuje? – zainteresowała się Głowacka.
– Medycy mówią, że dziewczynie nic nie będzie. Podano jej kroplówkę. Przez najbliższe godziny będzie poddana kuracji detoksykacyjnej. Jedno jest pewne: dzisiaj niestety z nią nie porozmawiamy. Lekarz zaprasza dopiero na jutro.
– Hmm… – mruknęła Ewa, przechadzając się po pokoju i marszcząc czoło. Zapewne już rozmyślała o dziesiątkach wątków, które badała trzy miesiące wcześniej, a które tak nagle się urwały. Teraz wszystko wróciło. – Myślicie, że Wyrzynacz znów uderzył? I tak perfidnie wykorzystał tę biedną dziewczynę?
– Na to wygląda – przytaknęła Głowacka. – Skoro ten psychopata zrobił tyle zamieszania w zeszłym roku, to nie widzę przeszkód, by nie posunął się jeszcze dalej w swoich szalonych planach i pomysłowości. Jemu zależy na wzbudzeniu sensacji. Im więcej zamieszania, tym lepiej. Chce szokować i pewnie doskonale się przy tym bawi.
– A co mówią ci z wojewódzkiej? – zainteresował się Hubert.
– Myślą tak samo. Ten sam modus operandi. Nie minęło więcej niż trzy miesiące i znowu uderzył. Widocznie nie mógł za długo pozostawać w bezczynności. Ciągnie go do tego i nie może się powstrzymać.
– Wygląda na to, że zrobił sobie ferie zimowe, ale już z nich wrócił – zachichotał Hubert, ale widząc, że policjantki nie podjęły żartu, natychmiast spoważniał.
– No to zabieramy się do intensywnej pracy – rzuciła komisarz Głowacka. Jak zwykle do bólu konkretnie. – Hubert, ty zajmiesz się miejskim monitoringiem. Skoro mamy adres przystanku, na którym dziewczyna wsiadła do autobusu, to w pierwszej kolejności trzeba tam pojechać i popytać ludzi, czy ją widzieli. Może w pobliżu jest jakiś sklep albo są kamery miejskiego monitoringu? Trzeba ustalić, skąd dziewczyna przyszła. Może była w czyimś towarzystwie? Może ktoś ją widział? Wiesz, co robić…
– Jasne, pani komisarz – potwierdził Zaniewski nawet bez cienia protestu.
– Leszczyńska miała przy sobie telefon?
– No właśnie niestety nie. Ani w plecaku, ani przy sobie. Szkoda, bo mogłoby to nam bardzo ułatwić śledztwo.
– Widocznie przestępca pomyślał o tym i jej go zabrał.
– Na to wygląda…
– Ewa – Głowacka zwróciła się do aspirant Jędrycz. Policjantka usiadła na brzegu stołu i wbiła w twarz szefowej skoncentrowane spojrzenie. Od kiedy zaczęła ćwiczyć pod okiem swojego personalnego trenera, mocno się zmieniła. Zgubiła dobre dziesięć kilogramów, ale nie wpłynęło to na jej urodę. Brązowe oczy, kręcone włosy i figura brazylijskiej tancerki wyciągniętej prosto z karnawału w Rio wciąż przyciągały wzrok wielu mężczyzn. Najważniejsza zmiana Ewy dotyczyła jej zachowania. Po ciężkim rozstaniu z mężem i depresji, która dopadła ją ponad pół roku wcześniej, gdy prowadzili śledztwo w sprawie Barona, teraz stała się osobą pogodną i zadowoloną z życia. A to wszystko za sprawą Krystiana.
– Pojedź do rodziców dziewczyny i zbierz wszystkie potrzebne informacje – komisarz Głowacka miała już gotowy plan na ten dzień. – Być może już dziś będziemy mogli czegoś się dowiedzieć na temat ostatnich kilkunastu godzin. Nie chcę czekać do jutra, aż dziewczyna wydobrzeje. Musimy działać szybko. Może tym razem przyskrzynimy tego sukinsyna?
Jędrycz kiwnęła tylko głową.
– Wyniki badań odciętych genitaliów dostaniemy jutro – mówiła dalej Głowacka. – Mamy kilka zgłoszeń zaginięć, których do tej pory nie wyjaśniono, więc będzie materiał porównawczy. Ja się tym zajmę, żeby odfiltrować przypadki, które nie pasują do dzisiejszego zdarzenia.
Hubertowi znów przyszło na myśl coś komicznego, ale tym razem się powstrzymał. Już tylko w swoich myślach zadał sobie pytanie, jak ich szefowa ma zamiar odfiltrować niepasujące tu przypadki zaginięć. Po rozmiarze i kształcie penisa albo jąder? Zaniewski jeszcze długo śmiał się z tego pomysłu, nawet nie przewidując, że za kilka godzin nastąpi coś, co spowoduje, że na długo przejdzie mu ochota do żartów. Jemu i całej ekipie wydziału kryminalnego.
Ewa Jędrycz nie po raz pierwszy musiała rozmawiać z rodziną o przykrych rzeczach dotyczących ich bliskiego. Co prawda tym razem nie musiała przekazywać tragicznej informacji o śmierci najbliższej osoby, ale mimo wszystko temat nie był łatwy.
Policjantka podjechała pod czteropiętrowy, szary blok. Nie bez problemu zaparkowała samochód, ślizgając się w pośniegowym błocie, i wreszcie zgasiła silnik.
Jeszcze zanim wyszła na mróz i śnieg, rzuciła okiem na ekran swojego smartfonu.
W Messengerze cały czas nie było oczekiwanej przez nią wiadomości. Kobieta zmarszczyła czoło i z niezadowoleniem stuknęła palcem w szklaną szybkę urządzenia, jakby nie do końca wierzyła, czy telefon w ogóle działa. Mruknęła coś do siebie i wybrała imię z listy kontaktów. Przytknęła aparat do ucha, czekając na połączenie.
Po usłyszeniu sygnału niedostępności abonenta spróbowała raz jeszcze. I znów bez sukcesu. Westchnęła i pokręciła z niezadowoleniem głową. Nie miała więcej czasu na kolejne próby, więc schowała telefon i wyszła z samochodu. Dwie minuty później wchodziła już do mieszkania rodziców Adrianny Leszczyńskiej.
Matka dziewczyny była sama, mąż był w pracy. Kobieta nic jeszcze nie wiedziała o porannych wydarzeniach, więc wizyta policjantki mocno ją przestraszyła. Na wieść o tym, że jej córka wylądowała w szpitalu na detoksie, z emocji mało nie zemdlała.
– Pani córce nic nie jest – zapewniła Jędrycz, przybierając odpowiedni ton głosu. – Jest pod opieką lekarzy, którzy się na tym znają.
– Ale co się stało? – Szeroko otwarte z przerażenia oczy kobiety mówiły same za siebie. – Jak to możliwe? Moja Ada narkomanką? Przecież ona jest taka grzeczna! Nigdy nie brała narkotyków! Nigdy!
Ewie przeszło przez myśl, że „nigdy nie mów nigdy”, bo przecież już niejedno w życiu widziała, ale faktycznie, w tym przypadku mogła uwierzyć matce dziewczyny. Już od samego początku wszyscy podejrzewali, że to robota ich seryjnego mordercy. Wieloletnie policyjne doświadczenie oraz fakt, że do tej pory nie udało się ująć Wyrzynacza, podpowiadało taki właśnie scenariusz.
– Policja wyjaśnia tę sprawę – powiedziała policjantka. – Wedle mojej oceny i wszelkiego prawdopodobieństwa pani córka padła ofiarą przestępcy, który doprowadził do przedawkowania narkotyku. Jeszcze nie wiemy, dlaczego to właśnie ją wybrał i jak się to stało, ale najważniejsze, że Adrianna w porę trafiła do szpitala i jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
– Muszę do niej jechać! Moje dziecko! – Kobieta w panice chciała zerwać się z miejsca, ale Ewa skutecznie ją zatrzymała. Rozmawiały w przedpokoju, stojąc w drzwiach prowadzących do kuchni.
– Pani córka na pewno teraz śpi po kroplówce. Jeszcze zdąży pani do niej pojechać.
– Ale ja muszę…
– Proszę tylko o dziesięć minut.
– Pani nie rozumie! Ja muszę… – Zrozpaczona matka dziewczyny próbowała się wyrwać i sięgnąć po kurtkę, ale policjantka była niewzruszona. Umiała postępować w takich sytuacjach.
– Chce pani, by policja znalazła winowajcę? – Głos Ewy stwardniał. – Tak? To proszę nam w tym pomóc. Potrzebuję tylko kilku informacji. Pani córce nic nie będzie.
Słowa policjantki w końcu dotarły do matki studentki. Po chwili ochłonęła. Zaprosiła funkcjonariuszkę do kuchni. Poczęstowała ją kawą, sama zażyła jakieś ziołowe tabletki na ukojenie nerwów. Dopiero wtedy usłyszała więcej szczegółów dotyczących zajścia i kilkanaście pytań dotyczących życia jej córki.
Gdy kwadrans później Ewa wychodziła już z mieszkania państwa Leszczyńskich, a razem z nią wypadała spanikowana matka, by pojechać do szpitala, policjantka miała cierpką minę i poczucie, że niczego się nie dowiedziała. Z tego, co zeznała Leszczyńska, wynikało, że jej córka od roku mieszkała sama w wynajmowanej kawalerce w Górze Puławskiej. Co prawda, nie kontaktowała się z rodzicami przez weekend, ale w końcu była dorosłą osobą i nie musiała meldować się każdego dnia. Matka nie wiedziała, co zaszło w ostatni weekend, nie potrafiła podać żadnych szczegółów. Dodatkowo z jej relacji wynikało, że córka jest spokojną i grzeczną dziewczyną stroniącą od alkoholu oraz używek. Takie właśnie osoby często padały ofiarami bezwzględnych przestępców, którzy nie wahali się posunąć do najgorszych czynów.
Taki był ich Wyrzynacz.
Mróz nie zamierzał zelżeć i wedle wszelkich prognoz podawanych na kolejne kilka dni miało być jeszcze zimniej – nocami nawet minus dwadzieścia. Przy tej temperaturze w drewutni, nawet wykorzystując najgrubsze koce, można było zamarznąć na kość. Mężczyzna zdawał sobie z tego sprawę, ale nie przejmował się. Miał mnóstwo radości z tego, co robił. I z tego, jak na jego czyny reagowali ludzie oraz jak udawało mu się wyprowadzić w pole policję. Zima, szczególnie sroga, to dobry czas: ślady łatwiej zatrzeć i sprytniej sterować śledczymi.
Przeszedł przez opustoszałe zaśnieżone podwórko.
Śnieg chrzęścił pod ciężkimi butami. Gdzieś w oddali zakrakały jakieś ptaki. Nigdy się tym nie interesował i nie wiedział, czy to wrony, kruki, czy może jakieś inne gatunki. Ważne było to, że dookoła było pusto i odludnie. Osada liczyła tylko kilka chałup rozrzuconych na sporym obszarze pól, łąk i lasów. O tej porze roku rolnicy siedzieli w swoich domach i nie włóczyli się po okolicy. Zapewne z nudów pili alkohol, zabijając czas.
Skrzypnęły drzwi komórki i mężczyzna wszedł do środka.
Przyszedł sprawdzić, jak się ma jego podopieczny. Odsłonił trzy grube koce, którymi mężczyzna był przykryty, i spojrzał na efekt swoich działań.
Na pozbawionym genitaliów ciele nie było już widać krwi. Dobrze, że zima była taka ostra. Niska temperatura sprzyjała mu też w inny sposób: aż tak nie było czuć smrodu poszarpanego wyrzynarką ludzkiego ciała.
– No jak się masz? – zapytał z ironią mężczyzna.
Nie doczekał się odpowiedzi.
– Nie masz się co dąsać – zaśmiał się. – Przecież chyba już nie boli, co?
Spojrzał na kilka fiolek, strzykawek i igieł leżących na drewnianym stole narzędziowym. Pokiwał głową.
– Na pewno już nie boli. Po takiej dawce leków nic już nie czujesz. Konia by powaliło, a co dopiero człowieka.
Oprawca podrapał się po brodzie naznaczonej kilkudniowym zarostem. W zamyśleniu zlustrował leżące nieopodal narzędzia. Część z nich nosiła ślady ludzkiego ciała: zakrzepnięte ciemne plamy, kawałki przyklejonej do ostrzy skóry, strzępy poszarpanych mięśni. Wyglądało to upiornie, ale nie zamierzał ich czyścić. Bo i po co? Poza tym nie miał tu ciepłej wody, a nie chciało mu się podgrzewać jej w chałupie i przynosić do komórki, żeby to wszystko myć. Jego ofierze i tak było już wszystko jedno…
– Jutro zrobimy kolejny numer – zachichotał znowu Wyrzynacz. – Szykuj się na dodatkowe przeżycia. Pora zrobić następny krok.
Kat nie doczekał się odpowiedzi, więc kopnął grubym butem w słomiany siennik.
– Słyszysz?
Leżąca pod kocami ofiara nie odezwała się, więc Wyrzynacz westchnął z rezygnacją i mlasnął językiem:
– Jak nie chcesz, to nie mów. Twoja sprawa… Ja i tak zrobię swoje.
Znów zachichotał jak dziecko i po chwili wyszedł na zewnątrz.
Ewa wracała do domu dłużej niż zwykle. Sypiący gęsty śnieg i zaparowane szyby w samochodzie nie ułatwiały prowadzenia. Jej stara skoda miała chyba zatkane filtry doprowadzające powietrze do nawiewów, bo mimo ustawienia siły dmuchawy na maksimum z kratek umieszczonych pod oknem ledwo co leciało. Do tego prawdopodobnie trzeba było nabić klimatyzację. Ustawienie nawiewu na przednią szybę niewiele dawało. Większość pola widzenia była zasnuta cienką, ale niezwykle twardą powierzchnią szronu, który osiadł w wewnętrznej stronie auta.
– W mordę! Cholera! – rzucała co jakiś czas Jędrycz, gdy z naprzeciwka mijał ją inny samochód, dając po oczach lampami i oślepiając blaskiem rozmywającym się po zaparowanej i pokrytej szronem szybie.
Ewa dojechała wreszcie do Załazów i z ulgą skręciła w lewo. Stąd do domu miała już nie więcej niż kilometr.
Na miejsce dotarła po dziewiętnastej.
– Cześć, mamo! Już jestem! – krzyknęła w głąb korytarza, gdy zdjęła buty i kurtkę. Weszła do środka i z przyjemnością poczuła ciepło ich domu.
Ewa korzystała z pomocy swojej matki, więc od czasu do czasu ta wciąż zdrowa i pełna werwy starsza kobieta odbierała wnuczka ze szkoły. Od kiedy małżeństwo policjantki rozpadło się, blisko mieszkająca babcia była niezastąpionym skarbem. A tego dnia zaczęły się ferie i tym bardziej trzeba było zająć się Jackiem. Jędrycz planowała wyjechać gdzieś z synem w kolejnym tygodniu.
– Mama wróciła – usłyszała Ewa głos dochodzący z pokoju syna. – Pójdę się przywitać.
Policjantka ciężko usiadła na kanapie i wyciągnęła nogi, opierając je o puf. Męczący i długi dzień odcisnął na niej swoje piętno. A w najbliższych dniach zapowiadało się na jeszcze więcej pracy. Morderca spędzający wszystkim sen z powiek ponownie się uaktywnił.
– Znów będziesz tak późno wracać do domu? – Głos matki wyrwał Ewę z zamyślenia. W wypowiedzianych właśnie słowach zabrzmiał wyrzut. Dobrze znany wyrzut.
– Prowadzimy ciężką sprawę… – mruknęła Jędrycz, bo na więcej nie miała siły. Przymknęła na chwilę oczy, opierając głowę o zagłówek kanapy.
Matka stanęła nad nią jak kat nad swoją ofiarą. Zmęczona policjantka wyczuła to, ale z pełną świadomością nie otworzyła oczu. Ogarnęło ją potworne zmęczenie.
– I będziesz zaniedbywać syna? – zabrzmiało niebezpiecznie. Zbyt niebezpiecznie. – Tak jak zaniedbywałaś męża? Aż znalazł sobie kogoś na boku?
Ewa momentalnie poczuła złość. Odruchowo zacisnęła szczękę, aż zabolały ją zęby.
Powoli otworzyła oczy i wbiła nieprzyjemne spojrzenie w stojącą nad nią matkę.
– O co ci chodzi? – warknęła zaczepnie, choć i tak wiedziała, co chciała jej przez to powiedzieć. Takich rozmów przeprowadziły już bardzo wiele.
– Wiesz o co. Zobacz, do czego doprowadziła cię ta praca. Mąż od ciebie odszedł, bo już tego nie wytrzymał. A to przecież taki dobry człowiek i ojciec twojego dziecka. Troszczył się o rodzinę, jak mógł, ale ty z tą twoją beznadziejną policją…
– Nie zaczynaj awantury – zdecydowanie weszła jej w słowo coraz bardziej wkurzona Ewa. – Daj mi odpocząć po ciężkim dniu.
– Mogłaś zostać księgową, tak jak ja – ciągnęła niezrażona matka, nie zwracając uwagi na rosnące napięcie. – Zarabiałabyś wtedy jakieś sensowne pieniądze, wracałabyś do domu o normalnej porze, dbałabyś o męża, jak Bóg nakazał, troszczyłabyś się o ognisko domowe…
Ewa nagle zerwała się z kanapy.
Z jej oczu strzeliły iskry.
– Daj mi wreszcie spokój! – wrzasnęła. – To on jest winien, nie ja! To on szukał przygód, zdradził mnie i poszedł do innej! Potrzebował nowej cipy i nowych cycków, to teraz ma!
– Mów ciszej… – zaniepokoiła się starsza kobieta i sama odruchowo ściszyła głos. Zrobiła taki gest, jakby chciała podejść do córki i zatkać jej usta. – Twój syn jeszcze to usłyszy…
Ewa spojrzała w kierunku schodów prowadzących na piętro i momentalnie się uspokoiła. Znów klapnęła na kanapę. Ponownie opadła z sił.
– Niech usłyszy – mruknęła bezsilnie. – Przynajmniej będzie wiedział, jaka jest prawda.
Matka pokręciła z niesmakiem głową. Westchnęła ciężko. Potem podeszła bliżej i usiadła obok córki. Chwilę się wahała, ale ostatecznie wzięła Ewę za rękę. Ta nie zareagowała. Chwilowo było jej wszystko jedno.
– Daj mu szansę – powiedziała cicho. – Przecież on chce wrócić. Zrozumiał swój błąd.
Jędrycz parsknęła.
– Z tamtą mu nie wyszło, to jasne, że chce wrócić. Wyrzuciła go za drzwi, dobrze mu tak – zaśmiała się. – Niech cierpi, drań jeden!
– Nie mów tak… To dobry człowiek, tylko trochę się pogubił. Każdy zasługuje na drugą szansę.
– Ja nie daję drugiej szansy. Nie ma mowy.
Matka nie dawała za wygraną. Mocniej ścisnęła dłoń córki. Ewa chciała się wyrwać, ale nie dała rady. Zrezygnowała więc z tego. Znów przymknęła oczy, pokazując, że rozmowa jest skończona.
– Zrozum… jemu na pewno jest teraz bardzo ciężko. Nie ma się gdzie podziać. Wynajmuje jakąś mikroskopijną kawalerkę w starym bloku…
– Nie interesuje mnie to – mruknęła nieugięta Ewa.
– I do tego tak nieładnie go wtedy potraktowałaś. Przyszedł do ciebie z kwiatami i winem. A ty go pogoniłaś. I to w taki sposób.
– Dobrze mu tak… Należało mu się… – wymamrotała Ewa, wciąż leżąc z zamkniętymi oczami.
– I jeszcze ten twój gach, co był u ciebie. – Matka postanowiła wytoczyć najcięższe działo, jakie miała pod ręką. Nagle przybrała oskarżycielski ton. – Ten szczyl z siłowni, który mógł wtedy twojemu mężowi złamać rękę. Ty, jako policjantka, pozwoliłaś na taką przemoc, i to w tym domu. Jak ci w ogóle nie wstyd, że łajdaczysz się z takim młokosem?
Jędrycz znów zerwała się z kanapy, wyrywając swoją dłoń z uścisku matki. Tym razem jej wściekłość przekroczyła wszelkie normy.
– Dość! Ani słowa więcej na temat Krystiana!
– Ciszej, do cholery. Nie drzyj się – warknęła matka.
– Krystian bardzo mi pomógł i wyprowadził mnie z depresji, czego ty pewnie w ogóle nie jesteś w stanie zrozumieć. On docenia mnie jako kobietę. Poza tym jestem dorosła i mogę robić, co mi się podoba!
– Nie tak cię wychowałam – padło płaczliwym tonem. – Przecież razem z tatą wpajaliśmy ci chrześcijańskie wartości. Chodziłaś do kościoła, na katechezę…
– Oj, przestań już z tymi twoimi kościołkowymi pierdołami! – nie wytrzymała Ewa. – Rzygać mi się chce, jak to słyszę! Dobrze, że tata tego nie dożył i nie musi tego wysłuchiwać.
Matka momentalnie straciła wcześniejszą pewność siebie.
W jej oczach pojawiły się łzy.
– Nie taką córkę chcieliśmy mieć – wyszeptała płaczliwie starsza kobieta. – Nie taką…
Dopiero teraz Ewa zauważyła, że Jacek stoi na schodach i przypatruje się scenie rodzinnej awantury. Zapewne już nie raz był świadkiem potyczek słownych między swoją matką i babką.
– Idź już, mamo – powiedziała spokojnie Ewa. Nie miała siły na dalsze utarczki z matką. – Dziękuję za pomoc.
Była księgowa ukradkiem otarła łzy.
Smutno spojrzała na chłopca.
– Dobranoc, wnusiu – powiedziała tylko.
– Dobranoc, babciu.
Potem kobieta obrzuciła pełnym rozczarowania wzrokiem swoją córkę.
– Jutro mogę zająć się Jackiem tylko do siedemnastej. Do końca tygodnia mam zajęte wieczory. Musisz wracać z pracy o normalnej porze.
I nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę wyjścia, pozostawiając skonsternowaną Ewę.
Dwie godziny później ucałowała syna na dobranoc, zamknęła drzwi jego pokoju i wróciła do salonu. Z kieliszkiem wina usadowiła się przed telewizorem. Koniecznie chciała się zresetować, więc włączyła jakiś kabaret. Chwilę na to patrzyła, ale dość szybko zrezygnowała, bo nie mogła się skoncentrować na słuchaniu tych bzdur. Nie była w stanie skupić uwagi.
Kilka razy sprawdziła smartfon, ale wciąż nie było żadnej wiadomości. Po raz kolejny wybrała numer, ale znów nie doczekała się połączenia. Odrzuciła więc z niesmakiem telefon, karcąc się w duchu za to, że zachowuje się jak nastolatka, a nie jak dorosła kobieta. Poza tym była wkurzona, że tak nerwowo zareagowała na słowa matki. Tysiące razy obiecywała sobie, że nie da się wyprowadzić z równowagi, że będzie twarda jak skała, że przytyki i docinki jej matki nie będą miały na nią żadnego wpływu. Niestety, znowu nie zapanowała nad emocjami. I znowu dała się sprowokować.
Po kilkunastu dalszych minutach Jędrycz doszła do wniosku, że choć jest względnie wcześnie, trzeba już iść spać. Następnego dnia wiele się mogło zdarzyć. Czekali na wyniki badań odciętych genitaliów, musieli pojechać do szpitala i porozmawiać z dziewczyną, technika mogła podesłać im jakieś nowe szczegóły. Trzeba było się wyspać.
Jędrycz dość długo walczyła o sen, ale przed jej powiekami wciąż pojawiały się obrazy utaplanych w błocie odciętych jąder i penisa, leżących na podłodze autobusu.
Umysł policjantki uparcie powracał do wydarzeń z października zeszłego roku…
Spotykali się już regularnie i pomimo dużej ilości pracy Ewie zawsze udawało się wychodzić z komendy o sensownej porze. Czasami spotykali się w Puławach i jechali do niej razem, a czasami Krystian przyjeżdżał już po zakończeniu treningów, z reguły po godzinie dwudziestej pierwszej. Żeby pobyć z nią choćby godzinę lub dwie. Regułą stało się, że widywali się trzy, a nawet cztery razy w tygodniu. W tym nowym układzie Jędrycz do tej pory jakoś udawało się zorganizować odbieranie syna ze szkoły. Czasami pomagała jej matka, choć na kilometr dało się czuć niezadowolenie z powodu nowego związku córki z dużo młodszym mężczyzną.
– Dobrze mi z tobą – mruknęła Ewa i wtuliła się w mocne ramiona Krystiana. Lubiła tę jego muskulaturę, sześciopak na brzuchu i wysportowaną sylwetkę. I wcale nie przeszkadzało jej to, że ten przystojniak mógł wyglądać na jej syna. Wszyscy dawali mu góra dwadzieścia kilka lat, chociaż właśnie zbliżał się do trzydziestki. To było co prawda dziesięć lat mniej, niż miała Ewa, ale w niczym jej to nie przeszkadzało.
W domu panowała cisza.
Jacek po odrobieniu lekcji i zabawie z nowym „wujkiem” już był w łóżku i być może nawet spał. A oni nareszcie mieli czas dla siebie.
– Mnie też – przyznał mężczyzna i ucałował ją w czubek głowy. – Taka latynoska dziewczyna jak ty idealnie do mnie pasuje.
Siedzieli w salonie, słuchając cichej i relaksującej muzyki. Przytuleni do siebie chłonęli swoją obecność. Krystian miał zostać u Ewy na noc.
Czasami robili tak w ciągu tygodnia, mimo że oboje przecież mieli swoje obowiązki. Krystian pracował od rana do wieczora, w dwóch klubach fitness. By spłacić kredyt i odłożyć na lepszy samochód. Podobnie jak większość ludzi koło trzydziestki.
– Jakieś postępy w sprawie tych paczek z odciętymi kończynami? – zagaił znienacka. – Wiecie już, kim są ofiary i dlaczego ten świr ćwiartuje ciała i wysyła je w przesyłkach do ludzi? Macie jakiś trop?
– Nie teraz… – mruknęła Ewa rozanielonym głosem. Nie chciała o tym rozmawiać. Teraz chciała się zrelaksować i nie myśleć o pracy.
Krystian wiedział, że od dwóch tygodni jakiś psychopata bawi się w ćwiartowanie ludzkich ciał. A potem pakuje szczątki do paczek i podrzuca pod drzwiami przypadkowych osób. Odrąbane i odpiłowane dłonie, uszy, nosy, stopy, czasem jakieś wewnętrzne organy. Takie niespodzianki czekały na zszokowanych i przerażonych mieszkańców Puław, gdy wracali do domu z pracy, zakupów lub spaceru z psem. Ładnie zapakowana paczka oznaczona logotypem znanej firmy kurierskiej, ze wszystkimi niezbędnymi naklejkami i oznaczeniami, ale zawierająca odciętą część ludzkiego ciała, zawsze wywoływała szok i przerażenie odbiorcy. Niczego niespodziewający się ludzie nagle odkrywali w pudełku koszmarne znalezisko, które później śniło się im po nocach.
Najgorsze jednak były wnętrzności. Serca, wątroby, wycięte ze środka ciała płuca albo ciągnące się od posoki i płynów ustrojowych jelita. Zapakowane w foliowe woreczki szczątki ludzkich istnień. Przerażające i budzące trwogę skrawki żywych niegdyś istot.
– No powiedz… – zaintonował śpiewnie Krystian, łaskocząc Ewę. – Strasznie jestem ciekaw…
– Kochanie… – odpowiedziała słodkim głosem policjantka. – Po pierwsze, chcę się teraz z tobą zrelaksować, a po drugie, obowiązuje mnie tajemnica służbowa…
– Mnie nie powiesz? „To tajemnica służbowa”. – Krystian jeszcze mocniej zaczął łaskotać swoją partnerkę, przedrzeźniając jej głos. – Mnie nie powiesz? Jak ja cię zaraz połaskoczę, to zobaczysz…
Zaczęli się tarmosić. Ewa ze śmiechem starała się uniknąć łaskotek, ale słabo jej to wychodziło. Przepychali się i siłowali. Po chwili stało się oczywiste, że Ewa nie wygra ze sprawniejszym i silniejszym mężczyzną.
– Już dobrze… – wydyszała z wysiłku, dławiąc się śmiechem. – Już powiem… Tylko błagam, nie łaskocz już…
Podziałało, bo puścił ją, ujął jej dłoń i pocałował. Ona w rewanżu wpiła się w jego usta. Chwilę się całowali, chłonąc swój smak i zapach.
Kiedy skończyli, wrócił do tematu:
– No to jak? Złapiecie go?
– To nie takie łatwe, kochanie… Niektóre sprawy ciągną się miesiącami… – westchnęła Ewa, próbując uniknąć dalszej rozmowy na ten temat.
Mimo to Krystian nie dawał za wygraną.
– Przecież Puławy to jest małe miasto – zdziwił się. – Taki morderca chyba w końcu wpadnie, co? Macie przecież śledczych, prokuraturę, pomoc wojewódzkiej z Lublina, techników kryminalistyki, profilerów, jakieś zaawansowane programy komputerowe, które pomagają wam w pracy, duże bazy danych przestępców i ich zbrodni…
Jędrycz spojrzała na Krystiana z zainteresowaniem. Co prawda, każdy mógł się dość łatwo zorientować w strukturze policji i sposobach pracy, bo wystarczyło tylko obejrzeć dwa lub trzy polskie seriale traktujące o pracy służb. Takich produkcji było coraz więcej. On jednak miał nieco inną wiedzę, bo jego dziewczyna pracowała przecież w wydziale kryminalnym. Czasami zdradzała mu jakieś smaczki pokazujące sposób działania polskiej policji.
– Masz rację – przyznała już całkiem poważnie. – Aparat śledczy jest dość zaawansowany. Mimo wszystko złapanie kogoś, kto bardzo dobrze się kryje, nie jest łatwe. Jeśli nie popełni żadnego większego błędu, to może być trudno go zatrzymać.
– Hmm… – zamyślił się Krystian.
– Ale ja go dopadnę, zobaczysz. – Nagle głos Ewy zmienił się na bardziej zdecydowany i pewny siebie. – Dopadnę go…
Tej nocy kochali się bardzo długo, zapominając o brutalnych morderstwach i dziwnym psychopacie, który rozsyłał ludzkie szczątki po całym mieście. Zapominając o Wyrzynaczu. Wtuleni w siebie i w pełni sobie oddani, nawet nie przypuszczali, że to śledztwo dotknie ich osobiście i zanurzy w morzu krwi, cierpienia oraz rozpaczy.
Póki co cieszyli się życiem i swoją obecnością.
Spotkanie w lubelskim prosektorium mieli umówione na dziesiątą trzydzieści. To była bardzo dobra godzina: każdy zdążył pozałatwiać tematy rodzinne, napić się kawy, zjeść śniadanie, przebrnąć przez zimowe korki i dojechać do Lublina. Ewa wyspała się i nabrała energii, Hubert też wydawał się w dobrej formie.
Lekarz przywitał ich chłodno, jak na patomorfologa przystało. W takim zawodzie, przy pracy z trupami i babraniu się we wnętrznościach, ludzie parający się tą specjalizacją raczej nie zachowywali się wylewnie ani zbyt radośnie. Trzymali dystans.
Medyk zaprowadził policjantów do swojego biurka i zaproponował, by usiedli. Nie musieli oglądać zwłok, bo w tym przypadku z ciała zostały tylko genitalia. Nie było za bardzo sensu, by im się znów przypatrywać. Widzieli je poprzedniego dnia w autobusie.
– Wykonałem kompleksowe badania parametrów biologicznych przywiezionej wczoraj części ciała – zaczął lekarz znudzonym głosem. – W dokumentacji znajdą państwo takie dane jak grupa krwi, prawdopodobny wiek ofiary, wyniki badań toksykologicznych i całą resztę informacji, które standardowo spisuje się przy badaniu zwłok.
Ewa kiwnęła głową i wzięła z blatu stołu plik kartek z przygotowanym przez patomorfologa raportem.
– Czyli nic szczególnego się z tego nie dowiemy? – zapytał Hubert.
– To znaczy?
– Chodzi mi o czas, który upłynął od chwili amputacji, i rodzaj narzędzia, które zostało użyte – sprecyzował Zaniewski.
– Co do narzędzia, to mam pewne przypuszczenia.
Medyk spojrzał chudzielcowi w oczy. Pokazał palcem na zdjęcie dołączone do raportu.
– Genitalia obcięto jakimś urządzeniem mechanicznym, które dość brutalnie obeszło się z ludzką tkanką. Rany są szarpane, skóra porozrywana, żyły i mięśnie także. To była jakaś piła, ręczna lub elektryczna. Na pewno nie nóż ani skalpel. Nic, co tnie gładko i szybko.
Ewa pogrążyła się w studiowaniu dokumentacji, podczas gdy Hubert z ciekawością zerkał jej przez ramię. Nie mógł jednak dostrzec nic interesującego, więc spojrzał na lekarza. Tamten czekał na dalsze pytania.
– Czas amputacji? – zapytał Hubert. – Jest pan w stanie to określić?
Medyk poprawił okulary na nosie i spojrzał na policjanta w dość specyficzny sposób.
– Ja bym zadał zupełnie inne pytanie.