Szczątki - Krzysztof Jóźwik - ebook + audiobook

Szczątki ebook i audiobook

Jóźwik Krzysztof

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Przypadkowe, makabryczne odkrycie ludzkich szczątków znalezionych w odpadach poprodukcyjnych podwarszawskiej fabryki karmy dla zwierząt rozpoczyna burzliwe śledztwo prowadzone przez podkomisarza Krzysztofa Kalinowskiego. Wszystkie ślady prowadzą do bogatego biznesmena zamieszanego w nieczyste interesy i uwikłanego w mafijne porachunki. Mimo wielu prawdopodobnych tropów i zaangażowania policji, wciąż nie udaje się zatrzymać mordercy, podczas gdy padają kolejne, krwawo zamordowane ofiary. Kalinowskiemu nie pomagają także prywatne sprawy, bo wspomnienia dramatycznie urwanego romansu z prokurator Klaudią Nowicką oplatają jego umysł i serce mgłą cierpienia. Czy podkomisarzowi uda się zatrzymać zabójcę na czas, zanim poleje się więcej krwi i umrze kolejna osoba z listy psychopatycznego zbrodniarza?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 20 min

Lektor: Filip Kosior

Oceny
4,4 (176 ocen)
97
59
16
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Dobrze spędzony czas

Krzysztof Jóźwik jest autorem cyklu" Historia warszawska" do którego należy, trzeci już tom pt." Szczątki ". Seria ta charakteryzuje się bardzo mocnymi scenami mordu i bezwzględnym, wręcz, psychopatycznym mordercą. W fabryce karmy dla zwierząt jeden z pracowników, który przyszedł na pierwszą zmianę, dokonał makabrycznego odkrycia. W beczce z odpadami pływało ludzkie oko. Bezzwłocznie powiadomił policję. Na miejsce przyjechał podkomisarz Krzysztof Kalinowski oraz prokurator Zięba. Po obejrzeniu zapisu z kamer przemysłowych nie było wątpliwości, że doszło do brutalnego morderstwa. Na taśmie filmowej zapisał się pełny obraz zdarzenia, choć nie najlepszej jakości. Wyraźnie widać również, zarówno ofiarę, jak i mordercę. Można się domyślić, że sprawcy zależało na tym nagraniu. Sam ubrał się w sposób utrudniający identyfikację, jednak ofiara rozebrana do naga prezentowała się w całej okazałości, ułatwiając w ten sposób jej rozpoznanie. Po wstępnym przesłuchaniu właściciela oraz pracowników ś...
10
MonikaKruszynska

Dobrze spędzony czas

Zaczyna się od trzęsienia ziemi, a później jest jeszcze straszniej i ciekawiej! Nie wiem jak to możliwe, ale to moje pierwsze spotkanie z Autorem, w dodatku zaczęłam od trzeciej części serii, ale nic to – nadrobię. „Szczątki” zaczynają od mocnego uderzenia, wszyscy wrażliwi porzucą czytanie po pierwszych stronach, a fani krwawych opisów ochoczo ruszą dalej i na pewno nie pożałują! Dla mnie to świetny współczesny kryminał, z ciekawą zagadką, dosyć obszernym wątkiem obyczajowym (tu chyba warto czytać serię po kolei, ale nie po kolei też da się ogarnąć) i kilkoma dość drastycznymi momentami. Jest gęsto, krwawo i ciekawie – polecam miłośnikom mocnych wrażeń! Czekam na kolejną część i będę nadrabiać poprzednie.
00
emerytka1950

Dobrze spędzony czas

Dziwny koniec
00
Halinka_245

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra książka i mój ulubiony lektor !
00
opryszek2020

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry kryminał, lektor super jak zwykle pan Kosior nie zawiódł Polecam tę książkę
00

Popularność




Projekt okładki:

Joanna Ardelli

Zdjęcia na okładce:

phototiara/Forance – shutterstock.com

Redakcja i korekta:

Stella BojczukCzachór/Wydawnictwo Samorządowe sp. z o.o.

Skład i łamanie:

Joanna Ardelli

Redakcja i korekta

Stella BojczukCzachór/Wydawnictwo Samorządowe Sp. z o.o

Opracowanie formatów mobilnych

Jakub Pilarski, eBooki.com.pl

Copyright © by Krzysztof Jóźwik, 2023

Copyright © by Wydawnictwo PIĄTE MARZENIE 2023

Spis treści
1. WTOREK

Wszystkie przedstawione w tej powieści postacii zdarzenia są fikcyjne i są wymysłem wyobraźni autora.

Jakiekolwiek podobieństwa nazwisk i zdarzeń do sytuacji rzeczywistych są przypadkowe.

WTOREK

Po powierzchni brudnoszarego, gęstego, śmierdzącego płynu pływało ludzkie oko.

W każdym razie, na takie wyglądało.

Na ludzkie.

W pomieszczeniu było dość ciemno, więc podkomisarz Kalinowski pochylił się nad zapełnionym w nieco ponad połowie zbiornikiem i przyświecając sobie latarką z telefonu, uważnie omiótł bladym promieniem powierzchnię galaretowatej mazi, przyglądając się uważniej znalezisku. Nieprzyjemna woń dochodząca z wielkiej plastikowej beczki powodowała potworne mdłości, ale przytknięta do nosa jednorazowa chusteczka łagodziła nieco ten nieprzyjemny efekt, powstrzymując mężczyznę przed kompromitującą go reakcją wymiotną.

– Ładne to oko, prawda? – policjant drgnął, gdy tuż za swoimi plecami usłyszał znajomy głos. Kalinowski aż zazgrzytał zębami, ale nie odezwał się. Po pierwsze, nie obejrzał jeszcze dokładnie pływającej resztki ludzkiego ciała, a po drugie, na razie nie zamierzał wdawać się w żadne dyskusje.

– Wygląda trochę jak sztuczne, nie sądzi pan?

Stojący z tyłu mężczyzna, zupełnie niezrażony brakiem odpowiedzi, przeszedł się spokojnie po magazynie. Stanął po przeciwnej stronie beczki i on także wyciągnął swój smartfon. Po chwili uruchomił w nim latarkę, oświetlając z drugiej strony interesujące ich znalezisko. Refleksy światła odbiły się od galaretowatego płynu, ukazując jakieś brunatnoszare i miejscami zielone gluty. Podkomisarz nawet nie spojrzał na rozmówcę, tylko jeszcze mocniej zajrzał w głąb beczki.

Starał się zbliżyć źródło światła do tafli cieczy, by jak najlepiej oświetlić to miejsce, w którym znaleziono pływające oko.

Pod wpływem słów, które właśnie padły, zaczął zastanawiać się, czy rzeczywiście to nie jest jakiś ponury żart któregoś z obdarzonych specyficznym poczuciem humoru pracowników firmy, na terenie której właśnie się znajdowali. Starał się przy tym za wszelką cenę zapanować nad reakcją wymiotną. Tymczasem mężczyzna stojący po drugiej stronie nawet nie zasłonił nosa.

Co więcej, podkomisarzowi wręcz wydawało się, że tamten z jakąś perwersyjną przyjemnością zaciągnął się zapachem odpadów, delektując się tymi przykrymi wyziewami, jak gdyby jego zmysły podlegały zupełnie innym regułom, niż zmysły większości ludzi. Facet był zbudowany z innej gliny i Kalinowski doskonale o tym wiedział. Nagle wyobraził sobie, że tamten wkłada do środka dłoń i z rozkoszą wodzi ręką w gęstym płynie. Policjant momentalnie poczuł, że miękną mu nogi, więc szybko odgonił te paskudne myśli.

– Nie… – stojący po drugiej stronie mężczyzna cmoknął z przejęciem i pokręcił w zadumie głową. – Ono chyba jednak nie jest sztuczne. Widzę ciągnące się za okiem nerwy. Coś mi mówi, że odbyła się tu jakaś krwawa jatka. A przeczucia zwykle mnie nie mylą.

Mówiąc to, aż westchnął i rozejrzał się dookoła w zamyśleniu.

– Jeśli zostało po kimś tylko to oko, to albo ktoś je komuś po prostu wydłubał, albo… – nie dokończył zdania, tylko spojrzał wymownie na breję, którą mieli przed sobą.

Wyobraźnia momentalnie podpowiedziała Kalinowskiemu najbardziej makabryczne scenariusze, jakie mogły wyjaśniać znalezienie się tutaj ludzkich szczątków.

Zapadła cisza przerwana tylko świszczącym oddechem dochodzącym zza przytkniętej do nosa chusteczki.

Podkomisarz miał już dość tego miejsca, zresztą i tak teraz do pracy musieli zabrać się specjaliści, którzy mogli wyjaśnić zagadkę znaleziska. Zgasił więc latarkę, odszedł kilka kroków, odjął od nosa chusteczkę i dopiero wtedy spojrzał na stojącego po drugiej stronie beczki urzędnika. Wbił wzrok w oczy znienawidzonego człowieka, który tak potwornie namieszał w jego prywatnym życiu.

Mina policjanta musiała wyglądać naprawdę ponuro, bo prokurator Zięba aż uśmiechnął się ze zjadliwą satysfakcją, jakby wymalowane na twarzy podkomisarza Kalinowskiego cierpienie sprawiało mu przyjemność. Być może nawet odczuwał radość z faktu, że po kilku miesiącach od ostatniego śledztwa widzi przed sobą mężczyznę, któremu już na pierwszy rzut oka nie udało się pogodzić z losem i odbić od dna. Obaj wiedzieli, co wydarzyło się ponad rok wcześniej i obaj mieli świadomość, kto wtedy wygrał. Prokurator napawał się odniesionym zwycięstwem i odebraniem swojej, jak mniemał, własności. Odebraniem mu kobiety, o którą obaj walczyli. Odebraniem mu Klaudii…

– A więc to w takich miejscach produkują karmę dla zwierząt? – ponure myśli podkomisarza przerwało kolejne pytanie skierowane ni to do niego, ni to w powietrze. Głos Zięby brzmiał niemalże wesoło, jakby właśnie znajdował się na wycieczce, zwiedzając jakiś interesujący go obiekt. – To tutaj rozdrabniają, mielą i porcjują mięso oraz jeszcze jakieś inne dziwne składniki, o których nawet nie chcę wiedzieć, formują z tego karmę, a potem pakują ją do saszetek i puszek? I, jak rozumiem, z całego procesu produkcyjnego zostają półpłynne odpady, które ostatecznie lądują w tych beczkach, prawda? Zbiorniki wypełnione po brzegi śmierdzącą mazią?

Kalinowski nie odezwał się. Nie musiał tego robić, bo Zięba wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi.

Prokurator pokiwał do siebie głową, rozglądając się po przeznaczonym na odpady magazynie. Nie było tu nic interesującego, bo najważniejsza część fabryki znajdowała się w dużej hali, w której ustawione były maszyny do mielenia i rozdrabniania, taśmociągi i inne urządzenia. Oni znajdowali się w jednym z bocznych pomieszczeń przeznaczonych na magazyn.

– Coś zdążył już pan ustalić, podkomisarzu? – zainteresował się prokurator i spojrzał pytająco na policjanta.

– Zrobiłem już małe rozeznanie – odezwał się Kalinowski głosem tak chłodnym, na jaki tylko było go w tej chwili stać. – Firma pracuje od poniedziałku do piątku w godzinach od ósmej do osiemnastej.

Gdy godzinę wcześniej przyjechał na miejsce zdarzenia, maszyny do mielenia, porcjowania i pakowania mięsa były wyłączone, a spora część pracującej tu załogi już wyszła. Został tylko jeden pracownik, by posprzątać i przygotować zakład na kolejny dzień. Teraz było już po dziewiętnastej.

– Kto zgłosił znalezisko? – Zięba zaczął nonszalancko przechadzać się po pomieszczeniu. Ręce skrzyżował na piersi, uniósł wysoko głowę, spoglądając na swojego rozmówcę z pozycji siły. Wyglądał tak, jak gdyby prowadził przesłuchanie z podejrzanym, a nie rozmawiał z policjantem, który jako pierwszy przybył na miejsce domniemanego przestępstwa.

– Pracownik zakładu – wyjaśnił Kalinowski. – Czeka na nas w kantorku. Jest dość mocno roztrzęsiony i przestraszony. Pilnuje go jeden z mundurowych z pobliskiego komisariatu. Właściciele fabryki też tu już jadą.

Zięba łypnął od niechcenia na rozmówcę, wyraźnie domagając się większej porcji szczegółów. Policjant z trudem wytrzymał narastające w nim uczucie złości.

– Ten, który natknął się na to oko, to młody chłopak – w końcu wyjaśnił, widząc nieustępliwość w prokuratorskich oczach. – Jednym z jego zadań jest zajmowanie się tymi beczkami z odpadami. W zależności od tempa produkcji i rodzaju karmy, która schodzi z taśmy, dziennie zapełniany jest jeden albo dwa takie zbiorniki, które później odbiera firma zajmująca się utylizacją resztek poprodukcyjnych. Wczoraj, w poniedziałek wieczorem, wyjątkowo odebrała już dwie beczki, a dziś w fabryce zdążyli zapełnić tylko jedną, i to też niecałą.

– Dlaczego?

– O to trzeba dopiero spytać pracowników firmy.

Może dziś mieli mniejszą produkcję, niż zwykle i dlatego nie uzbierał się cały pojemnik.

– Ja się pytam o to, dlaczego nie wywieźli tej beczki, którą mamy przed nosem – zgrzytnął zębami prokurator, rzucając Kalinowskiemu groźne spojrzenie.

– I w której pływa to oko.

– To musimy dopiero ustalić – mruknął policjant zły sam na siebie, że niewłaściwie odczytał pytanie Zięby.

Prokurator nie wydawał się usatysfakcjonowany takim wyjaśnieniem. Nie spuszczał wzroku z policjanta, najwyraźniej oczekując dalszego ciągu. Kalinowski mówił więc dalej:

– Z tego, co zdążyłem już ustalić, chłopak chciał przestawić ten zbiornik, żeby zrobić miejsce na kolejne, które miały zapełnić się nazajutrz, i przy próbie poruszenia beczki, na powierzchnię wypłynęło oko.

Wtedy śmiertelnie się przestraszył i od razu zadzwonił na policję.

– Ciekawe, co oni takiego dziś tu zmielili…? Lub raczej kogo?

Skwaszona mina Zięby mówiła sama za siebie. Nawet nie ukrywał tego, co o tym wszystkim myśli. Kalinowski z kolei nie miał na tym etapie rozmowy nic do dodania. Powiedział już wszystko to, czego zdążył się dowiedzieć. Teraz czekała ich żmudna, policyjna robota z odtworzeniem zdarzeń poprzedzających znalezienie ludzkich szczątków.

Prokurator zrobił ruch ręką, jakby chciał coś jeszcze dodać, ale nie zdążył, bo odezwał się jego telefon.

Sięgnął po aparat, spojrzał na ekran i momentalnie na jego twarzy wykwitł uśmiech.

– Klaudia! Kochanie! – rzucił wesoło.

Kalinowski od razu poczuł, jakby dostał w głowę czymś ciężkim. Niemalże pociemniało mu w oczach.

– Jesteście z Paulinką na placu zabaw?

Zięba zdawał się napawać zaistniałą sytuacją, przybierając jeszcze weselszy ton głosu i mówiąc jeszcze głośniej, niż to było potrzebne. Kątem oka dostrzegł pobladłą ze złości twarz podkomisarza i wtedy jeszcze wylewniej odezwał się do rozmówczyni:

– Pewnie, że tak! – roześmiał się beztrosko, jakby usłyszał coś wesołego, ale dość szybko spoważniał. – Skarbie, będę później, bo jestem w terenie. Niestety, zapowiada się pracowity wieczór, mam tu dość makabryczne ślady zbrodni. Jak wrócę, to wtedy napijemy się winka i poświętujemy. Jeśli nie zdążę wrócić na czas, to ucałuj naszą córeczkę na dobranoc. Wiesz przecież, jak bardzo was ko…

Kalinowski nie wytrzymał narastającego napięcia i nie bacząc już na nic wyszedł z magazynku, głośno zatrzaskując za sobą metalowe drzwi.

***

Gnany wściekłością przeszedł całą długość hali produkcyjnej i dopadł do drzwi prowadzących na zewnątrz. Gdy wydostał się z fabryki, odszedł kilkanaście kroków w stronę parkingu, zatrzymał się i wrzasnął najgłośniej, jak tylko potrafił. Poczuł, że zdziera sobie gardło, ale nie był w stanie się powstrzymać.

Musiał tu i teraz dać ujście negatywnym emocjom, w ogóle nie bacząc na postronnych świadków. Nawet nie rozejrzał się, czy ktoś go widzi. Miał to teraz gdzieś. Był rozwścieczony i natychmiast musiał coś ze sobą zrobić.

Po kilku desperackich wrzaskach poczuł się totalnie wyczerpany. Oparł się o jeden z samochodów dostawczych. Oddychał ciężko, próbując dojść do siebie.

Dopiero po dłuższej chwili poczuł, że odzyskuje panowanie nad sobą, nad szalejącymi emocjami, nad zranionymi uczuciami.

Zięba doskonale wiedział, jak mu dopiec. Zdawał sobie sprawę, że policjant nigdy nie pogodził się z utratą Klaudii i że wciąż ją kocha. Prokurator znajdował sadystyczną rozkosz w patrzeniu na jego cierpienie i potrafił wykorzystać już pierwszą okazję, jaka przytrafiła się od czasu poprzedniego śledztwa, by pokazać mu, że to właśnie on jest górą. Boleśnie przypomniał mu, że skutecznie potrafił odebrać mu Klaudię Nowicką, byłą panią prokurator. Mimo rozpaczliwych prób, w umysł Krzysztofa Kalinowskiego wwiercała się potwornie nieznośna myśl, że stracił ją na zawsze. I że już nigdy nie zazna spokoju. Że ona będzie śniła mu się po nocach, a w tych snach będzie widział, jak ona wiedzie szczęśliwe życie u boku tego potwora Zięby i ich siedmioletniej córeczki.

– Dość tego – powiedział do siebie Kalinowski. Wyprostował się i spojrzał na piękne, niebieskie niebo czerwcowego wieczoru. Było cicho i spokojnie, jakby w promieniu kilkudziesięciu metrów nikogo nie było.

Mężczyzna odetchnął głęboko.

– Jesteś ponad tym wszystkim… – mruknął do siebie.

– Zapanuj nad sobą…

Po chwili poczuł się już znacznie lepiej.

***

Te swoiste medytacje przerwało mu dwóch znanych z poprzedniej współpracy techników przybyłych z centralnego laboratorium kryminalistycznego. Funkcjonariusze nadeszli od strony bramy prowadzącej na teren fabryki, niosąc ze sobą walizeczki ze sprzętem. Przywitali się i wyczekująco spojrzeli na budynek.

– To tutaj? – padło konkretne i zwięzłe pytanie.

– Tak. Chodźmy do środka.

Po drodze podkomisarz wyjaśnił, z czym mają do czynienia, choć na razie nie było za dużo do omawiania. Policjant liczył na to, że jego koledzy znajdą jakieś istotne ślady mogące rzucić nieco światła na tę sprawę. Na razie sam nie wiedział, co o tym myśleć, bo poza wydłubanym okiem, i to prawdopodobnie ludzkim, właściwie nic konkretnego nie mieli. W takich nietypowych sytuacjach, nawet nie było sensu wzywać patomorfologa, bo nie miałby za bardzo, co badać.

Gdy znaleźli się już w środku hali, wskazał palcem pomieszczenie, w którym znajdowała się feralna beczka. Policjanci bez słowa skierowali się w tamtą stronę.

– Wiemy tylko tyle, że mamy to pływające oko – wyjaśnił podkomisarz. – Ta breja w beczce to mięsne odpady, więc od razu uprzedzam, że trochę śmierdzi.

Zakładamy, że oko jest ludzkie, ale stuprocentowej pewności nie ma. Nie mamy żadnych innych śladów, więc to robota dla was, żeby się rozejrzeć. Potencjalnie może chodzić o morderstwo, i to bardzo brutalne.

Technicy byli profesjonalistami zaprawionymi w boju, więc od razu zabrali się do pracy, rozkładając potrzebny sprzęt. Podkomisarz nie miał co nad nimi stać, poza tym wciąż odczuwał nudności i chciał jak najszybciej opuścić to ponure miejsce. Kiwnął im więc tylko ręką, dając znać, że wychodzi. Poszedł w kierunku pomieszczenia, gdzie mieściło się biuro firmy.

W zapyziałym i zakurzonym kantorku wszyscy już byli: prokurator, młody pracownik, który zawiadomił policję i zaaferowana dwójka właścicieli fabryki, którzy musieli przed chwilą przyjechać. Małżeństwo Błaszczyków było już wyraźnie po pięćdziesiątce, kobieta wyglądała na przerażoną, a mężczyzna po prostu był zły.

Zapewne przeliczał już nieuchronny przestój produkcji na pieniądze, których nie zarobi. Najbardziej wystraszony był młody pracownik firmy, dwudziestokilkuletni, szczupły i nieśmiały mężczyzna, dla którego zapewne to była pierwsza pełnoetatowa praca. I zapewne pierwsze znalezione w swoim życiu, wydłubane ludzkie oko.

– Ale skąd ono się tu wzięło? Matko boska! – podniesiony głos współwłaścicielki rozniósł się po wnętrzu pokoju. – To na pewno ludzkie, a nie… jakiegoś zwierzaka? Może do maszyny wpadł jakiś kot, albo…

– Hanka! – skarcił ją mąż, posyłając jej upominające spojrzenie. – O czym ty, do cholery, gadasz? Jaki znowu kot?

– Oj, no nie wiem! – załamała ręce kobiecina. – Może plątał się tu jakiś dachowiec i po prostu go wciągnęło?

Mężczyzna łypnął tylko na żonę, ale już nie raczył skomentować. Ze skwaszoną miną spojrzał najpierw na prokuratora, a potem na Kalinowskiego i dopiero wtedy głośno wybuchł:

– A jeśli to tylko kiepski żart i wcale nikogo tu nie zabito?! Jeśli to konkurencyjna firma chce mnie pogrążyć i wpakować w kłopoty?! Kto mi wtedy zapłaci za przerwę w produkcji i straty?!

Właściciel, niski, łysiejący już i mocno okrągły na twarzy mężczyzna o pulchnym ciele, utkwił palące, wściekłe spojrzenie w twarzach policjantów, jakby faktycznie oczekiwał konkretnej odpowiedzi na tak zadane pytanie.

– Dopóki wszystkiego dokładnie nie sprawdzimy i nie dowiemy się, co tu mogło zajść, nie będę potrafił odpowiedzieć na te pytania – skwitował Zięba.

– Technicy już badają znalezisko – dopowiedział Kalinowski, przejmując na siebie ciężar rozmowy – ale według mnie nie wygląda to na żart ani na dywersyjne działania państwa konkurencji. Musimy zapytać o kilka rzeczy, bo, niestety, zakładam, że to jednak jest część ciała człowieka. Podejrzewam, że popełniono przestępstwo, i to bardzo ciężkie.

– Matko boska! – kobieta ponownie zawyła teatralnie, łapiąc się dłońmi za policzki. – Takie nieszczęście…

Takie nieszczęście…

– Hanka! – warknął znów mężczyzna nieprzyjemnym głosem. Gdy pod jego twardym spojrzeniem żona umilkła, Błaszczyk pytająco spojrzał na Kalinowskiego. – Niech pan pyta. Im szybciej to wyjaśnimy, tym lepiej.

Podkomisarz kiwnął głową i nawet nie zwracając uwagi na prokuratora Ziębę, zwrócił się do młodego pracownika firmy, który blady ze strachu siedział tak nieruchomo, jakby czekał na jakiś wyrok:

– Proszę dokładnie opowiedzieć, jak doszło do odkrycia? Proszę niczego nie pomijać, bo każdy szczegół jest ważny.

Chłopakowi zadrżała broda, jakby na samo wspomnienie tamtej chwili ponownie oblała go fala paraliżującego strachu. Mimo to, nikt go nie ponaglał. Po dłuższej chwili młodzian wciągnął powietrze w płuca, przygotowując się do odpowiedzi.

– Nazywam się Waldemar Olęcki – zaczął drżącym głosem – i pracuję tu od…

– Do rzeczy, Waldek! – warknął znów Błaszczyk, ale pod surowym spojrzeniem prokuratora umilkł. Przepraszająco pokazał rękami, że już nie będzie przerywał.

– No więc – chłopak po chwili wrócił do wyjaśniania zdarzeń – około godziny osiemnastej, gdy wyłączono już maszyny i zatrzymano produkcję, umyto urządzenia do mielenia, mieszania i porcjowania pulpy mięsnej, poszedłem do magazynku, w którym przechowuje się beczki z odpadami. Zobaczyłem wtedy, że

pojemnik, który został napełniony w ciągu dnia, stoi jakoś tak krzywo, więc postanowiłem go poprawić.

– Jak to krzywo? – zainteresował się Kalinowski.

– No bo beczka nie stała przy samej ścianie, tylko jakiś metr od niej – wyjaśnił natychmiast chłopak. – Chciałem przesunąć ją tak, żeby było nieco schludniej. Żeby nie stała na środku pomieszczenia.

Podkomisarz rzucił okiem na właścicieli i odnotował w myślach, że kobieta cały czas siedziała z przerażeniem wypisanym na twarzy, a jej naburmuszony mąż z czerwonymi policzkami zgrzytał zębami, nie mogąc się z tym wszystkim pogodzić. Zięba z kolei, przysłuchując się całej rozmowie, wydawał się być niemal rozbawiony.

– I co było dalej? – po chwili policjant kiwnął zachęcająco głową, dając znać chłopakowi, by mówił dalej.

– Chciałem przestawić beczkę pod samą ścianę, więc chwyciłem ją oburącz i zatoczyłem. Troszkę za mocno nią bujnąłem, no i właśnie wtedy na powierzchnię wypłynęło to… oko.

Zestresowana twarz chłopaka zbladła jeszcze bardziej.

– Przestraszyłem się i od razu zadzwoniłem na policję.

Mężczyzna przepraszająco spojrzał na właściciela firmy, jakby w ten sposób chciał usprawiedliwić swoje zachowanie. Zapewne już do niego dotarło to, że gdyby zamiast na policję zadzwonił bezpośrednio do swojego pracodawcy, to nie byłoby tu ani funkcjonariuszy z komendy rejonowej, ani prokuratora. Sprawę zapewne rozwiązaliby inaczej. Po cichu i bez niepotrzebnego „niepokojenia” służb.

– Czy do tego pojemnika wlewano nieczystości tylko z dzisiejszej produkcji, czy może jeszcze z poniedziałkowej? – upewnił się podkomisarz.

– Yyyy… no chyba z dzisiejszej… – odpowiedział chłopak z wyraźnym wahaniem, szukając wzrokiem natchnienia gdzieś pod sufitem.

– Chyba?

– To znaczy… ciężko mi powiedzieć. Może faktycznie coś tam było na dnie. Ja nie zaglądałem tam rano.

Kalinowski pokiwał do siebie głową, ale nie przycisnął chłopaka mocniej. I tak był on maksymalnie zestresowany. Dodatkowo, pod palącym spojrzeniem właściciela, którego twarz przybierała coraz ciemniejszy odcień czerwieni, jeszcze bardziej się deprymował.

– A dlaczego nie została wywieziona pod koniec dnia pracy? Wcześniej mówił mi pan, że firma zajmująca się utylizacją wczoraj zabrała dwie beczki, ale dziś nic nie wywożono. Ta, zapełniona prawie do pełna, może tak stać do jutra?

– No, tak mówiłem, ale… – chłopak z wyraźnym lękiem spojrzał na swojego pracodawcę i nagle zamilkł.

– Proszę mówić – Kalinowski dostrzegł, że coś jest nie tak. – Rozumiem, że odpady powinny być zabierane codziennie? Dlaczego w takim razie ten pojemnik został?

Chłopak zamilkł przestraszony i spuścił głowę.

– Czy według przepisów wolno przetrzymywać te beczki na kolejną dobę? – podkomisarz nie dawał za wygraną i zapytał w ciemno, choć zupełnie nie znał przepisów BHP dotyczących tego tematu. – Czy nie należy ich wywozić codziennie? Czy pojemnik zapełniony takimi odpadami, nawet częściowo, powinien czekać do następnego dnia? I to w dodatku nie w chłodni?

– A jakie to ma, do cholery, znaczenie?! – Błaszczyk w końcu nie wytrzymał, zerwał się z krzesła, wybuchając takim tonem, że nawet Zięba drgnął, choć wydawało się, że prokurator zamienił się w kamień. – Tego czy innego dnia, co za różnica?

– Proszę o spokój – Zięba nagle się uaktywnił i zrobił to takim głosem, że nawet zdenerwowany właściciel spokorniał. Chyba zrozumiał, że miał przed sobą przedstawicieli władzy, którzy w przypadku znalezienia jakichś uchybień mogliby mu bardzo zaszkodzić.

Mężczyzna uspokoił się i bez dalszych pretensji usiadł na krześle, zagryzając zęby.

– Wiesiek – zakwiliła żałośnie jego żona. – A mówiłam ci, żeby nie oszczędzać, tylko wywozić te odpady codziennie? I co nam teraz z tego przyszło?

Błaszczyk syknął tylko ze złości, obrzucając ją tak mroźnym spojrzeniem, że nawet Kalinowski się wzdrygnął. Nie zdążył jednak skomentować tego, co właśnie się wydarzyło, bo ktoś zapukał w półprzymknięte drzwi kantorka. Był to jeden z techników.

Przywołał spojrzeniem podkomisarza, który natych

miast wyszedł na zewnątrz. Obaj policjanci odeszli kilka metrów w głąb hali.

– Nie ma najmniejszych wątpliwości, że to jest ludzkie oko – powiedział specjalista, gdy odeszli już na bezpieczną odległość. Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych uczuć: ani wzburzenia, ani odrazy. Była po prostu twarzą profesjonalisty, który już niejedno w życiu widział i niejedną część ciała badał. Niekoniecznie tworzącą całość z pozostałymi organami.

– Tak myślałem… – podkomisarz westchnął ciężko. – Zapowiada się na grubszą historię.

Technik skrzywił się tylko, jakby chciał tym gestem powiedzieć: „No cóż… Takie życie… i taka robota…”.

– To co dalej? Będziecie szukać jakichś śladów?

– Tam mamy trzy czwarte beczki jakiejś mamałygi.

Szacuję, że to jest z trzysta, może czterysta litrów – powiedział funkcjonariusz z lekkim wyrzutem w głosie. – W środku mogą być też inne części ciała. Należałoby to teraz przelać przez jakieś sito i zobaczyć, czy coś się tam przypadkiem nie ukrywa. Przecież widziałeś jaka to jest gęsta paćka? Rękami nie będziemy przecież w tym grzebać.

Kalinowskiemu zrobiło się słabo na te słowa i tylko siłą woli powstrzymał się przed zwymiotowaniem.

Odetchnął głębiej.

– Porozmawiam z właścicielem zakładu. Mają tu przecież różne urządzenia, to i jakieś sito się znajdzie.

Niech nam pomoże to zrobić.

– A jak nie zechce?

– Zechce. Nie ma innego wyjścia.

Technik pokiwał tylko głową, zgadzając się z podkomisarzem.

– Cholera – mruknął w końcu mężczyzna, rozglądając się po hali produkcyjnej. – Co tutaj mogło się wydarzyć? I czego teraz dalej szukać?

– Najpierw sito – zdecydował Kalinowski. – A potem sprawdzimy kamerę monitoringu. Może coś zarejestrowała?

– Dobry pomysł – stwierdził technik, patrząc na czarną kopułkę zamontowaną pod blaszanym sufitem na środku hali.

– Wracam do kantorku, a wy może jeszcze rozejrzycie się przez ten czas? Może coś wam wpadnie w oko?

– Ano może rzeczywiście coś nam jeszcze wpadnie „w oko”? – zaśmiał się technik, nawiązując do makabrycznego znaleziska, ale natychmiast spoważniał, gdy dostrzegł, że Kalinowski nie ma zbytniej ochoty na żarty.

– Daj znać, jak coś znajdziecie, a ja załatwię sito – podkomisarz machnął dłonią i nie czekając na odpowiedź odszedł w stronę biura firmy.

Nie było go może trzy minuty, ale gdy wrócił do pomieszczenia, od razu zorientował się, że prokurator Zięba, wykorzystując nadarzającą się okazję, grilluje właściciela fabryki oraz coraz bardziej wystraszonego chłopaka. Strasząc konsekwencjami karnymi, dopytuje o harmonogram wywozu odpadów, a przyparty do muru Błaszczyk, z czerwoną od emocji twarzą, wije się, jak piskorz.

– Proszę państwa – Kalinowski przybrał zdecydowany ton. – My nie jesteśmy z sanepidu, więc kompletnie nie interesuje nas pociąganie państwa firmy do odpowiedzialności za nieodpowiednie składowanie nieczystości. Mnie interesują fakty związane z pojawieniem się ludzkich szczątków w beczce z odpadami.

– Panie podkomisarzu… – zaczął twardo Zięba, ale nie dał rady dokończyć.

– Mam już potwierdzenie, że to jest część ludzkiego ciała – Kalinowski użył równie mocnego tonu, co jego zwierzchnik. Obrzucił go przy tym najbardziej nieugiętym spojrzeniem, na jakie było go stać.

Współwłaścicielka zakładu krzyknęła rozdzierająco, zbyt późno zasłaniając sobie usta dłonią. Jej czerwony od emocji mąż już nawet nie zwrócił na to uwagi, tylko wlepił skwaszone spojrzenie w policjanta i zniesmaczony pokręcił głową. Nie odezwał się jednak.

– Musimy zająć państwu jednak nieco więcej czasu, niż myślałem – mówił dalej Kalinowski. – Przede wszystkim musimy zbadać zawartość beczki, co nie jest takie proste. Tutaj proszę państwa o pomoc.

– Jaką pomoc? – mruknął Błaszczyk zmęczonym głosem. Już pogodził się z tym, że czekają go kłopoty oraz opóźnienie z ponownym uruchomieniem produkcji.

– Czy dysponują państwo jakimś dużym sitem, żeby przelać odpady z pojemnika i zbadać jego zawartość?

Właściciel prychnął lekceważąco i skrzywił się jeszcze bardziej:

– Chyba pan żartuje?

– Ani trochę.

– Chyba nie myśli pan, że pozwolę teraz na wylewanie tej brei i rozgrzebywanie brudów? – mężczyzna znów zaczynał się nakręcać. – Myślicie, że ja nie mam nic innego do roboty, tylko babrać się w śmieciach? Po moim trupie!

– Proszę pana – podkomisarz poczuł zniecierpliwienie. – Na terenie pana firmy być może doszło do morderstwa. Jeśli będzie pan jeszcze chwilę dłużej próbował utrudniać działania policji, to pomyślę, że ma pan coś do ukrycia, albo że sam pan jest w to zamieszany.

Woli pan nam pomóc czy spędzić w areszcie najbliższe dwadzieścia cztery godziny?

Nieugięty ton głosu policjanta i kamienna twarz zrobiły swoje, bo Błaszczyk więcej nie dyskutował, tylko mlasnął językiem i z wyraźnym niezadowoleniem pokazał głową na swojego przestraszonego pracownika:

– Waldek, weź jakiś przesiewak i przewieź beczkę do zlewaka. Pomóż panom przelać to paskudztwo.

Później będziesz musiał to wszystko posprzątać.

Chłopak od razu zerwał się z miejsca, jakby tylko na to czekał i od razu pognał w stronę czekających na niego techników. Zięba wykorzystał nadarzającą się okazję, żeby momentalnie zaatakować Kalinowskiego:

– Nie dał mi pan go wypytać o wszystkie okoliczności, które mogły być istotne – padło ostrym tonem.

– Sprawdzenie beczki mogło zaczekać. Trzeba wypytać pracownika o ostatnie dwa dni pracy fabryki, póki jego pamięć jest świeża.

– Trzeba było pytać – odwarknął Kalinowski i aż sam się przestraszył swojego głosu. – Miał pan wystarczająco dużo czasu, panie prokuratorze…

– Niech się pan nie zapomina! – Zięba zgrzytnął zębami. – To ja formalnie prowadzę śledztwo, a nie pan!

Podkomisarz łypnął okiem na małżeństwo, jakby chciał sprawdzić jaki efekt wywołuje ta kłótnia i sam siebie skarcił za nieostrożność w rozmowie z Ziębą. Dość szybko przybrał uległy, przynajmniej na pozór, ton:

– Proszę w takim razie wykorzystać okazję i wypytać tych państwa, o co pan prokurator chce, a ja przypilnuję sprawdzenia zawartości beczki.

I nie czekając na prokuratorską ripostę odszedł najszybciej, jak tylko potrafił.

***

Przelewanie kleistej mazi przez wielkie sito okazało się tak koszmarnym zajęciem, że Kalinowski patrząc na tę czynność, po raz kolejny musiał niezwykle mocno nad sobą panować, by powstrzymać odruch wymiotny.

Pracujący dla Błaszczyków chłopak oraz dwaj technicy ledwo dali radę, ale finalnie zrobili to tak, by nie uronić ani kropli brei, oraz żeby się nią nie ubrudzić.

Cuchnąca galareta przelewała się przez sito, zostawiając na jego powierzchni jakieś dziwnie wyglądające grudy, kawałki kości i podejrzane kluchy. Po chwili na drucianej powierzchni przesiewaka znalazło się wystarczająco dużo materiału do zbadania. Nikt jednak nie kwapił się, by zrobić pierwszy ruch. Po odstawieniu pustej już beczki mężczyźni spojrzeli po sobie, nie mogąc zdecydować się na tę przykrą czynność.

– Panowie? – Kalinowski machnął głową w stronę sita. – Trzeba to teraz zbadać. Macie na sobie rękawiczki, więc…

– Mamy jeszcze jedną parę, panie podkomisarzu – padła natychmiastowa propozycja, która go zmroziła. Wybitnie nie miał ochoty grzebać w tych glutach.

Na szczęście drugi technik wybawił policjanta z zakłopotania i po prostu wziął się do roboty.

Większość z zanieczyszczeń okazała się resztkami skóry, kawałkami kości i bliżej nieokreśloną galaretowatą mazią zlepioną w grudki, które rozpadły się pod naciskiem palców. To, co się dało, zostało zabezpieczone, włożone do foliowych woreczków strunowych i przeznaczone do późniejszego zbadania w laboratorium. Nikt na tym etapie nie wiedział, czy kawałki skóry i kości są pochodzenia zwierzęcego. Na odpowiedź trzeba było zaczekać.

Gdy z sita usuwano już ostatnie kawałki, w mocnym świetle policyjnej lampy coś nagle błysnęło. Technik zmarszczył brwi i z uwagą oczyścił kawałek metalu, który dostał mu się między palce. Wyciągnął go w kierunku światła.

– Co to jest? – zainteresował się od razu Kalinowski.

Podszedł bliżej, żeby dokładniej obejrzeć znaleziony przed chwilą przedmiot.

– To klucz na metalowym wisiorku – wyjaśnił funkcjonariusz, pokazując mu okrągły brelok z niewielkim srebrnym kluczykiem dyndającym na kółku. Podkomisarz zmarszczył czoło, a potem rzucił okiem na stojące nieopodal maszyny służące do produkcji karmy.

Coś mu tu nie pasowało.

– Czy to możliwe, by taki przedmiot przeszedł przez te tryby? – skierował pytanie do chłopaka. – Czy ta wielka maszynka do mielenia nie zgniotłaby takiego klucza na miazgę?

Chłopak z zakłopotaniem podrapał się w brodę.

– No raczej tak… – wydukał niepewnie.

– Raczej czy na pewno?

– Na pewno – poprawił się natychmiast przestraszony srogą miną podkomisarza i jego surowym głosem.

Przestąpił z nogi na nogę i wbił wzrok w posadzkę.

– Czyli można zaryzykować stwierdzenie, że ten brelok dostał się do beczki w inny sposób, niż odpady z taśmy produkcyjnej? – zasugerował jeden z techników, cały czas przypatrując się uważnie trzymanemu w palcach przedmiotowi. Kalinowski także wlepił spojrzenie w okrągły metalowy wisiorek, przedstawiający trupią czaszkę umieszczoną na czymś w rodzaju zarysu opony. Na jej obwodzie umieszczono napis „Harley Davidson Motorcycles”.

– Wszystko na to wskazuje – potwierdził podkomisarz. – Wygląda na to, że musiał komuś wypaść.

– Może któryś z pracowników fabryki go zgubił?

– Zapytamy właścicieli – kiwnął głową Kalinowski.

– Jeśli pracuje tu jakiś fan motocykli, to raczej powinni o tym wiedzieć. Taki wisiorek z pewnością należy do kogoś, kto interesuje się harleyami, albo po prostu jeździ takim motocyklem.

Technik włożył brelok do foliowej torebki, zabezpieczając go w taki sam sposób, jak wszystkie pozostałe elementy, ale podkomisarz i tak wiedział, że skoro klucz znajdował się w beczce pełnej śmierdzącego kleiku, raczej nie ma szans na zdjęcie z niego odcisków palców.

Od strony biura firmy nadeszło małżeństwo właścicieli oraz prokurator Zięba. Błaszczyk wyglądał na jeszcze bardziej wściekłego, niż kilka minut wcześniej. Gdy zobaczył pustą beczkę po odpadach i resztki mazi oblepiającej wielkie sito, z jego oczu aż poleciały iskry.

– No i jaki to w ogóle miało sens? – warknął w stronę policjantów. – Narobiliście mi tylko dodatkowej roboty. Kto mi za to zapłaci? Po co to wszystko?

Kalinowski co prawda nie wiedział, o czym przez ostatnie dziesięć minut rozmawiał z nimi Zięba, ale z za

płakanych oczu kobiety oraz wściekłości jej męża można było wywnioskować, że trochę się musiał na nich wyżyć.

– Chociażby po to, by wyłowić ten klucz – podkomisarz kiwnął głową, prosząc technika o woreczek ze znalezionym brelokiem. Po chwili pokazał go zdumionemu właścicielowi fabryki, podsuwając mu go niemalże pod sam nos. – Poznaje pan ten przedmiot? Czy któryś z pana pracowników mógł go zgubić?

– A skąd mogę wiedzieć? – warknął Błaszczyk. – Ale jeśli tak, to nogi z dupy mu powyrywam.

Kalinowski zbył tę uwagę milczeniem i zadał kolejne pytanie:

– Czy któryś z pana ludzi jest fanem harleyów? Kojarzy pan, czy ktoś przyjeżdża do pracy motocyklem?

– Nie wiem – wycedził coraz bardziej zły. – Nie widziałem na parkingu żadnego harleya.

– A może pani kojarzy kogoś, kto jest fanem motocykli? – zwrócił się Kalinowski do żony Błaszczyka. – Domyśla się pani, który z pracowników mógł to zgubić?

– Nie wiem, panie inspektorze – przestraszyła się kobieta. – Chyba nikt nie przyjeżdża motorem do pracy, ale teoretycznie komuś mogło to wypaść.

– Jestem podkomisarzem, nie inspektorem – sprostował szybko i stwierdził, że w tym temacie chyba niczego się od nich nie dowie. Oddał woreczek technikowi i spojrzał na czerwonego ze złości Błaszczyka.

– Jeszcze raz muszę zapytać pana o zawartość beczki – skierował do niego pytanie. Mężczyzna stał w bojowej pozycji. Wyglądał tak, jakby za chwilę chciał skoczyć z łapami na funkcjonariuszy. – Rozumiem, że odpady pochodzą tylko z dnia dzisiejszego?

– Ręki sobie za to nie dam uciąć – szczeknął tamten.

– Mogło coś tam zostać z wczoraj...

– A czy w ciągu dnia zdarzyło się coś nietypowego, co może tłumaczyć obecność ludzkich szczątków?

– Wytłumaczenie jest proste. Mówiłem już, że konkurencja chce mnie pogrążyć? – syknął właściciel. – To pewnie te skurwysyny z Piaseczna mszczą się za to, że wygryzłem ich z warszawskiego rynku. Dawno mówiłem, żeby spalić tę ich budę, póki była okazja…

– Wiesiek! – Po raz kolejny tego wieczoru kobieta zawyła ze zgrozą. – Co ty wygadujesz?! Matko Boska!

Jakie „spalić”?!

Mężczyzna ugryzł się w język, ale zbyt późno.

– Zdaje pan sobie sprawę, że zapamiętam to, co pan przed chwilą powiedział? – padło łagodnym, ale zdecydowanym prokuratorskim tonem, w którym pobrzmiewała nuta groźby. Zięba zrobił niewinną minę, ale to właśnie było w nim najgorsze: pod maską chłopięcej twarzy i miłego głosu krył się bezwzględny i nieuznający kompromisów urzędnik. Błaszczyk zrozumiał swój błąd i tylko potwierdził kiwnięciem głowy, że jest świadom konsekwencji użycia swojego niewyparzonego języka.

– Proszę się skupić i odpowiedzieć na nasze pytania – zawtórował Kalinowski. – Zapytam jeszcze raz: czy w ciągu dzisiejszego dnia zdarzyło się coś nietypowego? Coś, co zwróciło pana uwagę?

Błaszczyk chrząknął tylko i zrobił jeszcze kwaśniejszą minę, niż poprzednio.

– Trzygodzinny przestój na dodatkowe czyszczenie maszyn… – mruknął niezadowolony. Obrzucił przy tym swojego młodego pracownika jakimś dziwnym spojrzeniem. Wydawało się, że tamten zbladł jeszcze bardziej.

– Czy to jest rutynowe działanie, żeby w ciągu dnia, kiedy produkcja powinna iść pełną parą, robić tak długą przerwę na czyszczenie? – drążył temat Kalinowski.

– Nie – warknął przez zęby rozmówca.

– Dlaczego w takim razie urządzenia wymagały tego akurat dziś?

Z miny właściciela można było już wyciągnąć wniosek, że nie ma wyjścia i musi dokładnie wyjaśnić przebieg dnia. Wyraźnie był z tego niezadowolony.

I to bardzo.

– Wiesiek… – jęknęła kobieta. – Powiedz panom.

Bardzo źle się stało, ale musisz…

– Zamilcz, kobieto! – warknął na nią ze złością. Pod jego spojrzeniem żona niemalże skurczyła się ze strachu. Prokurator Zięba uśmiechnął się pod nosem, bo wyczuł, że zaraz sytuacja ulegnie dość radykalnej zmianie. Nie odezwał się jednak, pozwalając Kalinowskiemu odwalić niewdzięczną robotę. Z satysfakcją obserwował zmagania policjanta z trudnym i niechętnym rozmówcą. – Co takiego się stało? O czym mówi pana żona? – stalowy głos podkomisarza wbił się w umysły przysłuchujących się osób. Właściciel fabryki sapnął i poddał się.

Wiedział, że jeśli nie on, to jego żona wszystko powie.

– Jedna z maszyn do mielenia zacięła się i trzeba było ją oczyścić – wyjaśnił mgliście.

– O której godzinie to się stało?

– Zaraz z samego rana… Było chyba kwadrans po ósmej.

– Dlaczego się zacięła? Co było tego powodem?

Błaszczyk jeszcze walczył resztkami sił, ale pod zimnym spojrzeniem policjanta ostatecznie skapitulował. Spojrzał w sufit, jakby nie mógł dłużej patrzeć Kalinowskiemu w oczy.

– Jakieś kawałki materiału – mruknął bardzo cicho, wciąż patrząc gdzieś w dal.

– Proszę wyraźniej – teraz to podkomisarz warknął na niego. – Jakiego materiału? Co to dokładnie było?

– No jakieś szmaty to były, nie wiem dokładnie.

Okręciły się wokół trybów i zablokowały maszynę.

– I nie zdziwił się pan? Nie pomyślał, że coś jest na rzeczy? Że może kogoś wkręciło do środka? I to z samego rana? Nie przyszło to panu do głowy?

– Oj tam – żachnął się mężczyzna. – Pomyślałem, że pewnie ktoś przez nieuwagę wrzucił ręcznik, albo coś w tym stylu.

– A co się stało z tymi resztkami materiału? – naciskał dalej podkomisarz. – Kazałem wyrzucić – wzruszył ramionami Błaszczyk i spojrzał już bardziej hardo na policjanta. Najwyraźniej uznał, że najtrudniejsze już za nim, i powoli odzyskiwał pewność siebie.

– Gdzie one są? Chcemy rzucić na nie okiem – Kalinowski wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze spokojnie stojącymi technikami. – To może być bardzo ważne.

Błaszczyk spojrzał pytająco na swojego pracownika. Nie musiał zadawać żadnych pytań, bo chłopak od razu się zmieszał.

– No, tak jak szef kazał… – bąknął cicho Waldek. – Wywiozłem do kontenera obok tej budowy przy trasie…

Zięba otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się jeszcze bardziej kąśliwie. Sprawa zaczynała wyglądać coraz bardziej interesująco i nabierała zaskakującego kolorytu.

Kalinowski dostrzegł to i westchnął ciężko. Miał już dość tego kręcenia i kombinacji, ale w tej sytuacji nie chciał marnować czasu na reprymendy. Na rozliczenie się z właścicielem fabryki miała przyjść jeszcze właściwa pora. Teraz trzeba było działać.

– Pojedzie pan z policjantami z laboratorium i pokaże miejsce, w którym wyrzucił pan te szmaty – rozkazał ostrym tonem. – I lepiej, żeby to jeszcze tam było.

Chłopak tylko kiwnął głową i posłusznie poszedł z technikami w stronę wyjścia z firmy, odprowadzony niemymi spojrzeniami prokuratora, podkomisarza Kalinowskiego i małżeństwa Błaszczyków.

Zapadła cisza, lecz nie na długo. Policjant kiwnął głową, pokazując na zamontowaną pod sufitem czarną, plastikową kopułkę. Wiedział, że to może sporo wyjaśnić.

– Widzę, że mają państwo monitoring? Ta kamera obejmuje całą halę produkcyjną?

– Tak – właściciel zatoczył niedbale dłonią po wnętrzu fabryki. – Mniej więcej.

– Chcemy obejrzeć zapis z ostatnich dwóch dni – włączył się Zięba, wyczuwając swoją kolej na przejęcie rozmowy. Stanął między Błaszczykiem a podkomisarzem, demonstrując tym samym, że to on będzie tą osobą, która obejrzy zarejestrowane filmy. Od razu ruszył w stronę biura, pociągając za sobą właścicieli fabryki. Kalinowski skrzywił się tylko i poszedł za nimi.

***

Obraz z kamery był poklatkowy, czarnobiały i mało wyraźny. Kalinowski nie spodziewał się filmu wysokiej rozdzielczości, bo wiedział, w jakiej jakości przeważnie nagrywają kamery przemysłowe, ale ten zarejestrowany materiał był wyjątkowo słaby.

Mimo kiepskiej jakości filmu, sceny, które pojawiły się na ekranie komputera, od razu wprawiły oglądających w konsternację. Najbardziej żywiołowo zareagował właściciel firmy:

– Co jest, do kurwy nędzy?! – zawołał, gdy na obrazie pokazującym pustą halę coś się poruszyło, a po chwili pojawiła się sylwetka człowieka ciągnącego po posadzce sporych rozmiarów wór. Zegar na nagraniu wskazywał godzinę pierwszą czterdzieści pięć w nocy, więc o tej porze nikogo nie powinno być w tym miejscu. A już na pewno nie kogoś z naciągniętą na głowę kominiarką i ubranego w obszerny, długi płaszcz.

Zwłaszcza latem.

– Ja pierdolę! – zawołał znów Błaszczyk, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. – To jakiś włamywacz! Jak on tu wlazł?!

– Wiesiek… – jęknęła jego żona, bo tylko tyle była w stanie z siebie wydusić. Wyraźnie zabrakło jej słów.

Mężczyzna po raz kolejny tego dnia mocno poczerwieniał na twarzy. Z zaciśniętymi pięściami przybliżył się do monitora komputera tak, jakby chciał wejść do środka. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi.

Zamaskowana osoba dotargała pakunek w pobliże największej maszyny do mielenia i z wyraźną ulgą upuściła worek na podłogę. Potem usiadła na brzegu taśmociągu, jakby chciała chwilę odsapnąć. Nagle wór poruszył się, więc mężczyzna natychmiast kopnął w niego z całej siły. Od razu powtórzył tę czynność.

Po chwili zrobił to jeszcze raz. Po kształcie leżącym na ziemi jasno było widać, że w worku jest człowiek.

– Ja pierdolę! – Błaszczyk nie wytrzymał i po raz kolejny przeklął głośno. Zerwał się z krzesła. – Co tu się odpierdalało wczoraj w nocy?! Panie podkomisarzu, panie prokuratorze, ja nie mam z tym nic wspólnego!!!

Przysięgam, że nie wiem, kto to jest!!!

– Wiesiek! – zapłakała jego żona. – A mówiłam, żebyś bardziej pilnował interesu i nie wchodził w układy z tymi bandytami z Wołomina! W co oni nas teraz wkręcili?!

Kobieta rozpłakała się histerycznie, przyciskając drżące dłonie do twarzy. Z jej oczu poleciał strumień łez.

– Proszę o spokój – zainterweniował Zięba, który ze zmarszczonym czołem oglądał zapis. – Niech nam pan da spokojnie obejrzeć materiał. Proszę zatrzymać film.

– Niech pan zabierze stąd małżonkę – podpowiedział Kalinowski. – Ma pan jakieś środki na uspokojenie? To proszę jej dać i samemu też wziąć.

Policjant pokazał zdecydowanym ruchem dłoni, żeby właściciele wyszli z biura.

– Musimy obejrzeć ten film do końca. Państwo niekoniecznie.

Błaszczyk zrozumiał, że tak będzie dla nich lepiej, więc wziął żonę za rękę i bez słowa pociągnął ją do wyjścia. On już się domyślił, jaki będzie dalszy ciąg filmu, ale chciał przynajmniej oszczędzić tego widoku żonie.

– Będziemy w kuchni – wyjaśnił już całkiem spokojnie, sprawnie wyprowadzając rozpaczającą kobietę.

Po chwili podkomisarz wrócił na krzesło i włączył odtwarzanie. Na zegarze widniała godzina pierwsza czterdzieści siedem.

Zięba i Kalinowski bez słowa oglądali dalej, jak po krótkim odpoczynku, zamaskowany mężczyzna znów chwyta za worek i ciągnie go po ziemi. Gdy dotarł już do otworu maszyny do mielenia, schylił się i chwycił pakunek, dźwigając go z podłogi. Nie było to łatwe, bo ofiara znów zaczęła się szarpać. Porywacz pięścią uderzył szybko kilka razy w miejsce, w którym najprawdopodobniej znajdowała się głowa. Niewiele to dało, więc po chwili powtórzył czynność, aż przyniosło to spodziewany efekt. Pakunek sflaczał i bezwładnie opadł na posadzkę. Chwilę później odziany w płaszcz człowiek kucnął przy worku i rozsupłał go, odsłaniając skrępowaną sylwetkę człowieka.

Kalinowski aż wstrzymał oddech, bo doskonale zdawał sobie sprawę, co się za chwilę wydarzy. Rzucił okiem na Ziębę, ale prokuratorska twarz nie zdradzała najmniejszych oznak jakichkolwiek emocji. Mężczyzna nawet nie odwzajemnił spojrzenia policjanta. Podkomisarz wrócił więc do oglądania filmu.

Oklejone taśmą, nagie, nieprzytomne od ciosów w głowę ciało zostało przerzucone przez krawędź otworu rozdrabniarki. Widać było, że zamaskowanemu mężczyźnie sprawiło to sporo problemu. Zgięta w pół ofiara w końcu wpadła do środka, zatrzymując się na mocnych, jak buldożer, metalowych trybach do mielenia. Głowa związanego człowieka bezwładnie oparła się o metalową ściankę maszyny.

Porywacz chwycił za włosy, odchylając do tyłu głowę,

a następnie wymierzył kilka mocnych uderzeń otwartą dłonią w twarz.

Ofiara ocknęła się i gdy zrozumiała, co się dzieje, natychmiast zaczęła się szarpać. Prawdopodobnie próbowała przeraźliwie krzyczeć spod naklejonej na usta szarej taśmy. Prawdopodobnie, bo film był niemy.

Desperackie próby wyzwolenia się z pułapki przybrały na sile, lecz nic to nie dało. Kalinowskiemu zrobiło się gorąco, spociły mu się dłonie. Pod czaszką poczuł intensywne pulsowanie. Wiedział już, jaki będzie dalszy ciąg filmu. Świadomość, że nic nie mógł poradzić na to, co za chwilę miało się wydarzyć, zabierała mu oddech.

Potem akcja przybrała na brutalności.

Porywacz uruchomił maszynę, śmiercionośne tryby poszły w ruch. Związana postać zaczęła panicznie się szarpać, starając się wyzwolić ze śmiertelnej pułapki.

Jednak nic to nie dało. Po chwili jej ciało powoli zaczęło znikać w środku młynka. Zamaskowany morderca, stojąc tuż obok, ze spokojem obserwował tę makabryczną scenę.

Nie było widać jego twarzy zakrytej kominiarką.

Nie było wiadomo, kim jest ani jakich doznaje w tym momencie emocji.

Wiadomo było jedynie, że patrzył na wciąganego do środka człowieka.

Film był pozbawiony fonii, więc do oglądających nie dochodziły żadne dźwięki. Ani odgłos łamanych kości,

ani chlupot miażdżonego ciała, ale można było to sobie wyobrazić. Nie słychać było przeraźliwego jazgotu umierającego w straszliwych męczarniach człowieka, ale z całą pewnością właśnie taki dźwięk rozchodził się wtedy po wnętrzu pustej hali fabryki. Na czarno

białym filmie nie można było wystarczająco dobrze uchwycić ekspresji chlapiącej na boki krwawej miazgi z szatkowanego właśnie człowieka.

Nie było wiadomo, dlaczego doszło do tak straszliwego zabójstwa.

Nie wiadomo było, kim był morderca.

Nie wiadomo było, kim była ofiara i dlaczego musiała zginąć w tak bestialski sposób?

Jedyne, co dało się dostrzec na kolejnych klatkach zarejestrowanego filmu, i co było w tej chwili jasne, to fakt, że miażdżoną w urządzeniu ofiarą była kobieta.

***

– Ja już nie chcę tego jeść! Jestem pełna!

– Kochanie, prawie niczego nie tknęłaś – głos kobiety wciąż był cierpliwy. – Zjedz chociaż ogórki i pomidory. Warzywa są bardzo zdrowe.

Siedmioletnia dziewczynka demonstracyjnie odsunęła od siebie talerz i z naburmuszoną miną skrzyżowała ręce, czym w ten sposób dodatkowo podkreśliła swoją nieodwołalną decyzję o zakończeniu kolacji. Klaudia nabrała powietrze w płuca i policzyła

w myślach do dziesięciu. Dużo ją to kosztowało, ale za wszelką cenę starała się być bardzo wyrozumiała i cierpliwa.

– Paulinko – zabrzmiało spokojnym i ciepłym głosem – nie możesz jeść tylko samych parówek. Chlebek z masłem i warzywa są potrzebne, żebyś nie była w nocy głodna i żebyś była zdrowa.

– Ale ja nie lubię chleba! I warzyw też!

– Każde dziecko potrzebuje witamin, żeby mieć odporność na choroby. Chyba nie chcesz na coś zachorować?

– Chcę! Bo wtedy nie będę musiała nigdzie z wami chodzić! Będę mogła sobie siedzieć w domu i oglądać bajki!

– Nie można ciągle siedzieć przed telewizorem.

Trzeba też robić inne rzeczy.

– Ale ja nie chcę! I nie lubię ani ciebie, ani twoich kolacji!

Dziecko fuknęło, zacisnęło w złości usta i spojrzało groźnie na swoją matkę.

Nowicka już powoli traciła pewność siebie i siłę przekonywania. Sama zdawała sobie sprawę z tego, że brzmi mało wiarygodnie. Gdyby była na miejscu swojej córki, to zapewne też stawiałaby opór. Pod tym względem na pewno były do siebie podobne.

Klaudia zamilkła i przypatrzyła się dziewczynce.

Paulina była jej córką, którą porzuciła zaraz po porodzie i o której chciała zapomnieć. Której wtedy nie

chciała i której nie zdołała pokochać. Którą przygarnął jej biologiczny ojciec, samotnie wychowując przez ponad sześć lat. W tajemnicy przed Klaudią.

Zięba w końcu ponad rok temu wyjawił tę tajemnicę, kompletnie wywracając jej dotychczasowe życie. Nowicka przeżyła wtedy prawdziwe trzęsienie ziemi. Zawaliły się jej wszystkie filary, na których tak skrzętnie budowała prokuratorską karierę i nowy związek u boku Krzyśka Kalinowskiego. Kobieta, mimo tego, że bardzo starała się być silna, nie poradziła sobie z tym wstrząsem i dość szybko rozpadła się na kawałki. Świadomość tego, że w jej zasięgu pojawiła się córka, jej prawdziwe dziecko z krwi i kości, spowodowała tak gwałtowną reakcję, że nagle wszystko uległo przewartościowaniu.

W pierwszej panicznej reakcji chciała uciec, zaszyć się gdzieś na końcu świata i ponownie próbować zapomnieć o tym, że ma dziecko, ale finalnie nie udało jej się tego zrobić. Tłumione przez ostatnie lata wyrzuty sumienia i spychane do najgłębszych otchłani świadomości poczucie odpowiedzialności za życie innego człowieka teraz dopadły ją ze zwielokrotnioną siłą i przydusiły, zmuszając do przyznania się przed całym światem oraz przed samą sobą, że jest matką i że ma siedmioletnią córkę. Że nie może dalej uciekać i że musi w końcu stać się odpowiedzialną kobietą.

Zrozumiała, że w tej sytuacji tak niespodziewany i pełny namiętności romans z podkomisarzem Kalinowskim nie ma racji bytu. I mimo tego, że Zięba nie był

ideałem mężczyzny, z którym chciałaby spędzić resztę życia, to jednak właśnie on okazał się prawdziwie odpowiedzialnym i godnym podziwu ojcem, który poświęcił się samotnemu wychowaniu ich dziecka. Że tak naprawdę to on jest wartościowym człowiekiem, nie ona.

– Chcę czekoladkę!

Nowicka, wyrwana z zamyślenia, aż drgnęła, gdy jej córka bezceremonialnie wykrzyczała nowe życzenie.

Klaudia, niespodziewanie wrzucona na głęboką wodę, z trudem uczyła się być matką. Straciła kilka lat naturalnego przygotowania do tej roli i teraz musiała szybko nadrobić stracony czas.

W ogóle nie wiedziała, jak postępować z małymi dziećmi. Nie wiedziała, gdzie leży granica pobłażliwości i na ile może sobie pozwolić. Do tego dziewczynka zdawała się perfekcyjnie wykorzystywać jej brak wiedzy i doświadczenia, szantażując ją i dość często stawiając pod ścianą. Nowicka wyraźnie nie radziła sobie z wyzwaniami.

– Kochanie, przed snem nie jemy słodyczy, pamiętasz?

– Ale ja chcę!

– Mamy zasady. Wieczorem jemy zdrową kolację.

Mogę ci dać jakiś owoc. Chcesz jabłko?

Dziewczynka posłała swojej niedawno odzyskanej matce ironiczne spojrzenie, jakby ta propozycja kompletnie ją obraziła. Potem przymknęła oczy i pokręciła znacząco głową, odmawiając takiego posiłku.

Nowicka już miała tego dość i zaczynała się w środku gotować.

Na szczęście jednak nie zdążyła wybuchnąć, bo zapewne bardzo by później tego żałowała.

Zadzwonił telefon, który odciągnął ją od tej trudnej batalii z córką. To był Zięba.

– Tak?

– Kochanie, wrócę późno. Nie czekaj na mnie z kolacją.

– Coś się stało? – w głosie Klaudii nie dało się wychwycić najmniejszej nuty zaniepokojenia ani troski.

Była po prostu ciekawa, co takiego zatrzymuje ojca jej dziecka w pracy. Trzy godziny wcześniej tylko krótko wspomniał, że trafili na jakąś makabryczną zbrodnię, ale nie chciał wtedy nic więcej powiedzieć. Nowicka, choć teraz już nie pracowała w prokuraturze, to z zawodowego przyzwyczajenia i z czystej ciekawości chłonęła każdą informację dochodzącą z kryminalnego świata.

– Grubsza sprawa, opowiem ci przy okazji. W każdym razie czeka mnie jeszcze trochę pracy.

– No dobrze.

– Jak się ma moja córeczka?

– Nie chce zjeść kolacji. Jest bardzo nieznośna.

– Daj mi ją, porozmawiam z nią chwilę.

– Wątpię, by coś to dało…

– Daj mi ją proszę, Klaudia – zabrzmiało twardo, więc Nowicka zrezygnowała z dalszego oporu i przekazała córce aparat. Zięba potrafił samym tonem głosu skutecznie na nią wpływać i choć strasznie ją to mierziło,

to teraz nie potrafiła się mu przeciwstawić. Nigdy nie potrafiła…

– Kiedy wracasz, tatusiu? – padło słodkim dziewczęcym głosikiem, a dziecięcy foch nagle gdzieś uleciał.

Klaudia aż odruchowo mocniej zacisnęła palce na trzymanej filiżance z herbatą. Paulina jeszcze nigdy tak ciepło się do niej nie odezwała.

– Bo ja nie lubię ogórków ani pomidorów – skarżyła się dziewczynka, wykrzywiając teatralnie usta. Zięba musiał w odpowiedzi przekazać jej coś interesującego, bo przez dłuższą chwilę dziecko słuchało uważnie, kiwając tylko co jakiś czas głową. – Dobrze, tatusiu.

Też cię kocham.

Paulina spokojnie odłożyła telefon na stół i bez słowa wyjaśnienia przyciągnęła do siebie talerz. Nawet nie spojrzała na swoją matkę, tylko sięgnęła po niedojedzoną kolację. Zdumiona Nowicka z najwyższym wyrazem niezrozumienia obserwowała, jak jej córka zjada wszystko aż do najdrobniejszego kawałka.

Koniec darmowego fragmentu.