Wszystkie nasze sekrety. Akademia Sztuk Rosefield. Tom 1 - Ana Woods - ebook
NOWOŚĆ

Wszystkie nasze sekrety. Akademia Sztuk Rosefield. Tom 1 ebook

Woods Ana

2,0

46 osób interesuje się tą książką

Opis

Wejdź do Akademii Sztuk Rosefield, w której sztuka spotyka się z tajemnicą!

Nowe miejsce, nowi ludzie, wielkie marzenia… ale także sekrety, które nie dają o sobie zapomnieć. Hazel właśnie rozpoczyna naukę w prestiżowej Akademii Sztuk Rosefield. To szkoła dla utalentowanych, ambitnych i… skrywających mroczne tajemnice. Czy uda jej się odnaleźć w świecie elit? A może odkryje prawdę o wydarzeniach sprzed lat, które wciąż rzucają cień na jej rodzinę?

Jeśli kochasz książki pełne pasji, rywalizacji, intryg i emocji – Akademia Sztuk Rosefield jest dla Ciebie. Przygotuj się na mroczny klimat elitarnej szkoły, intensywne uczucia i zagadkę, której rozwiązanie może kosztować więcej, niż Hazel jest w stanie zapłacić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 341

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (2 oceny)
0
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Star88

Z braku laku…

takie sobie
00



TYTUŁ ORYGINAŁU:

Rosefield Academy of Arts. The Secrets We Keep

Redaktorka prowadząca: Dorota Jabłońska

Wydawczyni: Maria Mazurowska, Agata Ługowska

Redakcja: Damian Pawłowski

Korekta: Katarzyna Sarna

Projekt okładki i wyklejki: Adelina Sandecka

Grafika okładkowa: FourLeafLover, Adobe Stock

DTP: Maciej Grycz

Copyright © Piper Verlag GmbH, München 2024

Copyright © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-154-7

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla mnie

Nigdy bym nie pomyślała, że zajdę tak daleko. A teraz wychodzi moja dziesiąta książka. Dziękuję Ci, ja z przeszłości, że nigdy się nie poddałaś.

OSTRZEŻENIE

Książka zawiera sceny o charakterze intymnym. W trosce o komfort czytelników zalecamy rozwagę przy lekturze.

Playlista

Samuel Barber – Adagio for Strings op. 11

The Verve – Bitter Sweet Symphony

Counting Crows – Colorblind

Maisie Peters – Feels like this

Amber Run – I found

Cody Fry – I hear a symphony

Jason Mraz – I won’t give up

Yiruma – Kiss the rain

Emily Watts – La vie en rose

Adele – Love in the dark

David Garrett & Andrea Bocelli – Ma dove sei

Counting Crows – Raining in Baltimore

BANNERS – Someone to you

Hozier – Take me to church

Panic! At the disco – The ballad of Mona Lisa

James Arthur – Train wreck

Sleeping at Last – Turning page

Lana Del Rey – Young and Beautiful

1

Hazel

Ubrania wisiały na mnie jak mokry worek. Z ogromnym trudem ciągnęłam za sobą walizkę po błocie. Dlaczego akurat dzisiaj musiało lać jak z cebra? Niech będzie przeklęta zmienna brytyjska pogoda!

Przez ten deszcz droga prowadząca do uniwersytetu była pełna błota i kamieni. To dlatego bus nie dowiózł mnie do samego końca. Zamiast tego zostałam wysadzona na skrzyżowaniu opuszczonej głównej drogi, wyglądającej bardziej jak szutrowa ścieżka, i musiałam sama pokonać pozostałe metry. Co gorsza, budynek uniwersytetu znajdował się na wzgórzu, oczywiście całym zlanym deszczem. Jakże mogłoby być inaczej?

Wolną ręką trzymałam ciemnobrązowy płaszcz. Bardziej z przyzwyczajenia, bo i tak już dawno byłam przemoczona. A tego dnia na dodatek ubrałam się wyjątkowo elegancko. Brązowe włosy związałam w schludny kok, podpięłam złotymi spinkami i nawet wyprostowałam grzywkę, która teraz kręciła się dziko na wszystkie strony. Zamiast włożyć zwykłe szerokie szorty z wysokim stanem, wcisnęłam się w kraciastą sukienkę w barwach uniwersytetu – beżu i bordowej czerwieni. Do tego miałam na sobie wełniane rajstopy i czarne lakierki.

Nie zmieniało to jednak faktu, że niedługo będę musiała stanąć przed rektorem, wyglądając jak przemoczony pudel. Mimo wszystko miałam nadzieję, że nie zmarszczy nosa i nie każe mi wyjść. W końcu Akademia Sztuk Rosefield była elitarną uczelnią, która przyjmowała tylko garstkę nowych studentów rocznie.

Przez długi czas marzyłam o studiowaniu muzyki klasycznej na specjalizacji fortepianowej. Po oblaniu egzaminu wstępnego w zeszłym roku wydawało mi się, że w tym roku też mi się nie uda. Kiedy kilka tygodni temu zostałam przyjęta na studia z częściowym stypendium, nie wierzyłam w swoje szczęście. Do tej pory tego nie pojmowałam. Pewnie zmieni się to dopiero po rozpoczęciu zajęć w poniedziałek.

Coraz bardziej zmęczona podniosłam bagaż i przeszłam z nim kilka metrów w górę drogi. Omijałam liczne kamienie i próbowałam się nie poślizgnąć na śliskim podłożu.

Lało tak, że z dołu ledwo byłam w stanie dostrzec budynek, ale teraz, gdy stałam tuż przed nim, odczuwałam zarówno ekscytację, jak i przerażenie.

Osłoniłam ręką twarz przed deszczem i odchyliłam głowę do tyłu. Już sama duża brama wejściowa w stylu barokowym, a to ze względu na biegnące po prawej i lewej stronie pilastry, wyglądała niezwykle imponująco. Na kamieniu w chłodnym odcieniu beżu znajdowało się mnóstwo artystycznych zdobień. A wysoko nad okrągłym łukiem zobaczyłam otoczony pędami róży herb w kształcie tarczy. Na namalowanym zwoju widniała nazwa uniwersytetu, a w herbie umieszczono splatające się ze sobą baletki, teatralną maskę, nożyczki z igłą i nitką, młotek z dłutem oraz nuty.

Instynktownie się uśmiechnęłam. Na chwilę wyparłam nawet fakt, że wciąż stoję w deszczu. Byłam tu. Tutaj, w Lincolnshire, i stałam u progu jednej z najbardziej prestiżowych akademii sztuki na świecie.

Po raz ostatni nabrałam głęboko powietrza, gdy niebo przeszyły jasne błyskawice i wokół na moment rozbłysło lśniące światło. Przeszłam przez bramę i wkroczyłam do przestronnego ogrodu, za którym rozciągał się budynek główny w kształcie litery U. Iglice wznosiły się majestatycznie na tle gęstej pokrywy chmur. Deszcz uderzający o ich szczyty, od czasu do czasu przerywany stłumionym grzmotem, tworzył dźwięk przypominający orkiestrę.

Na wybrukowanej drodze do drzwi znajdowało się mnóstwo kałuż. Na zewnątrz przebywało tylko kilka osób. Niektóre z nich szukały schronienia pod drzewami. W słoneczny dzień ogród ten musiał wyglądać przepięknie, ze starannie wypielęgnowanymi trawnikami, kwitnącymi krzewami i żywopłotami oraz fontannami wznoszącymi się niczym wodospady po prawej i lewej stronie. Teraz wszystko to było skąpane w matowej szarości, jakby ktoś usunął nasycenie z każdej barwy.

Przyspieszyłam kroku. Niskie obcasy stukały o kamień na tyle głośno, że wydawało mi się, jakby ten odgłos zagłuszał nawet szum deszczu.

Kiedy dotarłam do głównego budynku, zegar wybił szóstą. Wzdrygnęłam się pod wpływem tego nagłego dźwięku, a rączka walizki prawie wyślizgnęła mi się z palców. Szybko wbiegłam po dwóch schodkach do zadaszonego wejścia. Ciemne drewno masywnych podwójnych drzwi wyglądało niepokojąco, ponieważ była to teraz jedyna rzecz wciąż oddzielająca mnie od nowego życia. Życia, o którym wprawdzie marzyłam – ale przeżywanie tego na żywo to już coś kompletnie innego.

– No dalej, Hazel, dasz radę – zachęcałam samą siebie i wyciągnęłam rękę do zdobionej ciężkiej klamki. Nacisnęłam ją i otworzyłam drzwi.

– Uważaj, gdzie leziesz – syknęła blondynka w moim wieku i przecisnęła się obok mnie. Uderzyła mnie przy tym w twarz swoim kucykiem. Ściągnęła brwi i pokręciła głową z niedowierzaniem, a następnie zeszła na dół.

Zbyt zdezorientowana, by zareagować, zamrugałam kilka razy i patrzyłam za nią, aż rozpłynęła się w deszczu. Przepraszam bardzo, co to było? Ostatecznie to ona wpadła na mnie, a nie na odwrót. Przełknęłam wzbierający we mnie gniew i przekroczyłam próg. Ogarnęło mnie przyjemne ciepło, a gdy moje drżące kończyny zaczęły się rozgrzewać, poczułam mrowienie na skórze.

Budynek już z zewnątrz robił wrażenie, ale hol wejściowy przebijał wszystko. Wstrzymałam oddech i zaczęłam się rozglądać. Kamienną podłogę zdobiła ciemna mozaika przedstawiająca herb uniwersytetu. Ze stiukowego sufitu zwisał błyszczący, wyglądający na bardzo stary żyrandol.

Minęło mnie kilkoro studentów, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Powoli ruszyłam w kierunku szerokich schodów pokrytych grubą bordową wykładziną. Czułam jej miękkość nawet przez podeszwy butów.

Jak najciszej wstawiłam walizkę na pierwszy stopień. Zatoczyłam się pod wpływem ciężaru, choć większość moich rzeczy miała zostać dostarczona dopiero w następnym tygodniu. Spakowałam więc tylko najpotrzebniejsze ubrania na kilka następnych dni i jeden z otrzymanych mundurków.

Na szczęście musieliśmy wkładać je tylko na specjalne okazje i w dni egzaminów, aby – jak podano na stronie internetowej uczelni – wzmocnić poczucie wspólnoty. W mojej szkole w Cardiff nic to jednak nie dawało, bo noszenie takich samych ubrań nie oznaczało jeszcze, że jest się takim samym jak wszyscy. I zawsze znalazł się ktoś, kto ci o tym przypomniał.

Gabinet rektora mieścił się na pierwszym piętrze północnego skrzydła, w którym siedzibę miał również Wydział Sztuk Plastycznych. Oprócz historii sztuki program studiów obejmował też malarstwo, rzeźbę i grafikę.

Każdy wydział miał swoje sale w innym skrzydle, składającym się z dwóch budynków. Na każdym piętrze były one połączone ze sobą mostem. Sztuk scenicznych nauczano w zachodnim skrzydle, do którego przylegał uniwersytecki teatr.

Jakieś dwadzieścia lat temu wzniesiono nową przybudówkę dla wydziałów twórczych, a Wydział Muzyki – czyli mój – został umieszczony w skrzydle wschodnim. Za nim znajdowała się sala koncertowa, której zobaczenia nie mog­łam się już doczekać. Do tej pory widziałam uniwersytet tylko na zdjęciach, ponieważ egzaminy wstępne odbywały się w Londynie. Znalezienie się tutaj rozpaliło we mnie nieoczekiwany ogień.

Korytarz wydawał się nieskończony. Podczas gdy przez wysokie okna po prawej stronie wpadało słabe światło, po lewej znajdowało się mnóstwo niemal identycznych drzwi. Sprawdziłam dwa pierwsze numery sal, a następnie ruszyłam w przeciwną stronę.

Tutaj, na pierwszym piętrze, było pełno studentów, choć semestr jeszcze się nie rozpoczął. Może byli nowicjuszami tak jak ja.

Właściwie to miałam tu przyjechać już kilka dni temu, ale szef nie zdążył znaleźć zastępstwa na moje zmiany w kawiarni. Niby nie był to mój problem, ale łączyły nas świetne relacje. To on dał mi pracę w charakterze baristki, choć nie miałam ani talentu, ani żadnego doświadczenia w tym zakresie. Mimo to nie zwolnił mnie od razu, lecz dał mi szansę. Nie chciałam więc zostawić go na lodzie.

Ale to właśnie dlatego przyjechałam dopiero w sobotę wieczorem przed rozpoczęciem zajęć i praktycznie nie miałam czasu, by się tu zadomowić i trochę rozejrzeć. Na szczęście wszystko było mniej więcej jasne.

„Alexander Cavanaugh” widniał napis na złotej tabliczce przymocowanej do ściany obok drzwi pokoju, przed którym stanęłam.

Przejrzałam się po raz ostatni. Wyglądałam naprawdę okropnie. Pewnie byłoby lepiej, gdybym najpierw poszła do łazienki chociaż poprawić włosy, ale byłam już mocno spóźniona. Co prawda zadzwoniłam z odpowiednim wyprzedzeniem, by poinformować władze uczelni, że przez tę ulewę bus musiał się zatrzymać, z pewnością nie zrobiło to jednak korzystnego wrażenia w miejscu takim jak Rosefield.

Zapukałam trzy razy i poczekałam.

Usłyszałam ciche odchrząknięcie.

– Proszę!

Weszłam do przestronnego gabinetu. Ciemna wykładzina na dywanie już lekko wyblakła, ale nie umniejszało to uroku tego miejsca. Pod ścianami stały czekoladowobrązowe regały z licznymi oprawionymi w skórę książkami. Małe drzwi łączyły to pomieszczenie z następnym, pewnie sekretariatem. Pośrodku stało mahoniowe biurko, za którym siedział rektor Cavanaugh.

Jego siwiejące włosy były starannie zaczesane do tyłu, bordowa marynarka dokładnie wyprasowana, podobnie jak biała koszula i krawat w kratę. Skrzyżował ręce na blacie i przyglądał mi się zielononiebieskimi oczami. Neutralny wyraz twarzy nie zdradzał żadnego nastroju.

– Panno Gibbs, jak to miło, że pani tu dotarła. Bardzo mi przykro, że musiała pani iść przez ulewę. Proszę usiąść. – Mówił przyjaznym głosem, choć na jego twarzy nadal nie widać było żadnych emocji. Wskazał wolne krzesło przed sobą.

Postawiłam walizkę obok drzwi, zdjęłam płaszcz i wygładziłam sukienkę. No dobrze, przynajmniej spróbowałam to zrobić. Następnie wysunęłam wyściełane aksamitem krzesło i usiadłam. Od razu je zamoczyłam, przez co zalała mnie fala poczucia winy.

– Dziękuję bardzo – powiedziałam i położyłam lekko drżące dłonie na kolanach. – To naprawdę zaszczyt zostać przyjętą do akademii. Bardzo dziękuję za tę szansę. Nie zawiodę pana. – W drodze tutaj wiele razy myślałam o tej rozmowie, ale i tak się denerwowałam i bałam, że powiem coś nie tak.

Kąciki ust rektora Cavanaugh drgnęły.

– Jestem tego pewien, panno Gibbs. – Leżała przed nim teczka, na którą wcześniej nie zwróciłam uwagi. Teraz pogładził okładkę, otworzył ją i podał mi leżący na wierzchu dokument. – To plan pani zajęć na pierwszy semestr. Jak zapewne pani wie, nauka w Rosefield jest podzielona na dwa semestry a nie na trymestry, jak ma to miejsce na wielu innych brytyjskich uniwersytetach. Indywidualne lekcje będzie pani mieć z panią Hildred w czwartki od czwartej do szóstej. Proszę się nie spóźniać.

– Oczywiście. – Wzięłam do ręki plan, ale nie odważyłam się go przejrzeć. Zamiast tego ciągle skupiałam się na panu Cavanaugh.

– Dobrze. – Ponownie spojrzał na dokumenty. – Widzę, że jest pani spokrewniona z Lucy Gibbs. – Spojrzał na mnie współczująco. – Moje najszczersze kondolencje.

– Dziękuję. – Głos mi się załamał. Nie spodziewałam się, że w już dniu przyjazdu tutaj zostanę zagadnięta o siostrę.

– Jeśli będzie pani chciała z kimś porozmawiać, proszę dać znać. Na tej uczelni mamy wielu specjalistów, którzy pomagają studentom w rozwiązywaniu ich problemów.

Odchrząknęłam cicho i spuściłam wzrok.

– Dziękuję, to nie będzie konieczne.

Lucy nie było z nami już od czterech lat. Oczywiście w każdej minucie ogromnie za nią tęskniłam, ale nauczyłam się sobie z tym radzić. Nikt nie mógł odebrać mi cudownych wspomnień związanych z siostrą. To dzięki nim żyła we mnie i wywoływała uśmiech na mojej twarzy w trudnych chwilach.

– Jeśli zmieni pani zdanie, proszę się ze mną skontaktować. Znajdziemy termin pasujący do pani rozkładu zajęć.

– Dobrze. – Nic więcej nie powiedziałam, bo nie chciałam drążyć tego tematu.

– W porządku. W takim razie przejdźmy do panujących tu zasad – kontynuował pan Cavanaugh. Przeczytałam długi regulamin już kilka razy i spróbowałam zapamiętać z niego możliwie jak najwięcej, aby nie dać plamy już w pierwszych dniach nauki na uczelni, mimo to uważnie słuchałam rektora. – W każdej chwili może pani opuścić obiekt. Musi pani jednak punktualnie przychodzić na zajęcia i nie wolno pani wagarować. W tej instytucji punktualność to podstawa.

Podniósł wzrok, a ja pokiwałam głową.

– Wizyty osób z zewnątrz są dozwolone, ale trzeba zgłosić je z tygodniowym wyprzedzeniem. Nikt natomiast nie może zostawać tu na noc, nawet w weekendy. Sekretariat, który pracuje codziennie od ósmej rano do ósmej wieczorem, z przyjemnością dostarczy pani odpowiedni formularz zgłoszeniowy. Nadmierne imprezowanie na terenie kampusu uniwersyteckiego i spożywanie alkoholu są surowo zabronione. Jesteśmy instytucją edukacyjną, nie klubem nocnym. Każdy, kto naruszy tę zasadę, otrzyma ostrzeżenie. Po drugim ostrzeżeniu następuje wydalenie z uczelni, a pani miejsce zajmie inny student. Jedynym wyjątkiem są wydarzenia organizowane przez poszczególne wydziały lub uniwersytet.

Zaczęłam się pocić. Co prawda nie byłam imprezowiczką, ale i tak uznałam tę zasadę za bardzo surową. Pod żadnym pozorem nie chciałam jednak narażać swojego miejsca na uniwersytecie, więc postanowiłam przestrzegać wszystkich reguł.

Przez kilka kolejnych minut pan Cavanaugh przedstawiał mi resztę zasad, od czasu do czasu upewniając się, że nadążam. Kiedy w końcu dotarł do końca, odetchnęłam z ulgą.

– Czy ma pani jeszcze jakieś pytania? – Odchylił się w fotelu i spojrzał na mnie wyczekująco.

Pokręciłam głową.

– Na razie nie.

– To świetnie. – Rektor zamknął teczkę i odłożył ją na bok. Następnie otworzył górną szufladę biurka i wyjął pęk kluczy. Na naklejce widniał napis „B–2–24”. – To pani jednostka zakwaterowania. Akademik B, drugie piętro, pokój dwadzieścia cztery. Pani współlokatorkami są panie Charlotte Barton i Mila Clarkson, dwie z naszych najbardziej szanowanych studentek drugiego roku. Myślę, że dobrze się panią zajmą. Jeśli będzie pani miała jakiekolwiek pytania, z pewnością zawsze pomogą. Oprowadzą panią również po obiekcie i pokażą najważniejsze miejsca, do których warto się udać.

– Bardzo dziękuję. – Wzięłam klucze. Właściwie to myślałam, że będę mieszkać z dwoma studentkami pierwszego roku. Miałam szczerą nadzieję, że moje dwie współlokatorki nie były tak niemiłe jak dziewczyna, która nakrzyczała na mnie przy drzwiach.

– Uroczystość rozpoczęcia roku akademickiego odbędzie się w poniedziałek o ósmej rano w sali teatru. Proszę się stosownie ubrać. – Rektor wskazał na swoją marynarkę.

Od razu zrozumiałam. Chodziło o obowiązek noszenia mundurków.

– Życzę pani udanego czasu w Akademii Sztuk Rosefield. – Pan Cavanaugh wstał i wyciągnął do mnie dłoń. Kiedy ją złapałam, mocno ścisnął moją rękę. – Proszę sprawić, żebyśmy byli z pani dumni.

– Dobrze – obiecałam, po czym odwróciłam się z kluczem i planem zajęć w ręku. Włożyłam płaszcz, wzięłam walizkę, po czym wyszłam z gabinetu. Pewien ciężar spadł mi z ramion.

Wyobrażałam sobie, że pierwsza rozmowa na uczelni będzie znacznie gorsza, ale zawsze dziwnie było siedzieć w gabinecie rektora. W takim miejscu człowiek odnosi wrażenie, że ciągle robi coś niestosownego.

Akademiki znajdowały się po zachodniej stronie wzgórza, za teatrem. Wyszłam z budynku i ruszyłam obsadzoną kwiatami ścieżką prowadzącą do tej części. Przestało już lać.

W przeciwieństwie do głównego budynku akademiki o spłaszczonej formie zaprojektowano w nieco nowocześniejszym stylu, kontrastującym z dominującą w tym miejscu barokową i gotycką architekturą. To dlatego, że zbudowano je zaledwie pół wieku temu. Kiedy w tysiąc siedemset siedemdziesiątym roku założono Rosefield, zakwaterowanie urządzono na dwóch górnych piętrach zachodniego skrzydła. Chłopcy i dziewczęta zostali od siebie oddzieleni po tym, jak pod koniec dziewiętnastego wieku kobiety zyskały możliwość studiowania. Mimo elitarnego statusu akademii te dawno przestarzałe tradycje nie były już na szczęście przestrzegane.

Każdy z akademików składał się z czterech pięter, na których znajdowały się po dwadzieścia cztery jednostki mieszkalne. Łącznie mogło tu przebywać około tysiąca osób – co odpowiadało dwóm trzecim maksymalnej liczby studentów w Rosefield. Śmiałam jednak wątpić, czy w każdym pokoju rzeczywiście ktoś się zatrzymał. Mieszkanie na terenie obiektu nie było obowiązkowe.

Z rozmachem otworzyłam drzwi do akademika B. Natychmiast moją twarz owiało duszne powietrze, kontrastujące z parną pogodą na zewnątrz. Gdy ruszyłam do klatki schodowej po prawej stronie, zaczęłam się pocić. Spojrzałam na kilka przyjaz­nych, a czasem zdenerwowanych twarzy, kiwnęłam głową do niektórych studentów, gdy ich mijałam lub gdy mnie pozdrawiali. Wyglądało na to, że większość z nich była stosunkowo uprzejma, więc poczułam ulgę.

Mój pokój znajdował się już na drugim piętrze, ale nie zmieniło to faktu, że na miejsce dotarłam zdyszana. Powoli przeszłam wąskim korytarzem do końca. Zatrzymałam się przed moim mieszkaniem. Drzwi były uchylone.

– Halo? – spytałam i zajrzałam do środka.

Usłyszałam cichy szept i drzwi otworzyły się na oścież.

– Ty musisz być Hazel! – powiedziała rudowłosa dziewczyna i uśmiechnęła się promiennie od ucha do ucha. Potem przytuliła mnie tak gwałtownie, że zesztywniałam. Od razu mnie puściła i wymamrotała ciche przeprosiny. We włosy wplotła sobie kilka kolorowych wstążek, które poruszały się przy każdym ruchu jej głowy. – Ja jestem Mila, a to jest Charlotte – kontynuowała, wskazując na zdystansowaną blondynkę, która stała z drugiej strony, uśmiechała się i do mnie machała. – Bardzo się cieszymy, że do nas trafiłaś, Hazel. Wchodź, wchodź, to pokażemy ci twój pokój.

– Dobrze – powiedziałam niepewnie.

Mila miała w sobie mnóstwo energii, co trochę mnie przytłaczało. Złapała mnie za nadgarstek i dosłownie wciągnęła do mieszkania. Nie zdążyłam rozejrzeć się po przedpokoju.

– Przyzwyczaisz się – szepnęła ze śmiechem Charlotte, gdy dotarłyśmy do jej części. Dziewczyna miała tak delikatne rysy twarzy, że przypominała mi wróżkę. Do tego duże brązowe oczy, dzięki którym ludzie z pewnością spełniali każde jej życzenie. Złożyła ręce na plecach i ruszyła za nami. Jej spódnica w kształcie dzwonu kołysała się w przód i w tył.

– Miejmy nadzieję – mruknęłam i wyszczerzyłam zęby.

– To jest część wspólna, czyli salon i kuchnia – powiedziała Mila i włączyła światło.

– Wow – szepnęłam z podziwem. Wiedziałam, że mamy do dyspozycji całe mieszkanie, nie spodziewałam się jednak, że będzie ono tak przestronne.

Część dzienna przylegała do małego otwartego aneksu kuchennego i miała około piętnastu metrów kwadratowych. Większość miejsca zajmowała duża i wyglądająca na wygodną sofa. Pod prawą ścianą stała komoda. Obok znajdowały się drzwi prowadzące pewnie do jednej z sypialni.

Na podłodze przed telewizorem leżało kilka konsoli do gier. Rzuciłam im podejrzliwe spojrzenie. Kiedy Mila to zauważyła, roześmiała się wesoło.

– Jeśli mamy czas wieczorem, gramy w gry wideo. W Mario Kart jestem niepokonana.

– To się jeszcze okaże – odparłam. Chociaż nie grałam na konsoli zbyt często, to i tak świetnie radziłam sobie z niektórymi grami, co prawdopodobnie wynikało z moich umiejętności motorycznych.

Mila skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

– Aż się prosisz o zawody!

– Najpierw musimy pokazać Hazel jej pokój – wtrąciła Charlotte, mimo że ja nie skończyłam jeszcze nawet oglądać salonu.

– Racja! – Mila położyła rękę na moich plecach i popchnęła mnie obok aneksu kuchennego w stronę ściany, na której znajdowały się kolejne drzwi.

Charlotte wzięła ode mnie walizkę i ruszyła za nami.

Nadal nie wiedziałam, co myśleć o tych dziewczynach. Byłam wyczerpana podróżą z Walii, spocona i brudna. I jak dotąd nie miałam jeszcze chwili spokoju. Oczywiście bardzo się ucieszyłam, że od razu przyjęły mnie do swojej grupy, ale to wszystko działo się niewiarygodnie szybko.

Mimo mojego rozdarcia serce waliło mi jak szalone. Zaraz miałam zobaczyć pokój, w którym, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spędzę kolejne trzy lata życia.

– Gotowa? – zapytała Mila.

Kiedy skinęłam głową, otworzyła drzwi. Ale w żadnym wypadku nie uczyniła tego szybko, lecz tak boleśnie wolno, że ze zdenerwowania zaczęłam szybciej oddychać.

– No otwórz wreszcie! – pogoniła ją Charlotte.

Mila zaśmiała się cicho. Był to przyjemnie melodyjny dźwięk, zaczęłam się więc zastanawiać, czy może uczyła się śpiewu. Z pewnością miała odpowiednią barwę głosu do śpiewu.

Gdy drzwi się w końcu otworzyły, opadła mi szczęka. Pokój był nieco mniejszy niż część dzienna, ale niewiarygodnie przytulny. Na szczęście uniwersytet zapewniał swoim studentom większość mebli. Gdybym musiała zająć się również tym, chyba bym oszalała.

Beżowobrązowe zasłony były zaciągnięte tak, że do pokoju nie wpadało światło zmierzchu. Ale to w sumie nie było konieczne. Na komodzie obok łóżka stała mała lampka przypominająca antyczną lampę naftową. Jej delikatny blask zalewał pokój słabym światłem, które sprawiało, że od razu zapragnęłam zwinąć się pod kołdrą z grubą książką i kubkiem gorącej herbaty. Na pościel narzucono narzutę w kolorze rdzy.

Na przeciwległej ścianie znajdowała się szafa z ciemnego mahoniu, podobnie jak meble w gabinecie rektora, a po mojej prawej stronie stał mały sekretarzyk.

Zrobiłam kilka kroków przez pokój i pogładziłam palcami stół. Nie było na nim nawet drobinki kurzu. Natychmiast zapragnęłam mieć taki sekretarzyk. Półki i szuflady zapewniały dostatecznie dużo miejsca na przybory do nauki. Dalej znajdował się jeszcze wysoki regał, który mogłam zapełnić nie tylko podręcznikami, lecz także powieściami podróżującymi tutaj w jednym z pudeł.

– A teraz najlepsze! – Charlotte przeszła obok łóżka i rozsunęła zasłony, by pokazać mi szeroki parapet, przykryty cienkim kocem i poduszkami.

Nogi same poniosły mnie do Charlotte. Uśmiechnęłam się szeroko. Ponieważ nasze mieszkanie było ostatnie na piętrze, miałam wyjątkowy widok na las za kompleksem uniwersytetu. Drzewa rosły tu blisko siebie, wyciągały cienkie gałęzie ku niebu. Wiatr kołysał nielicznymi liśćmi. Wydawało mi się, że przez zamknięte okno słyszę ich szelest. Dla wielu widok ten byłby zapewne przerażający, zwłaszcza że często panowała tu mgła, ale mnie to pasowało.

– Niewiarygodny pokój – szepnęłam. Wciąż brakowało tu co prawda kilku rzeczy, żebym mogła poczuć się jak w domu, ale gdy tylko dotrą tu moje pudła, z pewnością zadomowię się w tym miejscu. I wtedy będę u siebie.

– Tak, masz najlepszy pokój – zgodziła się ze mną Mila. – Właściwie to chciałam przeprowadzić się tu po tym, jak Scarlett wyleciała ze studiów, ale Charlotte mi zabroniła. – Skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła przyjaciółce oburzone spojrzenie.

– Dlaczego Scarlett wyleciała? – zapytałam i usiadłam na materacu, który natychmiast ugiął się pod moim ciężarem. Najchętniej wtuliłabym się w poduszki i porządnie wyspała.

Mila oparła się o sekretarzyk.

– Cóż, niewiele osób jest w stanie wytrzymać presję akademii. Życie tutaj jest trudne, między ludźmi panuje ogromna rywalizacja. – Wzruszyła ramionami. – Scarlett po prostu nie była do tego stworzona.

– Och – wymsknęło mi się.

W moim głosie chyba było słychać nutkę paniki, bo Charlotte dodała szybko:

– Ale to nie znaczy, że ty nie dasz rady. Z pewnością ci się uda. – Uśmiechnęła się zachęcająco. – Studiujesz muzykę klasyczną ze specjalizacją fortepianową, prawda? – Usiadła obok mnie i spojrzała na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami. Wszystko w jej aurze działało uspokajająco.

Pokiwałam głową.

– Tak. A wy co studiujecie?

– Ja projektowanie mody – wyjaśniła Charlotte, po czym wskazała na Milę. – A ona musicale i spektakle. Więc się nie dziw, jeśli rano obudzi cię jej śpiew.

Ponownie spojrzałam na Milę. To miało sens. Kolorowe wstążki we włosach, melodyjny głos, żywiołowy sposób bycia. Właściwie wszystko w niej było czystą rozrywką.

– Albo obudzi cię Charlotte, żebyś się nie spóźniła i nie złamała zasad. Bo nasza mała Panna Perfekcyjna nigdy nie działa wbrew regułom. – Mila pokazała język przyjaciółce.

– To nieprawda!

– Przecież ty nie przejdziesz na czerwonym, nawet gdy wokół nie ma żywego ducha.

– Tak, ponieważ nie chcę być złym wzorem do naśladowania dla innych.

– Nie bez powodu zaakcentowałam wyrażenie „żywego ducha”.

Oparłam się i rozkoszowałam tym przedstawieniem. Wydawało się, że Mila i Charlotte są różne nie tylko pod względem wyglądu, lecz także charakteru. Najwyraźniej jednak świetnie się rozumiały. W końcu mówi się, że przeciwieństwa się przyciągają.

– A jak to jest u ciebie, Hazel? Przechodzisz na czerwonym czy nie? – zapytała wyzywająco Mila.

Przekrzywiłam głowę i zaczęłam się śmiać.

– To zależy od tego, jak bardzo się spieszę i gdzie się znajduję.

– Ha! – krzyknęła Mila i wskazała Charlotte. – Czyli zostałaś przegłosowana.

Charlotte pokręciła głową i wstała.

– Może pozwolimy Hazel się rozpakować? A potem podys­kutujemy jeszcze w salonie, popijając herbatę.

– I grając w Mario Kart – dodała Mila, po czym odsunęła się od sekretarzyka i ruszyła w stronę drzwi. – Lepiej zacznij myśleć o stawce, Hazel.

– Oczywiście.

– Łazienka jest na korytarzu – dorzuciła Charlotte.

– Dziękuję. Za wszystko. To naprawdę bardzo miłe, że przyjęłyście mnie z otwartymi ramionami.

– Po prostu cieszymy się, że tu z nami jesteś. – Charlotte zamknęła za sobą drzwi.

Kiedy obie wyszły z pokoju, wtuliłam głowę w poduszkę i krzyknęłam z radości. Naprawdę tu byłam. W Akademii Sztuk Rosefield! Moim zamiarem nie było jednak wyłącznie tutaj studiować i uzyskać dyplom z muzyki klasycznej, nie. Chciałam się w końcu dowiedzieć, co tak naprawdę się tu wydarzyło przed czterema laty.

2

Hazel

Dudniło mi w głowie.

Nie spodziewałam się, że rozpoczęcie roku akademickiego potrwa tak długo. Po raz kolejny rektor Cavanaugh szczegółowo wyjaśnił nam zasady i przepisy, po czym otrzymaliśmy listę egzaminów i najważniejszych wydarzeń na pierwszy semestr.

Po dwóch i pół godzinie w końcu nas puszczono. Charlotte i Mila pokazały mi potem kilka miejsc na kampusie uniwersyteckim. Z racji tego, że w Anglii było dziś dość słonecznie, oprowadziły mnie też po licznych ogrodach ukrytych między budynkami i pokazały centrum sportowe, gdzie natychmiast zrobiłam zdjęcie tablicy ogłoszeń. Większość czasu spędzałam przy fortepianie lub biurku, potrzebowałam więc ruchu, żeby to zrównoważyć. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jestem nie w formie.

Tak jak można było się spodziewać po akademii sztuki, wybór zajęć ruchowych był dość ograniczony. Oprócz propozycji z grafiku mogliśmy korzystać z centrum fitness, a kryty basen był otwarty w godzinach od szóstej rano do ósmej wieczorem. Musiałam jak najszybciej napisać do mamy, żeby przysłała mi więcej kostiumów kąpielowych. Mogłam też zamówić coś przez internet lub wybrać się na zakupy do Lincoln lub pobliskiego Market Rasen, nie lubiłam jednak kupować nowych ubrań, gdy wciąż miałam dobre. W każdym razie wolałam kupować rzeczy na pchlim targu czy w lumpeksie niż nowe.

Po zwiedzaniu ogrodów poszłyśmy coś zjeść. Stołówka znajdowała się na najniższym piętrze północnego skrzydła i mogła pomieścić kilkuset studentów. Oferta posiłków była olbrzymia. Naprawdę poczułam się przytłoczona i nie miałam pojęcia, co wybrać, więc zdecydowałam się na to co Charlotte i Mila.

W przeciwieństwie do wielu innych studentów te dwie dziewczyny miały porządne apetyty. Niemal wstydziłam się góry makaronu na moim talerzu, zwłaszcza że koledzy i koleżanki wokół nas po prostu przeżuwali plasterki owoców lub paluszki warzywne.

Niestety, czas uciekał, dlatego wciąż miałam na sobie szkolny mundurek. Spódnica w bordowo-beżową kratę sięgała mi tuż nad kolana. Dobrałam do niej pasujące rajstopy, do tego lakierki i kurtkę z wyszytym po lewej stronie herbem uniwersytetu. Czułam się naprawdę elitarnie.

Moje obcasy stukały o kamienną podłogę, gdy wyruszyłam w poszukiwaniu sali prób. Ze względu na poranne uroczystości zajęcia rozpoczynały się dziś dopiero w drugiej połowie dnia. Od czternastej do szesnastej miałam teorię muzyki. Na tych zajęciach naprawdę porządnie się spociłam.

Teraz byłam w drodze do sali prób, gdzie w końcu sobie pogram. Dwa razy w tygodniu miałam tutaj dwugodzinne zajęcia, do tego jedną godzinę w czwartki. Mogłam również dołączyć do zespołu. Postanowiłam jednak, że zajmę się tym dopiero, gdy już się tu zadomowię.

Jeszcze raz spojrzałam na rozkład zajęć. Korytarze były do siebie tak podobne, że często błądziłam. Różniły się jedynie obrazami wiszącymi na ścianie między wysokimi oknami. M–1–12. To chyba gdzieś tutaj.

Szybko ścisnęłam mocniej torbę, do której włożyłam nuty, i pobiegłam korytarzem. M–1–9, M–1–10… aż wreszcie zobaczyłam swoją salę. Już miałam otworzyć drzwi, kiedy usłyszałam dobiegającą z wnętrza melodię.

Według zegara w moim telefonie komórkowym było już kwadrans po czwartej, ale tak, to z pewnością w tej sali miałam mieć zajęcia. Czy powinnam tak po prostu wejść i wyprosić siedzącą tam osobę? W końcu chciałam jak najlepiej wykorzystać swój czas, poza tym bardzo stęskniłam się za graniem.

Zapukałam i odczekałam chwilę, ale nikt się nie odezwał. Zapukałam więc trochę głośniej, nadal jednak nikt nie zareagował. Nie miałam wyboru, musiałam tam wejść. Powoli otworzyłam drzwi, wsłuchując się w coraz głośniejszą muzykę.

Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o framugę. Kilka metrów ode mnie znajdował się młody mężczyzna. Stał odwrócony do mnie plecami i grał Hallelujah na skrzypcach. Palce lewej dłoni pewnie poruszały się po strunach, podczas gdy prawą ręką prowadził smyczek. Bardzo powoli się do mnie odwrócił. Nie widział mnie, ponieważ miał zamknięte oczy. Ale ja widziałam jego.

Nie mógł być starszy ode mnie, miał gęste blond włosy i zarost, który podkreślał jego uderzająco przystojną twarz. Miał na sobie beżowe spodnie od mundurka, a do nich szelki. Biała koszula została wciągnięta w spodnie.

Po łagodnym wyrazie twarzy widziałam, że on nie tylko grał, lecz także czuł muzykę każdym włóknem swojego ciała. Jakby chciał wyrazić tym utworem coś, czego słowa nie były w stanie.

Chłonęłam te dźwięki aż do końca. Kiedy w zamyśleniu opuścił smyczek, nie umiałam się powstrzymać i zaczęłam klaskać.

Zaskoczony spojrzał na mnie z irytacją i od razu zauważyłam, że jego niebieskie oczy są obramowane cieniami. Następnie podniósł głowę i spojrzał na zegar na ścianie nad drzwiami.

– Przepraszam, straciłem poczucie czasu. – Jego ciepły głos trafił prosto do mojego wnętrza.

– Nie ma problemu – zapewniłam. – Miło się ciebie słuchało. Grasz rewelacyjnie.

Uśmiechnął się, a w jego policzkach pojawiły się małe dołeczki. Ostrożnie schował skrzypce do brązowego futerału.

– Dziękuję. Ty też grasz?

Kiwnęłam głową w stronę czarnego fortepianu, który stał pod przeciwległą ścianą.

– Na fortepianie. Dzisiaj jest mój pierwszy dzień tutaj.

Poprawił szelki, wziął futerał i do mnie podszedł.

– W takim razie życzę dobrej zabawy w akademii. I nie daj się stłamsić. – Zatrzymał się na chwilę przy mnie i puścił do mnie oko. – Na razie.

Nawet gdy zniknął z mojego pola widzenia, zapach świerku wciąż unosił się w powietrzu – to pewnie przez materiał, z którego wykonane były jego skrzypce. Westchnęłam, zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do fortepianu. Jedyne, czego w tej chwili nie potrzebowałam, to rozmyślania o przystojnych facetach. Powinnam się skupić na nauce. Musiałam jednak przyznać, że ten skrzypek był naprawdę pociągający, i nie miałabym nic przeciwko częstszemu wpadaniu na niego.

Postawiłam torbę obok ławki, wyjęłam nuty i położyłam je na pulpicie. Był to koncertowy fortepian firmy Steinway & Sons, jednego z najbardziej znanych producentów w Stanach Zjednoczonych. Taki instrument kosztował więcej niż moi rodzice zarabiali razem w ciągu roku, dlatego miałam zamiar obchodzić się z nim wyjątkowo ostrożnie.

Powoli go obeszłam, gładząc czarny jak smoła lakier i wdychając zapach politury. Kiedy wróciłam do ławki, przysunęłam ją sobie tak, żeby było mi wygodnie. Ostrożnie otworzyłam klapę i się uśmiechnęłam.

Delikatnie przesunęłam palcami po poszczególnych klawiszach. Były tak piękne, wspaniale było ich dotykać. Gdy nacisnęłam C i dźwięk ten odbił się echem w sali prób, przepełniło mnie szczęście.

Nabrałam głęboko powietrza, przymknęłam powieki i zaczęłam grać. Najpierw kilka melodii, aby wyczuć nowy instrument. Następnie zagrałam Kiss the Rain, moją ulubioną piosenkę Yirumy, po czym poświęciłam się dwudziestu czterem preludiom Chopina.

Niesamowicie ekscytowałam się tym, że znowu mogę grać. A przecież ostatnio siedziałam przy fortepianie zaledwie trzy dni wcześniej! Ten krótki okres wydawał mi się jednak wiecznością.

Otworzyłam oczy, przerwałam grę i odchrząknęłam. W pokoju stała młoda kobieta i ponuro na mnie patrzyła.

– Teraz moja kolej, wynocha stąd.

– Eee… przepraszam, straciłam poczucie czasu. – Powiedziałam dokładnie to samo, co wcześniej ten przystojny skrzypek. Ale kiedy grałam, zapominałam o otaczającym mnie świecie. W tym momencie byłam tylko ja i muzyka.

Dziewczyna jęknęła i przewróciła oczami. Następnie weszła do sali, rzuciła plecak na jedno z krzeseł i skrzyżowała ręce na piersi. Kilka ciemnych kosmyków opadło jej na twarz.

– Następnym razem nastaw sobie budzik.

– Można to powiedzieć grzeczniej, nie sądzisz? – Wstałam, zamknąłem klapkę fortepianu i zabrałam nuty.

– A myślisz, że gdzie jesteśmy? W Disneylandzie? W Rosefield przetrwają tylko najsilniejsi. Nie mam zamiaru nie dopracować czegoś przez kogoś takiego jak ty.

Nie chciałam wdawać się z nią w dyskusję, więc pożegnałam się z uśmiechem. Na korytarzu odetchnęłam z ulgą. Owszem, gdy wybierałam studia na elitarnym uniwersytecie, wiedziałam, w co się pakuję, nie spodziewałam się jednak, że będę tak często atakowana. Próbowałam wyprzeć tę nieprzyjemną sytuację z myśli.

Z racji tego, że następnego dnia zaczynałam zajęcia dopiero o dziesiątej, postanowiłam pokręcić się po korytarzach i zapamiętać najszybsze trasy z punktu A do punktu B. Skoro rektor Cavanaugh kładł tak duży nacisk na punktualność, lepiej to ogarnąć.

O tej porze korytarze niemalże już opustoszały. Było po szóstej wieczorem, dlatego większość studentów siedziała w swoich pokojach i pewnie się uczyła. Naprawdę powinnam wziąć z nich przykład, bo na teorii muzyki dostaliśmy niezły wycisk, a profesorka nie dopuszczała żadnych błędów.

Wzorzysta podłoga pachniała płynem do mycia. Leżących na niej kilka starszych dywanów nieco amortyzowało moje kroki. Powietrze tu było chłodne, pojedyncze drobinki kurzu łaskotały mnie w nos. Wysokie okna wpuszczały na korytarze ostatnie promienie słońca. Za godzinę będzie tu kompletnie ciemno.

W holu oddzielającym skrzydło wschodnie od północnego skierowałam się do wyjścia. Po drodze delikatnie gładziłam poręcz palcami. W filarach wyrzeźbiono różne obrazy. Bez wątpienia były one piękne, ale nie tak dokładnie wykonane jak te profesjonalistów, założyłam więc, że to dzieła studentów Wydziału Rzeźbiarstwa.

Gdy otworzyłam drzwi, przywitało mnie ciepłe powietrze późnego lata. Z mojego kucyka wydostały się pojedyncze pasemka. Skierowałam się na kamienną ścieżkę prowadzącą do szklarni za centrum sportowym.

Z zewnątrz szyba była porośnięta bluszczem, który wił się po spiczastym dachu. Przez gęstwinę roślin trudno było dostrzec nieoświetlone wnętrze.

Oparłam czoło o chłodne szkło i nabrałam głęboko powietrza. Poczułam ogromną tęsknotę. Instynktownie zaczęłam się zastanawiać, czy Lucy również stała tutaj i patrzyła na szklarnię. Czy myślała o tym samym co ja, gdy przemierzała korytarze akademii?

Gwałtownie zamrugałam, by odpędzić łzy. Nie chciałam płakać, nie robiłam tego od lat i nie zamierzałam zacząć akurat teraz. Ale myśli o Lucy… Za utraconą miłość płaciło się smutkiem.

– Obiecuję ci, że dowiem się, co się wtedy wydarzyło – szepnęłam w ciszę o zmierzchu. To głównie dlatego chciałam tutaj przyjechać. Przecież mogłam studiować na wielu innych uczelniach. Zawsze miałam świetne oceny i byłam fantastyczną pianistką. Ale to właśnie cztery lata temu w Rosefield Lucy straciła życie, więc to tu musiałam przyjechać.

Detektywi prowadzący śledztwo uznali incydent za tragiczny wypadek spowodowany młodzieńczą lekkomyślnością. Ja jednak już wtedy nabrałam pewności, że kryje się za tym coś więcej. Postanowiłam dostać się na tej uniwersytet i odkryć tajemnicę związaną ze śmiercią Lucy.

Dopiero gdy paznokcie boleśnie wbiły mi się w dłonie, zorientowałam się, że zacisnęłam dłonie w pięści. Na mojej skórze pojawiły się wgłębienia w kształcie półksiężyca.

Lucy i ja byłyśmy ze sobą bardzo blisko. Jej śmierć nie tylko pozostawiła głęboką ranę w moim sercu, lecz także niemalże podzieliła naszą rodzinę. Najbardziej cierpiał tata. Choć zawsze powtarza się, że rodzice nie mają ulubionego dziecka, ja jednak wiedziałam, że to nieprawda. Lucy była dla niego całym światem. Swoim śpiewem zawsze wypełniała nasz dom życiem. Pewnego dnia miała zostać rewelacyjną sopranistką.

Czasami nadal do mnie nie docierało, że już jej z nami nie ma. Od czasu do czasu wydawało mi się, że słyszę jej głos niosący się po pokojach. Ilekroć chciałam pójść za tym dźwiękiem, przeżywałam bolesne rozczarowanie, że to tylko moja wyobraźnia.

Rodzice bardzo przeżyli mój wybór uczelni, ponieważ kojarzyli z nią tylko ból i smutek. Nie byli też zachwyceni moimi planami ustalenia, co się stało z Lucy. Upominali mnie, abym nie grzebała w przeszłości, odpuściła i patrzyła w przyszłość. W głębi duszy wiedziałam jednak, że oni również nie wierzyli w wypadek.

Lucy nigdy nie była lekkomyślna, zawsze kierowała się rozsądkiem. Może nie przestrzegała wszystkich zasad, ale nigdy nie naraziłaby się na niebezpieczeństwo. Była na to zbyt mądra. Musiał więc istnieć inny powód jej śmierci. Za tym wszystkim kryło się coś więcej.

Co prawda nie wiedziałam jeszcze dokładnie, od czego zacząć poszukiwania i kogo przepytać, ale w ciągu kilku następnych dni opracowałam plan. Być może moje współlokatorki mogłyby mi pomóc. Ponieważ jedno było pewne: nigdy nie opuszczę murów tej uczelni bez odpowiedzi.

3

Tristan

Zanurkowałem ostatnie kilka metrów dzielące mnie od krawędzi basenu. Woda otaczała moje ciało, jakby mnie chroniła. Uwielbiałem przychodzić tu wcześnie rano. Większość studentów jeszcze spała, więc miałem kryty basen tylko dla siebie. Spokojnie i miarowo przepływałem kolejne długości, jedna po drugiej, by wypędzić z głowy wszystkie myśli. Robiłem to od czasu rozpoczęcia studiów rok temu. Wtorki i piątki o siódmej rano. Tylko dzisiaj było inaczej.

Oparłem stopy o krawędź basenu, zawróciłem i przepłynąłem kolejną długość. Następnie się wynurzyłem, nabrałem powietrza i przeszedłem do kraula. Wykonywałem krążenia ramionami. Szybciej i szybciej. Miałem wrażenie, że moje płuca mogą w każdej chwili wybuchnąć. Nie chciałem jednak jeszcze opuszczać basenu, bo moje myśli wciąż krzyczały. Sytuacja nie poprawiła się nawet po sześciu kolejnych długościach, wydawało się, że dziś nie osiągnę pożądanego efektu. Po prostu nie mogłem się uspokoić.

Kręcąc głową, wyszedłem z wody i skierowałem się w stronę pryszniców. Nadal nikogo tu nie było. Zdjąłem kąpielówki i zmyłem chlor z ciała. Następnie wysuszyłem się i włożyłem spodnie oraz beżowy sweter z dzianiny. Dzisiaj było rześko, nawet jak na Anglię na początku września. Dwanaście stopni i pochmurno. Pogoda to chyba jedyna rzecz, której w tym kraju nienawidziłem.

Ale niemal wszystko inne było rewelacyjne. Ludzie, mentalność, a przede wszystkim krajobraz. Fakt, że Rosefield znajdował się w Lincolnshire Wolds, to dla mnie ogromna zaleta. Uwielbiałem spacerować przez mgłę z rękami schowanymi głęboko w kieszeniach płaszcza i cichą muzyką w uszach. Poza pływaniem to dla mnie najlepszy sposób na oderwanie myśli od problemów.

Wyszedłem z hali basenu i skierowałem się w stronę akademików. Zrobiło się wpół do dziewiątej, więc budynki świeciły pustkami. Studenci albo siedzieli już na zajęciach, albo – tak jak ja – nie mieli ich aż do następnego bloku. Wiedziałem, że drugi rok będzie dużo trudniejszy. Teraz bowiem, gdy opanowaliśmy podstawy, w programie znalazły się moduły szczegółowe. Sprawdziłem harmonogram w portalu online i bardzo chętnie zrezygnowałbym z tych wszystkich zajęć. Ale jeśli naprawdę chciałem zostać jednym z największych skrzypków, jakich kiedykolwiek widział świat, to musiałem nad sobą pracować i ukończyć te studia.

Przyspieszyłem kroku, bo miałem mokre włosy, a nie mog­łem sobie pozwolić na przeziębienie. Kiedy zaczęła się mżawka, zakląłem, przebiegłem ostatnie kilka metrów do akademika C i ruszyłem do mojego pokoju na parterze.

Gdy tylko otworzyłem drzwi, usłyszałem huk, a potem głośny jęk. Wyglądało na to, że Joshua i Harvey, moi dwaj współlokatorzy, znów wzięli się za łby. Kłócili się, odkąd rok temu przydzielono nam mieszkanie. Właściwie to miałem nadzieję, że w pewnym momencie uda im się zakopać topór wojenny, ale nic z tego. Zamiast tego dosłownie tłukli się nawzajem po głowach.

Trzeba przy tym przyznać, że rozumiałem Josha, bo Harvey potrafił być naprawdę dość irytujący. Jego aroganckie zachowanie działało na nerwy również mnie, ale po prostu starałem się go unikać, co zwykle mi wychodziło. W końcu nie poszedłem na uniwersytet po to, by koniecznie nawiązywać przyjaźnie. Zawsze byłem raczej typem, który robił swoje i był uprzejmy dla innych. Ale Josh szybko stał się jednym z moich najbliższych przyjaciół.

Kiedy wszedłem do salonu, stał odwrócony do mnie plecami i targał swoje ciemnobrązowe włosy.

– O co poszło tym razem? – zapytałem z uśmiechem i oparłem się o framugę.

Josh opadł na czarną kanapę w kształcie litery L i położył stopy na stoliku przed sobą. Mebel zaskrzypiał ostrzegawczo, ale się nie rozpadł. Fakt, że jeszcze w ogóle stał, graniczył z cudem. Wyglądał, jakby miał tyle samo lat co sam budynek – albo i więcej.

– Nie wstawiłem szklanki od razu do zlewu. – Josh po raz kolejny wydał z siebie teatralny jęk, który na zajęciach z aktorstwa z pewnością bardzo mu się przydawał. – Ten gość doprowadza mnie do szaleństwa.

Harvey był fanatykiem porządku. Prawdopodobnie nienawidził brudu bardziej niż czegokolwiek innego na świecie i przy każdej okazji dawał nam to odczuć. Co najgorsze, potrafił doskonale wyczuć, gdy któryś z nas choćby na chwilę coś gdzieś zostawił. Zacząłem podejrzewać, że zainstalował gdzieś małą kamerę i obserwował nas ze swojego pokoju, bo wychodził z niego akurat zawsze wtedy, gdy gdzieś stały jakiś talerz albo kubek.

Pokręciłem głową i usiadłem na oparciu kanapy.

– Powinieneś był to przewidzieć. A jeśli chcesz mieć spokój, to zdejmij nogi ze stołu.

– Niech no tylko jeszcze raz zrobi ze mnie głupka. Zobaczy, co będzie z tego miał! – krzyknął Josh, odwróciwszy głowę w kierunku pokoju Harveya. Czekałem tylko, aż ten, wściekły, wypadnie do salonu, ale nic takiego nie nastąpiło. Dziwne. – Wcześnie wróciłeś. Próba kiepsko poszła?

– O co ci chodzi? – spytałem zdumiony.

Josh uniósł jedną z wydepilowanych brwi i przekrzywił głowę.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Epilog

Tristan

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej