Wszystkie nasze obietnice. Akademia Sztuk Rosefield. Tom 2 - Woods Ana - ebook
NOWOŚĆ

Wszystkie nasze obietnice. Akademia Sztuk Rosefield. Tom 2 ebook

Woods Ana

0,0

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Zakazana miłość, rywalizacja i emocje, które nie dają o sobie zapomnieć.

Charlotte, pilna i sumienna studentka, staje przed wyzwaniem, które może na zawsze zmienić jej życie. Gdy dowiaduje się, że ma szansę na prestiżowe praktyki u znanego projektanta mody, postanawia dać z siebie wszystko. Jednak ktoś zaczyna sabotować jej pracę.

Z pomocą przychodzi Andrew – niepokorny chłopak, który twierdzi, że zna winowajcę. Proponuje Charlotte umowę: pięć randek, podczas których pokaże jej, jak piękne może być życie, kiedy łamie się zasady. W zamian obiecuje jej ujawnić, kto stoi za kradzieżą.

Z każdym dniem ich relacja staje się bardziej intensywna, a Charlotte zaczyna dostrzegać w Andrew coś, czego nie potrafi zignorować. Ale w miłości i rywalizacji nic nie jest proste. Charlotte staje przed trudnym wyborem, który może zagrozić wszystkiemu, na czym jej zależy.

Złamane zasady, zakazana miłość – porywająca historia, w której łamanie reguł prowadzi do odkrycia prawdziwych emocji i nieoczekiwanej miłości.

To drugi tom dylogii Akademii Sztuk Rosefield.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 376

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



TYTUŁ ORYGINAŁU:

Rosefield Academy of Arts. The Promises We Make

Redaktorka prowadząca: Dorota Jabłońska

Wydawczyni: Maria Mazurowska, Olga Gorczyca-Popławska

Redakcja: Damian Pawłowski

Korekta: Katarzyna Sarna

Projekt okładki i wyklejki: Adelina Sandecka

Grafika okładkowa: FourLeafLover, shopplaywood / Adobe Stock

DTP: Maciej Grycz

Copyright © Piper Verlag GmbH, München 2024

Copyright © 2025 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Emilia Skowrońska, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-335-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Dla Ivonne Dziękuję, że towarzyszysz mi już od pierwszej książki i ślinisz się do chłopaków z moich powieści, na długo zanim inni mają ku temu okazję.

OSTRZEŻENIE Książka zawiera sceny o charakterze intymnym.

W trosce o komfort czytelników zalecamy rozwagę przy lekturze.

Playlista

Hinder – Better than me

Placebo – Every you every me

3 doors down – Here without you

Aerosmith – I don’t want to miss a thing

Death Cab for Cutie – I will follow you into the dark

Forest Blakk – If you love her

Edwin McCain – I’ll be

Alexander Stewart – Knowing you exist

Switchfoot – Learning to breathe

Sam Smith – Make it to me

Rend Collective – My lighthouse

Muse – Neutron star collison (Love is forever)

Florence + the Machine – Never let me go

The Rasmus, Anette Olzon – October & April

Rival, Kadmium, Harley Bird – Seasons

Trading Yesterday – She is the sunlight

The Mitch Hansen Band – Stay with me

Bon Jovi, LeAnn Rimes – Till we ain’t strangers anymore

1

Charlotte

Kreatywność to najcenniejszy zasób ludzkości – bez niej nie byłoby żadnego postępu.

To jeden z cytatów, które mój wujek Rupert powiesił na korytarzu swojego domu. Wystarczyło tylko przekroczyć próg, by dosłownie wpaść na ścianę zapełnioną oprawionymi sentencjami. Twierdził, że chce w ten sposób motywować i inspirować gości, przypominać im o tym, co w życiu naprawdę ważne.

Kiedy pewnego roku on i ciocia Elodie postanowili zmienić wygląd ściany i z okazji sto dwudziestych piątych urodzin Coco Chanel zawiesili tam mnóstwo jej cytatów, przepadłam kompletnie. Wciągnęłam się w to bez reszty – chłonęłam jak gąbka każde słowo, każde zdanie czytałam setki razy. Od razu zafascynował mnie jej styl – jednocześnie zmysłowy i prowokujący.

Po latach twórczych eksperymentów – od zabawy koralikami do prasowania przez robienie dekoracji aż po szydełkowanie – to właśnie moda skradła moje serce. Wszystko zaczęło się niewinnie: malowałam ręcznie ubrania, ozdabiałam torby ulubionymi cytatami, przewlekałam kolorowe sznurówki przez buty. A gdy pierwszy raz coś uszyłam, przepadłam na dobre – to był istny niekończący się haj kreatywności. Przez długi czas nie wiedziałam, czy mogę z tego zrobić coś więcej. Ale to wujek Rupert pozwolił mi uwierzyć, że mam talent i mogę zajść daleko. Jego słowa dały mi kopa, którego potrzebowałam – i tak trafiłam tutaj, do prestiżowej Akademii Sztuk Rosefield.

Z uwagą chłonęłam każde słowo pana Slatera. W tym semestrze był moim ulubionym wykładowcą – prowadził kurs rozszerzony „Konkurs projektowy”. Jego zajęcia były wymagające, błędy tolerował tylko w wyjątkowych sytuacjach, ale miał w sobie taką sympatyczną surowość, która sprawiała, że każdy z nas dawał z siebie wszystko.

Przy zapisach na kursy prawie się spóźniłam. W czwartym semestrze należało wybrać jedno z trzech rozszerzeń i panowała wtedy prosta zasada – kto pierwszy, ten lepszy. Jeśli chciało się dostać na wymarzone zajęcia, trzeba było działać szybko. Już dwa lata temu przeglądałam oferty specjalizacji Fashion Design i od razu wiedziałam, że właśnie ten kurs chcę wybrać. Moim celem stało się zdobycie miejsca za wszelką cenę.

Tyle że w dniu zapisów wszystko szło nie tak. Najpierw zaciął się zamek w drzwiach łazienki, przez co nie mogłam się wydostać. Mam klaustrofobię, więc momentalnie wpadłam w panikę. Serce waliło mi jak młotem, byłam o krok od łez. Dopiero Mila i Hazel – moje współlokatorki – pomogły mi opanować atak paniki. Mila cały czas uspokajająco do mnie przemawiała, a Hazel pobiegła po woźnego, pana Rowana, który w końcu zdołał otworzyć zamek i mnie wypuścić. Dopiero po kilku kolejnych minutach moje nogi przestały się trząść i byłam w stanie wyjść z pokoju.

Ale pech nie odpuszczał – sala, w której miały się odbywać zapisy, została zamknięta z powodu awarii rury. W ostatniej chwili wszystko przeniesiono do audytorium po drugiej stronie kampusu. Musiałam biec, żeby zdążyć. A gdy już tam dotarłam, okazało się, że jestem dopiero dwudziesta pierwsza na liście. A limit miejsc wynosił dwadzieścia – tak, by podczas zajęć każdy student mógł dostać indywidualne wsparcie.

Na szczęście los się do mnie uśmiechnął. Delilah nie zaliczyła jakiegoś kursu w poprzednim semestrze, więc wypadła z listy. Dzięki temu wskoczyłam na jej miejsce. Udało się – dostałam się na wymarzony kurs.

– Mam dla państwa jeszcze jedną wyjątkową niespodziankę – ogłosił pan Slater tuż przed końcem zajęć. – Jak zapewne wiecie, jedna osoba dostanie upragnione miejsce na stażu i będzie mogła zaprezentować swoją kolekcję jako pracę dyplomową podczas pokazu mody.

To właśnie dlatego tak bardzo zależało mi na tym kursie. Przez lata ciężko pracowałam, pragnąc pokazać swoją modę światu. Ten staż byłby wielkim krokiem w stronę spełnienia mojego marzenia. Musiałam być najlepsza na kursie – tylko wtedy mogłam zdobyć to miejsce.

Pan Slater popatrzył na nas po kolei z uśmiechem, jego szarobłękitne oczy lśniły jak stal.

– W tym roku zrobimy to nieco inaczej. Normalnie dopiero za kilka tygodni dowiedzielibyście się, u kogo odbędą się praktyki. Ale tym razem mamy coś specjalnego. Chodzi o światowej sławy projektanta, który postanowił odwiedzić Rosefield osobiście i się z wami przywitać. Da wam wskazówki, podzieli się doświadczeniem i rzuci okiem na wasze kolekcje.

Z każdym jego słowem ogarniała mnie coraz większa ekscytacja. Moja sąsiadka z ławki, Alana, spojrzała na mnie szero­ko otwartymi oczami i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Była tak samo rozemocjonowana jak ja. Światowej klasy projektant? Który na dodatek zamierza tu przyjechać? To był jakiś kosmos!

– A kiedy to nastąpi? – zapytał Jessiah z drugiego końca sali. Niespecjalnie przejmował się zasadą „Najpierw się zgłoś, potem mów” – wolał po prostu często przerywać.

Tym razem pan Slater nie zwrócił mu uwagi.

– W trakcie semestru. Konkretnej daty jeszcze nie zdradzę. Bądźcie gotowi, żeby w każdej chwili móc zaprezentować swoje projekty.

W pracowni rozległy się szmery. To oznaczało jedno – nie można było sobie odpuścić. Ale ja i tak tego nie planowałam. Miałam już mnóstwo szkiców, kilka pomysłów na różne kolekcje. Wiedziałam, że muszę stworzyć coś, co się wyróżnia. Naszym zadaniem było wyjść ze strefy komfortu i zaprojektować coś nowego.

To nie było łatwe – uwielbiałam projektować sukienki i spódnice. Ale kolekcja powinna składać się z trzech spójnych stylizacji: dla kobiety, mężczyzny i dziecka. Nie miałam więc wyjścia – musiałam spróbować czegoś nowego. Może pogadam z Milą i Hazel. Stały się mi naprawdę bliskie – zwłaszcza odkąd w zeszłym semestrze Hazel wprowadziła się do wolnego pokoju. Wniosła nową energię do naszego mieszkania i w krótkim czasie wszystkie trzy przeżyłyśmy razem tyle, że stałyśmy się nierozłączne. Jeśli mogłam z kimś pogadać o wszystkim – to właśnie z nimi. One też wciąż to podkreślały. Nadal miałam problem z otwieraniem się, ale powoli robiłam postępy. I pewnie mogłyby pomóc mi spojrzeć na pomysły do kolekcji z zupełnie innej perspektywy.

– Jeśli nie ma więcej pytań, kończymy zajęcia – ogłosił pan Slater, rzucając spojrzeniem po sali. Nikt się nie odezwał. – W takim razie życzę miłego wieczoru. Wykorzystajcie te dodatkowe minuty, by już teraz przemyśleć kwestie swoich projektów.

Gdy moi znajomi z kursu zbierali swoje rzeczy, cicho się śmiali.

– Czy to nie ekscytujące? – zapytała Alana, zarzucając na siebie kurtkę. – Jak myślisz: kto jest tym tajemniczym projektantem, o którym mówił pan Slater?

– Nie mam pojęcia – przyznałam.

– Może Emma Hampton? Albo Julien Dubois – zaczęła się zastanawiać. – Och, gdyby to był Julien Dubois, to byłoby totalnie epickie! Zobacz, ta kurtka, którą mam na sobie, jest z jego jesiennej kolekcji sprzed dwóch lat. – Rozłożyła ręce i się zakręciła, prezentując mi ubranie.

Na pierwszy rzut oka kurtka wyglą­dała zwyczajnie, ale wyróżniała się pięknymi, misternie haftowanymi wzorami.

– Każdy egzemplarz jest unikatowy? – zapytałam, przyglądając się haftom i delikatnie przesuwając palcem po jednym z nich. Mój wzrok przykuł maleńki motyl na wysokości ramienia. Mimowolnie się uśmiechnęłam; obok biedronek to właśnie motyle były moimi ulubionymi stworzeniami.

Alana pokiwała głową, a przy tym ruchu brązowe loki miękko się zakołysały. Jej oczy rozbłysły, gdy się uśmiechnęła i powiedziała:

– Tak, każda kurtka ma inne hafty, dzięki czemu jest jedyna w swoim rodzaju. Dostałam ją od rodziców na święta.

– Cudowny prezent! – Uśmiechnęłam się. – Może naprawdę będziesz mieć szczęście i to będzie Dubois. – Choć szczerze mówiąc, nie bardzo w to wierzyłam. Sprawdzałam, kto wcześniej oferował praktyki, co roku byli to włoscy projektanci. Pewnie i tym razem będzie podobnie. Ale wybór był tak szeroki, że niczego nie dało się przewidzieć. I właśnie dzięki temu to wszystko stawało się jeszcze bardziej ekscytujące.

– Oby! – westchnęła Alana. – Dobrze, muszę lecieć. Widzimy się w czwartek.

Pomachałam jej na pożegnanie i zaczęłam spokojnie pakować swoje rzeczy do beżowej torby vintage na ramię, którą kupiłam sobie sama na początek studiów. Zanim wyszłam z sali, rzuciłam ostatnie spojrzenie, by upewnić się, że niczego nie zostawiłam. Ale kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że przede mną stoi Benedict.

Od tygodni próbował złapać mnie po zajęciach. Nie umiał przyjąć odmowy ani uszanować moich granic. Poszliśmy razem na zimowy bal, ale jemu tak naprawdę na mnie nie zależało. Po prostu założył się z kumplami, że uda mu się zaciągnąć mnie do łóżka. Byłam wściekła i zraniona. Nie chciałam z nim rozmawiać, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Uparł się i wciąż próbował.

– Charlotte, możemy pogadać? – zapytał przyjaznym tonem, ale ja nie miałam zamiaru znowu się na to nabrać. Pokręciłam głową i cofnęłam się o krok.

– Nie, naprawdę muszę iść – odpowiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam, i ruszyłam w stronę drzwi.

Nagle Benedict złapał mnie za nadgarstek i odwrócił w swoją stronę, a mój puls przyspieszył. Odruchowo pchnęłam go wolną ręką w pierś, żeby się wyrwać. Zachwiał się i zrobił kilka kroków w tył. Stojący za nim koledzy zaczęli chichotać.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i złością. Jego niebieskie oczy wyglądały teraz jak lodowe sztylety.

– Co z tobą nie tak? Chciałem tylko porozmawiać! – Poczułam drażniący zapach jego zbyt drogiej wody po goleniu.

– A ja powiedziałam nie. Nie możesz tak po prostu łapać mnie za rękę! – Gdy się denerwuję, mój głos automatycznie wskakuje o ton wyżej. Tak też się stało w tej chwili.

Jego kumple dalej się śmiali. To była zgrana paczka – Jessiah, Calvin i Kieran. To z nimi się założył. Dowiedziałam się o tym, bo – tak jak teraz – śmiali się z niego, kiedy tamtej nocy odepchnęłam go tak jak obecnie. Krótko mówiąc: nie chciałam mieć nic wspólnego z tymi ludźmi. Kto traktuje innych z pogardą, nie zasługuje na miejsce w moim życiu.

Policzki Benedicta zrobiły się purpurowe. Był wściekły i jednocześnie zażenowany. Normalnie może i zrobiłoby mi się go żal, ale byłam jeszcze w szoku i pocierałam obolały nadgarstek. Jedyne, czego pragnęłam, to stamtąd uciec.

– Miłego wieczoru – powiedziałam, odwróciłam się i szybkim krokiem wyszłam z budynku. Im dalej odchodziłam, tym moje serce bardziej się uspokajało.

Nie cierpiałam takich sytuacji. Zazwyczaj starałam się z każdym dogadywać, unikać konfliktów i traktować ludzi z szacunkiem. Byłam znana raczej z tego, że godzę ludzi, a nie że prowokuję spory. Wielu uważało mnie przez to za sztywniarę. Ale serio – co złego jest w tym, że wolę spokój niż awantury?

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam ścieżką w stronę akademika. Jak na koniec lutego było naprawdę zimno. Na ziemi leżała cienka warstwa śniegu, który przy każdym kroku chrzęścił pod moimi ciemnobrązowymi botkami. Mimo chłodu uśmiechnęłam się. Uwielbiałam śnieg – niestety, w Anglii pojawiał się zbyt rzadko. Tylko raz udało mi się polecieć z paczką ze szkoły średniej do Finlandii. Widoki były nieziemskie. Ośnieżone pola, na które padały promienie słońca, błyszczały jak miliony diamentów. Ten obraz na zawsze wrył mi się w pamięć – to była jedna z najpiękniejszych chwil ostatnich lat. Może po obronie zrobię sobie krótką przerwę? Trochę pozwiedzam, zanim zacznę pracować? Najpierw jednak muszę skończyć studia – i to jako najlepsza na roku. A zacznę od kursu u pana Slatera.

Kiedy znowu zaczęłam planować swoje kolekcje, przyspieszyłam kroku. Nie mogłam się już doczekać, kiedy znowu usiądę do szkicownika i pokażę panu Slaterowi i temu projektantowi, na co mnie stać.

Weszłam do akademika B. Ciepłe powietrze uderzyło we mnie jak miękki koc. Nasze mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze. Gdy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam wrzaski Mili i Hazel. Na bank siedziały w salonie i grały na konsoli.

Na początku, kiedy przyjechałam do Rosefield, nigdy bym nie pomyślała, że wkręcę się w gry wideo. Nigdy wcześniej tego nie próbowałam. Ale Mila była ich totalną fanką – przywiozła ze sobą wszystkie możliwe konsole. Przekonanie mnie do gry zajęło jej trochę czasu, ale w końcu się udało. I serio, tak mi się spodobało, że obecnie naprawdę czekam na nasze wieczory z grami. Chociaż teraz, na czwartym semestrze, mamy taki ogrom pracy, że rzadko starcza nam na nie czasu.

Powiesiłam płaszcz na wieszaku i wygładziłam fioletową sukienkę z wysokim stanem. To był jeden z pierwszych projektów, które stworzyłam od podstaw. Byłam niesamowicie dumna z tej sukienki, choć dziś zrobiłabym ją trochę inaczej. Mimo wszystko to jedna z moich ulubionych kreacji – i miało już tak pozostać.

– Oszukiwałaś! – wrzasnęła Mila, rzucając garścią popcornu w stronę Hazel, która nie zdążyła się uchylić.

Z wyrazem obrzydzenia na twarzy i marszcząc nos, Hazel zaczęła wyciągać okruszki z brązowych, sięgających ramion włosów.

– Może po prostu zaakceptuj fakt, że nie jesteś najlepsza w każdej grze.

– Bzdura! – Mila rzuciła w nią kolejną porcję popcornu.

Westchnęłam, skrzyżowałam ręce na piersi i stanęłam w progu salonu.

– Mam nadzieję, że zamierzasz potem to wszystko posprzątać.

Mila przewróciła oczami.

– Taaa jest – odpowiedziała przeciągle i zsunęła się głębiej w poduszki.

Nie miałam nic przeciwko ogarnianiu mieszkania. Lubiłam sprzątać, wtedy mogłam przemyśleć różne sprawy, uporządkować myśli, zaplanować sobie rzeczy do zrobienia. Ale nie znosiłam, kiedy ktoś świadomie robił bajzel i zostawiał przestrzeń w takim stanie. A Mila… no cóż, porządek nie był jej mocną stroną.

– No dobra, w co gracie? – Zbliżyłam się do nich i przysiadłam na oparciu kanapy. Torbę postawiłam na podłodze.

– Street Fightera. Mila znowu nie może znieść, że to ja jestem lepsza – powiedziała Hazel z chytrym uśmieszkiem na twarzy, wyciągając z włosów kolejne kawałki popcornu.

– Bo oszukiwałaś – powtórzyła Mila.

Hazel tylko jęknęła i pokręciła głową, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć. Cieszyłam się, że mam takie współlokatorki. Wnosiły do tego mieszkania mnóstwo życia. Do niedawna nawet nie wiedziałam, jak bardzo mi tego brakowało.

– A może Charlotte pokaże ci, kto tu rządzi? Wtedy na pewno się przekonasz, że po prostu jesteś kiepska – rzuciła Hazel z szerokim uśmiechem.

Poruszyła zabawnie brwiami i podała mi pada.

– Mam jeszcze trochę do zrobienia – powiedziałam przepraszającym tonem i zacisnęłam usta.

Mila aż się oburzyła:

– Serio? Jest po dwudziestej! Wrzuć na luz.

W głębi duszy wiedziałam, że ma rację. To był pierwszy semestr, w którym mieliśmy zajęcia tak późno. Normalnie wszystko kończyło się do osiemnastej, ale moduł rozszerzony „Konkurs projektowy” miał dziesięć godzin tygodniowo i inaczej nie dałoby się go upchnąć w planie.

Hazel wydęła dolną wargę i zatrzepotała rzęsami, a jej zielonobrązowe oczy nagle zrobiły się dwa razy większe.

– Proszę…

Nabrałam głęboko powietrza i westchnęłam.

– No dobrze. Ale najpierw się rozpakuję.

– Jasne. A ja w tym czasie udowodnię Hazel, że naprawdę oszukuje – powiedziała Mila.

Zsunęłam się z oparcia i ruszyłam do swojego pokoju. Dziewczyny już były pochłonięte kolejną rundą gry w Street Fightera.

Postawiłam torbę na krześle przy biurku i ją otworzyłam. Spojrzałam na swój nadgarstek – ten, za który wcześniej złapał mnie Benedict. Nieźle mnie tym nastraszył. Do tej pory tylko chciał ze mną porozmawiać po zajęciach. Dziś pierwszy raz mnie dotknął. I szczerze? Wcale mi się to nie spodobało. Coś nieprzyjemnego ścisnęło mój żołądek, ale to stłumiłam. Ostatnie, o czym chciałam teraz myśleć, to Benedict.

Skupiłam się na zawartości torby. W środku znajdowało się kilka przegródek – w jednej miałam starannie podpisane segregatory, w drugiej szkice i próbki materiałów, a w przedniej – przy butelce z wodą – narzędzia krawieckie.

Zaczęłam wyjmować wszystko po kolei i odkładać na miejsce. Kiedy sięgnęłam po próbki, by je rozłożyć, zatrzymałam się w pół ruchu. Zmarszczyłam czoło i zajrzałam do środka.

– To niemożliwe – mruknęłam do siebie.

Były tam tylko szkice. Ani śladu próbek, które przecież brałam dziś na zajęcia.

Dla pewności sprawdziłam jeszcze raz pozostałe przegródki, zajrzałam do szuflady – nic. Próbki zniknęły. A ja nigdy nie gubiłam swoich rzeczy do pracy. Zawsze miałam wszystko poukładane, żeby niczego nie musieć szukać.

W myślach prześledziłam po kolei wydarzenia tego dnia. Po tym, jak pan Slater powiedział nam o niespodziance, zaczęłam się pakować. Może Alana mnie rozproszyła? Chciałam jeszcze raz sprawdzić, czy niczego nie zapomniałam, ale wtedy zatrzymał mnie Benedict. Może rzeczywiście chodziłam dziś trochę rozkojarzona. O tej porze sale były już pozamykane, więc nie miałam jak tam wrócić. Zrobię to z samego rana.

Teraz jednak spędzę wieczór z moimi dziewczynami.

2

Drew

Ojciec ściągnął brwi.

Był na mnie wściekły już wiele razy, ale tym razem naprawdę przegiąłem – przez ostatnie tygodnie powtarzał mi to wystarczająco często.

– To będzie twój pokój – powiedział, otwierając drzwi w piwnicy głównego budynku.

Myślałem, że chce mi pokazać jakiś składzik na mopy, ale nie. W środku znajdował się pokój wyglądający jak cela: małe metalowe łóżko, biurko, szafa i mikroskopijna łazienka. Choć określenie „łazienka” to trochę przesada, znajdowały się tam tylko kabina prysznicowa, toaleta i umywalka nad nią.

– Jaja sobie ze mnie robisz?!

– Nie tym tonem! – warknął ojciec.

– Mam gdzieś ton. Nie możesz mnie zamknąć w tej klitce! Nawet jeśli ci to nie pasuje, nadal jestem twoim synem!

– A ja twoim ojcem. I właśnie dlatego mogę, i to zrobię. Naprawdę myślisz, że dalej będziesz żył jak król na mój koszt? Albo że po tym, co odwaliłeś, zamieszkasz u nas i zepsujesz jeszcze brata? Jeden taki jak ty w tej rodzinie wystarczy.

Zacisnąłem pięści i z całych sił powstrzymywałem się przed wybuchnięciem. Gdybym teraz stracił panowanie nad sobą, tylko bym udowodnił, że miał rację.

Ale jego słowa zabolały jak cholera. Nigdy nie skrzywdziłbym Cody’ego. Kochałem swojego młodszego brata. Był jedyną osobą w tej porypanej rodzinie, która nie traktowała mnie jak śmiecia. Mało tego, on mnie podziwiał. A to, że ojciec myślał o mnie w ten sposób, było jak kopniak w brzuch. Ale dlaczego mnie to dziwiło? Zawsze mnie tak traktował, co się z pewnością nie zmieni – zwłaszcza po tym, jak wyciągnął mnie z więzienia.

Zamiast coś odpowiedzieć, tylko skinąłem głową i się rozluźniłem. Rzuciłem torbę na to „łóżko” i oparłem się o biurko.

– Jutro Rowan cię oprowadzi i wyjaśni ci zakres obowiązków. Zrób mi przysługę i wyjątkowo się z nim nie kłóć. Po prostu rób to, co ci każą. Środa to twój wolny dzień, chyba że inaczej dogadasz się z Rowanem. Możesz jeść w stołówce. Cisza nocna zaczyna się o dziesiątej. Alkohol jest surowo wzbroniony. – Spojrzał mi w oczy. – Rozumiemy się?

– Jasne – warknąłem przez zęby.

Tata kiwnął głową.

– Dobrze. W takim razie zostawiam cię tu, żebyś mógł się rozejrzeć. – Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Odczekałem chwilę, po czym walnąłem pięścią w poduszkę. W powietrze wzbiło się kilka piór. Kurwa!

Nienawidziłem tego miejsca. Nienawidziłem tej akademii i tego obskurnego pokoju, w którym kazano mi mieszkać.

Fakt, że musiałem tutaj być, wkurzał mnie do granic możliwości. Chodziło tylko o to, żeby tata mógł mnie mieć na oku. Żeby, jak to ujął, „mieć pewność, że nie narobię głupot”. Chociaż, prawdę mówiąc, powiedział to inaczej.

„Żebym miał pewność, że nie będziesz dalej szargać dobrego imienia naszej rodziny”.Tak dokładnie powiedział. Dziś rano, w drodze do akademii.

Fakt, że dla własnego ojca jestem jednym wielkim rozczarowaniem, powinien sprawiać mi ból. Ale nasze relacje od zawsze były do bani. Każde nasze spotkanie kończyło się kłótnią. Każda rozmowa przeradzała się w awanturę. Nie mieliśmy nic wspólnego oprócz połowy DNA – ja sobie tego nie wybrałem.

Rzuciłem się na materac. Sprężyny wbijały mi się w plecy. Akademia Sztuk Rosefield to podobno prestiżowa, cholernie droga uczelnia, a ja trafiłem do takiej nory. Super, naprawdę. Chociaż w sumie… czego się spodziewałem? Najchętniej bym się stąd zmył, gdyby nie te pieprzone godziny prac społecznych, które zarządził sędzia. I które, swoją drogą, wolałbym odklepać, zbierając śmieci z ulicy gołymi rękami. Ale nie, musiałem siedzieć tutaj i usługiwać jakimś nadętym dzieciom elity. Brakowało jeszcze tylko, żebym im tyłki podcierał. A znając tatę…

Skrzyżowałem ręce pod głową i gapiłem się w sufit, z którego odłaziła farba. W pomieszczeniu było duszno, śmierdziało stęchlizną, a jedyne światło wpadało przez wąskie okienko tuż pod sufitem. Czym sobie na to zasłużyłem?

Ojciec traktował mnie jak kryminalistę. Owszem, na chwilę trafiłem do aresztu – ale tylko za wandalizm. Pomazaliśmy z kumplami pomnik, złapali nas i zawieźli na komisariat. No dobrze, trochę się stawiałem i przypadkiem walnąłem policjanta łokciem w żebra, ale byłem kompletnie pijany. Nikt nie mógł mieć mi tego za złe. A jednak – fakt, że tu trafiłem, mówił sam za siebie. To tata załatwił, żebym mógł odrobić godziny właśnie tutaj. A raczej: żebym musiał to zrobić. Trzysta godzin w dwanaście i pół tygodnia. Chyba bym wolał, żeby wsadzili mnie z powrotem za kratki.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Brak zasięgu. Serio? Jakby samo to miejsce nie było wystarczająco beznadziejne, to jeszcze tata wpakował mnie do jakiejś dziury bez internetu. I nie miałem wątpliwości co do tego, że zrobił to specjalnie.

Nie lubiłem się powtarzać, ale trudno: nienawidziłem tego miejsca. I wszystkiego w nim.

Nie miałem pojęcia, jak przetrwam tu najbliższe tygodnie i miesiące – w jakiejś piwnicy bez zasięgu, pośród zadufanych snobów, z robotą, której nie znosiłem. Nawet uczelnia byłaby lepsza, ale niestety – przez ten krótki pobyt w areszcie wyleciałem z Uniwersytetu Aston. I szczerze? Niezbyt mnie to obeszło. Nigdy nie chciałem studiować. Ale tata… jak zwykle wybuchł. Oczywiście wygłosił jedno z tych swoich moralizatorskich kazań, których i tak nigdy nie słuchałem do końca.

Skoro już tu byłem, musiałem znaleźć coś, co sprawi, że będzie warto w ogóle wstawać z łóżka. Coś, co mnie zmotywuje. Jeszcze nie wiedziałem, co to takiego będzie. Ale potrzebowałem akcji. Jakiegoś wyzwania. W najbliższych dniach miałem zamiar coś takiego sobie wymyślić.

Mógłbym się spakować i po prostu stąd uciec. Miałem dwadzieścia trzy lata, tata nie miał już nade mną władzy. Ale bardzo wyraźnie dał mi do zrozumienia, co się stanie, jeśli to zrobię.

Nie mógł mi już rozkazywać, ale mógł zakazać mi kontaktu z Codym. I wiedziałem, że nie zawaha się tego zrobić. A mały był dla mnie wszystkim. Dla niego musiałem tu wytrzymać – czy mi się to podobało, czy nie.

Odbębnić godziny i nie narobić sobie problemów.

Takie były zasady, jeśli chciałem dalej widywać brata. Chore. Jednak nie miałem wyboru. Jeśli nie chciałem stracić Cody’ego, musiałem – ten jeden raz – zrobić to, co nakazał mi ojciec.

Westchnąłem, zsunąłem nogi z łóżka i zabrałem się do rozpakowywania sportowej torby.

Wrzuciłem ciuchy do szafy, podłączyłem powerbank i ściągnąłem ubrania. W tej mikroskopijnej łazience ledwo mogłem się obrócić. Dywanik wyglądał, jakby przeżył wojnę, a cała łazienka raczej nie przeszła remontu od dekady.

Coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że ojciec naprawdę chciał uprzykrzyć mi ten pobyt na tyle, na ile się dało. Tak, oczywiście. Przypomniały mi się jego słowa sprzed chwili. Że nie zamierza pozwolić, żebym żył jak król na jego koszt. Nie wiem, co on sobie wyobrażał, ale życie króla z pewnością wyglądało zupełnie inaczej.

Jeszcze niedawno mieszkałem w akademiku Uniwersytetu Aston w Birmingham. Dzieliłem pokój z czterema wariatami, którzy całymi dniami palili zioło i imprezowali. W głowie taty pewnie robiłem to samo, ale prawda była taka, że większość wolnego czasu spędzałem przy swoim motocyklu. Ojciec nigdy nie zrozumiał, dlaczego tak bardzo się na nim zafiksowałem. Tak samo jak nie rozumiał całej reszty mojego życia.

Jedynym powodem, dla którego w ogóle poszedłem na ekonomię, było to, że mama bardzo tego chciała. Marzyła, żebym coś ze sobą zrobił. Najbardziej zależało jej na tym, żebym był szczęśliwy – ale na to było już za późno.

Pokręciłem głową i wszedłem pod prysznic. To był męczący dzień, a ten cały Rowan miał mnie jutro wyrwać z łóżka o szóstej rano. Zdecydowanie za wcześnie. Współpraca ze mną nie będzie raczej efektywna, ale nie o to przecież chodziło. Musiałem po prostu odbębnić te pieprzone godziny społeczne, nie narobić sobie dodatkowych problemów i jak najszybciej stąd zniknąć.

Tylko to miałem w głowie, gdy chwilę później znowu walnąłem się na ten cholerny materac i spróbowałem się trochę uspokoić.

3

Charlotte

– Jak tam próba? – zapytałam z zaciekawieniem.

Hazel westchnęła i oparła się wygodnie na krześle.

– To chyba nie dla mnie. Najlepiej pracuję sama.

– Albo ze mną – wtrącił Tristan, obejmując ją ramieniem.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował w policzek.

Hazel przewróciła oczami i pokręciła głową. Byli świetnie dobraną parą. Cieszyłam się, że po wszystkich trudnych momentach udało im się być razem.

Poznali się w zeszłym semestrze na zajęciach z kompozycji i wspólnie odkryli, co naprawdę kryje się za działalnością tajnej organizacji studenckiej – Proroków. Hazel przyjechała do Rose­field, żeby rozwikłać sprawę śmierci swojej siostry, która cztery lata wcześniej zginęła w dziwnych okolicznościach. Później wyszło na jaw, że zawinił rytuał przyjęcia do Proroków – coś poszło nie tak, a ona zapłaciła za to najwyższą cenę. Tej samej nocy była tam też kuzynka Tristana, Lynn. Od czasu wypadku była przykuta do wózka inwalidzkiego.

Hazel i Tristan doprowadzili do ujawnienia całej sprawy. Ich związek nadal nie należał do najłatwiejszych, ale to, co razem przeżyli, bardzo ich do siebie zbliżyło.

Czasem marzyłam, żeby przeżyć coś podobnego. Lubiłam być sama – szczególnie że miałam mnóstwo na głowie – ale wizja oparcia się na czyimś ramieniu wydawała się całkiem kusząca. Moje dwa ostatnie krótkie związki należały już do przeszłości. Było mi w nich dobrze, ale zarówno Grayson, jak i Noah byli niecierpliwi. Nie chodziło o fizyczność – po prostu nie potrafili zrozumieć, że potrzebuję czasu, by się otworzyć. A jeśli ktoś nie potrafił tego zaakceptować, to po prostu nie był dla mnie. Zwłaszcza jeśli zaczynał naciskać i robić się niemiły, gdy nie spełniałam jego oczekiwań.

– Może jeszcze się do tego przyzwyczaisz – powiedziałam, wracając spojrzeniem do Hazel i Tristana. – Która to była próba?

– Trzecia.

– Za kilka tygodni na pewno zmienisz zdanie – dodałam z uśmiechem, żeby trochę podnieść ją na duchu.

Hazel była genialną pianistką. Razem z Tristanem skomponowali na egzamin końcowy niesamowicie poruszający utwór.

– Może masz rację – mruknęła, sięgając po frytkę z talerza.

– Obejrzymy dziś jakiś film? – zaproponował po chwili Tristan. – Oczywiście ty też jesteś zaproszona – dodał, patrząc na mnie z uśmiechem. Te jego dołeczki w policzkach sprawiały, że wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości.

Pokręciłam głową.

– To miłe z twojej strony, mam jednak jeszcze zajęcia i kilka rzeczy do zrobienia.

– Szkoda, ale rozumiem. Może innym razem.

Po chwili Hazel i Tristan znów byli pogrążeni w rozmowie. Ja tymczasem dokończyłam swoją rybę z frytkami i zaczęłam zbierać rzeczy. Zaraz miałam zajęcia z fotografii modowej – to jeden z przedmiotów w moim module specjalizacyjnym. Ponieważ nie stworzyliśmy jeszcze gotowych kolekcji, na razie zajęcia skupiały się na teorii. Aktualnie przerabialiśmy podstawy fotografowania – różnice między zdjęciami w studiu a w plenerze oraz między publikacjami drukowanymi i online. Wiele osób uważało ten temat za nudny, ale mnie naprawdę ciekawił.

Szczerze mówiąc, uwielbiałam swoje studia. Jasne, bywało trudno, a konkurencja była ogromna, ale nigdy nie sądziłam, że nauczę się aż tyle i tak się rozwinę. W ostatnich semestrach projektowałam ubrania, które kiedyś wydawały mi się totalnie poza moim zasięgiem. Już za to samo odczuwałam ogromną wdzięczność. A teraz miałam wyjść poza swoją strefę komfortu i stworzyć coś zupełnie nowego – i nie mogłam się tego doczekać.

Gdybym mogła teraz ukończyć kurs jako najlepsza na roku i pokazać swoją kolekcję, miałabym prawie wszystko, o czym marzyłam. Dlatego musiałam wziąć się w garść i pracować ciężej niż kiedykolwiek. Bo nie tylko ja chciałam być najlepsza.

Na czwartym semestrze nikt już nie odpoczywał. Szczególnie w tym module każdy z nas chciał coś osiągnąć. Dawno nie widziałam takiej konkurencji, ale mimo wszystko wierzyłam, że mam szansę.

– Lecę już, żeby się nie spóźnić na zajęcia.

– Jasne, widzimy się wieczorem – odpowiedziała Hazel, a potem razem z Tristanem pomachali mi na pożegnanie.

Zwykle Mila też z nami jadła, ale tym razem leżała zakatarzona w łóżku. Po zajęciach planowałam ugotować dla niej pyszną zupę jarzynową. Uwielbiałam moją przyjaciółkę, ale nawet lekki katar zamieniał ją w marudną kupkę nieszczęścia. Dlatego jak najszybciej trzeba było postawić ją na nogi.

Z racji tego, że zostało mi trochę czasu, poszłam spacerem przez dziedziniec uczelni. Fontanny po obu stronach głównej alei wciąż były wyłączone – w końcu to jeszcze nie sezon. Na dworze też nikogo nie widziałam – większość studentów siedziała w stołówce albo chroniła się przed zimnem w innych miejscach. Ja jednak lubiłam tę świeżość. Poza tym wiosna czaiła się tuż za rogiem – wkrótce zrobi się cieplej.

Przeszłam jednym z wielu krętych chodników między budynkami. Ogromny kampus Akademii Sztuk Rosefield był jednym z powodów, dla których tak bardzo zależało mi, żeby tu studiować. Jasne, to była jedna z najlepszych szkół artystycznych – ale takich uczelni jest sporo, i to nie tylko w Wielkiej Brytanii. Tyle że Rosefield miało w sobie coś magicznego. Architektura w stylach barokowymi i gotyckim była przepiękna – aż chciało się eksplorować każdy zakątek. A ogrody, w których posadzono rośliny z całego świata, nieraz pomogły mi oczyścić głowę po tygodniach trudnych egzaminów. No i jeszcze ta lokalizacja – pośrodku Lincolnshire Wolds. Wzgórza, głębokie doliny, szemrzące potoki i mały las tuż przy uczelni. Idealne miejsce do nauki.

Wiele uniwersytetów leżało w centrach miast – miały świetne połączenia komunikacyjne, ale dla mnie panował tam za duży tłok. Potrzebowałam spokoju. I właśnie dlatego Rosefield było wręcz dla mnie stworzone. Moi rodzice woleliby, żebym poszła na którąś z amerykańskich uczelni z Ligi Bluszczowej, ale to zupełnie nie mój klimat. I, szczerze mówiąc, nie dbałam o to, czego oni chcą. Żyłam po swojemu.

Poza tym moje serce należało do Anglii. I tylko tutaj mogłam poznać takie dziewczyny jak Mila i Hazel. Nie znałyśmy się długo, ale od razu stały się ważną częścią mojego życia. Nie miałam pojęcia, co bym bez nich zrobiła. I bardzo chciałam, żeby nasza przyjaźń przetrwała też po studiach.

Oczywiście wiedziałam, że utrzymanie przyjaźni to nie lada wyzwanie, zwłaszcza kiedy każdy idzie własną drogą. Szkoła średnia była tego najlepszym dowodem. Na początku moje przyjaciółki i ja próbowałyśmy jeszcze regularnie się spotykać, ale kontakt zaczął się szybko rozluźniać, aż w końcu całkiem się urwał. Nie chciałam znowu przechodzić przez to samo z Milą i Hazel.

Kiedy znów szłam w stronę swojego budynku, poczułam jakiś okropny zapach. Zaczęłam kasłać i machać ręką przed twarzą – bo weszłam prosto w chmurę dymu. Za rogiem zobaczyłam opartego o ścianę chłopaka. Trzymał w ręku papierosa i właśnie głęboko się zaciągał. Próbował wypuszczać dym w małych kółkach, ale wiatr od razu je rozwiewał – prosto na mnie. Znów dopadł mnie atak kaszlu. Chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie.

– Chcesz jednego? – rzucił swobodnie.

Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że częstuje mnie papierosem. Pokręciłam głową.

– Na terenie uczelni palenie jest zabronione.

– Nie o to pytałem. – Na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech. Przyjrzałam się bliżej temu chłopakowi. Miał krótkie, ciemne włosy, idealne, żeby przeczesać je palcami. Jego zielone oczy błyszczały w sposób niepokojąco drapieżny. Wolną rękę trzymał w kieszeni dżinsów.

Wydawało mi się, że kojarzę wszystkie twarze z Rosefield chociażby z widzenia. Kampus był raczej kameralny, ze stosunkowo niewielką liczbą studentów. Ale tego chłopaka zdecydowanie tu wcześniej nie widziałam.

– Nie, nie chcę papierosa. I prosiłabym, żebyś go zgasił – odpowiedziałam w końcu.

Ku mojemu zaskoczeniu chłopak wybuchnął śmiechem. Odepchnął się od ściany i ruszył w moją stronę. Był ode mnie sporo wyższy – aby utrzymać z nim kontakt wzrokowy, musiałam zadrzeć głowę. Zatrzymał się dosłownie pół metra przede mną.

– Bo co?

Jego pytanie mnie zirytowało.

– Co?

Uniósł kącik ust i parsknął.

– Co zrobisz, jeśli będę dalej palił?

Było w nim coś onieśmielającego. A mimo to musiałam przyznać, że był bardzo przystojny. Ale to dokładnie ten typ, od którego lepiej się trzymać z daleka, jeśli nie chce się kłopotów.

– Zgłoszę to – odparłam stanowczo.

Znów się roześmiał, pokręcił głową i demonstracyjnie się zaciągnął. Nie rozumiałam, jak można dobrowolnie ryzykować zdrowie, wdychając czystą chemię.

– Co w tym niby takiego śmiesznego?

Wypuścił dym prosto w moją stronę. Resztkami silnej woli powstrzymałam kolejny atak kaszlu.

– Jak masz na imię? – Zlustrował mnie wzrokiem, aż się skrzywiłam. Automatycznie skrzyżowałam ręce na piersi, choć mój płaszcz i tak wszystko zasłaniał.

– Charlotte – powiedziałam. – Charlotte Barton.

Pokiwał głową.

– Andrew – rzekł. – Andrew Cavanaugh.

– Och – wyrwało mi się, a on się uśmiechnął. Andrew, syn rektora Akademii Rosefield. Krążyło o nim sporo plotek. Nie wiedziałam, ile z nich to prawda. Kilka miesięcy temu słyszałam, że siedział w więzieniu; gdy teraz na niego patrzyłam, bez trudu mogłam w to uwierzyć. Był uosobieniem buntu i zagrożenia. Taki typowy bad boy z romansów, które lubiłam oglądać. Z tą różnicą, że to nie był film, tylko rzeczywistość. A w prawdziwym życiu takich typów nie da się „nawrócić”.

– No więc, Lotti, możesz polecieć do mojego tatusia, jeśli to poprawi ci samopoczucie. Albo, i to moim zdaniem lepsza opcja, po prostu zajmij się swoim życiem. Co ty na to?

– Mam na imię Charlotte.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Ale Lotti bardziej mi się podoba.

Nabrałam głęboko powietrza i zmrużyłam oczy.

– Mam to gdzieś, co ci się podoba. Nazywam się Charlotte Barton, więc mów do mnie po imieniu. – Nic mnie tak nie irytowało jak to, że ktoś mnie nie traktuje poważnie. A Andrew ewidentnie to robił.

Po raz ostatni zaciągnął się papierosem, rzucił peta na ziemię i zgasił go czubkiem buta. Potem poprawił kołnierz skórzanej kurtki, przez cały ten czas nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Przed wejściem do budynku jest kosz – powiedziałam, patrząc to na niego, to na niedopałek. Nie wyglądało jednak na to, by miał zamiar go podnieść. Miał w nosie nie tylko zasady, lecz także to, że śmieci na pięknym terenie Rosefield.

– Jeszcze się spotkamy, Lotti – rzucił na odchodne. Puścił do mnie oko na pożegnanie, przeszedł obok, a potem zniknął za rogiem.

Patrzyłam za nim. Więc to był Andrew – ten słynny i owiany złą sławą syn rektora Cavanaugh. Świetnie, po prostu świetnie.

Pokręciłam głową i podniosłam niedopałek, by wyrzucić go do kosza. Jasne, mogłam zgłosić Andrew za łamanie regulaminu, ale co by to dało? Pewnie niewiele. I nie miałam pewności, czy rektor byłby zadowolony, że ktoś donosi na jego własnego syna. W najgorszym razie zepsułabym sobie opinię w jego oczach.

Zastanawiało mnie jednak, co ten Andrew w ogóle tutaj robił. Wiedziałam, że studiował na innej uczelni i jeszcze jej nie skończył. Był środek semestru, więc musiał mieć jakiś konkretny powód, żeby się tu zjawić. A skoro powiedział, że jeszcze się spotkamy, najwyraźniej zamierzał zostać na dłużej.

Na samą myśl o tym moje serce zaczęło szybciej bić. To zupełnie nie w moim stylu. Nigdy nie oceniałam ludzi po wyglądzie. Atrakcyjność nie mówi nic o tym, co ktoś ma w środku – a przecież to jest najważniejsze. Owszem, Andrew był przystojny, ale był też totalnym dupkiem! I nie zamierzałam robić absolutnie nic, żeby spotkać go raz jeszcze.

Odepchnęłam od siebie wszystkie myśli o nim i ruszyłam do głównego wejścia. Wrzuciłam peta do kosza i od razu umyłam ręce. Wystarczyło dotknąć papierosa i od razu człowiek śmierdział jak popielniczka. A do tego ta chmura dymu, którą wydmuchał mi prosto w twarz… Cudownie!

W sali usiadłam obok Alany. Posłała mi uśmiech, który szybko zgasł. Moja koleżanka z ławki zmarszczyła czoło, a ja poczułam, jak oblewam się rumieńcem.

– Nie wiedziałam, że palisz – powiedziała zaskoczona, a na jej twarzy pojawił się grymas rozbawienia.

– Nie palę, ktoś po prostu dmuchnął mi dymem w twarz.

Uniosła ręce w obronnym geście.

– Nie musisz się tłumaczyć. Każdy ma swoje sposoby na stres.

– Nie, serio. Nigdy nie zaczęłabym palić.

– Jasne, skoro tak mówisz. – Ewidentnie mi nie wierzyła.

Powinno mi to być obojętne. Nie powinnam przejmować się cudzą opinią. A jednak… Siedziałyśmy razem od półtora roku. Myślałam, że lepiej mnie zna.

To wszystko przez Andrew! Mogłam go po prostu minąć. Wtedy nigdy byśmy się nie spotkali, a ja nie musiałabym teraz ogarniać całego tego bajzlu. Po zajęciach powinnam jak najszybciej dorwać Alanę i poprosić, żeby nikomu nie wspominała o swoich podejrzeniach. W Rosefield plotki rozchodziły się błyskawicznie, a ja w żadnym wypadku nie chciałam stać się głównym ich tematem. Lepiej było trzymać się z boku i nie rzucać w oczy.

Chwilę później do sali wszedł pan Slater i rozpoczął zajęcia. Chociaż bardzo chciałam się skupić na jego słowach, zupełnie tego nie potrafiłam. Przeszkadzał mi smród papierosów, który wciąż unosił się wokół mnie i drażnił nos. To wystarczyło, żebym znów zaczęła myśleć o tamtym spotkaniu, mimo że tak bardzo starałam się wyrzucić je z głowy.

Naprawdę – wolałabym nigdy nie poznać Andrew Cavanaugh.

4

Charlotte

Podczas gdy reszta już dawno wybiegła z sali, ja wciąż pakowałam torbę i sprzątałam swoje stanowisko. Jako typowa perfekcjonistka do samego końca nie byłam zadowolona ze szkicu. Co chwilę coś poprawiałam, wycierałam, zaczynałam od nowa – i zrobiłam przez to kompletny chaos. Nie mogłam zostawić po sobie takiego bałaganu. Jasne, w Rosefield pracowało mnóstwo sprzątaczy, ale nie chciałam dokładać im roboty. Zwłaszcza gdy mogłam tego uniknąć.

Kiedy wreszcie wszystko znalazło się na swoim miejscu, jeszcze raz przeszłam się po sali. Potem zdjęłam płaszcz z wieszaka, włożyłam go na siebie i wróciłam do ławki. Zerknęłam do torby i nagle coś mnie zaniepokoiło.

– Przecież były tu jeszcze przed chwilą – mruknęłam, odgarniając za ucho kosmyki blond włosów. Tego dnia miałam na sobie kolczyki własnego projektu: wiszące motyle, których skrzydełka ozdobione były malutkimi cyrkoniami. Siedziałam nad nimi wiele godzin, bo wymagały niesamowitej precyzji.

Otworzyłam torbę szerzej. Segregatory znajdowały się tam, gdzie trzeba, podobnie jak wszystkie przybory do pisania. Nawet próbki materiałów były na swoim miejscu. Ale nożyczek nigdzie nie widziałam.

Wzięłam głęboki oddech, zamknęłam oczy i policzyłam do trzech. Spokojnie. Na pewno gdzieś tutaj są. Jeszcze raz obeszłam salę, sprawdziłam każdy kąt, nawet te miejsca, w których stałam po zajęciach. Zajrzałam pod krzesła, pod stoły – i nic. W pokoju miałam co prawda zapasowe nożyczki, tak na wszelki wypadek. Ale te były wyjątkowe – prezent od wujka Ruperta na zakończenie szkoły, część pięknego zestawu z grawerem. Był to jeden z najbardziej trafionych i przemyślanych prezentów, jakie w życiu dostałam. Od tamtej pory traktowałam je jak skarb – bardzo ostrożnie ich używałam i dokładnie je czyściłam. Nie byłam osobą, która tak często gubi rzeczy. Wszystko zawsze miało swoje miejsce. Coś przegapić? Zostawić? To nie w moim stylu. A jednak… znowu coś zniknęło. I to już drugi raz w krótkim czasie.

Może Jeffrey albo Alana – którzy siedzieli obok mnie – przypadkiem je zgarnęli? Co prawda na nożyczkach wygrawerowano „Charlotte Barton”, ale w pośpiechu może nie zwrócili na to uwagi. Nie ma co panikować.

Choć… dziwnie się to wszystko składało. Najpierw próbki materiałów, teraz nożyczki. Trudno uwierzyć, że to tylko przypadek. Ja jednak nie byłam typem człowieka, który od razu zakłada najgorsze. Wierzyłam ludziom, dopóki nie miałam powodów, by tego nie robić. Dlatego nie chciałam snuć podejrzeń ani szukać winnych bez dowodów.

Może to te paranoje i teorie spiskowe Hazel wreszcie zaczęły działać mi na psychikę.

– Co się stało, Lotti?

Podskoczyłam przerażona i się odwróciłam. W drzwiach stał Andrew i uśmiechał się w ten swój cwaniacki sposób. Zamiast skórzanej kurtki miał na sobie czarny sweter, który opinał jego ramiona tak, jakby był o rozmiar za mały.

– Jeszcze raz: mam na imię Charlotte – rzuciłam ostro, kiedy w końcu odzyskałam głos. Andrew tylko szerzej się uśmiechnął. Zauważyłam stojący przy jego nogach worek na śmieci i miotłę opartą o futrynę. Zmarszczyłam czoło. – Co ty tu robisz?

Wzruszył ramionami.

– A co, nie mogę tu być?

– Jasne, że możesz. Po prostu… pomyślałam, że może tu studiujesz, ale jeszcze nigdy nie widziałam cię w tym budynku.

– Studiować tutaj? – prychnął. – Prędzej zamarznie piekło.

– Ale…

Nie dał mi dokończyć.

– No więc co się stało, Lotti? Wyglądasz na zdołowaną. Czyżby ktoś znowu złamał zasady i cię wkurzył?

Najwyraźniej tłumaczenie mu, że nie znoszę tego zdrobnienia, było pozbawione sensu. I tak miał to gdzieś. Zignorowałam też jego ton – protekcjonalny i prześmiewczy.

– Zgubiłam nożyczki.

Parsknął śmiechem.

– Serio? Zgubiłaś nożyczki? Co to jest, przedszkole?

– Na wypadek gdyby cię to interesowało: studiuję projektowanie mody. I nożyczki krawieckie są dla mnie ważne. Bo chcę coś osiągnąć w życiu. W przeciwieństwie do ciebie! – wyrzuciłam z siebie, a potem od razu tego pożałowałam.

Już miałam go za to przeprosić, ale on wcale się nie przejął. Wręcz przeciwnie: wyglądał, jakby go to rozbawiło.

– Oho, ta kicia potrafi drapnąć. Podoba mi się to – powiedział z błyskiem w oku, unosząc jedną z ciemnych brwi.

Przewróciłam oczami i poczułam, jak moją twarz zalewa rumieniec. Najwyższa pora się ulotnić. Alana co prawda dotrzymała słowa i nikomu nie powiedziała, że podejrzewa mnie o palenie, ale nie chciałam kusić losu i przez dłuższy czas przebywać z Andrew w jednym pomieszczeniu. Na pewno znów miałabym przez niego problemy.

Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę drzwi.

– Muszę lecieć. Miłego wieczoru.

Przez moment myślałam, że specjalnie zablokuje mi przejście, ale on tylko się uśmiechnął i odsunął.

– Do zobaczenia, Lotti. Już nie mogę się doczekać – rzucił tym swoim chrapliwym głosem, pod wpływem którego wszystkie włoski na karku stanęły mi dęba.

Bez słowa opuściłam budynek. Chłodne wieczorne powietrze owiało moją twarz, znowu poczułam pieczenie na skórze. Może to wcale nie przez zimno. Może to przez jego słowa, które wciąż krążyły mi po głowie.

Co właściwie miał na myśli, mówiąc, że nie może się doczekać? Dlaczego? I czemu mnie to w ogóle interesowało? Wściekałam się na samą siebie. Nie powinnam marnować czasu na myślenie o nim. To buc. Palacz. I na dodatek przestępca – nawet jeśli nie do końca wiedziałam, co takiego zrobił, że trafił za kratki. Tak czy inaczej, powinnam trzymać się od niego z daleka.

Choć bardzo się starałam, nie mogłam przestać o nim myśleć. Co on właściwie robił w mojej sali? Worek na śmieci i miotła sugerowały, że przyszedł posprzątać. Ale serio: syn dyrektora sprzątający sale? Brzmiało to absurdalnie.

Pokręciłam głową i spróbowałam skupić się na czymś innym – na przykład na zniknięciu moich nożyczek. Przeanalizowałam w myślach wszystkie możliwe miejsca, ale kompletnie nic nie przychodziło mi do głowy.

Kiedy dotarłam do mieszkania, Mila i Hazel znów siedziały w salonie. Hazel jednak trzymała się na bezpieczną odległość od Mili, która wciąż była przeziębiona i kasłała, nie zawracając sobie głowy zakrywaniem ust.

– I jak tam kurs? – spytała Hazel, gdy tylko weszłam do pokoju.

Usiadłam na oparciu jej fotela.

– Całkiem nieźle. Zrobiłam parę nowych szkiców do kolekcji. Nie jestem jeszcze do końca z nich zadowolona, więc muszę trochę nad tym posiedzieć.

Hazel przekrzywiła głowę.

– Znam ten ton. Wydarzyło się coś jeszcze. Wiesz, że możesz nam o wszystkim powiedzieć, prawda? Naprawdę o wszystkim.

Uśmiechnęłam się. Hazel powtarzała to od chwili, kiedy się tu wprowadziła – już nawet nie liczyłam, ile razy. Mila też oderwała wzrok od kubka z herbatą, który obejmowała obiema rękami.

– No, co się stało? – zapytała. Nadal miała trochę zachrypnięty głos, ale i tak był o niebo lepszy niż tydzień temu. Na szczęście ugotowałam wtedy spory zapas zupy.

– Dziś nagle zniknęły moje nożyczki krawieckie – powiedziałam. Sama się zdziwiłam, że wciąż o tym myślę, ale Hazel jak zwykle wyczuła, że coś mnie gryzie. Miała jakiś radar na takie rzeczy. – Może Alana przez przypadek je zabrała. Zapytam ją na kolejnych zajęciach.

– Albo ktoś próbuje celowo wytrącić cię z równowagi. Albo jeszcze gorzej: sabotować twoją pracę.

– Zgadzam się z Hazel – powiedziała Mila, kiwając głową. – Najpierw próbki materiałów, teraz nożyczki? To już nie wygląda na przypadek. Pewnie to ta sama osoba.

Skinęłam powoli głową.

– Może to nie było celowe – odparłam, bo wciąż chciałam wierzyć, że ludzie nie są tacy źli. Wiedziałam jednak, jak wygląda życie w Rosefield: intrygi i rywalizacja to tu codzienność. Do tej pory udawało mi się pozostawać niewidzialną, nie wtrącałam się w cudze sprawy i myślałam, że tak zostanie.

– Wydaje mi się, że ktoś naprawdę chce cię usunąć z gry. W końcu ten kurs to przepustka do megaważnych praktyk. Pewnie więcej niż jedna osoba czuje się przez ciebie zagrożo­na. – Hazel najwyraźniej była tego pewna.

Ja jednak miałam wątpliwości.

– Ale dlaczego ktoś miałby czuć się przeze mnie zagrożony?

– Serio pytasz? Jesteś najlepsza na roku, nikt nie może ci dorównać. Jedyny sposób, żeby pozbawić cię tych praktyk, to sabotaż. I każdy student z kursu doskonale o tym wie!

– Zgadzam się z Milą w stu procentach! Powinniśmy opracować plan działania i złapać winnego na gorącym uczynku – zaproponowała Hazel, unosząc brwi w tym swoim konspiracyjnym stylu. Jej oczy zalśniły jak u detektywa na tropie. Byłam pewna, że drzemie w niej dusza detektywa.

– Wchodzę w to – dorzuciła Mila. – Możemy zainstalować małe kamerki i…

– Nie – przerwałam jej z przerażeniem. – To nielegalne.

Westchnęła teatralnie, ale zaraz potem znów zaczęła kasłać. Hazel i ja jednocześnie skrzywiłyśmy się z niesmakiem.

– Spójrz na to w ten sposób: a jeśli z tego powodu zawalisz te zajęcia? – zapytała Mila, gdy odzyskała głos.

– Nie zawalę ich tylko dlatego, że ktoś ukradł mi nożyczki. Mam zapasowe – odpowiedziałam i skrzyżowałam ręce na piersi.

– A jeśli następnym razem to nie będą tylko nożyczki?

– Zawsze musisz zakładać najgorsze – próbowałam brzmieć pewnie, ale w mojej głowie już pojawił się cień niepokoju, że może Mila miała rację. Nie chciałam nawet o tym myśleć.

– W przyszłym tygodniu porozmawiam z Alaną – powiedziałam stanowczo. – Jeśli okaże się, że to nie ona, wtedy pomyślimy, co dalej. Może mi po prostu spadły i leżą pod szafką.

Po ich minach wnioskowałam, że raczej w to nie wierzą, ale chwilowo dały mi spokój.

– Dobrze – powiedziała Hazel. – Ale pamiętaj…

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Epilog

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Playlista

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Epilog

Podziękowania

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Dedykacja

Epigraf

Meritum publikacji