Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W życiu Aliny i Ziemka szczęście wydaje się na wyciągnięcie ręki – wystarczy tylko pozbyć się dziennikarki Lidki, nieznośnego detektywa Śledzińskiego, uprzykrzającej życie teściowej, zwanej Piekielną Terechą, i... męża Aliny! Nic prostszego, prawda? Tymczasem idylliczny związek Moniki ze Sławkiem zatruwa jej były mąż, przesyłając jej zdjęcia swoich dzieci i zatracając się w kolejnych związkach. Czy istnieje sposób na pozbycie się tej irytującej przeszłości, a przy okazji rozwiązanie zagadki pewnego morderstwa?
Polecamy również "Twist" oraz "Stalkerów dwóch" w serii. Również polecamy komedię kryminalną „Głupia baba”. „Świetna komedia, oczywiście lektorka to mistrzostwo świata. Lekka prosta lektura na smutne dni. Polecam.”
ANNA KLEIBER – żona, mama, a wieczorową porą pisarka. Mieszka w Wielkopolsce i pracuje w bibliotece.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Kleiber
Wróbel w garści
Tom 3 Komedia zagadek
LIND & CO
LIND & CO
@lindcopl
e-mail: [email protected]
Tytuł oryginału:
Wróbel w garści
Tom 3 Komedia zagadek
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.
Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA)
Wydanie I, 2025
Opracowanie redakcyjne: Studio Grafpa
Projekt okładki: Magdalena Zawadzka Auresusart
Grafiki na okładce:
Fotos593/shutterstock//NadyaEugene/shutterstock
KieferPix/shutterstock//Kryuchka Yaroslav/shutterstock
Copyright © dla tej edycji:
Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2025
ISBN 978-83-68524-45-1
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Poznań
Dwa krótkie sygnały domofonu obudziły Kamila z popołudniowej drzemki. Odrzucił koc i z trudem wstał z kanapy. Z nogą w gipsie trudno mu było się poruszać i z utęsknieniem wyczekiwał wizyt Kaśki, która przynosiła mu obiady, robiła zakupy i utrzymywała w mieszkaniu względny porządek. Oprócz kończyny dolnej bolało go również ramię, plecy oraz nos, ale musiał pamiętać, aby za ów feralny upadek pielęgnować w sobie wdzięczność, bowiem to dzięki niemu nie wywiązała się wtedy awantura czy nawet bójka. Zdemaskowanie go w wannie Teresy Wziątek bardzo nim wstrząsnęło i losowi był wdzięczny nie tylko za to, że złamał sobie wtedy nogę, lecz także za to, że jego kochanka twardo poszła w zaparte na temat istniejącej między nimi zażyłości.
– A ten co tu robi?! – owego dnia gromkim głosem na widok nagiego Kamila, siedzącego w wannie swojej matki, zawołał Jacek.
Teresa otworzyła usta, aby wyartykułować kłamstwo na temat awarii kanalizacji, która miała miejsce w jego domu, ale nie zdążyła powiedzieć ani jednego słowa, bowiem kochanek przestraszony widokiem rozzłoszczonego Jacka wyskoczył z wanny i świecąc gołymi czterema literami, zgarnął z podłogi rozrzucone ubrania, a następnie wyskoczył na korytarz. Tam pospiesznie wdział koszulę, slipki, a że spodnie usiłował założyć podczas zbiegania po schodach, zaplątał się w nogawki i z głośnym wrzaskiem zleciał na dół.
– Dzwoń po pogotowie! – zawołała do Jacka Teresa i wybiegła w ślad za kochankiem.
Jacek, którym wciąż targało silne wzburzenie, bardziej niż do zawołania pomocy skłaniał się ku temu, aby cisnąć w Kamila telefonem, ale matka mu to udaremniła.
– Dawaj! – Wyrwała mu z ręki aparat i wybrała 999. – Co się gapisz?! – syknęła do syna, czekając na połączenie. – Zejdź do niego i sprawdź, czy żyje!
Jacek z ociąganiem zszedł do leżącego bez ruchu mężczyzny, uważnie mu się przyjrzał i stwierdziwszy, że jego klatka piersiowa wciąż unosi się oraz opada, zignorował cieknącą z nosa krew oraz wygiętą pod dziwnym kątem prawą nogę. Natomiast Kamil w obawie przed konfrontacją z synem kochanki oczy otworzył dopiero, gdy przyjechało pogotowie.
I to właśnie przez ów wypadek nie mógł z innymi pojechać w Bieszczady, do jakiejś małej wsi, w której według niejakiego detektywa Śledzińskiego ukrywała się jego była żona wraz ze swoją przyjaciółką, żoną Jacka. Trochę było mu tego żal, bo chciał byłej nieco dokuczyć, ale że nie dane mu było tego zrobić, stając z nią oko w oko, od dnia, w którym spadł ze schodów, kilka razy dziennie wysyłał jej zdjęcia swoich dzieciaków. Monika nie odpisała ani razu, ale nie musiała tego robić, bowiem znał ją doskonale, wiedział, jak bardzo chciała mieć dzieci i spodziewał się, że odbierając od niego wiadomości, w oczach zakręciła jej się niejedna łezka. Żałował, że nie mógł tego zobaczyć, ale zakładał, że jeszcze nic straconego.
Sięgnął po telefon, aby jej wysłać kolejną słodką fotkę, gdy ponownie odezwał się domofon. Kamil pokuśtykał do drzwi i nacisnął brzęczyk. Kaśka wprawdzie miała klucze do jego mieszkania, ale od czasu jego wypadku zdawała się tego nie pamiętać i uparcie – mężczyzna podejrzewał, że złośliwie – korzystała z domofonu.
– Cześć – powiedziała i wręczyła mu niewielką torbę. – Przyniosłam zakupy.
– Tylko tyle?
– Zapomniałeś, że jestem w ciąży? Od dzisiaj zamawiaj sobie wszystko przez internet.
– Dobrze. – Kamil usunął się, aby kobieta mogła wejść do środka. – A tak na marginesie, nie mogłaś skorzystać z kluczy? Wiesz jak trudno mi chodzić. Kod do domofonu też znasz.
– Ależ kochanie, ja to robię w trosce o twoje zdrowie. – Zatrzepotała rzęsami i uśmiechnęła się z czułością, jednak Kamil uśmiech ten odebrał jako złośliwy.
– Zdrowie?
– Oczywiście. – Znów się uśmiechnęła, w swoim mniemaniu słodko, a według Kamila perfidnie. – Dzwoniąc do drzwi, zmuszam cię do ruszenia tyłka z kanapy i wykonania kilku nędznych kroków, bo zważywszy na twój kompletny brak ruchu, poważnie obawiam się o twoje zdrowie. Kocham cię, mój brzdącu. – Pstryknęła go palcem w nos. – Nie chcę, żebyś dostał zakrzepicy. A teraz daj buziaka. – Nadstawiła usta, a Kamil obdarzył ją szybkim cmoknięciem, po czym kątem oka zlustrował jej sylwetkę i błyskawicznie powziął decyzję, że kiedy brzuch wyraźnie się zaokrągli, nie omieszka go sfotografować i różnych jego ujęć posłać Monice.
– Co będzie na obiad? – zapytał i położył torbę na stół.
– Jajecznica.
– Nie żartuj. Jajecznicę jadłem wczoraj na śniadanie i na kolację.
– Jestem w ciąży i jem to, na co mam ochotę, a jeśli tobie się coś nie podoba, to sam sobie gotuj.
– A rób co chcesz – mruknął pojednawczo, usiadł za stołem i przyglądając się krzątaninie Kaśki, zastanawiał się, czy po ciąży również będzie taka dziewczęca i szczupła. Jeśli chodziło o urodę, to Katarzyna w porównaniu z jego dotychczasowymi kochankami wypadała dość słabo, ale tym, co Kamila w niej urzekło, był koński ogon, w który upinała swoje długie włosy, a który, teraz gdy otwierała i zamykała szafki, wspinała się na palce bądź kucała, dyndał wesoło na wszystkie strony. I ten gest, którym odgarniała z czoła wpadającą do oczu grzywkę, również bardzo mu się podobał.
Katarzyna postawiła patelnię na kuchenkę, nalała nań odrobinę oleju, a gdy tłuszcz się rozgrzał, zaczęła wbijać jaja.
– Spotkałam się dziś z Tamarą – powiedziała, zamieszała energicznie żółtą masę i zmniejszyła temperaturę na płycie. Wiedział, że jego obecna dziewczyna jajecznicę lubiła ledwo ściętą, z obrzydliwie ciągnącym się białkiem, ale ponieważ nie miał zamiaru sam zajmować się gotowaniem, na temat jajecznicy nie powiedział już ani słowa.
– I co? – zapytał i z przerażeniem patrzył, jak jego dziewczyna nakłada na talerze porcje niemal zupełnie nieusmażonych jajek.
– I było super. – Kaśka przysunęła do siebie talerz, a bułkę grubo posmarowała masłem. – Też chcesz?
– Wolałbym chleb.
– Masz, posmaruj sobie. – Podała mu kromkę i, co mu się bardzo nie spodobało, podsunęła talerzyk z masłem, sugerując, aby sam się obsłużył, a on przecież był poważnie kontuzjowany, wymagał opieki oraz specjalnego traktowania. – Byłyśmy na kawie – powiedziała z pełnymi ustami, a jej jasna kitka zakołysała się w lewo i w prawo.
– W Kociaku? – Kamil posmarował chleb masłem.
– Nie, tym razem w kawiarni w Posnanii. Najpierw zrobiłyśmy babskie zakupy, bo potrzebowałam ciążowej sukienki i stanika, a Tamarze w oko wpadł taki cienki sweterek oraz szyfonowa bluzka. Wiesz, jak na mój gust ten sweter był zupełnie do kitu, bo… – Kasia przestała jeść, a relacjonując mu przebieg spotkania, żywo przy tym gestykulowała.
Kamil jednak nie słuchał jej, nic go nie obchodziło ani to, czy sweter, który wybrała Tamara, leżał na niej dobrze czy niedobrze, ani to, czy jego kolor, mimo że określony na metce jako barwy jesieni, bardziej przypomniał kocią sraczkę. Rytmicznie kiwał głową, udając, że ciągle wie, o czym ona mówi, na bezdechu wrzucał w siebie kolejne porcje jajecznicy, a gdy talerz opustoszał, posiłek zagryzł chlebem.
– O, jak ładnie zjadłeś! – Kasia dotknęła jego ręki. – Może dokończysz moją porcję, bo mi dziś jajka coś nie wchodzą.
– Nie, nie, dziękuję! Zobacz, jestem pełny! – Wypiął nieco szczupły, mocno umięśniony brzuch. – I co dalej z tą Tamarą?
– Z nią nic, ale powiedziała, że mam to skonsultować z Olgą, Justyną i Patrycją.
– Ale co skonsultować?
– Jak zwykle nie słuchałeś! – O tym, jak bardzo Kaśka się wściekła, świadczyło to, że jej niebieskie tęczówki pociemniały, a na policzki wystąpiły szkarłatne plamy.
– Słuchałem!
– Kłamiesz, jak zwykle kłamiesz, ale my ciebie tego oduczymy. – Pogroziła mu placem.
– My, czyli kto?
– Tamara, Olga, Justyna, Patrycja no i ja, oczywiście.
Kamil oparł głowę o ścianę. W najbardziej pesymistycznych wizjach nie mógł przewidzieć tego, że jego wszystkie kochanki dojdą ze sobą do porozumienia. W dniu kiedy Kaśka oznajmiła mu, że jest w ciąży, uciekł do Teresy i był przekonany, że spotkanie Kaśki z jego byłą kochanką Tamarą oraz ich wspólną, ząbkującą córcią da jej do myślenia i poza brzdącem, którego oczekiwała, zniechęci do posiadania większej liczny dzieci, ale się przeliczył: Katarzyna tylko się rozochociła i każdego dnia z entuzjazmem opowiadała nie tylko o dziecku, które miała urodzić, ale co gorsza, mówiła również, że w przyszłości chciałaby ich mieć co najmniej trójkę.
– Teraz się skup, bo dwa razy tego powtarzać nie będę – ciągnęła. – Dziewczyny powiedziały, że nie roszczą do ciebie żadnych pretensji i możemy się pobrać. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że z Moniką nie miałeś kościelnego, bo bez przeszkód będziemy go mogli wziąć. Och, będziemy mieć piękne wesele… – Przymknęła oczy, zapewne wizualizując uroczystość, a gdy po chwilowym bujaniu w obłokach wróciła do rzeczywistości, pogładziła go po policzku i powiedziała: – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, mój ty brzdącu! To będzie naprawdę uroczy ślub! – Chwyciła go za prawe ucho i czule nim potarmosiła.
– Ślub? Ale jaki ślub?! Wielokrotnie ci powtarzałem, że nie chcę więcej ślubować!
– Nie krzycz, głucha nie jestem. Z dziewczynami doszłyśmy do wniosku, że jesteś dość rozbrykany i wejście w poważny związek powinno cię nieco utemperować. – Zrobiła pauzę. – A ja jestem gotowa wziąć na siebie całe ryzyko. – Uśmiechnęła się i chwyciła go za rękę. – Obiecuję ci, że nie będziesz żałować, mój ty brzdącu kochany.
– Kaśka, nie ma mowy. – Pokręcił przecząco głową.
– Oczywiście, że nie ma mowy, bo wszystko już zostało powiedziane.
Kobieta wstała i zaczęła sprzątać ze stołu.
– Zostaw to – powiedział Kamil, który nagle zapragnął, aby natychmiast opuściła jego mieszkanie. – Jesteś w ciąży i musisz odpoczywać. Nie chcesz się położyć? – zaproponował, łudząc się, że lubiąca porządek Katarzyna pogardzi jego łóżkiem, na którym wśród skołowanej pościeli poniewierały się zmięte gazety oraz okruchy po zjedzonych przekąskach, i pojedzie do siebie.
– Kochany jesteś, wiesz? – Podeszła do niego i pocałowała w policzek. – Ale chyba wolałabym wrócić do domu – dodała niepewnie, zerkając w stronę jego sypialni.
– Oczywiście, nie ma sprawy, jedź sobie, już jedź, a mną się nie przejmuj. Pa, kochanie! Pa, pa! – powiedział i z trudem wstał od stołu, a tymczasem Kaśka w przedpokoju założyła już buty oraz kurtkę.
– Wpadnę wieczorem – rzekła na pożegnanie i ku jego nieopisanej radości zostawiła go samego.
Zmęczona nie była i wcale nie zamierzała wracać do siebie, a ponieważ Kamil już wiedział o tym, że się pobiorą, kolejnym krokiem, który musiała wykonać, było zajęcie się przygotowaniami do czekającej ich wspaniałej uroczystości i Katarzyna postanowiła niezwłocznie udać się na plebanię, dopytać księdza o wszystkie niezbędne do wstąpienia w związek małżeński formalności oraz dokumenty.
Wańkowa i okolice
Mimo że Teresa Wziątek pomysł udania się do Wańkowej, gdzie przebywała jej synowa, uważała za bardzo dobry, to już sposobu jego wykonania za taki dobry nie uznała. Witek Śledziński, którego nissanem się tam wybrali, kierowcą okazał się kiepskim, a jej syn, Jacek, który po kilku godzinach jazdy sam siadł za kółko, okazał się jeszcze gorszym.
– Uważaj, jak jedziesz! – Po raz kolejny, gdy zbyt blisko podjechał do jadącego przed nim auta, zwróciła synowi uwagę i po raz kolejny sprawdziła, czy na pewno zapięła pasy, wychodząc z założenia, że jeśli nawet nie uchronią jej przed utratą życia, będzie mieć pewność, że ze swojej strony zrobiła wszystko, aby je zachować.
– Podjechałem tak, bo chcę go wyprzedzić. – Jacek przejechał językiem po dolnej wardze i zerknął we wsteczne lusterko, ale mimo że żaden z kierowców jadących za nimi nie wykazał chęci wyprzedzania i on mógłby wrzucić migacz, wciąż się na to nie zdecydował.
– Dawaj, chłopie, dawaj! – popędził go zajmujący tylne siedzenie detektyw, ale Jacek wciąż nie wykonywał tak oczekiwanego przez nich od dwudziestu kilometrów manewru.
– Za nami jest już korek! – Teresa obejrzała się za siebie. – Wyprzedź go wreszcie!
– Za chwilę – mruknął Jacek.
– Słyszę to od ciebie piąty raz.
– Czwarty.
– Nieważne który, wyprzedź go, do jasnej cholery!
– Jeśli chcesz, oddam ci kierownicę – odparł Jacek, który doskonale wiedział, że jej przejęcie przez matkę w grę nie wchodziło, bowiem rodzicielka nie posiadała prawa jazdy.
– Skręć na parking. Muszę do toalety – odezwał się Śledziński, a Jacek zwietrzył w tym szansę na powrót na tylne siedzenie. Prowadzić nigdy nie lubił, a prawo jazdy zrobił wiele lat temu, jeszcze przed ślubem z Aliną, wskutek nacisków matki. Tego dnia również za kierownicę się nie rwał, ale i tym razem pod jej naciskiem zajął miejsce Witka, po czym szybko się okazało, że kierowcą okazał się od niego gorszym. I to znacząco gorszym. I tak jak się spodziewał, po postoju wrócił na swoje miejsce, gdzie z przyjemnością zajął się jedzeniem zabranych z domu przekąsek oraz zadawaniem pytania czy do Wańkowej jeszcze daleko.
– Przed chwilą mówiłem, że góra pół godziny – odparł Witold Śledziński. – Przestań mnie o to pytać!
– Ale dwie godziny temu też mówiłeś, że będziemy za trzydzieści minut.
– Chcesz wrócić za kierownicę?
– A w życiu! – odparł Jacek i sięgnął po paluszka, którego chrupnął z przyjemnością.
– Odłóż to – złowrogim tonem rzekła jego matka.
– Że co? Że paluszki?
– Tak. Masz odłożyć paluszki.
Jacek odsunął od siebie torebkę i sięgnął po cebulowe chipsy, które również z wielką przyjemnością zaczął sobie chrupać.
– To też odłóż! Nie rozumiesz, że mi nie chodzi o te cholerne paluszki ani chipsy, tylko o chrupanie?!
Jacek z zawodem wypisanym na twarzy cofnął rękę znad torebki, poprawił zagłówek i spróbował poruszyć ścierpniętymi stopami. Na tylne siedzenie nissana mikry z trudem się zmieścił i wolałby siedzieć z przodu, obok kierowcy, ale jego matka już w Poznaniu zajęła to miejsce i ani myślała z kimkolwiek się zamieniać.
– Mam dość tej podróży – jęknął. – Za długo ona trwa.
– To przez korki. Ludzie walą w Bieszczady jak muchy do lepu. Zupełnie ich nie rozumiem – rzekł Śledziński.
– A ja i owszem. Góry są piękne – odparła Teresa.
– Piękne czy nie, mało one mnie obchodzą – powiedział Jacek. – Mam dość tej podróży i dość tropienia Aliny. I w sumie nie wiem, czy nadal chciałbym z nią być…
– Jacek, nic mnie to nie obchodzi. Musisz mieć kogoś, kto się będzie tobą opiekować, a Alinę znam od wielu lat i wiem, że bez obaw mogę ciebie oddać w jej ręce.
– Matka, ale sama narzekałaś, że ona fatalnie gotuje. Nie boisz się, że któregoś dnia może mnie otruć?
Teresa kątem oka zerknęła na przysłuchującego się rozmowie detektywa.
– Ja tak mówiłam? Ależ nic podobnego!
– Tak? – Ręka Jacka powędrowała w kierunku torebki z chipsami, zawisła nad nią, a następnie ostrożnie w niej zanurkowała. – Mówiłaś też, że Alina to bałaganiara i niechluja.
– Bzdury pleciesz! – Teresa poruszyła się niespokojnie, a Jacek w tym czasie dwoma palcami chwycił chipsa i szybkim ruchem wyjął z torebki.
– Mówiłaś tak, mówiłaś! – Jacek chipsa przemieścił bliżej siebie, następnie położył go na kolanie, a rękę ponownie przemieścił nad torebkę. – To było na twoich imieninach, na których…
Ale zainteresowanemu dalszym ciągiem tej opowieści Śledzińskiemu nie dane było wysłuchać jej do końca, bowiem Teresa pogłośniła radio i słowa Jacka zagłuszył głos spikera. Syn Teresy jednak się tym nie przejął, bo w zaistniałym hałasie błyskawicznie dopatrzył się pozytywnej strony, jaką była możliwość bezkarnego grzebania w torebce pełnej chipsów. Zapakował ich garść do ust i z błogim wyrazem wypisanym na twarzy gryzł je wreszcie bez obaw, że zabroni mu tego matka. Jednak jego radość zakończyła się szybciej niż się spodziewał. Zmęczony decybelami detektyw wyłączył radio, a Teresa, do której uszu natychmiast doszedł dźwięk z tylnego siedzenia, błyskawicznie się obejrzała.
– Mówiłam ci, że masz nie chrupać!
– Uspokójcie się, bo was wysadzę – rzekł Śledziński.
– Witek, przemów mu do rozsądku, że z Aliną, jaka by ona nie była, musi się zejść! – Teresa zwróciła się do detektywa.
– To wasza sprawa, nie mnie się w nią mieszać – odparł wymijająco.
– Słuchaj, synku – Teresa ponownie odwróciła się do Jacka – lepszy wróg, którego znasz, bo wiesz, czego możesz się po nim spodziewać.
– Wróg? – Jacek zachichotał.
– Dobrze, inaczej to ujmę, lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu.
– Chyba gołębica – podsunął Śledziński.
– Właśnie, gołębica – zgodziła się Teresa.
– Matka, ale ja naprawdę jestem już tym wszystkim bardzo zmęczony! – Jacek rzucił tęskne spojrzenie na torebkę z chipsami.
– Zmęczony? – Teresa Wziątek poruszyła się nerwowo. – Palcem nie kiwnąłeś, aby Alinę odszukać, a narzekasz jakbyś urobił się po pachy.
– Bo wiesz, o co mi chodzi? O to, że ciągle mam obawy przed tym, co zrobić, gdy ją już spotkam. Co mam jej niby powiedzieć?
– Jak to co? – Teresa aż się uniosła. – Za wszelką cenę masz ją przekonać, że ją kochasz, że nie możesz bez niej żyć i za nic nie dasz jej rozwodu.
– Jak miałbym to zrobić?
– Coś się wymyśli.
– Może zaproszę ją do jakiejś knajpy, upiję, a wtedy ona na wszystko się zgodzi?
– Ani się waż! Żadnego alkoholu! Nie będziesz go pić, wąchać ani o nim mówić!
– Przecież nie powiedziałem, że ja również pić będę.
– A ja ci nie ufam, mój synku jedyny.
– A u Kamila w domu była awaria rury… – Jacek słowa te rzucił od niechcenia i pozornie zupełnie bez sensu, ale wiedział, że tą uwagą zmusi matkę do zakończenia rozmowy.
– Jakiej rury? – natychmiast zainteresował się detektyw.
– Od kanalizacji. Ale już wszystko naprawione – pospiesznie odrzekła kobieta.
– O, tak! Naprawione! – odezwał się Jacek, a Teresa ponownie głośno włączyła radio, lecz tym razem detektyw od razu je wyłączył.
– Umówmy się – powiedział. – Tym radiem ja i tylko ja będę zarządzał.
Jacek zaśmiał się, a Teresa rzekła coś niezrozumiale, po czym otworzyła trzymaną na kolanach torebkę i z uwagą zaczęła przeglądać jej zawartość.
Od kiedy Jacek zastał Kamila w wannie swojej matki, jego rodzicielka wielokrotnie usiłowała mu wmówić, że między nimi nic nie było, ale po tym, jak na własne oczy widział z jakim dzikim pędem mężczyzna umykał z łazienki, za nic nie chciał przyjąć do wiadomości wersji, którą uparcie mu serwowała.
– Bo u niego w domu była straszliwa awaria kanalizacji i dlatego przyszedł się u mnie wykąpać. – Wielokrotnie argumentowała, za każdym razem starannie unikając wzroku syna. – Taki z niego czyścioszek – dodała, nerwowo chichocząc.
– Nie mógł pójść do jakiegoś hotelu? Stać go na to. – Podczas którejś z rozmów zauważył Jacek, ale jego matka i na to miała gotową odpowiedź.
– Widocznie nie mógł, skoro pojawił się u mnie, a ja przecież nie mogłam mu odmówić, kiedy był w potrzebie.
– Wiesz co, matka? – Jacek oderwał wzrok od chipsów i podrapał się po brodzie. – Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz, dlaczego w przeddzień jego kąpieli, a dokładniej wieczorem, kazałaś mi oraz Brunonowi wyjść z mieszkania? Zostałaś wtedy z Kamilem i…
Na te słowa Teresie torebka spadła z kolan i nie tylko ponownie odwróciła się w stronę syna, ale nie omieszkała go również spiorunować wzrokiem.
– Jak śmiesz własnej matce insynuować takie świństwa?! Nic więcej nie chcę na ten temat słyszeć! Jeśli jeszcze raz wrócisz do tego, wystawię ci walizki za drzwi!
– Dobrze, już dobrze – odrzekł pojednawczo, ale nadal swoje myślał i teraz, gdy jechali skonfrontować się z Aliną, podejrzenie, które go trapiło, nie było ani odrobinę słabsze.
– Na jakiej ulicy jest ten hostel w Wańkowej? – Śledziński zwrócił się do Jacka.
– Na Chopina.
– A jak się nazywa?
– Bieszczadzki.
Detektyw zatrzymał się na poboczu i wziął do ręki telefon.
– Co się stało? – zaniepokoiła się Teresa.
– Nic. Nawigacja nawaliła, muszę jeszcze raz wklepać dane.
Śledziński szybko wpisał namiary, kilka razy puknął palcem w aparat i ponownie ruszyli w drogę.
Poznań
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji