Rubinowe gody - Anna Kleiber - ebook + audiobook + książka

Rubinowe gody ebook i audiobook

Anna Kleiber

3,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Małżeństwo Danki zawisło na włosku – a dokładnie na rudym włosku pewnej Gabryśki.

Danka właśnie planuje Rubinowe gody, kiedy się okazuje, że jej z pozoru idealny małżonek ma sporo do ukrycia. Do akcji szybko wkraczają przyjaciółki kobiety, nie zważając zbytnio na to, czego naprawdę ona sama by chciała. W zawiły plan zemsty wciągają kolejne osoby, co skutkuje serią niespodziewanych i zabawnych sytuacji.

Czy intryga przyjaciółek się powiedzie? Jak potoczą się losy małżeństwa po przejściach i czy Danusia będzie mogła zorganizować wymarzone przyjęcie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 8 min

Lektor: Agnieszka Krzysztoń

Oceny
3,5 (20 ocen)
3
9
5
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kaganaabooklover

Dobrze spędzony czas

Mówią, że rude to wredne i jakby nie patrzeć, w tym przypadku to się potwierdza. Gabryśka, notabene ruda właśnie, pełna chęci ogromnych aby zostać posiadaczką nowego samochodu prosto z salonu, usilnie „pracuje” nad pewnym Emilem, posiadaczem żony, dzieci i wnuków, aby ten samochód zdobyć. Jak „pracuje” pewnie się domyślacie, a że język ma dość długi i miele nim na prawo i lewo, los sprawia, że informacja ta trafia do Danusi, żony tegoż Emila. I to całkowicie przez przypadek, który sprawia, że trafiają do tego samego salonu fryzjerskiego, gdzie przebiegła Gabryśka chwali się swoimi planami przed jedną z fryzjerek. Reakcja Danusi jest jak najbardziej zrozumiała. Musi wyżalić się koleżankom, które wespół zespół obmyślają plan, jak nie dopuścić, aby Gabryśka dostała swoje auto, a Danusia mogła cieszyć się dalszymi, wspólnymi latami z mężem. Co z tego wyniknie, jaki spisek uknują kobiety możecie przekonać się sięgając po książkę Anny Kleiber „Rubinowe gody”. Autorka stworzyła lekką i zaba...
00
Wiecich

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra
00
Pestka_m

Nie polecam

W życiu nie czytałam gorszych bredni. Trzymajcie się z daleka!
00
Ewelina2611

Dobrze spędzony czas

"Rubinowe Gody" Anna Kleiber LUCKY Wydawnictwo to lekka i przyjemna lektura. Historia którą stworzyła autorka czyta się szybko z uśmiechem na twarzy. Bohaterowie niejednokrotnie wpadali w dziwne i zarazem śmieszne sytuacje,dzieki czemu bawiłam się z nimi znakomicie. Danka właśnie planuje rubinowe gody. Podstępnie nakłoniona przez przyjaciółkę ląduje na fotelu fryzjerskim i wtedy jej wydawałoby się poukładane życie małżeńskie legło w gruzach. Małżonek wcale nie jest taki święty, ma sporo do ukrycia, a może kogoś. Danka z pomocą przyjaciółek postanawia zawalczyć o swoje szczęście. Jak myślicie jaki plan obmyśliły przyjaciółki? I co z niego wyniknie? Czy wszystko uda się poukładać i zorganizować przyjęcie? Odpowiedzi na te i inne pytania musicie znaleźć w książce. Autorka znakomicie pokierowała fabułą. Książka miała poprawić czytelnikowi humor i go rozśmieszyć. Oj muszę Wam powiedzieć humoru i zabawnych sytuacji nie zabraknie. Przyjaciółki w akcji potrafią nieźle namieszać, aby osiąg...
00

Popularność




Text Co­py­ri­ght © Anna Kle­iber Co­py­ri­ght © 2023 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Skład i ła­ma­nie: Ju­styna Ja­kub­czyk
Re­dak­cja i ko­rekta: Ju­styna Ja­kub­czykk
Wy­da­nie I
Ra­dom 2023
ISBN 978-83-67184-75-5
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Rubi­nowe gody... czter­dzie­ści lat tak szybko mi­nęło... – po­my­ślała Danka, otarła łzę, która spły­nęła jej po po­liczku, za­ło­żyła oku­lary i się­gnęła po dłu­go­pis. Za­mie­rzała spo­rzą­dzić li­stę go­ści, ale nie mo­gła się sku­pić. Po­de­szła do okna, od­su­nęła ża­lu­zję i z czu­ło­ścią po­pa­trzyła na męża ko­szą­cego traw­nik. Emil, pcha­jąc ko­siarkę, kro­czył po­woli i spra­wiał wra­że­nie, jakby bar­dzo in­ten­syw­nie nad czymś się za­sta­na­wiał. Mój ko­chany – my­ślała – w każdą czyn­ność wkłada całe serce. Było jej tro­chę przy­kro, że cho­ciaż miał dzień wol­nego, nie usiadł z nią przy po­ran­nej ka­wie, tylko po po­spiesz­nym zje­dze­niu to­stu z dże­mem po­pę­dził do ogrodu. Szybko go jed­nak wy­tłu­ma­czyła, prze­cież chciał się nim na­cie­szyć.

Do nie­wiel­kiego domku ku­pio­nego na wtór­nym rynku wpro­wa­dzili się ze­szłej je­sieni, więc Emila jesz­cze nie znu­dziła pie­lę­gna­cja przy­do­mo­wej zie­leni, a i Dance rów­nież nie spo­wsze­dniały jesz­cze czy­nione na­der pie­czo­ło­wite, bo dwa razy w ty­go­dniu, do­mowe po­rządki.

O domku z ogro­dem ma­rzyli całe ży­cie. Od razu po ślu­bie za­miesz­kali w M3 wraz z Danki te­ściową oraz te­ściem, tam rów­nież uro­dziły się ich dzieci – Łu­cja oraz Adam. Gdy jed­nak te­ścio­wie zmarli, miesz­ka­nie odzie­dzi­czyła ich córka, która po­sta­no­wiła je sprze­dać. Wy­na­jęli więc nie­wiel­kie dwu­po­ko­jowe lo­kum na pe­ry­fe­riach Lwówka Ślą­skiego i obie­cali so­bie, że ko­lejna prze­pro­wadzka od­bę­dzie się już tylko do wła­snych czte­rech ką­tów. I szczę­śli­wie im się to udało, Emil bo­wiem wraz z ko­legą z ogól­niaka za­ło­żyli hur­tow­nię ma­te­ria­łów re­kla­mo­wych, dzięki któ­rej po dzie­wię­ciu la­tach oszczę­dza­nia ku­pili na kre­dyt małe miesz­ka­nie prze­zna­czone do ge­ne­ral­nego re­montu. Miesz­kali w nim aż do ze­szłej je­sieni. My­śleli, że spę­dzą tam już całe ży­cie, ale Emil wy­pa­trzył ogło­sze­nie o sprze­daży na osie­dlu nie­wiel­kiego domku, któ­rego cena była bar­dzo oka­zyjna. Jego wła­ści­ciele, młode mał­żeń­stwo świeżo po ślu­bie, po­sta­no­wili prze­pro­wa­dzić się gdzieś za gra­nicę, a że za­le­żało im na szyb­kim do­pły­wie go­tówki, cenę za dom wy­sta­wili na­prawdę nie­wy­gó­ro­waną. Emil i Danka, nie­wiele się za­sta­na­wia­jąc, sprze­dali miesz­ka­nie, za­dłu­żyli się u ro­dziny i oto mo­gli cie­szyć się ele­ganc­kim par­te­ro­wym do­mem, zbu­do­wa­nym jakby z my­ślą o nich.

Danka przy­tknęła czoło do szyby i uśmiech­nęła się do męża, lecz Emil, za­pa­trzony w trawę, nie wi­dział sto­ją­cej w oknie żony. Mię­dzy nimi by­wało róż­nie, prze­ży­wali lep­sze oraz gor­sze chwile, i za­sta­na­wiała się te­raz, jak to moż­liwe, że na po­czątku mał­żeń­stwa o byle dro­bia­zgi po­tra­fili to­czyć na­prawdę za­żarte boje. Wraz z upły­wem lat zmą­drzeli, uci­chli i stali się nie­mal wzor­co­wym mał­żeń­stwem. Wpraw­dzie seks, któ­rym kie­dyś tak bar­dzo się cie­szyli, stał się letni, prze­wi­dy­walny i co­raz rzad­szy, ale prze­cież oboje byli już po sześć­dzie­siątce, a któż w tym wieku miał jesz­cze głowę i ochotę do tego typu bzdu­rek? Emil do eme­ry­tury miał jesz­cze kilka lat, ale w ostat­nim cza­sie fir­mie po­świę­cił się cał­ko­wi­cie, jego wspól­nik bo­wiem na­gle zmarł. Ona na­to­miast ca­łym ser­cem za­an­ga­żo­wała się w wy­cho­wa­nie wnu­ków – Fe­li­cji, có­reczki Łu­cji, oraz Le­ona, synka Adama. Danka uwiel­biała tę ich co­dzienną prze­wi­dy­wal­ność, ry­tu­ały, jak na przy­kład nie­dzielne obiady, na które za­pra­szała dzieci ze swo­imi ro­dzi­nami. Ale przede wszyst­kim wciąż była za­ko­chana w swoim za­rad­nym, pra­co­wi­tym mężu, który na­wet u progu eme­ry­tury nie­jed­nej ko­bie­cie mógł za­wró­cić w gło­wie. Emil za­cho­wał wy­pro­sto­waną syl­wetkę, si­wych wło­sów miał nie­wiele, a za­uwa­żyw­szy, że ro­śnie mu brzu­szek, wpro­wa­dze­niem pom­pek, brzusz­ków oraz pod­ję­ciem jog­gingu wy­po­wie­dział mu sku­teczną wojnę. Co oczy­wi­ste w ta­kiej sy­tu­acji, Emil pie­czo­ło­wi­cie pod­jął się rów­nież li­cze­nia ka­lo­rii oraz zre­zy­gno­wał z wielu sma­ko­ły­ków, które do tej pory go­to­wała mu Danka. Z tego po­wodu było jej nieco przy­kro, nie­raz bo­wiem zo­sta­wała sama z ca­łym garn­kiem ka­pu­śniaku na że­ber­kach, ale w końcu od czego ma się ro­dzinę oraz ko­le­żanki? Dzięki nim nie zmar­no­wała się żadna po­trawa wzgar­dzona przez Emila.

Przez chwilę jesz­cze pa­trzyła czule na za­pra­co­wa­nego męża, w końcu prze­słała mu bu­ziaka i wró­ciła do sto­lika. Obie­cała mu, że do po­łu­dnia zrobi li­stę go­ści, a po­tem wspól­nie się za­sta­no­wią, gdzie urzą­dzą przy­ję­cie – w domu, w sa­lo­nie, a może za­re­zer­wują miej­sce w Czar­nym Kruku? Z na­my­słem za­pi­sała imiona człon­ków naj­bliż­szej ro­dziny, po­tem wpi­sała przy­ja­ciółki, ale nad liczbą dal­szych zna­jo­mych mu­siała się za­sta­no­wić. Na­piła się kawy, zer­k­nęła na nada­wane wła­śnie wia­do­mo­ści, gdy ode­zwała się ko­mórka.

– Da­nuśka! – usły­szała ra­do­sny głos Elizy. – Masz chwilę?

– Elizka, dla cie­bie za­wsze.

– Świet­nie, bo za­raz gdzieś cię po­rwę. Szy­kuj się!

– Ale... – Przy­ja­ciółka nie zdą­żyła do­koń­czyć, bo ko­le­żanka się roz­łą­czyła. Danka odło­żyła kartkę, dłu­go­pis i po­szła do kuchni wsta­wić wodę na kawę. Eliza, na­wet gdyby gnało ją sto dia­błów, małą czarną z pew­no­ścią nie po­gar­dzi.

Dzwo­nek u drzwi roz­legł się w chwili, gdy Danka koń­czyła za­le­wać wrząt­kiem dwie fi­li­żanki z na­sy­paną do nich mie­loną kawą.

– Wchodź, otwarte! – za­wo­łała, a po chwili trza­snęły drzwi i usły­szała ener­giczne kroki.

– Nie je­steś jesz­cze go­towa? – Eliza odziana była w wio­senny płasz­czyk w ko­lo­rze mię­to­wym, na no­gach miała brą­zowe pan­to­felki na nie­wy­so­kim, wy­god­nym ob­ca­siku, a pod pa­chą dzier­żyła ele­gancką małą to­rebkę, zwaną ko­per­tówką.

– Eliza, wy­bacz, nie mam dziś ochoty na za­kupy. Mu­szę zro­bić li­stę go­ści, chcę ogar­nąć dom... Sia­daj, zro­bi­łam kawę.

– Nie masz ochoty na za­kupy? To dziwne. – Eliza usia­dła przy stole, a Danka po­sta­wiła przed nią kawę za­pa­rzoną w jej ulu­bio­nej fio­le­to­wej fi­li­żance.

– Ja­koś nie mam na­stroju.

– Nie szko­dzi. A w ogóle to ja wcale nie na za­kupy chcę cię po­rwać.

– Ża­den spa­cer też nie wcho­dzi w grę – za­strze­gła Danka.

– Hej, co z tobą?

– Nic.

– Żadne nic, tylko coś. Wi­dzę prze­cież. Co się stało?

– Ro­bi­łam li­stę go­ści na ru­bi­nowe gody i zro­biło mi się tak ja­koś smutno... no­stal­gicz­nie...

Eliza mach­nęła ręką.

– Wierz mi, wiele lu­dzi chcia­łoby mieć ta­kie pro­blemy jak ty. Piękny dom, ogród, dwoje wy­kształ­co­nych dzie­cia­ków, udane wnuki i mąż, który nie­mal nosi cię na rę­kach. Ubie­raj się, nie mam ca­łego dnia.

– Po­wiesz mi cho­ciaż, gdzie chcesz mnie za­brać?

– Nie.

Eliza otwo­rzyła drzwi czer­wo­nego mini co­opera i za­jęła miej­sce za kie­row­nicą.

– Sia­daj, co tak my­ślisz?

– Emil nie wie, że gdzieś się wy­bie­ram. Jest w ogro­dzie, co mam mu po­wie­dzieć?

– Po­cze­kaj, ja go po­in­for­muję. Wsia­daj wresz­cie!

Danka z cięż­kim wes­tchnie­niem za­jęła miej­sce na przed­nim sie­dze­niu, a tym­cza­sem Eliza, po­wie­wa­jąc po­łami mię­to­wego płasz­czyka, po­pę­dziła za dom.

– Hej, Emil! – wrza­snęła, prze­krzy­ku­jąc ko­siarkę.

Męż­czy­zna wy­łą­czył urzą­dze­nie i po­woli do niej pod­szedł.

– Wi­taj, Emilku, masz coś prze­ciw, abym po­rwała twoją żonę?

– A gdzie się wy­bie­ra­cie?

– To ta­jem­nica, ale obie­cuję od­dać ci ją całą, zdrową i pięk­niej­szą niż zwy­kle.

– W po­rządku. – Uśmiech­nął się krzywo. – Tylko uwa­żaj na dro­dze.

– Oczy­wi­ście! – Po­ma­chała mu i po­pę­dziła do auta.

– Za­ła­twione! Je­dziemy! – po­wie­działa do Danki, za­pi­na­jąc pasy.

– Mia­łam w domu coś do zro­bie­nia.

– Tylko cztery go­dzinki. Tak plus mi­nus – mruk­nęła Eliza i zer­k­nęła we wsteczne lu­sterko. O tak wcze­snej po­rze na lwó­wec­kim osie­dlu ruch prak­tycz­nie nie ist­niał, ale sama przed sobą mu­siała przy­znać, że za­par­ko­wała wy­jąt­kowo nie­for­tun­nie. Ja­kimś cu­dem udało jej się wci­snąć mię­dzy dwa SUV-y i te­raz cze­kało ją nie lada kom­bi­no­wa­nie, jak wy­je­chać, by przy tym nie uszko­dzić żad­nego z aut.

– Eliza...

– Ci­cho, ci­cho... za­raz po­ga­damy... – Ko­le­żanka, z ję­zy­kiem na wierz­chu, w sku­pie­niu krę­ciła kie­row­nicą i w końcu ostroż­nie wy­je­chała na jezd­nię. – Hura! Udało się! No to te­raz ci po­wiem. Po­ry­wam cię do Je­le­niej Góry, do no­wego sa­lonu fry­zjer­skiego. Kryśka mó­wiła, że za cał­kiem zno­śne pie­nią­dze na gło­wie ro­bią tam cuda. Ko­niecz­nie mu­simy go wy­pró­bo­wać. Je­śli na­prawdę są tacy re­we­la­cyjni, to zro­bisz się u nich na bó­stwo przed wa­szym ju­bi­le­uszem.

– Kry­styna ci o tym mó­wiła? Prze­cież ona ma trzy­dzie­ści lat, a jej gust jest inny niż mój, sześć­dzie­się­cio­latki. No, sześć­dzie­się­cio­dwu­latki, je­śli mam być pre­cy­zyjna.

– Moja droga, tym ra­zem na jej zda­niu w pełni mo­żemy po­le­gać, wi­dzia­łam jej nową fry­zurę i na­prawdę wy­gląda świet­nie.

– Żad­nych czer­wo­nych wło­sów?

– Żad­nych.

– Nie­bie­skich też nie?

– Tak.

– Ale asy­me­trycz­nego cię­cia so­bie nie od­mó­wiła, prawda?

– A wła­śnie, że so­bie od­mó­wiła. Ma piękną fry­zurę, w nor­mal­nym ko­lo­rze, i wy­glą­dała sza­łowo.

Danka z nie­do­wie­rza­niem po­krę­ciła głową.

– Zu­peł­nie jak nie Kry­sia.

Kry­styna była jedną z czte­rech eks­pe­dien­tek pra­cu­ją­cych u Elizy. Eliza w Bo­le­sławcu miała dwa cał­kiem do­brze pro­spe­ru­jące skle­piki pa­pier­ni­cze, dzięki któ­rym ku­piła so­bie nie­wielką ka­wa­lerkę oraz auto – mini co­opera – któ­rym wła­śnie je­chały.

– A jak Ber­nard? – za­py­tała Danka.

– Och, on... – Eliza, gdyby miała wolną któ­rąś rękę, na pewno mach­nę­łaby nią z lek­ce­wa­że­niem. – Nie wiem, na­prawdę nie wiem, jak to się po­to­czy...

– Auto do­brze ci wy­kle­pał? Nie po­ka­za­łaś mi.

– Za­po­mnia­łam, a wy­kle­pał świet­nie i za pracę nie wziął ani gro­sza.

– To miłe z jego strony.

Eliza nie od­po­wie­działa i tylko wzru­szyła ra­mio­nami. Ber­nard był jej są­sia­dem, a z za­mi­ło­wa­nia i za­wodu me­cha­ni­kiem sa­mo­cho­do­wym. Od kiedy Eliza prze­pro­wa­dziła się do no­wej ka­wa­lerki na Basz­tową, a było to dwa lata temu, młod­szy o osiem lat są­siad na jej punk­cie nie­mal osza­lał. Z atrak­cyjną ko­bietą szu­kał kon­taktu, nie prze­kra­cza­jąc gra­nic do­brego smaku, nad­ska­ki­wał jej, jak mógł, ale Eliza wciąż po­zo­sta­wała nie­zde­cy­do­wana. Już raz, w za­mierz­chłej mło­do­ści, przez krótki okres była mę­żatką, lecz jej zwią­zek skoń­czył się jesz­cze szyb­ciej, niż za­czął. Gdy tylko się zo­rien­to­wała, że jej uko­chany Sta­chu nie hoł­duje mo­no­ga­mii, bły­ska­wicz­nie wy­sta­wiła za drzwi jego je­dyną, w po­śpie­chu spa­ko­waną wa­lizkę, a resztę ciu­chów, nie ba­cząc na to, że lało jak z ce­bra, wy­wa­liła przez okno. Na­stęp­nym kro­kiem było zło­że­nie wnio­sku o roz­wód, który uzy­skała szybko i bez pro­blemu. Od tam­tej pory do wszel­kich związ­ków uczu­cio­wych pod­cho­dziła nie­uf­nie, a o ślu­bie sły­szeć nie chciała w ogóle. Lu­biła swoje po­ukła­dane ży­cie, w któ­rym praca za­wo­dowa zaj­mo­wała pierw­sze miej­sce. Miała dwie przy­ja­ciółki, któ­rych ro­dziny trak­to­wała jak wła­sne, i uwa­żała, że do szczę­ścia ni­czego wię­cej jej nie po­trzeba. Ale od kiedy po­znała Ber­narda, za­częła się jakby wa­hać, co nie uszło uwa­dze ani Danki, ani Adeli.

– Prze­cież nie mu­sisz za niego wy­cho­dzić. Przy­naj­mniej nie od razu – po­wie­działa Adela pod­czas jed­nego z ich czwart­ko­wych spo­tkań.

– Pew­nie – ode­zwała się Danka – daj chło­pa­kowi szansę. Do­brze mu z oczu pa­trzy, o dzie­ciaki dba jak mało który męż­czy­zna.

– Dzie­ciaki? Chyba o wnu­kach mó­wisz, bo dzie­ciaki on ma dawno od­cho­wane.

– Ale sam je wy­cho­wał – za­zna­czyła Adela.

Ber­nard, który owdo­wiał kilka lat po ślu­bie, sam wy­cho­wał dwoje dzieci, a te­raz, gdy obie córki za­ło­żyły wła­sne ro­dziny, chęt­nie pia­sto­wał wnuki.

– Ma do tego dryg, a to do­brze o nim świad­czy.

– I co z tego?! – zde­ner­wo­wała się Eliza. – Dla­tego mam za niego wyjść za mąż?!

– Tak od razu to nie, ale daj mu szansę.

– By­łam z nim raz w ki­nie.

– I jak było?

– Do­brze. Miły był, za­bawny... do­brze wy­cho­wany...

Adela i Danka wy­mie­niły po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nia.

– I?... – ode­zwała się Adela, bo na­gle Eliza, z roz­ma­rzo­nym spoj­rze­niem wbi­tym w fi­li­żankę z kawą, za­sty­gła w zu­peł­nym bez­ru­chu.

– No i co da­lej? – do­py­ty­wała Danka.

– I nic! Da­lej było to, że nic nie było, i nie ży­czę so­bie, aby­ście tak bar­dzo w to wni­kały! Nie py­taj­cie mnie wię­cej o niego, bo nic wam nie po­wiem.

Po tym spo­tka­niu Danka oraz Adela sta­rały się nie po­ru­szać te­matu Ber­narda, a już na pewno nie wa­żyły się w tej kwe­stii wy­wie­rać ja­kie­go­kol­wiek na­ci­sku. Wy­raź­nie wi­działy, że Eliza wal­czy ze sobą, to­czy wręcz za­cie­kły bój. Nie wie­działy jed­nak dla­czego, bo Ber­nar­dowi nie tylko do­brze pa­trzyło z oczu, lecz był także miły oraz wi­zu­al­nie cał­kiem do rze­czy.

I dla­tego te­raz, gdy Danka na po­sta­wione py­ta­nie nie uzy­skała od­po­wie­dzi, tylko zo­ba­czyła wzru­sze­nie ra­mion, uznała te­mat za za­koń­czony.

– Mam na­dzieję, że nowy fry­zjer nie zde­mo­luje mo­jego port­fela – po­wie­działa.

– Bez obaw. Po­nie­waż otwo­rzyli się nie­dawno, wciąż mają pro­mo­cyjne ceny. Za­ła­piesz się na nie nie tylko dzi­siaj, lecz także przed wa­szą im­prezą.

O ile będę chciała tam wró­cić – po­my­ślała Danka, ale uwagę tę zo­sta­wiła dla sie­bie, pe­sy­mi­zmem bo­wiem nie chciała pod­ci­nać skrzy­deł Eli­zie. Wie­działa, że ko­le­żanka robi to z do­brego serca, szkoda tylko, że wcze­śniej jej o tym nie uprze­dziła.

– A wra­ca­jąc do Ber­narda... – za­częła Eliza i umil­kła, bo na­gle mu­siała zje­chać na po­bo­cze. – Wi­dzia­łaś cym­bała, jak je­chał?! – za­wo­łała z obu­rze­niem, wy­gra­ża­jąc pię­ścią za mo­to­cy­kli­stą mkną­cym w od­dali. – Gdy­bym nie od­biła w prawo, urwałby mi lu­sterko! Młody i głupi na do­da­tek!

– Skąd wiesz, że młody? Nie wi­dzia­łaś jego twa­rzy, bo miał kask.

– Masz ra­cję, sta­rzy też mie­wają durne po­my­sły. Jak na przy­kład Ber­nard.

– Ber­nard? A co on ci zro­bił? – ostroż­nie za­in­te­re­so­wała się Da­nuta.

– Mnie nic, ale nie są­dzi­łam, że po pięć­dzie­siątce można jesz­cze mieć ta­kie głu­pie po­czu­cie hu­moru...

Danka z cie­ka­wo­ści nie mo­gła usie­dzieć na miej­scu, ale aby Elizy nie spło­szyć, nie za­mie­rzała jej po­pę­dzać. Pa­trzyła, jak ko­le­żanka, nie­mal le­żąc na kie­row­nicy, w sku­pie­niu pro­wa­dzi swo­jego mini co­opera, marsz­czy przy tym brwi i za­gryza dolną wargę.

– Kilka razy się z nim umó­wi­łam, mu­szę ci się przy­znać. Adeli też to po­wiem, jak się tylko z nią spo­tkam. Nie chcia­łam wam wszyst­kiego opo­wia­dać, bo wciąż nie by­łam pewna co do tego związku... wiesz, młod­szy, dzie­ciaty, wnu­czaty... Chcia­łam go po­znać, a po­tem ewen­tu­al­nie po­sta­wić was przed fak­tem do­ko­na­nym. I wszystko było na do­brej dro­dze, gdyby nie to, co mi po­wie­dział i po­ka­zał na ostat­niej randce.

– Ja­kieś świń­stwo pew­nie! – Danka nie wy­trzy­mała.

– Nie­zu­peł­nie, ale wy­star­czyło, abym się do niego zra­ziła. Po­cze­kaj, za­raz ci po­wiem, tylko ją wy­minę – mruk­nęła Eliza, wrzu­ciła mi­gacz i w sku­pie­niu za­jęła się wy­mi­ja­niem wlo­ką­cej się przed nimi cię­ża­rówki. – O, już mogę mó­wić. – Ode­tchnęła, po­pra­wiła się na sie­dze­niu i kon­ty­nu­owała pod­jęty wą­tek: – Jak wiesz, Ber­nard z po­wo­dze­niem po­trafi wy­kle­pać naj­bar­dziej stłu­czone auto i na­prawdę wy­cho­dzi mu to re­we­la­cyj­nie. Klien­tów ma mnó­stwo, każ­dego dnia ich przy­bywa, a od ja­kie­goś czasu do­ku­men­tuje swoją pracę i fotki wrzuca na stronę firmy oraz Fa­ce­bo­oka, dzięki czemu in­te­res kręci się co­raz le­piej.

– To chyba do­brze?– za­uwa­żyła Danka.

– Do­brze, ale po­cze­kaj, co da­lej. Otóż na na­szej ostat­niej ka­wie, na którą umó­wi­li­śmy się w ka­wiarni przy Sta­rym Rynku, po­ka­zał mi dwa zdję­cia. Na jed­nym stał obok do­szczęt­nie znisz­czo­nego gra­na­to­wego sa­mo­chodu, a na dru­gim był obok błysz­czą­cego gra­na­to­wego po­rsche. I wiesz, co to zna­czy?

– Że wy­kle­pał taki to­talny złom?! Wiesz, Eliza – Danka nie wy­trzy­mała – nie wiem, czemu tak się obu­rzasz, Ber­nard chce ci za­im­po­no­wać, chwali się swoją pracą i z tego, co mó­wisz, praw­dziwa z niego złota rączka. Cze­piasz się bie­daka i tyle.

– A wła­śnie że nie! Do tej pory, ow­szem, chwa­lił się usu­wa­nymi stłucz­kami, ale te­raz bar­dzo mnie za­sta­no­wiło, jak to moż­liwe, że tak to­tal­nej kupce złomu przy­wró­cił pier­wotną świet­ność i uży­wal­ność.

– Po pro­stu świetny z niego fa­cho­wiec – z po­dzi­wem rze­kła Danka.

– I tu cię za­sko­czę, tak samo nie­mile, jak on mnie za­sko­czył. Wy­obraź so­bie, że cho­ler­nik mnie oszu­kał! Zdję­cie obok cał­ko­wi­cie ska­so­wa­nego po­rsche zro­bił so­bie pod­czas po­bytu w Niem­czech, a po kilku dniach, tylko na sku­tek zbiegu oko­licz­no­ści, do­stał zle­ce­nie usu­nię­cia drob­nej rysy z ta­kiego sa­mego mo­delu. Dra­śnię­cie w mig usu­nął, ale po­tem zro­bił so­bie fotę na tle od­świe­żo­nego auta i po­ka­zał mi oba, jakby to był do­bry dow­cip! Ro­zu­miesz? Jakby to on wła­snymi rę­koma ku­pie złomu przy­wró­cił kształt no­wego auta!

– Eliza, oj, nie cze­piaj się tak, chciał być za­bawny i tyle.

– Też mi po­czu­cie hu­moru! Zu­peł­nie jakby był na­sto­lat­kiem, a nie oj­cem cór­kom i dziad­kiem wnu­czę­tom. Wdow­cem w do­datku! I wiesz, co zro­bi­łam? Wy­szłam z ka­wiarni bez po­że­gna­nia!

– Nie prze­sa­dzaj. Ważne, żeby pu­blicz­nie się tym nie chwa­lił, bo na stro­nie firmy chyba tego nie za­mie­ścił, co?

– Ależ skąd! Jesz­cze tego by bra­ko­wało. O, je­ste­śmy pra­wie na miej­scu.

Eliza za­par­ko­wała na wprost nie­wiel­kiej ka­mie­nicy.

– Sa­lon jest za tym bu­dyn­kiem, za­pro­wa­dzę cię na miej­sce, a sama przejdę się po skle­pach.

– My­śla­łam, że też bę­dziesz ro­bić so­bie coś na gło­wie.

Danka w za­sa­dzie nie wie­działa, co ko­le­żanka na owej gło­wie mo­głaby so­bie zro­bić, fry­zurę bo­wiem, jak za­wsze, miała nie­na­ganną, ale zna­jąc Elizę, mo­głaby na­gle z kasz­ta­no­wej za­pra­gnąć prze­isto­czyć się w smo­li­stą bru­netkę albo blon­dynkę na przy­kład.

– Fry­zjerka, która miała mnie ciąć, na­gle się roz­cho­ro­wała. Dziś rano do mnie dzwo­niła, ale cie­szę się, że ty się za­ła­piesz. Chodźmy!

Chwy­ciła Dankę pod rękę i po­pro­wa­dziła za ka­mie­nicę, gdzie na nie­wiel­kim skwerku stał bu­dy­nek w kształ­cie klocka, na któ­rego ścia­nie umiesz­czony był szyld z na­pi­sem „Wy­cze­sana – Sa­lon Fry­zjer­ski”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki