Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Magia, namiętność i władza tworzą nierozerwalny układ
W świecie Marcusa, syna margrabiny Międzyrzecza, rządy sprawują ci, którzy władają magią. Tylko szlachetnie urodzeni mężczyźni potrafią ją wytworzyć – nie wolno im jej używać. Podczas zbliżeń przekazują ją kobietom, które kontrolują grę o władzę.
Gdy Marcus osiąga dojrzałość, dowiaduje się, że jego przyszłość została starannie zaplanowana. Wkrótce ma poślubić lady Berenikę z księstwa Siedmiu Bram, następczynię potężnej wiedźmy, lady Berengarii. Po przybyciu na miejsce, szybko zdaje sobie sprawę, że za nienagannymi manierami obu kobiet kryją się złowrogie intencje.
Niespodziewanie Marcus zostaje wplątany w niebezpieczną intrygę. Polityczne gry stają się jego codziennością. Jako mężczyzna powinien tylko biernie się im przyglądać, lecz… każdy ma swoje granice. A magia niegdyś nie należała jedynie do kobiet.
„Wiedźma siedmiu bram” łączy czary, potęgę i namiętność w oryginalny sposób. To porywająca historia, gdzie walka o władzę toczy się zarówno na polach bitew, jak i w łożnicach.
– Księstwo Siedmiu Bram ma złą opinię i krążą na jego temat różne plotki? – Chłopak starał się pociągnąć mistrza za język.
– Podobno lady Berengaria hołduje dziwacznym obyczajom, dwaj spośród jej mężów jakoby od lat nie opuszczają zamku i nikt ich właściwie nie widuje.
– Myślisz, mistrzu, że ci dwaj zostali uwięzieni albo może nie żyją? – spytał zaniepokojony Marcus.
– To pewnie plotki, a już na pewno ta druga. Księżna okazuje wielką potęgę mocy, której nie mogłaby zdobyć, korzystając tylko ze służby dwóch małżonków. Chociaż przyznać trzeba, że życie w Siedmiu Bramach jest surowe, a jej władza silna, jak to na pograniczu.
– A księżniczka Berenika?
– To jedyne dziecko lady Berengarii, wychowała ją na wojowniczkę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1119
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Bogdan Dąbrowski
Wiedźma siedmiu bram
Czuł rozsadzającą go radość życia, gdy słonecznego popołudnia wyrwał się wreszcie z murów zamku i mógł pognać na złamanie karku, dosiadając równie spragnionego ruchu i swobody Demona. Czarny ogier pędził w zawody z wiatrem, cwałując, odkąd tylko wyminęli zbiorowisko chat przed bramą i zapuścili się w nadrzeczne łęgi.
Nadeszła wiosna, czuł ją w cieple przygrzewającego słońca, w zieleni trawy, zapachu powietrza, krzyku dzikich gęsi. Czas wolności, szalonych galopad, życia pełną piersią! Oto spłoszyli jakieś ptaki, uciekające pospiesznie spod kopyt rumaka. Dobrze byłoby wypuścić sokoła… Ale to może jutro… Przecież mistrz Matteo musi zrozumieć i pozwoli, tak jak dzisiaj, skracając lekcje. Młodość ma swoje prawa, a on przez całą jesień i zimę solidnie przykładał się do nauki, zyskując pochwały nauczyciela, a raz czy drugi nawet samej lady Mirandy. Wspomnienie matki sprawiło, że zwolnił nieco, pozwalając, by dogoniła go przydzielona eskorta.
– Zaczekaj, Marcusie! – zawołała brunetka Tamara. – Nie mamy takich koni jak twój Demon!
W oczach jasnowłosej Sudrun dostrzegł jednak błysk wyzwania. Dziewczyna znakomicie jeździła konno i chętnie spróbowałaby swoich umiejętności w rywalizacji.
– To już wasz kłopot! – zawołał, ponownie ściskając łydkami boki ogiera.
Po chwili raz jeszcze wyprzedził obydwie wojowniczki o kilka długości.
„Tak, ja też coś potrafię!” – zawołał w duchu. „Jestem kimś więcej niż tylko młodym byczkiem!”.
Musiał jednak uczciwie przyznać, że Tamara mówiła prawdę – Demon nie miał sobie równych. Matka długo opierała się prośbom syna o podarowanie tego ogiera. Może zamierzała zachować konia dla Mirelli, ale starsza siostra wydawała się pochłonięta zupełnie innymi sprawami, odkąd zeszłej zimy poślubiła Jasona. Zdaniem Marcusa szwagier okazał się sztywny, nudny i nijaki. W żaden sposób nie potrafił przywyknąć do bardziej swobodnych obyczajów panujących na dworze lady Mirandy. Sprawiał wrażenie, jak gdyby pragnął, by nikt nie dostrzegał jego obecności, w szczególności sama pani zamku. Niech mu będzie. Mirella wydawała się zadowolona ze swego nowego statusu, zdecydowanie wyładniała i słyszał plotki służby, że często zaprasza małżonka do sypialni. Podobno stopniowo wzrastały też jej talenty, ale tym wszystkim, doprawdy, nie zamierzał akurat teraz się przejmować. Najważniejsze, że nadeszła wiosna!
Obejrzał się i dostrzegł, że Sudrun nadal nie daje za wygraną, wyprzedzając zrezygnowaną już nieco Tamarę. Pozwolił, by Demon odrobinę zwolnił. W sumie to lubił obydwie gwardzistki, chciał dać blondynce trochę satysfakcji, a brunetkę uspokoić. Rozumiał przecież, że odpowiadają za jego bezpieczeństwo. Służyły w zamku od dawna, ale poprzedniej wiosny ukończyły szkolenie i od razu powierzono im to zadanie. Początkowo trochę się boczył, wolał jeździć po łąkach i lasach ze starym Borsem i jego chłopakami. To przecież łowczy przekazał mu wszystko, co wiedział teraz o koniach, podczas gdy gwardziści uczyli młodego panicza sztuki władania bronią. Lady Miranda tolerowała te zachcianki syna, w sprawie nowej eskorty przybocznej okazała się jednak nieugięta.
I dobrze! Obydwie dziewczyny, starsze od podopiecznego o kilka lat, należały do prawdziwych ślicznotek, co potrafił właściwie docenić dopiero po pewnym czasie. Nie skąpiły mu też coraz to bardziej rozpalających zmysły widoków, a do tego także doprawdy coraz bardziej pobudzających przeżyć. Okazji nigdy nie brakowało, choćby podczas odbywanych w trakcie konnych przejażdżek ćwiczeń w posługiwaniu się orężem. Polubił zwłaszcza instruktaż dotyczący celnego wypuszczania strzał z łuku. Często przeradzał się on w naukę zapasów…
Nie szkodzi, strzelać i tak już potrafił! Tak się zresztą złożyło, że właściwie cała przydzielona mu osobista służba składała się ostatnimi czasy z młodych i urodziwych dziewcząt, chętnie przyjmujących zainteresowanie ze strony dorastającego panicza i wręcz zachęcających do podejmowania różnych eksperymentów. Z dawnych opiekunów pozostał tylko mistrz Matteo. Podejrzewał, że uczonego starca trudno byłoby jednak zastąpić kolejną ślicznotką.
– Mam cię, Marcusie!
Uradowana Sudrun przemknęła galopem, klepiąc młodzieńca w ramię. Zwolniła do kłusa i zrównała się z chłopakiem. Tamara dołączyła po chwili. Zdając sobie zapewne sprawę, że podopieczny celowo pozwolił się dogonić, zachowała w tej sprawie milczenie.
– Musimy dać odpocząć koniom – zadysponowała. – Widzę tam dobry zjazd do rzeki. Podjedziemy stępa, to ochłoną. Wtedy je napoimy.
Oczywiście miała rację. Ruszyli powoli, ciesząc się ciepłem słońca i wzajemnym towarzystwem. Zamek został gdzieś daleko, zasłonięty przez porośnięte lasem wzgórze. Ziemie pani Mirandy rozciągały się jednak szeroko, a jej talenty i umiejętności, wsparte silnymi oddziałami gwardii, zapewniały poczucie bezpieczeństwa. Dziewczyny nie zapomniały zresztą zabrać oręża, krótkich mieczy, oszczepów i łuków. Wszystko to tkwiło przytroczone do ich pasów lub siodeł. Nosiły lekkie, skórzane pancerze, przez plecy przerzuciły okrągłe tarcze. Dodawało to im specyficznego, groźnego uroku i podejrzewał, że głównie z tego powodu występowały uzbrojone. Któż ośmieliłby się najeżdżać włości potężnej lady Mirandy, a zwłaszcza napadać na jej syna?
Gdy przybyli na miejsce, konie już trochę ostygły. Spragnione rwały się do wody. Najpierw jednak wytarli je wiechciami zeszłorocznej, zasuszonej trawy, potem dopiero wprowadzili w łagodny w tym miejscu i płytki nurt rzeki. Piaszczyste dno zachęcało do kąpieli. Oni także zdążyli się zgrzać. Gdy Marcus pochylił się, sprawdzając kopyto Demona, przekonał się, że syn pani tutejszego zamku może jednak obawiać się napaści. Potężny rozbryzg zimnej wody zalał mu twarz. To Sudrun brała rewanż za porażkę w wyścigu, którą zapewne dopiero teraz sobie uświadomiła. Nie pozostał dłużny, odpowiadając jeszcze bardziej obfitym chluśnięciem.
Tamara wykazała dość opanowania, by najpierw wyprowadzić konie i przywiązać je do drzew, gdzie mogły skubać trawę, a dopiero potem przyłączyła się do trwającej w najlepsze bitwy. Z tą chwilą jej wynik został przesądzony. Walczył, jak mógł, i odgryzał się na różne sposoby, ale nie zdołał odwrócić swego losu. Zwłaszcza gdy Tamara zdradziecko użyła w roli czerpaka zdartej z pleców tarczy, wzmagając siłę rażenia. Jej towarzyszka podchwyciła ten podstępny pomysł i po chwili daremnie usiłował uniknąć zalania prawdziwymi fontannami wody. Na znak kapitulacji i przegranej zasłonił twarz dłońmi. Rozochocone dziewczęta kontynuowały zabawę jeszcze przez dłuższą chwilę, zanim ulitowały się wreszcie nad pokonanym przeciwnikiem, syte triumfu i roześmiane. Co prawda i one nie wyszły bez szwanku, ich długie warkocze ociekały wodą, podobnie jak skórzane pancerze i inne elementy wyposażenia.
– No tak. Musimy teraz wszystko wysuszyć! – zauważyła Tamara. – Tobie może i ujdzie to na sucho, paniczu Marcusie, chociaż jesteś cały przemoczony. – Roześmiała się ponownie z własnego żartu. – Ale my na pewno stanęłybyśmy do raportu, gdybyśmy pojawiły się w koszarach z mokrymi tarczami i pancerzami. Przecież nie pada! – Znowu się uśmiechnęła.
– Na szczęście mamy piękne popołudnie. Wszystko szybko wyschnie, jeżeli rozłożymy ubrania na słońcu – zauważył rezolutnie.
– Bardzo dobry pomysł, paniczu. Prawdziwy z ciebie mistrz sztuki wojennej. – Sudrun włączyła się do rozmowy. Zdążyła już wyjść z rzeki i z udawaną niezdarnością próbowała rozpiąć pancerz.
– Pomogę ci! – Przeszedł do ofensywy, zasługując w ten sposób na dopiero co otrzymaną pochwałę.
Nie odmówiła, bez oporu poddając się jego zabiegom i nawet prowadząc w stosownej chwili rękę młodzieńca, chociaż tajniki tych zatrzasków znał bardzo dobrze.
Gdy elementy pancerza i ubioru wojowniczki leżały już na trawie, wystawione na ciepłe promienie słońca, rozpuściła również warkocz, potrząsając mokrymi kędziorami, które opadły na ramiona.
– Może zechciałbyś też rozczesać moje włosy? – spytała przekornie.
– Nie zapominajcie o mnie. To ja dowodzę tym patrolem i także mam swoje prawa – przypomniała o sobie Tamara.
– Ale ja byłam pierwsza!
– Szlachetne panie, pozwólcie, że usłużę wam obydwu. – Marcus starał się przerwać ten żartobliwy spór.
– Jesteś nie tylko strategiem, ale i prawdziwie dwornym kawalerem. – Brunetka również poprowadziła jego rękę, gdy rozpinał sprzączki pancerza. – A teraz pozwól, że my obie pomożemy tobie.
Temu nie zamierzał się sprzeciwiać. Ich zręczne dłonie i jeszcze zręczniejsze palce szybko pozbawiły go kolejnych warstw odzieży. Dziewczęta, nie przejmując się rozkładaniem poszczególnych elementów garderoby, odrzucały je po prostu na ziemię i nie zaprzestały swych zabiegów, gdy stał już całkiem nagi. Stał zresztą tylko przez chwilę. Dłonie Tamary zdobyły przewagę w najważniejszym w obecnej chwili miejscu, ujmując twardniejącą szybko męskość. Sudrun nie pogodziła się jednak z porażką i także wykazała się talentami strategicznymi. Podłożyła chłopakowi nogę i popchnęła. W ten sposób wszyscy troje również znaleźli się na trawie. Odwrócił się na plecy, podczas gdy gwardzistki stoczyły krótką, lecz zaciętą bitwę o przestrzeń ciała towarzysza.
I znowu zwyciężyła Tamara. Główną zdobyczą okazał się pewien wyniosły i uczyniony z twardego granitu szczyt górski. Objęła swój łup zaciśniętą dłonią i poruszała nią rytmicznie w górę oraz w dół. Palce drugiej ręki przeczesywały tymczasem gęsty las u podnóża góry, również tam odnajdując ukryte skarby. Sudrun pozostały usta Marcusa. Wycisnęła na nich ognisty pocałunek, atakując językiem niczym oszczepem. Chłopak wdał się z nią w długi, prowadzący do utraty tchu pojedynek. Sromotnie przegrał i tę potyczkę, rozpraszany w jej trakcie narastającymi pomrukami burzy rodzącej się gdzieś w trzewiach zdobywanej przez Tamarę góry.
Teraz również blondynka miała swoją zdobycz. Przykucnęła i przysunęła do ust młodzieńca własny, rozkwitający kwiat rozkoszy. Miewał już okazję posmakować jej nektaru i wiedział, czego oczekuje się od pokonanego jeńca. Język, który nie oparł się przed chwilą szturmowi jasnowłosej wojowniczki, otrzymał teraz szansę, by odkupić niepowodzenie. Odnalazł najbardziej wrażliwe miejsce i poruszał nim szybko, dopingowany zarówno coraz głośniejszymi jękami Sudrun, jak i falą własnej, narastającej rozkoszy. Tamara celowo jednak zwolniła, czekając na Marcusa i koleżankę. Dzięki temu zdołał wytrzymać. Poczuł, jak ciało blondynki przeszył dreszcz, z ust wydobył się okrzyk. Brunetka szarpnęła mocniej, uwalniając powstrzymane na chwilę trzęsienie ziemi.
Odstąpiła, a Sudrun zręcznie wskoczyła w utworzone przez biodra chłopaka siodło. Należała przecież do najlepszych jeźdźców garnizonu. I dobrze, że uczyniła to tak sprawnie. Jego przyrodzeniem targnęły gwałtowne, znajome skurcze. Skurcze dające przyjemność, której nie potrafił porównać z żadnym innym doznaniem, a której nauczył się już poszukiwać i pożądać. Znajdował ją zresztą zawsze bez trudu, choćby i dzisiaj.
Jasnowłosa też musiała odczuwać własną rozkosz, wydawała bowiem głośne okrzyki. Po długiej, bardzo długiej chwili trzęsienie ziemi przeminęło, ciało ogarnęło uczucie leniwego zadowolenia… Nie dane mu było jednak odpoczywać zbyt długo. Tamara, dowódca patrolu, też miała swoje prawa. Ona również obdarzyła chłopaka pocałunkiem. Nie próbował stawiać oporu, gdy królowała swym językiem w jego ustach. Po chwili przystąpił do znanej już sobie służby, czyniąc to nawet z pewną wprawą. Zanim pogrążyła się we własnych doznaniach, brunetka skinęła jeszcze na towarzyszkę.
– Pokaż teraz, co potrafisz!
– Jak rozkażesz, sierżancie. Zresztą chętnie zrewanżuję się paniczowi Marcusowi!
Podczas gdy wytrwale pracował nad tajemnym miejscem czarnowłosej, Sudrun pochyliła się i jego sterczący ciągle pal znalazł się w innej, wilgotnej oraz ciepłej studni. Dziewczyna znakomicie potrafiła posługiwać się ukrytym w ustach orężem, zarówno w ataku, jak i w obronie! Nie poprzestając na tym, w odpowiednich chwilach najpierw zaciskała dodatkowo wargi, a później lekko przygryzała fallusa ząbkami.
Tymczasem jej język odnajdował kolejne ukryte źródła rozkoszy. Chłopak jęczał coraz głośniej, nadal służąc przy tym pięknej pani sierżant. Ta również zaczęła wydawać odgłosy zadowolenia. Ponownie poczuł narastające drżenie. Tym razem jednak jakby nieco inne, skurczom towarzyszyła silna fala gorąca. „To nie trzęsienie ziemi, to wulkan” – pomyślał, gdy był jeszcze do tego zdolny. Czując gwałtowne napięcie ciała młodzieńca, Sudrun wzmogła wysiłki, ssąc, liżąc, obejmując wargami i przygryzając zębami. Dłońmi pobudziła również jądra kochanka.
Nie wytrzymał, niepomny na nic przerwał własną służbę, wydając już nie jęki, ale nieprzerwany krzyk rozkoszy. Wznosząca się lawa wydostała się na zewnątrz w paroksyzmie skurczów i nagłego poczucia uwolnienia. Nigdy dotąd nie odczuwał tego aż tak silnie! Sudrun potrafiła czynić cuda!
Podczas gdy on pogrążył się w najintensywniejszym dotąd doznaniu swego życia, dziewczyna gwałtownie oderwała usta i uniosła głowę.
– Nie przestawaj! – Słowa Marcusa i Tamary, skierowane co prawda pod różnymi adresami, zlały się w jedno.
– Spójrz, zobacz, co się dzieje! – zawołała blondynka z autentycznym niepokojem w głosie.
Czarnowłosa pani sierżant z pewnym trudem wyprostowała ugięte kolana i skupiła spojrzenie. On sam także, korzystając z okazji, uniósł nieco głowę. Dająca niewyobrażalną dotychczas rozkosz erupcja wulkanu trwała nadal. Ujrzał, jak z uwolnionego z ust dziewczyny, odsłoniętego czubka przyrodzenia tryska biała, gęsta i lepka substancja. Poczuł i ujrzał coś takiego po raz pierwszy. Dotąd wszystko kończyło się na samych skurczach, zresztą bardzo przyjemnych. Tak przynajmniej uważał, a oto przy pomocy pięknej Sudrun, i zapewne również niejakim udziale Tamary, odkrył nowe źródło rozkoszy! Tylko dlaczego obydwie dziewczyny spoglądają z takimi poważnymi minami? Brunetka wydobyła się nawet ze stanu własnego uniesienia, do którego zdołał ją doprowadzić.
– O co wam chodzi? – spytał. – Było przyjemnie jak nigdy dotąd. Czemu przestałyście?
– Książę, czy to… Przydarzyło ci się to po raz pierwszy? – spytała zaniepokojona Tamara.
– Tak! Ale pozostaję w nadziei, że nie po raz ostatni.
– Na pewno nie… Tyle że żadna z nas nie będzie już miała prawa doprowadzić cię do tej… przyjemności, jak mówisz.
– Ale dlaczego…?
– Książę, stałeś się właśnie mężczyzną. Lady Miranda musi natychmiast się o tym dowiedzieć. Twoje nasienie ma wielką wartość. Wracamy!
– Co ma do tego moja matka?
– Stałeś się mężczyzną, książę Marcusie – powtórzyła Tamara. – Twoje życie ulegnie teraz odmianie. Ale o tym zadecyduje już jej dostojność margrabina, twoja matka.
Mężczyzna… Ten rodzaj mieszkańców zamku Marcus kojarzył raczej z żołnierzami, łowczym i jego podwładnymi czy choćby stajennymi. Lubił przebywać w ich towarzystwie. Czy znał jednak jakichś mężczyzn w otoczeniu matki? Czy miałby stać się teraz kimś takim jak Jason? Albo któryś z mężów lady Mirandy? Wprawdzie żaden z nich nie budził w nim aż takiej niechęci jak szwagier, a jednak… I to tylko z powodu tej lepkiej, białej cieczy, która rozpłynęła się już na skórze podbrzusza i którą z pewną odrazą wytarł zerwaną kępką młodej trawy.
– Może… może nic jej nie powiemy… Przecież jesteśmy przyjaciółmi…
Zanim skończył, wyraz twarzy obydwu gwardzistek dobitnie dał do zrozumienia, co sądzą o tym pomyśle.
– Książę Marcusie, wierz mi, nie zdołasz ukrywać tego zbyt długo. Najdostojniejsza margrabina musi dowiedzieć się o wszystkim jak najszybciej, a naszym obowiązkiem jest zawiadomić ją bez żadnej zwłoki. Nie miej nam za złe, to nie zależy od nas – odparła Tamara.
– Byłeś naprawdę miłym chłopcem – dodała Sudrun. – Będzie nam ciebie brakowało. Bogini sprawi, że staniesz się także cenionym i szczęśliwym mężem jakiejś wielkiej pani. Wybierze ją, oczywiście, lady Miranda, ale to, co stanie się później, zależy w dużej mierze od ciebie. Masz jednak wszelkie zdolności, by ułożyć sobie wygodne życie.
„Takie jak wszyscy mężowie mojej matki. Jeżeli Bogini okaże przychylność…” – pomyślał z goryczą. „Pewnie nic już nie wyjdzie z tego polowania z sokołem”.
– Robi się późno. Wracamy – zadysponowała sierżant gwardii Tamara.
Do wieczornego posiłku na dworze lady Mirandy przywiązywano szczególną wagę. Pani zamku życzyła sobie każdorazowej obecności wszystkich członków rodziny i nie tolerowała błahych wymówek. A jej niezadowolenie potrafiło przybrać niemiłe dla winowajcy formy. Ten wieczór wydawał się tym bardziej szczególny, że powróciła właśnie z trwającej ponad tydzień podróży do jednej z bardziej odległych posiadłości.
Dlatego po przejażdżce Marcus wziął szybką kąpiel i przebrał się do kolacji, matka wymagała bowiem również stosownego stroju. Ciemnozielony, wyszywany złotą nicią kaftan z bufiastymi rękawami oraz obcisłe rajtuzy w tymże kolorze, podkreślające zgrabny, umięśniony kształt łydek, a także inne walory wysportowanej sylwetki powinny chyba wystarczyć? Do tego czarne buty oraz stosowny beret, niezbędny do składania uprzejmych ukłonów obecnym na wieczerzy damom. Prawdę powiedziawszy, odczuwał pewne zmęczenie, prawdopodobnie gwałtowna galopada oraz świeże, wiosenne powietrze sprowadziły nań niejakie osłabienie. Z obojętnością przyjmował więc raczej śmiałe zabiegi jasnowłosej Ingi oraz kruczoczarnej i krótkogrzywej Anity, dwóch przydzielonych mu służek, które przygotowały kąpiel, obmyły wszystkie zakamarki jego ciała, a następnie pomogły osuszyć się i przywdziać ubranie.
Czynności te dawały niezliczone okazje do różnych niewinnych swawoli, a dziewczęta często pozwalały sobie drażnić wówczas młodego panicza na wszelkie możliwe sposoby. Zazwyczaj witał to z ochotą, ale nie dzisiaj. Wiosenna słabość oraz szybko przebiegające przez głowę myśli nie sprzyjały igraszkom. Obydwie ślicznotki długo nie ustawały w swoich prowokacjach, odstąpiły wreszcie, nie kryjąc zawodu i lekkiej urazy. Obiecał sobie, że wynagrodzi im to jeszcze stokrotnie, ale, doprawdy, nie teraz!
A więc ta biaława, lepka i przeźroczysta ciecz, która wytrysnęła dziś z jego przyrodzenia, oznaczała, że stał się mężczyzną? Dotychczas wszystkie zabiegi gwardzistek, Anity, Ingi czy innych dziewek prowadziły jedynie do dających niewypowiedzianą przyjemność skurczów. Prawda, w ciągu kilku ostatnich miesięcy, odkąd odkrył to źródło rozkoszy, stawały się one stopniowo coraz gwałtowniejsze, a dzisiejsze doznanie okazało się o wiele bardziej ekscytujące niż wszystko, co przeżył do tej pory, ale żeby od razu, i to akurat tego pierwszego dnia wiosny, miał stać się po prostu mężczyzną? Taki status oznaczał niechybne zmiany w jego życiu. I to zmiany, których bardziej się w tej chwili obawiał, niż ich pragnął.
Szlachetnie urodzony młodzieniec uznany za dorosłego niemal natychmiast zawierał związek małżeński, opuszczał rodzinną siedzibę i wyruszał do posiadłości małżonki. Tak jak uczynili to mężowie matki, a ostatnio Jason, jego niewydarzony szwagier. W zamku lady Mirandy żyło im się nie najgorzej, margrabina pozostawiała domownikom wiele swobody, ale czy wszędzie będzie tak samo? Dokąd trafi? Kogo matka wybierze mu na żonę? I jeszcze jedno. Nie wiedział tego na pewno, ale z posłyszanych tu i ówdzie urwanych słów, z dziwnych uśmieszków służek zajmujących się jego przyrodzeniem, z ich wymienianych ukradkiem spojrzeń domyślał się, że z najważniejszym narządem mężczyzny dzieje się po ślubie coś dziwnego. I dotyczyło to tylko szlachetnie urodzonych, w których żyłach płynęła błękitna krew.
Inga i Anita za nic nie chciały na ten temat otwarcie rozmawiać, Tamary i Sudrun, żołnierzy czy sług niższego stanu wstydził się pytać. Gwardzistka zapewniła go dzisiaj, że na pewno nie doświadczył tej niezwykłej chwili rozkoszy po raz ostatni. Może ta tajemnicza przypadłość nie była więc aż tak straszna? Inni szlachetnie urodzeni panowie z rodziny służyli w łożach swoim małżonkom, lady Mirandzie oraz Mirelli, raczej często, o tym też służba plotkowała z upodobaniem. Oczywiście zwrócenie się w tej sprawie do matki czy też któregoś z jej mężów nie wchodziło w grę. Może Jason… on na pewno musiał wiedzieć… Gdyby tylko nie był takim zastraszonym, nijakim dupkiem. Cóż takiego mogła w nim widzieć Mirella? Czy on sam też stanie się kimś równie mdłym w zamku swojej przyszłej pani i małżonki?
Otrząsnął się z tych ponurych myśli i odprawił obydwie dziewczyny, nakazując im posprzątać po kąpieli. Same wiedziały, że należy to do ich obowiązków, ale wydając ten szorstki rozkaz, Marcus starał się opanować własny niepokój. Nadal osłabiony udał się do sali jadalnej.
Stół nakryto na osiem osób, tylko rodzina: lady Miranda, siostra, której też należał się obecnie podobny tytuł, ale o czym często zapominał, czterej mężowie pani zamku, Jason jako małżonek lady Mirelli oraz on sam, książę Marcus, syn margrabiny Międzyrzecza.
Matka i siostra jeszcze nie przybyły, jak zwykle przygotowania zajmowały im więcej czasu. One jednak mogły się spóźnić, ich syn i brat w jednej osobie oraz wszyscy mężowie nie mieli takiego przywileju. W świetle kilku zapalonych świec dostrzegł pięciu obecnych już współbiesiadników. Skłonił się lekko. Odpowiedzieli w ten sam sposób.
– Jak udała się przejażdżka, Marcusie? – spytał sir Dorian, drugi mąż margrabiny.
– Doskonale, panie. Demon potrzebuje ruchu po zimie.
Spośród męskich członków rodziny najbardziej lubił właśnie Doriana. Podejrzewał, że może on nawet być jego ojcem, na co wskazywałby podobny kolor jasnorudych włosów. Oczywiście nikt nie mógł mieć w tej sprawie całkowitej pewności, zapewne nawet matka. Z tego, co wiedział, gdy przyszedł na świat, wszyscy czterej przebywali już na zamku jako jej poślubieni małżonkowie. I zapewne korzystała z towarzystwa każdego z nich. Dlaczego nie, skoro czyniła tak do tej pory?
– Ach, to piękny ogier. – W głosie rozmówcy pojawiło się coś na kształt nostalgii. – Kiedyś lubiłem konie… Później znalazłem inne rozrywki.
– A co w twoim ogrodzie, panie? – uprzejmie zmienił temat Marcus, gdyż sir Dorian z zamiłowaniem oddawał się uprawianiu i pielęgnowaniu sporego kawałka gruntu na jednym z wystawionych na południowe promienie słońca zamkowych dziedzińców, łaskawie oddanym do jego dyspozycji przez lady Mirandę.
– Dziękuję, wszystko dobrze rośnie. Wiosna służy też moim roślinom.
– Ja tam wolę jesień i moje szczepy winogron oraz ich owoce… Wszelkiego rodzaju owoce. – Sir Hektor, trzeci mąż margrabiny, tryskający zawsze dobrym humorem, roześmiał się. – Nie wadzimy sobie jednak z sir Dorianem, prawda, panie Drugi? Zawsze chętnie przyjmujesz zaproszenie do mojego królestwa, zwłaszcza po zbiorach. Nasza piękna pani też zaszczyca nas wówczas swoim towarzystwem.
– Panowie, więcej powagi, proszę – interweniował sir Roland, jak zwykle dbający o maniery.
– Może i ty się kiedyś do nas przyłączysz, panie Pierwszy? Mógłbyś docenić nie tylko wino, ale również poczucie humoru przejawiane przy takich okazjach przez jej wysokość.
– Sir Hektorze, wiesz, że nie bawią mnie takie przezwiska. A tym bardziej żarty na temat naszej pani i małżonki.
– Jak rozkażesz, panie Wielki. Jako pierwszy mąż możesz wymagać od nas, obdarzonych niższymi numerami, stosownego szacunku. Z pewnością miałeś też wiele sposobności, aby wprawić milady w dobry nastrój, towarzysząc jej w ostatniej podróży.
Sir Hektor ukłonił się przesadnie, zdzierając z głowy beret. Zawsze potrafił obrócić sytuację na swoją korzyść, a margrabinę zdawały się bawić jego błazenady. Znał jednak swoje miejsce i dobrze wiedział, na co może sobie pozwolić. Dalszą wymianę żartów i uszczypliwości przerwało otwarcie drzwi.
– Jej dostojność lady Miranda, margrabina Międzyrzecza, oraz jej szlachetna córka, lady Mirella! – zawołał majordomus.
Pani zamku, piękna dojrzałą, nieprzemijającą zdawałoby się urodą szatynka, wkroczyła do komnaty spokojnym, pewnym krokiem. Zatrzymała się na chwilę i bez niczyjego, jak można by sądzić, udziału zapłonęły dziesiątki wygaszonych dotąd świec, rozświetlając komnatę i pozwalając podziwiać postać damy. Wybrała zieloną, elegancką suknię z trenem. Spięta brązowym, skórzanym paskiem podkreślała jej kobiecą sylwetkę. Reszty dopełniały naszyjnik i kolczyki z oprawionych w złoto szmaragdów, śmiały dekolt oraz rozpuszczone włosy. Dyskretny makijaż aż nadto wystarczał, by uwypuklić urodę twarzy, a całość kreacji uzupełniały równie stonowane perfumy. Obecni na sali mężczyźni natychmiast zerwali czapki i pochylili się w głębokich ukłonach.
– Witajcie, panowie. Dziękuję za przybycie. – Lady Miranda uprzejmie skinęła lekko głową.
Sir Roland pospieszył podać jej ramię i odprowadził do należnego pani zamku miejsca u szczytu stołu. Był to jego przywilej jako pierwszego małżonka i zazdrośnie strzegł tej funkcji. Jason, z dużo mniejszą wprawą oraz pewnością siebie, podszedł w tym samym celu do Mirelli. Jeszcze niedawno nie potrafił zdobyć się nawet na to i ku ogólnemu zakłopotaniu żona musiała w takich chwilach przyzywać męża. Dziewczyna nie dorównywała jeszcze urodą matce, ale Marcus musiał przyznać, że małżeństwo jej służy. Z nijakiego raczej dziewczęcia przeobraziła się w całkiem pociągającą młodą damę. A od jakiegoś czasu bardzo dobrze potrafił ocenić zarówno te ukazywane publicznie, jak i dostępne tylko wybranym elementy urody kobiecej.
Co prawda brakowało jej jeszcze stylu i wyczucia lady Mirandy. Wybrała suknię koloru złocistego, co nie do końca komponowało się z jasnymi puklami włosów oraz biżuterią, w której dominowały krwiste rubiny. Podczas gdy pani zamku pozwalała obecnym domyślać się piękna swych kształtów, sugerowanego przez elegancki krój stroju, jej córka wolała dekolt odrobinę głębszy oraz bardzo wąski dół sukni, opinający biodra i nogi. Dawało to efekt dość wyzywający i musiało przeszkadzać w chodzeniu. Na Jasonie, czy raczej sir Jasonie, wywierało jednak wielkie wrażenie, czego nie zdołał ukryć, śledząc swoją panią i żonę pożądliwym wzrokiem. Pełen zadowolenia uśmiech, który pojawił się na ustach siostry, gdy przyjmowała ramię małżonka i pozwalała prowadzić się na honorowe miejsce po prawej ręce lady Mirandy, zdradził Marcusowi, że właśnie o to jej chodziło. O uwodzenie męża.
Po raz kolejny zadał sobie pytanie, co Mirella, w końcu dziewczyna niepozbawiona urody i rozumu, widzi w tym chłystku. On sam próbował na początku zaprzyjaźnić się ze szwagrem, starszym zaledwie o rok czy dwa. Ofiarował się nawet oddać mu jednego ze swoich lepszych wierzchowców i wprowadzić w świat polowań, galopad oraz towarzyszącej im radości i dobrej zabawy. Oczywiście, nie oddałby Demona – on był wyjątkowy – ale miał jeszcze kilka innych koni, całkiem przyzwoitych. Propozycja ta została z miejsca, z wyraźną niechęcią odrzucona. Podobnie jak i kolejne próby. Jason zachowywał sztywną rezerwę, najchętniej przebywał w przydzielonych sobie apartamentach i unikał towarzystwa. To znaczy towarzystwa żony unikać nie mógł, skoro często wzywała go do sypialni. I to podobno nie tylko nocami, jak poszeptywały podochocone dziewki służebne.
Z czasem szwagier ujawnił, co prawda, pewien talent. Interesował się strojami, okazało się, że sporą ich kolekcję przywiózł jako część wiana z domu swojej matki, pani hrabstwa Wysokiej Jodły, a ostatnio jakoby wydatnie ją powiększył. Początkowo ubierał się jednak w nijakie szarości i dopiero nalegania małżonki skłoniły go do zmiany tej maniery. O tych szczegółach Marcus też dowiedział się z plotek służby. W każdym razie obecnie Jason prezentował się znakomicie w ciemnoczerwonym, doskonale skrojonym kubraku oraz w takiegoż koloru rajtuzach, do których dobrał dyskretne, fioletowe dodatki. Nawet skórzana obroża z niewielkim znakiem Jodły, herbem jego matki, oraz większym Łabędzia, godłem małżonki, jakimś cudem wydawała się na jego szyi wytworną ozdobą, a nie symbolem pewnej jednak podległości.
Dowodziła też zarazem przynależności do stanu szlachetnie urodzonych oraz gwarantowała bezpieczeństwo. Każde zranienie lub, oby Bogini broniła, zabójstwo błękitnokrwistego popełnione przez kogoś z ludu ścigano i karano z całą surowością, bez względu na ewentualne animozje polityczne. Byli wyjątkowi, nieskończenie lepsi od zwykłych prostaków i należało ich chronić. Marcus słyszał to, odkąd pamiętał. I odkąd pamiętał, nosił też własną obrożę, która w jakiś przedziwny sposób rosła razem z nim i której nie dawało się w żaden sposób zdjąć. W jego przypadku miała tylko jeden, niewielki znak – Łabędzia. Ale to zapewne szybko się teraz zmieni.
Wszyscy zajęli należne im miejsca. Lady Miranda u szczytu stołu, mając po prawej córkę, a następnie zięcia, a po lewej uszeregowanych wedle kolejności mężów. Samemu Marcusowi przypadało obecnie krzesło za szwagrem, co mocno go irytowało. Początkowo próbował nawet zwrócić się w tej sprawie do matki, ta jednak odrzuciła prośby syna.
– Jason jest pierwszym mężem twojej siostry, ma prawo wieczerzać u boku swojej pani i małżonki. A nie przesunę przecież własnej córki i następczyni na miejsce mniej zaszczytne. Ona z kolei powinna zasiadać po mojej prawej ręce.
Jak z tego wynikało, dla syna pani zamku żadnego honorowego miejsca nie przewidziano. Podobnie jak i żadnej innej istotnej roli poza, oczywiście, wystawieniem go na sprzedaż, gdy tylko stanie się mężczyzną. Może to i lepiej. Gdyby doczekał się kolejnego małżeństwa Mirelli, z pewnością spadłby w hierarchii jeszcze niżej.
Margrabina skinęła dłonią, służba rozlała wino i zaczęła podawać przystawki. Gdy zaspokoili pierwszy głód, a raczej pobudzili apetyt, dwoje służących wniosło olbrzymi półmisek z ogromnych rozmiarów, upieczoną w całości rybą. Pewnie sandaczem, jak ocenił Marcus. Matka lubiła ryby, zwłaszcza drapieżne, o szlachetnym smaku mięsa. Milady kilkakrotnie uderzyła srebrnym nożem w kryształowy kielich, nadal pełen trunku.
– Droga córko, moi panowie. Oto piękny połów sir Gracjana, mojego czwartego męża. Osobiście złowił dziś o świcie tego rzecznego potwora i zechciał ofiarować na tę wieczerzę, za co jesteśmy mu winni wdzięczność i podziękowanie. – Skinęła lekko głową. – Ale nie tylko on przyczynił się do uświetnienia naszej kolacji. To znakomite wino jest dziełem sir Hektora, podczas gdy pierwsze wiosenne kwiaty, którymi przystrojono salę, pochodzą z zakrytego ogrodu sir Doriana. Wam również dziękuję, moi panowie.
Wzniosła kielich i upiła nieco trunku. Wszyscy poszli w jej ślady, Mirella siedząc, mężczyźni na stojąco. Przez twarz sir Rolanda, który jako jedyny został pominięty w podziękowaniach, przemknął cień niezadowolenia. Szybko się jednak opanował. Lady Miranda nie tolerowała przy kolacji złych manier.
– Moja pani i żono, pozwól, że osobiście usłużę ci z tym sandaczem i wybiorę najlepsze kąski – zaofiarował się uszczęśliwiony sir Gracjan.
– Oczywiście, mój drogi – zezwoliła łaskawie margrabina.
Czwarty mąż podjął się więc roli krajczego – najpierw wobec pani zamku, a następnie również jej córki i następczyni. Niewykluczone, że była to i jego córka, na co mógłby wskazywać kolor włosów, ale jasną czuprynę miał również sir Roland, podobnie jak i błękitne oczy Mirelli. Sprawa nie wydawała się w tej sytuacji przesądzona. Po prawdzie siostra mogła odziedziczyć kolor oczu po matce, również błękitnookiej. Sam Marcus, który niejeden raz zastanawiał się nad tymi kwestiami, nie wziął po milady ani włosów, ani oczu, najzwyczajniej w świecie brązowych.
Pozostali uczestnicy wieczerzy zostali obsłużeni przez służących. Chłopak spróbował ryby. Wolałby mięso jakiegoś czworonoga, ale uczciwie przyznał, że sandacza przyrządzono całkiem nieźle. I tak decydowały jednak gust oraz upodobania pani zamku, wszyscy pozostali musieli się do nich dostosować. Powinni czuć się dumni i szczęśliwi z tego, iż regularnie dostępowali zaszczytu spożywania posiłków w jej towarzystwie oraz że traktowała ich wówczas uprzejmie, niemal jak równych sobie. Postępowała tak zresztą również przy wszystkich pozostałych okazjach, co jakoby nie zawsze zdarzało się w innych posiadłościach i w przypadku wielu dam szlachetnego rodu. No, chyba że coś szczególnego mogło dziać się w sypialni lady Mirandy. Jeżeli nawet, to o tym służba nie ośmielała się plotkować.
Matka wyraziła uznanie dla spożywanego dania i spytała sir Gracjana o okoliczności udanego połowu. Otworzyło to ogólną konwersację, w której prym wiódł początkowo właśnie pan Czwarty, aż do chwili gdy pałeczkę przejął sir Hektor. Dostrzegając pusty kielich lady Mirandy, wykorzystał okazję i poprosił z kolei o prawo usłużenia jej jako podczaszy. Nie mogła, a pewnie i nie chciała odmówić. To z kolei stało się pretekstem do skomplementowania wina. Pan Trzeci nalegał następnie, aby małżonka popijała powoli kolejne próbki, doszukując się rekomendowanych jej przez męża poszczególnych zalet trunku. W ten sposób opróżniła dwa następne kielichy. Wtedy błysnął również sir Dorian.
– Pani i małżonko, pozwól, że i ja wręczę ci mały prezent.
Nie czekając na zezwolenie, skinął na jednego ze służących i po chwili trzymał już w ręku bukiet jakichś wiosennych kwiatów o szczególnie żywych barwach. Przyklęknął przed panią zamku i ofiarował jej ten dar.
– Pani, oto specjalna odmiana, którą zdołałem wyhodować po wielu próbach. Jeżeli uczynisz mi ten zaszczyt, nazwę je twoim imieniem. Lady Miranda, czyż to nie piękne miano dla pięknych kwiatów? Tylko w ten sposób zdołamy oddać sprawiedliwość ich urodzie.
– Rzeczywiście, są cudowne. Sprawiłeś mi prawdziwą przyjemność, pochlebco.
– Sir Dorian z pewnością nie jest pochlebcą, brak mu ku temu wystarczających talentów. Nie potrafi kłamać, zawsze mówi tylko prawdę i to czyni go niekiedy nudnym.
Sir Hektor ponownie przejął inicjatywę. Sięgnął po dzban i zamierzał po raz czwarty napełnić kielich margrabiny. Ta jednak przykryła naczynie dłonią.
– Wystarczy, moi panowie. Jesteście dzisiaj przemili i ucztuję z wami z prawdziwą przyjemnością, ale mam jeszcze tego wieczoru do załatwienia pewne ważne, niecierpiące zwłoki sprawy.
Wypowiedziała te słowa głosem cichym i spokojnym, ale sir Hektor z właściwym sobie wyczuciem pojął natychmiast, że oto przemówiła nie wprawiona w dobry nastrój i łaskawie przyjmująca hołdy małżonka, lecz margrabina Międzyrzecza, władczyni.
– Oczywiście, jak sobie życzysz, pani.
Cofnął się ze swoim dzbanem, szturchając przy okazji sir Doriana, aby powstał z kolan. Lady Miranda przyjęła jednak jeszcze kwiaty i przekazała je jednemu ze służących.
– Umieść je w wiosennym salonie – poleciła.
Uniosła się z siedziska, a w ślad za nią uczynili to wszyscy obecni. Przez chwilę przyglądała się uważnie swoim mężom, jak gdyby podejmując decyzję, czy też może raczej utwierdzając się w jakimś wcześniejszym postanowieniu.
– Dziękuję za towarzystwo. Sir Dorianie, zechciej odprowadzić mnie do prywatnych komnat. Droga córko, moi panowie, życzę wam wszystkim dobrej nocy.
Uradowany sir Dorian podał ramię swojej pani i małżonce, po czym wspólnie opuścili salę jadalną, żegnani spojrzeniami pozostałych mężów margrabiny, z trudem kryjących zawód i rozczarowanie.
– Ja także chcę, abyś towarzyszył mi do moich apartamentów, Jasonie. – Mirella wydała dyspozycję swemu małżonkowi, który przyjął to z miną wyrażającą cielęce zadowolenie.
Marcus zauważył, że i ta para została odprowadzona wzrokiem pełnym zawiści. Pozostawieni samym sobie panowie wymienili zdawkowe uprzejmości i rozeszli się w swoją stronę.
„Zawsze nadskakiwali mojej matce, ale dzisiaj czynili to w sposób szczególny. Czyżby chcieli powitać ją i wprawić w dobry nastrój po powrocie z podróży? Nie było jej ponad tydzień… Tylko Roland w tym nie uczestniczył… Dziwne, gdyby popadł w niełaskę podczas tego objazdu, to przecież starałby się bardziej niż pozostali… I dlaczego sir Hektor oraz sir Gracjan zdawali się zazdrościć nawet Jasonowi?”.
Myśli te szybko wywietrzały z głowy Marcusa, zastąpione kolejną, dużo bardziej przykrą. „Czy i ja stanę się podobnym trutniem czekającym na każde skinienie mojej przyszłej pani i małżonki?”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wiedźma siedmiu bram
ISBN: 978-83-8373-491-0
© Bogdan Dąbrowski i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Angelika Kotowska
KOREKTA: Anna Miotke
OKŁADKA: Michał Duława
FOTO: Katarzyna Hurova; faestock;
Damian Wlodarczyk | Shutterstock.com
Valentin Salja | unsplash.com
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek