Cztery trupy w barszcz - Magdalena Kubasiewicz,Aneta Jadowska,Marta Kisiel,Milena Wójtowicz - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Cztery trupy w barszcz ebook i audiobook

Magdalena Kubasiewicz, Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Milena Wójtowicz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

347 osób interesuje się tą książką

Opis

Cztery autorki.
Cztery światy z pogranicza fantastyki i kryminału.
Cztery trupy – bo nic tak nie podkręca magii świąt jak porządne śledztwo!

Boże Narodzenie w pałacyku myśliwskim, LARP w klimatach Opowieści wigilijnej, syrena, chimera, nocnica i gotowanie bigosu – co wyjdzie z takiego połączenia? Czy raczej: co wylezie?!

Wiedźma włosingowa Pati Młynarska ratuje pannę młodą z opresji. Czy pozna tożsamość ducha, który przypałętał się jesienią, a teraz wybrzydza przy posiłkach?

Greta ma spędzić wigilię z dawno niewidzianą ciotką. Nie wie, że wyjazd do rodzinnej miejscowości będzie dla niej początkiem niespodzianek… nie tylko tych ukrytych w piwnicy (i nie całkiem świeżych).

Jagodzie Wilczek i jej uczennicy Soni tegoroczna zima daje cenną lekcję: pokazywanie domowikowi filmów świątecznych przynosi więcej komplikacji niż najpaskudniejsza z klątw.

Sabat pisarek polskiej fantastyki wraca z nową antologią i nową porcją rozrywki. W Czterech trupach w barszcz spotkacie bohaterki znane i całkiem nowe, znajdziecie śmiech, wzruszenie i nutkę grozy. Oraz pierniczki. Wiele pierniczków.

Last Christm… (aaalbo już nic!)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 373

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 15 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Paulina Holtz, Ewa Abart, Laura Breszka, Maciej Kowalik

Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dzidudzidu
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Bardzo mnie razi, kiedy o głównych bohaterkach pisze się po nazwisku, więc drugie opowiadanie odpuściłam sobie, kiedy tylko zamiast Patrycji i Małgosi na każdej stronie zaczęły gadać ze sobą Młynarska ze Smoluchowską. Autorka nie widzi, jakie to niefajne? Ona pisze o swoich bohaterkach czy o jakichś randomowych kobietach na ulicy? Opowiadanie czwarte - nie zainteresowało mnie. Naprawdę, te wszystkie magiczne stwory tak przedstawiane są już nudne i niestrawne. Kisiel… szkoda gadać. A tak kiedyś cudownie pisała. Na szczęście jest jeszcze ANETA JADOWSKA :) Złoto i perły. Z nawiązką osłodziła mi zmęczenie i rozczarowanie resztą :)
00
Zastrzelona

Dobrze spędzony czas

Pierwsze opowiadanie słabe, mało rozwinięte, drugie już lepsze, ale to jeszcze nie to, dwa ostatnie już na dużo lepszym poziomie. 3,5⭐
00
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra.
00
Margaret-862

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie rewelacja 🙂.
00



– Zacznijmy od tego, że Marley nie żył! – oznajmił uroczyście Seba.

Ledwie sześcioosobowe towarzystwo wtarabaniło się do środka, taszcząc liczne pakunki i klnąc na warunki drogowe oraz niespodziewane rodzynki w marketowych drożdżówkach, które kupili na podróż, Seba zrzucił puchową kurtkę i dla większego efektu stanął w połowie schodów na piętro, gdzie przystąpił do obwieszczeń, przyjąwszy postawę prezentacyjno-wyczekującą. Wyczekiwał ewidentnie uwagi wszystkich zebranych w przestronnej sieni, prezentował zaś widok niezwykły. Na co dzień preferował tak zwaną sportową elegancję, czyli miękkie dresiwo dające szeroki zakres ruchu we wszelkich płaszczyznach, a do tego wygodne i praktyczne obuwie ucieczkowo-pościgowe – tymczasem tego dnia wbił się w wyglansowane oksfordy i spodnie wąskie w stopniu przykrym dla ewentualnych przyszłych pokoleń. Na jego starannie wypracowanym torsie pyszniła się dwurzędowa żakardowa kamizelka z zegarkiem na srebrnym łańcuszku, a nad nią piętrzyły się fałdy halsztuka. Nawet łysa niczym kolano głowa Seby nabrała w tej stylizacji zaskakującego dostojeństwa.

– W sensie, że Bob? Tak? Chodzi o Boba? – strzelił Krzysiek, który właśnie zabrał się do rozwiązywania pierwszego buta. Zastygł zgarbiony, z jedną nogą nad ziemią, trzymając się sznurowadeł, żeby nie stracić rów-nowagi.

Stojący obok Hubercik zmarszczył brwi.

– A to nie był Dylan?

– Dylan Marley?

– Bob Dylan!

– Nie no, Bob Dylan chyba nie grał reggae. Czy grał?

– Na pewno meczał jak koza – mruknęła Kira. Wcisnęła się do sieni jako ostatnia i teraz czekała, aż reszta łaskawie raczy się bardziej rozprzestrzenić, żeby mogła odkleić plecy od drzwi wejściowych. Na zewnątrz było stanowczo za zimno na takie przytulasy. – Ilekroć puszczają go w radiu, nachodzi mnie ochota na pieczony udziec.

– Okej, ale czy meczał reggae? – drążył Krzysiek, na co Kira wzruszyła ramionami.

– Albo meczał reggae, albo przyzywał dusze przodków, by wskazały mu drogę do zaświatów. Mnie nie pytaj, nie odróżniam tych nowoczesnych trendów. Prawdziwa muzyka skończyła się na śpiewie gardłowym i solówkach na drumlę. O, albo na rogi.

– Ale czyje rogi, kozy czy Dylana? I kto w końcu nie żyje, Bob czy nie Bob? – Coraz bardziej zafrasowany Hubercik poskrobał się po czapce i syknął, gdy nieoczekiwanie akryl strzelił go w palec elektryczną iskrą. – Nie, mnie się już wszystko miesza…

– Pamiętamy, pamiętamy. – Krzysiek pokiwał głową. – Malarz, autor Bitwy pod Grunwaldem?

– Stanisław Moniuszko! – zakrzyknęła Kira, szczerząc się złośliwie.

Stojąca z boku Filomena syknęła cicho, bo i ją nagle strzeliło, choć za sprawą nie łatwo elektryzującego się akrylu, lecz napięć własnych. Ze wszystkich gier towarzyskich, które na przestrzeni dziejów wymyśliła ludzkość, tych imprezowych nie lubiła najbardziej. A już absolutnie najgorsze były szarady z kategorii zwanej przez nich „Pudelkiem”, kiedy to zgadywali nazwiska sławnych ludzi. Owszem, popłoch Hubercika, który nie miał pamięci do imion, nazwisk, twarzy ani jakichkolwiek cech dystynktywnych poza adresem IP i mylił Matejkę z Moniuszką, a Wercyngetoryksa z Wimem Wendersem, częściowo wynagradzał jej te męczarnie. I może nawet nieźle by się bawiła, gdyby tylko Kira nie wykorzystywała okazji, żeby w ramach akcji bonusowej za trzy punkty obstawić, czy Fila przeleciała gościa, czy też niekoniecznie. Albo gdyby chociaż przestała trafiać w dziewięciu strzałach na dziesięć, gdyż było to irytujące. Krzysiek, co prawda, wykazywał się taktem i nie komentował przeszłych podbojów ukochanej, zwłaszcza tych sprzed narodzin najsłynniejszego bobasa w dziejach, Filomena wolałaby jednak zachować w ich związku aurę pewnej tajemniczości. A w tym konkretnym momencie chciała się jeszcze wyplątać z szala, usiąść na czymś, co nie podskakiwało na wybojach, i napić się w końcu gorącej herbaty, a nie znowu tłumaczyć z życia erotycznego na przestrzeni dziejów. Kwestią sekund było, kiedy Kira radośnie podchwyci temat i zacznie drążyć temat tego cholernego Moniuszki. Albo gorzej, Mozarta!

Na szczęście z pomocą Filomenie przyszła Tomira, która jednym susem znalazła się w bezpośredniej bliskości Seby.

– Och, jakie to ładne! – Z zachwytem zaczęła miętosić warstwy jego halsztuka. – Czy to len? Nie, chyba poliester… z bawełną? Czy… poliamid, tak, to poliamid. Czekaj, masz tu gdzieś jakąś metkę?

Kira porzuciła dalsze szydzenie z Hubercika i przyjrzała się bacznie wybrankowi swego serca oraz okolic intymnych. No proszę. Szczur odstawiony na otwarcie kanału, gdyby ktoś ją pytał o zdanie. Tak. Srogi kawał szczura. Nie żeby nie doceniała zdrowej porcji czystego, zdrowo odżywionego i wybieganego białka, bądź co bądź była drapieżnikiem i nie takie kąski szarpała z lubością, ale żeby z halsztukiem? Halsztuki nie występowały dziko w naturze.

– A tak poza tym wszyscy zdrowi, skarbeńku ty mój? – zagaiła słodko, tak na wszelki wypadek.

Nie potrafiła tak na szybko określić, czy to kryzys wieku średniego, wołanie o pomoc, czy może pierwszy objaw poważniejszego schorzenia, w każdym razie wolała nie prowokować zbyt gwałtownych reakcji w zamkniętym pomieszczeniu w pięćdziesięciu procentach wypełnionym ludźmi. Jak wynikało z jej bezpośrednich obserwacji i doświadczeń, ludzie wykazywali przykrą wrażliwość na nagłe eksplozje niekontrolowanej przemocy. I nawet długotrwałe przebywanie z syreną, nocnicą i chimerą, połączone z regularną wymianą płynów ustrojowych i kontaktem skóra do skóry, śluzówka do śluzówki i tak dalej, nie pomagało im na ten feler. Wprost przeciwnie, zazwyczaj go pogłębiało.

Seba zręcznym ruchem wywinął się spod miętoszącej go dłoni, zanim sytuacja zrobiłaby się jeszcze bardziej krępująca, wetknął kciuk do płytkiej kieszonki w kamizelce i wziął głęboki wdech.

– Niestety, ostatnimi czasy mały Tim podupadł na zdrowiu – odparł z dramatycznym ubolewaniem, kiwając do kompletu głową w zadumie nad ulotnością życia.

– Serio? – Zaskoczona Kira ściągnęła brwi. – Myślałam, że mały Tim wpadł do studni.

Po tych słowach powietrze uszło z Seby razem z całą nadzieją. Nawet wymiętoszony halsztuk nieco mu oklapł.

– No ej. No eeej – powtórzył przeciągle, wbijając w Kirę spojrzenie bezradnego szczeniaczka, któremu nikt nie chce rzucić piłeczki, chociaż on tak ładnie prosi. – No przecież się umawialiśmy. Nawet rozesłałem wam memo!

Pozostała piątka spojrzała po sobie, zbita z tropu.

– Memo, czyli… to takie, że się łączy obrazki? – strzeliła Kira, czując podskórnie, że to głównie na niej spoczywał teraz ciężar oczekiwań zarówno ze strony umiłowanego Sebulka, jak i całej zaprzyjaźnionej reszty. Umiłowany Sebulek wypatrywał zrozumienia, komunii dusz, no, może też małej orgii zmysłów, ale to potem, jak zostaną sami i rozpakują walizkę, reszta zaś liczyła, że Kira bohatersko osłoni ich własną piersią, żeby mogli dyskretnie dać nogę.

To znaczy reszta z wyjątkiem Tomiry, która słabo czytała tłum.

– Och! – Radośnie klasnęła w dłonie. – Hubercik ma takie, bawi się w to czasem z kolegami!

Urażony w mięciutką godność, i to kolejny raz w ciągu zaledwie kilku minut, Hubercik odchrząknął.

– Ja się nie bawię z kolegami, ja rozgrywam turnieje! Bardzo poważne turnieje!

– …i to niejeden raz wam wysyłałem, bo tydzień temu wysyłałem…

– Raz wygrałem ponton – kontynuował sprostowanie Hubercik, zwracając się półgłosem do Krzyśka, który słuchał po części z wrodzonej uprzejmości, po części zaś kierowany zawodowym nawykiem i jakoś tak odruchowo odpalił tryb niezobowiązującego emocjonalnego wsparcia.

– Naprawdę? No proszę!

– …i dwa tygodnie temu…

– Bardzo porządny ponton.

– Wspaniale!

– Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda. Taki ponton.

– Nigdy – potwierdził Krzysiek, gdyż istotnie, nie było mu to wiadome.

– …a we wrześniu założyłem nam grupę na WhatsAppie… – ciągnął swe żale Seba, ignorowany przez wszystkich.

– Ale ja nie dostałam… – miauknęła Tomira, co Filomena skwitowała prychnięciem.

– Przecież jesteście małżeństwem, połowa i tak jest twoja.

– Połowa czego?

– No jak czego, pontonu!

– Ale… ale skąd ponton na WhatsAppie…?

Naraz Seba zorientował się, że wszyscy pochylają się nad żalami Hubercika i Tomci nad niedocenionym pontonem, a jego trafiają w próżnię. Zdjęty przykrością, bez słowa okręcił się na obcasie wyglansowanego oksforda i wziął resztę schodów szturmem, po czym zniknął gdzieś na piętrze, pozostawiając po sobie ogólną konsternację.

– Jemu coś się stało? – odezwała się Tomira jako pierwsza.

– Może go halsztuczek uwiera w gardziołko?

– Pewnie mu odciął dopływ tlenu – stwierdziła cierpko Filomena. – Ludzie są zdumiewająco przywiązani do koncepcji oddychania. Nie pojmuję tego.

– Prawda? Wdech, wydech, wdech, wydech… No ileż można?

– Świnie jesteście! – dobiegło gdzieś z piętra.

Od strony estetycznej budynek pozostawiał trochę do życzenia, za to akustykę miał najwyraźniej doskonałą, skoro Seba wciąż słyszał ich rozmowę toczoną pod drzwiami wejściowymi.

– Ej! – Krzysiek poczuł się zobowiązany zaprotestować przeciwko takiej potwarzy. – Ale świnie to ty szanuj, to są szlachetne zwierzątka!

– No… no okej, świnie mogę szanować – zgodził się Seba, zaraz jednak powrócił do tonu pełnego urazy. – Ale was nie! Sami pytaliście, co chciałbym na urodziny, i co? I co?!

Spojrzeli po sobie, zaskoczeni takim obrotem spraw. W pierwszej chwili żadne z nich nie widziało związku między Bobem Marleyem a faktem, że Seba nie wyłonił się z kapusty, że istotnie musiał się w jakimś momencie urodzić, zapewne z ludzkiej matki i przy symbolicznym udziale równie ludzkiego ojca. Co w wypadku Seby wydarzyło się dokładnie w wigilię Bożego Narodzenia, czyli…

Czyli tak jakby jutro.

– Aaa… No tak, coś wspominał.

– Kiepska sprawa.

– Mamy tort?

– Mamy bigos. Czy bigos się nada?

– Może być problem z dekoracjami. Lukier średnio się komponuje z kapustą.

– Ej, faktycznie! Z tą grupą na WhatsAppie to prawda! – Hubercik okazał niezbity dowód w postaci aplikacji, którą odpalił na telefonie. Grupa nosiła nazwę „SEBA MA URODZINY!” i mieściła zaledwie dwieście osiemdziesiąt trzy nieprzeczytane wiadomości.

– Czego to ludzie nie wymyślą… – Filomena aż się wzdrygnęła. – Ja tam nie obchodzę urodzin.

– Oczywiście, że nie obchodzisz. – Syrena nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała okazji, która sama pchała jej się do dzioba. – Nie ma takiego tortu, który by pomieścił tyle świeczek.

– A ja uwielbiam urodziny! – oznajmiła Tomira z dumą buntowniczki trochę z wyboru, a trochę z zaskoczenia, co Hubercik potwierdził stosownym mruknięciem.

– No chyba żeby gromnice…

– A nie mieliśmy się na coś zrzucić? – Krzysiek przytomnie wszedł syrenie w dalsze rozważania, bo błysk w oku chimery jego życia zinterpretował nie tylko błyskawicznie, lecz także prawidłowo.

– A bo ja wiem? – Pochłonięta przeliczaniem, ile dziesięcioleci wypadłoby na jedną gromnicę, Kira nie wykazywała zbytniego przejęcia palącą kwestią urodzin własnego amanta w żadnym ich wymiarze, ani symbolicznym, ani organizacyjnym.

– Przepraszam, a kto ma wiedzieć, ja? – Filomena cmoknęła z niesmakiem niczym babcia na wieść, że wnuczek nie podołał obiadowi i na dodatek odmawia deseru. – Ja z nim nie sypiam!

– Ja tylko raz i bez przytulania – prędko zastrzegł Hu-bercik.

– Ja z przytulaniem i wcale się tego nie wstydzę – podkreślił Krzysiek. – Mężczyźni też mają potrzeby emocjonalne i też mogą je spełniać! Tak… męsko-męsko.

Spojrzenia wszystkich jak na znak wwierciły się w Kirę.

– Co? A! Nie, sorry, nie ze mną te numery. Dzikie seksy, proszę bardzo, choćby do białego rana, ale potem won na kanapę. Inaczej ciągle mnie budzi i jęczy, że zabieram mu całą kołderkę.

– A zabierasz?

– Oczywiście! Muszę ją sobie skotłować w gniazdo, żeby się wyspać.

– A to on nie może mieć własnej kołderki?

– Może – zgodziła się Kira łaskawie. – Tę też mu zabieram. No co? Jestem dużą syreną, lubię duże gniazda.

– Słuchajcie, ale serio, jestem prawie pewny, że się na coś zrzucałem…

Cała piątka zamilkła nagle, ponieważ Seba najwyraźniej miał po dziurki w nosie niekończących się dyskusji, które zmierzały wszędzie, tylko nie do celu. Objawił im się ponownie u szczytu schodów, bezlitośnie zatrzymując tę karuzelę śmiechu, zanim wrzuciliby kolejny bieg.

– No? – Wziął się pod boki i skinął na rozgadane towarzystwo w dole. – I co mi obiecaliście w prezencie? La…? La…? Laaaaaaaaa…? Nie, ja nie mogę z nimi… LARP! Świąteczny LARP, czyli… Błagam, nawet nie próbujcie zgadywać. Live action role playing. Taki teatr, tylko że wszyscy grają, a nikt nie ogląda.

– Czyli… teatr – podsumowała Kira bezlitośnie.

– No wiesz! – Filomena zgromiła syrenę wzrokiem. – Nie lżyj kultury. Ja ci z drumli nie szydzę.

– Czyli tym razem bez planszy? – upewniła się Tomira.

– Ale będziemy coś turlać, tak? Tak? – Hubercik w napięciu czekał na potwierdzenie, które nie nadchodziło, nic, cisza, znikąd, czemu nikt nie potwierdzał?!

– BOMBKĘ SE TURLAJCIE!!!

– Chyba faktycznie jesteśmy… no – podsumował Hubercik, kiedy Seba oddalił się, tym razem na dobre.

– Domowymi ssakami parzystokopytnymi z rodziny świniowatych? – podsunął Krzysiek. – No. Chyba jesteśmy.

Tomira wzięła głęboki wdech, jednocześnie wspinając się na palce, jakby była kolorowym balonikiem wznoszącym się w powietrze.

– Mówcie za siebie. – Potoczyła wokół triumfalnym spojrzeniem. – Bo ja, moi drodzy… otóż ja jestem przygotowana na wszystko!

*

Był wczesny wigilijny poranek, na szybach pyszniły się wzory wymalowane nocą przez pracowity mróz, a syrena, chimera i weterynarz właśnie odkryli, że z tym zakresem przygotowań Tomira wcale nie żartowała. „Wszystko” w jej wykonaniu naprawdę oznaczało wszystko. A trzeba podkreślić, że miejscówka miała już całkiem spore zapasy, cóż, własnego wszystkiego, ze szczególnym uwzględnieniem poroży, zegarów z kukułką i bez kukułki, kotar ciężkich od kurzu, haftowanych poduch i koronkowych obrusików, wazoników z zasuszonym kwieciem, a także figurek i posążków przedstawiających szeroką gamę zezowatych zwierzątek oraz niewiast, co prawda bez widocznych wad wzroku, za to odzianych albo pruderyjnie, albo wprost przeciwnie, bez stanów pośrednich. Nikt nie wiedział, skąd właściwie Seba wytrzasnął ten dom – na uboczu, z zewnątrz niepozorny i nieco zaniedbany, wystrojem zaś przypominający skrzyżowanie pałacyku myśliwskiego z salonikiem starej damy, która co wieczór zasiada w ulubionym fotelu z kieliszeczkiem czegoś na pokrzepienie i wspomina, jak to za cara chodziło się na kremówki. W każdym razie jeśli zależało mu na dusznym klimacie zapomnianego grobowca, to trafił idealnie.

W taki oto pejzaż wkroczyła bladym świtem Tomira, która w stylistyce nadmiaru czuła się jak ryba w wodzie. Poprawiła kokardy, strzepnęła falbany, nastroszyła bufki i przystąpiła do dekorowania salonu w duchu świątecznym. Czasem wymagało to użycia kolana, parę razy młotka, odrobiny WD-40 i taśmy izolacyjnej w trzech wesołych kolorach, lecz jak to mawiali trenerzy personalni ze Stefanem Żeromskim na czele: kto nie chce, szuka powodu, kto chce, szuka sposobu – ona zaś chciała, chciała za miliony!

Dla Kiry i Filomeny, po tylu wiekach z nocnicą, nie było to w sumie żadnym zaskoczeniem, a i Krzysiek, choć z mniejszym stażem, zdążył wypracować sobie podstawowe schematy reakcji. Zwłaszcza że znajomość zaczęli od smoka; po czymś takim trudno się potem dziwić czemukolwiek.

A jednak.

– Zabrałaś… – zaczęła Kira słabym głosem, po czym urwała, żeby jeszcze raz przetrawić tę myśl, co nie było łatwe, kiedy ptasia część jej mózgu próbowała się skupić jednocześnie na każdym migoczącym obiekcie w zasięgu wzroku. – Zabrałaś ze sobą choinkę…?

Nocnica zaśmiała się dźwięcznie nad tak głupiutkim pytaniem.

– A jak inaczej mielibyśmy świętować? Co to w ogóle za pomysł, święta bez choinki! Zabrałam choinkę, stojak też oczywiście, zabrałam bombki, łańcuchy, wieńce, światełka, zapasowe światełka, kolorowe światełka, zapasowe kolorowe światełka, śnieżne kule, dziadki do orzechów, bieżniki, świeczki, dzwoneczki…

Tomira paplała i paplała, krzątając się pośród tej świątecznej obfitości jak nakręcona, dorzucając to tu, to tam kolejne łańcuchy, ceramiczne gwiazdki i sopelki w kolorowym celofanie. Gdy na moment przystanęła, trudno było określić, gdzie kończyło się ustrojone drzewko, a zaczynała osoba radosnej nocnicy. Najwyraźniej postanowiła ubrać choinkę na swój wzór i swoje podobieństwo. Możliwe nawet, że miały tę samą krawcową.

– Dostałam oczopląsu. Albo wylewu. – Oszołomiona liczbą bodźców Kira przestała mrugać na dobrych kilka minut. – Jednego z dwojga.

– Okej, wiem, że jest ósma rano, ale… – Krzysiek pociągnął nosem. – Czy ja mam omamy węchowe, czy naprawdę czuję bigos?

– Bigos albo… no nie wiem. – Chociaż zwykle Filomenie wystarczył pojedynczy niuch, teraz przez dłuższą chwilę węszyła intensywnie, marszcząc się przy tym od czoła po czubek nosa, jak gdyby coś jej tu nie pasowało. – Nie żebym komukolwiek cokolwiek wypominała, ale ostatni raz czułam podobne wonie, kiedy Kira nadmiernie zaangażowała się w politykę lokalną.

– Wspierałam sprawczość kobiet!

– Podsunęłaś Oldze Kijowskiej pomysł z dołem na zalotników.

– Sprawne zarządzanie zasobami ludzkimi, maksymalizacja zysków przy zminimalizowanych kosztach własnych. Oraz najbardziej skuteczny PR na miarę dziesiątego wieku – zakończyła syrena z nutą dumy. – Nikt nie narzekał.

– Aha. Dopóki się nie zaśmierdli.

– Go, girl!

– Skazili wody gruntowe!

– Dobry PR wymaga poświęceń!!!

– Och, przestańcie już! – Tomira tupnęła nóżką, aż się z jej stroju osypało nieco brokatu, a w jej oczach niebezpiecznie błysnęły gwiazdy. – Są święta, czas radości! Proszę się w tej chwili zacząć radować!

– Olga się radowała…

– Ja bardzo chętnie, ale mam pewien dysonans – przyznała Filomena, udając, że nie dociera do niej mamrotanie syreny. Rozejrzała się po udekorowanym salonie. – Choinka w bezie, czyli na słodko, w całym domu czuć oby bigosem, czyli wytrawnie, a jakiś facet śpiewa nam o… – Urwała, żeby się wsłuchać lepiej w tekst piosenki, która dobiegała z miniaturowego głośnika na parapecie. – O zębach śpiewa. Dlaczego on śpiewa o zębach? Tomciu, dlaczego ty robisz nastrój zębami? Poroża ci już nie wystarczą?

– Ten facet, jak to uprzejmie ujęłaś, nazywa się Nat King Cole i owszem, śpiewa o zębach, bardzo ładnie śpiewa. I nie nam wnikać, czego kto sobie życzy pod choinkę, zwłaszcza przy obecnych cenach usług dentystycznych. A ja bardzo lubię takie zapomniane i nieoczywiste kolędy, mam ich dużo na mojej świątecznej playliście i będę puszczać, co mi się podoba – zakończyła pouczenie, po czym ze świeżym entuzjazmem zwróciła się do zaspanego Seby, który właśnie wyrósł za jej przyjaciółkami: – No i co powiesz? Ładnie? Powiedz, że ładnie, szykowałam to od miesiąca!

W porównaniu do zeszłego wieczoru Seba drastycznie stracił na stylu i dostojeństwie, zyskał natomiast na luzie w kroku zarówno metaforycznym, jak i dosłownym. Mogła to sprawić moc nocnicy, która odpaliła się wraz z zapadnięciem zmroku i przystąpiła do dyskretnego rozsiewania świątecznego nastroju w podświadomości ludzi śpiących pod tym samym dachem. Swoje zdziałała także zastosowana miejscowo moc syreny, tak bardzo zachwyconej koncepcją śpiwora, że dopuściła Sebę do wspólnego gniazdowania przez caluteńką noc. I teraz był jasny dzień, wokół pachniało świętami, a dres znowu otulał jego jestestwo, od odprężonego ciała aż po ukojoną duszę, niczym najczulsza bawełniana pieszczota.

– Bardzo ładnie! Bardzo, tak… z rozmachem – pochwalił szczerze. – I świątecznie, naprawdę świątecznie, i bardzo mi się podoba ten patent z rogami, tylko że…

– Tylko że co? Za mało bombek? Światełek? Za dużo kolorowych, za mało? Powiedz tylko słowo, ja mogę dowiesić, mam więcej… – Nie czekając na odpowiedź, Tomira zakręciła się jak fryga w poszukiwaniu właściwego kartonu, co stanowiło spore wyzwanie, gdyż kartonów było wiele i były one wszędzie, podobnie jak folia bąbelkowa i kłęby gazet, którymi zabezpieczyła ozdoby na czas transportu, a które teraz walały się po kątach. Ogarnięta szałem dekorowania nocnica nie zawracała sobie głowy takimi drobiazgami jak sprzątanie.

Seba przestąpił z nogi na nogę.

– Nie do końca o to mi chodziło – wydusił z zakło-potaniem.

Ostatnie, co chciałby sprawić na święta żonie najlepszego kumpla, to przykrość, był bowiem poczciwy nie tylko w głębi ducha – z wierzchu ducha również. W dodatku emocje nocnicy miały zwyczaj udzielania się osobom postronnym, czy osoby sobie tego życzyły, czy też niekoniecznie, a Seba czuł się już pod tym względem dość wymemłany i wcale nie miał ochoty na więcej.

– Jak to? Przecież marzył ci się świąteczny lont.

– LARP. I tak, świąteczny, jak najbardziej, tylko chodziło mi o święta raczej… raczej w klimatach Opowieści wigilijnej. Dosłownie w klimatach. No wiesz. Dickensa.

– Och, nie – jęknęła Filomena, przysłaniając dłonią oczy. – Błagam, tylko nie Dickens…

– A co? – W ułamku sekundy syrena przylgnęła do przyjaciółki i zniżyła głos do półszeptu. – Jego też przeleciałaś?

– Och, bez przesady. – Tomira nadal nie widziała problemu. – Dickens czy nie Dickens, święta w gruncie rzeczy zawsze wyglądają tak samo. Możesz mi wierzyć – zapewniła Sebę, uśmiechając się przy tym serdecznie. – Przez ostatni miesiąc obejrzałam osiemdziesiąt sześć świątecznych filmów na Hallmarku i jestem na bieżąco z trendami.

– No… no ja nie obejrzałem żadnego, za to czytałem Opowieść wigilijną wiele razy i wiem, że nie ma tam… no, tego. – Seba zatoczył dłonią duże koło, a i tak nie udało mu się objąć tym gestem ogromu i rozmachu rzeczy, które Tomira upchnęła w salonie. – No bo Dickens poszedł mniej w bombki, a bardziej, no wiesz, w wyzysk pracowników, nierówności społeczne, biedę, pracę dzieci, brak systemowej opieki zdrowotnej…

– Och… – Na Filomenę spłynęło olśnienie. – Czyli ta duszna atmosfera przeklętego grobowca to tak specjalnie?

– Tak! Trafiłem w dziesiątkę, co nie?

– Słuchaj, jeżeli tak ci zależy na nędzy i rozpaczy, Kira może zaintonować kolędę na flecie – podsunął mu życzliwie Krzysiek. – Jak raz próbowała wyciągnąć refren Lulajże, Jezuniu, to Fila zmieniła się w chimerę, usiadła obok niej i wyła.

– Przynajmniej nie napierdzielałam jak porąbana w bębenek… – Kira łypnęła złowrogo w kierunku parapetu. Nat King Cole przestał tęsknić za kompletnym uzębieniem i teraz powtarzane smętnym głosem Binga Crosby’ego „ram-pam-pam-pam” wprawiało głośnik w drgawki rozpaczy. Ciało syreny życzyło sobie dostosować się choreografią. – Weźcie to przełączcie, zanim mnie coś strzeli, naprawdę nie ma na tej playliście żadnych normalnych piosenek?!

Tomira, która słyszała to wszystko, choć odmawiała przyjęcia do wiadomości, naraz osiągnęła kres swej wytrzymałości nerwowej. Ze łzami perlącymi się w ciemniejących oczach stanęła przed przyjaciółmi.

– Ja już nic z tego nie rozumiem – oznajmiła płaczliwym głosem. – Święta nie takie, klimat nie ten, muzyka zła, a przecież jest choinka, są światełka, jest radość, bigos już się gotuje. I pierożki będą, i pierniczki, i śledzie, chociaż zaraz mi pewnie powiecie, że śledzie to właściwie słowiańskie sushi i robią wam źle na głowę, cerę i obwód talii!!!

Ten właśnie moment wybrał Hubercik, dotąd strategicznie przyczajony na schodach w oczekiwaniu na rozwój sytuacji, żeby wkroczyć niczym rycerz w lśniącej zbroi – a dokładnie we flanelowej piżamie w czerwono-biało-czarną kratę i ciepłych papuciach, w których wyglądał jak Święty Mikołaj po godzinach. Czuł się co prawda rozdarty między żoną a kumplem, powinnością mężowską a powinnością braterską, ale uznał, że chyba ma rozwiązanie.

– Słuchajcie, bo ja tu dostrzegam pewien dylemat – zaczął taktownie, żeby niepotrzebnie nie drażnić nocnicy. O poranku jej moc była słaba, daleka od natężenia, które przybierała po zmierzchu, lecz i tak przyprawiała Hubercika o przykry dreszcz w delikatnych obszarach. – Tomcia się napracowała, żeby stworzyć nastrój. Seba ma dziś urodziny i też się napracował, żeby stworzyć nastrój, i chyba wszyscy się zgodzimy, że są to nastroje mocno sprzeczne. Chociaż wyjątkowe! – podkreślił czym prędzej, a reszta ochoczo mu przytaknęła. – Więc ja proponuję uczciwe rozwiązanie. Głosujmy! Albo Dickens, głód i wyzysk, albo Hallmark, wyżerka… i planszówki. No? Co wy na to?

– Spoko.

– W sumie… czemu nie.

– Uczciwa propozycja.

– Leć po tego Dickensa, Sebula, leć!

Sebie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pokonał schody na piętro trzema susami, chociaż niewiele brakowało, by do susów dorzucił też zęby, kiedy zahaczył stopą o skraj stopnia. Tomira dreptała za nim, dopytując o kostiumy, bo ona by chętnie, chociaż nie ma niczego z epoki, więc musiałaby improwizować, toteż może się wszyscy przyodzieją z fantazją? Krzysiek tymczasem tłumaczył Hubercikowi, w którym miejscu przedobrzył i dlaczego to się nie mogło udać.

Filomena podeszła do ustrojonej choinki.

– Ludzie są z natury niespełna rozumu, powtarzam to od wieków. Ale te całe święta… – Przewróciła oczami i zaraz tego pożałowała, gdy zawirowało jej w głowie od kolorów i świateł. – Wspomnicie moje słowa. Święta to zupełnie odrębna jednostka chorobowa. Na dodatek zakaźna, jak widać na załączonym obrazku.

– Głodna jesteś, to marudzisz. – Kira zbyła te utyskiwania równie krótko, co beztrosko. – A skoro o tym mowa… chyba trzeba zamieszać bigos!

– Może i marudzę, ale… mam złe, złe przeczucia – mruknęła do siebie chimera, przypatrując się w zamyśleniu świątecznemu drzewku, podczas gdy za jej plecami trwały zażarte konsultacje społeczne na temat ewentualnych kostiumów. Już miała dołączyć do dyskusji, kiedy coś ją zatrzymało. Zadarła głowę i zaciągnęła się głęboko powietrzem.

Czy tylko jej się wydawało, czy pod przytłaczającą wonią lawendy, bigosu i świeczek zapachowych kryło się coś jeszcze?

*

Cztery trupy w barszcz

Copyright © by Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Milena Wójtowicz 2025

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2025

Redakcja – Joanna Mika

Korekta – Julia Młodzińska, Katarzyna Myszkorowska

Opracowanie typograficzne i skład – Paulina Soból-Hara

Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Grafika na okładce i projekt stron tytułowych – Agata Wawryniuk

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2025

ISBN epub: 9788383309453

ISBN mobi: 9788383309446

Ten e-book jest zgodny z wymogami Europejskiego Aktu o Dostępności (EAA).

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Julia Siuda, Zuzanna Pieczyńska

Promocja: Aleksandra Parzyszek, Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Małgorzata Folwarska, Marta Sobczyk-Ziębińska, Natalia Nowak, Magdalena Ignaciuk-Rakowska, Martyna Całusińska, Aleksandra Doligalska

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Małgorzata Pokrywka, Patrycja Talaga

E-commerce i IT: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz

Administracja: Monika Czekaj, Anna Bosowiec

Finanse: Karolina Żak

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl