Wiedeńska melodia - Rabczak Paulina - ebook + książka

Wiedeńska melodia ebook

Rabczak Paulina

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wiedeń u schyłku XIX wieku to miasto pełne pasji, tajemnic i intryg. W samym jego sercu splatają się losy Klary i Franza, których życie toczy się wśród artystycznych uniesień, miłosnych rozterek oraz rodzinnych sekretów.

Życie Klary i Franza z pozoru wygląda idealnie – dwójka dzieci, eleganckie mieszkanie w pięknej kamienicy i własna szkoła to spełnienie marzeń Franza. Klara jednak nie jest zadowolona – jej kariera muzyczna nie istnieje, a codzienność odbiega od tego, co młoda kobieta sobie wyobrażała. Pochłonięty szkolnymi obowiązkami Franz bywa w domu wieczorami, a ponad muzyczne ambicje żony przedkłada dobro rodziny. Gdy w życiu Klary pojawia się Florian, młody skrzypek zafascynowany jej talentem, ta postanawia zawalczyć o swoje marzenia i z pomocą Floriana napisać operę, która będzie jej powrotem do muzycznego świata. Czy jednak skostniały Wiedeń jest gotów na debiut Klary pod własnym nazwiskiem? I co będzie to oznaczało dla jej małżeństwa z Franzem?

Małżeńskie dramaty i rodzinne tragedie mieszają się z pierwszą miłością i nadzieją na lepsze jutro, tworząc historię pełną emocji i wzruszeń, a wszystko to wśród muzyki płynącej ulicami secesyjnego Wiednia.

Paulina Rabczak – pochodzi z Rzeszowa, obecnie mieszka w Wiedniu, gdzie studiuje na Uniwersytecie Wiedeńskim. Interesuje się historią, szeroko pojętą sztuką i językami obcymi. Pisze, odkąd potrafi sobie przypomnieć, a szczególnie bliskie są jej historie osadzone w dawnych czasach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 459

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Paulina Rabczak, 2025

Projekt okładki

Sylwia Turlejska / Studio Kreacji

Ilustracja na okładce

© Lee Avison / Trevillion Images

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Katarzyna Kusojć

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-794-8

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

PROLOG

To wcale nie było tak, że Klara nie chciała, by ten dzień nadszedł. Wiedziała, że to musi się stać, że nie ma innego wyjścia, ale czuła trudną do określenia odrazę do tego, co nieuchronne. Wydawało jej się, że zdradza swoje ideały dla lepszego, wygodnego życia. Ale skoro tylko tak można było wygrać w tej grze, musiała się dostosować do jej zasad.

Zresztą kochała Franza i nie uważała bynajmniej, że będzie jej z nim źle. Dał już jej dowody swojego uczucia i odpowiedzialności, nie zamierzał się uchylać od ojcostwa, przeciwnie, od razu zaproponował małżeństwo i otaczał ją czułą opieką. Nawet zbyt czułą, bo ciągle tylko drżał o nią, jakby była z porcelany i zaraz miała się rozlecieć w drobny mak, co tylko ją irytowało, zamiast rozczulać. Babcia Belle i Adrienne nie mogły przestać nim się zachwycać, ale Klarę czasami doprowadzał do szału.

Nie miała jednak na co narzekać, bo wiedziała, jak trudne życie ma wiele kobiet z jej sfery, których mężowie piją, zdradzają i biją żony, a te muszą znosić poniżenia z uśmiechem. Ona przynajmniej w swojej rodzinie będzie tą mającą pieniądze i nie musi być posłuszna mężowi, bo inaczej nie dostanie drobnych na swoje wydatki. Franzowi trudno było sobie wyobrazić tę małżeńską równość, co poskutkowało sporem, w którym jakby na chwilę zapomniał o jej stanie i nakrzyczał na nią tak, że prawie się rozpłakała. Przeprosił ją jednak czule i zapewnił, że choć będzie im trudno przez kilka pierwszych miesięcy, to szybko osiągną porozumienie, pójdą na kompromisy, a ich małżeństwo będzie wyglądało jak z bajki.

Przede wszystkim się kochali, a to było najważniejsze. Klarze może i bardziej odpowiadał ich niezobowiązujący układ, ale on należał już do przeszłości, a przecież znajdowała w ramionach Franza dużo więcej niż tylko rozkosz i zapomnienie o bożym świecie – zrozumienie, czułość i dobroć, a jego złote serce w całości należało tylko do niej.

Dziwnie jej było z myślą, że kocha Franza, bo nigdy nie wydawało się jej, że jest zdolna do takich uczuć, ale całą sobą chciała trwać u jego boku, chociaż strach przed nieznanym powodował, że pragnęła oddalić od siebie dzień ślubu.

Teraz jednak stała przed lustrem w białej sukni i sprawdzała, czy aby na pewno dobrze się ona układa. Nie podobała jej się zbytnio, bo miała zbyt dużo tiulu i koronek, które, udrapowane na brzuchu, dawały komiczny efekt, a do tego wcale nie podkreślały jej zgrabnej figury, lecz babcia uparła się, że suknia musi być falbaniasta i obszerna, by nie było widać sporego już brzucha panny młodej. Klara uważała, że zbyt wiele ozdób jeszcze bardziej uwydatnia jej stan, ale zgodziła się na tę propozycję.

Właściwie to Isabelle decydowała o oprawie uroczystości, bo narzeczeni zajęli się szukaniem i urządzaniem mieszkania. Wczoraj przeniesiono do niego ostatnie rzeczy, by państwo młodzi mogli się wprowadzić zaraz po ceremonii. Fryzurę Klary też wykoncypowała babcia, a diamentowa biżuteria pochodziła z jej szkatułki z rodowymi skarbami. Jedynie skromny pierścionek lśniący na palcu serdecznym Klara dostała od narzeczonego z okazji zaręczyn. Cienki, złoty, z małym diamencikiem wprawionym w sam środek, nie oszałamiał i nie zniewalał, bo i Franza na bardziej olśniewający klejnot nie było stać, ale Klara wiedziała, że wybierał go z miłością, co sprawiało, że był jej bardzo drogi.

Przesunęła dłonie na brzuch. Jeszcze nie dotarła do niej świadomość, że będzie matką i że przez tę małą, niczego nieświadomą istotkę będzie musiała przewartościować całe swoje dotychczasowe życie. Rozwiązania też się bała, ale jakby trochę mniej niż ślubu.

– Chodź już, Klaro! – dobiegł ją głos Adrienne.

Zabrała ze stołu torebkę i ruszyła ku drzwiom. Kuzynka stała w przedpokoju, w szmaragdowej sukni, w której jej uroda rozkwitała. Najpiękniejszy jednak był pełen szczęścia uśmiech na jej ustach. Adrienne też niedługo miała zostać panną młodą.

W powozie już czekała na nie Isabelle. Na jej szyi błyszczała ukochana kolia, którą otrzymała od męża z okazji pierwszej rocznicy ślubu ponad sześćdziesiąt lat temu. Klara poczuła w sercu ucisk. Źle czuła się z tym, że bierze ślub tak krótko po śmierci dziadka, lecz nie miała innego wyjścia. Wiedziała, że na pewno by ją zrozumiał.

– Wyglądasz pięknie, dziecko – rzekła Belle, przyglądając się wnuczce z uśmiechem, i pogładziła jej policzek. – Franz na pewno będzie oszołomiony.

– Też tak myślę! – zawtórowała jej Adrienne.

Klara tylko wymamrotała słowa podzięki i wbiła wzrok w okno. Przez ostatnich kilka miesięcy tyle się zmieniło. Poznała Franza, dziadek umarł, wyprowadziła się z domu… Do tego Kata wyjechała do Paryża, a Heinrich do Monachium. Oboje przysłali kartki z życzeniami, ale żadne nie zamierzało zjawić się na ślubie, podobnie zresztą jak Aaron, który udał się z rodzicami w podróż do Włoch, gdzie próbował leczyć złamane serce. Właściwie mieli tylko pięcioro gości, bo ojciec uroczyście wyrzekł się wyrodnej córki i zakazał jej wracać do domu.

Na widok ojcowskiej kamienicy, która mignęła jej przez okno powozu, Klarę ogarnął smutek. Powóz zatrzymał się przy kościele Świętego Piotra, a oczy młodej kobiety zaszły łzami, gdy wysiadała. Tuż obok małej, wciśniętej między piękne budynki świątyni znajdował się jej dom rodzinny. Może nie miała najlepszego ojca, tęskniła jednak za miejscem, w którym spędziła całe życie, a jej serce wypełniał żal, że ten tak ją potraktował.

Odwróciła wzrok i podała rękę Ottonowi, który czekał na nią przed kościołem, wystrojony w elegancki surdut i z laseczką w dłoni, prawdziwy miejski burżuj.

– No, no, Kläri – pokiwał głową z uznaniem – ładniutka panna młoda z ciebie. Gdybyś nie była moją siostrą, to…

Klara zdzieliła go w ramię.

– Ty tylko o jednym myślisz!

– Widzę, że przez Franza dowcip ci się stępił! – zaśmiał się, ale już nic nie powiedział, tylko poprowadził siostrę po schodach ku wejściu do świątyni.

Barokowe wnętrze kościoła onieśmielało Klarę swym przepychem. Pełne figurek amorków, kolumn i malowideł, stanowiło istną ucztę dla oka. Złote ozdoby oplatały ściany świątyni niczym węże, oślepiając swym blaskiem. Klara najbardziej lubiła przypatrywać się majestatycznym organom, dziś jednak nie zwracała na nie aż takiej uwagi. Bardziej zajmowało ją coś innego. Albo raczej ktoś, na czyj widok jej serce podskoczyło gwałtownie, a wszystkie wątpliwości, nurtujące ją od dwóch miesięcy, nagle zniknęły.

Franz stał już przy ołtarzu, ubrany w elegancki surdut, który dopiero co wyszedł spod igły krawca. Włosy miał gładko zaczesane, ale jeden kosmyk opadał niesfornie na czoło, dodając mu uroku. Widziała już z daleka, jak próbował uspokoić trzęsące się ręce.

Otto prowadził ją powoli w stronę ołtarza, ledwo powstrzymując Klarę, by ta nie pobiegła do narzeczonego. Chciała już przy nim być, wziąć go za rękę i powiedzieć, jak bardzo była głupia, że tyle się z nim kłóciła o to, jak ma wyglądać ich przyszłe małżeństwo. Przecież wszystko się jakoś ułoży, najważniejsze, że mają siebie i się kochają, wreszcie w to uwierzyła.

Opanowała się z trudem, by nie rzucić się w ramiona Franza, kiedy brat w końcu doprowadził ją na miejsce i oddał jej rękę narzeczonemu. Najchętniej objęłaby go tu i teraz, powiedziała, jak bardzo go kocha, i wtuliła się w jego pierś.

Kątem oka spojrzała na Ottona, stojącego w kościelnej ławce obok żony i patrzącego na siostrę z dumą, która sprawiała, że serce jej rosło.

Franz co rusz zerkał na nią z czułością. Tyle razy już jej mówił, że ją kocha, ale jeszcze nigdy nie czuła jego miłości z taką mocą jak w tej chwili, gdy zaraz mieli sobie przysiąc wierność na wieczne czasy. Wszystkie wątpliwości pierzchły, została tylko nadzieja i pewność, że oboje dołożą wszelkich starań, by ich wspólne życie pełne było dobrych chwil.

Kiedy nadszedł czas złożenia przysięgi, a ksiądz związał ich dłonie stułą, patrzyła Franzowi prosto w oczy. Dostrzegała w nich ogromną czułość i szczerość. Wymawiał słowa powoli, jakby ważył każde z nich z ogromną pieczołowitością. Wiedziała, że wypełni swoje zobowiązanie. Sama recytowała przysięgę, pewna, że również dotrzyma przyrzeczenia, uśmiechając się do Franza.

Po chwili do ołtarza zbliżył się Otto, który podał im grube, złote obrączki. Franz wziął mniejszą z nich i spojrzał poważnie na ukochaną.

– Klaro, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – rzekł uroczystym tonem.

Głos załamał mu się przy ostatnich słowach, a Klara dostrzegła w jego oczach łzy. Wyrecytowała tę samą formułkę i włożyła mu obrączkę na palec.

– Mam nadzieję, że będzie pani ze mną szczęśliwa, pani Weber – szepnął Franz, ignorując słowa księdza, które nagle zabrzmiały tak, jakby dochodziły gdzieś z daleka.

W tej chwili oboje widzieli tylko siebie.

– Na pewno tak będzie, panie Weber. Kocham pana.

DZIEWIĘĆ LAT PÓŹNIEJ

I

SZWAJCARSKIE WAKACJE

Klara powoli otworzyła zaspane oczy i uśmiechnęła się, spoglądając na twarz wciąż pogrążonego we śnie męża. Ciemne loki Franza, już nieco przyprószone siwizną, łaskotały ją w policzki. Oplotła go ramieniem i westchnęła zadowolona. Było jej tak przyjemnie, że jeszcze długo nie zamierzała wstawać. Najchętniej spędziłaby cały dzień w łóżku.

Podniosła leniwie głowę i spojrzała na zegar. Wybijał siódmą trzydzieści. Zazwyczaj o tej porze już dawno się czymś zajmowała, ale na wakacjach mogła sobie pozwolić na dłuższy sen. Dzieci jeszcze nie wstały, więc należało z tego skorzystać.

Wtem usłyszała ciche mruknięcie Franza. Powoli otworzył ciemne jak kawa oczy i obdarzył ją pełnym czułości spojrzeniem. Jego ręka znalazła się na jej talii, a druga na ramieniu.

– Dzień dobry, Kläri – wyszeptał niskim głosem, a przez jej ciało przeszła fala przyjemnej ekscytacji.

– Dzień dobry, Franzl – odrzekła ze śmiechem.

Wiedziała, jak nie cierpiał tego zdrobnienia. Teraz tylko zmarszczył brwi i pocałował ją krótko. Lubiła, kiedy ją tak witał, choć nie zdarzało się to często, bo rano miał w zwyczaju leżeć w łóżku tak długo, jak tylko się dało, a potem biegiem szykował się do szkoły. Próbowała przekonać go do wcześniejszego wstawania, ale Franz za bardzo lubił spać.

– Dzieci jeszcze śpią? – zapytał, przesuwając dłonią po jej policzku.

– Najwyraźniej.

– O której jest ten spektakl Edwarda?

– O siódmej. Mam nadzieję, że genewska publiczność polubi go tak bardzo jak wiedeńska.

– Na pewno. Ale chciałbym już wrócić do domu. Nie powinienem był zostawiać szkoły na samym początku roku.

– Nie martw się, Otto na pewno dopilnuje wszystkich formalności, a inni nauczyciele cię zastąpią.

Franz chciał coś odrzec, ale w tej chwili drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem. Dwójka dzieci w białych koszulach nocnych wbiegła do środka i wskoczyła na łóżko. Ich zdrowe, rumiane twarzyczki tryskały radością. Oboje z radosnym śmiechem wepchnęli się między rodziców. Klara i Franz tylko pokręcili głowami z dezaprobatą.

– Papo, pójdziemy dzisiaj na stragany? Proszę cię, papo! – nalegał ciemnowłosy chłopczyk, tarmosząc ojca za ramię.

Franz spojrzał na niego z rezygnacją.

– Pytaj mamę, Karlu.

– Mamusiu, mamusiu! Proszę! – Spojrzał na Klarę. – Ja muszę mieć tę zabawkę, którą tam ostatnio widziałem! Kuzynowi Fritzowi oczy wyjdą z zazdrości!

Rodzice roześmiali się głośno.

– Czy wy kiedykolwiek przestaniecie konkurować między sobą? – zapytała Klara, choć dobrze znała odpowiedź na to pytanie.

– Nie!

– Mamusiu, a ja chcę takie korale, jakie ma kuzynka Alina! – zawołała mała jasnowłosa dziewczynka, wtulająca się mocno w ramię Franza.

Ojciec przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło.

– Papa ci kupi, Luiso – wyszeptał, gładząc jej miękkie loczki.

– Dziękuję, papo!

Klara pokręciła głową. Luisa i Karl prowadzili nieustanną rywalizację z Aliną i Friedrichem, dziećmi Ottona i Wiktorii. Oboje musieli natychmiast mieć to, co dostali ich kuzyni, a najlepiej coś jeszcze wspanialszego. Klara lubiła te rodzinne przekomarzanki i żarty, w które często włączała się babcia Belle, uwielbiająca rozpieszczać swoje prawnuki. Najbardziej upodobała sobie Luisę i Alinę, jedyne dziewczynki w rodzinie. Co rusz dostawały od babci nowe wstążki do włosów albo drobne błyskotki, a później jedna sprzeczała się z drugą, który prezent jest piękniejszy. Klara słuchała tych dziecięcych utarczek z pobłażaniem, ciesząc się, że jej życie tak się ułożyło. Była głupia, sądząc w młodości, że rodzina jest jej niepotrzebna do szczęścia.

Sobotnie popołudnie dawało się Klarze solidnie we znaki. Nie chodziło nawet o pogodę, bo wrześniowe słońce przyjemnie grzało, a lekki wietrzyk, bawiący się falbanami jej kremowej sukni sprawiał, że nie było tak strasznie gorąco, ale nie potrafiła znieść tłoku panującego w centrum miasta. Zmęczeni całotygodniową pracą mieszkańcy Genewy wylegli na ulice i spacerowali z dziećmi, ukochanymi i przyjaciółmi, przekrzykując się wzajemnie. Ich śmiechy i rozmowy, odgłos końskich kopyt uderzających o bruk, nawoływania gazeciarzy i jęki żebraków, błagających o jałmużnę, tworzyły wielki obłok hałasu, który unosił się nad miastem i sprawiał, że przechodnie nie mogli usłyszeć własnych myśli.

Klara próbowała skupić się na czymkolwiek, ale nie potrafiła. Hałas wdzierał się do jej głowy, jakby był gwoździem wbijanym w jej czaszkę przez wyjątkowo okrutnego oprawcę. Trzymała męża za ramię, nie chcąc, by się od niej oddalił, a drugą dłoń podała synkowi. Franz niósł na rękach Luisę, która tuliła do siebie swoją ulubioną przytulankę i szeptała coś do ojca.

– Mamusiu, jestem potwornie zmęczony! – narzekał Karl.

Klara westchnęła. Oczywiście. Dzieci nudził nawet krótki, przyjemny spacer. Uwielbiała zwiedzać nowe miejsca, ale w ich towarzystwie było to niemożliwe, bo zaraz zaczynały się jęki, protesty i błagania, by wrócić do domu.

– Za chwilę dojdziemy do hotelu, synku, już niedaleko.

– A czy zobaczymy cesarzową? – zapytała Luisa.

– To wątpliwe, kochanie.

Odkąd w mieście gruchnęła wieść, że w hotelu Beau-Rivage, w którym się zatrzymali, przebywa również cesarzowa Elżbieta, mała Luisa wciąż pytała, czy zobaczy monarchinię i czy będzie mogła powiedzieć jej, jak bardzo ją podziwia. Klarze ani trochę nie podobała się fascynacja córki osobą cesarzowej. Jej zdaniem żona Franciszka Józefa zupełnie nie zasługiwała na podziw. Ciągle tylko gdzieś wyjeżdżała, a w Wiedniu przebywała od święta, do tego ani trochę nie angażowała się w sprawy swoich poddanych, co Klara uważała za obowiązek władczyni. Może gdyby Elżbieta zrobiła coś na rzecz kobiet i ich praw, Austriaczki mogłyby w końcu głosować?

– A kiedy wrócimy do domu? – Karl spojrzał na matkę z nadzieją.

Klara wiedziała, że skoro syn dostał już swoje wymarzone pudełko ołowianych żołnierzyków, na powrót stanie się niegrzeczny i niecierpliwy. Musiał przecież jak najszybciej pochwalić się podarunkiem przed Fritzem.

– Niedługo, skarbie. Jesteśmy tu przecież od dwóch dni, a jeszcze tyle zostało nam do zwiedzenia! – rzekł Franz. – Ja i mama pójdziemy dziś do opery na występ wuja Edwarda, jutro jeszcze pospacerujemy po mieście i może zrobimy jakieś zakupy, a potem mamusia chciała popłynąć na kilka dni do Montreux1.

– Ale po co… – jęknął chłopczyk. – Nie możemy już wrócić do Wiednia? Tu jest tak okropnie! Przecież wszyscy tu mówią tym ohydnym francuskim!

– Musisz dobrze mówić po francusku, więc powinieneś przebywać tu jak najdłużej i osłuchać się z językiem – odparła poważnie Klara. – To wstyd, papa studiował francuski na uniwersytecie i teraz uczy go w szkole, a ty tak narzekasz, zamiast wziąć się do pracy!

– Ale ja nie chcę!

– Nie awanturuj się, Karl.

– Przepraszam… – jęknął chłopczyk.

Klara czasem dość miała narzekań syna. Karl wiecznie irytował się, gdy coś szło nie po jego myśli. Franz niemiłosiernie rozpuszczał dzieci, które stały się roszczeniowe i kapryśne. Gdyby to zależało tylko od niej, trzymałaby oboje krótko, jej mąż jednak uważał, że w relacjach z dziećmi powinna przeważać dobroć, psuł więc Luisę i Karla na wszelkie możliwe sposoby.

Odetchnęła z ulgą, widząc z daleka mauzoleum księcia Brunszwiku, przy bulwarze Mont-Blanc, przy którym znajdował się też ich hotel. Spojrzała na Jezioro Genewskie i westchnęła. Jego czyste, krystaliczne wody przypominały jej górskie potoki w ukochanym majątku w Stams. Widoczne z daleka góry pokryte zielonymi połaciami traw cieszyły oczy soczystą zielenią. Gdyby nie nieprzyjemny zapach dolatujący od jeziora, uznałaby to miejsce za bajkowe.

Wtem rozległy się głośne krzyki. Klara chciała je zignorować, lecz po chwili tumult stał się nie do zniesienia. Ludzie wrzeszczeli głośno, jęczeli, jakby ktoś obdzierał ich ze skóry, lub zanosili się szlochem. A to wszystko na bulwarze tuż przed hotelem.

Przeszedł ją dreszcz. Przed sobą miała bezwładny tłum biegający po ulicy w panice. Zdawało jej się, że niemal widzi z daleka pełne przerażenia twarze i puste oczy. Spojrzała z niepokojem na Franza. I on sprawiał wrażenie przestraszonego. Rozglądał się dookoła, próbując zrozumieć, co się dzieje, i mocno przyciskał do siebie córeczkę.

– Ktoś zaatakował cesarzową!2 – krzyknął nagle jakiś głos.

Klara stanęła jak wryta i wbiła pusty wzrok w przestrzeń. Zdawało jej się, że trwa w dziwnym śnie, że to, co się wokół niej dzieje, nie jest rzeczywiste. Jakby była marionetką w teatrze lalek, którą ktoś zmusza do poruszania kończynami.

– Papo, co się stało? – Luisa rozglądała się dookoła rozgorączkowana.

– Spokojnie, kochanie, wszystko dobrze – szepnął Franz.

Klara spojrzała pokrzepiająco na syna. Karl patrzył to na nią, to na Franza oczyma wielkimi z przerażenia i drżał. Jeszcze mocniej ścisnęła jego dłoń, by się nie bał.

Wtem jak grom uderzyła ją przerażająca myśl. Zamachowiec gdzieś tu był. Mógł zrobić im krzywdę. Musieli działać szybko, by uchronić dzieci przed niebezpieczeństwem. Spojrzała na Franza. Czuła, że myślał o tym samym. Patrzył hardo przed siebie niczym żołnierz atakujący wroga na polu bitwy. Pociągnął żonę za rękę w stronę Rue des Alpes i skręcił w wąską uliczkę. Krzyki dobiegały ze wszystkich stron, ale Franz parł przed siebie, na nic nie zważając.

– Papo, czemu idziemy jakąś dziwną uliczką? – zapłakała Luisa. – I co z cesarzową? Papo, ja się boję!

– Spokojnie, kochanie, papa jest przy tobie – szepnął Franz i z determinacją szedł dalej.

– Papo, ja nie zniosę dłużej tego hałasu! Boję się! – zapłakał Karl.

Klara przycisnęła go mocniej do siebie i pogładziła uspokajająco po głowie. Serce waliło jej ze strachu, a suknia lepiła się od potu. Czuła się coraz gorzej. Miała nadzieję, że ten koszmar zaraz się skończy. Co rusz zerkała na męża, mając nadzieję, że jego spojrzenie doda jej otuchy, lecz Franz wyglądał, jakby miał zabić każdego, kto stanie mu na drodze. Ściskał jej nadgarstek tak mocno, że wydawało jej się, iż dłoń zaraz jej odpadnie.

Za każdym razem, gdy mijał ich jakiś rozgorączkowany przechodzień, drżała. Patrzyła na ludzi podejrzliwie, w każdym widząc potencjalnego mordercę. Coraz mocniej ściskała dłoń syna. Ludzie przebiegali obok, potrącając ich, co Franz kwitował głośnymi przekleństwami, ale z determinacją szedł dalej. Klarze zdawało się, że droga do hotelu nigdy się nie skończy, choć z daleka widziała jego gmach. Modliła się w duchu, by jakimś magicznym sposobem znaleźli się już w pokoju hotelowym. Łzy napływały jej do oczu, ale wiedziała, że nie może pokazać słabości przed dziećmi. One musiały czuć się w tym zamieszaniu bezpiecznie.

Nagle ktoś krzyknął głośno za nimi. Klara stanęła jak wryta i odwróciła się, jednak nie zdążyła nikogo dostrzec, bo Franz pociągnął ją mocno za rękę i kazał biec. Ruszyła przed siebie, potykając się o kostkę brukową i przydeptując suknię, ale biegła ile sił w nogach, wciąż trzymając syna za rękę. Franz był tuż za nimi. Słyszała jego ponaglenia i płacz córki, który rozdzierał jej serce, lecz nic nie mogła zrobić. Karl pojękiwał cicho, ale ciągnęła go za sobą.

Przed oczyma zamajaczyło jej tylne wejście do hotelu, przed którym stał wysoki policjant. Klara zatrzymała się przed nim i próbowała złapać oddech. Franz pokazał mu klucz do pokoju hotelowego, na co ten wepchnął ich do środka. Klara rozejrzała się dookoła i westchnęła z ulgą. Pogładziła uspokajająco po głowie Karla, a Franz ucałował w czoło zawodzącą Luisę. Jedno było pewne – powinni wyjechać stąd jak najszybciej.

1 Montreux – uzdrowisko nad Jeziorem Genewskim, często odwiedzane przez cesarzową Sissi.

2 10 września 1898 podczas spaceru po Genewie cesarzowa została zaatakowana przez włoskiego anarchistę, Luigiego Lucheniego. Otrzymała cios pilnikiem w serce. Wsiadła na statek i straciła przytomność, zmarła po powrocie do hotelu. Scena została celowo udramatyzowana.

II

ZŁE WIEŚCI

Ależ oczywiście, że nie mam ci tego za złe, Klaro! – powiedziała Adrienne, nerwowo przeczesując włosy. – Zrobiłaś to, co uznałaś za słuszne. Nie mogliście ryzykować. Rozumiem twój strach. Oczywiście, jedźcie na dworzec, do zobaczenia w domu!

To rzekłszy, Adrienne odłożyła słuchawkę na widełki i westchnęła ciężko. Siedzący na łóżku Edward spojrzał na nią pytająco. Założyła kilka niesfornych pasm włosów za ucho i popatrzyła z rezygnacją na męża.

– Klara dzwoniła – wyjaśniła. – Są z Franzem i dziećmi na dworcu, zaraz mają pociąg do Wiednia.

– Boją się?

– Tak. Przepraszam cię za nią, wiem, że ci zależało, żeby ktoś bliski zobaczył ten spektakl, ale co ja poradzę… Oboje bardzo boją się o dzieci, nie chcieli tu zostać w takiej sytuacji.

Było jej tak przykro, że rodzina, która specjalnie przyjechała do Genewy, by obejrzeć występ jej męża, jednak się nie pojawi na spektaklu. Edward zasługiwał na to, żeby wszyscy go podziwiali.

– Nie martw się, Adrienne – odparł i podszedł do żony.

Otoczył ją czule ramionami i przycisnął do swojej szerokiej klatki piersiowej. Przez cienki materiał jego koszuli wyczuwała wystające żebra męża. Nie podobała jej się jego chudość. Czasem miała wrażenie, że Edward zaraz zemdleje z głodu.

– Jak mam się nie martwić? To przecież dla ciebie takie ważne…

– Dostałem właśnie wiadomość, że ze względów bezpieczeństwa i z szacunku do cesarzowej dzisiaj nie wystąpię. Premiera została przełożona na jutro. Ten wieczór możemy spędzić tylko we dwoje. – Uśmiechnął się do żony znacząco. – Bardzo na to czekałem, a że twoja kuzynka już pojechała, to…

– Przepraszam, ale chyba nie mam ochoty – westchnęła i usiadła na łóżku.

Rozłożyła się w miękkiej pościeli i wciągnęła w nozdrza zapach perfum rozchodzący się po pokoju. Chciała choć przez chwilę po prostu poleżeć i pooddychać swobodnie, niczego nie robiąc. Brakowało jej takiej chwili wytchnienia w Wiedniu, gdzie ciągle czymś się zajmowała.

Edward ułożył się na łóżku obok niej. Oparł głowę na jej piersi i westchnął z zadowoleniem. Jego rude włosy połaskotały ją w nos. Kichnęła głośno, wywołując tym napad śmiechu u męża.

– Przestań mnie łaskotać, to nie będę kichać – powiedziała.

– Będę, póki mi nie powiesz, dlaczego odmawiasz mężowi.

Wiedziała, że żartował, ale poczuła się tak, jakby jej serce przeszył ostry sztylet. Podniosła się na łokciach i odwróciła wzrok. Wstydziła się spojrzeć na Edwarda.

– Wiesz, dlaczego nie mam ochoty – wymamrotała.

– Och, Adrienne… Musimy jeszcze próbować.

Podniósł się i objął ją mocno. Pozwoliła mu się przytulić i przycisnęła głowę do jego piersi. Pragnęła ukryć się w jego ramionach, by nie musieć się mierzyć z bolesną rzeczywistością, w której codziennie się budziła.

– Musimy próbować do skutku – szepnął.

– A co, jeśli nawet codzienne próby na nic się nie zdadzą? Ja nie chcę tak cierpieć. Nie chcę co miesiąc modlić się, bym tym razem nie miała krwawienia, a potem znów się rozczarować i płakać przez tydzień. Nie mogę już tego znieść, Edwardzie.

Przesunął dłoń na jej policzek i zaczął ocierać łzy. Nawet nie zauważyła, że płacze, ale było jej to już obojętne. Mąż patrzył na nią uważnie swymi przeszywająco błękitnymi oczyma. Próbował skłonić ją do uśmiechu, ale było jej jeszcze bardziej przykro.

Naprawdę chciała mieć dziecko, a fakt, że przez tyle lat jej się to nie udawało, wzbudzał w niej poczucie klęski. Nie uważała nigdy, że urodzenie potomstwa decyduje o wartości kobiety, ale teraz brak dzieci sprawiał, że nie czuła się kompletna. Jej miłość nie mogła się w pełni urzeczywistnić, bo nie wydała owoców. A tylko tego pragnęła.

– Adrienne, musimy wierzyć, że nam się uda. Czasem ludzie przez wiele lat nie mają dzieci, a potem im się udaje.

– Ale ja… Pomyśl tylko. Jesteśmy razem dziewięć lat i nigdy nie zaszłam w ciążę. Wolałabym już chyba poronić, bo wiedziałabym chociaż, że kiedyś mogę mieć następne dziecko.

– Kochanie, nie mów takich rzeczy. Nie przeżyłabyś tego bólu.

Wiedziała, że miał rację. Nie wyobrażała sobie, jak ogromny ból musiały znosić matki, które cieszyły się na przyjście dzieci na świat, a potem je traciły. Chyba pękłoby jej wtedy serce. Ale przynajmniej zyskałaby świadomość, że może mieć dziecko, a tak mogła tylko karmić się złudzeniami.

– Edwardzie, byłam żoną Jeana przez dwa lata i nie zaszłam w ciążę. Wtedy zrzucałam to na karb jego częstych nieobecności, tych wszystkich wyjazdów do Algierii. Czasem nie było go w domu po dwa, trzy miesiące, uważałam więc, że brak dziecka jest naturalny, bo nigdy mnie ze sobą nie zabierał. Ale my… jesteśmy małżeństwem od dziewięciu lat, to za długo, żebyśmy mogli już liczyć na cud. A i ja już nie będę młodsza.

– Adrienne, sł… – zaczął, lecz nie pozwoliła mu dokończyć.

– A Klara… Ona nigdy nie chciała mieć dzieci, a ma dwójkę, a kto wie, może w tajemnicy pozbyła się kolejnej ciąży… Wiem, że nie powinnam tak mówić, bo bardzo ją kocham, ale czasem jestem taka zazdrosna o to, że bez żadnych problemów urodziła dwoje, chociaż zawsze powtarzała, że nie chce dziecka, a ja… To takie niesprawiedliwe!

Nie powstrzymywała już łez. Spływały ciurkiem po jej policzkach, rozmazując puder, który nałożyła przed wyjściem do opery. Czuła się coraz gorzej. Nie przypuszczała, że podczas wyjazdu mającego być oderwaniem od kłopotów dnia codziennego i spełnieniem marzeń Edwarda odezwą się jej demony.

– Idź się umyć i pójdziemy spać – rzekł z troską. – Proszę cię, kochanie. To był trudny dzień.

– Jesteś taki cudowny i dobry, a ja nawet nie potrafię ci dać dziecka…

– Nie mów tak. Kocham cię, bo jesteś cudowną, pełną życia kobietą, która sprawia, że mam ochotę budzić się każdego dnia i stawać lepszym. Kocham cię dla ciebie samej, a nie dlatego, że mogłabyś mi urodzić dziecko. Kocham cię, bo jesteś jedyną osobą znoszącą wszystkie moje humory, a także godziny, które spędzam wśród tancerek, nigdy nie jesteś zazdrosna i zawsze służysz mi dobrym słowem. Pamiętaj o tym.

To rzekłszy, złożył na jej ustach czuły pocałunek. Adrienne odwdzięczyła mu się tym samym i pozwoliła, by zaniósł ją do łazienki i napuścił wody do wanny. Potem pomógł jej się umyć, bo nie miała na to siły, i zaniósł żonę do łóżka. Adrienne przytuliła się do niego i spróbowała zasnąć. Jutro będzie nowy, być może lepszy dzień.

– Boże, Franz, mam nadzieję, że Adrienne się na mnie nie obrazi – jęknęła Klara, wbijając spojrzenie w okno.

Dzieci spały już w wagonie sypialnym, lecz oni nie mieli zamiaru się kłaść. Żadne z nich nie potrafiło zmrużyć oka, zbyt przygnębione tym, co się wydarzyło.

Śmierć cesarzowej, która zdążyła jeszcze wrócić do hotelu, gdzie zmarła, zbytnio jej nie obeszła, lecz Klara martwiła się o to, że dzieci mogły paść ofiarą jeśli nie zamachu, to paniki uciekającego tłumu, który stratowałby ich czworo, w pośpiechu opuszczając plac. I chociaż byli już bezpieczni, wciąż nie mogła się pozbyć uporczywych myśli o tym, co mogło się wydarzyć, gdyby Franz nie zachował zimnej krwi.

– Przecież była bardzo miła. Adrienne to mądra kobieta, na pewno zrozumie. Poza tym Edward ma wrócić z tym spektaklem do Wiednia, prawda?

– Tak.

– No to zobaczymy go w domu – odparł miękko Franz i przycisnął ją do siebie.

Ucałował żonę czule i wsunął dłoń w jej włosy. W jego ramionach po raz pierwszy tego dnia poczuła się bezpieczna.

– Nie jest ci przykro, że już wyjeżdżamy? – zapytała.

– Trochę tak – przyznał szczerze. – Chciałem jeszcze pozwiedzać miasto i obejrzeć kilka miejsc dokładniej, ale bezpieczeństwo dzieci jest najważniejsze. No i szkoła… Boję się, co Otto mógł tam narobić. Przeraża mnie perspektywa powrotu do…

– Och, nie przesadzaj! – fuknęła. – Otto przecież nie jest aż tak nieudolny, a do tego pomaga mu ten twój Severin. Na pewno nic złego się nie stanie. Ciągle myślisz tylko o tej przeklętej szkole. Miałam nadzieję, że w czasie wyjazdu choć trochę zajmiesz się mną, ale dla ciebie najwyraźniej to szkoła jest sensem życia.

Czasem miała już dość męża. Kiedy potrzebowała od niego czułości, często wymawiał się obowiązkami i zostawiał ją samą w łóżku, po czym szedł zajmować się dokumentami. Na szczęście nie mógł ich zabrać do Genewy, miał więc czas dla Klary, lecz nie wykorzystał go tak, jak by ona sobie tego życzyła. A teraz już wracali do codziennego kieratu.

– Kochanie, wiesz przecież, że ta szkoła jest spełnieniem moich marzeń. Muszę się o nią troszczyć, jakby była moim trzecim dzieckiem. Właśnie, skoro mowa o…

– Nie – odparła ostro. – Nie chcę mieć już dzieci.

– A ja bardzo bym chciał.

– Ale to nie ty je urodzisz. Nie i koniec.

– Trzecie dziecko dobrze by ci zrobiło. Miałabyś co robić i nie wyrzucałabyś mi, że tyle czasu spędzam w szkole.

– Chyba oszalałeś – odparła z gniewem. – Wiesz dobrze, że moje ambicje nie ograniczają się do opieki nad dziećmi i spotkań towarzyskich, a przy trzecim dziecku nie miałabym czasu na nic innego. Poza tym po świętach znowu jadę koncertować do Niemiec, zapomniałeś już o tym? To dla mnie ważne.

– Ach, wybacz, gubię się już w twoich terminach.

– Przykro mi, że nie pamiętasz o rzeczach, które są dla mnie ważne.

– Pamiętam, ale przez to dzisiejsze zamieszanie nie potrafię jasno myśleć. Przepraszam, kochanie.

Klara nie odezwała się. Miała ochotę odpowiedzieć, że nawet kiedy nic złego się nie dzieje, Franz nie potrafi jasno myśleć, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Po dzisiejszych przeżyciach potrzebowała jego bliskości, nie kłótni.

Na twarzy Franza pojawił się wyraz skruchy, a serce Klary natychmiast zaczęło mięknąć. Nie potrafiła długo gniewać się na niego.

– Wybacz, moja piękna, to wszystko sprawiło, że mówię od rzeczy. Chodźmy już spać, dobrze nam to zrobi.

Klara zgodziła się z mężem. Gdy zasypiała wtulona we Franza, wypełniało ją przyjemne ciepło. Straszne wydarzenia tego dnia odeszły w niepamięć. Została tylko słodycz jego uczucia.

Uszczęśliwieni powrotem do Wiednia Weberowie pospieszyli do wyjścia z wagonu. Klara poczuła, jak powoli uchodzi z niej całe napięcie z ostatnich dni. W końcu oni i dzieci byli bezpieczni. Zaraz mieli pojechać do domu, położyć się we własnych łóżkach i wrócić do tak dobrze znanego, miłego rytmu dnia. Lubiła podróże, ale źle się czuła, oderwana od codziennych zajęć i od fortepianu, a zamartwiający się cały czas o szkołę mąż doprowadzał ją w Genewie do szału.

Zajęła się córeczką, Franz zaś poszedł wraz z Karlem rozejrzeć się za dorożką i rozdysponować bagaże. Uśmiechnęła się do małej, która świergotała o czymś uroczo, i pogłaskała jej złote kędziorki. Luisa wyglądała zupełnie jak ona sama w dzieciństwie, za to Karl był bardzo podobny do ojca. Miał jego ciemne oczy i czarne włosy, skręcające się w loki. Klara była pewna, że jej syn też kiedyś będzie kradł kobiece serca.

Szybko wyszła z Luisą z peronu i stanęła w wielkim holu, czekając na Franza. Rozglądała się za mężem, ale nigdzie go nie widziała, za to dostrzegła zmierzającego w ich stronę wysokiego blondyna, w którym rozpoznała brata.

– Klaro, jak dobrze, że przyjechaliście wcześniej! – rzekł z przejęciem, podchodząc bliżej.

Spojrzała na niego z oburzeniem. Ani „dzień dobry”, ani „dobrze was widzieć”! Otto wciąż, po tylu latach, był na bakier z dobrymi manierami.

– Co się stało? Nie dzwoniłam do ciebie, abyś po nas przychodził, chciałam tylko dać znać, że jutro masz już wolne od szkoły.

Cmoknął zniecierpliwiony.

– Pal licho tę szkołę Franza! Ojciec dostał zawału.

Klara poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Słowa brata nie docierały do jej świadomości, wszystko wokół zdawało się rozmywać – dworcowy gwar był tylko odległym pomrukiem, a światła nagle jakby zgasły. Nawet sylwetka Franza, który zmierzał w ich stronę, wydawała się rozmyta i nierzeczywista.

– To nie może być prawda…

Otto spojrzał na nią ze współczuciem, ale i z dziwną ulgą. Jej też zrobiło się jakby lżej, choć coś boleśnie zakłuło ją w serce. Sama siebie nie rozumiała. Przecież ojciec jedynie przysparzał jej cierpień, odebrał to, co najbardziej kochała, a później się jej wyrzekł. Tak naprawdę nigdy nie doznała od niego nic dobrego, ale myśl, że nie żyje, wywołała wręcz fizyczny ból.

– Niestety…

– To niemożliwe, Ottonie, nie wierzę ci! – zawołała ze złością.

Chciała jeszcze pogodzić się z ojcem przed jego śmiercią, pokazać mu dzieci, zażegnać ten spór. Zrobić coś, by ich drogi na powrót się złączyły, choćby tylko powierzchownie. Spróbować naprawić relację, która nigdy właściwie nie istniała. Lecz było już za późno.

– Klaro…

– Jak to się stało? Przecież był zdrowy!

– Nie do końca. Przynajmniej tak mówiła babcia, wiesz dobrze, że ze mną też nie rozmawiał.

– O matko… Nie, nie, to jest jakieś…

– Co się stało, mamusiu? – zapytała Luisa.

Klara nie miała pojęcia, co jej powiedzieć. Luisa i Karl nie znali dziadka, który wyrzekł się córki i nie chciał nigdy widzieć jej potomstwa. Łamało jej to serce, bo dzieci zostały pozbawione możliwości stworzenia z kimś takiej więzi, jaką ona miała z Friedrichem, lecz z drugiej strony cieszyła się, że nie musiały znosić zachowania jej ojca.

Od odpowiedzi na pytanie córki uratowało ją pojawienie się Franza z Karlem. Chłopiec trzymał w ręce wielkiego lizaka, którego zapewne wybłagał u ojca. Klara fuknęła na ten widok. Wiedziała, że Luisa zaraz będzie się dopraszała o taki sam i zrobi awanturę o to, że została potraktowana niesprawiedliwie, a przecież od słodyczy dzieciom psuły się zęby. Franz powinien przestać je tak rozpuszczać.

– Dzień dobry, Ottonie. Jak tam w szkole? Co się stało, że tu przyszedłeś? – zaczął pytać Franz.

Klara pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy o szkole, zacznie krzyczeć na cały głos. Nie mogła już o niej słuchać.

– Nasz ojciec nie żyje. Chciałem jak najszybciej poinformować Klarę.

– Bardzo mi przykro – powiedział Franz, lecz bez przekonania.

Klara nie winiła go za to. Przecież prawie nie znał jej ojca, chyba że z jej opowieści, a w nich przedstawiała go jako diabła, którym w gruncie rzeczy był. Franz nie miał powodów, by odczuwać żal.

– Czy to znaczy, że nasz dziadek umarł? – zapytał Karl.

– Tak, synku. – Klara skinęła głową.

– To ten, co nigdy nie chciał nas widzieć? – dopytywała się Luisa.

– Tak, Lulu.

– To takie smutne… – jęknęła dziewczynka.

– Ottonie, wejdziesz do nas na kawę? Pomówimy o tym wszystkim na spokojnie.

– Nie, zajrzę do babci. Jest załamana.

– Och, ja też powinnam…

Babcia Belle musiała czuć się okropnie po kolejnej stracie. W końcu to dzieci powinny grzebać rodziców, a nie odwrotnie. Alfred może nie okazał się najlepszym synem, ale mimo wszystko był dzieckiem Belle.

– Zrobisz to jutro – odrzekł stanowczo Otto. – Na razie wróćcie do domu. Na pewno jesteście wyczerpani. Ja wszystkim się zajmę.

– Dziękuję ci, Ottonie. – Uśmiechnęła się do brata z wdzięcznością. – No to chodźmy.

Kiedy wrócili do domu, Klara położyła dzieci spać, po czym sama szybko się przebrała i wsunęła do łóżka. Po chwili Franz znalazł się obok niej. Objął ją mocno i pocałował w czoło.

– Jak się czujesz z tym wszystkim? – zapytał z troską.

– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co powinnam czuć. Nigdy nie kochałam ojca, przysporzył mi tylko mnóstwa cierpienia, ale mimo wszystko to mój ojciec. Sama nie wiem…

– Możesz płakać, jeśli chcesz. Otrę ci łzy. – Uśmiechnął się blado.

– Jesteś cudowny, ale nie potrzeba mi tego. Teraz chyba chcę spać, a potem to wszystko przemyśleć. Bardzo źle się czuję.

– W takim razie chodźmy spać. To będą trudne dni, potrzebujesz odpoczynku.

Klara uśmiechnęła się doń z wdzięcznością. Wkrótce zapadła w płytki sen pełen koszmarów.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI

Spis treści

PROLOG

I. SZWAJCARSKIE WAKACJE

II. ZŁE WIEŚCI

Punkty orientacyjne

Okładka