Wieczny król - L.J. Andrews  - ebook
NOWOŚĆ

Wieczny król ebook

L.J. Andrews

0,0

114 osoby interesują się tą książką

Opis

Odebrali mu koronę, więc on porwał im córkę…

Przez lata Erik, pokryty bliznami władca Wiecznego Królestwa, myślał tylko o zemście na człowieku, który uśmiercił mu ojca, a Jego samego uwięził Go pod falami i uczynił więźniem własnej ziemi.

Aż nastał moment, gdy córka śmiertelnego wroga nieumyślnie zerwała łańcuchy Wieczności, a Erik uczynił ją nieświadomą niczego marionetką w swojej wyrachowanej grze.

Ona jest niewinna, on – okrutny i zdeterminowany, by odzyskać to, co stracił. Bez względu na cenę.

Chyba że najpierw ona skradnie mu serce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 514

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wieczny król

Tom pierwszy serii Wieczne morza

LJ Andrews

Przełożył Bartosz Grzegorzyca

PROLOG

Ta noc

Zakończenie wymagało zmiany. Dziewczynka spędziła całe popołudnie na wykreślaniu kruczym piórem wersów, a następnie dopisywała nowe i lepsze, by mogła je przeczytać chłopcu zamkniętemu w ciemności. Historia o wężu, co zawarł przyjaźń ze słowikiem. Opowieść, w której żyli długo i szczęśliwie, ponieważ w jej wersji wąż nigdy nie pożarł ptaka.

Wkrótce po tym, jak księżyc zalśnił wysoko na firmamencie, dziewczynka wymknęła się z poddasza fortecy wzniesionej nieopodal wybrzeża. Skulona, pod osłoną tataraku, dotarła do starej kamiennej wieży. Choć jej szczyt runął dawno temu i z majestatyczną budowlą nie miała już wiele wspólnego, ściany wciąż pozostawały solidne i nieprzejednane niczym dwóch stojących obok siebie postawnych mężczyzn.

Żelazne pręty zakrywały kilka otworów wzdłuż fundamentów. Dziewczynka naliczyła sześć zakratowanych okien, nim przykucnęła przed ostatnią celą.

– Krwawy Śpiewaku – wyszeptała.

Od zakończenia bitwy ćwiczyła zachrypnięty ton tak, aby słyszał go uwięziony chłopiec, ale strażnicy patrolujący granicę mogli zbyć odgłos jako nieistotny syk leśnego zwierzęcia.

Pięć zaintonowanych dźwięków, dziesięć… aż w głębokiej ciemności zalśniły oczy czerwone niczym zachód słońca po szalejącej burzy. Był przerażającym chłopcem. Niewiele starszym od niej, lecz zaprawionym w bojach, ponieważ podnosił miecz przeciwko wojownikom jej ludu. Chłopcem, na którym tu i ówdzie wciąż widniała zaschnięta krew. Serce dziewczyny ścisnął dziwny strach, którego nie pojmowała. To być może ostatnia noc, gdy mogła go zobaczyć. Musiała wykorzystać szansę.

– Próby zaczną się o świcie – rzekł chłopiec głosem łamliwym i suchym jak słoma. – Lepiej odejdź, mała księżniczko.

– Ale mam coś dla ciebie, no i muszę dokończyć opowieść. – Z sakiewki przewieszonej przez ramię dziewczynka wyjęła książeczkę oprawioną w podartą cielęcą skórę. Na okładce widniały czarne kontury ptaka i zwiniętego węża. – Chcesz usłyszeć zakończenie?

Przez dłuższą chwilę czerwonooki nawet nie mrugnął. Następnie ostrożnie usiadł na wilgotnym podłożu celi i skrzyżował nogi pod smukłym ciałem.

Dziewczynka przeczytała ostatnie strony nowego, przyjemniejszego zakończenia. Słowik i wąż trwali w przyjaźni pomimo dzielących ich różnic. Bez kłamstw, podstępów i sztuczek. Każde słowo zbliżało ją do krat, aż jej głowa spoczęła oparta o zimne żelazo, a ręka zawisła między prętami, jakby sięgała ku chłopcu pośrodku celi.

– Bawili się od świtu do zmierzchu – czytała, mrużąc oczy, by rozszyfrować swe niechlujne pismo. – I żyli długo i szczęśliwie.

Z uśmiechem zatrzasnęła skórzaną okładkę, po czym popatrzyła bacznie na chłopaka. Ten oparł dłonie z tyłu za sobą, wyprostował nogi i skrzyżował nagie kostki.

– Czy to właśnie o nas, księżniczko? Czy jesteśmy jak wąż i słowik?

Dziewczynka uśmiechnęła się szerzej, czerwonooki zrozumiał puentę.

– Myślę, że tak, i wciąż pozostali przyjaciółmi. Dlatego też jutro podczas prób możesz oznajmić wszystkim, że nie będziemy już walczyć. A moi ludzie pozwolą ci zostać.

Koniec z krwią. Koniec z koszmarami. Nie mogła znieść więcej krwi przelanej w imię bezsensownej nienawiści i wojny.

Gdy chłopiec milczał, sięgnęła ponownie do torby i wyjęła rzemyk ze srebrnym talizmanem, który kupiła za ostatniego miedziaka. Przedstawiał jaskółkę w locie.

– Proszę. – Wsunęła ręcznie robiony naszyjnik przez kratę i pozwoliła mu upaść z brzękiem. – Pomyślałam, że będzie ci przypominał tę opowieść.

Nagle odległość między nimi stała się błogosławieństwem. Gdyby była mniejsza, chłopiec mógłby dostrzec rumieniec na jej policzkach. I zrozumieć, że nadzieje związane z amuletem bynajmniej nie dotyczyły utrwalenia przeczytanej historii, lecz zachowania w pamięci niej samej.

Chłopak powolnym ruchem zgarnął talizman i brudnym kciukiem musnął skrzydła jaskółki.

– Jutro albo zostanę odesłany, albo ujrzę bogów, Słowiku.

Żołądek nazwanej pieszczotliwie podskoczył, a coś gorącego jak rozlana herbata nagle wypełniło wnętrze dziewczyny. Słowik. Ten przydomek przypadł jej do gustu.

– Tak bywa, kiedy przegrywa się wojnę. – Chłopcu zadrżały usta, gdy z namaszczeniem zakładał rzemyk na szyję. – Taka jest kolej rzeczy.

Serce odwiedzającej więźnia zamarło. Opuściła brodę. Mimo iż liczyła na cud, nie była naiwna. Wiedziała, że jedyną rzeczą, która mogłaby uratować mu życie, stanowił jego nastoletni wiek. Jako dorosły mężczyzna niewątpliwie straciłby głowę. Walczył przeciwko jej ludowi i pałał do niego głęboką niechęcią. Tak jak wąż z opowieści nienawidził ptaków pośród drzew za ich wolność w przestworzach.

Ale nie patrzyła na to. Głębokie i instynktowne uczucie sprawiało, że lgnęła do chłopca. Miała nadzieję, że on je odwzajemni, lecz ta okazała się płonna.

Co prawda był jeszcze dzieckiem, lecz nigdy nie zdoła już zrzucić piętna wroga. Pozostanie przeklęty i potępiony, na zawsze.

Mrugnęła i znowu sięgnęła do sakiewki.

– Wiem, że to ważne dla twojego ludu. Pomyślałam, że może zechcesz jeszcze raz to zobaczyć.

Ostrożnie objęła dłonią złoty talizman w kształcie cienkiego dysku. Wyglądał na delikatny, zniszczony i nadgryziony zębem czasu. Z szorstkich krawędzi metalu ulatywał cichy szum resztek starożytnej magii. Gdyby jej ojciec się dowiedział, że wyjęła talizman z sejfu, prawdopodobnie zamknąłby ją w pokoju na tydzień.

Światło księżyca rzucało blask na osobliwą runę pośrodku krążka. Chłopiec siedzący w cieniu westchnął. Dziewczynka nie sądziła, że zrobił to celowo.

Po raz pierwszy, odkąd zaczęła mu czytać, wspiął się na kamienną ścianę piwnicy i zacisnął dłonie na prętach zamykających otwór. Czerwień w jego oczach wezbrała jak krew, uśmiech przeszedł w inny. Na tyle szeroki, że mogła dostrzec lekko wystające boczne zęby, niemalże jak kły wilka, choć krótsze.

Ten widok sprawił, że przeszył ją dreszcz.

– Zrobisz coś, Słowiku?

– Co takiego?

Chłopiec skinął głową w stronę dysku.

– To prezent od mojego ojca. Proszę, przypilnuj go dla mnie, dobrze? Pewnego dnia wrócę po niego, a wtedy opowiesz mi więcej ciekawych historii. Obiecujesz?

Dziewczynka zadrżała, ale zignorowała dreszcz przebiegający wzdłuż jej ramion i szepnęła:

– Obiecuję.

Gdy w pobliżu usłyszała donośny odgłos ciężkich butów szorujących o ziemię, pod osłoną ciemności rzuciła chłopcu ostatnie spojrzenie. Ten uniósł z piersi srebrny amulet z jaskółką i ponownie wyszczerzył zęby w wilczym uśmiechu, a dziewczynka czmychnęła w gęsty tatarak.

Jej serce waliło jak szalone, kiedy pędziła z powrotem w kierunku domu. Patrzyła przy tym na dysk w dłoniach, nie zauważyła więc wystających korzeni. Zaczepiła o łuk grubego kłącza i upadła twarzą do ziemi. Zakaszlała, ale wstała na kolana. Gdy zerknęła w dół, poczuła, jakby wnętrzności skręciły się w supeł.

– O nie – jęknęła cicho.

Talizman, który zaledwie chwilę wcześniej przysięgła chronić, wylądował pod nią, a złoty blask run lśnił teraz na trzech wyszczerbionych kawałkach pośród gąszczu otaczających je traw. Łzy zamgliły wzrok dziewczyny, gdy zbierała części, szlochając i obiecując solennie, że zrekompensuje stratę, jakoś naprawi to, co zniszczyła.

Być może właśnie przez rozpacz przeoczyła osobliwy symbol niegdyś widniejący na powierzchni dysku, a teraz wyryty na gładkiej skórze pod zgięciem łokcia.

Z czasem, im więcej się dowiadywała o podłości i okrucieństwie morskich fae, które zaatakowały jej lud, tym częściej wspominała tę noc jak wstydliwą tajemnicę. Wymyślała coraz to nowe historie o bliźnie na ramieniu, o niezdarnym upadku na brukowanych schodach w ogrodzie. Wymazała z pamięci obietnicę daną chłopcu. Zaczęła postrzegać go tak jak wszystkich innych z Wiecznego Ludu – niczym śmiertelnego wroga. Gdyby tylko tamtej nocy trzymała się z dala od celi, być może cały świat, który znała, nie ległby w gruzach.

ROZDZIAŁ 1

Słowik

Powietrze przesycał zapach krwi. Blade promienie słońca z trudem przebijały się przez tumany mgły nad brzegiem wody, a gorący metaliczny zapach wypełniał moje płuca z każdym oddechem.

Odchyliłam grube, tkane zasłony, aby sprawdzić, czy u podnóża rodzinnej wieży nie doszło czasem do jakiejś krwawej zbrodni. Błotniste drogi przecinające drewniano-kamienną fortecę, którą każdego lata nazywaliśmy domem, przez dwa tygodnie przemierzali tłumnie hałaśliwi kupcy i dworzanie przygotowujący się do festiwalu.

Żadnych kości. Żadnej krwi ani ciał.

Opuściłam zasłonę i przesunęłam kciukiem po haftowanych różach i krukach – symbolach klanów Nocnego Ludu z krain północy. Krainy Wschodnie, Południowe i Zachodnie miały własne charakterystyczne znaki.

Traciłam rozum. Brutalne koszmary o wężach pożerających pisklęta nie pozwalały mi spać. Teraz przenosiłam krew i śmierć ze swoich snów do rzeczywistości. Być może wynikało to z faktu, że Karmazynowy Festiwal oznaczał koniec wojny. A może było tak dlatego, że to już dziesiąty festiwal od czasu, gdy nasi wrogowie – morskie fae – zostali uwięzieni pod falami.

Z każdym mijającym latem nawiedzające mnie sny stawały się coraz bardziej realistyczne, niczym koszmary na jawie. Obietnica złożona szczupłemu chłopcu zamkniętemu w celi zatruwała mój umysł nieustannymi obrazami potwornych węży wypełzających z morza, noc po nocy.

Byłam głupia. Od zakończenia wielkiej wojny nie słyszałam żadnej wzmianki o ludziach morza. To lato nie miało być inne.

Żeby ukoić napięcie, otworzyłam szufladę stolika nocnego. W środku leżały trzy kawałki runicznego talizmanu. Od momentu rozbicia dysku coraz bardziej kruszały, jakby zamieniały się w piasek na wybrzeżu. Z trudem dostrzegałam ich dawny kształt.

Z hukiem zamknęłam szufladę i wróciłam do szerokiego łoża, po czym naciągnęłam na głowę ciężką futrzaną kołdrę. W samotności mogłam wpaść w objęcia nerwicy – czuć przyspieszone tętno, zimny pot na dłoniach i niespokojne drżenie w żyłach.

Twierdza została zaprojektowana tak, by pomieścić wszystkie cztery rodziny królestw fae. Dla Ludu Morza byliśmy fae ziemi, ale w rzeczywistości tworzyliśmy odrębne klany o różnych magicznych zdolnościach i talentach.

Wszystkie one połączyły siły, by zaprowadzić pokój podczas wielkiej wojny przeciwko mrocznej furii, jak mój klan nazywał ich magię, i ludowi Wiecznego Królestwa – fae morza. Jego ludowi. Festiwal był pretekstem do świętowania zwycięstwa i dawał powód, by spotkać wszystkich, których kochałam, podczas dni przepełnionych grami i zabawami, łucznictwem, tańcami i zbyt dużą ilością alkoholu. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego to lato wydawało się tak… inne.

– Livia! – usłyszałam wołanie, po czym ciężkie uderzenie w grube, dębowe drzwi aż zatrzęsło stropem nad głową. – Jesteś potrzebna, a nigdzie cię nie ma. Zauważyłem, że zniknęłaś, gdybyś przypadkiem chciała wiedzieć, kto najbardziej o ciebie dba.

Musiał być już późny poranek, skoro tym razem Jonas został wyznaczony, aby mnie sprowadzić.

Strategiczne posunięcie. Dobre zagranie. Jego wulgarny język był w równym stopniu urokiem, co bronią. A on wiedział doskonale, jak go używać.

– Kobiece dni! – wrzasnęłam z twarzą w poduszce. – Lepiej już sobie idź!

– Jestem gotowy na wszystko.

Rozległo się kilka kliknięć zapadki, a po chwili drzwi stanęły otworem.

Podskoczyłam na łóżku i ściągnęłam brwi.

– Jonasie Erikssonie, ostrzegałam cię, żebyś nie gmerał przy moich zamkach.

Wyszczerzył zęby w figlarnym uśmiechu, który podbił serce niejednej kobiety na dworze.

– Pamiętam, że kiedyś mi tego zabroniłaś, ale po prostu mam gdzieś zakazy.

Drań.

Wypełniał drzwi swoim wzrostem i posturą. Jako dziecko był bardzo ruchliwy, a jako mężczyzna – jeszcze bardziej. Miał ciało wręcz stworzone do walki, ale jednocześnie wystarczająco zwinne, by mógł przemykać dworskimi uliczkami niczym złodziej pod osłoną nocy.

Zręczność w obchodzeniu się z zamkami i wprawa w przemykaniu niewielkimi przestrzeniami mogłyby niepokoić, gdyby książę wykazywał złe zamiary. Prawda wyglądała tak, że Jonas i jego bliźniak Sander nie potrafili powstrzymać swojej skłonności do wchodzenia wszędzie niepostrzeżenie. Wychowywali ich dość przebiegli król i królowa, którzy sami niejednokrotnie kradli.

Jonas podszedł do wysokiego okna i rozsunął ciężkie zasłony. Zamrugałam, gdy do pokoju wpadło światło słoneczne, a za nim podmuch wiatru, niosący ze sobą zapach krwi i morza.

Mężczyzna odwrócił się ku mnie, oparł ręce o biodra i zaprezentował złośliwy uśmiech.

– Zadowolony z siebie? – Przeczesałam palcami splątane ciemne warkocze.

– Niezmiernie – odparł.

Starszy z bliźniaczych książąt Wschodu miał jasne, zielone oczy i przebiegły uśmiech skrywany pod ciemnym zarostem, a to sprawiało, że niejedna dama dyskretnie odwiedzała po zmroku komnatę Jonasa. Gdyby wiedziały, jak dobre serce ukrywa pod intrygami i sprytem, nigdy nie dałyby mu spokoju.

– Wstawaj. Powozy zaraz odjeżdżają.

Boże, jak długo spałam?

– Szybciej, Liv. Mówię to ze szczerą troską: zajmie ci trochę czasu, nim znów zaczniesz się jakoś prezentować. Wyglądasz, jakby połknęła cię koza, a potem wydaliła wraz z odchodami.

– Czy mówiłam ci już, że nie jesteś ani trochę czarujący?

– Wiele razy. I nadal nie masz racji. – Jonas uklęknął przy moim łóżku. – Odnoszę wrażenie, że jesteś zmartwiona, Livie. Powiedz mi, co cię trapi.

– Nic oprócz ciebie.

– Ranisz mnie. – Przycisnął dłoń do emblematu miecza otoczonego cieniem, naszytego na ciemnej tunice. Pieczęć jego dworu. Twarz mężczyzny spoważniała, a on patrzył tak uważnie, że aż miałam ochotę zniknąć pod kołdrą. – Bez wygłupów, naprawdę wszystko w porządku?

Ręce opadły mi bezwładnie. Wadą przyjaźni budowanych od dzieciństwa było to, że znaliśmy każdy gest i centymetr twarzy drugiej osoby. Swoje słabości i mocne strony. Lęki.

Opadłam na poduszki i wbiłam wzrok w belki stropu.

– Znowu miałam ten sen.

– Cholera. – Jonas odpiął trzy noże umocowane przy skórzanym pasie, ściągnął buty i wśliznął się do mojego łóżka. – Dlaczego od razu nie powiedziałaś?

Ten dureń oparł plecy o drewniane wezgłowie, skrzyżował nogi w kostkach i otworzył ramiona. Skinieniem głowy zachęcił, bym usiadła obok.

Nawet nie drgnęłam, na co uniósł brwi i pstryknął palcami.

– Będę czekał cały cholerny poranek, Livie. Wiesz, że tak będzie.

– Jesteś niereformowalny.

Zareagował cichym śmiechem. Uległam i się w niego wtuliłam. Uścisnął mnie po bratersku.

Przez chwilę milczeliśmy. Następnie głęboki głos zabrzmiał tuż przy moim uchu.

– Wiem, że festiwal przywołuje wiele złych wspomnień. Rozumiem, że te morskie łotry groziły twojej rodzinie, ale to już nie powróci. A jeśli nawet, wziąłbym sobie za punkt honoru, by ściąć głowę Krwawego Śpiewaka.

Z uśmiechem objęłam go w talii. Tylko przyjaciele wiedzieli o snach, które dręczyły moją duszę od zakończenia wojny. Gdy w jednym z sennych widzeń pojawił się wąż, otworzył paszczę i połknął mnie w całości, podświadomie wiedziałam, że wizja została wysłana przez Erika Krwawego Śpiewaka. Wiecznego Króla.

Obwiniał Valena Ferusa, króla Nocnego Ludu, za śmierć rodzica.

To prawda, ojciec zabił króla Thorvalda tuż przed moimi narodzinami. Ale miał ku temu cholernie dobry powód.

Podczas wojen Erik był chłopczyną nieznającym niczego poza groźbami i niemożliwymi do spełnienia obietnicami.

Wiedziałam o tym wszystkim, lecz nadal nie mogłam się pozbyć przytłaczającego ciężaru czegoś strasznego, co widniało na horyzoncie. Jakby pokój przypominał zaledwie kruchą warstewkę lodu i tylko odpowiedni czas musiał upłynąć, zanim wszystko pęknie.

– A teraz… – Jonas objął mnie drugą ręką, poprawił oparcie ciała o wezgłowie łóżka i przyłożył nieogolony policzek do mojego czoła. – Odsuńmy od ciebie ten natłok myśli, dobrze? Znasz Lady Freydis…

– Jonas, przysięgam na bogów, jeśli nie skończysz gadać…

– Nie, posłuchaj. Coś zaszło, a ja nie umiem tego ogarnąć.

Westchnęłam.

– Dobra, o co chodzi?

– Wczoraj wieczorem dotarliśmy do fortu i wszystko przebiegało jak zwykle. Sander dziwak odszedł pospiesznie, by znów wsadzić nos w książki. A ja miałem pewne plany względem Freydis po ostatnim festiwalu, więc nie było zaskoczeniem, że zastałem ją w swoim pokoju.

Przewróciłam oczami, ale z uśmiechem. Jonas sprawiał wrażenie czymś naprawdę zdezorientowanego. Gdyby miał odrobinę oleju w głowie, zdałby sobie sprawę, że Freydis interesuje jedynie jego tytuł szlachecki – ni mniej, ni więcej, tylko tak samo, jak on interesował się jej cyckami.

– Co zrobiła? – zapytałam, trącając przyjaciela w bok. – Czy już zażądała korony?

– Wcale nie – odparł. – Widzisz, nie przyszła sama. Przyprowadziła Ingrid Nilsdotter.

Zrobiłam wielkie oczy.

– Nie mówisz poważnie.

– Och, bardzo poważnie. A teraz mam pytanie, ponieważ w pewnym momencie doszło do sytuacji, w której my…

– Boże! Przestań! – Odepchnęłam go, po czym wyskoczyłam z łóżka.

– Co? – Książę wgapiał się we mnie. – Myślałem, że chcesz pomóc. Freydis uniosła nogi w taki sposób, że Ingrid…

– Jonas, ani słowa więcej, bo przysięgam, że wyrwę ci język.

Popędziłam na drugi koniec pokoju i otworzyłam ogromną szafę. Gorączkowo przeszukiwałam suknie, tuniki, kalosze, wszystko, co mogłoby mi pomóc oderwać myśli od opowieści tego głupca i jego lubieżnych schadzek z dwórkami. Za zasłoną garderoby, podskakując na jednej nodze, wciągnęłam czarne spodnie.

– Idź porozmawiać o tym z Sanderem – kontynuowałam. – Doprawdy, co cię opętało, by pomyśleć, że chcę znać szczegóły… – urwałam, gdy donośny śmiech przyjaciela skłonił mnie do zerknięcia zza parawanu.

Jonas, z rękami założonymi za głowę, leżał rozłożony z zadowolonym uśmieszkiem przyklejonym do ładnej buźki.

– Nie, nie przestawaj się ubierać. Świetnie ci idzie.

Zaciskając szczęki, rzuciłam mu w głowę jednym z botków, które miałam pod ręką.

– Powiedziałeś to wszystko, żeby podstępem wyciągnąć mnie z pościeli.

– Dotrzymuję słowa, a obiecałem, że wkrótce cię sprowadzę. Nie kwestionuj moich metod, skoro działają. Zwłaszcza w tak ważne dni jak ten. – Jonas zszedł z łóżka i podniósł delikatną srebrną opaskę w kształcie kwiatowej winorośli. – Zapomniałaś, że dziś rano przybyli oficerowie Armii Ravy na naradę z naszymi rodzicami? Alek, pamiętasz go? Jeszcze niedawno byliście ukochanymi krewnymi, ale może coś uległo zmianie w ciągu tych sześciu miesięcy, gdy wyjechał?

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Aleksi był dla mnie jak drugi brat. Zdobył stopień oficerski w Armii Ravy i przez ostatnie pół tury stacjonował wśród mroźnych gór Północy, gdzie odbywał szkolenie.

– Nie zapomniałam, snobie.

Z niecierpliwością oczekiwałam chwili, gdy znów go spotkam, ale ten jeden szczególny sen wywołał mój niepokój i skutecznie odwrócił uwagę od karawany Ravy, która przybyła, by eskortować królów i królowe na ich coroczne obrady.

Pospiesznie skończyłam się ubierać, przepłukałam usta i poprosiłam Jonasa o pomoc w wygładzeniu warkoczy.

Wystarczył kwadrans, abym z czarnym stalowym sztyletem przy pasie opuściła pokój pod ramię z Jonasem.

– Kłaniam się nisko, przyjacielu – rzekłam, gdy dotarliśmy do krętych schodów prowadzących do wielkiej sali fortecy. – To był jeden z twoich lepszych forteli, by wyciągnąć mnie z sypialni.

Z szelmowskim uśmiechem ucałował moją dłoń.

– Ach, Livie… A któż dowiódł, że te sprośne opowieści to fantazje i kłamstwa?

ROZDZIAŁ 2

Słowik

W forcie krzątały się szwaczki i uwijali krawcy, kończący szycie dla dworzan i szlachty sukien, eleganckich kurtek i dubletów na jutrzejszy bal maskowy. Służący przemierzali tam i z powrotem schody czterech narożnych wież, by zyskać pewność, że władcy wszystkich królestw otrzymują należytą obsługę.

Podczas gdy wieża klanu Nocnego Ludu emanowała ciszą i spokojem, z drugiej wieży, należącej do królestw Wschodnich, dobiegało znacznie więcej hałasu.

– Czy Sander dręczy twoich ludzi? – zapytałam księcia, kiedy przechodziliśmy przez otwartą wielką salę.

Równie przystojny i równie przebiegły jak on, jego brat był jednak znacznie poważniejszy i wyrachowany. Podczas gdy Jonas oddawał się hulankom, Sander obserwował. Kiedy Jonas po każdym spotkaniu zabierał do łóżka nową kochankę, Sander pozostawał z nami – przyjaciółmi i bliskimi.

Książę spojrzał w stronę wieży swojej rodziny i wybuchnął głośnym śmiechem.

– Nie, chyba ktoś nazwał mojego ojca „Wasza Wysokość” lub obdarzył go jakimś innym arystokratycznym tytułem, co rozpętało prawdziwe piekło.

Zawtórowałam mu śmiechem, ale w głębi duszy wiedziałam, że to może być prawda. Podobnie jak moi rodzice, każdy król i królowa toczyli wojny o swoje tytuły. Nie wszyscy urodzili się w rodzinie królewskiej, a ojciec bliźniaków po stokroć wolał być zapamiętany jako intrygant i złodziej aniżeli władca.

– Oto i oni. Wygląda na to, że Alek jest otoczony. No niech mnie bogowie! Spójrz na tego łajdaka. – Jonas wykrzywił usta z dezaprobatą. – Wrócił do nas cały i zdrowy.

Nasze rodziny stały w grupce przed otwartą bramą, w pobliżu karawany czarnych powozów otoczonych przez wojowników Ravy. Aleksi, ubrany w szykowny, ciemny, obszyty srebrem mundur, przyjmował uściski i pochwały arystokratów Nocnego Ludu.

Zachichotałam, bo kuzyn uśmiechał się grzecznie, lecz z niepokojem potrząsał rękami. Jego miękka, brązowa skóra nie nosiła śladu zarostu, a gęste, kasztanowe włosy splecione zostały w warkocz pośrodku głowy. Złote oczy i usta podkreślał delikatny makijaż.

– Jest zdenerwowany, nie lubi być w centrum uwagi – zauważyłam, na co Jonas prychnął.

– Tylko mi nie mów, że Alek po cichu nie marzy o tym, by zostać bohaterem. Po prostu nie mówi o tym głośno – stwierdził.

Przyspieszyliśmy kroku. Brnęliśmy przez tłum, nie spuszczałam wzroku z kuzyna i jego rodziny. Alek miał bardziej szpiczaste uszy niż moje, ale tylko dlatego, że pochodziłam zaledwie w połowie od fae. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy dostrzegłam blade, gęste warkocze swojej matki, która objęła Aleksiego i przytuliła go mocno do siebie.

Elise Ferus była królową fae, lecz z urodzenia zwykłą śmiertelniczką. Jej życie uległo wydłużeniu, podobnie zresztą jak innym z ludu fae, po tym, jak złożyła przysięgę mojemu ojcu i została poddana zaklęciu długowieczności.

Jonas wyciągnął szyję.

– Cholera. Spójrz na niebo. Jeśli nie dotrzemy szybko do ­zatoki, złapie nas burza.

Uchylone drzwi drewnianej bramy wypuszczały promienie słońca na ciemną taflę wody. Podążyłam za wzrokiem przyjaciela w kierunku nierównego wybrzeża. Nad horyzontem nadal wisiały gniewne chmury. Wyglądały, jakby czekały na jakiś bodziec, który sprowadzi nawałnicę prosto na nasze głowy. Strach próbował mnie ogarnąć i przekonać, że przerażenie, które czułam wcześniej, stanowiło mroczną zapowiedź nadchodzących wydarzeń.

Nieopodal dostrzegłam ciemną smugę przecinającą powierzchnię morza – prąd, w którym woda była inna i pieniła się niczym nieruchome fale, które nigdy nie uderzały o brzeg. To Otchłań – naturalna bariera między moim ludem a morskimi fae.

Większość ludzi przybyłych na festiwal nie zwracała na nią uwagi, lecz ja nie mogłam oderwać od niej wzroku. Zupełnie jakby napięcie w mojej piersi czekało tylko na to, aż strzeżone bariery ustąpią, a hordy morskich fae przejdą na drugą stronę.

Kolejna trująca myśl, pozostałość po obietnicach złożonych przez chłopca z celi.

Otchłań była nienaruszona, jak zwykle.

Spokojnie, oddychaj. Nic się nie zmieniło. Twierdza pozostawała dobrze strzeżona przez strażników Ravy, którzy patrolowali teren pomiędzy wieżami oraz zewnętrzne bramy. Gromki śmiech, zarówno szlachty, jak i poddanych, nadal rozbrzmiewał w korytarzach. Otchłań widniała tam, gdzie zawsze, jako znak innego świata, szczelnie zamknięta między falami.

– Mamy mnóstwo czasu, żeby patrzeć, jak pijesz do upojenia na brzegu. Chodź, tam jest reszta. – Skierowałam księcia w stronę płóciennego baldachimu, pod którym spadkobiercy wszystkich królestw chronili się przed porannym upałem.

Sander Eriksson uniósł zielone oczy znad pożółkłych stron oprawionej w skórę książki. Takie same oczy jak te jego brata, lecz jeszcze bardziej przebiegłe.

– Livie. Jaką historię opowiedział ci Jonas, żeby cię tu ściągnąć?

– Nie chcesz wiedzieć. – Puściłam ramię przyjaciela i stanęłam obok Miry, księżniczki regionów Południa.

Poprawiła diadem w kształcie rozpostartych skrzydeł kruka wpięty w ciemne włosy i spojrzała mi w twarz z irytacją.

– Zabierz ode mnie tę bestię.

Rorik, mój młodszy brat, ciągle wymachiwał drewnianym mieczem i łapał Mirę za biodra lub uda, jakby dostrzegł groźnego wroga. Miał zaledwie dziewięć wiosen, ale był dość mały jak na swój wiek. Wydawał realistyczne odgłosy walki o różnej intonacji, gdy niewidzialni najeźdźcy w okrutny sposób ginęli z jego rąk.

Sander zatrzasnął książkę, włożył ją za pasek spodni, a następnie posadził sobie Rorika na ramiona.

– Chcesz zostać wojownikiem Ravy, Ror?

Chłopiec uśmiechnął się szeroko.

– Ja pierdzielę, no pewnie, że tak!

Wyciągnęłam rękę i dałam mu pstryczka w szpiczastą końcówkę ucha.

– Co mami mówiła o języku, jakiego używasz?

– Nie kabluj, Livie, to na pewno nic nie powie.

Jonas wybuchnął śmiechem i przybił piątkę z małym księciem.

– Ror, od kiedy to jesteś takim mądralą?

Spojrzałam na Erikssona z niepokojem, gdy dzieciak powtórzył słowo „mądrala” co najmniej trzy razy. Rorik był mały, ale zadziorny. Uosabiał dzikiego ducha i uwielbiał wojowników Ravy, a przede wszystkim – Aleksiego. Mój brat miał takie same ciemne oczy jak ojciec, lecz jaśniejsze włosy, jakby w ten sposób próbowała się przebić bladość naszej matki.

– Alek wygląda, jakby miał puścić pawia. – Jonas szturchnął brata w żebra. – Zakład o dziesięć miedziaków, że zwymiotuje z powodu traumy, jaką zafundowała mu wierchuszka.

Sander trzymał Rorika za nogi i w milczeniu oceniał fizjonomię mojego kuzyna, który podchodził do swoich dowódców.

– Zakład stoi.

Mira przewróciła oczami i mruknęła:

– Wy dwaj nigdy się nie zmienicie.

Przygryzłam od wewnątrz policzek. Powstrzymanie bliźniaczych książąt przed intrygami było wręcz niemożliwe. Podstępy i sztuczki mieli we krwi.

Jonas chwycił przedramię Sandera, patrząc na Aleksiego bez mrugnięcia okiem.

– Cholera.

Alek pożegnał dowódców poszczególnych oddziałów Ravy i kroczył z niezrównaną pewnością siebie. Przyjaciel miał powody, by podjąć ryzyko zakładu. Pomimo dostojnego wyglądu kuzyn gardził uwagą, jaką przynosiła mu pozycja na dworze. Jako książę, a teraz też oficer, bez wątpienia czuł na sobie spojrzenia wszystkich obecnych, gdy ściskał przedramiona towarzyszy broni.

Starszy książę Wschodu przyłożył dłoń do ust, gdy Aleksi zwinnie się odwrócił, by powitać swoich ojców – Sola i Tora. Mężczyźni byli moimi wujami.

Tuż po tym, jak Aleksi bez mrugnięcia okiem uścisnął obydwu, Sander z szyderczym uśmiechem wyciągnął rękę. Jonas zaklął i wcisnął dziesięć monet w dłoń brata.

Znienacka z jednej z wież strażniczych rozbrzmiał donośny dźwięk rogu.

– Nareszcie – mruknął przyjaciel.

– Twoja matka by się załamała, gdyby wiedziała, jak bardzo chcesz, żeby już sobie poszła – szepnęłam.

– Jak śmiesz – odparł obrażony. – Matka jest światłem mojego serca. Ale mam plany na ten festiwal i są pewne rzeczy, których nie powinna wiedzieć o życiu syna.

– Odkąd kilka miesięcy temu mama nakryła go z jedną z jego sparingpartnerek, nie jest już sobą – powiedział cicho Sander.

Jonas zbladł jak prześcieradło.

– To było straszne. Przez kilka tygodni nie mogłem spojrzeć jej w oczy.

Sander zdjął Rorika z barków i bliźniacy opuścili nas, by pożegnać się z rodziną. Mira też poszła do swoich bliskich. Chwyciłam brata za rękę i pomimo protestów pociągnęłam go w stronę naszego klanu.

Nasz lud – Nocny Lud fae – dostał dar od bogów pozwalający mu kontrolować ziemię, podczas gdy ludność Wschodu, gdzie mieszkali Jonas i Sander, używała podstępnej magii umysłu i ciała. Lud Miry zaś zamieszkiwał krainy Południa i Zachodu, gdzie fae mogły zmieniać los, przybierać różne postacie lub wpływać na ludzi za pomocą zaklęć i iluzji.

Mój wzrok spoczął na rodzicach.

Fale gęstych, kruczoczarnych włosów ojca były skrzętnie ułożone, a boki splecione w warkocze, co odsłaniało czubki szpiczastych uszu. Szepnął coś do matki, której jasne pukle i krystaliczne oczy kontrastowały z jego urodą. Zasłoniła usta, by ukryć śmiech po tym, co mężczyzna powiedział.

Oboje byli brutalnymi wojownikami, lecz sobie okazywali troskę i uczucia, niekiedy aż na granicy dobrego smaku. Jeśli kiedykolwiek miałabym znaleźć miłość, prosiłabym, aby była taka jak ich.

– Alek! – zawołał Rorik, zanim jeszcze zdążył podejść do naszych rodziców.

Kuzyn uśmiechnął się szeroko i zaczął przeciskać przez tłum prosto ku nam.

Wydałam cichy okrzyk ekscytacji. Niemal udusiłam Aleksiego, tak kurczowo objęłam go za szyję. Otoczył ramionami moją talię i mocno przytulił.

– Nie wolno ci nigdy więcej zostawiać mnie na pół tury samej z Jonasem. On nie ma żadnej podzielności uwagi.

Alek ze śmiechem wskazał na swój nowy mundur i miecz lśniący u pasa.

– No i jak ci się podoba?

Ujęłam jego twarz w dłonie.

– Wyglądasz snobistycznie, pretensjonalnie i nudno.

Aleksi ze śmiechem przycisnął mnie twarzą do torsu, tak że zakrył mi usta i uniemożliwił mówienie.

– Co powiedziałaś? Groźny? Potężny? Kuzynko, nie dosłyszałem, co mówiłaś?

Miałam już dwadzieścia wiosen, a Aleksi dwadzieścia jeden, lecz nadal potrafiliśmy wydobyć z siebie tę dziecięcą figlarność.

– Do diabła, Alek! – Rorik otworzył szeroko usta. – Ale masz miecz!

Chłopak uklęknął przed dzieckiem, by pokazać mu lśniące ostrze.

Żywiłam trochę obawy, że młody zemdleje, a z drugiej strony, że wybuchnie płaczem na widok nieskazitelnej stali imponującego oręża.

– Livie. – Delikatny dotyk matki spoczął na moim ramieniu. Przez chwilę patrzyła uważnie, jakby wyczuła, że miałam za sobą burzliwą noc. Zawsze to potrafiła. – Wszystko w porządku, kochana?

– Tak. – Objęłam ją w talii i oparłam głowę na barku rodzicielki, mimo że była niższa niż ja. – Wszystko minęło, gdy nastał świt.

Matka pogłaskała mnie po ręce, delikatnie i czule. Robiła, co mogła, aby złagodzić koszmary, które nawiedzały jej córkę od dawna. Warcaby, kołysanki, opowieści, a nawet pozwalała mi sypiać między nią a ojcem.

A teraz gestami i słowami dawała do zrozumienia, że zawsze jest obok.

Westchnęła głęboko i spojrzała w niebo.

– Mam nadzieję, że jutrzejsze zawody nie będą w deszczu.

– Lepiej, żeby nie, bo odetnę Alvie nogi – rzucił Rorik, ponownie w szaleńczym fechtunku wymachujący drewnianym mieczem. Alva była córką pierwszego rycerza mojego ojca i w jakiś sposób została największą rywalką małego księcia. – Są tak długie jak gałązki. Założę się, że przetnę je na pół.

Prychnęłam. Rorik wymachiwał mieczem, zadając ciosy na oślep niewidzialnemu przeciwnikowi. Miał jeszcze długą drogę przed sobą, nim tak jak Aleksi włoży czarną kolczugę.

– Boże, ratuj mnie przed tym chłopcem – wymamrotała pod nosem matka, po czym zamknęła oczy. Nie była słabą kobietą, ale miałam przeczucie, że syn taki jak Rorik to zguba dla każdej rodzicielki.

Nagle brat przerwał wyimaginowaną walkę i rozpromienił oblicze, gdy nadszedł kolejny wojownik Ravy.

– Stieg!

Stieg to kapitan ojca, który służył mu jeszcze, zanim rodzice złożyli przysięgę małżeńską, na długo przed wojną morską. Pewny jak słońce i twardy jak skała. Żywiłam głębokie przekonanie, że Rorik wcale nie marzył o przejęciu korony, lecz o dniu, w którym będzie służył u boku Stiega.

Kapitan podszedł do brata z uśmiechem na zniekształconych szramą wyniesioną z walki ustach.

– Ćwiczysz, młody książę?

– Zawsze.

Mężczyzna się zaśmiał i poczochrał włosy Rorika. Blizny, runy wytatuowane na policzkach i kość przebita w poprzek nosa nadawały mu groźny wygląd, ale jedno spojrzenie na błysk w stalowych oczach wojownika zdradzało jego prawdziwy charakter.

– Powozy są gotowe, moja królowo – rzekł z powagą i pochylił głowę w geście szacunku.

Matka westchnęła, a gdy spojrzała na mnie, ściągnęła brwi z wyraźną troską. Objęłam ją.

– Mami, nic mi nie będzie. Jedź już. Odpocznij od nas przez kilka dni.

Przykryła dłonią moją rękę na swoim ramieniu.

– Dziesięć wiosen. Trudno uwierzyć, że byłaś niewiele starsza od Rorika, gdy ustały walki. Tegoroczne święto jest kamieniem milowym na drodze, którą przebyliśmy, dlatego wydaje się tak odmienne.

Poczułam mrowienie na skórze. Czy ona miała to samo wrażenie co ja? Przełknęłam ślinę, odganiając myśli o tym, co mogłoby być, gdyby wszyscy odczuwali w tej chwili ten sam niepokój. Prawdopodobnie te dziwne reakcje nachodziły mnie z powodów, o których wspomniała matka. Zaszło wiele zmian, a te znaczące wydarzenia skłoniły nas do refleksji nad życiem.

To wszystko.

Ciernista łodyga róży owijała sztylet i wraz z toporem bojowym zdobiła drzwi powozu Nocnego Ludu, który miał zabrać moich wujów i rodziców na coroczną radę królewską. Rady zawsze odbywały się w zamku ostatniego króla i królowej, jacy zostali koronowani. Oboje raczej unikali dużych zgromadzeń, takich jak Karmazynowy Festiwal, i zapraszali klany do swojego pałacu położonego wśród wzgórz i oddalonego o około dwa dni drogi stąd.

Tam biesiadowali, omawiali wszelkie problemy w królestwach, wspominali wojny, w których wspólnie walczyli, i utrzymywali nasz świat we względnym pokoju.

Matka przytuliła Rorika, a następnie mnie. Pocałowała mój policzek i czubek głowy.

– Liv, przysięgnij, że będziesz mądra, rozsądna i powstrzymasz Jonasa przed spłodzeniem dziesięciu nowych spadkobierców tronu.

– Jak on miałby to zrobić? – zapytał Ror z wielką powagą.

Mami i ja spojrzałyśmy na siebie i parsknęłyśmy śmiechem, po czym przytuliłyśmy chłopca jeszcze mocniej.

W trakcie gdy ona prawiła mojemu bratu kazanie, że ma przestrzegać rozkazów Stiega podczas ich nieobecności, ja ostrożnie podchodziłam do pleców ojca. Nikt nigdy nie zaskakiwał go w ten sposób, ale był na tyle zajęty rozmową z moimi wujami, że mogłabym…

– Cześć, kochana. – Odwrócił głowę, gdy dzieliły mnie od niego zaledwie dwa kroki.

– Na bogów, tato. Twoja wściekłość podkreśla ci uszy. – Przewróciłam oczami i czekałam, aż otworzy ramiona, po czym go ominęłam, by najpierw uścisnąć wujka Sola.

Wywołanie zdrowej, braterskiej rywalizacji między nimi było warte zachodu, gdyż ojciec ściągnął brwi i spojrzał gniewnie na brata.

– Wujku – powiedziałam. – Czuję, że jakoś nie mogę z tobą porozmawiać od momentu naszego przyjazdu.

Sol, równie przystojny jak mój ojciec, zamiast ciemnych oczu Nocnego Ludu miał niebieskie tęczówki, identycznie jak ja. Złożył delikatny pocałunek na mym czole.

– Bo mój król jest dupkiem i zajmuje mi cały czas.

Karcący głos matki przyciągnął nasze spojrzenia. Patrzyła gniewnie na Sola i wskazywała palcem Rorika, który ze szczerym uśmiechem mruknął pod nosem „dupek”.

Mężczyzna szybko przeprosił ją odpowiednim gestem, a potem mrugnął do mnie.

– Dziewczyno, z każdym dniem jesteś coraz bardziej podobna do swojej uroczej matki. Dobre, królewskie geny.

Komplement, mimo że miły, był daleki od prawdy, więc raczej miał służyć jako przytyk skierowany do ojca.

To prawda, że matka jest piękną kobietą, ale jedyne, co po niej odziedziczyłam, to oczy. Choć błękit moich bardziej przypominał tęczówki Sola niż jej. Skórę miałam miękką i opaloną, jak ojciec, a włosy w mrocznym odcieniu z nutką czerwieni i błękitu.

Zatrzepotałam rzęsami, a potem podeszłam, by uściskać wujka Tora. Poważny i zamyślony Torsten stanowił piękne dopełnienie swojego królewskiego małżonka. Miło wspominałam jego nauki cierpliwości i wytrwałości w walce. Był zdecydowany, potężny i przebiegły w każdym calu.

Gdy napotkałam ponownie wzrok ojca, trzymał już Aleksiego za przedramiona. Witał się z nim i spoglądał na mnie ponad ramieniem kuzyna.

– Och, a więc dopiero teraz moja kolej?

Objęłam ojca w talii. Łączyła nas silna więź i od zawsze stanowił dla mnie bezpieczną przystań, do której mogłam przycumować i w razie potrzeby znaleźć schronienie.

Z uśmiechem ujął moje policzki w szorstkie dłonie.

– Postanowiłem zabrać cię ze sobą na naradę.

Na usta wypłynął mi złośliwy uśmiech. Co turę mówił to samo.

– Valen, kategorycznie ci na to nie pozwolę! – zawołała z powozu matka. – Daj spokój Liv i zostaw jej wolność.

– Wolność, by dała się omamić głupcom, którzy myślą tylko o chędożeniu! – odparł wzburzony.

– Chędożyć! Chędożyć! – wyrecytował Rorik ze szczerym uśmiechem na twarzy.

– Na bogów! – Matka zamknęła oczy, a potem ze współczuciem pocałowała synka w policzek. – Nic dziwnego, że dziecko ma niewyparzony język, skoro słyszy takie wynurzenia ojca.

– Livie. – Tata objął mnie ramieniem i odciągnął na bok. – Chciałem cię ostrzec, dostałem kilka próśb od… – Przełknął ślinę, jakby nagle zrobiło mu się gorzko w ustach. – Od naszych szlachciców o… twój czas.

Serce mi zamarło.

– Co masz na myśli, mówiąc „mój czas”?

Ściągnął brwi.

– Są zainteresowani małżeństwem, moja droga.

Na bogów miłosiernych. Głupotą jest dać się zaskoczyć czymś takim! Byłam dziedziczką klanów Ludzi Nocy, panów rozległych regionów na dalekiej Północy. Oczekiwano, że prędzej czy później znajdę sobie małżonka. Lecz prawda dusiła moje wnętrze. Byłam pełnoletnia, a jednak taka niewinna i niedoświadczona. Kilka pocałunków, skradzionych przez szlacheckich młodzianów z różnych królestw, i to zazwyczaj w ramach zakładu, żeby pokazać Jonasowi, że wcale nie jestem taką cnotką, za jaką mnie uważał.

Czułam nieśmiałość w stosunku do mężczyzn, a Mira to jedyna osoba, która wiedziała naprawdę, jak bardzo niezdarnie ­wypadam w miłosnych podbojach.

Małżeństwo.

Brzmiało to tak… nudno.

Nie zamierzałam poślubić kogoś tylko dlatego, że tego oczekiwano. Pragnęłam namiętności, ognia, który sprawiłby, że jeśli nie zaznam dotyku miłości, wybuchnę. Chciałam szaleństwa, obsesji i odrobiny chaosu.

A co, jeśli wybiorę partnera, a po kilku turach się okaże, że ten zanudził mnie na śmierć, a ja nigdy nie doświadczyłam nikogo innego?

– Livie. – Ojciec przechylił głowę i zniżył głos, podczas gdy inni rozmawiali gwarnie wokół nas. – Wiesz, że nigdy nie wydam zgody na coś wbrew twojej woli.

– Wiem. – Wymusiłam uśmiech i ścisnęłam jego dłoń.

Pocałował mnie w kostki.

– Świadomość, że podczas mojej nieobecności będzie kręcić się wokół ciebie mnóstwo niegodziwych drani, jest niepokojąca.

– Spokojnie, tato. Jestem otoczona wianuszkiem nadopiekuńczych mężczyzn. Jeden fałszywy ruch i głowy śmiałków polecą.

Parsknął i przyciągnął mnie do siebie.

– Wybacz, ale powierzenie twojego bezpieczeństwa Jonasowi Erikssonowi wcale nie działa uspokajająco.

– Słyszałem to! Teraz czuję, iż muszę udowodnić, że się mylisz. – Donośny głos Jonasa przebił się przez zgiełk dochodzący z powozu jego rodziny.

– Widzisz? Nie miej trosk – powiedziałam, obejmując ojca. – Stieg i większość żołnierzy Ravy zostają z nami.

Pocałował mnie w czoło. Czule jeszcze raz pożegnałam matkę oraz wujów, a potem patrzyłam, jak pozostali władcy królestw fae wsiadają do powozów i wszyscy opuszczają fort, a wyznaczeni strażnicy Ravy podążają za nimi konno.

Następnego dnia przywódcy królestw zajęci byli obowiązkami, a ich spadkobiercy, szlachta, wojownicy oraz dworzanie świętowali, brali udział w grach i zabawach – strzelaniu z łuku, rzucaniu siekierami, wyścigach łodzi – a po zmroku także w tańcach i maskaradzie, podczas której nie zabrakło wina i rozpusty.

Strażnicy czuwali zawsze w pobliżu. Nawet Jonas i Sander mieli przydzieloną ochronę. Zmuszoną do bycia bardziej przebiegłą niż królewscy podopieczni, którzy próbowali ją zgubić na każdym kroku, widywaliśmy rzadko. Tutaj czułam się bezpiecznie, mogliśmy przewracać oczami i drwić z naszych rodziców, lecz oni nigdy nie pozostawiliby nas bez odpowiedniej obstawy. Kiedy Rorik został zabrany przez Stiega i trzech innych strażników Ravy przydzielonych najmłodszemu księciu, Jonas podszedł do nas z otwartymi ramionami.

– Niechaj rozpocznie się festiwal. – Uścisnął przedramię Alka. – Witaj z powrotem. Skoro wiesz już, jak stosować przemoc, czy mogę prosić, abyś był moim osobistym strażnikiem podczas jutrzejszego balu maskowego? Mam przeczucie, że będę potrzebował osłony przed wścibskimi parami oczu. Tylko nie zwracaj uwagi na żadne dziwne odgłosy, które usłyszysz.

– Nie – odpowiedział Alek. – A może, choć jeden raz, zatańczysz na własnych nogach?

– Bogowie, ależ nudy! Pozostanę jednak przy swoim stylu tańca, dziękuję. – Książę Wschodu wykrzywił usta w charakterystycznym przebiegłym uśmiechu, który powodował powstanie uroczego dołeczka w policzku.

Dzisiejszej nocy niecne plany Jonasa widocznie miały spaść na moje barki, ponieważ skierował na mnie ciemne, przenikliwe spojrzenie.

– Czy możemy w końcu zacząć świętować po swojemu?

– Czy to rozsądne płynąć w kierunku Otchłani, gdy na horyzoncie rośnie potężna burza? – rzuciła sceptycznie Mira.

Ucieszyłam się z tego pytania. Serce nie dawało mi spokoju, ciągle biło szybciej z nieokreślonej obawy, a ja po raz pierwszy od bardzo dawna nie chciałam nawet myśleć o dniu, w którym Wieczny Lud został uwięziony za barierami Otchłani.

– Tak – odparł Jonas. – Tym bardziej że Livie znów dręczą koszmary, więc od tej chwili nie zamierzam już wysłuchiwać żadnych narzekań ani zmartwień podczas Karmazynowego Festiwalu. No dalej, chodźmy poszukać tych morskich pieśniarzy.

ROZDZIAŁ 3

Słowik

Za czasów dzieciństwa Aleksi i ja spędzaliśmy noce w rozległych fortecach, które budowaliśmy w ogrodach. Moja magia łączyła mnie z ziemią, jak większość fae Północy. Potrafiłam zagęścić krzewy, rozjaśnić kwiaty, a nawet uzdrowić martwą glebę.

Nasze budowle wyglądały jak z baśni. Przesiadywaliśmy w nich, oboje skuleni wokół latarni, gdy Alek opowiadał mi mrożące krew w żyłach historie o śpiewakach morskich i ich skłonności do polowania na ludzi dla naszych mocnych kości. Miał talent do opisywania, a ja długo tkwiłam w przekonaniu, że każda broń i naszyjnik należące do fae z głębin zostały wykonane z kości ich wrogów.

Gdy odwiedzali nas Jonas i Sander, opowieści stawały się jeszcze mroczniejsze. Ich magia była inna od mojej jasnej – działała w koszmarach i ciemności. Nikt, kto nie znał bliźniaczych książąt, nie odgadłby, że potrafią stworzyć tak przerażające obrazy, a następnie wcisnąć je do czyjegoś umysłu. Strach i lęk, które nie istniały przedtem, po ich wizycie pozostawały w pamięci na zawsze.

Kiedy wszyscy osiągnęliśmy dojrzałość i opanowaliśmy swoje umiejętności, nie wykorzystywaliśmy ich przeciwko sobie, jak to bywało w dzieciństwie. Tak więc strach, który przylgnął mi do serca niczym pijawka, nie wynikał z podstępu bliźniaków. Był rezultatem własnej tchórzliwości.

Siedziałam nieruchomo na ławce łodzi, jedynie lekko podrygując nogą. Mira rozpuściła gęste, kasztanowe włosy i pozwoliła, by morska bryza muskała je niczym palce czułego kochanka. Aleksi i Jonas wiosłowali. Nie ulegało wątpliwości, że toczyli subtelną rywalizację, o czym świadczyły ich ukradkowe spojrzenia i coraz mocniejsze pociągnięcia wiosłami.

Położyłam dłonie na swoich kolanach i bacznie obserwowałam zbliżający się zarys rozproszonych wysp i wysepek, które wyznaczały granicę Otchłani.

Czasami dziwnie odczuwałam to, że pod falami istnieje inny świat. Mogliśmy przeczytać wszystkie teksty, od wierszy, przez prozę, aż po przekazywane z pokolenia na pokolenie podania ludowe, lecz w rzeczywistości nikt z nas nie wiedział, co tak naprawdę kryło w sobie Wieczne Królestwo.

Czy tam zawsze było mokro? Czy w morskich jaskiniach mieszkały węgorze i tłuste wieloryby?

Czarne, wzburzone fale uderzały o burty łodzi, którą chłopcy ostrożnie kierowali do zatoki. Opanowana byłam przez wszechogarniający strach, jakby wór kamieni ciążył mi w trzewiach, ale coś ciągnęło mnie w kierunku wody. Fascynacja, której nie umiałam stłumić. Im bardziej próbowałam odwrócić uwagę, tym silniejsze przyciąganie ze strony morza czułam. Jakby gruby sznur owinięty wokół mojego brzucha szarpał mną z powrotem na granicę między dwoma światami.

– Wysiadajcie. – Jonas machnął do nas ręką i sięgnął do czarnej, skórzanej sakwy schowanej pod jedną z ławek. Wyjął z niej butelkę z bursztynowym trunkiem o bogatym zapachu. – Dziś wieczorem zaczniemy zabawę tak, jak należy. Miód brän.

Wykorzystałam szorstkie liny, aby wysiąść z łodzi i postawić stopę na rozgrzanych słońcem kamieniach.

– Chyba tylko ty potrafisz się upić tak blisko Otchłani.

– I właśnie dlatego tu przybyliśmy, Liv – odparł zamyślony. – Do diabła, jestem niemal przekonany, że Krwawy Śpiewak nie żyje. Prawdopodobnie został ścięty przez swoich ludzi po tym, jak nasi wrzucili go z powrotem do morza.

Zignorowałam myśl, która zakłuła w piersi jak cierń. Najlepiej byłoby, gdyby spadkobierca Wiecznego Królestwa nie żył. Roześmiałam się, aby udowodnić Jonasowi – i sobie – że czuję tak samo.

Sander wzniecił ognisko na brzegu. Mira rozdawała małe owsiane ciastka z nadzieniem toffi.

– Krasmira Sekundär – wypowiedziałam śpiewnie jej pełne imię i z namaszczeniem włożyłam małe ciastko do ust. – Zakosiłaś je z kuchni przed rozpoczęciem uroczystości? To niezgodne z zasadami, przyjaciółko. Nieładnie.

Warknęła i zmrużyła oczy w odcieniu burzowego nieba.

– Tak, tak, przejdę do historii jako okrutna księżniczka, która ukradła parę ciastek.

Światło rozlało po horyzoncie blask jak smuga krwi, gdy słońce z wolna niknęło w morzu, a noc zaczęła pochłaniać dzień. Wkrótce wszyscy zostaniemy zaciągnięci do gier i zabaw przez członków dworów zabiegających o naszą uwagę. To pierwszy festiwal, na którym uciekliśmy na pół nocy i zaszyliśmy się, by świętować w swoim towarzystwie. Tylko nasza grupa przyjaciół, z dala od obowiązków, królewskiej etykiety i fałszywej poprawności.

Tańczyliśmy, śmialiśmy się i dokuczaliśmy Jonasowi, że nie wie, jak poradzić sobie jednocześnie z dwiema kobietami w łóżku. Sposób, w jaki wypił ostatnią kroplę miodowej nalewki, utwierdził mnie w przekonaniu, że potraktował nasze drwiny jako wyzwanie, by spróbować sił z co najmniej trzema.

– Jonas, błagam cię, nie rób tego – prosiłam ze śmiechem, bo w głowie czułam zawroty od alkoholu. – Dostaniesz kontuzji, a twój ojciec będzie musiał cię… wyciągać.

Mira zachichotała z głową opartą na ramieniu Aleksiego.

– Tatko by go nie uratował. Zhańbiłby synusia i przyprowadził wszystkich, żeby się na niego gapili – skomentował złośliwie Sander.

– Cała ta rozmowa jest bez sensu. – Jonas wydął usta i potarł zarost na brodzie. – Po pierwsze, tatko nigdy by mi tego nie zrobił, jestem jego ulubieńcem. Po drugie, w żadnym z królestw nie ma niczego, w czym utknąłbym lub doznałbym urazu, czyniąc to, w czym jestem najlepszy.

– Ach, doprawdy? – zadrwiłam. – A cóż to takiego?

– Myślę, że doskonale wiesz, Liv, ale chętnie opiszę ci szczegółowo. Może nauczysz się czegoś nowego.

Parsknęłam i wstałam.

– Ach, Jonas, pewnego dnia jakaś przerażająca istota skradnie twoje serce i nie będziesz wiedział, co ze sobą zrobić.

Wsparty na łokciach, z nikczemnym uśmiechem na twarzy skrzyżował kostki.

– Jedna kochanka do końca moich dni? Nie sądzę. To nierealne.

– À propos kochanek – wtrącił Aleksi, patrząc mi w oczy. – Co sądzisz o plotkach, że co najmniej jeden szlachcic rozmawiał z wujkiem Valenem na twój temat, Liv?

Nagle poczułam niepokój, jednak szybko go odgoniłam.

– Jeśli plotki są prawdziwe, to uważam, że wykazali niezłą odwagę, skoro poszli z tym do mojego ojca, a nie do mnie.

– Dobrze powiedziane, Livie! Niech padną na kolana! – krzyknęła Mira. Zasłoniła usta dłonią i wybuchnęła pijackim śmiechem, gdy dotarło do niej, że głośno uzewnętrzniła to, czego sama oczekuje.

Rozłożony na piasku Sander zamknął oczy.

– Są głupcami, jeśli myślą, że twój ojciec odda cię dla jakiegoś krótkotrwałego sojuszu politycznego.

Delikatny uśmiech zawitał na mych ustach. Rozmowa o zalotnikach przywołała myśl, że ostatnio parę rzeczy uległo zmianie. W innych czasach ojciec mógłby zaaranżować małżeństwo córki. Ale nie mój.

Rodzice poznali się na balu, na którym matka otrzymała posag. Król postanowił, że zostanie ona oddana w zamian za strategiczny sojusz, a zwycięzcą zostanie ten, kto zaoferuje najwyższą cenę. Ojciec nawet nie brał udziału w licytacji, a teraz są władcami królestwa. Oni, spośród wszystkich rodziców na świecie, z pewnością nigdy nie zmusiliby dzieci do niechcianego małżeństwa.

Chyba zawsze czekałam na to doznanie palącego bólu w sercu, uczucie nienasyconej potrzeby i pożądania. Chciałam doświadczyć namiętności, którą widziałam wśród swojego ludu, i stracić oddech podczas nocy pełnej szaleństw i przyjemności.

Tok myślenia Jonasa w gruncie rzeczy wcale nie był taki głupi. Zorientowałam się, że nie mam do zaoferowania zalotnikom niczego poza kompletnym brakiem doświadczenia w kwestiach intymnych.

– Może nie będziesz zmuszona poślubić nikogo – rzekł przyjaciel, splątanym od trunku językiem. – Ale jeśli jakiś pijany nikczemnik zacznie cię nagabywać, skończy bez głowy.

W głosie księcia wyczuwałam irytację. Nawet pijany, nawet niemal o turę młodszy niż ja, Jonas był jak troskliwy i opiekuńczy brat, który nie znosił lubieżnego wzroku mężczyzn skierowanego na mnie i Mirę, ot choćby ze względu na nasze arystokratyczne pochodzenie.

Zamglona alkoholem Mira objęła smukłą ręką starszego z bliźniąt za szyję i złożyła głośny pocałunek na jego policzku.

– Wiesz, mimo że przez większość czasu jesteś chutliwym głupcem, masz jedno z najwspanialszych serc.

Odsunął ją od siebie, opadł z powrotem na piasek i zaczął nucić niesamowitą pieśń morza, która przywoływała przerażające wspomnienia, aż włosy na moich ramionach stawały dęba.

– „Nie jest mężczyzną, lecz chłopcem, kto nie pracuje, ten gnije…”

Odeszłam na bok, za sobą zostawiłam śpiew, śmiech i pijackie docinki towarzyszy. Chwiałam się na nogach, więc gdy dotarłam do brzegu, ostrożnie usiadłam na krawędzi grubego kamienia, by obserwować, jak słońce znika w ciemnym morzu.

Chwilę później Aleksi opadł obok mnie.

– Jakieś przemyślenia?

Z westchnieniem oparłam głowę na jego ramieniu.

– Sporo.

– A więc słucham.

– Sama nie wiem, Alek. Dziwne to wszystko. Teraz jeszcze te rozmowy o ślubach i zalotnikach. Czuję, jakbym dreptała w kółko i tak naprawdę nie miała nic z życia.

– O czym mówisz? Jesteś przecież dziedziczką tronu Nocnego Ludu.

– Tak, bo tym się urodziłam. Trenuję z tobą i wujkiem Torem, ale poza umiejętnością walki mieczem czego jeszcze dokonałam? Prawie nie używam swojej magii. Cóż, nawet nie znam nikogo poza waszą czwórką.

– Masz na myśli mężczyzn?

Poczułam, jak rumieniec zalewa mi twarz.

– Raczej wszystko, tak ogólnie. Patrzę na ciebie, przystojnego, w nowej zbroi, i zdaję sobie sprawę, że nie próbuję wyjść poza wygodnictwo. Nawet Rorik pragnie być kimś więcej niż tylko spadkobiercą tronu, a ma dziewięć wiosen i jest szalony.

Aleksi rozpromienił twarz w szerokim uśmiechu.

– Więc puść hamulce, Liv. Podczas tego festiwalu zapomnij o przyzwoitości, porzuć skromność. Wiem, wiem, łatwo mi mówić. Ale może to twoja intuicja właśnie ci podpowiada, żebyś była zuchwała. Zaryzykuj. Kto wie, co może z tego wyjść.

Szturchnęłam go łokciem w żebro.

– Dziwne, że słyszę to akurat od ciebie, szlachetny wojowniku Ravy.

Alek odsunął się i podparł na łokciach.

– Spędź kilka miesięcy z Pierwszym Rycerzem Halvarem i jego świtą, a zrozumiesz, że nawet najszlachetniejsi z naszych wojowników bywają lekkomyślni.

– Może masz rację i powinnam zrobić coś odważnego, ryzykownego. Coś niezwykłego jak na moje standardy – odpowiedziałam z uśmiechem.

Kuzyn przytulił mnie, gdy słońce zeszło jeszcze niżej, aż pozostała po nim tylko cienka, ledwo widoczna smuga nad wodą. Blaknące, złociste światło przecinało ciemną taflę. Przynosiło spokój i dziwną ciszę, gdy patrzyliśmy, jak morze wzbiera, opada i zalewa niebezpieczeństwa przyczajone za Otchłanią.

– Alek, naprawdę myślisz, że Krwawy Śpiewak nie żyje?

Zesztywniał. Nigdy nie lubił rozmawiać o morskich fae i nie miałam pojęcia dlaczego.

– Myślę, że nie musimy się nim przejmować. Żywym czy martwym.

Nie wiedziałam, dlaczego otworzyłam szeroko usta ani dlaczego słowa uleciały z nich jak wymioty. Winę zrzuciłam na alkohol, ponieważ nie potrafiłam powstrzymać wyznania.

– Skłamałam – szepnęłam niemal bezgłośnie.

– O czym?

– Raz już byłam odważna i zuchwała.

– Naprawdę? Kiedy i gdzie?

Poczułam pieczenie pod powiekami. Na bogów miłosiernych, tylko nie tutaj. Gdy wypiłam za dużo, łzy same napływały mi do oczu z najdrobniejszych powodów. Zerknęłam na przyjaciół. Sander drzemał, pijany w sztok. Jonas siedział, nagle zamyślony i sentymentalny. Aleksi trzymał kufel jak najcenniejszą rzecz na świecie. Mira chichotała bez przerwy. A ja, do cholery, szlochałam z rozpaczy.

Mój głos był ochrypły i płaczliwy, a przesiąknięte alkoholem słowa popłynęły z ust, gdy postanowiłam wyznać kuzynowi prawdę. O opowieści, którą przeczytałam chłopcu w ciemności, o symbolu przyjaźni w kształcie srebrnego ptaka, o złotej pieczęci Wiecznego Królestwa.

Pominęłam część o swojej bliźnie. Bez wątpienia stanowiła ona kluczowy fragment historii, ale umysł desperacko pragnął, by Alek mnie zapewnił, że za bardzo się tym wszystkim przejmuję. Mój mózg wypierał te lęki i obawy.

Przetarłam dłonią nos i otarłam łzę.

– Chciałam przekonać Erika Krwawego Śpiewaka, że wcale nie musimy być wrogami. Że możemy zostać przyjaciółmi. Obiecał nawet, że pewnego dnia wróci po ten swój idiotyczny złoty talizman.

– I właśnie to cię ostatnio trapi? Jego groźba nic nie znaczy, Liv. Erik nie może przekroczyć morskiej bariery. Nigdy. – Aleksi zacisnął szczęki. – Nie wiedziałaś o tym?

Przygryzłam dolną wargę. Przez tury krążyły pogłoski, że Wieczny Król nigdy nie ujrzy tej ziemi, lecz zawsze uważałam to za buńczuczne przechwałki wojowników.

– Po wojnie użyto jego krwi, aby stworzyć magiczne bariery, które chronią przejście. Nic nie jest wystarczająco silne, żeby je przełamać. – Przez kilka oddechów wpatrywał się w morze, po czym uderzył mnie w kolano wierzchem dłoni i szybko wstał. – Udowodnię ci to.

Zdjął tunikę i skierował kroki do wody.

– Co ty, na bogów…

– Masz ochotę popływać? – W złotych oczach chłopaka nagle zalśnił figlarny błysk, tak rzadki i niespotykany u dostojnego i szanowanego Aleksiego.

– Oszalałeś?

– Nie. Obiecuję, że nie pozwolę utonąć twojej cennej królewskiej głowie, ale chcę, żebyś zobaczyła, co oznacza przekroczenie Otchłani.

Jeszcze tylko kilka głębokich wdechów, kilka karcących myśli o tym, dlaczego to lekkomyślny i okropny pomysł… zanim nalewka ze szlachetnego miodu brän przejęła kontrolę nad rozsądkiem i podeszłam do brzegu, nie zważając na to, że jestem w pełni ubrana.

Trzymając moją rękę, Aleksi mrugnął i zaczął liczyć do trzech. Skończył na dwóch, bo wtedy jednym wielkim susem skoczył, a mnie wciągnął za sobą w lodowate fale. Zimno odebrało mi oddech, jakby dziesiątki igieł przebijały całe ciało. Przełknęłam szok, a potem poddałam się nurtowi.

Odkąd pamiętam, morze mnie fascynowało. Dni spędzone na rybołówstwie z tatą lub pływanie pośród fiordów na dalekiej Północy zawsze należały do najmilszych wspomnień.

Słona woda piekła w oczy, dopóki do niej nie przywykły. Nie wiedziałam, czy to działanie magii, czy po prostu efekt wody morskiej, ale mój wzrok stał się ostry i czysty jak nigdy.

Aleksi pociągnął mnie za rękę i wskazał przed siebie. Z brzegu Otchłań wyglądała jak ciemna smuga, jak głęboki prąd płynący w przeciwnym kierunku do reszty fal. Ale tutaj, pod powierzchnią, przypominał cholerne tsunami.

Woda szalała i wirowała w szaleńczym tańcu. Łagodniejsze pływy naszych barier obejmowały Otchłań niczym kamienne ściany. Białe, spienione prądy spływały na dno morza, podczas gdy spokojniejsza woda przylegała do linii horyzontu.

Byłam oczarowana, przyciągana do nich jak owad złapany w sieć pająka. Gdzieś w tym chaosie brzmiała słodka melodia, głos miękki i delikatny, który zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Serce zaczęło mi szybciej bić, jakby ta pieśń mnie wzywała.

Nieświadomie wyciągnęłam rękę przed siebie. Uczucie płynące gdzieś głęboko z wnętrza zagłuszyło rozkojarzony umysł i pozostawiło jedynie niepohamowaną potrzebę dotknięcia bariery. Przyłożyłam rękę do wirującej ściany Otchłani. I natychmiast ją cofnęłam. Coś, co przypominało gorący kolec, wbiło mi się w dłoń i poparzyło skórę, a to uwypukliło blizny po runach na przedramieniu.

Aleksi mnie chwycił, zmrużył oczy i skinął głową w kierunku powierzchni.

– Na bogów, o co chodzi, Livie? Chciałem, żebyś ją zobaczyła, a nie jej dotykała! – zagrzmiał, gdy tylko wypłynęliśmy. Otarł wodę z oczu i podpłynął bliżej. – Jeśli cię to wciągnie, będę musiał za tobą wskoczyć, a wtedy naszą rodzinę naznaczyłaby hańba, bo w dniu swojego awansu od razu zostałbym zdegradowany.

Czułam, jak puls mi przyspieszył. Tętnił w skroniach, aż je rozrywał. Nie byłam pewna, czy w ogóle słyszę tyrady kuzyna.

– Liv. – Alek szturchnął mnie w żebra. – Wszystko w porządku?

Wyplułam słoną wodę i uśmiechnęłam się promiennie.

– Tak. Dziękuję, że mi pokazałeś. Masz rację. Jak ktokolwiek mógłby przejść przez to bez utraty życia?

– Widzieliście to, łajdaki? – Naszą uwagę przyciągnął niewyraźny głos Jonasa. Wskazał butelką brän na ciemniejący horyzont. – Błyskawica, ale wyglądała jak ogień.

Aleksi wyszedł z wody i wspiął się do łodzi, po czym podał mi rękę.

– Moim zdaniem to zwykła błyskawica.

– Nie, była czerwona.

– Bogowie ogłaszają Karmazynowy Festiwal! – wrzasnęła podekscytowana Mira.

Jonas przytaknął jej z głośnym śmiechem. Na brzegu Alek podsunął mi suche ubranie i spojrzał wymownie.

– Widzisz? Nie myśl sobie, że on przyjdzie. Nie ma szans.

Wycisnęłam mokre włosy i skinęłam głową.

– Udowodniłeś swoją rację.

– To dobrze, bo teraz mamy większe zmartwienia.

– Jakie niby?

Kuzyn spojrzał przez ramię.

– Na przykład to, jak wyciągnąć stąd Jonasa, zanim nadejdzie burza. – Wskazał palcem na niebo.

– Lepiej się pospieszcie! – zawołała Mira.

Kłęby szarych chmur przelatywały nad morzem niczym potężna maszerująca armia. Aleksi pospieszył przed nami, ale dziwny dreszcz przeszył moje ciało. Podrażniona blizna była zaczerwieniona, jakby uległa poparzeniu. Jednak stan skóry nie był istotny aż tak, jak to, co zobaczyłam, kiedy dotknęłam Otchłani.

Jedyne wyjaśnienie to omen, zła wróżba. W chwili, gdy wezbrana woda z bariery musnęła skórę, w umyśle na ćwierć oddechu zobaczyłam złote miasto. Usłyszałam radosne dzwony, brzmiały jak sygnał lub przyzwanie.

Jakby wołały mnie z powrotem do domu.

ROZDZIAŁ 4

Wąż

Wrzaski cierpienia – prawdziwej agonii – wywoływały w głębi moich wnętrzności jakąś wynaturzoną rozkosz.

Taką, która rozgrzewała krew, przyspieszała bicie serca oraz sprawiała, że wracałem po więcej, raz za razem. Nie miałem wątpliwości, że te odgłosy udręki to jedyny sposób, dzięki któremu mogłem jeszcze odczuwać euforię – coś, co ludzie potocznie nazywali „radością”.

Gdy cała wieś wpadała w szał na sam widok czarnych kadłubów floty, ostrych kolców przypominających grzebienie morskiego węża i krwistoczerwonych żagli, wzbierała we mnie potężna siła. Woń krwi, paniki, strachu oraz jęki błagań i płacz stały się moim celem. Lecz dzisiejsza noc była inna i cholernie irytująca.

Płomienie tańczyły na ścianach starannie rozmieszczonych drewnianych chat. Z okien buchał żar, a dym i popiół pokrywały uliczki małej osady aż po samo wzgórze.

Kręta, brukowana dróżka oplatała najbardziej strome zbocze, na którym pan osady Rusa zbudował sobie posiadłość.

Z niecierpliwością czekałem, aby zobaczyć, jak ta płonie.

O tej porze melodyjna pieśń krzyków i odgłosów przerażenia powinna rozdzierać nocną ciszę. Owszem, słyszałem kilka szlochów, ale mieszkańcy Wysp Rusa, gdy tylko czarny kadłub statku przeciął morski horyzont, poddali się, jakby oczekiwali ataku.

Z pokładu widziałem główny plac wsi, otwartą przestrzeń z ciemnego, wypolerowanego kamienia, przypominającego noc uwięzioną w szkle. Liczni wieśniacy, wraz ze swoimi nędznymi rodzinami, stali stłoczeni. Dzieci płakały i przylegały do matek. Ojcowie mieli uniesione podbródki, bez wątpienia czekali na nóż przy gardle, choć rozkaz egzekucji jeszcze nie zapadł.

Zacisnąłem dłonie na żaglu tak mocno, aż zbielały mi kostki. Nie wiedziałem, czy bardziej mnie irytował fakt, że zrobili to, co ja bym im kazał, zanim jeszcze wydałem polecenie, czy to, że każdy z nich wydawał się tak spokojny i pogodzony z losem.

Nie znajdowałem przyjemności w zabijaniu człowieka, który już klęczał przed tobą. Pościg, adrenalina, walka, świadomość, że pokonałeś wroga – te stanowiły połowę emocji.

Na pokładzie dwóch członków załogi trzymało między sobą półnagiego mężczyznę. Przesunąłem palcami po rondzie trójrożnego kapelusza i zdjąłem go z namaszczeniem, przez co odsłoniłem czarną chustę, która zawsze zakrywała moją czaszkę, gdy byłem na zewnątrz.

Blizna przecinająca wargę się napięła, kiedy wykrzywiłem jedną stronę ust.

– Lord Murdo.

Końcówki obu uszu mężczyzny zostały odcięte. Jego skóra miała lekko niebieskawy odcień, który lśnił teraz barwnie od rozpryśniętej krwi. Podniósł głowę i z trudem spojrzał mi w oczy.

– Mój k-królu.

Wsunąłem dłoń pod zarośnięty podbródek pojmanego.

– Król? Czy tym właśnie jestem?

– Tak – odpowiedział, choć ledwo łapał resztki tchu.

– Hmm… – Tak by ukryć ból w lewej nodze, uklęknąłem na kolano, aż nasze nosy znalazły się na równi. Na bogów, oto jest i to, czego szukam. Strach migotał w matowych, złotych oczach mężczyzny. Nie zważając na krwawiące rany na jego głowie, nasadziłem na nią trójrożny kapelusz. – A ja myślę, że chciałeś tego dla siebie.

Murdo zmarszczył czoło.

– Nie, panie.

– Och, sądzę, że jednak tak. Po co w takim razie byłbyś na tyle głupi, żeby okradać swojego króla?

– Przysięgam, że nic nie zrobiłem.

Z tylnej części statku na pokład wyszedł Larsson, zawsze gotów drwić z przemocy, bólu i cierpienia. Ten moment również nie stanowił wyjątku. Mój zastępca wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu, a ciemne oczy rozbłysły podekscytowaniem.

Obok Larssona w bezruchu stał mężczyzna o ognistych włosach i uszach ozdobionych niebieskimi kamieniami – od płatków aż po ostre końcówki. Przez chwilę rozkoszowałem się widokiem upodlonego Murda.

– Nie wierzę ci, skoro twój bękart cię wydał. – Zbliżyłem usta do jego ucha i szepnąłem: – Szkoda, że własny syn tak cię nienawidzi.

– Athol, ty zdrajco…

Zaciśnięta pięść uderzyła Murda prosto w szczękę, a to skutecznie go uciszyło.

Spojrzałem ponad głową mężczyzny na zamaskowaną twarz ukrytą pod kapturem, na co Celine wzruszyła ramionami. Miała na sobie grubą tunikę, a sylwetkę okrywał wełniany płaszcz sięgający do połowy ud. Na pierwszy rzut oka nikt nie odgadłby, że ubranie kryje niewieście kształty. Wolała się nie obnosić ze swoją płcią.

Ludzie z Wiecznego Królestwa nigdy nie doceniali kobiet. Ona wypaczoną rozkosz czerpała z ukazania oblicza tuż przed wyciągnięciem miecza. Zadanie śmiertelnego ciosu mężczyźnie, który kona z wyrazem oszołomienia na twarzy, sprawiało, że Celine chodziła uśmiechnięta przez cały kolejny tydzień.

– Athol ma mózg, w przeciwieństwie do ciebie, Murdo. – Zacisnąłem zęby, po czym wstałem, zważając na to, by nie okazać bólu kontuzjowanej nogi. Jeden drobny przejaw słabości i miałbym do czynienia z tuzinem najemników, którzy knuli, jak zabić swojego żałosnego króla. – Wziąłeś coś, co nie należało do ciebie, i doprawdy już wyobrażam sobie, jak wyglądałby mój miecz wystający z twojego oczodołu.

Murdo zbladł.

– Ta wiedźma… potrzebowała pewnej cennej rzeczy…

– Czego? – Skrzyżowałem ręce na piersi. – Nie przerywaj, mów dalej. Czyja rzecz była ci aż tak potrzebna?

– Króla.

– Otóż to. Króla. – Chwyciłem więźnia za włosy i odchyliłem mu głowę do tyłu, aż spojrzał mi w oczy. – Dałeś się oszukać idiotce rzucającej zaklęcia. Myślisz, że niewiasta z Rodu Mgły nie wysłała swoich najbystrzejszych czarownic, by uleczyć tę ziemię? Myślisz, że to ty będziesz tym, który to zrobi?

– Jaką mamy alternatywę, mój królu? Być może kontrolujesz Wieczne Morze, lecz nie wiesz, jak przywrócić mu życie. Podobnie jak ty wszyscy zostaliśmy uwięzieni na tej umierającej ziemi. Wybacz mi, że nie jestem gotów odpuścić.

Nie musiałem uważnie przepatrywać otoczenia, żeby wiedzieć, że wszystko gnije. Martwe lasy i zwęglone liście pokrywały połowę Wysp Rusa. Drzewa owocowe, uprawy i plony były jałowe i bezwartościowe. Na bardziej odległych wyspach nawet niektóre źródła i zatoczki pociemniały i wylały zastępy gnijących dorszy oraz węgorzy niezdatnych do spożycia.

Rusa to nie pierwsza ofiara trucizny.

Chciałem języka Murda, lecz tylko dlatego, że mówił prawdę. Wiele tur po tym, jak ziemskie fae zamknęły Otchłań, coś uległo zmianie w Wiecznym Królestwie. Między światami narastała nierównowaga i na naszych ziemiach rozsiała się zaraza.

Szukałem odpowiedzi, plądrowałem i kradłem, aby zdobyć złoto i artefakty, lecz jedyną nadzieją na uzdrowienie stanowiła moc, którą najpotężniejsza z morskich czarownic obdarzyła poprzedniego władcę – dar wzmacniający Wiecznego Króla. A ja teraz potrzebowałem jeszcze więcej tej przeklętej siły.

Zaginiony artefakt mojego ojca oferował niezrównaną potęgę, przeznaczoną dla prawdziwego Wiecznego Króla.

Problem w tym, że nie mogłem go nijak odszukać. Za taki podarunek wyznaczono odpowiednią cenę. W przypadku utraty talizmanu nie można go było odzyskać przez dekadę. To chyba kara za głupotę, która doprowadziła do jego zgubienia.

Dziesięć tur temu miałem szansę podjąć wyzwanie, ale pozwoliłem jej przepaść i dokonałem innego wyboru. Wyboru, który spowodował zniszczenie całego królestwa.

Kolejna dekada właśnie dobiegała końca, a ja nadal nie widziałem sposobu, aby otworzyć tę przeklętą Otchłań.

Lud wiedział, że władza ojca została przejęta przez króla fae ziemi. Wystarczyło tylko policzyć tury, by zdać sobie sprawę, że szansa na odzyskanie tronu maleje. Nie dziwiło mnie, że ryzykowali takie działania, by znaleźć sposób na uleczenie tego, co nieuchronnie umierało. Jednak to nie oznaczało, że za zdradę powinienem okazać łaskę.

Murdo splunął krwią na moje stopy.

– Kiedy nasz król pozostawia swój lud na pastwę losu, zdesperowani jesteśmy gotowi na wszystko. Ufamy, że nowy król przywróci królestwu dawną świetność.

– Możesz mieć rację, Murdo. Ale tego nigdy nie sprawdzimy.

Mimo niedomagającej nogi szybko nauczyłem się walczyć i chwytać broń do ręki, nim wróg zdąży zauważyć. Wbiłem mu ostrze między żebra i usłyszałem upragniony wrzask bólu. Trzymając rękojeść noża, pochylałem głowę ku poddanemu.

– A nigdy nie sprawdzimy, ponieważ nie możesz odebrać tego, co należy do mnie prawem, krwią i przeznaczeniem.

Wyszarpnąłem nóż z rany. Stary lord charczał i ciężko łapał powietrze. Zbliżyłem twarz do jego wykrzywionego oblicza i przeciągnąłem językiem po ostrzu tak, by strużka krwi spływała mi z ust i podbródka.

Końcówkę lekko zaostrzonego kła wbiłem w palec, aż pojawiła się czerwona kropla. Mężczyzna zbladł.

– Przysięgnij mi wierność, Murdo, a nie zapukasz dziś do bram Zaświatów.

Stary wciągnął gwałtownie powietrze i przytaknął. Przycisnął dłoń do zranionego boku, z trudem ponownie uklęknął. Z gardła lorda uleciało westchnienie bólu, gdy pochylił nisko głowę i ucałował czubek mojego buta.

Zaśmiałem się szyderczo, po czym kopnąłem go z całej siły, aż wybiłem mu zęby. Przykucnąłem, choć tym razem nie zdołałem ukryć grymasu bólu, i zbliżyłem dłoń do broczącej rany poddanego.

– Przyjmuję twoje ślubowanie.

W ślad po nożu wbiłem czerwony od posoki palec. Kiedy wielokrotnie nim przekręcałem, drań wrzeszczał z bólu. Po uzyskaniu pewności, że moja krew zmieszała się z jego, wstałem.

Murdo, z głową opartą o pokład, wydał kilka westchnień. Gdy zapadła cisza, między brwiami mężczyzny wystąpiła głęboka bruzda.