Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Zamknij oczy i weź głęboki oddech. Uspokój się, niebawem będzie po wszystkim...
Sześcioro doświadczonych nurków głębinowych w gorącej klaustrofobicznej komorze ciśnieniowej. Są zawodowcami i wiedzą, że wszelkie naruszenie procedur grozi im śmiercią, cierpliwie znoszą więc wyczerpującą pracę i uciążliwe warunki bytowe. Nagle jeden z nich zostaje znaleziony martwy w koi. Do czasu, gdy będzie można otworzyć właz po dekompresji, zostały jeszcze cztery dni. Krótko potem umiera drugi nurek i sytuacja staje się nie do zniesienia. Co lub kto wyprawia ich na drugi brzeg? I czy ktokolwiek z grupy przeżyje do otwarcia włazu, czy też wszyscy staną się ofiarami paranoicznej podejrzliwości, zmęczenia i stresu?
Przerażająco, klaustrofobicznie uzależniająca. - „The Guardian”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 332
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 40 min
Lektor: Anna Kerth
Dla nurków głębinowych i sprzedawców książek.
Jesteście jak gwiazdy rocka.
Pracujecie pod ogromną presją i zawsze potrzebujecie odpoczynku po robocie. Chociaż niezbędni i niezwykle kompetentni, jesteście niedoceniani. Cokolwiek robicie, osiągacie mistrzostwo w swoim fachu.
Bez was wszystko szybko by się posypało.
Dziękuję wam.
Kłucie w palcach mi powiada, Że tu złego coś się skrada. William Szekspir, Makbet [w przekładzie Leona Ulricha]
Nurkowanie głębinowe to odrębny świat. Technika odgrywa w nim olbrzymią rolę, sprzęt i procedury szybko ewoluują. Stosowane systemy różnią się, zależnie od kraju i jednostki pływającej. Przytoczone tu dane odnoszą się do stanu z początku XXI stulecia. Staram się objaśnić także niektóre powszechnie używane określenia.
akwalung – niezależny od innych systemów podwodny aparat oddechowy.
balast – betonowy obciążnik zapewniający stałe położenie i pionowe ustawienie dzwonu nurkowego.
bellman – nurek rezerwowy czuwający w dzwonie nurkowym.
BIBS – maska oddechowa, przewidziana do użycia w komorach dekompresyjnych, pozwala przebywającym w komorze osobom na oddychanie inną mieszanką niż ta, którą wypełniona jest komora.
choroba dekompresyjna (kesonowa, ciśnieniowa) – zespół objawów wywołanych nagłym zmniejszeniem ciśnienia zewnętrznego, wskutek czego m.in. w tkankach zaczynają się tworzyć pęcherzyki gazu.
dekompresja – proces powrotu do normalnego ciśnienia atmosferycznego, który nurkowie przechodzą pod koniec nurkowania lub po nurkowaniu w komorze dekompresyjnej; gazy obojętne są wówczas stopniowo usuwane z tkanek ciała.
Delta P – przepływ powietrza spowodowany różnicą ciśnień.
DPS (Dynamic Positioning System) – układ dynamicznego pozycjonowania. Utrzymuje jednostkę nawodną w stałym położeniu, odpowiednio sterując silnikami manewrowymi.
DSV (Diving Support Vessel) – jednostka wsparcia, baza nawodna grupy nurkowej.
dzwon nurkowy – rodzaj mniejszej komory dekompresyjnej, zawieszonej na linach i wykorzystywanej do transportowania nurków z jednostki wsparcia (DSV) na dół i z powrotem na jej pokład.
heliox – mieszanina helu i tlenu używana jako gaz oddechowy.
hełm nurkowy – hełm ochronny, zapewniający ponadto łączność oraz dopływ mieszanki oddechowej i energii elektrycznej.
HSE (Health and Safety Executive) – brytyjska instytucja zajmująca się kwestiami zdrowia i bezpieczeństwa nurków.
komora (nurkowa komora ciśnieniowa) – hermetyczny moduł wyposażony w stały dopływ gazu do oddychania oraz możliwość regulacji panującego wewnątrz ciśnienia.
LST (Life-support technician) – technik odpowiedzialny za funkcjonowanie systemów podtrzymywania życia w komorze.
nurkowanie powietrzne – nurkowanie z przewodem powietrznym (w przeciwieństwie do nurkowania swobodnego z akwalungiem), niemniej bez wykorzystania specjalnych mieszanek oddechowych.
nurkowanie saturowane (nasycone) – nurkowanie, podczas którego pozostaje się pod wpływem zwiększonego ciśnienia przez długi czas, niekiedy nawet tygodniami, z tkankami nasyconymi gazem. Dekompresja następuje dopiero pod koniec okresu pracy.
pępowina – wiązka przewodów dostarczających nurkowi mieszankę oddechową, ciepłą wodę i energię elektryczną, czyli to, co jest w zanurzeniu konieczne do przetrwania. Łączy nurków z dzwonem nurkowym (inna pępowina łączy dzwon z nawodną jednostką wsparcia).
prawo Boyle’a – odwrotnie proporcjonalna zależność między ciśnieniem a objętością gazu (przy stałej temperaturze).
rękaw śluzy – połączenie jednej komory ciśnieniowej z drugą (np. dzwonu nurkowego z komorą mieszkalną).
skafander ogrzewany wodą – specjalny skafander do nurkowania z wbudowanymi przewodami grzewczymi, którymi przepływa nieustannie gorąca woda.
skruber – aparat absorpcyjny do usuwania dwutlenku węgla.
sprężanie – zwiększanie ciśnienia w dzwonie nurkowym lub komorze.
system odzyskiwania – układ odzyskiwania helu z używanej przez nurków mieszanki, aby można go było powtórnie wykorzystać.
śluza medyczna (medlock) – mała śluza w komorze używana do przekazywania żywności, leków, odzieży do prania i tak dalej.
śluza wyposażeniowa – średniej wielkości śluza w komorze transferowej służąca do bezpiecznego przekazywania skafandrów i sprzętu.
TUP (Transfer Under Pressure) – komora transferowa (zwana często „mokrą”) do przenoszenia nurków na przykład z komory mieszkalnej do dzwonu nurkowego bez zmiany ciśnienia, któremu są poddawani. Służy również jako łazienka.
unscrambler – urządzenie elektroniczne przetwarzające słowa wypowiadane przez oddychających helioxem nurków w zrozumiałą mowę.
wyrównanie – zrównanie ciśnienia w przestrzeni wypełnionej gazem (na przykład w uszach, zatokach) z ciśnieniem zewnętrznym.
Morze nie przejmuje się utraconymi miłościami ani ludzką rozpaczą. Lęki, traumy czy wielkie marzenia giną w nim i nie wiadomo nawet, pod którą falą ich szukać. Morze poważa tylko siebie, wielkim przestworem ogarniając cały świat. W jego bezdusznych głębinach znaleźć można zarówno wielkie prawdy, jak i czyste przerażenie. Morze nie odróżnia miłości od nienawiści. Morze po prostu jest.
Zostawiam Aberdeen za sobą i wchodzę na trap statku Deep Topaz, naszego DSV, czyli jednostki wsparcia dla grupy nurków. Już się pożegnałam. Ostry wiatr ciska mi w oczy kropelki słonej wody. Po chwili stoję z torbą na pokładzie. Mike Elliot czeka na mnie, jasne słońce oświetla jego pomarszczoną twarz i rozjaśnia zielone oczy, podkreśla srebrzystość brwi.
– Nie widziałem jeszcze tak paskudnego i pięknego dnia. – Jego ukształtowany w San Diego akcent nieco oszlifowało dziesięć lat pracy na Morzu Północnym.
– Dickens?
– Nie, ten drugi. Jak leci?
– Stara bieda.
Uśmiecha się. Dostrzegam wojskowe tatuaże na jego przedramionach, niektóre nienaruszone, inne zamaskowane świeżym tuszem. Żale i błędy. Przemeblowania. Wyciągam kamerę. Korzysta z okazji, żeby zostawić mnie samą.
Niezręcznie nakierowuję obiektyw na siebie, odchylany ekran ukazuje moją bladą, wydłużoną twarz. Bez makijażu, bez szczególnego uczesania. Włosy farbowałam sama; są nieco za krótkie, żeby wyszedł z tego sensowny kucyk. Matka mawiała, że jeśli się postaram, to mogę być nawet całkiem ładna. Przesadzała.
– Przez najbliższy miesiąc to będzie nasz dom – zaczynam nieśmiało. – Dwadzieścia osiem z tych dni spędzimy przy podwyższonym ciśnieniu albo na dole, jak to mawiamy. My, czyli Mike, ja i pozostałych czterech nurków głębinowych. Będziemy mieszkać na tym statku, tyle że w małej komorze ciśnieniowej, z której będziemy schodzili parami na samo dno. Do transferu posłuży nam dzwon nurkowy. Płacą za to pięć do dziesięciu razy więcej niż za zwykłą robotę budowlaną na lądzie. Wysokie ryzyko oznacza wysokie wynagrodzenie.
Kończę nagranie. Jedna z największych szkockich firm nurkowych zamierza wykorzystać mój materiał w krótkim filmie. Chodzi o to, żeby przyciągnąć więcej kobiet do branży. Uznałam, że powinnam jakoś się do tego przyczynić.
Głęboko wewnątrz statku znajduję Jumbo, doświadczonego nurka z Liverpoolu. Dla wielu był pewnie „tatuśkiem” i mnie też wziął kiedyś pod swoje skrzydła. Tyle że ja nigdy go tak nie nazywałam. Jumbo jest niski, ciemnowłosy i muskularny, a jego oczy zdają się należeć do kogoś znacznie starszego. Jego matka jest Irlandką, ojciec pochodzi z karaibskiej wyspy Saint Lucia. On sam zaś jest jednym z najbardziej szanowanych nurków pracujących na brytyjskich wodach.
– Uszy – mówi z silnym akcentem typowym dla hrabstwa Merseyside. Nie pozbył się go, choć od kilkudziesięciu lat mieszka w Cawdor, na wschód od Inverness. – Szykuj uszy, Brooke.
Chwilę potem witam się z Gonzales, naszą medyczką.
– Ellen Brooke?
Kiwam głową, a ona prosi mnie, żebym usiadła na krześle. Jesteśmy zapewne jedynymi kobietami na tym statku. Gonzales ma długie, kręcone, czarne włosy, poważny i niespokojny wyraz twarzy. Sięga po otoskop i sprawdza stan moich uszu, z natury rzeczy szczególnie wrażliwych na zmiany ciśnienia. Jumbo powiedział mi kiedyś, że nurkowie głębinowi muszą mieć jaja. No i uszy. Bez usz ani rusz.
Gonzales mierzy mi ciśnienie krwi i sprawdza oddech. Krzywi się przy tym.
– Coś nie tak? – pytam.
Daje mi dopuszczenie, ale dziwnie na mnie patrzy. Nie wiem, co o tym myśleć. Jakby coś do mnie miała. Jumbo zdejmuje koszulę do badania. Widać po nim lata pracy. Blizny takie, siakie i owakie. W tym zdejmowaniu koszuli nie ma nic zdrożnego – Jumbo chce tylko dowieść, że nie jest jeszcze za stary do tej pracy. Ja w to nie wątpię, ale obawiam się, że on może w pewnej chwili zacząć powątpiewać w siebie.
Służby medyczne mają zaskakująco dużą władzę nad nurkami głębinowymi. To one decydują, czy jeszcze popracujemy, czy przyjdzie nam wracać do domu. Mogą naprawdę wiele, choć ich bezpośredni nadzór jest ograniczony, przynajmniej na statku.
Znałam kilku lekarzy, którzy upajali się tą władzą.
Słyszę nawoływanie mewy.
Deep Topaz wychodzi na Morze Północne. Płynie przez Buchan Deep, na wschód od Aberdeen. Horyzont jest pusty, bez punktów orientacyjnych. Nie ma na czym zawiesić oka. Wydawałoby się, że wszędzie tu jest całkiem pusto, ale nieco pod nami rozciąga się rozległy labirynt odwiertów i rurociągów, stacji przesyłowych i rozgałęzień sieci. Niewidzialny wszechświat, dostępny wyłącznie nurkom głębinowym.
Kapitan Lennox nie pozwala mi filmować odprawy. Szorstko przypomina o konieczności przestrzegania zasad bezpieczeństwa. Zaznacza z całą powagą, że w każdej chwili może przerwać akcję. To szczera prawda, ale ani on, ani nikt inny nie zdecyduje się na to bez naprawdę ważkiego powodu. Utrzymanie takiego statku kosztuje ponad sto tysięcy funtów dziennie. A utrzymuje się go wraz z około dziewięćdziesięcioma ludźmi załogi tylko w jednym celu: aby stworzyć warunki do możliwie bezpiecznej pracy sześciorgu nurkom, czyli nam. Kapitan powtarza, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. Instruuje nas wszystkich, byśmy się nie spieszyli i unikali obrażeń.
Pozostali nurkowie siedzą po obu moich stronach. Mike i Jumbo – krzepki długonogi Amerykanin i krępy Brytyjczyk. Oni są tu najstarsi i najbardziej doświadczeni. Byli wojskowi. Wiekowo następna jestem ja z Andrém i Spockiem. Stawkę zamyka Tea-Bag, nasz nowicjusz.
– Jestem Ellen Brooke – mówię, wyciągając do niego dłoń, chociaż pewnie niepotrzebnie się przedstawiam. – Skąd masz tę ksywkę?
Tea-Bag wzrusza ramionami.
Odpowiedzi udziela mi André, który otrzymał imię na cześć zawrotnie wysokiego zapaśnika z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych.
– Bo nigdy nie wyjmuje z kubka herbaty na smyczy. Zgadza się, kolego?
Tea-Bag wygląda na młodszego ode mnie o jakieś dziesięć lat. Ma około trzydziestki. Oliwkowa skóra, duże brązowe oczy, kwadratowa szczęka. Przypadkiem słyszałam, jak przed odprawą rozmawiał z matką. W jakimś innym języku, ale można poznać, gdy ktoś rozmawia z rodzicem. Zwłaszcza gdy go uspokaja.
– Bo lubię mocniejszą herbatę niż ty. Nie dla mnie słomka.
André uśmiecha się szeroko, aż ukazuje zęby. Ma przerwę między środkowymi siekaczami. Mówi z przeciągłym akcentem z Nottinghamshire.
– Trzeci raz na pokładzie? – pytam młodego.
Tea-Bag przełyka ślinę i prostuje się nieco.
– Drugi.
André przestaje się tak szeroko uśmiechać. Jakby nabrał ostrożności.
– Będzie dobrze, chłopcze.
Wkładamy firmowe peleryny oraz kaski i wychodzimy na pokład. Wiatr jest prawie sztormowy, fale huczą rozgłośnie. Obsługa sprawdza zawory i kable, operator dźwigu przebiega swoją listę kontrolną. Zbliża się do nas wysoki wyprostowany mężczyzna ze schludną białą brodą i przenikliwymi niebieskimi oczami. Uśmiecham się, gdy tylko go rozpoznaję. To Halvor Magnussen.
– Nie spodziewam się problemów – mówi dziwnie cicho jak na kogoś tak potężnego. Od zawsze był oszczędny w słowach. W naszym fachu jest legendą, pracował jako nurek w czasach, gdy przeżywalność w tym zawodzie była znacznie mniejsza niż obecnie. – Masa rzędu półtorej tony.
Wprowadza nas w zadania. Słuchamy pilnie, chwilami przebijając się przez jego norweski akcent. Morze nie jest spokojne, ale daleko mu do prawdziwie sztormowego stanu. W pewnej odległości od brzegu mewy postanawiają nas opuścić. Wszystkie prócz jednej. Za plecami kolegów dostrzegam dużą czarną mewę leżącą z rozpostartymi skrzydłami na pokładzie. Ma przetrącony kark, głowa jest luźna, leży pod nietypowym kątem. Dziób jest lekko uchylony. Powinnam uważnie słuchać Halvora, ale patrzę na mewę. Jakiś młody w kasku podnosi ją delikatnie dłonią w rękawicy. Pióra łopoczą na wietrze, ciemne oczy lśnią jak kamienie szlachetne. Młody wyrzuca ją bezceremonialnie za sterburtę.
– I to tyle. Jakieś pytania?
– Nie – odzywam się, wracając myślą do pracy. – Wszystko jasne.
– Jak mówię, powinno pójść prosto. Pierwsze zejście o piątej. Pogoda może nam utrudniać. Ale tym będziemy martwić się na bieżąco.
Idziemy w szóstkę do magazynu sprzętu. Halvor wraca tam, gdzie będzie siedział przez następny miesiąc. Na większości statków centrum świata jest mostek – to kapitan wyznacza bieg historii. Na jednostkach wsparcia rzecz wygląda inaczej. Gdy nurkowie są w wodzie, najważniejsze jest centrum kontroli nurkowania, jego szef zaś ma status boga. W tym wypadku jest nim właśnie Halvor. Mostek też ma co robić i nie jest to wcale łatwe zadanie. Musi utrzymać statek na zadanej pozycji niezależenie od warunków. Korzysta przy tym z GPS i dynamicznego systemu pozycjonowania, który steruje pędnikami strumieniowymi. Jeśli statek się porusza, dzwon nurkowy porusza się razem z nim, a to rodzi zagrożenie przerwania pępowiny pracujących na dnie nurków. Zostaliby tam sami, bez łączności, ciepłej wody i ogrzanego powietrza, w wiecznej ciemności.
Pytam chłopaków, czy mogę nas sfilmować przy sprawdzaniu sprzętu.
– Nie, mnie nie – mówi Spock, nie przepraszając ani niczego nie wyjaśniając.
Żadne zaskoczenie. Spock jest znakomitym nurkiem i biega ultramaratony, ale woli się trzymać na uboczu. Naprawdę ma na imię Leo i grzywę z czubem jak u największych gwiazd boysbandów. Gładkoskóry i zawsze spokojny traktuje nurkowanie równie poważnie jak obowiązki rodzicielskie, a jest ojcem czterech dziewczynek. W odróżnieniu od wielu nurków, którzy prawie cały czas poświęcają pracy, on zawsze stara się spędzać sporą jego część na lądzie, by wspierać żonę w wychowaniu potomstwa i cieszyć się życiem rodzinnym. Jeśli jest na tym statku ktoś naprawdę zagadkowy, to właśnie Spock.
– Żaden problem – mówię.
Po sprawdzeniu własnego hełmu, żółtego grzmota ważącego ponad dwadzieścia kilogramów, który utrzymuje mnie przy życiu na głębokości roboczej, filmuję Andrégo i Jumbo sprawdzających metodycznie systemy łączności.
André pochyla się, przechodząc do centrum kontroli, jakieś dziesięć metrów od komory ciśnieniowej, zamkniętego środowiska, które wkrótce stanie się naszym domem.
– Test kamery – mówi.
Jumbo porusza hełmem.
– Działa?
– Kamera w porządku – oznajmia André.
– Test oświetlenia – mówi Jumbo.
André naciska jeden z setek przełączników, którymi usiane są panele centrum kontroli nurkowania. Mocne światło hełmu włącza się i wyłącza.
– Światła działają – mówi Jumbo z zadowoleniem w głosie.
– Przerywam łączność – informuje André.
Dobrze się dogadują. Nie tylko dlatego, że od lat pracują razem. Sporo też razem piją, oczywiście na lądzie. André jest o stopę wyższy od Jumbo, a skórę ma o dziesięć odcieni bledszą, ale poza tym mogliby być niemal braćmi.
Stawiam kamerę na półce i filmuję siebie podczas sprawdzania hełmu. Dokręcam śruby i kontroluję uszczelki. Robimy to z podobną starannością jak spadochroniarze składający własne spadochrony. Niczego nie można zaniedbać, gdy pracuje się sto metrów pod powierzchnią morza. Na czym można wtedy polegać? Na wyszkoleniu, kumplach i sprzęcie. I trzeba mieć nerwy ze stali. Gdy wpadnie się w panikę, to koniec. Nie ma odruchowych reakcji, myślenie ma pierwszeństwo. Gdy coś idzie nie tak, instynktowną myślą jest, by wyrywać na powierzchnię. A to w ogóle nie wchodzi w grę. Trzeba załatwić sprawę na dole, w miarę możliwości pomagając sobie nawzajem. Wszyscy, ilu nas jest. Gdy ktoś straci palec albo dłoń podczas spawania hiperbarycznego, co zdarza się częściej, niż wolałabym pamiętać, pozostali zaszywają go i podają mu środki przeciwbólowe.
Spoglądam w kamerę.
– Z hełmem wszystko w porządku.
Wybieramy ogrzewane gorącą wodą buty i skafandry. Większość z nas ma tu swoje preferencje. André sięga po największy rozmiar, Jumbo po najmniejszy. Nie jestem pewna, czy Spock ma jakieś istotne oczekiwania. Nie wydaje się, żeby kiedykolwiek ulegał nastrojom czy przesądom. Ja jestem zupełnie inna. Gdy pracowałam w Zatoce Meksykańskiej, często używaliśmy takich ogrzewanych skafandrów, ale tam nie była to kwestia życia i śmierci. Tutaj jest bez wątpienia inaczej. Na dnie Morza Północnego panuje temperatura około trzech stopni powyżej zera i mamy spędzać tam ciurkiem sześć godzin. Wystarczy kilka minut braku przepływu gorącej wody, żeby doszło do hipotermii.
– Zamierzasz nas nakręcić podczas prysznicu w kiblu? – pyta Jumbo, wskazując na moją kamerę.
– Szkoda byłoby baterii – odpowiadam.
Uśmiecha się radośnie i zdejmuje skafander.
Komora jest prawie gotowa, żeby nas połknąć.
Kieruję na nią kamerę. Rury, zawory, stalowe nity. Mój głos nie brzmi tak pewnie jak powinien.
– To nasz nowy dom – komentuję. – Będziemy w nim mieszkać przy mniej więcej takim samym ciśnieniu, jakie panuje na dnie morza, około stu metrów w dole. Komora jest ciasna, coś jakby tylna połowa autobusu. Spędzimy w tym zamknięciu miesiąc. Sześć piętrowych koi, stół z ławkami i dodana komora na mokre rzeczy, która służy też jako łazienka, pomieszczenie na sprzęt i kapsuła transferowa. Jedzenie, lekarstwa i czyste rzeczy będą podawane przez mały właz ze śluzą, która pozwala na dostosowanie ciśnienia. Nie znajdujemy się zbyt daleko od pokładowej kuchni, posiłki powinny więc docierać do nas gorące. Nie będziemy tu oddychać powietrzem, ale mieszanką helu i tlenu, zatem to może ostatni raz, gdy da się mnie zrozumieć bez napisów.
– Ja nie rozumiem cię już teraz – mówi Mike. – Za dużo w tobie kajuńskiej krwi, Brooke. Za dużo Luizjany.
Ignoruję go. Mike czasami może dziwnie się zachowywać, ale ogólnie jest kochany.
– Cała nasza szóstka będzie mieszkać, jeść i spać tutaj, w tej ciasnej przestrzeni – kontynuuję. – W komorze mieszkalnej są małe okienka, takie wielkości twarzy, pozwalające naszym technikom systemów podtrzymywania życia oraz ich asystentom zajrzeć do środka. Nam zaś pozwalają zerknąć na zewnątrz. W Stanach nazywamy takich asystentów „Betty”. Oni zostają na statku, podczas gdy my każdego dnia wędrujemy na dół i z powrotem na pokład, pracując w systemie zmianowym. Będziemy pracować w dwuosobowych grupach. Każda zmiana będzie trwać osiem godzin, z których sześć spędzimy na dnie. Jemy i śpimy w komorze na statku, przemieszczając się za pomocą dzwonu.
Przestaję nagrywać. Deep Topaz otrząsa się przy każdej fali, ale w głębi kadłuba nie jest to szczególnie dotkliwe. Obok grubego stalowego włazu komory leży bezładny stos toreb. Wszystkie są podpisane. Jumbo, a oficjalnie Gary Pritchard, były nurek marynarki wojennej, jest najstarszym członkiem naszego zespołu i obok Tea-Baga jednym z nielicznych niebiałych nurków pracujących obecnie na Morzu Północnym. Do tego jeszcze biega po górach i nieźle kucharzy. Wśród nas jest zaś najbardziej doświadczonym nurkiem. Jego ciemnozielona torba podróżna i torba na laptopa najlepsze dni mają już za sobą.
Mike Elliot, emerytowany marynarz US Navy, wielki fan motoryzacji i kalisteniki, jest entuzjastą Corvette i motocyklistą. Ma sportową torbę i nie dorobił się przezwiska. Chyba nikomu nie przyszło do głowy, żeby jakieś mu nadać. Poznałam kiedyś jego stałą dziewczynę, Emily, elokwentną brytyjską architektkę. Bardzo ją polubiłam. Nie wyglądają, jakby do siebie pasowali, ale jakoś to działa. Mike nie ma większości lewego kciuka, co w naszej branży nie jest niczym niezwykłym.
Spock, cichy ojciec rodziny z przypadkowo imponującą fryzurą, wydaje się całkowicie pozbawiony emocji. Stąd wzięła się jego ksywka. Nawet jego torba podróżna jest dziwnie zwyczajna – szara, produkcji Pumy. Spock ma budowę ciała rozgrywającego NFL, ale nie wykazuje ani cienia brawury. Kiedyś odwołał lukratywne nurkowanie w Morzu Śródziemnym, ponieważ jego córka musiała mieć usunięte migdałki. Nie znam wielu nurków, którzy tak by się zachowali.
André, żylasty spec od spawania, były gracz rugby i zatwardziały hazardzista, jest prawie tak stary jak Jumbo, ale mniej mądry. Torbę ma z drogiej brązowej skóry, ze względu na jego wzrost ludzie czasem pokpiwają sobie, że nosi torebkę. Znany jest z cytowania obszernych fragmentów sztuk Szekspira. W helowej atmosferze brzmi to dość surrealistyczne. Może też być zaraźliwe.
Tea-Bag, a według przywieszki bagażowej niejaki Javad Assar, jest dla mnie postacią trochę tajemniczą. Na swoje drugie nurkowanie saturacyjne przytargał całkiem nowy plecak, który jak to często bywa u nowicjuszy, jest znacznie większy od innych bagaży. Widocznie Tea-Bag nie zorientował się do końca, w jak ciasnym wnętrzu przyjdzie nam bytować.
Dzwon nurkowy to mniejsza komora, w której panuje stale to samo ciśnienie co w dużej i na dnie morza. Łączy się z dużą komorą przez krótki rękaw mocowany do naszego kibelka. Dzwon jest opuszczany do wody na stalowych linach przez tak zwany basen księżycowy, który ma dostęp do morza, znajdujący się w głębi kadłuba naszego statku. Przeprowadzamy kontrole dzwonu, sprawdzając nasze pępowiny i zapasowe butle gazu. Stojąc w kręgu, ciągniemy słomki, aby ustalić, komu przypadną dolne koje. Jest trochę nerwowego oczekiwania. Ja oczywiście wyciągam krótką. Oznacza to przydział górnej koi i tym samym nieco mniej miejsca i prywatności. Ostatnie pięć minut przed zamknięciem komory każdy spędzi na swój sposób. André zapali ostatniego papierosa. Jumbo pewnie zadzwoni do swojej dziewczyny, żeby się pożegnać. Mike stanie na pokładzie, by wziąć ostatni na cztery tygodnie oddech świeżego powietrza, czy po prostu zwykłego powietrza, i wykona kilka podstawowych ćwiczeń rozciągających. Nie mam pojęcia, co robi w takich razach Spock. Ja po raz ostatni sprawdzam hełm nurkowy i piszę esemesa do Gilly, mojej szwagierki z Harrogate:
Zaopiekuj się nimi dla mnie, siostro. Również tym dużym x.
Gilly odpowiada natychmiast, bo mimo upływu lat wciąż przeżywa moje zawodowe wyprawy.
Zaopiekuję się. Pilnuj się. Gdy wrócisz, w nowym pubie będzie niedzielna pieczeń. Za wszelką cenę unikaj ryzyka. Kocham cię xx.
Tea-Bag wchodzi do komory pierwszy. Podajemy mu nasze torby, siatkowe hamaki i zestawy kosmetyczne. Mam na sobie bluzę, spodnie do biegania i klapki, bo dobrze wiem, co mnie czeka. Wślizguję się do środka ostatnia, z dwoma poszewkami na poduszki w dłoniach. Jedna jest ze Spider Manem i pochodzi z łóżka Henry’ego, a druga, od Laury Ashley, w niebiesko-białe paski, z łóżka Lisy.
– Wszystko już w środku? – pyta technik.
– Wszystko w środku – odpowiadam.
– Do zobaczenia za miesiąc.
Metaliczne stuknięcie.
Właz się zamyka.
Jumbo zaciska dłonie na stalowych uchwytach włazu i dopycha go stopą. Ma na sobie białe skarpetki i klapki Reeboka.
Właz zostaje uszczelniony.
Rozpoczyna się sprężanie powietrza. Komora, która przez cztery tygodnie ma być naszym domem, choć bardziej przypomina pojazd podwodny nie większy w środku niż duża łazienka, zaczyna syczeć i poskrzypywać. Operator z centrum kontroli powoli zwiększa ciśnienie. Potencjalnie groźny dla nas azot jest stopniowo usuwany i zastępowany przez inny gaz obojętny: hel. Czekamy, nawet nie tykamy koi. Technik, którego widziałam przed godziną, obchodzi komorę z zewnątrz – sprawdza, czy nie ma przecieków. Niczego nie wykrywa i ciśnienie wciąż rośnie.
Dziesięć metrów.
– Wszystko u was w porządku? – pyta Halvor z centrum kontroli. Słyszymy go w wewnętrznym głośniku komory. My możemy zwracać się do niego za pomocą mikrofonu i urządzenia do dekodowania naszej helowej mowy.
– Tak, szefie – mówi Jumbo. Wypowiada się w naszym imieniu nie dlatego, że wybraliśmy go na swego przedstawiciela ani z tytułu starszeństwa. Tak po prostu ma, że jak pytają, to odpowiada.
Ścielimy koje. Jedną z istotnych zasad nurkowania głębinowego jest podejście „zostaw wszystko w takim stanie, w jakim to zastałeś”. Można powiedzieć, że obowiązują nas tylko lekko poluźnione wojskowe rygory. Również jak w armii, rozmawiając ze sobą, używamy takich słów jak roger, over i copy, przynajmniej wtedy, gdy nie stoimy twarzą w twarz. Po miesiącu roboty potrzebujemy zwykle paru dni odprężenia, jeśli tak można powiedzieć, żeby ponownie się wdrożyć w domowe życie. Taka militarna mowa szybko wchodzi w krew, ale trudno ją potem stosować w prywatnym związku, gdzie w grę wchodzą emocje, a najważniejszym porannym zadaniem jest odwiezienie dzieci do szkoły. Tak, to ciężka próba, i to dla wszystkich zainteresowanych.
Pięćdziesiąt metrów.
Wciąż jesteśmy na statku, ale w całkiem innej sytuacji niż reszta załogi. Technik od gazu wie, że nie może się spieszyć. Ugotowałby nas żywcem. Zapewne spośród nas nie tylko ja miewam koszmarne sny z wielkimi szybkowarami w roli głównej. Wskaźnik na ścianie pokazuje coraz wyższe wartości, aż dochodzi do poziomu tego, co odczuwa się w tropikalnym kraju zaraz po wyjściu z klimatyzowanego samolotu. Ten podmuch gorąca i wilgoci dopadający człowieka już na schodkach.
Słyszymy głośny trzask i Tea-Bag rzuca się do swojej koi. Implodowała butelka szamponu, rozchlapując wkoło zawartość.
– Pech nowicjusza, kolego – mówi André, sięgając dłonią do sufitu.
– Posprzątaj – rzuca neutralnym głosem Spock.
– Też mi się to zdarzyło na jednym z wczesnych kontraktów – dodaje Jumbo. Uśmiecha się z kroplą szamponu na policzku. – Nikt nie popełnia tego błędu dwa razy. Trzeba po prostu poluzować wszystkie nakrętki i zamknięcia.
Niełatwo jest ścielić koję, mając po obu stronach szerokich mężczyzn, którzy robią to samo. Jesteśmy w gorszej sytuacji niż załoga klasycznego okrętu podwodnego. Mamy mniej miejsca niż kochankowie w tokijskiej kapsule hotelowej. Ale jakoś umiemy, się tu poruszać. Nie zapominamy, ile przestrzeni które z nas zajmuje, i rzadko na siebie wpadamy. Odprawiamy szczególny, robociarski balet. Przedstawienie w wykonaniu nurków i spawaczy, z których każdy pragnie zachować coś na kształt prywatności.
Tea-Bag siedzi na twardej ławce niedaleko koi i wachluje niebieskim ręcznikiem. Chce sobie ułatwić oddychanie. Już nie zwykłym powietrzem, ale specjalną mieszaniną gazów. Wdychamy heliox, mieszankę tlenu i helu, który wnika w tkanki naszego ciała. Od teraz nagrania z mojej kamery będą wymagały uzupełnienia napisami. Trudno zrozumieć piski powstające przy oddychaniu helem.
Patrzę na Tea-Baga i pokazuję mu uniesiony kciuk. Odwzajemnia gest. Na przedramieniu ma wytatuowaną jakąś datę. Muszę mieć oko na młodego. Chcę go podpytać, jak długa była jego pierwsza robota, gdzie i z kim pracował. Ale nie teraz. Na razie musi opanować odruchową chęć rzucenia się do włazu i ucieczki.
Postęp wskaźnika nie jest tak płynny, jak można by oczekiwać. Waha się i co chwila utyka. Z wyrazu oczu Tea-Baga wnioskuję, że zmaga się on z naporem zwierzęcego instynktu przetrwania. Znam to, ale nauczyłam się już nad tym panować. Inna sprawa, że w tych warunkach nawet najbardziej doświadczony i zrównoważony profesjonalista może czasem mieć problemy z samokontrolą.
Mike siedzi naprzeciwko Tea-Baga i czyta „American Iron Magazine”. Powoli, metodycznie przebiega tekst o wyścigach motocyklowych na czerwonych skałach Utah. Trzyma ten magazyn na wyciągnięcie ręki. Na lądzie widziałam go raz w okularach do czytania. Natychmiast je wtedy zdjął. Pot kapie mu z nosa na blat stołu. Porządny blat, ze stali nierdzewnej. Mike przeciera go chusteczkami higienicznymi, spryskawszy antybakteryjnym sprayem. Odruchowo, jak na autopilocie. Potem umieszcza zużyte chusteczki w przezroczystej torbie wiszącej na zakrzywionej metalowej ścianie. Jest tam dla niej specjalny haczyk. Narobisz bałaganu, zaraz posprzątaj, taką tu mamy zasadę. Przy tej temperaturze i wysokiej wilgotności bakterie bardzo szybko się rozmnażają. Każde z nas zetknęło się z grzybicą ucha i stopą sportowca. Poważne infekcje rozwijają się tu w piorunującym tempie. Zarazki wciskają się wszędzie, rozmnażają się i mutują. Sześcioosobowa grupa może im ulec w kilka godzin. Mike o tym wie. Wszyscy o tym wiemy.
– Nikomu nic nie dolega? – pyta Duncan przez głośnik. Duncan to nasz szkocki nadzorca, szef Halvora. Teraz też siedzi w centrum kontroli.
– Nikomu – odpowiada Mike. – Wszystko w porządku, szefie.
Manometr wskazuje ciśnienie odpowiadające głębokości sześćdziesięciu metrów. Co parę minut muszę ocierać pot z twarzy. Koje są już zaścielone, stalowy stół rozłożony do maksimum. Leżą na nim gazety, moje i Spocka. Pomocnicy techników dbają o różne nasze potrzeby. Ładują nasze cyfrowe odtwarzacze MP3, dostarczają rozmaite lektury. No i nas karmią. Żadna zachcianka nie jest ignorowana. Niektórzy żartują, że popadamy przez to w rozleniwienie, ale niewiele osób z zewnątrz zamieniłoby wolność w świecie zwykłego powietrza na takie więzienie. Polegamy na nich i na całym zespole we wszystkim. Gdyby zechcieli, mogliby nas przerobić na rosół, zamrozić na kość, zagłodzić, zagazować. W pewnym sensie przypomina to eksperyment naukowy, który wymknął się spod kontroli. Czy też dokładniej: spod naszej kontroli. Jest całe mnóstwo sposobów, na które ktoś z zewnątrz mógłby nam poważnie zaszkodzić, gdyby tylko strzeliło mu to do durnej głowy. To mało komfortowa sytuacja, my zaś tolerujemy ją wyłącznie z powodów finansowych. Chyba łatwo to zrozumieć.
Nie ma żadnej roboty fizycznej, za którą tyle by płacono. Mimo to większość nurków głębinowych, czy „szczurów komorowych”, jak nas czasami nazywają, nigdy nie staje się bogata. Podobnie jak piraci, żeglarze i inni wyjęci spod prawa, mamy skłonność do przeżywania każdego dnia tak, jakby był naszym ostatnim. Ponieważ, jak mawiała moja mama z Florydy, „któregoś dnia wyjdzie na twoje”.
Nasz dom jest okrągły jak zbiornik propanu. Ściany mają ten sam odcień szarego beżu, jaki spotyka się w przytułkach i kostnicach. Instytucjonalna szarość, zawsze łatwa do wytarcia.
Tea-Bag odwraca się do Mike’a, jakby zbierał się na odwagę, i w końcu zadaje pytanie:
– Byłeś w Navy SEAL?
Mike nie odrywa wzroku od swojego magazynu o motocyklach.
– Nigdzie nie byłem, synu.
– Co? – pyta Tea-Bag.
Mike wie, że młody nurek nie ma szansy zrozumieć go przy tej ilości helu, którą teraz wdychamy. Trzeba czasu, żeby przywyknąć do głosów jak z kreskówki. Wskaźnik na ścianie pokazuje siedemdziesiąt metrów.
– Powiedziałem, że nigdzie nie byłem – powtarza Mike, tym razem wolniej.
Tea-Bag nie wie, co zrobić z oczami po takiej odpowiedzi.
Idę do mojej koi.
Półtora kroku.
Przez następny miesiąc to będzie mój jedyny prywatny skrawek przestrzeni. I bardzo umowna prywatność. Mam cienki materac, poduszkę oraz niebieskie prześcieradło. I zasłonę, żeby się odgrodzić od świata. Bezpośrednio pod moją znajduje się koja Jumbo. Ma tam już miniaturową flagę Liverpool FC i zdjęcie rodziny. Moja koja zwisa z sufitu na łańcuchach. Gniazda słuchawkowe i miejsce na książkę kieszonkowego formatu. Gdybyśmy chcieli oglądać telewizję, możemy to robić przez maleńki iluminator, stłoczeni razem. Gdy leżę, wystarczy, że trochę bardziej wyciągnę rękę, bym dotknęła sąsiednich koi. Absurdalna sytuacja. W domu, w naszej sennej wiosce na północ od Harrogate w Yorkshire, mam ze cztery razy większą od tej komory sypialnię. Steve i ja tak ją zaprojektowaliśmy, aby była przestronna i jasna. On zbudował sobie ponadto drewnianą chatkę z żywym, zielonym dachem, by prowadzić w niej spokojnie serwis i naprawę zegarków ręcznych. Ja wybrałam tapetę, a jemu zostawiłam wybór desek na podłogę.
Tutaj niemal dotykam stopami Tea-Baga, który siedzi na ławce i wciąż wyciera twarz.
Wyjmuję kamerę i włączam nagrywanie.
– Trzy łóżka piętrowe ustawione w kształcie litery U. Sześć koi. Te w głębi, które zajęli Spock i André, zasłaniają właz, przez który tu weszliśmy. André ma krem do rąk i okulary do czytania, bo latka lecą. – Odwracam kamerę w drugą stronę. – Tak wygląda nasze królestwo. – Głos mam piskliwy, ale nic na to nie poradzę. Lisa nazywa to „głosem krewetki”, Henry mówi, że gadam jak Kaczor Donald. Nagle czuję przypływ tęsknoty za nimi, tak intensywny, że aż bolesny. Głośno wyjaśniam do kamery, jak wyrównuje się ciśnienie w uszach. – Ławka po lewej, ławka po prawej, stół pośrodku. Zazwyczaj jest złożony i tylko jego środkowa część wystaje na środek komory. Ale można podnieść boczne części blatu, gdybyśmy chcieli jeść wszyscy razem.
– Szczęśliwa rodzina – mówi Spock, jak zwykle z pustymi oczami.
Słyszałam, że z początku inni nurkowie czuli się w jego obecności bardzo nieswojo. Jednak gdy zaliczyli z nim kilka wspólnych zejść, przekonali się, że nie tylko jest twardy jak skała, niezawodny i nawet w trudnych sytuacjach zawsze zachowuje spokój, ale to także jeden z najbardziej sprawnych fizycznie oraz najuczciwszych nurków, jakich spotkali. Teraz czyta „Financial Times”.
– Jakieś porady inwestycyjne? – pytam.
Podnosi wzrok i drapie się po kruczoczarnych włosach.
– Kupuj ropę.
Dlatego tu jesteśmy. Ropa jest powodem, dla którego ten statek z całą załogą i kosztem utrzymania rzędu stu tysięcy funtów dziennie kieruje się na północ od Devil’s Hole i pozostanie tam przez cały miesiąc. Jesteśmy tutaj, ponieważ ropa musi płynąć. Naszym szefem jest Halvor, choć Jumbo i Mike też mają tu sporo do powiedzenia. Halvor natomiast podlega Duncanowi i jego zmiennikowi, nieco kontrowersyjnej postaci w branży. Oni z kolei szefowi operacyjnemu. Na szczycie tej piramidy jest zaś zarząd spółki naftowej i jej udziałowcy.
Jumbo patrzy uważnie na Tea-Baga.
– Wszystko w porządku, chłopcze?
Tea-Bag kiwa głową.
– Na pewno? – drąży Jumbo. – Daj nam znać, gdybyś się źle czuł. Tu nie ma miejsca na sekrety.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: The Chamber
Copyright © 2024 by Will Dean
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Grzegorz Dziamski
Opracowanie graficzne okładki: Urszula Gireń
Fotografia na okładce
© Shutterstock.com
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: W głębinie, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-625-6
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer