Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Początek tej historii zależny jest od tego, z czyich ust ją usłyszycie. Ja opowiem wam o kobiecie zbyt silnej, by udało się ją złamać, i mężczyźnie zbyt podłym, by nie spróbować. Strzeżcie się, urodziwe księżniczki, nie każda bowiem Bestia powstaje z klątwy.
Kendall Holland jest nieprzewidywalna jak rozgrywka pokera. Zresztą jest mistrzynią w tej grze. Ta kobieta została stworzona do ryzyka, hazardu i mydlenia oczu słodkimi kłamstwami. Gdy pewnego dnia postanawia rzucić wyzwanie samemu Diabłu, robi to w sposób wyjątkowo bezczelny, pewna, że sobie poradzi.
Tylko czy można wygrać z kimś, kto ma ręce po łokcie splamione krwią? Krwią, która wsiąknęła w skórę głębiej niż tusz tatuaży...
Mistrzyni hazardu vs najbogatszy mężczyzna w Las Vegas - gra o najwyższą stawkę!
Książka dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 403
Kornelia Nevada
Venus
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo doprawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jestczysto przypadkowe.
Redaktor prowadzący: Wojciech Ciuraj
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
editio.pl/user/opinie/venuse_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-3208-1
Copyright © Helion S.A. 2025
Dla każdej księżniczki, której książę nie przybył na ratunek. Nadeszła pora, by napisać własną bajkę. A w niej to nie smoka powinni się obawiać.
Najdroższy czytelniku,
ta książka nie jest przeznaczona dla osób wrażliwych bądź o słabych nerwach. Posiada elementy manipulacji, opowiada o osobach niestabilnych emocjonalnie, których zachowania nie powinny być wzorem do naśladowania. Znajdziesz w niej wątki dotyczące zaburzenia osobowości typu borderline, alkoholizmu, samookaleczania i samobójstwa, a także morderstw. Relacja między bohaterami jest niezdrowa i toksyczna, czego nie należy romantyzować.
Książka nie ma na celu w żaden sposób promować bądź zachęcać do uprawiania hazardu. Wszelkie zasady i elementy opisywanych rozgrywek to wiedza zaczerpnięta z internetu.
Poglądy religijne wykorzystane w jej treści są wymyślone na potrzeby historii i związane z zaburzeniami głównego bohatera.
Texas Hold’em – odmiana pokera, w której każdy gracz otrzymuje dwie karty własne, a na stole pojawia się pięć kart wspólnych (flop, turn i river). Spośród tych siedmiu kart gracz kompletuje najmocniejszy pięciokartowy układ.
Flop – trzy karty wspólne wykładane po pierwszej licytacji.
Turn – karta wspólna wykładana jako czwarta (po flopie).
River – piąta i ostatnia wspólna karta wykładana na stół.
Mała ciemna (small blind) – pierwsza pozycja przy stole na lewo od dealera. Gracz na tej pozycji w ciemno wnosi zakład w wysokości (zazwyczaj) połowy dużej ciemnej.
Duża ciemna (big blind) – obowiązkowa opłata, którą musi uiścić gracz na drugiej pozycji na lewo od dealera.
Sprawdzanie (call) – gracz wyrównuje do kwoty postawionej w danej rundzie przez innego gracza.
Czekanie(check) – przeczekanie. Sytuacja, w której gracz decyduje się nie pasować kart, ale także nie podbijać. Check jest możliwy, pod warunkiem że wszyscy poprzedzający gracze uczynili to samo lub spasowali swoje karty.
Podbijanie (raise) – przebicie; podniesienie wysokości zakładu.
Pas (fold) – rzucenie kart, równoznaczne z rezygnacją z dalszej gry w danym rozdaniu. Gracz traci wszystkie żetony, które postawił w rozdaniu.
Va banque (all-in) – gracz kładzie do puli wszystkie posiadane przez siebie żetony, a w przypadku porażki traci je wszystkie i przerywa grę.
Krupier (dealer) – osoba, która rozdaje karty. Zazwyczaj oznacza miejsce przy stole, od którego na lewo zawodnicy wpłacają ciemne: dużą i małą.
Układy (kolejno od najsłabszego do najsilniejszego):
Para (pair) – dwie karty o takiej samej wartości.
Trójka (set) – układ trzech kart tej samej wartości, przy czym tylko jedna z nich jest kartą wspólną.
Strit (straight) – układ składający się z pięciu kolejnych kart w różnych kolorach.
Kolor (flush) – pięć kart w tym samym kolorze, nienastępujących po sobie.
Full (full house) – układ składający się z pary oraz trójki kart tej samej wartości.
Kareta (quads) – układ złożony z czterech kart tej samej wartości.
Poker – układ pięciu kolejnych kart w tym samym kolorze.
Poker królewski (royal flush) – układ składający się z pięciu kolejnych kart w tym samym kolorze od 10 do asa.
Dawno, dawno temu…
Strzeżcie się potwora ukrywającego się za urokliwą twarzą Nathaniela Harversa. To człowiek przebiegły i wyniosły, a jego idee całkiem pokonały zdrowy rozsądek. Nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swój cel. Popełnił wiele zbrodni, a jego ręce są po łokcie splamione krwią, która wsiąknęła w skórę głębiej niż tusz tatuaży.
To diabeł w pięknej oprawie, obdarowany przez los umiejętnością zwodzenia słowami. Paskudne wnętrze ukrywa za wyjątkowo urodziwą twarzą. Pełne usta, które nie znają niczego prócz kłamstw.
Szare oczy, które widziały więcej śmierci niż szpitale.
Początek tej historii zależny jest od tego, z czyich ust ją usłyszycie. Ja opowiem wam o kobiecie zbyt silnej, by udało się ją złamać, i mężczyźnie zbyt podłym, by nie spróbować. Strzeżcie się, urodziwe księżniczki, nie każda bowiem Bestia powstaje z klątwy.
Zasmakowała ostatniego haustu świeżego powietrza, rozkoszując się nim przez krótki moment. Później smak piekielnej atmosfery tego miejsca osiadł jej na języku, gdy zgrabnym krokiem przekroczyła próg królestwa samego Lucyfera.
Kpiący uśmiech, bezustannie zdobiący jej wargi, towarzyszył jej również tego wieczoru. Szczupłą dłonią poprawiła splątany kosmyk włosów, który wymknął się ze starannie ułożonego koka. Pustym wzrokiem omiotła wnętrze lokalu, by następnie z pogardą stwierdzić, że miejsce to okazało się równie paskudne, co jego klienci.
Hazard był bowiem sztuką rozumianą tylko przez nielicznych. W niczym nie przypominał rozrywki, choć dość często właśnie tym określeniem bywał nazywany. Czy gdyby rzeczywiście tak było, ludzie dla zabawy traciliby wszystko, co posiadali?
Kendall Holland była równie nieprzewidywalna, co rozgrywka pokera. Wszystko albo nic. Wygrywasz fortunę bądź zostajesz z niczym. Urok żywej trucizny.
Wnętrze lokalu wyraźnie świadczyło o dobytku właściciela. Na niej nie robiło to żadnego wrażenia, nie przepadała za miejscami pełnymi przepychu.
Tandetna muzyka lat siedemdziesiątych tłumiła dźwięk jej obcasów stukających o posadzkę. Czuła na sobie więcej spojrzeń, niżby sobie tego życzyła. Przywykła jednak do zainteresowania, które budziła wśród nieznajomych.
Przystanęła przy jednym ze stolików, gdzie właśnie odbywała się niezbyt emocjonująca rozgrywka pokera. Jakże nie na rękę było jej to przedstawienie. Sztucznym uśmiechem zakryła niesmak na swej bladej twarzy, by następnie zwrócić się do graczy:
– Chyba nie macie nic przeciwko, panowie, bym się dołączyła – mruknęła zblazowanym tonem, skutecznie przyciągając ich uwagę. Nie kryli się z tym, jak lustrowali spojrzeniami jej, stosunkowo wulgarny, ubiór.
– Oczywiście, właśnie kończyliśmy – stwierdził, jak zdążyła się zorientować, rozdający i cmoknął. Kendall z trudem powstrzymała się, by nie przewrócić na to oczami. Czasem miała wrażenie, że nieco za bardzo poświęca się dla dobra sprawy.
Z gracją zajęła ostatnie wolne miejsce, obserwując w milczeniu, jak szczupły mężczyzna zbiera karty od graczy, by następnie nieumiejętnie je przetasować.
Amator, przeszło jej przez myśl.
Ta rozgrywka stanowiła tylko początek przedstawienia, grę wstępną, a jej rywale byli jedynie pionkami do zbicia. W skupieniu przejechała językiem po tafli białych zębów, gładząc swoją białą spódnicę wykonaną ze sztucznej skóry. W tym samym czasie dwójka postawnych mężczyzn uściśliła ciemne. Każdy przy stole otrzymał po dwie karty, a pięć spoczęło na środku okrągłego blatu.
Kurtyna opadła, a granice piekła i ziemi zaczęły się zacierać.
Holland rozejrzała się po kasynie i dostrzegła tłum ludzi, których nie można było nazwać elitą. Garnitury, pozornie wyglądające na drogie, były jedynie przykrywką, którą kobieta z łatwością odkryła. Nie zajęło jej też zbyt wiele czasu, by dojść do wniosku, że próżno w tym miejscu doszukiwać się prawdziwego hazardu.
Z westchnieniem wróciła wzrokiem do stołu, ale zaraz potem na moment jeszcze uniosła go na balkon w stylu loży, prowadzący zapewne do biura właściciela. Kącik jej ust mimowolnie powędrował w górę.
Witaj, Diable.
Gdyby tylko wiedziała, ile kosztować ją będzie ten cyrograf, może postąpiłaby rozsądniej. Tymczasem rozsiadła się wygodnie na krześle, unosząc wysoko podbródek, a maska obojętności spłynęła na jej porcelanową twarz. Jakiekolwiek starania czy zaangażowanie w tę rozgrywkę wydawały się bezsensowne, gdyż w niespełna minutę wyczytała z twarzy każdego z graczy to, co ukrywał w dłoniach. Było to dla niej tak banalne, jak czytanie z otwartej książki.
Z tego właśnie składała się Kendall Holland – kłamstwa, obojętności i sarkazmu. Emocje nie imały się tej kobiety, a jej twarz wyrażała tylko to, co ona sama chciała pokazać. Mogłaby zostać aktorką, zważywszy na fakt, że nauczyła się udawać szybciej niż jeździć na rowerze.
– Sprawdzam – odezwała się osoba siedząca obok dużej ciemnej. Brunetka nawet nie spojrzała na własne karty, tylko odparła:
– Przebijam do stu.
Z satysfakcją obserwowała, jak jeden z graczy przełyka nerwowo ślinę. Śledziła rozwój wydarzeń ze znudzeniem, jakby ktoś właśnie uczył ją czytać. Mężczyźni przy stole doskonale wyczuwali pewność siebie, która od niej biła. Może właśnie to sprawiało, że byli tak bardzo speszeni i niepewni własnych ruchów.
– Przebijam do stu pięćdziesięciu – wychrypiał kolejny, co nie stanowiło dla niej kompletnie żadnego zaskoczenia. Od początku widziała w jego oczach, że ukrywa dobre karty, ale presja konkurencji nawet na moment nie osiadła na jej karku.
Wszyscy gracze dali do puli jednakową stawkę, a na stole pojawił się flop.
Król kier, dziesiątka kier i dziesiątka trefl.
W głowie Kendall widniały już idealne układy zapewniające jej wygraną. Z żalem zrozumiała, że cokolwiek by nie zrobiła, nie może liczyć na jakikolwiek dreszcz emocji. Spojrzeniem prześledziła spoczywające na blacie karty.
– Dwieście. – Usłyszała głos obok siebie, więc uniosła spojrzenie na otaczających ją mężczyzn.
– Pas – westchnął kolejny, co przyjęła z rozbawieniem. Męczyła ją ta pozbawiona ryzyka rozgrywka. Nie dostrzegała w niej ani krzty zabawy czy prawdziwego hazardu, który tak uwielbiała.
– Sprawdzam – wychrypiał już bez wcześniejszej pewności siebie mężczyzna siedzący naprzeciw. Jakże pewność wygranej bywa ulotna.
– Dwieście pięćdziesiąt – rzuciła oschle, uśmiechając się przy tym z satysfakcją. Na ich twarzach wyraźnie malowało się zdenerwowanie, co całkiem ją bawiło.
Uwielbiała obserwować emocje grające na twarzach ludzi, ponieważ na własnej nie potrafiła się ich doszukać. Nie była pewna, czy już ich nie posiadała, czy może ta obojętna maska przylgnęła do niej na zawsze.
Gracze ponownie napełnili pulę odpowiednią sumą pieniędzy, a w zamian do leżących na stole kart dołączyła turn.
Ósemka kier.
Stłumiła ziewnięcie, orientując się, że choć nie kiwnęła palcem, by wygrać, zwycięstwo samo stanęło na jej drodze. Powinna się do tego przyzwyczaić.
Jej wzrok znowu uciekł do wnętrza lokalu, a tam tym razem nie zastała pustego balkonu. Oparty o barierkę mężczyzna skrywał się w cieniu, który jednak nie maskował jego spojrzenia skierowanego na ich stół. Holland nie miała wątpliwości, że to właśnie jego szukała. Z satysfakcją wróciła do gry w towarzystwie spojrzenia stalowych tęczówek. Czuła palący wzrok na swojej dłoni, w której trzymała karty.
Igranie z ogniem to moja specjalność.
– Przebijam do trzystu. – Choć jej twarz pozostawała beznamiętna i zblazowana, w duchu znajdowała się na skraju rozbawienia, gdy wychwyciła tę żałosną niepewność w głosie mężczyzny.
– Trzysta pięćdziesiąt – rzucił kolejny, na co brunetka, ze świadomością bycia obserwowaną, odparła:
– Czterysta.
Ponowne zebranie pieniędzy, a river została odkryta.
Walet kier.
Cóż za zbieg okoliczności.
– Podbijam do czterystu pięćdziesięciu. – Pewność siebie magicznie powróciła, aczkolwiek Holland odliczała jedynie sekundy, aż przeciwnik tego pożałuje.
– Pięćset – mruknęła, unosząc wyzywająco brwi. Między palcami przekręcała mały wisiorek przyczepiony do łańcuszka oplatającego jej szyję. Ostatni zawodnik spasował, co mogło oznaczać tylko jedno.
– Poker – wychrypiał z satysfakcją mężczyzna, rzucając na stół swoje karty.
Siódemka i dziewiątka kier.
Ugaszenie jego entuzjazmu było wisienką na torcie dla Kendall. Nawet na moment nie zrzuciła swojej maski, pozwalając sobie jedynie z gracją odkryć własne karty. Mężczyzna spojrzał na nie, nie kryjąc zdziwienia.
Dama i as kier.
Ta rozgrywka okazała się zbyt prosta.
Ignorując ewentualną wymianę grzeczności, wstała zgrabnie z krzesła i zabrała wygraną sumę. Kątem oka doskonale widziała mężczyznę, który przyglądał jej się z cienia. Ukłoniła się teatralnie, nim odwróciła się na pięcie i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Po osiągnięciu zamierzonego celu nie pozostało jej nic innego, jak zwyczajnie się stamtąd ulotnić.
Chwilę później zmierzała już w stronę czarnego auta czekającego na nią na parkingu. Wsiadła do środka i od razu pozbyła się cholernie niewygodnych szpilek, które zastąpiła czarnymi trampkami. Sięgnęła po telefon i wystukała smukłymi palcami odpowiedni numer. Odebrał po trzecim sygnale.
– I jak? – Ian nie trudził się nawet żadnym powitaniem.
– Właśnie ściągnęłam na siebie uwagę samego diabła, więc lepiej już zacznij odmawiać modlitwy – poleciła sarkastycznie i zakończyła połączenie, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Nie pożegnała się, nigdy tego nie robiła.
Kendall była świadoma wagi swojego zadania. Wiedziała, że podjęła się czegoś niebezpiecznego i tylko cud może sprawić, że rzeczywiście jej się to uda. Jednak stawka okazywała się wystarczająco wysoka, by mogła zaryzykować własnym życiem.
Poza tym ta kobieta została stworzona do ryzyka, hazardu i mydlenia oczu słodkimi kłamstwami. To właśnie miało jej pomóc dotrzeć do celu.
A celem był Nathaniel Harvers. Piekielnie bogaty mężczyzna noszący w Las Vegas miano diabła.
Choć ja nazwałabym go koszmarem.
– Jutro? – westchnęła, lustrując wzrokiem wino wirujące w szklanym kieliszku. Czerwona ciecz zlewała się z kolorem jej długich paznokci. Szczerze nienawidziła, gdy ktoś bezkarnie niszczył jej plany. A jedyną osobą, która aktualnie mogła to zrobić, był oczywiście Ian.
– Tak. Tego wieczoru z pewnością będzie rozmawiał z gośćmi. To wieczór dla elity. Jeśli wystarczająco dobrze to sobie zaplanujesz, nie widzę szansy, byś nie zwróciła na siebie jego uwagi – odparł po drugiej stronie słuchawki, nie kryjąc ekscytacji w głosie. Kendall cieszyła się, że nie mógł zauważyć, jak teatralnie przewróciła oczami w odpowiedzi na jego słowa.
– Oby fortuna na jego koncie nie okazała się kolejnym kłamstwem prasy. Jeśli mam trafić za kratki, niech poczekają, aż Alex wyzdrowieje – mruknęła, wykrzywiając usta w lekkim grymasie. Oboje nie lubili wspominać o tym, dlaczego zdecydowali się na ten ruch.
– Błagam, Kendall, nie spieprz tego. To nasza jedyna szansa – poprosił, na co parsknęła śmiechem słodkim niczym alkohol, który tak uwielbiała pić. Pokręciła głową po upiciu niewielkiego łyka wina.
– Pragnę tylko przypomnieć, że to ja nadstawiam karku, więc zostaw to mnie, a swoje jakże motywacyjne gadki schowaj do kieszeni – poleciła, obrysowując opuszką palca wskazującego krawędź kieliszka. – Masz dla mnie fałszywe dokumenty?
Ian najwyraźniej przystał na to, by nie kontynuować poprzedniego tematu.
– Tak. Od dziś nazywasz się Crystal Verce – oznajmił dumnie, nie szczędząc sarkazmu. Holland skrzywiła się z niesmakiem, marszcząc brwi.
– Brzmi jak gwiazda porno – skwitowała zdegustowana.
– Nie w moim interesie leży, by sprawdzać, co robisz po godzinach, Verce. – Kobieta ponownie przewróciła oczami na zbędny żart brata.
– Życz mi szczęścia – oznajmiła tuż przed naciśnięciem czerwonej słuchawki. Komórka niezgrabnie wylądowała na stoliku kawowym stojącym tuż obok skórzanego fotela, na którym aktualnie siedziała.
Obracając szkło między palcami, wpatrywała się w ulubione wino, a z jej ust uciekło powolne westchnienie. Uniosła wzrok na nocną panoramę oświetlonego neonami Vegas stanowiącego jej piekielne królestwo. Nic nie było dla niej równie rozkosznym widokiem, co żyjące nocą miasto. Nie zachwycały jej różnokolorowe neony oświetlające je późną porą czy kolosalnych rozmiarów budynki sięgające chmur.
Kochała ryzyko, którym do cna przesiąknęło Las Vegas, a także hazard, z którego przecież słynęło. Nic nie mogło się temu równać.
Przymknęła zmęczone powieki, rozkoszując się słodkim smakiem alkoholu przepływającego przez jej gardło. Odstawiła pusty kieliszek na stolik i podniosła się powoli z miejsca. Ruszyła w kierunku drzwi swojej sypialni urządzonej w odcieniach szarości, teraz całkowicie pogrążonej w mroku. Nawet nie włączyła światła, jedynie skierowała się do łazienki o skromnym wnętrzu.
Jej mieszkanie nie było luksusem, jednakże nie miała teraz możliwości, by trwonić pieniądze, gdy na szali leżało czyjeś życie.
Lustrzane odbicie ponownie przypomniało jej o tym, jak bezbarwną osobą była. Żadne poświęcenie nie zmyje z niej mroku, który osiadł w jej wnętrzu. W takich momentach żałowała, że swojego znakomitego daru manipulacji nie mogła użyć na sobie. Może wtedy zdołałaby uwierzyć, że jest dla niej szansa.
Uniosła wyżej podbródek, przypatrując się pustej twarzy bez wyrazu. Odkręciła kurek, zamoczyła ciepłe dłonie w lodowatej wodzie, a następnie przetarła nimi twarz. Niespiesznie wróciła do sypialni, której pustka odzwierciedlała jej emocje. Opadła na wygodny materac, zarzucając na siebie miękką kołdrę. Nie łudziła się, że zdoła wypocząć. Demony nie śpią, czekają tylko, aż odważysz się zamknąć oczy, by dopaść cię i wyciągnąć każdą najmniejszą słabość.
Wpatrywała się więc w paskudnie biały sufit, którego nieskazitelna czystość przyprawiała ją o mdłości. Nie pamiętała, kiedy w końcu udało jej się zasnąć, ale była wdzięczna, że nie napotkała na drodze własnych upiorów.
***
Paradoksem dla kobiety o nieskazitelnym wyglądzie i gustownym stroju był fakt, że nie potrafiła zatrzymać wzroku na własnym odbiciu w lustrze na dłużej niż zaledwie parę sekund. Co więcej, nienawidziła tego, co dostrzegała w jego tafli, a widok ten sprawiał, że na bladej twarzy pojawiał się nieznaczny grymas.
Nikt do końca nie wiedział, co kryło się za jej niechęcią wobec samej siebie. Nikt oprócz Kendall, która w żadnym stopniu nie miała zamiaru uchylić rąbka tajemnicy w tej sprawie. Czasem odnosiła wrażenie, że jest nieco… zepsuta.
Gdzieś pomiędzy.
Nie lubiła miejsc przepełnionych ludźmi, bo ich przypadkowy dotyk sprawiał, że wzdrygała się niekontrolowanie. W tłumie traciła oddech. Choć z pozoru uwielbiała samotność, nie potrafiła wytrzymać z samą sobą zbyt długo. Nie dziwiło jej zatem, że innym również sprawiało to problem.
Przyjemnością za to było dla niej udawanie niezwyciężonej, jakby to, jak widzą ją inni, zdołało w jakiś sposób zatuszować jej beznadziejny charakter. Od dawna pogodziła się z faktem, że nie zdoła go zmienić. To okazywało się zwyczajnie poza jej możliwościami.
Spojrzała mętnym wzrokiem na połyskującą w świetle lampy sukienkę o obcisłym kroju, stanowiącą jej kostium na dzisiejsze przedstawienie. Zdobyła się nawet na cień aprobaty w kąciku ust. Lubiła dopieszczać swój wygląd, jakby poza nim nie posiadała nic więcej do zaoferowania.
Uniosła podbródek, spotykając własne zimne spojrzenie w tafli lustra. Odwróciła pospiesznie wzrok, zgrabnym krokiem ruszając do salonu. Zaledwie zerknęła na zamkniętą butelkę wina, która zachęcająco spoczywała na blacie kuchennym, nim usłyszała dzwonek komórki.
Nie musiała nawet zerkać na ekran, by domyślić się, kto zakłóca jej spokój.
– Stęskniłeś się? Nawet życzeń urodzinowych nie składasz mi tak ochoczo – wytknęła, śledząc czerwonym paznokciem krawędź marmurowego blatu.
– Doskonale wiesz, dlaczego dzwonię.
Prychnęła.
– Doprawdy?
– Weź to na poważnie, Kendall. Znasz stawkę – przypomniał, jakby ten fakt wcale nie dusił jej w snach, a nawet gdy uchylała zmącone koszmarem powieki. – Chciałem zapytać, czy już jesteś na miejscu?
Uśmiechnęła się kpiąco, czego nie mógł dostrzec.
– Dopiero się zaczęło, a początki są nudne – stwierdziła, wydymając dolną wargę niczym małe, rozkapryszone dziecko.
– Powinnaś już tam czuwać od piętnastu minut! – rzucił z wyrzutem.
Kendall na moment odłożyła telefon, ignorując kolejne reprymendy brata, i otworzyła butelkę wina.
– Lubię efektowne wejścia – wtrąciła w międzyczasie, siłując się z korkiem. Gdy tylko udało jej się z nim uporać, z powrotem przyłożyła komórkę do ucha.
– Czy ty otworzyłaś wino? – zapytał głosem dość mocno podobnym do tego, którym rodzice upominali swoje dzieci. Holland zmusiła się, by nie wywrócić oczami. Troska to kolejna rzecz, za którą nie przepadała.
A może raczej – do której nie przywykła.
– Nie, mamusiu, to tylko amfetamina w pigułkach, ale spokojnie, zabezpieczamy się – powiedziała śmiertelnie poważnie, naśladując nastolatki, które tak często widywała w serialach telewizyjnych. Po drugiej stronie usłyszała jedynie głośne westchnienie.
– Czekam na moment, aż choć trochę wydoroślejesz.
Upiła łyk, jakby świadomie zaprzeczając jego słowom.
– Szybciej doczekasz się powrotu One Direction – sarknęła. Jej usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu. Niewinne sprzeczki z Ianem sprawiały jej przyjemność.
– To chyba nie najlepszy pomysł, by… – Nie zdołał dokończyć, bo przerwała mu z udawanym entuzjazmem.
– W porządku! Za piętnaście minut skopię im tyłki w każdej możliwej grze w tym pieprzonym kasynie – zapewniła, w tym samym momencie naciskając czerwoną słuchawkę. Z satysfakcją odłożyła komórkę, by upić kolejny łyk alkoholu. – Na trzeźwo to samobójstwo.
Niespełna kilka minut później wzięła niewielką kopertówkę i opuściła mieszkanie, by złapać jedną z taksówek. Nikogo raczej nie zdziwił fakt, że dotarcie na miejsce zajęło jej zdecydowanie więcej niż „piętnaście minut”. Gdy tylko jej oczom ponownie ukazał się neon z nazwą kasyna, westchnęła.
Miejmy nadzieję, że dzisiaj będzie choć odrobinę ciekawiej, przeszło jej przez myśl, gdy przekraczała próg. Choć Ian zapewniał, że wieczór ten jest nieco bardziej prywatny i przeznaczony tylko dla elity, Kendall bez trudu minęła ochroniarza. Ten jedynie zmierzył ją spojrzeniem i odsłonił przejście.
W środku tym razem napotkała znacznie mniejszy tłum. Atmosfera wciąż przesiąknięta była chciwością i paskudnym uzależnieniem, ale zniknął zapach tanich perfum. Na stołach widniały zdecydowanie okazalsze sumy, a twarze zebranych nie przypominały poprzednich, zaniedbanych.
Mężczyźni sunęli za nią spojrzeniami, jakby należała do skąpo ubranej obsługi. Zacisnęła szczęki, przybierając na twarz fałszywy uśmiech. Poprawiła materiał sukienki, rozglądając się dyskretnie po wnętrzu.
Właściwie Ian nie pozostawił jej zbyt dokładnego opisu, a większość osób w lokalu prezentowało się niemal identycznie, ale była pewna, że pozna go od razu.
Nie tracąc czasu, przysiadła się do jednego ze stołów, gdzie przygotowywano się właśnie do pokerowej rozgrywki.
– Czekamy na kogoś? – spytała, zauważając, że mężczyźni ociągają się z rozpoczęciem gry.
Zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, obok stolika pojawiła się sylwetka mężczyzny, którego przez słabe oświetlenie trudno było rozpoznać. Natomiast gdy tylko podszedł bliżej i zajął ostatnie wolne miejsce, dokładnie naprzeciw Kendall, znała już odpowiedź na swoje pytanie.
– Właściwie możemy już zaczynać. – Usłyszała jego niski, ochrypły głos.
Kobieta musiała przyznać, że był ostatnią atrakcją, jakiej się spodziewała, jednakże los okazał się jej sprzyjać.
A przynajmniej wtedy tak myślała.
Choć mężczyzna się nie przedstawił, bijąca od niego aura wyższości, a także oryginalny garnitur i ostre rysy twarzy wyraźnie wskazywały, że oto sam diabeł zagra z nią dziś o stawkę wyższą niż pieniądze. Kendall nie mogła zaprzeczyć, że był boleśnie piękny jak na kogoś o tak wątpliwej reputacji.
Gra się rozpoczęła.
Kendall wraz z jednym z biznesmenów uściślili ciemne, by następnie każdy z graczy otrzymał po dwie karty. Pięć innych, zakrytych, wylądowało na środku drewnianego stołu.
Holland w końcu miała okazję, by użyć swej beznamiętnej twarzy jako broni. Zlustrowała karty wzrokiem i nawet nie drgnęła jej powieka, podczas gdy w duchu niemal walczyła z uśmiechem satysfakcji.
– Roben – mruknął jeden z mężczyzn do chłopaka siedzącego po lewej od dużej ciemnej, przy okazji trącając go umięśnionym ramieniem.
– Przebijam do pięćdziesięciu.
Jej spojrzenie mimowolnie było przyciągane przez szare tęczówki, które kryły równie duże zaciekawienie. Obserwowała, jak bez cienia emocji spoglądał na karty, rzucając:
– Przebijam do stu.
Gracze wrzucili odpowiednią sumę do puli, a rozdający ukazał flop.
Dama karo, siódemka trefl i siódemka pik.
Można by powiedzieć, że los jej sprzyjał, ale tylko od niej zależało, czy da radę zachować pokerową twarz i nie dać się odkryć do końca gry. W końcu gdy rywale pasują, to żadna wygrana. A Kendall przyszła po zwycięstwo. Bo zbyt wiele razy czuła w ustach gorzki smak przegranej.
Nigdy więcej, przysięgła.
Kendall Holland była obserwatorem i drapieżnikiem. Nauczyła się rozpoznawać emocje, odczytywać je z twarzy, znała ludzkie reakcje. Życie przypominało jej pokera. Niegdyś nie znała zasad i sięgała dna, klepiąc porażkę za porażką. Te czasy jednak minęły, a karty stały się jej atutem.
Jednakże życie na dnie pozostawiło po sobie ślad. Kobieta o zwodniczych oczach i melodyjnym głosie bałamuciła słowami, bo tylko kłamstwa nie były jej obce. Oszukiwała samą siebie, a jak wiemy, kłamstwo powtarzane wiele razy zmienia się w prawdę.
A prawdą było, że za blaskiem w błękitnych oczach czaiła się pustka.
– Sprawdzam – mruknął mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach. Kobieta śledziła paznokciem krawędź karty, obserwując uważnie rywali.
Ich wiara w wygraną wydawała jej się nawet zabawna.
– Sto pięćdziesiąt – odparł kolejny, przyglądając się ukradkiem brunetce.
Kątem oka widziała, jak Harvers rozparł się wygodnie na krześle, nie kryjąc intensywnego spojrzenia, którym ją obdarzał. Wyprostowała się, opierając łokcie na blacie. Nie umknął jej uwadze krótki moment, gdy jego wzrok zjechał… nieco poniżej jej twarzy.
Nieładnie.
Uniosła wyżej podbródek, wychodząc naprzeciw jego szarym tęczówkom, oraz brew, przechylając lekko głowę w bok. Kącik jego ust drgnął na to nieme wyzwanie. Choć znał wynik, jeszcze zanim przysiadł się do stolika, postanowił pozwolić jej poprowadzić się w tym tańcu. Zaabsorbowało go to, że nie potrafił dokładnie stwierdzić, czy jej pewność siebie okaże się blefem.
Kendall wykorzystała chwilę, by nieco mu się przyjrzeć. Nie miała na to uprzednio okazji, a ciekawość nie pozwalała odwrócić wzroku od majestatycznych wzorów, które zdobiły jego dłonie. Podejrzewała, że ciągną się o wiele dalej, a rękawy czarnej koszuli zdecydowanie pozostawiały duże pole do manewru jej wyobraźni. Trudno było zaprzeczyć, że przerażenie kiełkowało na dnie jej żołądka, gdy tylko przypadkiem napotkała jego stalowe tęczówki.
Dostrzegła delikatny błysk w jego oczach, gdy zorientował się, jak wiele uwagi mu poświęciła. Powinna była odwrócić wzrok, ale duma jej na to nie pozwoliła. Nathaniel przejechał językiem po wnętrzu policzka, by następnie rzucić krótko:
– Dwieście.
Nawet się nie zastanawiała, nim rzekła:
– Dwieście pięćdziesiąt.
Ponowne zebranie pieniędzy, a na stole ujawniła się turn.
Dwójka kier.
Dokładnie widziała moment, w którym jeden z graczy powstrzymał się od przekleństwa. No tak, oni zawsze skreślali grę po jednej słabszej karcie. Nie widzieli szans. Byli słabi. Przyglądała się przez moment ostatniej zakrytej karcie, jakby dzięki temu mogła ujrzeć jej wartość.
– Trzysta. – Usłyszała gdzieś z boku, co odwróciło jej wzrok od kart. Uniosła brew w tym samym momencie, w którym obok odezwał się kolejny mężczyzna.
– Pas.
Odłożył karty, nie ujawniając ich wartości, po czym odsunął nieco swoje krzesło od blatu. Holland nie obdarzyła go choćby spojrzeniem, gdy westchnęła znudzona.
– Trzysta pięćdziesiąt. – Nie była pewna, czy jej uwagę przykuł zachrypnięty głos, czy wyraz twarzy Harversa, ale po jej ciele przeszedł niekontrolowany dreszcz. Z głośników płynęła cicha melodia, która dodawała scenerii uroku.
– Czterysta – mruknęła zblazowanym tonem, jakby chciała w ten sposób przekazać, że nie robi to na niej wrażenia. Harvers przyglądał się ruchom jej pełnych, bordowych warg. Kolejne pieniądze pojawiły się w puli, a river ku zadowoleniu Kendall okazała się damą trefl.
Teraz pozostało jej już tylko teatralnie się ukłonić, ponieważ ta rozgrywka należała do niej.
– Czterysta pięćdziesiąt – rzekł, nim zdążyła się zorientować. Pozwoliła mu utrzymać otoczkę drogi do wygranej, gdy odparła cicho:
– Pięćset.
Nawet nie musiała patrzeć na ostatniego gracza, który odchrząknął znacząco, odsuwając się, gdy jego karty spoczęły na stole.
– Pas – wychrypiał. Zatem nadeszła pora, by ujawnić swoje karty. Nathaniel jako pierwszy wykonał ruch, odkrywając karty trzymane w prawej dłoni.
Siódemka karo i walet kier.
Na twarzy kobiety pojawił się subtelny uśmiech pełen satysfakcji, gdy smukłą dłonią zdradziła swój układ.
Dama kier i dama pik.
Harvers nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób go to zdziwiło, choć kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zrobiła na nim wrażenie. Mężczyźni z boku przeskakiwali między nimi spojrzeniami, jakby nie mogli uwierzyć, że ktoś ograł diabła w jego własnym kasynie. A Kendall wstała od stołu i zgrabnym ruchem zabrała pieniądze do małej, czarnej kopertówki.
Triumf widoczny w jej oczach sprawił, że Nathaniel zacisnął szczęki. Obdarzyła go ostatnim spojrzeniem, nim ponownie schyliła głowę w teatralnym ukłonie, po czym obróciła się na pięcie.
Nie zdążyła jednak przemierzyć nawet połowy drogi do wyjścia, gdy chłód czyichś palców oplótł jej nadgarstek. Odwróciła się niespiesznie, unosząc z rozbawieniem brew na widok szarych tęczówek, w których dostrzegała ogień.
– Tak szybko wychodzisz? – zapytał z zadziwiającym spokojem.
– Obawiam się, że jeśli zostanę dłużej, stracisz autorytet na własnym terytorium – przyznała, wydymając dolną wargę. Nathaniel uśmiechnął się nieznacznie, kręcąc lekko głową.
– Chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego, skąd się wziął – oznajmił wyzywająco, na co zaśmiała się kpiąco.
– Oświeć mnie.
Przez krótką chwilę jedynie studiował wzrokiem kontury jej twarzy, jakby w ten sposób chciał ją zapamiętać, na wypadek gdyby już więcej się nie pojawiła.
– Zdradź mi swoje imię, a może ci pokażę.
– Słaby z ciebie negocjator – wytknęła, mając zamiar się odwrócić, jednak szarpnął ją za rękę, przez co odbiła się od twardej klatki piersiowej. Wzięła uspokajający wdech, kierując na mężczyznę nieco zirytowane spojrzenie. Harvers nachylił się do jej ucha.
– Ja nie negocjuję. Stawiam warunki. Chciałem być uprzejmy i dać ci wybór – zaznaczył, ostrzegawczo zaciskając mocniej palce na jej nadgarstku. Spojrzała na niego, mrużąc oczy.
– Crystal Verce. Wytatuuj to sobie na czole – wycedziła, cmokając w powietrzu przed jego twarzą, by następnie wyrwać rękę i odwrócić się na pięcie. Stukot jej obcasów był ostatnią rzeczą, która świadczyła, że jeszcze przed momentem stała z nim twarzą w twarz. Nie oglądając się za siebie, skierowała się w stronę wyjścia.
Cudem złapała jedną z przejeżdżających taksówek. Gdy usiadła w środku, przymknęła powieki, opierając głowę o fotel.
– Brawo, Crystal Verce – bąknęła pod nosem i wbiła wzrok w otaczający ją zewsząd zgiełk miasta.
W skupieniu przyglądała się starodawnemu zegarowi zdobiącemu błękitną ścianę gabinetu Devli Morton. Często gdy między nimi zalegała krępująca cisza, to właśnie jego tykanie było ostatnią deską ratunku, na której mogła się skupić. Przeniosła spojrzenie na smagnięte czerwonym lakierem paznokcie, uświadamiając sobie jedną rzecz.
Dotarła w życiu do momentu, gdy nikt nie wmówiłby jej, że jest dziwką, nawet jeśli szłaby w środku miasta w samej bieliźnie. Nastolatka, którą wiele lat temu pochowała w swojej duszy, byłaby z niej dumna.
– Nie uważasz może, że twoje życie jest nieco nazbyt… rozrywkowe? – zapytała siedząca naprzeciw kobieta, przechylając delikatnie głowę. Kendall zmarszczyła brwi, patrząc na nią z pobłażaniem. Nie mogła uwierzyć w determinację Devli.
– Nie uważasz może, że zadawanie tego samego pytania co każdą wizytę jest nieco… monotonne? – Ponowiła jej ruch, mrużąc przy tym powieki.
Doktor Morton westchnęła i przewinęła notatnik na kolejną stronę. Kendall przyglądała się przez moment temu ruchowi, gdy w głowie narodziła jej się myśl. To musiało być niesamowite uczucie. Móc zwyczajnie przewinąć stronę i zacząć od nowa z idealnie czystą kartą.
– Jak miewa się Alex? – zapytała ostrożnie, uśmiechając się lekko. Holland jednak nie odwzajemniła gestu, a za to wbiła w nią obojętne spojrzenie.
– A jak ma się miewać? Umiera. Ma skakać z radości? – Prychnęła, a wydawało się to tak bezemocjonalne, że niektórzy mogliby uznać ją za osobę bezduszną. Tak naprawdę była całkiem dobra w maskowaniu emocji i ukrywaniu słabości. Nigdy nie przyznałaby się, że sytuacja bratanka raniła ją bardziej, niż ktokolwiek mógłby wyczytać z jej twarzy.
Była zbyt dumna, by przyznać, że się bała. A cholernie przerażała ją wizja, że mogłaby go już nigdy więcej nie zobaczyć.
Jak wiemy, desperacja jest najlepszą motywacją do najgorszych czynów.
– A Ian?
Ciemna brew powędrowała w górę na to pytanie.
– Wciąż taki sam z niego kretyn.
Devla westchnęła cicho, kreśląc w notatniku. Szlak tuszu na idealnie czystej kartce ułożył się w słowo „wyparcie”. Znów przeniosła uważne spojrzenie zza czarnych okularów na nieco zamyśloną brunetkę. Była ubrana na czarno, co kontrastowało z wystrojem gabinetu. Wyglądało to dość interesująco, zważywszy na fakt, że poza ciuchami również znacząco odstawała od tła.
– A starasz się stosować do moich zaleceń? – zapytała, jakby rzeczywiście żywiła nadzieję, że zdoła przekonać Kendall do jakichkolwiek zmian. Kącik ust Holland nieznacznie drgnął.
– Gdybym miała tak szybko robić postępy, straciłabyś pracę – stwierdziła, wzruszając niedbale ramionami. Doktor Morton doprawdy nie wiedziała, jak jej odpowiedzieć. Kendall charakteryzował nieznośny talent do wprawiania ludzi w zakłopotanie. Odchrząknęła więc, przybierając na twarz jeden z uśmiechów.
– Moją pracą się nie przejmuj. Mogłabyś mi za to powiedzieć, jak się teraz czujesz – zaproponowała łagodnie, sprawiając, że Kendall zacisnęła szczęki. Czerwonymi paznokciami naparła na skórę, a wzrok utkwiła w pejzażu chmur za szybą okna. Gdy zerknęła na Devlę, spojrzenie miała lodowate, a wyraz twarzy ponury.
– Jak ostatnia oszustka – przyznała, krzywiąc się na sam wydźwięk tych słów. Wiedziała, że kobieta oczekiwała rozwinięcia tej myśli, więc zrywając blokadę wewnętrzną, odkryła kolejną ze swoich kart. – Wcale nie jestem idealna. Nigdy nie byłam i nie będę.
– Nikt nie może być idealnym, Kendall.
Zaśmiała się ponuro.
– To udawanie jest paskudnie męczące – podsumowała, śledząc opuszką krawędź sukienki. Zacisnęła szczękę, odwracając spojrzenie na malowidła zdobiące ściany. Wśród otaczających ją przez całe życie kłamstw trudno było wyznać choćby jedną z prawd.
– Nie musisz już udawać, nikt cię nie ocenia – zapewniła kojąco terapeutka, na co brunetka parsknęła bez humoru.
– To ja jestem swoim własnym katem, to siebie próbuję oszukać. Ja… nie potrafię uwierzyć, że mogłabym być normalna. Nie widzę się w roli kochającej żony i matki spędzającej szczęśliwe chwile z rodziną w domu na obrzeżach miasta. Tak jakby dla mnie nie było przyszłości. Jakbym nie pasowała do wizji – zawahała się, nim przez gardło przeszło jej obce dotąd słowo – rodziny.
– Nie ma określonej wizji szczęśliwego życia, możesz nie zakładać rodziny, ale nie znaczy to, że możesz całkiem izolować się od ludzi. Przyjaźnie i miłość są potrzebne.
– W moim przypadku to normalne, prawda? To, jak trudno mi jest się ustabilizować i zaangażować się w jakąś relację? – zapytała, mnąc w dłoni materiał sukienki. Spodziewała się, jaką odpowiedź usłyszy. Była świadoma tego, z jakim problemem się zmagała. Znała objawy.
– Takie osoby bardzo często zbyt mocno przeraża odrzucenie, choć dążą też do utrzymania stałej bliskości z innymi – potwierdziła Devla, ze spokojem śledząc mimikę pacjentki. Próżno jednak było się tam doszukiwać wskazówek, Kendall okazała się szczególnie trudnym przypadkiem. Jej sarkastyczny mechanizm obronny, pustka widoczna w chłodnych błękitnych oczach i sposób, w jaki postrzegała samą siebie, były jedynie czubkiem góry lodowej. Kryła w sobie dużo więcej cierpienia, niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. To wszystko kumulowało się w niej od dawna, więc doktor Morton cieszyła się, że Holland zdecydowała się do niej przyjść.
– No cóż, obraz szczęśliwej rodzinki najwyraźniej nie jest w moim stylu – sarknęła, ponownie tworząc wokół siebie mur. Devla wiedziała, że myśli Kendall zboczyły na niestabilne tereny i kobieta czym prędzej wycofała się, ponownie się zamykając. Nie mogła jednak naciskać, więc uśmiechnęła się delikatnie.
– Każdy znajduje swoje miejsce w świecie. Niezależnie od tego, jak bardzo różni się ono od założonych norm – zaznaczyła, zapisując ostatnie zdanie w notesie. Holland poczuła, że nic już więcej nie zdoła z siebie wyciągnąć, więc teatralnie zerknęła na nadgarstek, na którym brakowało zegarka, i uśmiechnęła się znacząco.
– Na mnie już czas.
Wstała i skierowała się do drzwi, jednak zatrzymała się jeszcze na moment, gdy w gabinecie ponownie rozbrzmiał głos terapeutki.
– Nie zapomnij odwiedzić Alexa.
Zacisnęła mocno dłoń na klamce, wypuszczając powietrze z płuc. Nie zdobyła się jednak na żadną odpowiedź, więc chwilę później ciszę wypełnił trzask zamykanych drzwi.
***
W podziemnym pomieszczeniu głęboką ciszę przerywał jedynie dźwięk spadających na posadzkę kropel. Biel kafelek znikała pod bordową cieczą, która powoli wypełniała fugi między nimi, tworząc przy tym malowniczą sieć.
Mężczyzna w milczeniu wycierał scyzoryk w białą chusteczkę, nie zwracając uwagi na przywiązanego do krzesła mężczyznę. A może raczej to, co z niego pozostało. W skupieniu pozbywał się śladów z narzędzia zbrodni, jakby sprawiało mu to irracjonalną przyjemność. Jego oddech był ledwie słyszalny, przez co do jego uszu tak wyraźnie docierał dźwięk skapującej na podłogę krwi. Dźwięk ten przypominał mu tykanie starego zegara.
Gdy scyzoryk na powrót był idealnie czysty, odłożył go na miejsce, by następnie skupić wzrok na ciele, które bezwładnie opierało się na krępujących je linach. Z westchnieniem złapał za kolejną szmatkę, wycierając w nią zmoczone posoką dłonie.
Wyszedł stamtąd, a na karku poczuł chłód sączący się ze ścian. Pod ziemią czuł się, jakby to wszystko należało wyłącznie do niego. Całe to zdeprawowane i przesiąknięte mrokiem miasto. Poprawił poły marynarki, ukrywając tym samym czerwone ślady na białej koszuli. Krótkie westchnienie wypadło z jego ust, nim znalazł się przy wyjściu, gdzie czekał jeden z ochroniarzy.
– Posprzątajcie to – rozkazał, mijając go, po czym ruszył w kierunku schodów. Pokonał je niespiesznie, by następnie wyjść na zewnątrz, gdzie otulił go półmrok wieczoru. Zachmurzone niebo zakryło blask księżyca, jakby chciało w ten sposób uchronić mężczyznę przed niepożądanymi spojrzeniami.
Tak jakby świat z nim współpracował. Cóż za ironia losu, skoro był jedną z osób, która go niszczyła.
Niespełna pięć minut później siedział w samochodzie i wyjeżdżał na zatłoczone ulice wieczornego Las Vegas. Zatrzymał się w jednym z korków i korzystając z okazji, wyciągnął ze schowka paczkę papierosów. Ogień z zapalniczki na krótki moment rozświetlił jego twarz.
Twarz diabła.
W tym momencie całe Vegas mogłoby płonąć, a w jego myślach i tak gościłaby niska sylwetka kobiety o spojrzeniu zimnym jak ostrze jego scyzoryka. Pragnął jej. Pragnął jej zniszczenia.
Otworzył okno, pozwalając, by obłok dymu wydostał się z ciasnego wnętrza samochodu. Rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie jej zdystansowanego uśmiechu.
***
Przeszedł ją dreszcz, gdy jej skóra zetknęła się z taflą letniej wody. Zaczerpnęła uspokajający wdech, siadając w wypełnionej wannie. Jej spojrzenie zdawało się chłodniejsze od okalającej jej ciało piany. Sięgnęła po wino, które wcześniej otworzyła, przeklinając pod nosem fakt, że zamieniała się w pieprzoną alkoholiczkę. Był to jednak jeden z mniej istotnych problemów na jej niewyobrażalnie ciągnącej się liście.
Jeden problem na raz, powtarzała naiwnie w myślach, jakby rzeczywiście stanowiło to rozwiązanie. Doskonale za to zdawała sobie sprawę, że choćby naprawdę się starała, nie rozwiąże ich wszystkich.
Na Boga, jak ona nienawidziła swojego życia. Była to niekończąca się pętla niepowodzeń, krzywd i osiadających na jej barkach problemów. A ona trwała w niej, bo gdzieś z tyłu głowy wyrastała jej myśl, że właśnie na to zasłużyła.
Ale jedno wiedziała na pewno. Alex niczym nie zasłużył sobie na to, co go spotkało, i choćby miała przy tym zrujnować już całkiem swoje życie, nie zostawi go w potrzebie. Mogła przeklinać się za to w duchu, ale był jedyną osobą, na której jej naprawdę zależało.
Była popieprzona, nie radziła sobie, nie potrafiła wytrzymać ze sobą samą, ale kochała tego chłopca.
Zacisnęła powieki, walcząc z umysłem, który zaczął przywoływać niechciane wizje. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że on mógł rzeczywiście odejść. Zostawić ją w tym sztormie, gdy wydawał się jej jedyną latarnią.
Upiła łyk wina, rozkoszując się błogim stanem, w którym się znalazła. Odsunęła od siebie nieprzyjemne myśli, które codziennie zaciskały pętlę na jej szyi. Oparła się wygodniej w wannie, pozwalając ciału zsunąć się bardziej pod taflę wody.
Ciecz stopniowo okalała jej ciało, aż na powierzchni znalazła się tylko twarz. Kendall miała ochotę uśmiechnąć się nieznacznie, nim całkiem się zanurzyła. Zamknęła oczy.
Pod wodą panowała niezmącona niczym cisza, nawet jej myśli przestały być uporczywie głośne. Jej głowa opadła na dno, a brunetka nie protestowała, gdy powietrze uciekało z jej płuc. Uchyliła powieki jedynie na krótki moment, by obserwować mknące ku powierzchni bąbelki, jak uchodzące z niej życie.
Świadomość, że nie mogła przekroczyć granicy, do której tak często się zbliżała, sprawiała, że coś w niej po raz kolejny pękało. Tak bardzo pragnęła końca.
Jej płuca zacisnęły się ostrzegawczo, a instynkt przetrwania walczył z destrukcyjnością rozumu. Kolejna bitwa, którą przegrała.
Wynurzyła się, zaczerpując chciwe wdechy. Jej oddech był urywany i niespokojny, obraz przed oczami na moment niebezpiecznie ściemniał, a ona musiała zamrugać kilka razy, by doprowadzić się do porządku. Odgarnęła dłońmi mokre kosmyki z twarzy, odchylając głowę do tyłu. Zacisnęła powieki, powstrzymując krzyk zalegający jej na końcu języka.
Ponownie złapała za szyjkę butelki i przytknęła jej koniec do ust, a alkohol przyjemnie pomuskał jej gardło. Długie westchnienie uleciało spomiędzy jej warg, nim podniosła się z wody. Delikatny chłód zaatakował mokre ciało, lecz całkiem to zignorowała, stawiając stopy na kafelkach.
Gdy uniosła spojrzenie na wiszące naprzeciw lustro, zaskakując tym samą siebie, nie skrzywiła się. Wpatrywała się za to pusto w swoje ciało, twarz, chłodne tęczówki.
Dobrze, że mój wygląd nie jest równie paskudny, co umysł.
Upiła kolejny łyk wina. Będąc na powierzchni, próbowała w ten sposób uciszyć myśli.
Owinęła się jedynie ręcznikiem, nim wyszła z łazienki i wkroczyła w mrok własnego mieszkania. Z zaskoczeniem zauważyła, że z butelki zniknęła ponad połowa zawartości. Utwierdziła się w tym, gdy zachwiała się lekko, wchodząc do salonu.
Opadła na kanapę i sięgnęła po leżącą na niej komórkę. Spojrzała na zegar, który wskazywał piętnaście minut po pierwszej. Później zerknęła jeszcze w wiadomości, gdzie czekała na nią informacja od Iana.
Ian: Jutro o dwudziestej pojaw się w Hypnotic.
Prychnęła, wysyłając mu swoje zdjęcie z trzymaną w rękach butelką.
Kendall: Nie mogę, będę skacowana.
Wysłała odpowiedź, a następnie rzuciła telefon na bok i wróciła do rozkoszowania się winem.
Wiedziała, że i tak się tam pojawi, ale uwielbiała go drażnić.
Zerknął przelotnie na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał dwudziestą dwanaście. Zza znajdującej się za nim przeszklonej ściany można było spojrzeć na budzące się o tej porze do życia miasto. Las Vegas było ptakiem nocy. Prawdziwa rozrywka rozpoczynała się, gdy słońce znikało za horyzontem.
Złożył wszystkie dokumenty spoczywające na biurku w równy stos, który odsunął symetrycznie na skraj blatu. Wstał, zabierając ciemny płaszcz z oparcia krzesła. Narzucił go na plecy i skierował się w stronę ciężkich, drewnianych drzwi jego gabinetu. Pomieszczenie zalał mrok, gdy wyłączył światło, wychodząc na opustoszały korytarz. O tej porze mógł zastać tam jedynie ochronę.
Szybkim krokiem szedł do wyjścia, żegnając się skinieniem z pracownikami. Delikatny wiatr uderzył w poły jego płaszcza, gdy kierował się do swojego auta.
Już w środku zmierzwił wytatuowaną dłonią czarne włosy, po czym odpalił samochód.
Niespełna dziesięć minut zajęło mu dotarcie do kasyna, które stanowiło dla niego drugi dom. Wbrew temu, co mówili o nim w mieście, to nie firma była dla niego najważniejsza. Dużo bardziej cenił sobie nieco mniejszy budynek, którego wnętrze skrywało w sobie równie wiele tajemnic, co jego właściciel.
Skinął głową do Josha pilnującego tylnego wejścia, przeznaczonego jedynie dla niego. Przekroczył próg i ruszył długim, całkiem pustym korytarzem. Na jego końcu znajdowały się drzwi skrywające za sobą pomieszczenie, które śmiało mógł nazwać swoim drugim gabinetem. Tam pracował równie często, jednak panował w nim nieco mniejszy porządek, bo nie wpuszczał tu nawet pracowników. Skarbnica jego sekretów.
Pozbył się płaszcza i marynarki, pozostawiając jedynie czarną koszulę, której górne guziki były rozpięte. Podwinął rękawy do łokci, spodziewając się, że dzisiejszego wieczoru dane mu będzie zagrać parę naprawdę interesujących rozgrywek.
Żywił bowiem nadzieję, że ujrzy kobietę, która igrając z ogniem, zwróciła na siebie jego uwagę.
Kobietę, która go pokonała. Nathaniel nie miał pojęcia, czy na to wspomnienie czuł wstyd, czy może irytację. Ale te emocje bladły, gdy w grę wchodziło zaintrygowanie. Przegrał na własnym boisku.
Wyszedł i pokonał odległość dzielącą go od metalowej barierki. Omiótł wzrokiem gości, nieświadomie szukając między nimi niskiej, zgrabnej sylwetki. Przygryzł wnętrze policzka, mając nadzieję, że odnajdzie ją w tłumie.
Może pragnął udowodnić, że wcale nie była od niego lepsza, itym razem wygrać? A może po prostu chciał znów zobaczyć, jak jej usta wypowiadają kolejne stawki niczym pieprzone zaklęcia.
Miał ochotę przekląć pod nosem, gdy uświadomił sobie, że jego myśli krążą właśnie wokół kobiety, która nawet nie powinna go interesować. Bo nie istniała na świecie osoba mogąca z nim wytrzymać. A ona jeszcze zdąży pożałować, że znalazła się w centrum jego uwagi.
W tym samym momencie spostrzegł ją krążącą między stolikami. Z pogardą zerkała na większość rozgrywek. Jakaż ona była pewna siebie. Harvers wolnym krokiem pokonywał kolejne stopnie, a gdy znalazł się na dole, ruszył w jej kierunku.
Zdążyła usiąść przy barze i wlepić wzrok w komórkę. Jej długie, czerwone paznokcie przez chwilę wystukiwały coś na wyświetlaczu, po czym błękitne oczy powędrowały w górę. Wyobraźnia Nathaniela nie próżnowała, gdy wyobraził sobie ten gest w innej sytuacji. Zapragnął nagle wiedzieć, jak by wyglądała, gdyby zacisnął dłoń na jej smukłej szyi.
Przystanął obok niej, gestem dając znak barmanowi, by podał drinka. Zlustrował spojrzeniem jej czarną sukienkę delikatnie odbijającą blask nielicznych świateł w lokalu i idealnie opinającą przy tym jej ciało. Była cholernie idealna, ale nie na tym mu zależało. Wygląd był ostatnią rzeczą mogącą go do siebie zwabić. Jego interesował charakter. Nieświadomie szukał osoby nieskazitelnie czystej, którą mógłby splamić swoimi grzechami. Bo miał ich wiele, a jednocześnie tak bardzo ich nie cierpiał.
Młody chłopak za barem postawił przed nim szklankę z alkoholem, a brunet przesunął ją po blacie w kierunku Holland. Wyglądała, jakby dopiero wtedy zdała sobie sprawę z jego obecności. Zerknęła najpierw na drinka, by za moment przenieść rozbawione spojrzenie na jego twarz.
– Nie potrafiłeś pokonać mnie trzeźwej, więc postanowiłeś spróbować mnie upić? Jak przewidywalnie – skomentowała, przysuwając szkło do przyozdobionych czerwoną pomadką ust. Nie odpowiedział, ale też nie oderwał od niej spojrzenia. Była tak bardzo nieświadoma tego, w jakie bagno właśnie wchodziła. A on z rozkoszą chciał patrzeć, jak się w nim zagłębia, chciał zobaczyć, co skrywa za tą maską pewności siebie i kontrowersji.
Pokręciła głową, zauważając, z jaką uwagą jej się przyglądał.
– Skończyłeś już podziwiać? Mój czas liczy się w dolarach.
Upiła łyk alkoholu, który przyjemnie podrażnił jej gardło. W międzyczasie śledziła wzrokiem wzory na jego skórze. Mało brakowało, by ta kąśliwa uwaga wywołała u niego uśmiech. Powstrzymał się jednak, opierając dłoń na blacie obok kobiety, a tym samym zabierając jej nieco przestrzeni. Grymas, który jedynie rzucił się cieniem na jej twarz, nie zdołał umknąć jego uwadze. Nie lubiła bliskości. Niczyjej.
– Może rzeczywiście czekam, aż będziesz odpowiednio wstawiona, bym mógł z tobą zagrać? – zapytał cicho, a jego tęczówki nieco pociemniały. Uniosła brew, upijając kolejny łyk z wysokiej szklanki. Językiem przesunęła po zębach, tłumiąc pełen kpiny uśmiech.
– Nie dam ci tej satysfakcji – odparła, porzucając drinka na blacie, po czym zgrabnie wstała z barowego krzesła. Zadarła podbródek i spojrzała prosto w jego srebrne tęczówki. – W co dziś masz ochotę przegrać?
– Co proponujesz? – odpowiedział pytaniem, na co rozejrzała się po lokalu w poszukiwaniu atrakcji. W pewnym momencie uśmiechnęła się, wracając wzrokiem do jego oczu. Przysunęła się o krok bliżej, rzucając mu w twarz niczym wyzwanie:
– Blackjack.
Zmrużył powieki, skupiając się na nikłej odległości między nimi, po czym wskazał dłonią kierunek do stolika.
– Jak sobie życzysz.
Kendall wyminęła go, kierując się do wybranego miejsca. Brunet szedł tuż za nią, mimowolnie zjeżdżając wzrokiem na jej pas opięty sukienką. Poruszała się zgrabnie, nawet w niebotycznie wysokich obcasach, jakby miała w tym dużą wprawę.
Zajęli miejsca naprzeciw siebie, a Nathaniel złapał za nienaruszoną talię. Holland obserwowała uważnie, jak jego dłonie umiejętnie tasowały karty. Umiał to robić, niewątpliwie robił to wiele razy.
– Pozwól, że zostanę krupierem – rzekł, przekrzywiając delikatnie głowę.
– Oczywiście – przytaknęła, wystukując paznokciami wyłącznie sobie znany rytm. – W takim razie może zacznijmy od stu dolarów. – Przesunęła żeton w jego stronę. Nie odpowiedział, jedynie ponowił jej ruch i wyłożył karty na stół. Kendall poczuła, jakby jej pokręcona, uzależniona od hazardu strona obudziła się do życia. Przybrała typową dla siebie maskę obojętności i zerknęła na czekające na nią karty.
Po swojej stronie miała czwórkę trefl i dwójkę pik.
Zaś po jego stronie widniał as kier.
Brunet cmoknął, patrząc na skupioną na grze kobietę. W żadnym stopniu nie wyglądała, jakby czuła oddech przegranej na karku, choć przecież karty miała fatalne. Na tym polegała jej technika, uwielbiała efekt zaskoczenia.
– Hit – rzuciła z uśmiechem pełnym pewności siebie, jakby wiedziała, jakie karty czekają na nią w talii. Tymczasem Nathaniel niewzruszony wyciągnął kolejną z nich.
Czwórka kier.
– Podwajam stawkę – oznajmiła, dając do puli kolejny żeton. Mężczyzna w żadnym stopniu nie zdradził swojego zaskoczenia. Po raz kolejny nie miał pojęcia, kim była siedząca przed nim kobieta, ale ona doskonale wiedziała, co robi. Przysunął więc swoją stawkę, gdy Kendall ponownie powiedziała:
– Hit.
Przyglądał się przez moment jej twarzy, na której nie dałoby się dostrzec żadnej emocji. Pełne usta w kolorze krwi, przymrużone oczy okalane przez długie rzęsy i prosty, nieco zadarty nos. Ale rzeczą, która najbardziej zwracała uwagę, był kolor jej tęczówek. Zimny, nieskazitelny błękit.
Odwrócił spojrzenie, by wystawić kolejną kartę.
Dama pik.
Suma jej kart wynosiła dwadzieścia, a żeby wygrać, musiałby mieć idealnie dwadzieścia jeden. Spojrzał na nią, na co uniosła jedną brew.
– Stand – szepnęła, nachylając się delikatnie nad drewnianym stołem, by mógł ją usłyszeć. Mężczyzna bez słowa przestudiował wzrokiem karty, nie wierząc w jej niebywałe szczęście.
Jego kolejną kartą okazała się trójka karo.
Suma jego kart była mniejsza niż siedemnaście, więc musiał pociągnąć kolejną z talii. Kendall powstrzymywała się od triumfalnego uśmiechu.
Czwórka pik.
Westchnął, odchylając się na krześle. Znów to zrobiła. Znowu go pokonała. Kim była ta kobieta i dlaczego nigdy wcześniej jej tu nie widział? Skąd się wzięła i co sprawiło, że posiadała takie szczęście do kart?
– Następna runda – oznajmiła, zabierając smukłą dłonią wygrane żetony, i wyprostowała się nieco na krześle. Nathaniel zacisnął pięści pod stołem, ale nie dał po sobie poznać, że smak przegranej osiadł mu na języku.
– Teraz ty bądź krupierką – zaproponował, kładąc przed nią talię. Zerknęła na niego przelotnie, przejmując ją w dłonie, i zaczęła tasować. Robiła to powoli i dokładnie, wyuczoną od dawna techniką, nie spoglądając jednak nawet na karty. Wzrokiem błądziła po odkrytych przedramionach, które zdobił splot tatuaży. Nieco dłużej zatrzymała się na małych, zgrabnych literach, osobno umieszczonych na każdym z czterech palców. Układały się one w napis SINS.
Wtedy jeszcze nie miała pojęcia, że grzechy, których Nathaniel wypatrywał w ludziach, były ich gwoździem do trumny. Nie znała siedzącego przed nią mężczyzny. Nie wiedziała, że rozpoczęła taniec ze śmiercią. To danse macabre nie miało prawa skończyć się dobrze.
– Stawiam dwieście dolarów – rzucił zblazowanym tonem, wykładając żetony. Kendall uniosła z rozbawieniem brew i stuknęła paznokciami o blat.
– Odważnie – skomentowała, również dokładając swoją stawkę, a następnie wyłożyła przed mężczyzną dwie karty.
A były to czwórka pik i walet kier. Następnie położyła jedną przed sobą.
Król karo.
– Hit – stwierdził bez zastanowienia. Kendall zmrużyła powieki, przyglądając się kartom. Bez słów wystawiła przed nim kolejną.
Piątka kier spoczęła na stole, a Holland z zainteresowaniem czekała na jego decyzję.