Uwięziony - Cholewa Katarzyna - ebook + książka

Uwięziony ebook

Cholewa Katarzyna

0,0

Opis

Przejść albo nie przejść – oto jest pytanie…

A co, jeśli bycie człowiekiem jest karą najgorszą z możliwych? Jeśli ciało to nasza cela, świat jest więzieniem, a Bóg – jego naczelnikiem?
Remigiusz Pastor budzi się pewnego ranka z mglistym wspomnieniem swojego poprzedniego „ja”. W wyniku błędu systemowego staje się posiadaczem dwóch tożsamości. Ta pierwsza domaga się natychmiastowego uwolnienia spod presji cielesnych ograniczeń, druga zaś pragnie wyjaśnić sens całego zdarzenia w typowy dla ludzi, racjonalny sposób. Odnalezienie klucza do tej egzystencjalnej zagadki staje się obsesją Remigiusza. Czy uda mu się wydostać ze swojego więzienia? I czy wolność okaże się tym, czego naprawdę pragnął?

Popatrzyłem na ręce oraz palce u dłoni i muszę przyznać, że bardzo mi się podobały. Podobały? Jakie to dziwne uczucie… Pięknie, kurwa, po prostu pięknie! Jestem uwięziony w powłoce, która przejęła nade mną całkowitą kontrolę! Mam pieprzony kształt. Odczuwam niepokój i narastającą złość! Kurwa! Wewnątrz czuję przepływającą limfę w milionach naczyń krwionośnych. Mam przyśpieszony puls i jestem całkowicie zależny od ciała. To koszmar! Jak to się, do cholery, stało?! Kto mnie tak urządził i za co?!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Poniedziałek, 22 sierpnia, godzina szósta

Pierwszy poranek po zdarzeniu

Z milionów niedających się powstrzymać poruszeń składa się mozaika najbardziej przekonującego istnienia…

Rainer Maria Rilke

Kurwa, ja pierdolę! Co się ze mną dzieje? Obudziłem się oszołomiony o szóstej rano z zamiarem dokonania czegoś ważnego. Tylko coś mi się nie zgadzało. WSZYSTKO mi się nie zgadzało.

Rozejrzałem się dokoła, wodząc nieprzytomnie wzrokiem po otaczających mnie przedmiotach. Powoli, wbrew swojemu pierwszemu wrażeniu, rozpoznawałem to przedziwne miejsce oślepiające bielą – prawdziwą barwą czystości paradiso – kontrastującą z ciemnym lasem hebanowej komody stojącej na wysokości mojego błędnego wzroku.

Przez mój umysł powoli przepływał strumień świadomości. Siedziałem na łóżku. Nieopodal stał wypełniony do połowy, ręcznie malowany, dziwny, pstrokaty kubek, z którego zwykle piłem herbatę. Obok znajdowało się zdjęcie w ramce przedstawiające mnie i nakrapianego rudymi plamami psa, który choć zdechł kilka lat temu, to wciąż za nim tęskniłem jak cholera, co niemal natychmiast odczułem jako ukłucie po lewej stronie ciała, poniżej obojczyka. Miałem kształt. Żyłem. Czułem ciężkość powiek. Dziwny smak w ustach. What the fuck?

Poczułem w sobie ograniczenia wynikające ze związania pola energetycznego z materią objawiające się dziwnym odczuciem w okolicach centrum. Musiałem się pozbyć nadmiaru płynów ustrojowych. Natychmiast. Wiedziałem, gdzie iść. Jakkolwiek to można wytłumaczyć, znałem rozkład tego klaustrofobicznego dla mnie miejsca.

Przeszedłem kilka dobrych metrów na drżących nogach, czując przy tym pracę mięśni łydek. Spojrzałem na dziwne końcówki palców u stóp. Paznokcie. Ja pierdolę, tylko spokojnie – to jakaś pomyłka. Jakie są moje obecne współrzędne? Rozejrzałem się dookoła siebie w systemie zawężonego pola widzenia. Mieszkanie. Chyba ładne. Duże okna, widok na szczyty oddalonych drapaczy chmur pogrążonych w pastelowym kolorycie nieba. Wiedziałem, że to miejsce kosztowało mnie sporo wysiłku i pracy. Chwila. Zaraz. Jakiego, kurwa, wysiłku i jakiej pracy?

Otworzyłem drzwi przyozdobione drewnianą klamką i usiadłem na owalnym przedmiocie. Pieprzona biel kłuła mnie w oczy, a mimo to poczułem satysfakcję z posiadania tego pomieszczenia. Wypuściłem strumień toksyn. Dysfunkcja systemowa. O, jakie cudowne uczucie! Nic z tego nie rozumiem. Teraz zarządzała mną materia – to ciało.

Spojrzałem na swoje owłosione kolana. MOJE? CIAŁO? Popatrzyłem na ręce oraz palce u dłoni i muszę przyznać, że bardzo mi się podobały. Podobały? Jakie to dziwne uczucie… Pięknie, kurwa, po prostu pięknie! Jestem uwięziony w powłoce, która przejęła nade mną całkowitą kontrolę! Mam pieprzony kształt. Odczuwam niepokój i narastającą złość! Kurwa! Wewnątrz czuję przepływającą limfę w milionach naczyń krwionośnych. Mam przyśpieszony puls i jestem całkowicie zależny od ciała. To koszmar! Jak to się, do cholery, stało?! Kto mnie tak urządził i za co?!

Wcześniej

Uniwersum, zamiejscowy oddział kwatery głównej,

jednostka do spraw ziemskich

– Eee, nic się nie stało – przekazała telepatycznie koledze bezkształtna energia. – Luz!

– Jak to nic się nie stało? Kurwa, bez jaj! Zrobiłeś spięcie! – Ukształtowana energia nie podzielała opinii kolegi.

– Odnoszę wrażenie, że mimo wszystko nie ja za to odpowiadam. Zwykła kineza pozytywna, zależna od stopnia natężenia bodźca… – tłumaczyła jak gdyby nigdy nic bezkształtna energia pozbawiona wyższych uczuć. – Atomy…

– Nie pierdol! Spięcie to spięcie. I to ty je zrobiłeś! Jak wróci Malcolm, będziesz się musiał z tego tłumaczyć, cwaniaku… Wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje? Chcesz być zesłany? Serio?!

– Nie sądzę, żeby cokolwiek się stało – zauważyła apatycznie, skanując bazy danych. – A tak na marginesie… Masz wgrany system emocji o zbyt dużej amplitudzie…

– No, kurwa, ciekawe. Zbyt dużej, kurwa! Zrobił awarię i mam być spokojny! – Zatrzęsło się w sobie. – Niech no ci przypomnę, co się kiedyś stało z naszym kolegą Siergiejem…

– Został zesłany na odsiadkę…

– Tak, a za co? Biedaczek przeżywał wypalenie zawodowe, przez co meteoryt pierdolnął w więzienie! Trzeba było postawić cały system od nowa!

– Co, przyznam, wyszło wszystkim na dobre. Obecne materie więźniów mają o wiele przyjemniejsze interfejsy…

– Oczywiście!

– W końcu Malcolm pracował sześć dni nad tym planem…

– Tak, a siódmego stwierdził, że wyszło z tego straszne gówno i przez cały dzień się zastanawiał, co z tym zrobić… I to wszystko przez Siergieja!

– Zgadzam się, ale nie naszym zadaniem jest ocena poziomu jakości tego zakładu penitencjarnego. Poza tym odgrzebujesz jakieś zaszłości sprzed kilkudziesięciu milionów lat…

– Dobra, zamknij się i skanuj. Jak coś znajdziesz, naprawimy usterkę bez powiadamiania kwatery głównej.

– Nie jestem pewien, czy…

– Wystarczy, że ja jestem! Wszystkim się zajmę. Nie zamierzam przybijać piątki Sergiejowi. Skanuj!

Godzina szósta trzydzieści

Brutalna rzeczywistość, dziwne zachowanie mięśnia sercowego, chaos i zaburzenia toku myślenia

Muszę iść do pracy. Chociaż nie, najpierw powinienem pobiegać! Obiecałem to… swojemu ciału. Cholera! Działam według odgórnie wgranego systemu. Czuję przypływ paniki. Towarzyszą mi przy tym niezdrowe emocje i strach. Najwyraźniej jestem uwięziony w ciele homo sapiens…

Zostałem zesłany! Tylko właściwie za co? Dobra, dobra, spokojnie. Tylko spokojnie! Odczuwam podenerwowanie. Shake it off! Kurwa, muszę pamiętać o zachowaniu ciągłości procesu respiracji. Albo nie, czekaj! Chyba mam to już wgrane. Tak. Odetchnąłem z ulgą.

Muszę założyć briefsy – pomyślałem, przyglądając się z mimowolnym zaciekawieniem swojemu przyrodzeniu. Generalnie założyć na siebie coś więcej. Może powinienem wypić kawę. Wypić kawę? Raczej pobiegać, pomyśleć i ogarnąć ten potworny bajzel w głowie, a później sobie przypomnieć, co ja tu, kurwa, robię. Muszę skontaktować się z Malcolmem. Już ja z nim porozmawiam, do kurwy nędzy! O, ja klnę i daję w ten sposób upust negatywnym emocjom, co sprawia mi ogromną przyjemność! Dodaje mi to bicepsów i poczucia prawdziwie męskiej siły. Ciekawe…

W końcu wyszedłem z mieszkania. Po dzikim krzyku jakiejś szalonej sąsiadki zrobiłem to jeszcze raz, tym razem ubrany. Wszedłem do przeszklonej windy i wcisnąłem na błyszczącym panelu odpowiedni przycisk.

O, miłe uczucie w podbrzuszu. Zjeżdżałem, czując się jak schizofrenik. Miałem w sobie dwa centra dowodzenia – ciało i energię. Ciało czuło jedno, energia mówiła drugie. Typowe rozdwojenie jaźni u osadzonych. Ewidentnie stałem się zesłańcem. Ciągle jednak nie wiedziałem dlaczego. Potrafiłem jedynie uruchomić strzępki pamięci materii sprzed kilku godzin. Zupełnie tak, jakby ktoś wymazał mi część dotychczasowych wspomnień, pozostawiając mi wyłącznie popaprane, więzienne nawyki i mglistą pamięć energetyczną sprzed zesłania. Kto mógłby przy tym majstrować i dlaczego? Na jakiej podstawie? Nie zrobiłem przecież nic, co mogłoby zakłócić stan uniwersum. Pomyślmy… Właśnie, więźniu, pomyślmy. Działałem z ramienia Malcolma w naturalnej syntezie z innymi jednostkami do zadań specjalnych. A teraz? Chwila…

Przyjęcie. Dużo kwiatów. Czy coś mi się właśnie przypomniało? Wizja znikła równie szybko, jak się pojawiła. Zjechałem w dół, a przede mną zamajaczyła jakaś postać mówiąca mi wesołym głosem „dzień dobry”. Odpowiedziałem zdawkowo, nie odwzajemniając przy tym uśmiechu. Starszy i bardzo pomarszczony pan wydał się zaskoczony i zawiedziony moją postawą. Odczułem jego niezadowolenie, a następnie swoją niezdrową satysfakcję. Zepsułem komuś humor, świetnie! Przynajmniej wiedział, jak ja się czułem… O fuck. Potwierdziłem z całą pewnością fakt, że stałem się więźniem. Egoizm, wszechobecny egoizm! To przecież typowe zachowanie dla osadzonych.

Przede mną otworzyły się drzwi wyjściowe stylizowane na gwiezdne wrota, a mnie zalała fala ciepłego światła słonecznego. Jakie to było przyjemne! Poczułem przypływ pozytywnej energii, a moje nogi były gotowe do startu. Zacząłem przebierać nimi w miejscu, bo przecież świat stał przede mną otworem! Dzisiaj dokonam wszystkiego – nawet tego, co niemożliwe.

Miasto wybudzało się ze snu, ludzie kupowali poranne gazety. Mężczyzna w pomiętych spodniach trzymał za rękę ziewające dziecko i przemierzał zaspanym krokiem przez skrzyżowanie. Świat wszechogarniającej materii budził się do życia. Poczułem w moim ciele uwalniające się endorfiny, co odbywało się bez mojej zgody czy też woli – kompletnie nad tym nie panowałam. Uległem wówczas jego reakcjom chemicznym. Na pewno musi być jakiś sposób na skontaktowanie się z Malcolmem i zahamowanie tego szaleństwa. Nie ma innej możliwości. Wyjaśnię tę sytuację, do jasnej cholery, i dzięki temu wrócę do domu. W mojej głowie zagościły pocieszające myśli. Teraz muszę się skupić na zaspokojeniu potrzeb mojej jemioły – ciała – tak abym mógł swobodnie pomyśleć. Tęskniłem za domem. Kurwa mać, co to w ogóle znaczy?

Godzina ósma

Miejsce pracy osadzonych – wysoki budynek, dwunaste piętro. Próba zrozumienia mechanizmów zachowawczych

Ja pierdolę… Nie poznaję nikogo, choć wszyscy mnie tu znają. Do mojego biura zagląda jakaś miła blondynka w średnim wieku.

– Remik, widziałeś już rozkład dzisiejszego dnia? Jesteś w parze z Markiem. Podobno macie dość opornego klienta… – oznajmiła.

Zdziwiłem się i zauważyłem, że zwróciłem uwagę na jej strój. Ubierała się skromnie, ale z wielką klasą. Pozorna skromnisia strzelała ukrytym seksapilem jak pociski z karabinka szturmowego AK-47. Jej wygląd wywołał u mnie dziwne mrowienie w dołku. Podobało mi się jej upięcie włosów i usta w kolorze krwistej czerwieni. Nie potrafię ogarnąć ogromu durnych odruchów, do których mam teraz dostęp w mojej głowie – moim nowym centrum dowodzenia do czasu wyjaśnienia tej poniżającej do szpiku kości sytuacji. O kurwa, ja mam teraz kości!

– Mhm, czy ja znam Marka? – spytałem nonszalancko, podświadomie czując, że pewnie tak, a moja niewiedza błądzi w eterze bezsensownie zadanych pytań.

– Haha, żartowniś! Przygotuj się, proszę, bo z tego, co mówił nam Bart, ci ludzie z Extreem mają nieźle popieprzone w głowach. Ciągle żądają od nas nowych projektów tej samej reklamy. Nie chcemy, żeby zrezygnowali z naszych usług…

– A co im się nie podoba w pierwotnej wersji? – Zauważyłem, że przypomina mi się jakiś tam projekt, nad którym moja powłoka spędziła kilka tygodni. Tak naprawdę nie interesował mnie ten temat. Miałem go w dupie, ale założyłem, że muszę podążać za wbudowanym kompasem więźnia, aby poznać odpowiedzi na różne pytania i zrozumieć sens swojego istnienia.

Nagle zaświtała mi w głowie pewna pocieszająca myśl – Malcolm mnie tu zesłał, czy może jednak WYSŁAŁ na jakąś misję? Jeśli to drugie, to miałem nadzieję, że będzie krótka. Poczułem coś, co ludzie nazywali nadzieją. Tylko dlaczego nie kojarzę transmisji z Malcolmem?

Zauważyłem, że blondynka nadal porusza wargami. Powoli wkurzała mnie ta jej beztroska. Gadała i gadała. Zachowywała się co najmniej tak, jakby miała coś istotnego do powiedzenia. Przecież jej wygląd przekazał mi wszystko, co chwilę wcześniej chciałem wiedzieć. Jacy partnerzy medialni? Pieprzyć to! Złapałem strzępy jej ostatniego zdania.

– …dlatego nie możecie nawalić. To naprawdę gruba ryba.

– Super, dzięki za info. A teraz wybacz, muszę przygotować swój kuter do połowu… – powiedziałam lekko rozdrażnionym tonem. Wkurzająca, szczebiocząca blondynka o świetnym wyglądzie, która mówi mi, co mam robić…

– Oczywiście – odpowiedziała z przyklejonym uśmiechem i zniknęła za przeszklonymi drzwiami.

Może muszę znaleźć coś w rodzaju portalu, przejścia na drugą stronę? Przypominały mi się jakieś klatki z amerykańskich filmów science fiction. Czy ja mam jakąś wiedzę na ten temat? Nie mam żadnej. Przeszukałem ograniczoną bazę informacji zmagazynowanych w komórkach mojego ciała. Nie ma w niej nic na temat sposobów skontaktowania się z Malcolmem. Znalazłem natomiast coś mglistego na temat kontaktowania się z wszechmocnym bogiem oraz parę prób połączenia się z samym sobą w ramach zgłębiania tajników medytacji mindfulness, w dodatku nieudanych. Dobra, zatem ten bóg. Może być. Zajmę się nim. Może on coś będzie wiedział.

Po drugiej kawie i cynamonowym ciastku przyznałem Malcolmowi, z wielkim zaskoczeniem, dziewięć na dziesięć gwiazdek za wgrane kubki smakowe i ich względną różnorodność. Słodki stał się moim ulubionym. Wcisnąłem w siebie dziewięć drożdżówek z lukrem ze srebrnej patery, czym zaskoczyłem przedstawicieli grupy Extreem.

Tak na marginesie, to zupełnie o nich zapomniałem. Zauważyłem, że moja świadomość przetwarzała informacje wyłącznie w zakresie interesującego mnie obszaru, spychając poboczne wątki w stan uśpienia. Zdążyłem jedynie przejrzeć kilka wcześniejszych, dość agresywnych w przekazie projektów reklamowych. Na wskroś prymitywne techniki tworzenia przy pomocy nierozwiniętych systemów pomocniczych spowodowały, że zacząłem wątpić w szlachetność Malcolma. Za to dałbym mu trzy na dziesięć – sorry, szefie. Zdolności poznawcze mojego obecnego systemu operacyjnego również są mocno ograniczone. Cóż, dwa na dziesięć.

– Przydałby się tu kolejny meteoryt – westchnąłem na głos, przeżuwając.

Wszystkie oczy skierowały się w moją stronę. Nagle poczułem, że muszę się odezwać, więc przełknąłem ostatni kęs i podniosłem palec. Głupku, wyglądasz jak pieprzony Mojżesz! – przeszło mi przez myśl i rozbawiło mnie to. Jak Mojżesz? A kim on, do cholery, jest? – zapytałem sam siebie w głowie, a moja prawa półkula pomarszczonego centrum dowodzenia roztoczyła przede mną wizję rozstępującego się morza na znak siwowłosego starca w długiej szacie i z zakrzywioną laską w ręku. Na głowie miał kapelusz ze stożkową tiarą. Chociaż nie, zaraz. W następstwie migawki ujrzałem krasnali o długich i rudych brodach, którzy trzymali grawerowane trzonki młotów w umięśnionych rączkach. Starcowi powiewały na wietrze rzadkie, siwe włosy. Ja pierdolę… To Mojżesz czy może jednak Gandalf? Remik, kurwa jego mać, otrząśnij się! Wszyscy w konferencyjnej się na ciebie gapią.

– Jeśli mogę państwu zaproponować lepsze rozwiązanie… – odezwałem się po dłuższej chwili do zagarniturowanych na śmierć ludzi zebranych przy owalnym stole, testując swoje możliwości – …zaproponowałbym przedstawienie waszej całkiem… niezłej wizji w zakresie pełniejszym, urbanistycznym. – Wskazałem na leżące na biurku tajemnicze teczki z materiałami przygotowanymi przez wcześniejszego mnie i Marka. – Wyniki badań rynku w kontekście waszego produktu wskazują jednoznacznie, że trafia on na bardzo chłonny rynek zbytu w przestrzeni zarówno wiejskiej, jak i miejskiej. W związku z tym sądzę, że moglibyśmy niejako zglobalizować projekt i przedstawić go przekrojowo, na przykład w formie prostych migawek dwóch niby-spolaryzowanych środowisk. W ich centrum znajdowałby się wasz produkt jako bufor, łącznik, część wspólna zdywersyfikowanych okręgów potrzeb tych obszarów społecznych. Co wy na to? – zapytałem, cykając palcami wyimaginowane zdjęcia dwóm obozom interesów przy stole. Tak naprawdę jednak nie wiedziałem, co robię.

Osoba decyzyjna grupy Extreem ściągnęła niczym magnes spojrzenia swoich współpracowników, zapewne jego obskakiwaczy. Ja z kolei sięgnąłem po ostatnią drożdżówkę. Marek chrząknął, spojrzał na mnie ze zdziwieniem i splótł palce obu rąk.

– Myślę, że możemy jeszcze przedyskutować państwa propozycję, posługując się podprogowym mechanizmem… – zaczął usłużnym głosem.

– Nie trzeba – uciął rekin biznesu. – To dobra wizja. Prosta i wyczerpująca. Migawki. Podoba nam się! Produkt łączący wszystkich, niezależnie od środowiska. – Mężczyzna rozejrzał się wokół, oczekując potwierdzenia. Jego koledzy wyrazili je poprzez skinienie głową w stylu styranego pieska z tablicy rozdzielczej cadillaca z lat sześćdziesiątych. – Proszę o ponowne przesłanie projektu wstępnego.

– Dobra – odpowiedziałem z ulgą i czując, że już mnie znużyła ta rozmowa, pożegnałem się miło ze wszystkimi: – Nara. W razie czego jestem w swoim biurze – dodałem, wychylając się spoza zamykających się za mną drzwi. Zrobiłem to ostrożnie, tak żeby mi nie przycięło tiary, a krasnalom brody.

Zauważyłem zdziwienie na twarzach gości z grupy Extreem, którzy niepewnie wstali. Mój wzrok przykuło również pytające spojrzenie zdenerwowanego Marka. Ech, osadzeni z tymi swoimi emocjami. To jak ciągły rollercoaster na nieimpregnowanej, drewnianej konstrukcji, która w końcu runie i pozostawi po sobie same drzazgi w zadach. Rozumiałem koncepcję kary Malcolma. Nieźle to sobie wymyśliłeś, szefie! Emocje. Można się wykończyć – nawzajem i energetycznie. Niesamowita kosa dla kogoś, kto nie ma tego w dupie.

W międzyczasie ogarniałem i przetwarzałem całe mnóstwo informacji, dzieląc je w głowie na totalnie zbędne – delete, koszmarnie zbędne, ale interesujące lub zabawne – definitely store, potrzebne i niezbędne oraz te, których jeszcze nie rozumiałem, ale wydawały się godne uwagi.

Do biura zajrzała głowa Marka, a po chwili jego krawat.

– Stary, co to, kurwa, było? – zapytał prosto z mostu. Prosto z mostu? Facet stał przecież w drzwiach.

– Gdzie co było? – zapytałem ostrożnie.

– Ja pierdolę, myślałem, że dostanę masywnego ataku serca. Jaką grę taktyczną uruchomiłeś tym razem, draniu?

– Grę? Czekaj… Nie wiem. – Mój etatowy krasnal w głowie odpowiedzialny za dział memory storage pobiegł na krótkich nóżkach do szufladki z nazwą gry i zaczął mi niezdarnie podpowiadać: kosz, piłka nożna, hokej, jazda wyczynowa na rowerze.

– Zmiotłeś samego wszechmocnego boga zarządzającego całą firmą Extreem! Stary, przyznam, że najpierw byłem wkurwiony, i to jak jasna cholera, gdy pominąłeś nasz display marketingowy i wszystkie projekty, nad którymi tyle czasu ślęczeliśmy jak pojebani, ale później… Click, zadziałało! Chwycił haczyk jak młody mieczyk! Stary, serio, chylę czoła! Ale z ciebie son of a bitch! – powiedziała głowa i weszła wraz z pozostałym korpusem do gabinetu, zamykając za sobą drzwi.

– Wiesz co… Zainteresowała mnie ta kwestia wszechmocnego boga – powiedziałem pełen przeczucia, że światło w tę stronę.

– To znaczy? – zapytał wesoło Marek, po czym usiadł w rozkroku na fotelu, zaraz naprzeciwko szerokiego stołu, i wtopił zęby w zielone jabłko Granny Smith, po które sięgnął z dziwnie uformowanego półmiska.

– To znaczy, że chcę wiedzieć kim jest ten bóg. Zaraz, a może znasz Malcolma? – spytałem nieśmiało.

– Kogo? Nie, czekaj… Nadal chodzi ci o Ronalda Pateckiego, którego zmiażdżyłeś kilkanaście minut temu?

– Nie, nie – odpowiedziałem, skanując jego dziwny wyraz twarzy.

Okej. Marek jest więźniem z krwi i kości. Jest jak biedne zwierzątko z zoo, które tęskni za wolnością, ale jest poddane rytmowi zaprogramowanego życia, dopóki nie odsiedzi swojej kary. Od niego niczego się nie dowiem. Podrapałem się niezgrabnie po czole. Zafrasowany krasnal w mojej głowie zrobił to samo.

– Nieważne, dude. Chcesz jeszcze jabłko? – zapytałem grzecznie.

– Nie. Stary, dziwię się, że nie jesteś podekscytowany. Walczyliśmy o to kawał czasu. Co się dzieje? Ewelina?

– Co? – zareagowałem zdziwiony, a krasnal w mojej głowie bezradnie rozłożył swoje małe rączki.

– Okej. Chłopaki, świętujemy dzień kapcia na poziomie ósmym! Pakujcie się w bambosze albo nie dostaniecie lunchu! – zaśmiała się znajoma blondynka, nagle wpadając do mojego biura. Zawiedziony zauważyłem, że z jej ust zszedł czerwony kolor szminki. Kobieto, na co czekasz?! Odzyskaj go!

Godzina dziesiąta dwadzieścia

Chaos w głowie doprowadza mnie do granicy obłędu. Nie znam swojej tożsamości i mam wyraźne tiki nerwowe

Wyszedłem na lunch z dwiema chyba kobietami i jednym facetem z pracy, których najwyraźniej lubiłem lub przynajmniej znosiłem – nie wiem. Spotkałem ich na tym dziwnym spotkaniu kapciarzy. Mam wobec nich nieustabilizowane odczucia. Pokręciłem nosem.

– …więc po prostu kupiłem bilety na Króla lwa na Broadwayu, a dopiero później przekonałem szefa, żeby mi dał dwa tygodnie urlopu i zorganizowałem sobie wylot. Mam naprawdę super managera. Jest megawyluzowany, rubaszny, taki cieszyjap…

Króla lwa? Cieszyjap? – pomyślałem i w mojej głowie pojawiły się następujące skojarzenia: #Wierdo #FortepianEltonJohna.

– Ja tak nie mam – westchnęła brunetka po mojej prawej. – U mnie ta stara prukwa wisi mi nad głową, ewentualnie krąży wokół mnie jak paskudna harpia. Prawie tak, że mam przy niej syndrom rybki Dori. Nie wiem, kim jestem i co tam robię…

Król lew wstał, potrząsając blond grzywą, i skierował swe długie kroki w stronę małego pomieszczenia po prawej. Zastanowiłem się, czy tam właśnie stoi różowy fortepian.

– No właśnie… – westchnąłem spod trzewi, wypuszczając nagromadzone emocje. – Ja tak mam od rana. Nie wiem, co ja tu robię… – Nabiłem na widelec snopek chwastów z talerza i spróbowałem ich.

– Znowu masz problemy z Eweliną? – zapytała szeptem brunetka i obie z koleżanką pochyliły się konspiracyjnie nad okrągłym stolikiem.

– Problemy z Eweliną? – Poczułem się jak zbity z pantałyku. Co to jest pantałyk? Kto to jest ta Ewelina? Te chwasty miały dziwny smak. A podobno je lubiłem.

– No z Eweliną z działu promocji. Z tą, z którą zrywasz mniej więcej co miesiąc. Helooł? Wpadłeś dzisiaj na słup z ogłoszeniami i doznałeś amnezji?

– Ale… jak to? – zapytałem bardziej pewny siebie. Nawet nie wiedziałem, o czym mowa. Mój krasnal już dawno spakował walizki i wyjechał za miasto.

– Oj, biedaczek… – zauważyła blondynka o wybujałych kształtach wciśniętych w skąpą sukienkę. – Może wpadłeś przez nią w depresję? Czekaj, masz te symptomy? Wiesz, nie chce ci się wstać z łóżka, wszystko, co cię kiedyś cieszyło, teraz jest odległą galaktyką, stronisz od kąpieli, romansów, sklepów sportowych i siłowni, nic cię nie podnosi na duchu i nic cię nie interesuje, mógłbyś godzinami wgapiać się w ścianę. Nie czeszesz się już… – Ostatnią uwagę dodała po chwili zastanowienia.

Hm, godzinami wgapiać się w ścianę… Zastanawiam się, czy ten opis kliniczny wpisuje się w schemat mojego dzisiejszego samopoczucia.

– O Boże, masz! – Blondynka wciśnięta w sukienkę zakryła usta i spojrzała na króla lwa, który właśnie wrócił z łazienki.

– Coś mnie ominęło? – zapytał wesoło, po kolei patrząc nam się prosto w oczy. Widać było, że ciekawość dosłownie spala jego ciało. Uznałem to za dziwne zachowanie, a w mojej głowie ponownie odezwało się lekceważące #Loser.

– Wiedziałam, że to cię w końcu dorwie! – powiedziała oskarżycielsko brunetka i wskazała na mnie palcem wskazującym, brudnym od sosu tysiąca wysp. – Mówiłam, żebyś nie spędzał całego życia w pracy z nadzieją, że ten babsztyl cię tam dostrzeże! Ewelina to skończona idiotka, skoro cię nie chce! I proszę, dostałeś depresji! – Brunetka pochyliła się nad pełnym talerzem, a zawartość jej dekoltu prawie wypłynęła na sałatkę z krewetkami.

– Może. Tak, to całkiem możliwe. Dostałem depresji… – powiedziałem z pełną buzią.

Tak naprawdę moją uwagę przykuła jedna myśl ratunkowa, a właściwie dwie: muszę się dowiedzieć, jak działają cycki i kto jest naczelnikiem więzienia.

– A jeśli już mowa o tym bogu, to co o nim wiecie? – spytałem.

Dziewczyny spojrzały na mnie podejrzliwie spod doczepianych rzęs. Kolega parsknął śmiechem i uniósł obie brwi.

– O Bogu? Ale o co ci chodzi? Skąd twoje nagłe zainteresowanie? Doznałeś nawrócenia?

– Nie mów, że zacząłeś praktykować pod wpływem zawodu miłosnego… – zaśmiała się półgębkiem brunetka, wachlując oczami do blondynki.

– Może tak – powiedziałem wymijająco, popijając dziwny płyn o smaku niczego. – A moglibyście powiedzieć mi coś więcej na jego temat? – zagaiłem, wciąż siorbiąc nijaki płyn.

– Na temat Boga? Tego w niebie? Czy jakiegoś przystojniaka, którego ostatnio spotkałam? – Blondynka przekornie się uśmiechnęła.

– Boże! Poznałaś kogoś i jeszcze nam o tym nie powiedziałaś?! – zapytała z oburzeniem brunetka, plując na mnie cebulą. Miałem wielką nadzieję, że zrobiła to niechcący.

– Dziewczyno, zwariowałaś? Takie kąski zostawiasz nam dopiero na deser? – rzucił z lekkim sarkazmem fan Broadwayu i dokładnie wytarł serwetką usta, po czym elegancko ją upuścił na prawie pełny talerz. Ciekaw byłem, czy ją teraz zje.

Dobra, niczego się od nich nie dowiem – pomyślałem i otrząsnąłem się ze zniechęcenia, widząc poruszenie przy stole. Muszę poszperać w teorii. Przynajmniej wiem, że więźniowie często powołują się na boga, a to znaczy, że więzienie ma swojego wewnętrznego szefa, co potwierdza moje informacje. Okej, skontaktuję się z nim.

W tym samym czasie

Uniwersum, zamiejscowy oddział kwatery głównej, jednostka do spraw ziemskich

– I co, nadal twierdzisz, że nic się nie stało? – zapytała z zimną satysfakcją ukształtowana energia.

– Faktycznie, całkowicie podzielam twoje zdanie. Cóż, stało się. Przypadkowemu osadzonemu przywrócono częściową pamięć swojej energii… Tylko czy to coś zmienia w zapisie programowym jego przyszłych losów? Albo w sytuacji innych współwięźniów? Zaraz to sprawdzę – odpowiedziała druga z nich wyważonym tonem.

– Pomyślmy… Nie żebym cię pouczał, bo oczywiście, że nie chcę tego robić – zripostował cierpko kolega – ale co byś zrobiło, gdybyś obudziło się nagle w więzieniu? Dzisiaj jesteś tu, jutro budzisz się w pierdlu. Co wtedy?

– Hm – zastanowiła się przez moment bezkształtna energia, przerywając proces skanowania procesów więziennych – chyba próbowałobym…

–…wrócić do domu, wyjaśnić sytuację z Malcolmem? Tak? No właśnie. A wiesz w takim razie, jak można wrócić do domu?

– Tak. Znam najprostszy sposób. Myślę jednak, że osadzony nie wybierze tego rozwiązania, ponieważ bardzo zaburzyłoby to sieć systemowych połączeń i zmieniłoby losy wielu współwięźniów… Mielibyśmy dużo roboty z nadpisywaniem ewentualnych rozwiązań.

– No właśnie! Musimy tego dopilnować, żeby pod żadnym pozorem nie wybrał tej ścieżki powrotu, bo wtedy sprawa się naprawdę rypnie…

– Myślę też, że Malcolm powinien o tym wiedzieć…

– Wiesz co… Po prostu siedź cicho i rób swoje. Ja się nim zajmę.

– Odkąd Malcolm wgrał ci emocjonalność, nie poznaję cię… Jak wróci, radzę ci rozważyć zwrócenie się do niego z prośbą o możliwość powrotu do analitycznego i wyważonego sposobu bycia w niebycie…

– Martw się lepiej o to, żebyśmy nie zostali zesłani, okej? – wycedziła ukształtowana energia. – Lepiej miej to na uwadze, ty… odbycie wyobcowanych w innobycie niebytów!

Godzina siedemnasta

Zbieranie informacji na temat ucieczki z więzienia. Ucieczki czy też powrotu z misji?

Na odchodne, po zasileniu ciała w energię, dostałem od moich współtowarzyszy ważne informacje. Według ich najlepszego rozeznania w mojej sprawie powinienem lecieć z kolegą Arturem do Nowego Jorku na broadwayowe przedstawienie Króla lwa, a także zgłosić się do psychologa z prośbą o pomoc. Podobno potrafi on wyciągnąć człowieka z opresji. Być może to strażnik albo pośrednik między domem a więzieniem, z którym podobno łatwo się umówić. Dostałem jego numer telefonu. Tak się ucieszyłem, że aż po kolei wszystkich uściskałem. Brunetce, która – jak się później okazało – miała na imię Emilia, odpadły dwa pasma włosów podczas tych uścisków. Było to bardzo dziwne, bo moje jeszcze nie odpadają. Z ciekawości sprawdziłem i trzymały się skóry głowy. Ciekawe, jaką faktycznie pełnią one funkcję w przyrodzie. Przeczytałem, że owłosienie na ciele homo sapiens ma nas chronić. Ale przed czym? Bo chyba nie przed twardymi przedmiotami? Sprawdzałam, nie polecam. Zgłębianie tajników powłoki zostawię zresztą na później – jeśli oczywiście zdążę. Teraz liczy się powrót do domu. Trafna uwaga! Ktokolwiek pomoże mi do niego trafić, stanie się moim najlepszym przyjacielem i prawdopodobnie natychmiast go pokocham… Co? Odczułem nienaturalny wstyd. #Loser

Wracając z pracy, upojony słońcem i kolejną dawką endorfin, świadomie podziwiałem swoją powłokę w wielu witrynach sklepowych. Towarzyszyły mi przy tym dziwne myśli, że tak się nie robi. Czemu? Miałem fajne ręce i włosy, męskie niczym Parys, Thor albo książę ze Shreka. To ostatnie skojarzenie chyba nie do końca było męskie, ale miałem też bardzo męską, zadziorną i w miarę świeżą bliznę na czole – jeszcze lepiej! Podobały mi się też moje rękawy. Sam mógłbym wziąć udział w reklamie. Dziwne, że mnie to cieszyło i zawstydzało jednocześnie. Wszedłem do małej księgarni. Natychmiast spodobał mi się zapach, który otulił mnie niczym babcina kołderka w zimowe wieczory. Zaraz, kim jest chora babcia z kołdrą i dlaczego puka do niej wilk?

Co to za zapach? Zacząłem iść jego tropem. Okazało się, że to nie wykładzina w kolorze brązu zmieszanego z brudem. Nie był to też słomkowy kapelusz z wielkim rondem nadwrażliwej kobiety stojącej obok. Tak pachniały książki. Świeżo, cudownie! Bardzo dziwne wrażenie – sensualne i zupełnie nie do opisania. Zacząłem wąchać wszystkie egzemplarze, przekartkowując je jeden po drugim. Ułożone w stosy na małych stołach rozmieszczonych w kameralnych alejkach były dla mnie niczym te słodkie drożdżówki na srebrnej paterze. Chciałem je mieć wszystkie. Zauważyłem jednocześnie, że ludzie lubią się dzielić wieloma informacjami, które składają się na treści książek. Osadzeni się wspinają, podróżują, mordują, rodzą, dzielą przemyśleniami chorych głów, zdrowych głów, muskularnych ciał, wątłych ciał. Bardzo ciekawe treści. Muszę je mieć wszystkie. Może trafię na kogoś podobnego do mnie, kto również chce wrócić do domu?

– Przepraszam, czy mogę panu w czymś pomóc? – zapytała zdziwiona ekspedientka, która przez jakiś czas od mojego wejścia do księgarni wodziła za mną wzrokiem. Coś mnie połechtało od środka.

– Tak, dziękuję. Chciałbym wrócić do domu – zacząłem, ale wyczytując zdziwienie wyrażone w mimice jej twarzy, instynkt ukierunkował mnie na odpowiednie tory. – Poszukuję książek z dziedziny psychologii oraz teologii o… bogu. Posiada pani takowe? – zapytałem z wielką wdzięcznością, a zarazem nadzieją w głosie. Jeśli ta kobieta faktycznie mi pomoże, to koniecznie muszę pamiętać, żeby jej nie ściskać. Emilii bardzo się nie spodobało, że odpadły jej te włosy.

– Oczywiście, proszę za mną.

– Dziękuję – powiedziałem i praktycznie pokochałem ją za to, co dla mnie robi.

Co za fatalne rozchwianie psychiczne i emocjonalne! Prawdopodobnie jestem żałosny, przez co poczułem się bardzo mały. Sprawdziłem swój wzrost w odbiciu antyramy z posterem jakiejś starej gwiazdy drewnianej estrady, ale wbrew moim obawom nadal byłem wysoki.

– Tutaj. W tym dziale znajduje się wszystko, co pana interesuje, czyli dział psychologii oraz książek o tematyce religijnej. – Spojrzała na mnie wnikliwie. – Polecam również książki motywacyjne, które znajdzie pan… o tutaj. Proszę zobaczyć. Te pozycje powinny pana zainteresować: Jak znaleźć szczęście?, Jak zmienić siebie?, Jak wpłynąć na rozwój swojej kariery?.

– O, bardzo dziękuję – odparłem szarmancko i wziąłem cały stos, jak leci. Połowa z nich wypadła mi z niezdarnych rąk. – Biorę wszystkie.

– A nie chciałby pan może skorzystać z naszej usługi dostawy towaru pod swój adres? Nie sądzę, żeby zdołał je pan wszystkie unieść – powiedziała skonsternowana.

– Tak, zamawiam dostawę – odpowiedziałem i natychmiast poczułem się gorzej. Pomyślałem, że jestem jej za to coś winien. Ach tak, przypomniałem sobie o prawnym środku płatniczym, którego emitentem jest jeden z sektorów finansów więziennych, tak zwany bank centralny. Wyciągnąłem skórzany portfel z widocznym logo drogiej firmy, wiedząc, co to jest i jak tego używać. Wszystkie systemowe funkcje ciała miałem praktycznie opanowane. Działałem na podstawie wgranych doświadczeń powłoki. Dlaczego w związku z tym nie mogłem sobie przypomnieć tego, co najbardziej mnie interesowało, czyli skąd ja się tutaj, do cholery, wziąłem?!

Po przyjściu do domu czekałem na dostawę i wtedy doznałem okropnego uczucia. Brakowało mi paliwa energetycznego, przez co zaczęła mnie boleć głowa. Zjadłem cztery drożdżówki, które kupiłem w pobliskiej piekarni u bardzo miłej, ładnej i młodej dziewczyny. Jutro tam znowu wrócę. Po zapchaniu żołądka zrobiło mi się jednak jeszcze gorzej. Poszedłem się załatwić. Zauważyłem, że ciekawiej się to robi na stojąco, chociaż to też nic nie dało i nadal czułem okropny ból – najpierw głowy, a potem brzucha.

Ledwo miałem siłę, żeby sobie przypomnieć o funkcji spieniania mleka do kawy z ekspresu, które w dodatku nie przypadło mi do gustu. Zapomniałem również o konieczności przyciśnięcia guzika otwierającego drzwi wejściowe dla dostawcy.

Ciało, moja obecna cela, jest przewrotne i wredne. Teraz wiem to na pewno. Malcolmie, jesteś geniuszem zbrodni! Jesteś pieprzonym, nieuchwytnym Kubą Rozpruwaczem w środku zadymionego i zalanego ściekami dziewiętnastowiecznego Londynu, po którym paraduję jak bezwstydna nierządnica w wyuzdanym stroju… Zaciekawiła mnie ta wizja. Muszę się dowiedzieć czegoś więcej o prostytucji. #WeekendTripToAmsterdam… Zaraz. Co?

Godzina osiemnasta

Zaczynam podkop

Jestem uleczony! Środki przeciwbólowe znalazłem w apteczce leżącej na ostatniej półce w kuchni. Już nic mnie nie boli. Magia! Więźniowie są genialni w tym swoim neuroanalitycznym osamotnieniu. Niektórzy z nich potrafią tyle wymyślić, i to z tak ograniczonymi możliwościami! Zaczynam się zastanawiać, czy niektórzy z nich nie mają czasem przemyconej mocy jednego z nas.

Okej. Piję kawę, herbatę i wodę w kolorze mojego moczu. To tak zwane piwo, a w rzeczywistości Bud Light.

Godzina dwudziesta trzecia trzydzieści

Mój mózg chłonie informacje niczym gąbka do mycia powłok. Powłoki trzeba myć, bo inaczej śmierdzą, co nie sprzyja dobremu samopoczuciu

Dużo już wiem. Bardzo dużo. Ale też czuję, że się przepalam i mój system przestaje działać. Z moim ciałem zaczyna się dziać coś dziwnego. Ogarnia mnie jednocześnie błogość i znużenie. Mam nagłą ochotę spotkać się z przemiłą piekareczką, która sprzedała mi nieco przeschnięte drożdżówki, choć jednocześnie mam wrażenie, że obraz przed moimi oczami nie przesuwa się zgodnie z ruchami głowy.

Zaczynam tracić władzę nad własnym ciałem. Co się dzieje?! Kurwa mać! Denerwuję się. Chociaż nie! Chwila! Wiem! Zajebiście, wracam do siebie! Screw u guys. I’m goin home! #ETgohome

Wtorek, 23 sierpnia, godzina szósta

Drugi dzień odsiadki

Duch tym czystszy się staje, im wyżej ulata…

Charles Baudelaire

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Poniedziałek, 22 sierpnia, godzina szósta
Wtorek, 23 sierpnia, godzina szósta
Środa, 24 sierpnia, godzina szósta
Czwartek, 25 sierpnia, godzina szósta
Piątek, 26 sierpnia, godzina szósta
Sobota, 27 sierpnia, godzina szósta
Poniedziałek, 28 sierpnia, godzina siódma dwadzieścia
Wtorek, 29 sierpnia, godzina szósta
Środa, 30 sierpnia, godzina szósta
Czwartek, 31 sierpnia, godzina piąta trzydzieści
Piątek, 1 września, godzina szósta dwadzieścia
Sobota, 2 września, godzina szósta piętnaście
Niedziela, 3 września, godziny poranne
Poniedziałek, 3 września, godzina szósta dziesięć
Wtorek, 4 września, godzina szósta trzydzieści
Środa, 5 września, godzina szósta piętnaście
Czwartek, 6 września, godzina piąta trzydzieści
Piątek, 7 września, godzina szósta piętnaście
Sobota, 8 września, godzina szósta dwadzieścia
Niedziela, 9 września, poranek
Poniedziałek, 10 września, godzina piąta trzydzieści
12 listopada, środa, Alaska, miasteczko Nome
12 lipca kolejnego roku.
Epilog
Poniedziałek, 10 sierpnia, godzina szósta
Dziennik więźnia

Uwięziony

ISBN: 978-83-8219-840-9

© Katarzyna Cholewa i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Patryk Białczak

Korekta: Agnieszka Łoza

Okładka: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek